Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-08-2015, 09:04   #41
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Nie odwzajemniła spojrzenia. Na Rathara w końcu napatrzyła się od wieczora, kiedy to nieoczekiwanie i szczęśliwie powstał z martwych. Nie spuściła go z oka, kiedy spał, a gdy ruszyli, puściła go przodem, na miejsce najbardziej odpowiednie, dzięki temu mogła otwarcie, nieprzerwanie i bez żenady wisieć sobie na nim wzrokiem. Trwało to już jednak jak na skromne możliwości kurierki trochę za długo i cokolwiek Eddę znużyło. Teraz gapiła się więc na olbrzyma. Oczy miała szeroko otwarte ze zdziwienia, tak samo jak i usta.

Kiedy wielkolud się wyprostował, zasłaniając słońce i sporą część nieboskłonu, po głowie przytrzymującej zdenerwowane konie Eddy hulały trzy myśli, czasem zderzając się ze sobą z hukiem. Że trzeba niezwłocznie dać drapaka. Że jeśli sierp nie ułożył się w jukach na sztorc, to nie został zmiażdżony razem z samotnym jeźdzcem. I że jeśli przeżyją, to powstanie najlepsza pieśń stulecia, wszystkim szczęki opadną od Pięciu Strumieni po Stary Bród.

Miała niezgorszego cykora, i jakby nie siedziała w siodle to pewnie nogi by się pod nią uginały. Nie pognała między głazy w pierwszym odruchu w sumie tylko dlatego, że Wszędobylski zostałby bez wierzchowca, a do tego sprawiał wrażenie, że wie, co robi i na tyle, na ile się da, kontroluje sytuację. Wycisnął w końcu z wielkoluda dość istotne wyznanie o zmiażdżonym jeźdzcu i coś na kształt obietnicy pokazania owego. Kto by się spodziewał u górala przenikliwego umysłu czy giętkiego języka... Na pewno nie Edda, która zaczęła podejrzewać, że ich pokrewieństwo może być bliższe, niż początkowo oceniała. Zaświtała jej nawet całkiem jasno nadzieja, że większe są szanse na to, że sprawa pieśnią się skończy, a nie miazgą.

- Dwóch wojowników pięć walk stoczyło. Każdy z nich wygrał trzy razy. Jak to możliwe? - Olbrzym wygłosił zagadkę i zadowolony zaplótł grube paluchy na maczudze.
- Nie walczyli... - rąbnęła Edda błyskawicznie i bez zastanowienia. - Nie walczyli przeciwko sobie owi dwaj wojowie.
Czoło wielkoluda przecięła głęboka zmarszczka. Edda zrobiła się blada jak wapienne wzgórza, na których po drugiej stronie Anduiny usypano podobiznę jeźdźca.
- Nie walczyli przeciwko sobie – przyznał olbrzym, a Edda wypuściła ze świstem powietrze.
- Tedy – oznajmiła pomału, acz z mocą kurierka – czas na nagrodę. Naczelną zasadą starych gier zawsze było dotrzymywanie zawartej umowy. Co ktoś, kto zna zagadki tak stare i tak trudne na pewno wie i pamięta.
- Chodźcie do domu mego - olbrzym klapnął wielką dłonią o kolano kiedy siedział na skale wciąż pod wrażeniem rozwiązanej zagadki. - Zjemy obiad. Słowa dotrzymuję zawsze.
Wszędobylski zerknął szybko na Eddę, nie do końca pewny, czy mogą odmówić. Zmarszczyła brwi. To była zagadka jeszcze trudniejsza niż poprzednia... Mianowicie: co będzie na obiad i czy nie gulasz z Beorninga przypadkiem? Rathara zdawał się zajmować ten sam problem. Eadwine pomału poruszyła ramionami, mimiką próbując przekazać, że odpowiedzi na tę zagadkę nawet się nie domyśla.
- Pójdziemy, jeśli po drodze nam pokażesz tego jeźdźca – zdecydował Wszędobylski. - To w końcu nasza nagroda.
- Mówiłem przecie, że słowa dotrzymuję - powiedział olbrzym niemal obrażonym tonem, ale spokojnie. - Chodźcie.
Wstał i zatrzymał się po zrobionych dwóch krokach. Czekał, aż ludzie ruszą, wszak jego jeden był jak ich kilkanaście.

Edda zaczynała odzyskiwać normalne kolory i zwykły przebiegły uśmieszek. Trąciła Rumianka łydkami i podprowadziła góralowi konia.
- Dobrze ci poszło – mruknęła cicho i półgębkiem, kiedy wspinał się na siodło. - Ale nie ciągnij tej gry dłużej. Więcej farta niż rozumu… Wiedziałam nie dlatego, żem taka mądra. Wiedziałam, bo znałam zagadkę i rozwiązanie. Beorn ją lubi swoim thainom zadawać i chmurzy się, gdy źle odpowiadają. Jak ten wielkolud ma więcej takich trudnych na podorędziu, to polegniemy i miazga-miazga będzie. Jedźmy, odmawiać mu, jak w gościnę prosi ani nam grzecznie, ani bezpiecznie. Oby to naszego uciekiniera rozgniótł... Miejmy nadzieję, że nie tracimy tu czasu... utraciwszy viglundzkiego języka.


 
Asenat jest offline  
Stary 31-08-2015, 14:47   #42
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Orły ostatecznie nie przyleciały. Obojgu im jednak przydała się noc spędzona przy Wodospadzie. Bo choć pośpiech o powinność kazały ruszać, czym prędzej, oboje i rycerz i tropicielka wiedzieli, że jeśli mają coś osiągnąć, to nie poprzez konfrontację z Viglundczykami w swoim obecnym stanie. Tym bardziej, że Cendryk istotnie nie miał teraz już nic do stracenia i jeśli nie dopadli go Edda z Ratharem to zamiast pośpiechu będą potrzebować olbrzymiej dozy szczęścia i uśmiechu losu podczas spotkania z lordem Viglundem. Ze świtaniem wjechali w ponury las.



Śpiewny trel Lagorhadrona znał już doskonale. I z poczuciem zrzucanego z serca ciężaru powitał go tego dnia gdy Irgun postanowiła, sprawdzić okolicę. Nadleciawszy jednak kos, zamiast zwyczajowo upomnieć się o kilka ziarenek, zaczął głośno świergotać i to podfruwać do rycerza, to znów od niego odlatywać wyraźnie dając do zrozumienia, że chce żeby natychmiast za nim iść. Mikkel wahał się. Z jednej strony wiedział, że przyjaciel musiał mieć powody by się tak zachowywać. Z drugiej zaledwie chwilę temu ich obozowisko opuściła Irgun. A tropicielka w swoim fachu była naprawdę dokładna i nie należało się spodziewać jej powrotu zbyt rychło. Po chwili zastanowienia, ruszył za kosem. Nie spodziewał się by ktokolwiek dotarł do ich obozowiska. Poza Viglundczykami żywej duszy tu nie spotkali i naprawdę zrządzeniem Cienia musiałoby być spotkanie kogoś akurat w tym krótkim czasie. Ze sobą zabrał tylko najniezbędniejszy oręż.

Lagorhadron jak się okazało miał na myśli dłuższy wypad niż ten na jaki Mikkel mógł sobie pozwolić. Ze wzgórza nieopodal nie dało się wypatrzyć co tak ożywiło kosa. Widać za to było w oddali Anduinę i szlak, którym miało im przyjść podróżować. W tym samym też kierunku ptak zachęcał go do dalszej wędrówki. Tego już jednak Mikkel nie chciał uczynić.
- Wybacz przyjacielu - powiedział rozczarowanemu postawą rycerza kosowi - Irgun poszła sama na zwiad. Nie możemy ryzykować.



Powrót Słomianej z Bursztynem przyniósł wieści raczej…. nieoczekiwane. Okazało się, że w ponurym lesie, ktoś mieszkał. W zagajniku był dom. Zupełnie normalny. I choć Irgun nie zdołała nikogo wypatrzyć, dom wyraźnie był zamieszkały. Kim był jednak ów, który nie bał się samotności w lesie, nie zdołała ustalić. A mówiła to tonem budzącym swoistego rodzaju niepokój. Rycerz musiał dopytać się w czym rzecz. A rzecz była w… pajęczynach. A raczej pajęczych niciach obleczonych na porozstawianych w gospodarstwie krosnach. Wielu pajęczych niciach.
Milczeli przez chwilę. Kos nadal świergotał wyczekująco, a Bursztyn łapą usiłował ściągnąć białe przędze w jakie musiał gdzieś włożyć nos. Rycerz ulitowawszy się nad towarzyszem, rękawicą ściągnął drażniące psa nici.
- Ktokolwiek tu mieszka, nie powinniśmy tracić czasu na odkrywanie jego tożsamości. - stwierdził w końcu rycerz - Nie wiem jak mógłby nam pomoc, za to obawiam się wielu sposobów w jakie mógłby nam zaszkodzić. Zapamiętajmy jednak umiejscowienie chatki. Być może w przyszłości wiedza ta nam się przyda.

Po chwili Lagorhadron znów wiódł ich poprzez wzgórza graniczące z lasem. A po kilku godzinach jazdy… dostrzegli orła. Wielki Ptak kołował nad krainą, na pierwszy rzut oka patrolując ją. Rycerz uśmiechnął się do siebie i odwrócił do Irgun.
- Okaże się, czy to szczęście nam sprzyja, czy raczej los nam powie, że ostatecznie przegraliśmy odzyskanie Sierpa.
Uniósł ramię, na którym wylądował kos.
- Dziękuję Ci przyjacielu - powiedział wdzięczny. Kos na własną rękę znalazł Orła. I choć okoliczne nieba nie obfitowały w Ponure Jastrzębie tak jak na południu, to i tak wiele ryzykował. Wzniósł ramię wyżej - Leć.


 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 06-09-2015, 07:33   #43
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Olbrzym stawiał wielkie i ciężkie kroki, od których trzęsły się nico wierzchołki mijanych drzew.
Nie uszli daleko, bo ledwie na dno wąwozu rozstąpionych skał, gdy przewodni przystanął.

- O tam. – wielkolud wskazał na nagi głaz, spod którego wystawała stopa w czarnym bucie.

Reszta zmiażdżonego ciała, prócz głowy, spoczywała pod wielokrotnie większym od ofiary kamieniem. Rathar poznał w trupie herszta Viglundingów.

Wszędobylski osiągnął, co zamierzał. Z Łotrzycą dogonili uciekiniera. Wiedzieli gdzie spoczywa i nic nie wskazywało, żeby się gdziekolwiek wybierał lub, aby mu ktoś w spoczynku miał przeszkadzać przez najbliższy czas, nie licząc stopy i głowy, które z prawdopodobnie padną łupem nocnych drapieżników.




Lagorhadrom wzniósł się ku słońcu malejąc w oczach Mkkela i Irgun, zamienił w czarny punkcik, aż w końcu zupełnie rozpłynął się w błękicie nieba.
Orzeł długo kołował na rozpostartych skrzydłach. Potem obniżył lot i w końcu pojawił się kilka kroków przed ludźmi. Konie zatańczyły z trwogą. MIkkel widział z bliska orły, lecz ów rozmiarami ten dorównywał tylko Gwaihirowi.

- Kim są ludzie, którym mały kos szuka orła?




Olbrzym mieszkał z namiocie pod urwiskiem. Dwa dorodne dęby służyły za podpory. Dachem zaś były rozciągnięte, zszyte razem skóry, co najmniej kilku tuzinów niedźwiedzi. Beorningowie popatrzyli po sobie.

W palenisku, otoczonym głazami, z wolna paliły się pnie buków. Na ociosane gałęzie prostych konarów, nadziane były obrane ze skóry zwierzęta. Dorodny dzik i dorosły koń. Wypatroszone, oporządzone z sierści, skóry i nawet przyprawione.

- Dawno gości nie miałem. – zdjął pieczenie z ognia. – Dawno z nikim nie jadłem. – delikatnie oderwał zadzie udo koniny i wgryzł się ze smakiem. - Dawno nikt nie wygrał w strożytną grę. - potrząsł czupryną. - Komu świnkę, komu konika? – zapytywał uprzejmym basem gospodarz.

Po obiedzie olbrzym beknął przeciągle, aż poderwało się do lotu kilka ptaków z okolicznych sosen i odfrunęło za korony drzew.

- Ładna z was para. - oblizał paluchy. - Mi czas na drzemkę. Jeśli się spotkamy następnym razem, będę miał trudniejszą zagadkę. – obiecał poważnie. - Bywajcie mali ludzie.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 13-09-2015, 23:02   #44
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Mikkel zeskoczył z konia. Wodze podał Irgun i zbliżywszy się do potężnego ptaka, pochylił głowę.
- Imię mego skrzydlatego przyjaciela to Lagorhadron. Za mną widzisz Irgun zwana Słomianą z domu Lorda Beorna. Ja zaś jestem Mikkel syn Thoralda z Dali. Droga wiedzie nas ze Starego do Północnego Brodu.

- Jestem Lordem Zimorodków. Ludzie, jesteście w mej domenie. Skąd wam do głowy przyszło, aby pośród orłów szukać pomocy i do czego?

- Wybacz nam zatem to najście i śmiałość. Mimo, że przez Twoje ziemie wypadła nam droga, nie przynosimy na nie żadnej złej woli. Ścigamy złodzieja zza rzeki, który swym występkiem może ściągnąć krew i pożogę na drugi brzeg Anduiny. Los jednak, naszym łowom nie sprzyjał, a zwierzyna znikła nam z oczu.

Orzeł przyglądał się w milczeniu człowiekowi i…
- A więc jesteś przyjecielem Lorda Gwaihira Mikkelu z Dalji. - rzekł spokojnie zapewne dostrzegając charakterystyną spinkę u płaszcza syna Thoralda. - I dlatego szukasz pomocy u Orłów. - dopowiedział to, co Dalijczyk umyślnie lub niechcący przemilczał udzielając odpowiedzi. - Co skradł złodziej i komu? - zapytał. - Musicie wiedzieć, że nas miedzyludzkie spory nie interesują. Czy ten przedmiot należy do Gwaihira?

Rycerz wziął głęboki wdech. Odetchnął. Prawda była teraz jego przeciwniczką. I nie zamierzał się jej wyrzekać. Postanowił jednak zrobić z niej co tylko możliwe by przekuć ją na broń.
- Nie należał do niego. To Złoty Sierp Lorda Beorna. A spór jest wyłącznie sporem międzyludzkim. - rycerz zawiesił na chwilę głos i obejrzał się na Irgun - Zdaję sobie sprawę Lordzie Zimorodków, że na tym właściwie kończy się dla Ciebie istotność naszej sprawy, ale... jak wiesz, ja tak jak i Ty również nie jestem częścią tego sporu. Nie służę Lordowi Beornowi, ani nie życzę źle jego adwersarzowi Lordowi Viglundowi. Jestem Bardyjczykiem. Człowiekiem z odległego kraju, który po tej stronie Puszczy nienajczęściej jest postrzegany jako przyjaciel, a nader często jako intruz. Jako Bardyjczyk jednak nauczyłem się jak wielką wagę ma znaczenie czynów i decyzji, które podejmujemy. Bez Bitwy Pięciu Armii Dal by nie istniała, a północ nadal byłaby pogrążona w cieniu. Chcę wierzyć Lordzie Zimorodków, że Bitwa Pięciu Armii nie była dziełem przypadku i owocem kaprysów wielkich władców wolnych plemion. Chcę wierzyć, że jej znaczenie było trwałe i żywe. I gotów jestem ryzykować, by tego znaczenia dowieść.
Rycerz ponownie zamilkł na chwilę po czym postąpił o krok w kierunku potężnego ptaka.
- Lordzie Zimorodków... Miasto Goblinów ma nowego Króla. To Gorgol. Samozwańczy syn Bolga, który jak plotka głosi, poprzysiągł zemstę za porażkę ojca swojego. Jakim prezentem byłaby dla niego przelana w bitwie bratnia krew ludzi ze wschodniego brzegu podczas gdy on zbiera siły i tylko czeka by znów zaroić Pogórze goblinami i wilkami? Nie jest moim zamiarem niańczyć Beorneńczyków, aby sami sobie krzywdy nie czynili, ale widząc wiszący nad tą krainą Cień, nie potrafię się odwrócić do niego plecami. O to też i Ciebie teraz proszę Lordzie Zimorodków. Pomóż nam ubiec złodzieja i dotrzeć do Północnego Brodu przed nim.

Lord Zimorodków zastanowił się.
- Złoty Sierp powiadasz? - pomilczał chwilę. - Mogę dowiedzieć się, którędy jedzie. Może nawet utrudnić złodziejowi przeprawę przez rzekę. Ławice ryb wywrócą łodzie, powstrzymają konie, utopią przedmiot ludzkiego sporu lub trafi on do mnie. Czy tyle wystarczy? Zatargi miedzy klanami w dolinie, nie pierwsze i nie ostatnie, to nie jest dostateczny powód, na narażanie się na groty strzał lub dżwiganie ludzi. - dodał, choć raczej niezdecydowany.

- Nie wiąże Cię Lordzie Zimorodków z nami żadna więź ani żadna powinność. Prosiłeś byśmy wyjawili Ci nasz cel i naszą prośbę. Oto i one. Jeśli w swojej mądrości uważasz, że taka pomoc z Twojej strony nam wystarczy, to taką przyjmiemy i bez żalu zań podziękujemy mając ją na przyszłość w pamięci i wdzięczności. Te ziemie wszak to Twoja, nie nasza ni złodzieja domena i sam wiesz najlepiej jak w obliczu tej sytuacji zadziałać, by najskuteczniej pokrzyżować plany Cienia. Bacz jednak proszę byś jakoże złodzieja nie widziałeś, przez omyłkę nie doprowadził do zguby przypadkowego wędrowca.
Mikkel pochylił głowę przed wielkim orłem.

- Są sposoby zdobywania wiedzy, o których ludziom się nie śniło. - orzeł popatrzył na Mikkela z góry nieco cierpkim tonem. - Lecz dobrze, zaniosę cię człowieku, przyjecielu Gwaihira.

Orzeł załomotał skrzydłami tworząc wicher, od którego konie zarżały nerwowo. Mikkel nie wyobrażał sobie by możliwym było by tak dostojne stworzenie mogło być zdolne do kłamstwa i podstępu. Nie mniej czuł, że mimo zadeklarowanej zgody, bynajmniej nie przekonał wielkiego orła do swojej sprawy. I nic z tego co powiedział nie grało dla Lorda Zimorodków żadnej roli, która objawiła się wyłącznie w klamrze jaką rycerz zwykł spinać płaszcz podróżny. Klamrze otrzymanej ongiś od Lorda Gwaihira, którą Lord Zimorodków bacznie oglądał podczas przemowy Mikkela.
Rycerz odwrócił się do Irgun.
- Udaj się prosto w kierunku Anduiny. Powinnaś przeciąć w którymś miejscu trop Rathara i i Łotrzycy. Może będzie można go jeszcze podjąć… i… Uważaj na siebie.
Chwilę później, mocarne pazury zakleszczyły się na jego torsie i wzniosły go w przestworza.


 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 19-09-2015, 22:48   #45
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację

- Bardzo dobra świnka - pochwalił Rathar, wgryzając się w wypieczoną szyneczkę. Wieprzowina wydawała się o wiele lepszym pomysłem niż konina, co do której miało się pewne podejrzenia i pochodziła od olbrzyma, który jak się wydawało posiadał jedynie umiejętność utrzymania mięsa w odpowiedniej odległości od ognia. Wygłoszona pochwała jednak kłamstwem nie była. Długi pościg, obolałe ciało i zmęczenie wzmagały w Beorningu głód, który bez skrępowania sycił przy ognisku olbrzyma, traktując go przy tym niemalże jak zwykłego towarzysza.

Niemalże. Grzeczny jak nigdy, jak małe dziecko chodzące na palcach wokół wybuchowego rodzica. Starał się również nie zerkać w stronę namiotu olbrzyma. Interesowała go jedna tylko rzecz, pytanie zadał więc w sposób bezpośredni nie do końca.
- Zanim się rozstaniemy, proszę powiedz nam jeszcze. Ten koń, należał do przygniecionego głazem, który nie chciał zagrać w twoją grę? - wskazał brodą na resztki po uczcie. - Co się stało z rzeczami niejadalnymi, które miał przy sobie?
- Aye. Konik był tego ludzika. Tamten już nie ma żadnych rzeczy i nie potrzebuje. Należą teraz do mnie. No, przecież - odpowiedział olbrzym.

No przecież.
Wszędobylski nie drążył tematu, nie zamierzając dać poznać po sobie, że potrzebują czegoś konkretnego. Wymienili pożegnania i mężczyzna odezwał się do Eddy dopiero po solidnym oddaleniu się od ogniska.
- Weźmiemy się za ten kamień, niespiesznie. Zobaczymy co pod spodem, dając tym samym czas olbrzymowi na zaśnięcie. Kiedy będzie trzeba, zerknę do namiotu, czy jedną z tych przywłaszczonych rzeczy nie jest sierp.
Jak powiedział tak zrobili, gromiąc spojrzeniem Łotrzycę za same myśli o próbie okradzenia ich niedawnego gospodarza z czegoś więcej.

Zakręcili się wokół solidnego kamienia, próbując podważać i w ten sposób zajrzeć pod spód. Do zmierzchu pozostało wciąż kilka godzin i Rathar nie liczył na zmarnowanie w tych bezcelowych wysiłkach aż tyle czasu, dlatego wypróbowali też pomysł Eddy z użyciem wierzchowców. Trzy zwierzęta zdjęły kamień, odsłaniając makabryczny widok pod spodem. Osłabionemu mężczyźnie zakręciło się w głowie i kucnął, odwracając wzrok. Nie słyszał wyraźnie wypowiadanych przez kobietę słów i dopiero po chwili ujrzał zgubę. Sierp był powykrzywiany i w stanie straszliwym, ale był.

Wszędobylski zabrał go ostrożnie, chowając do juków.
Nad jego stanem pomartwią się kiedy indziej.
Niedługo potem głaz ponownie spoczął na zmaltretowanym ciele, tym razem przykrywając je całe.
- Pojedziemy po własnych śladach do zmroku - postanowił Rathar, kiedy było już po wszystkim. - I rozbijemy obóz. Miejmy nadzieję, że do rana olbrzym nie wymyśli nowej zagadki i nie poweźmie decyzji o rewanżu.


 
Sekal jest offline  
Stary 23-09-2015, 19:30   #46
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Niby triumf, a jakiś taki bez rozmachu. Niby zwycięstwo, a za bardzo nie ma czego świętować. Sukces niby jest, ale co z tego, skoro ubarwiony krwią i pokrzywiony. Całkiem jak plemienny artefakt, który Rathar obracał w dłoniach. Uśmiech górala też był słaby. Niby się radował, ale zdawkowym i zmęczonym półgębkiem.

To wszystko powinno stać się inaczej.

Eadwine zmarszczyła gładkie, jasne czoło. Potem wzruszyła ramionami, beztroskim i uroczym gestem właściwym ludziom, którzy nie starzeją się nigdy, a martwią czy smucą rzadko. Dopięła w końcu swego, miała, co chciała, a wszystkiego mieć przecież nie można. Rathar był żyw, a w garści trzymał sierp. To, że góral przybladł jak śmierć i aż przyklęknął z braku sił, bólu ćmiącego od rany, a może na widok uszkodzeń Beornowej pamiątki, zaś sierp nie wyglądał na zdatny do użytku, było sprawą ważną, ale drugorzędną.

To się naprawi. Nie ma rzeczy nie do naprawienia.

To, że w międzyczasie popełnili szereg sztubackich wpadek i pokornie położyli uszy po sobie i grzecznie opuścili gościnę niedźwiedziobójcy i koniożercy, nie dając olbrzymowi żadnej nauczki było w zasadzie błahostką.

To wszystko się w pieśni wyprostuje, rymem obuduje, i będzie jak trzeba.

I tego zamierzała się trzymać. Wyjęła sierp z rąk górala i obejrzała go sobie dokładnie, zanim obtarła pamiątkę dobytą z rękawa, mocno już przybrudzoną chustką i oddała z powrotem. W końcu – nie spodziewała się, że w najbliższej przyszłości będzie miała drugą okazję potrzymać w ręku cenny artefakt, lepiej korzystać, póki można. Próbowała pocieszyć zachmurzonego jak jesienne niebo Rathara, tłumaczyć, że sierp da się naprawić, każdą rzecz i każdego człowieka się da, że czasem to kosztuje wiele czasu, zachodu i środków... ale to możliwe. Nie dosłyszał, albo, co bardziej prawdopodobne, nie słuchał wcale. Tak samo jak żartu, który rzuciła, pochylając się nad zmiażdżonym trupem viglundzkiego wojownika.
- To musiało straszliwie boleć... ale tylko przez chwilę!
Wzruszyła ramionami, nie doczekawszy się komentarza. Miała już, co chciała – wybranego przyszłego thaina. Bitnego, odważnego i obdarzonego przynajmniej przebłyskami dobrego serca i żywej inteligencji. Do tego spokrewnionego z rodem Garulfa... Byłoby przesadną zachłannością oczekiwać, że przy tych walorach Rathar będzie się jeszcze wykazywał poczuciem humoru. Nie można mieć wszystkiego.

To i tak więcej, niż można się było spodziewać.

Sprasowane zwłoki obadała sama, cierpliwie podważając nożem kolejne warstwy odzienia, skóry i zmiażdżonych tkanek. Na żadne listy pełne viglundzkich tajemnic nie liczyła, odżałowała już, że stracili bezpowrotnie szansę na pogawędzenie od serca z kimś dobrze poinformowanym, kto musiał być blisko Viglunda i mógł znać więcej sekretów wodza... Ale miała nadzieję na sakiewkę, albo na jakiś niewielki, ale kosztowny drobiazg. Zdałyby się jej. Złoto nigdy jej się nie trzymało, a potrzebowała nowego łuku i niebawem także nowej kobzy. Z chęcią powitałaby też jakąś błyskotkę, którą mogłaby przyozdobić własną urodę i nakarmić próżność... Szkoda trochę, ale nie można mieć wszystkiego. Na niezmiażdżonej dłoni wojownik musiał mieć pierścień, na opalonej skórze odznaczała się bledsza obrączka, ale klejnotu nie było. Oby olbrzymowi w gardle stanął. Razem z końskim udźcem.

Obok ciała wykopała płytki dołek i królewskim, oszczędnym ruchem buta zrzuciła w niego ocalałą głowę i dłoń. Przepięła konie na drugą stronę głazu, w środku najroślejszego i najsilniejszego Górę, Rumianka i zdobycznego luzaka po bokach. Z napiętych lin posypała się ziemia, na karkach zwierząt nabrzmiały węzły mięśni i po chwili Viglundczyk spoczął w bezimiennym grobie. Przez chwilę nawet pomyślała, kto prócz wodza będzie wyglądał, czy wojownik powróci z wyprawy. Był w wieku, w którym mężowie mają już żony i kilkoro dziatek, a nie pochowali jeszcze rodziców. Ktoś pewnie po nim zapłacze. A ktoś inny będzie chciał wziąć odwet.

Na wybór kierunku marszruty kiwnęła energicznie głową. Przedstawiła dla porządku tylko właściwie inną możliwość – jazdę do Anduiny i szukanie łodzi u kogoś z miejscowych, by przeprawić jedno z nich z sierpem, ale choć dzięki temu zguba szybciej i zapewne bezpieczniej dotarłaby do Beorna, Eadwine nie leżała ta droga. Nie chciała porzucać Irgun i Mikkela samych na tym brzegu, nie chciała tracić Rathara z oczu na dłużej, niż to absolutnie konieczne, i nie chciała zostawiać na brodzie na Spiesznej niepogrzebanego ciała niewolnika, którego zabiła.

To był błąd. Taki, który trudno będzie naprawić.

Przywiązała luzaka do siodła Rumianka, a gdy już ruszyli, tonem niezobowiązującej konwersacji rzuciła, że w czym jak w czym, ale w przewożeniu cennych artefaktów Viglundczyka warto naśladować.
- Tak w Domu Beorna mi nakazali, jak na posłańca poszłam. W jukach to butelkę miodu na czarną godzinę, maść na obtarty tyłek i pęto kiełbasy można wozić, a nie rzeczy ważne i bezcenne. - Wskazała smukłym palcem na torbę, w której góral ukrył sierp. - Tak bardzo w Górę wierzysz, że gdy ciebie nie stanie, on do Ennaldy wróci i nikomu innemu tknąć się nie da? To dobry koń, oddania i wierności dość ma do tego... ale rozumu mu po drodze zbraknie.

Z jeszcze jednego powodu odpowiadała jej obrana droga. Dzięki temu powrót się przeciągnie, będzie miała więcej czasu na zatarcie pamięci o tym, że próbowała podpuścić Rathara do okradzenia olbrzyma z dóbr ruchomych innych niż sierp... Nie dał się ani namówić, ani wciągnąć w pyskówkę... Prawdziwy, cholera, thain. Chociaż cokolwiek zdrożony.


 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 23-09-2015 o 19:43.
Asenat jest offline  
Stary 28-09-2015, 06:15   #47
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

Beorningowie obozowali w jarze, w połowie drogi do brodu na bystrzy Śpiesznej. Warty na zmianę przy małym ogniu były pozbawione nocnych wrażeń. O poranku dnia następnego wyruszyli w drogę i późnym popołudniem dotarli do miejsca, gdzie Eadwine walczyła ze starym niewolnikiem Viglundów. Po ciele mężczyzny nie został ślad inny, niż krew na dużych kamieniach plaży, gdzie wyzionął ducha.

Eadwine z Ratharem zachowywali jeszcze większą czujność. Thralle, których zostawiono wolnych, nie mieli wszak prócz honoru i życia nic do stracenia. Łotrzyca dojrzała wynurzającą się z lasu za ich plecami gromadę konnych. Upływ czasu, schowanym i gotowym do obrony na drugim brzegu rzeki ludziom, przyniósł widok Irgun w towarzystwie luzaków.

Dowiedzieli się o rozstaniu z Mikkelem, który wzniósł się ku niebu w orlich szponach ku Północnemu Brodowi. Słomiana niosła również złe wieści. Po drodze widziała orczego skauta na wargu, który przez jakiś czas deptał jej po piętach.




Mikkel z lotu ptaka kolejny raz w swym życiu miał okazję oglądać dolinę. Wiatr smagał opalona i ogorzałą od podróży twarz. Wkrótce zanurzył się we mgle obłoków. Kiedy przebił się przez mleczność, leciał pod błękitem nieba nad bezkresnym oceanem pierzastej bieli. Po kilku godzinach orzeł obniżył pułap i przed oczami Dalijczyka pojawiła się łagodna wstęga Anduiny.

Lord Zimorodków leciał kilka metrów na taflą wody. Wielki cień ptaka o rozpostartych skrzydłach odbijał się w zielononiebieskiej wodzie. Słońce lśniło w łuskach skaczących ryb, ścigających się z nimi, a raczej towarzyszącymi niczym orszak. Jakiś czas potem, w oddali, porośnięty lasem ląd rozwidlał Wielką Rzekę. Ptak leciał wprost naprzeciw drzewom. Zwolnił odrobinę i nim wzniósł się ponad koronami drzew, Mikkel szybował na spotkanie z wodą wypuszczony z olbrzymich szponów orła. Zderzenie z taflą nie było przyjemne a skórzany kaftan z płaszczem szybko nasiąkał woda ciążąc i krępując ruchy.

Ławica setek, jeśli nie tysięcy małych rybek ogarnęła rycerza niczym pomocna dłoń, jak wyciągana sieć wypchnęła spod wody na powierzchnię. Będąc wprawnym pływakiem poradził sobie z odpięciem peleryny, a po krótkiej walce z nurtem, który omijał w korycie ląd i był na środku wytrącony przez mieliznę, dopłynął do plaży, gdzie nogi znalazły oparcie w grząskim dnie. Tarcza z włócznią dryfowały nieopodal w pluszczących o mokry piach falach.

Sądząc po położeniu słońca oraz kierunku nurtu Anduiny, Dalijczyk ocenił, że orzeł zaniósł go w przeciwnym kierunku od Północnego Brodu. Sądząc po czasie lotu, nie mógł być daleko od dopływu Śpiesznej, a plaża porośnięta starymi wierzbami, które stały na progu lasu, najprawdopodobniej była wyspą.




 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 09-10-2015, 15:20   #48
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację

Spotkanie Irgun było dobrą wiadomością.
Jedną z niewielu, kiedy zastanowić się nad całością sytuacji. Mikkel był gdzie indziej, nie wiedzieli nawet, w którym kierunku należałoby szukać. Rany i zmęczenie ciągle dawały mu się we znaki, a czekała ich długa droga powrotna. Istotna ze względu na orki. Gdyby to był tylko ten, którego widziała Słomiana, to żywiłby jeszcze optymizm. Lecz wiedział co widział. Ku jego irytacji, nie wiedział gdzie.
Wdrapał się na skałę i wypatrywał, pozwalając Eddzie zająć się ranami Irgun i buszowaniem w krzakach, niezależnie od tego czego tam szukała. Skończyła i sama do niego przyszła.

Przysiadła na piętach obok górala i zagaiła cicho:
- Irgun jest ranna. - Poprawiła brudne rękawiczki i ułożyła splecione dłonie na podołku. Oczywiste "Ty też jesteś" nie wyszło jej z ust, świadomie pominięte. - Ja nie jestem wojownikiem. Powiesz, żeby zaciskać zęby i pędzić na rympał, prosto jak strzelił, do Starego Brodu, to pojedziemy. Jest też inna droga. Przez ziemie Osreda Jeźdzca, to kilkanaście mil od Anduiny, w połowie drogi między Wyspą Duszących Drzew a Samotną Skałą. Osred jest, jaki jest, ale to poplecznik Beorna. Jego ludzie patrolują duży obszar wokół sadyby...
- Nie znam tego człowieka - odpowiedział jej Rathar, nie spuszczając wzroku z twarzy kobiety. - Wiesz, czego można się po nim spodziewać? Potrzebujemy jeszcze odpoczynku - zgodził się. - I chciałbym poczekać chwilę na Mikkela. Być może mu się uda. Gdybyśmy poszli twoją trasą, miałby małe szanse nas odnaleźć, zgadzasz się?

- Po Osredzie można się spodziewać, że zapragnie nas oskubać do ostatniego miedziaka i puścić dalej w drogę w jednej koszuli na grzbiecie - uśmiechnęła się leciutko i przekornie. - Powie, że Irgun jest z Leśnych Ludzi, a na rodzie Garulfa przysięga wierności jeszcze nie obeschła, więc winnyśmy płacić, bośmy są bardziej Rohirimowie niż tutejsi. I będzie miał w tym niby trochę racji, ale my się, rzecz jasna, nie zgodzimy i zacznie się awantura. - Łotrzyca uśmiechnęła się, samymi kącikami warg. Strzepnęła ze spódnicy źdźbło trawy i zaczęła mówić, nadal cicho, szybko i zadziwiająco konkretnie. - To człek w sile wieku, niegłupi i otoczony mirem przez swych ludzi. Sprowadził ich z południa, wojowników jak i on, wprawnych w siodle i we włóczni. Możliwe, że to nawet Leofringowie, mistrzowie koni. Sam Osred jest Beorningiem, i jak każdy tutejszy, wybacz, Ratharze... jest skończonym kutwą i dusigroszem. Swej kiesy i interesów pilnuje zajadlej niż Smaug skarbu i biada temu, kto mu się próbuje z podatku za przejazd wywinąć. Głowę ma łysą jak kolano, ale w złote piórka obrósł gęsto, a i wpływów mu nie brakuje. Jego imię jest sławne i to szeroko. Wiem, że ma kontakty pośród Ludzi Rzeki, cudzoziemskich kupców, krasnoludów i elfów nawet. Jego sadyba to osada właściwie, rodziny pięciu synów i dwóch córek, a do tego najwierniejsi wojowie... Moc luda, i to zbrojnego. Niektórzy gadają, że za bardzo urósł w siłę, że się będzie chciał odkleić od Beorna i sam wodzem zostać. Ale na razie należną część podatków oddaje Beornowi, a i na Carrock na obrady przybywa wezwany bez opieszałości... I uznaje Beorna za wodza, chociaż część jego ludzi pewnie wierniej służy jemu, Beorna nigdy nawet nie oczy nie widziawszy.

Podciągnęła kolana pod brodę, okręcając łydki szczelnie spódnicą. Zapatrzyła się przez moment na rzekę i na Irgun pojącą po kolei zdobyczne wierzchowce.
- Daleko od Anduiny to nie jest. Kilkanaście mil. Sądzę, że jeśli ktokolwiek tutaj ma pewne miejsce, dość ludzi, wpływów i środków, by dać nam gościnę i pomoc uzdrowiciela, wesprzeć w bezpiecznym dotarciu do Starego Brodu i nawet w odnalezieniu Mikkela... o którego obecnych ścieżkach nie wiemy właściwie nic - to jest to Osred. Dzisiaj i tak byśmy do niego nie dotarli i trzeba by go było przekonać, a nie oszukujmy się, łatwe to nie będzie. Ale nie trudniejsze niż potyczka z olbrzymem. Możemy też pruć do brodu. Liczyć, że wszyscy wytrzymamy i że ten ork, którego wypatrzyła Irgun, to jakiś samotny zagubiony maruder, albo że się w razie czego prześliźniemy. Mikkela poszukać... inaczej. Chociaż nie mam pojęcia, gdzie zacząć go szukać, to może się udać.

- Znaleźć Mikkela... - Rathar pokręcił głową po wysłuchaniu długiego monologu Łotrzycy. - To on musi znaleźć nas. Wie którędy mieliśmy podążać, my nie wiemy jaką drogę wybrał on. Irgun potrzebuje odpoczynku - jedynie zmęczenie w oczach mówiło "ja również" - dlatego chciałbym pozostać w okolicy jeszcze przez chwilę. Nie wiem jak ty, ale ja nie mam czym płacić Osredowi. Wyruszając w drogę zabrałem jedynie niezbędne rzeczy. Możemy mu obiecać, że Beorn spłaci długi, ale czy on na to pójdzie? Z tego jak go opisałaś, wolałbym nie mówić mu z czym wracamy.
- Ostatnim razem, kiedy aethel Mikkel wiedział cokolwiek o naszej drodze, pędziliśmy na północ, gotowi ścigać się ze złodziejem choćby i do samego brodu - mruknęła Edda.

Po dłuższej chwili przyznała jednak góralowi rację, że może i łatwiej będzie mu wypatrzeć ich z przestworzy tutaj, niż gdy będą wędrować wśród gęstszych zagajników na południu. Twardym głosem zaznaczyła tylko, że chociaż to najbardziej charakterystyczne miejsce, ona nie chce obozować na skale, bo nie zostawi koni samych na brzegu, a w razie ataku nocą nie chce wybierać pomiędzy towarzyszami a wierzchowcem. Na wywód o płaceniu Osredowi aż uniosła głowę. Wpierw wytrzeszczyła oczy, a potem parsknęła z trudem powstrzymywanym śmiechem. Pomyliła się. Góral był całkiem zabawny.

- Po pierwsze, tracisz cel z oczu. Nie nazywaj tego płaceniem. My nie chcemy przejechać, ale żeby nam pomógł, za to przyjaciel przyjacielowi nie płaci. Nie pozwól, żeby on tak to nazwał i jeśli będziesz z nim mówił, to wyjdź z tym pierwszy. Dzięki temu będziesz od razu stał przy nim jak równy z równym. To nie płacenie, to podarunek. Dla wielkiego i możnego wojownika, zbrojnego ramienia Beorna na tym brzegu. Od sławnego wojownika z wschodniego brzegu. Po drugie, dar to zacny, hojny i godny w mojej ocenie. - Edda uniosła dłoń i wskazała na konie, które napojone, zaczęły się paść przy brzegu. - Niektóre rzeczy są jakie są… a inne są takie, jakimi je opowiesz. Nie musisz się płaszczyć przed Osredem, ani przyznawać mu się do czegokolwiek. Nawet, owszem, nie powinieneś. Wystarczy, że podbijesz jego serce i serca jego ludzi. Na teraz, dla nas… i na potem. Przyjaźnie trzeba pielęgnować jak pole, a tu i teraz nie ma Beorna, żeby to zrobił. Ty jesteś, hm? Ale to potem, zdecydujemy jutro. Dziś zostajemy tutaj i poczekamy na Mikkela. Tak?

Na słowo "płaszczyć" uśmiechnął się do Eddy półgębkiem. Zaczynał się przyzwyczajać do tego jak rozumiała pewne rzeczy i przeinaczała inne. Nie wdawał się w tę dyskusję, zamiast tego skinął głową na ostatnie jej słowa.
- Jedno z nas będzie pełniło wartę na bardziej odsłoniętym terenie, pozostali z wierzchowcami ukryją się przed niepożądanymi spojrzeniami. Przygotuję kilka pułapek. Trafi w nie śniadanie lub ork. Jutro zdecydujemy. Skoro tak bardzo chcesz przekonywać Osreda, może dam ci szansę - wstał i skierował się ku Irgun, nie czekając na odpowiedź ze strony Łotrzycy.

Nie wierzył, że pułapki, zastawione blisko wejścia na skały i na innych prawdopodobnych kierunkach pojawienia się nieproszonych gości, coś zdziałają. Potrzebował się czymś zająć, z dala od słów i wzroku Łotrzycy. Ostrożnie rozstawiał wnyki i przygotowywał ukryte, splecione z traw sznureczki. Zaczepiająca o nie kończyna miała wywołać dźwięki na tyle głośne, aby zaalarmować wartownika. Nie podobało mu się to wszystko, ale słońce wisiało już wysoko. Kontynuowanie podróży tego dnia nie miało sensu. Gdzieś podświadomie liczył na to, że Mikkelowi się uda.

Bezsilność, najgorsze co mogło się trafić. Rozpalił malutkie, ukryte ognisko i wyjął sierp, patrząc się na niego przez chwilę spojrzeniem bez wyrazu i zastanawiając się, czy ma znaczenie inne od symbolicznego. Zawsze pojmował sprawy prosto. Najprościej jak mógł. Zawiłości wytykane mu przez Eddę nigdy tak na prawdę go nie interesowały, o ile umiał ich uniknąć.
Kto z nich czuł się bardziej szczęśliwy i pewny swoich celów? Wszędobylski nie wychodził planowaniem dalej poza bezpiecznym powrotem. Wydarzyło się już niemal zbyt wiele. Przed oczami miał Cendryka. Zniszczony sierp. Olbrzyma. Orki. I ludzi, którzy z jakiegoś powodu polegali na jego decyzjach.

Zamknął oczy. Nie, to zmęczenie i obolałe ciało podsyłało mu wizje tego, że te decyzje mogą być błędne. Odrzucił je, odszukując Łotrzycę wzrokiem i przez dłuższy czas mierząc ją spojrzeniem.


 
Sekal jest offline  
Stary 11-10-2015, 23:42   #49
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Zbyt długo, przyjacielu samotnie latasz nad tymi krainami. Zbyt długo twoimi towarzyszami są drobne widziane z nieboskłonu miniatury orków i wilków. Współczuję ci dnia, w którym zdasz sobie z tego sprawę.

Mikkel, wygrzebawszy się z wody, od razu skoczył po swój oręż, który szczęśliwie nie minął wyspy, a miast tego unosił się lekko na płyciźnie. I to właściwie wyczerpywało w obecnej sytuacji pulę szczęścia jaką dysponował rycerz. Orzeł, nie dość, że wywiódł go w przeciwnym do zamierzonego kierunku, to jeszcze porzucił w pułapce. I to pułapce, która kołatała się w głowie Mikkela jakąś nieprzyjemną nazwą geograficzną, która przy studiowaniu mapy szczególnie przypadła Łotrzycy do gustu, a która jemu jednak z pamięci uleciała. Ołgał go w sposób małostkowy i podły. W sposób do jakiego nie byłby zdolny nawet Czyrak, który wyrzekł się swojego honoru i nie dbał jak inni jego czyny widzą. A to w oczach rycerza stawiało go poniżej poziomu większości ludzi jakich poznał. Nawet tych pokroju Valtera. Stawiało go w jednym rzędzie z istotami, których miejsce obojętności zajęła złośliwość i przebiegłość. I to było równie smutne co znamienne.
Wielki dumny Orzeł z Gór Mglistych.
Lord Zimorodków.
Nie ma serc, do których Cień nie znalazłby sobie drogi.
Oby jednak ich drogi nie przecięły się już więcej.

Z rezerwą przyjrzał się porastającym wyspę wierzbom. Naprawdę wolałby tu nie spędzać nocy. Zaczął więc od rzeczy najoczywistszych. Sprawdzenia, czy na obrzeżach wyspy nie znalazłoby się coś co pozwoliłoby mu dostać się z powrotem na zachodni brzeg Anduiny. Cały czas przy tym nie zaniechując baczenia na to co mogłoby się czaić pośród drzew.
Z żadnej strony nie znalazł niczego poza licznymi płaczącymi wierzbami. Za to skonstatował, że przeprawa wpław to szaleństwo. Nawet dla kogoś komu woda obca nie była. Wyspę od strony obydwu brzegów otoczały bowiem łachy zielonych wodorostów unoszących się niezmordowanie w wartkich wodach Anduiny.
I przypomniał sobie miano wyspy. Wyspa Duszących Drzew. Dałby jednak głowę, że nazwa ta zobowiązywała do conajmniej kilku starych skorup statków uwięzionych w wierzbowych witkach. Chyba, że zwyczajnie błędnie ocenił orła i to nie była ta wyspa…

Zadnych ustaleń jednak w tym zakresie czynić nie zamierzał. Najważniejszym było opuścić to miejsce czym prędzej i dołączyć do przyjaciół, którzy mogli być już przy Północnym Brodzie. Albo przy dowolnym innym miejscu równie dobrze. Kto to raczył wiedzieć... Tak czy inaczej w tym celu potrzebny był mu możliwie największy pień jaki by zostawiły po sobie wierzby. Zamierzał spłynąć z nim siłą rzecznego prądu poza zasięg wodorostów uprzednio zzuwszy większość ubrań i obwiązawszy je w tobołek, który ciągnąłby się za nim uwiązany na wierzbowej witce niczym na linie.


 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 13-10-2015, 17:44   #50
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Wystarczyła jedna noc i krótki popas, by zmęczenie opadło z Eddy jak znoszona kapota z ramion wędrowca, co znalazł bezpieczny dach nad głową. Gdy już opatrzyła Irgun, obeszła okolicę, dowiedziała się, czego chciała i powiedziała, co miała do powiedzenia, zajęła się sobą, końmi i obozem. Wyprała kilka sztuk przybrudzonej odzieży, ugotowała wszystkim wieczerzę i odwar z rumianku, którym spłukała rozpuszczone włosy, zanim rozczesała je dokładnie i zaplotła na powrót w misterną koronę z warkoczy, wszystko czyniąc ze swobodą i wprawą kogoś, kto od lat żył w drodze, pod dachem nie goszcząc częściej niż z rzadka. Choć z twarzy nie zeszły jej zdobyte podczas pogoni odznaczenia sińców i zadrapań, swojemu odbiciu w lusterku posłała tym razem zadowolony uśmiech. Jeśli pojadą do Osreda, będzie wyglądać na córkę swego rodu, a nie pospolitego obszarpańca. Rathar prawie się dał namówić, więc pewnie tam zawitają. Była głęboko przekonana o konieczności zatrzymania się w sadybie starego wojownika. Dyktowało jej to doświadczenie, stan Irgun i Rathara, potrzeby plemienia i własna paląca potrzeba zadania kilku pytań Osredowym jeźdzcom.

Teraz siedziała ze skrzyżowanymi nogami po drugiej stronie ogniska, pod krzewem udekorowanym mokrymi sztandarami przepranej przyodziewy – lnianą halką, zdobionym prostym haftem kubraku, dwiema parami czerwonych pończoch i Ratharowym giezłem. Szorowała zawzięcie kociołek, w którym ugotowała towarzyszom zupę z młodych pokrzyw i nuciła pod nosem melodię, która uzupełniona słowami miała stać się pieśnią... gdy tylko Eadwine sprawi sobie nową kobzę lub znajdzie kogoś, kto ją rad takową obdaruje.

Zamierzała ułożyć pieśń o tym, jak Rathar odzyskał Beornowy sierp. I zamierzała ułożyć pieśń o swojej miłości. Nowy instrument był niezbędny. Wielkie czyny wymagają pięknych pieśni, a doskonałe pieśni nie wybrzmią bez idealnego dźwięku. Potrzebują mistrzowskich instrumentów, tak jak klejnoty potrzebują misternej oprawy.

Rathar się patrzył. Swoim zwyczajem, nieruchomo i prawie bez mrugania, szare oczy otoczone przez szare, zmęczone sińce. Przez moment Eddzie przeleciała przez głowę myśl, czy gdyby teraz wstała i zrzuciła suknie, zmieniłby mu się wyraz twarzy. Potem pod tym spojrzeniem zrobiło się jej nieprzyjemnie i nieswojo. Bo z ręką na sercu – nie powiedziała wszystkiego, co powinna. Musieć nie musiała, nigdy nic nie musiała... ale powinna. Góral myślał o Viglundach i ich niewolnikach co myślał i nie miała ochoty dzisiaj z tym walczyć, ale to nie była tylko jej sprawa. Odłożyła wyszorowany kociołek i zawinęła się w pled. Sen uparcie nie nadchodził.

- Paru pieszych przeszło przez bród – odezwała się cicho, własny głos zabrzmiał jej jakoś obco. - Poszli na północ, unosząc ze sobą ciało. Tego, którego zabiłam... To chyba byli ci thralle, których uwolniliście.
Odczekała stosowną chwilę na odpowiedź. Nawet się uniosła na ręku w swoim legowisku.
- Obudźcie mnie na następną wartę – powiedziała, kiedy uznała, że się żadnej odpowiedzi nie doczeka. Ziewnęła jak kot, pokazując różowy język i podniebienie i zawinęła się w koc jak w kokon, zostawiając Ratharowi pilnowanie obozu i własnego bezpieczeństwa. Komfort, którego rzadko doświadczała podczas kurierskiej służby.

- Pewnie tego nie wiesz, bo za rzadko ludzi słuchasz i to niedobrze, że nie słuchasz... - wymruczała jeszcze na krawędzi snu. - O Viglundzie mówią, że jest jak Beorn. Opuszcza swoje domostwo i idzie w Mroczną Puszczę. Znika tam na długo, pod drzewami odmieniając się w dzikie zwierzę.

Tym razem zasnęła prawie od razu. I niemal od razu otworzyła ponownie oczy, tuż nad śladami kilku par stóp. To mogła nie być wyłącznie jej sprawa, ale wina bezspornie była jej. Jej własnego niepohamowanego gniewu i dumy. I tego, że nie potrafiła się zatrzymać, choć samą siebie okłamywała, że jest inaczej. Jak Helm. Nie znała imienia tego człowieka, którego śmiercią splamiła honor, będzie przynajmniej wiedzieć, gdzie jego grób.


 
Asenat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172