Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2015, 14:31   #60
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Szosa wiodła po śladach przełaju zmutowanych bydlaków. Nawet z okna Rama było je widać. Krew. Szmaty. Kable. Portner co i rusz zerkał na nie nie wiedząc jeszcze czy się cieszyć czy martwić, że wiodą ich tym samym śladem co Betel... Choć miał w tej kwestii pewne postanowienie. Zacienione. Ciemną smugą jaką zostawiał za sobą Challenger. I jego pasażerka.
Aidenowi daleko było od przesądności. Do snów nigdy wagi nie przywiązywał, ducha żadnego nie widział, w Boga ani w karmę nie wierzył. Ilekroć zdarzało mu się pomyśleć, że może jednak… może naprawdę gdzieś za tym wszystkim co się dzieje, może jest jakieś większe znaczenie. Jakiś sens. Jakaś siła… Ilekroć taka piękna i nawina myśl przychodziła mu w momencie wysyconej gorzałą nostalgii do głowy, świat zawsze spokojnie udowadniał mu, że jednak jest tylko starym dobrym światem. Prostym jak budowa binarnego cepa. Albo żyjesz. Albo nie. Dwa stany pomiędzy którymi każdy sam sobie wznosił granicę. Granicę, którą mimo wieloletniego wznoszenia na dopieszczonych fundamentach, zawsze można było zburzyć posłaną w tors nie trwającą więcej niż sekunda serią. I koniec. Nie żyjesz. Czy jesteś robiącym pod siebie ćpunem, czy prezydentem wizjonerem. Tyle w temacie większego znaczenia, sił wyższych i idei, które kiedyś istniały, ale po Wielkiej Wojnie zwyczajnie znudziły się ludzkością i poszły wpizdu zostawiając świat jego prostym i niewzruszenie morderczym zasadom.
Choć od czasu do czasu działo się coś zupełnie nieoczekwianego i nadzwyczajnego co mogło wzbudzić co do tego wątpliwości...
Przelewająca czarę kropla, dla której w niwecz rzucasz życie…
Pieprzony pies. Pieprzony Aiden Portner. Cholera... to nie był Twój wybór dziewczyno... a to nie Twoje miejsce...

Pociemniało. Zawiało. Wóz przed nimi... Deszcz? Burza? Zabębniło o przednią szybę. A potem walnęło tak, że aż kierownica zadrgała. Raz, drugi, trzeci... Pozbawione zasilania wozy toczyły się już tylko siłą inercji. Obciążony Ram zwalniał szybciej. Aiden widział jak wpierw z pickupa wybiega jakiś dzieciak w kamaszach i biegnie do najbliższego baraku. Jak z challengera wychodzi Monika. Idzie za nim... słabo idzie... kurwa mać...

Hamulce to mechanika... wdusza nie czekając aż wóz sam się zatrzyma. Wybiega. Ha!
Ha.
Ha.
Ha.
Pokracznie podbieguje raczej. Klnąc i sycząc z bólu. Monika!

Do baraku dociera chwilę po niej. Jest. Złamana w pół. Łapiąc się za brzuch. Przed nią ten dzieciak z wycelowanym w nią gnatem... Dziesięć lat temu z miejsca by zastrzelił. Teraz wie. Nie dałaby się tak załatwić. Deseart odnajduje dłoń.
- Rzuć... - zanosi się kłującym płuca kaszlem - rzuć broń mały...
Celuje oburącz podchodząc do Moniki
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline