Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2015, 14:03   #99
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Marjolaine z niejaką ulgą przyjęła tę zmianę tematu podsuniętą przez Maura, i z tego powodu zwróciła swe błękitnookie spojrzenie ku najbliższej ze szkatułek. Rzeczywiście, miał rację. Całkiem zignorowała ich istnienie, w pierwszym odruchu bardziej będąc ciekawą zapisanych papierzysk, a w drugim.. non, nie było drugiego. Potem już poczuła na sobie jego dotyk i właściwie ukryta komnata przestała tak naprawdę się liczyć.

-A czemu miałabym się nimi zainteresować? Nie jest to przecież Twój niezwykle niepozorny.. skarbiec, non? -zapytała zdziwiona nieco takim zwróceniem swojej uwagi na te drobne detale pomieszczenie. Czemu tak zależało na tym Gilbertowi? Czy chciał się przed nią pochwalić kolejnym ze swych sekretów?
Teraz dopiero prawdziwie zaciekawiona, sięgnęła po jeden z tych przedmiotów -Nie trzymasz chyba w nich żadnych kosztowności? Wszak biżuteria tylko by się marnowała w taki sposób! Może jakieś pojedyncze klejnoty, ale to też przecież strata. Cóż zatem innego?

Z tymi słowami na usteczkach uchyliła delikatnie wieko szkatułki.
Zawartość zalśniła czerwienią, dziesiątkami małych i dużych oszlifowanych kamyczków. Rubinami lub granatami. W tym świetle trudno było je odróżnić od siebie, ale płonęły czerwienią, ogniem pochodni.




-Klejnoty to uniwersalna waluta moja droga. W przeciwieństwie do monet, nie mają narodowości. Trudno odkryć skąd pochodzą.- uśmiechnął się szlachcic cmokając uszko swej kochanki.- Tak… to jest mój mały skarbczyk, a to są szkatułki z klejnotami. I tak, nie ma tu biżuterii, ale za to możesz wybrać trzy kamyczki, które trafią do jubilera, po to, by on zrobił z nich ozdobę dla ciebie. Tylko trzeba ustalić cenę, non?

Oczka się Marjolaine zaświeciły. A może to te cudne klejnociki tak się w nich odbijały, lśniąc prześlicznie w blasku ognia.

-Każda z tych szkatułek jest ich pełna? -zapytała głosem pełnym nadziei, jak gdyby już widziała siebie biorącą kąpiel w wannie pełnej takich drobnych, drogocennych kamyczków. A był to tylko jeden z jej kreatywnych pomysłów na wykorzystanie tego znaleziska.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, nagle całe swe zainteresowanie poświęcając tym niepozornym pudełeczkom. Wykonała także ciałkiem ruch, jak gdyby chciała podejść po kolejne i je także otworzyć, lecz została skutecznie zatrzymana w miejscu przez ramiona mężczyzny. Zatem tylko cieszyła swe oczy widokiem szkarłatnych klejnotów, lekko przy tym muskając je palcami.

-Skąd je masz? Przywiozłeś z tych swoich odległych krajów? Dlaczego właśnie tutaj je trzymasz? -pytania padały szybko i nieubłaganie z usteczek podekscytowanej hrabianki. Raz jednak spojrzała na Gilberta, a był to wzrok ponury i podejrzliwy -I czemu tylko trzy, Maurze? Żałujesz mi swoich klejnotów?

- Nie każda jest pełna rubinów. Inne zawierają szmaragdy, szafiry, diamenty, opale nawet… pochodzą z moich interesów, które… wolę mięć opłacane właśnie klejnotami.
- wyjaśnił szlachcic nadal tuląc do siebie Marjolaine i mrucząc jej do ucha.- A gdzie miałbym trzymać moje klejnoty, jeśli nie w skarbczyku? A co do mego skąpstwa..
Sięgnął po jeden z rubinów, dość duży i rzekł.- Widzisz jaki jest śliczny, jaki wyjątkowy? Gdy jednak…
Zgarnął niewielką garść klejnotów.-... jest ich wiele, klejnoty tracą na swej urodzie i wyjątkowości. Nadmiar kamieni szlachetnych zabija ich jednostkowe piękno. Myślę że trzy cztery ładne kamyczki, będą wyglądały ładniej na twojej szyi niż… dwadzieścia z nich, non? Poza tym… oprawa nie może przyćmiewać piękna obrazu. A iskrząca kolia mogłaby odciągać wzrok od tego co powinna zdobić. Czyli twojej szyi.

-Mmmm..-panieneczka nadęła policzki słuchając szlachcica. Nie mogła się z nim sprzeczać, przecież sama też nie chciała przyćmić swej urody biżuterią. Ale jednocześnie widok tych wszystkich szkatułek i wypełniających ich klejnotów był zbyt.. kuszący. Nie mogła pozwolić, aby się marnowały w zamknięciu!
-Ale.. miałeś na myśli.. -nowy pomysł zaczął kiełkować pod jasnymi włosami Marjolaine. Najpierw powoli, ale z każdym wypowiadanym słowem zaczął nabierać kształtów, także w postaci zwycięskiego uśmiechu na jej ustach - ...trzy kamyczki z każdej szkatułki, prawda najdroższy?
Cmoknęła go w szorstki policzek, jakby tą czułostką dodatkowo pragnęła go przekonać, że dokładnie to miał na myśli -W końcu to nie tak, że nosiłabym je wszystkie jednocześnie. To byłoby niemądre! Z niektórych nakazałabym zrobić naszyjniki, z innych kolie, pierścionki i kolczyki. Oh, może też cudnej urody spinki do włosów? I tiarę! Na pewno wyglądałabym dobrze w filigranowej tiarze zdobionej opalami, nie uważasz?

-Pod warunkiem że okazałabyś się w krasie tej tiary i tyko niej… nie ma nic piękniejszego, niż ślicznotka obleczona w klejnoty i nic poza nimi. Czyż to nie byłby piękny temat na obraz. Jestem gotów poświęcić część klejnotów dla mej ptaszyny, pod warunkiem… że tylko ta biżuteria będzie okrywać twą urodę podczas malowania przeze mnie twego portretu.- uśmiechnął się lisio szlachcic paskudnie i bezczelnie się targując.

-Jakim byłabym typem kobiety, gdybym zgodziła się sprzedać moją nagość za Twoje świecidełka?! -obruszyła się na jego propozycję, jak to zwykle miała w zwyczaju, lecz tym razem jakoś tak.. słabiej.

Niepewnie co do własnego gniewu, topniejącego w blasku kamyczków migoczących w dłoni mężczyzny. Bo właściwie, to jeszcze nie otrzymała od niego wystarczającej ilości cennych podarunków, które mogłyby osłodzić jej to fałszywe narzeczeństwo. Gdyby za każdą chwilę zawstydzenia w jego towarzystwie, kazała sobie płacić klejnotami, to nawet ten ukryty skarbiec Gilberta nie byłby w stanie ich wszystkich pomieścić! A biżuterię przecież lubiła, i czyż taka kolekcja nie byłaby dla niej cudną nagrodą? I bycie ubraną w naszyjniki, bransolety, tiarę i pierścienie, to przecież nie jest właściwie nagość... non?

Przestąpiła z nóżki na nóżkę, a potem znów się dumą uniosła, mającą ukryć jej wahanie -Tylko jeśli potrafisz pędzlem stworzyć coś, co nie będzie wulgarne, Maurze. Mogłabym się.. zgodzić na pozowanie do obrazu subtelnego i wyrafinowanego, ale nie do obscenicznego aktu, który potem powiesiłbyś sobie w sypialni.

-Z pewnością udało by się nam dobrać temat i pozę, która osłodziłaby ową straszliwą chwilę pozowania dla mnie nago. Te spojrzenie wielbiące twoje piękno ślizgające się po skórze, dotykające ciebie tak by sprawić ci przyjemnością, zachwycone spojrzenie wielbiące cię niczym grecką boginkę…
- mruczał jej szlachcic do ucha wywołując przyjemny dreszczyk na ciele Marjolaine. Kolejny dziś zresztą. Nie była też pewna, czy jej straszliwy narzeczony rzeczywiście mówi o spojrzeniu, ale… drżenie serduszka jakie wywoływał słowami nie mogła przypisać strachowi.

-Acz takie rzeczy lepiej się omawia w łóżeczku, non?. - dodał na koniec Maur- Zresztą spędziliśmy w tajemnej komnacie zbyt wiele czasu. Nie chcę byś rano była niewypoczęta, więc… czy pozwolisz się mi zaprowadzić do mego łoża?

-Tylko jeśli rzeczywiście pozwolisz mi się wyspać, zamiast tylko jeszcze bardziej to utrudniać -zamarudziła, dobrze przecież wiedząc, że on nie pozwoli jej tak po prostu zasnąć.
Paluszkami wyciągnęła ostrożnie ze szkatułki klejnot, który swą czerwienią na tle jej jasnej skóry przypominał kropelkę krwi. Zamknęła go w swej dłoni, uśmiechając się krnąbrnie do swego narzeczonego -Wezmę jeden na pamiątkę. Abyś nie mógł się bronić później, że tylko sobie wyśniłam Twój skarbczyk i te wszystkie klejnoty.

-Niech tak będzie…- mruknął jej do ucha szlachcic i ruszył z nią prowadząc ją przez słabo oświetlone korytarze zamku.
Aż do swej komnaty rozpusty, w której to łożu się znaleźli i… ku jej rozczarowaniu Gilbert otuliwszy jej drobne ciałko swymi ramionami po prostu zasnął. A biedna hrabianka miała z tym trudności. Niełatwo było stłumić te wszystkie pragnienia, które jej narzeczony wszak starannie podsycał swymi pieszczotami przez cały wieczór. Nie ułatwiał też sytuacji fakt, że tulił ją do siebie. Pocieszeniem jednak było, że tym razem udało mu się zachować ubranie na sobie, oszczędzając Marjolaine dodatkowych.. zmartwień. Tych już miała zdecydowanie zbyt wiele jak na swoją śliczną, jasnowłosą główkę.

Ach, biedną hrabiankę czekała długa noc w oczekiwaniu, aż żar jej zmysłów ulegnie ostudzeniu na tyle, by mogła pogrążyć się we śnie.
Przebrzydły Satyr, jakże on tak mógł..





* * *






Marjolaine opadła mdlejącym ruchem na pobliską sofę. Miękki to był mebel oraz elegancki bardzo, wszak w żadnych innych warunkach nie można było przyjmować arystokracji, non? Takie przybytki jak ten, żyjące z ubierania wybrednej szlachty, musiały być wyposażone nie tylko w najlepsze z materiałów, ale także w luksusy umilające klientom ich oglądania. Nie można wszak było odstraszyć dam wizją stania przez cały czas przeglądania projektów sukien! Mistrzowie krawieccy byli pewni, że po czymś takim już żadna nie przestąpiłaby ich progów, i zostaliby skazani na ubieranie zwykłych mieszczan! Pogłoski szybko się rozchodziły, w szczególności te niepochlebne.

Zatem oprócz wygodnych siedzisk, był obecny także najlepsze jakości szampan w smukłych kieliszkach. Drobne przekąski, broń Boże, że nie takie, od których ktoś lub coś mogłoby się pobrudzić! Duże lustra, aby żaden szczegół misternej sztuki krawieckiej nie mógł umknąć czujnemu, arystokratycznemu oku. I koronki, aksamity, jedwabie, falbany, przeróżne materiały w każdym kolorze, jaki tylko można było sobie wymarzyć. Znajdowały się wszędzie, zajmowały każdą możliwą powierzchnię. Po wizycie maman takie miejsca zawsze wyglądały, jak gdyby przeszła przez nie gwałtowna burza.

A przede wszystkim była też hrabianka d'Niort, zmęczona po nocnych spacerach ze swoim narzeczonym oraz po godzinach spędzonych na odwiedzaniu kolejnych krawców. Poszedł w ruch zdobiony wachlarz, a ona westchnęła ciężko -Czy nie wystarczy już na dzisiaj, maman? Tak wiele już świecidełek widziałyśmy, tak dużo sukien i materiałów oglądałyśmy, wprost nie mam już sił na więcej. A przecież dobrze wiesz, że nie znajdziemy idealnych kreacji w zaledwie jeden dzień.

-Nonsens… nie możemy sobie pozwolić na chwilę zwłoki
.-odparła matczynym tonem hrabina pouczając swoją latorośl.- Ten bal dla ciebie szansa moja droga. Po tym skandalicznym pomyśle, by wziąć sobie za narzeczonego, tego… no, skandalistę. To dla ciebie okazja, by poznać odpowiednich ludzi i zabłyszczeć. To szansa na nobilitację rodu d’Niort. Nie możemy sobie pozwolić na faux-pas… zwłaszcza ze strojem. Ech, czy nauczyłaś chociaż swego wybranka, by trzymał ręce przy sobie, a nie obłapiał cię jak… byle żołdak karczmarkę?

-Oh, jestem przekonana maman, że mój najdroższy jeszcze Cię mile zaskoczy na balu. Aż sama nie będziesz mogła się doczekać, aby pozwolić mu się porwać do tańca – zagruchała wesoło Marjolaine, chociaż taka.. zażyłość pomiędzy jej mateczką i jej narzeczonym przekraczała wszelkie granice wyobraźni. Chociaż w jej głosie wyraźna była pewność co do manier Maura mogących spełniać nawet najbardziej wygórowane wymogi Antoniny, to w skrytości ducha miała głęboką nadzieję, że będzie się on potrafił zachować lepiej niż na.. właściwie każdym innym spotkaniu towarzyskim. Wszak nie mogła sobie pozwolić, aby ją obmacywał przy królewskich gościach, bądź zostawił jej pończoszkę na jakimś popiersiu przedstawiającym dawnego władcę! Musiała zapamiętać, by poważnie porozmawiać z nim na ten temat.

-A wybór odpowiedniej kreacji wymagania czasu i spokoju. Nie chciałabyś chyba, abym w zmęczeniu wybrała niewłaściwą suknię, non? -coś w sposobie w jaki spoglądała sponad wachlarza mówiło, że w takim stanie naprawdę mogłaby nakazać sobie uszyć jakiegoś istnego maszkarona spośród damskich kreacji. Lub co gorsza – pokierować się cudzym gustem i wystąpić na balu w takiej samej sukni jak inna arystokratka! A to było przecież niedopuszczalne dla kobiet z rodu d'Niort -Jeśli rzeczywiście nie chcesz żadnego faux-pas na balu, to musisz mi pozwolić na przemyślenie mej decyzji, maman.

- Och?
- do maman nie od razu dotarły słowa córeczki. Hrabina bowiem z kwaśną miną trawiła niepokojącą wizję własnego tańca z narzeczonym Marjolaine. Wyraźnie nie podobał się jej taki obrót spraw.
-Miejmy nadzieję, że twój narzeczony w końcu wykaże się choć odrobiną kultury.- westchnęła na głos Antonina, choć z pewnością nie miała takiego zamiaru i speszona dodała próbując zmienić temat.- Masz rację kochanie, może powinnyśmy już dziś wracać do twojej posiadłości… z dala od tego dusznego zamku d’Eon i przemyśleć dobór stroju na zimno.

-Dusznego?
-panieneczka przechyliła głowę zaskoczona tym słowem padającym z ust swej rodzicielki -Już na wiele sposobów określałam naturę zamczyska mojego narzeczonego. Straszny, ciemny, zimny, o wielu tajemnicach kryjących się pośród jego nieskończonych korytarzy. Ale nigdy nie pomyślałabym, że jest.. duszny.

Wzruszyła delikatnie ramionami, uznając to za pewną ekstrawagancję hrabiny. Całkiem niewinną.
Uśmieszek jaki pojawił się na jej wargach, był wprawdzie subtelny, ale miał w sobie także pewną.. zadziorność. Może nawet dwuznaczność, ale to przecież nie wypadało szlachetnie urodzonej damie -I odnosiłam wrażenie, że ostatnio całkiem.. tolerowałaś swój pobyt w jego posiadłości. Pomimo tego, że przypadła Ci tak niewdzięczna rola raczenia rozmową gości Gilberta, non? Czyżbyś już czuła się tym zmęczona?

- Non, ale ci goście byli jedynym jasnym punktem tego mrocznego zamczyska i… czyniłam to tylko z obowiązku… wobec Francji oczywiście.
- Antonina uniosła się dumą, szybkimi ruchami wachlarze próbując ukryć rumieniec wywołany gwałtownymi emocjami. Po czym spokojnie dodała.- Nie uważasz moja droga córeczko, że twój… na…- odetchnęła głęboko próbując przełknąć ten niewygodny fakt.- narzeczony ma za duży dla ciebie wpływ?

-Nie sądzę...
-odparła powoli Marjolaine, odrobinę zaskoczona takim pytaniem. Czy to była tylko kolejna próba Antoniny na obrzydzenie córce swego narzeczonego, czy naprawdę hrabianeczka stała się zbyt uległa pomysłom Maura? Non, na pewno nie. Wszak ciągle na niego krzyczała i obrażała się. Znała swoje granice.
Uśmiechnęła się wesoło -Gdyby tak było, to z nim właśnie odwiedzałabym krawców, słuchając o kolorach w jakich mogę się pokazać i głębokości dekoltu jaki mam zaprezentować. Przyjemnością jest dla mnie każda chwila spędzana w jego towarzystwie, ale nie planuję się przy nim zamienić w jakieś bezwolne dziewczątko.
Z trzaskiem złożyła w dłoni swój wachlarz, podkreślając tym gestem stanowczość swych kolejnych słów -I nie mogę teraz wrócić do mojej posiadłości. Gilbert został ranny w mojej obronie, nie mam zamiaru go zostawiać samego w tym zimnym zamczysku! Lecz jeśli Ciebie ono już nazbyt męczy, to możemy zorganizować Tobie powrót do Niort, maman. Sama też myślałam o odwiedzeniu rodzinnych ziemi za jakiś czas.

- Och?- Hrabina zamarła zaskoczona tą deklaracją. Jej oczy zmieniły się niemal spodeczki pod małe filiżanki kawy otwierając się szeroko. Przecież dotąd musiała wołami zaciągać córeczkę do rodzinnych ziem, co prawda głównie w celu przedstawienia kolejnego odpowiedniego kandydata do jej ręki. Niemniej fakt pozostawał faktem. Marjolaine dotąd unikała wyjazdów do Niort.
- Skąd ta nagła tęsknota za rodzinnymi ziemiami?- zapytała więc Antonina starając nie okazywać za bardzo ciekawości.

-Cóż, w Niort nigdy nie mieliśmy problemów z bandytami, non maman? A i wśród naszych gości nigdy nie trafiali się barbarzyńcy rujnujący przyjęcia -zamruczała jasnowłosa ptaszyna takim tonem, jak gdyby wraz z wypowiadanymi słowami jeszcze próbowała sobie przypomnieć, czy ich rodzinne ziemie rzeczywiście były wolne od takich wydarzeń. Były, wszak Antonina była bardzo wybredna w stosunku do swoich gości i nikt pokroju tamtego szlachcica nie mógłby przestąpić progu ich pałacu. Bandyci zwykle też sobie ulubili trakty częściej uczęszczane niż te do Niort.
-Non, non. Mam wrażenie, że ostatnim czasem Paryż ze swymi okolicami stał się.. wyjątkowo niebezpiecznym miejscem dla hrabianki takiej jak ja. Zatem powrót do Niort byłby dobrym sposobem na odetchnięcie od takiego całego zgiełku -oh, no wprost nie mogła sobie odmówić, aby nie dodać od siebie tylko kilku ostatnich słów przesyconych słodyczą niczym miód -I może mogłabym w końcu pokazać nasze ziemie Gilbertowi...

- Jemu? Mon Dieu!
- krzyknęła głośno hrabina tracąc nad sobą kontrolę.- Chcesz więc sprowadzić swego narzeczonego do naszego majątku? Chcesz zrujnować moją i swoją reputację?- wskazała oskarżycielsko palcem swoją córkę.- I ty twierdzisz, że on ciebie nie omotał? A co jeśli… jeśli się oświadczy? Też się zgodzisz mimo tego, że ja nigdy nie pozwolę by moje rodzone dziecko zrobiło mi taki afront?!

-Ooooh!
-błękitne oczka panieneczki otworzyły się szeroko do rozmiarów niektórych z drogocennych kamieni jakie dzisiaj widziały u jubilerów. A i lśniły w podobny sposób, gdy przed nimi pojawiła się ta wizja podsunięte nieświadomie przez maman.
-Myślisz maman, że rzeczywiście mógłby mi się oświadczyć? Tak przy wszystkich, oficjalnie?! -pytała głosikiem podniesionym o kilka tonów. A bo to może rodzicielka wiedziała coś o zamiarach jej narzeczonego? Może Marjolaine zamiast kreacji na królewski bal, powinna szukać dla siebie sukni ślubnej oraz zacząć już planować ile dzieci zapragnie wychować na swoje podobieństwo?

-Oczywiście, takie ukryte narzeczeństwo miało swój urok i pewien dreszczyk... podekscytowania. Jednak nie miałabym nic przeciwko, aby mój najdroższy Gilbert ukląkł przede mną na oczach wszystkich. Może na jakimś balu, non? Oui, bal byłby idealny, a ja nawet już widziałam pierścionek, który idealnie pasowałby na mój palec -trajkotała sobie radośnie, nie zważając na blednącą coraz bardziej twarz Antoniny. Zamilkła tylko na moment, aby potem powoli i z lubością wypróbować w ustach swój przyszły tytuł -Marjolaine Amelie Pelletier d'Eon..

Bowiem twarz maman przyglądającej się córce z każdym jej słowem bladła i bladła coraz bardziej i sama hrabina coraz gwałtowniej wachlowała się. Wydawało się że każde wyszczebiotane słówko Marjolaine to sztylet wbity w serce Antoniny. Owszem, wiedziała jaka jest konsekwencja narzeczeństwa, ale miała cichą nadzieję że córka w końcu otrząśnie się z tego szaleństwa i rzuci tego barbarzyńcę. Więc wizja tego ślub wstrząsnęła hrabiną d’Niort do głębi.
-Wody…- wyjąkała i zemdlała… bynajmniej nie teatralnie.

-Oh.. non, non. Niech nam ktoś pomoże. Medyka. Wezwijcie medyka.. -wołała Marjolaine, ale jakoś tak.. bez większego przekonania czy strachu o swoją mateczkę. W końcu wszechobecne, ciasno wiązane gorsety czyniły omdlenia wręcz częścią zwyczajnej codzienności u kobiet. Nawet jej samej nie było obce takie zasłabnięcie, chociaż nie musiała długo się domyślać, aby doszukać się winy utraty przytomność maman gdzie indziej. Nie spodziewała się, że jej słowa będą miały aż taki.. efekt. Czy rodzicielka tak bardzo nie chciała oddać swej córeczki Maurowi, że jej ciało wprost nie mogło wytrzymać wizji ich ślubu i wspólnego życia?

Cóż, przynajmniej coś dobrego z tego wyniknęło” - pomyślała podnosząc się wolno z kanapy. Planowała wprawdzie po prostu skłamać, że dostała zaproszenie od Loretty na małe spotkanie i tym sposobem wymknąć się spod maminych skrzydeł. Ale to było łatwiejsze.

Krawiec był zapewne nawykły do takich sytuacji, bo już pojawił się wraz ze służką z tacą pełną różnych płynów w karafkach i solami trzeźwiącymi. I ze zrozumieniem skinął głową wychodzącej hrabiance.
 
Tyaestyra jest offline