Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2015, 13:29   #33
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Duchy, zjawy, podróżne astralne...tak, oczywiście. Lekarz kazał przytakiwać. Jakby nie patrzeć Savage należała do grona konowałów, łapiduchów i szarlatanów wszelkiej maści. Głównie. Od dziecka uczoną ją, że metafizyka to nonsens, musi jednak czemuś służyć, w przeciwnym razie nie istniałaby zbyt długo. Daje poczucie siły tam, gdzie tak naprawdę żadna potęga nie ma prawa bytu. Iluzję wiedzy w miejscu, w którym żadna wiedza nie istnieje. Człowiek jest bezradny w obcym świecie, nie tylko nieznanym, ale i niepoznawalnym. Ta ciemność, obłok niewiedzy potężnie wstrząsa ludzkim umysłem, dlatego na siłę szuka on ukojenia, tworząc wiedzę dla świętego spokoju - pozory oparcia, nawet jeżeli nie są prawdziwe. Niweluje poczucie całkowitej bezradności, budując utopię uczestnictwa w większym planie, sensownego zakorzenienia w obcym świecie, celowości istnienia. Daje poczucie władzy nad resztą materii...ale to tylko słowa. Metafizyka jest szaleństwem, w którym oczywiście tkwi metoda. Jest bardzo metodologiczna. Metafizycy bez przerwy budują ze słów drapacze chmur, wieże Babel. Słowami idzie bawić się, zmieniać ich sens i znaczenie, kreować iluzoryczny obraz idealnego świata. Ich siła polega na tym, że są przezroczyste: można przez nie patrzeć i nigdy nie być świadomym tego, że patrzy się poprzez słowa - są prawie niewidzialne, jak czyste szkło... a rzeczywistość zaczyna się dzięki temu oddalać.

Może to urojenia? - miała własną teorię na temat serwowanych przez parę cerberów rewelacji. Nie negowała ich głośno, woląc zachować wątpliwości dla siebie. Nauka wciąż nie znalazła odpowiedzi na wszystkie pytania, zresztą wielkim nietaktem byłoby wtrącanie się w ludowe zwyczaje przedstawicieli detroickiej społeczności. Szkodziło to zdrowiu, powodując trwałe uszczerbki w uzębieniu, a lekarka bardzo lubiła swoje zęby. Podobały się jej, cieszyły oko i należały do tworów wyjątkowo użytecznych. Bez nich nie wyobrażała sobie gryzienia czegokolwiek lub zwykłego poczciwego zgrzytania, którym zazwyczaj objawiała Chrisowi swoje niezadowolenie nie musząc nic mówić. Oszczędzała przez to gardło i struny głosowe, od święta sklejając japę na symboliczne pięć minut.

-W schizofrenii paranoidalnej dominują omamy, najczęściej te słuchowe. Stąd prawdopodobnie te "głosy" i rozmowy z duchami. Ponadto przy tego rodzaju zaburzeniach psychicznych pojawiają się urojenia wielkościowe, nasyłania lub wykradania myśli, odsłonięcia, owładnięcia, oddziaływania, hipochondryczne, nihilistyczne. Chory jest nieufny, podejrzliwy, staje się oziębły emocjonalnie, izoluje się od otoczenia. - mruknęła średnio wyraźnie, korzystając z okazji że bliźniacy oddalili się na bezpieczną odległość. Większość objawów się zgadzała...ale kogo w tych pokręconych czasach dało się nazwać normalnym? Gdyby trzy miesiące temu usłyszała od kogoś że będzie przebywać dobrowolnie z grupą gangerów, pić z nimi i przyjmować przeróżne substancje psychoaktywne, kazałaby delikwentowi puknąć się w czoło gumowym młotkiem, aby przypadkiem krzywdy sobie nie zrobił. Życie potrafiło zaskakiwać, kłody rzucane przez los pod nogi nagle zmieniały się w wygodne, ruchome schody. Kwestią do ustalenia pozostawało czy wiodą one w górę, czy w dół. Podobne zagadnienia stanowiły idealny obiekt do analizy i rozważań, lecz nie w tej chwili. Teraz trafiła się unikalna okazja do złapania oddechu, możliwość odpoczynku od walki jaką stanowiło codzienne życie zgromadzonych na dachu Runnerów. Upragniony spokój, każdy czasem go potrzebował. Nawet ci niosących ze sobą pożogę i siejących burzę gdziekolwiek postawili obute wojskowymi butami stopy. Ładowanie baterii i czysty relaks, pogłębiany kolejnymi używkami. Widziała to przede wszystkim po Taylorze: zwykle pochmurny, wiecznie gotowy do odparcia ataku łysol siedział rozwalony na pokrytym papą dachy i opierając plecy o ścianę gapił się na okolicę spod półprzymkniętych powiek, a skręt w jego ustach wędrował jakby samoistnie z jednego kącika uśmiechniętych warg do drugiego. Atmosfera należała do wybitnie luźnych, wszyscy dobrze się bawili w zaufanym gronie, do którego jakimś niesłychanym cudem zaliczała się również "Brzytewka" - w gruncie rzeczy obce, przemądrzałe indywiduum, obecne w ich życiu raptem od paru miesięcy. Znaleziona przypadkiem, wcielona do gangu zrządzeniem losu... ale była i nic nie zapowiadało by zamierzano zabrać jej grabki i wykopać ze wspólnej piaskownicy w kompletnie przeciwległy kraniec placu zabaw i to pomimo dość skąpych informacji jakimi się z nimi podzieliła. Przyjęli roboczo, że pochodzi z “zadupia” gdzie nie doszła jeszcze świetlana renoma najlepszego miasta na świecie, czyli Detroit. Dlatego też rudy, nieobyty w szerokim kulturalnym świecie konus co jakiś czas wyskakiwał z pytaniami o rzeczy tak oczywiste jak to czym jest Liga, kim jest Ted Shultz, albo co niezwykłego jest w Cylindrze. Machali ręką i z miną cierpiętników tłumaczyli co jest czym, szczególnie dwaj bliźniacy. Pomysł z lataniem na bosaka po dachu również wyszedł od nich, bo od kogóż by innego? Co dziwne stojąc na zimnym piachu i grzebiąc w nim palcami stóp Alice nie czuła ani irytacji, ani zażenowania. Cierpliwie słuchała porad medytacyjnych, starając się do nich stosować. Nic to nie dawało, ale i tak dobrze się bawiła, zapominając na moment o otaczającym ją ze wszystkich stron mrocznym truchle starego świata. Liczyła się tylko ta niewielka grupka ludzi zgromadzonych na dachu kręgielni: ich głosy, kroki. Sama obecność wywoływała uśmiech na piegowatej twarzy, spychając na dalszy plan trudy i znój minionego dnia. Krążące w żyłach substancje otulały mózg chemicznym kocem, wyciszały. Nie zdziwił jej chłodny dotyk wciśniętej do rąk butelki. Pili wszak od dobrej godziny, urozmaicając sobie kolejne palące gardło łyki skrętami i zwykłymi fajkami. Zaskoczyła ją osoba darczyńcy, przez ciało przeszedł dreszcz nie mający jednak nic wspólnego z obrzydzeniem czy strachem.

Guido.

Stał tuż obok przez co różnica wzrostu między nimi była jeszcze bardziej widoczna. Gdyby uniósł ramię przeszłaby pod nim lekko tylko uginając kolana. Do tego gapił się na nią w ten specyficzny sposób, oznaczający że znowu coś kombinuje. Posłała lewą brew ku górze i uśmiechając się podstawiła szklaną szyjkę do ust. Kotłujące się w czaszce niewypowiedziane myśli wydawały się jej niedorzecznie naiwne. Rzucone w eter zabrzmiałyby jak wyrzut i kompletnie nic nie zmieniły. Pozostawiła je więc w strefie ciszy, nie chcąc wyjść na głupiego szczeniaka. Nie o to chodziło, by komukolwiek psuć wieczór… co i tak musiała zrobić, ale nie teraz. Było dobrze...spokojnie. Jeszcze chwilę, tylko krótką chwilę. Przecież nikomu nie robiła tym krzywdy…

Alkohol napełnił żołądek ożywczym ciepłem, w rzeczywistości zaś przyspieszał wychłodzenie ciała i rozwiązywał język, wzmagając ryzyko chlapnięcia ozorem czegoś, co chlapnięte być nie powinno. Do tej pory jak ognia unikała upijania się w towarzystwie kogokolwiek poza Tyfusem. Akurat spasione szczurzysko w najgłębszym możliwym poważaniu miało zarówno ludzi jak i ich problemy, skupiając wszelkie siły na niekończącym się napełnianiu kałduna, wymiennie nazywanym “tyciem w oczach”. Nie potrafiło też mówić, skutecznie niwelując ryzyko rozszerzania się pijackich smętków pocztą pantoflową. Teraz jednak przestawało to mieć znaczenie. Patrzyła przed siebie, prosto na czarne morze ruin, rozświetlane punktowo przez domostwa tej nielicznej populacji jaka wciąż tu żyła. Ilu mogło ich być, dwadzieścia-trzydzieści tysięcy? Może nawet mniej...
- Winszuję, masz stąd całkiem niezły widok. - wymruczała cicho przekazując flaszkę. Obróciła głowę i odchyliła ją do tyłu, spoglądając prosto w plamę mroku kryjącą wilcze oczy górującego nad nią mężczyzny.

- Taa… W lato w ładny dzień czy noc nawet się ponoć romantycznie robi. Tak słyszałem. - szczerzącego uśmiechu nie zobaczyła po ciemku ale rozpoznała go po tonie wypowiedzi. Najwyraźniej nie mógł nie wykorzystać okazji by się choć trochę nie nachwalić.

Lekarka parsknęła i upuściła niedopałek na ziemię. Przydeptywanie sobie darowała, jako że wciąż paradowała boso. Kto by przypuszczał, że ganger zwraca uwagę na podobne szczegóły.
-Co ty nie powiesz - skrzyżowała ręce na piersi udając że nad czymś poważnie się zastanawia i dorzuciła po chwili -A myślałam że panorama miasta duchów prędzej przyprawiać będzie człowieka o nostalgię. Ta cisza, ciemność… skojarzenia z otchłanią nasuwają się same. Podobno gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas.

- Otchłań? Miasto duchów? - spytał, a w głosie pobrzmiewała niepewność co do celu wypowiedzianych przez lekarkę słów. - Wiesz jak tu przychodzę z kimś to na ogół nie po to, żeby wgapiać się w te rudery na zewnątrz. - parsknął zataczając gestem łuk poza krawędź dachu.

- Fakt, przecież byłoby to czyste marnotrawstwo. Tyle interesujących aktywności można w tym czasie wykonać… zglanować kogoś albo coś. - trąciła go barkiem nie przestając się szczerzyć. Mężczyzna z lekka oddał jej własnym ramieniem w przyjaznym odruchu.

Viper mruknęła, że musi się odlać i nie kłopocząc się zbytnio ruszyła gdzieś w inny fragment dachu, znikając za załomem. Dyskrecja i prywatność nie należały do przymiotników jakimi dało się określić gangerów, toteż ich wybitnie stadne i nieskrępowane zachowanie potrafiło początkowo wprawić obserwatora w konsternację. Potem człowiek się przyzwyczajał, traktując podobne zachowania jako normalne. Po chwili usłyszeli szepty i chichoty parki bliźniaków. Nieco się chwiejąc i pomagając sobie nawzajem ruszyli mniej więcej w tym samym kierunku co dziewczyna.

- Będzie zabawnie… - mruknął stojący niedaleko łysielec, przejmując butelkę. Do puli dźwięków dołączył głośny gulgot.

Dwójka cerberów wpadła na genialny w ich mniemaniu pomysł i właśnie szła go zrealizować. Savage nawet nie próbowała zgadywać co siedziało w ich naćpanych łbach. Cieszyła się że to ona przestała być źródłem ich zainteresowania, co pozwoliło mieć nadzieję na ponowne założenie butów i koniec mistycznych wywodów.
- Naprawdę bierzesz mnie na ten mecz...i to nie jest dowcip. - szepnęła, ponownie zadzierając łeb ku górze. W ciemności niewiele dostrzegała, wypity alkohol też robił swoje.

Szef bandy chwilę wpatrywał się w ciemność w kierunku w którym zniknęła druga trójka jutrzejszego składu. Najwyraźniej podobnie jak pozostała dwójka był ciekaw co ci dwaj kawalarze postanowili zmalować tym razem. Zwłaszcza, że w centrum tego ich planu była Viper. Na razie spoza załomów i fragmentów ujść pionów wentylacyjnych, wystających tu i tam, nie dochodziły żadne odgłosy co tylko potęgowało niecierpliwość.

- Tak, jutro bierzemy udział w Meczu Otwarcia. Wszyscy. Mówisz, że jesteś ok to znaczy, że jesteś ok. W końcu jesteś lekarzem, no nie? - parsknął rozbawiony tą uwagą i widziała jak plama jego twarzy dotąd wpatrzona gdzieś w resztę dachu przeniosła się na nią. Po ruchach i dźwiękach poznała, że Taylor wyciągnął w ich kierunku paczkę fajek.

Igła bez zastanowienia wyłuskała z pudełka kolejnego tego wieczora skręta. Wypaliła już tyle że jeden w tą czy w tamtą nie robił już jej różnicy. Równowagę i tak średnio utrzymywała. Przynajmniej przestała czuć stopy, a co przez to idzie, nie było jej w nie zimno. Po krótkich poszukiwaniach odpaliła zapalniczkę.
-Właśnie...lekarzem - westchnęła, wydmuchując pierwszy kłąb dymu - Stwierdzenie że fizycznie odrobinę od was odstaję byłoby sporym niedopowiedzeniem, zresztą sam widziałeś na treningach. Wiesz że jutro nie nastąpi magiczna zmiana i nie zrobię się żołnierzem... to niemożliwe. Dobrze chociaż, że obejdzie się bez ostrej amunicji. Przy moim szczęściu jeszcze bym postrzeliła siebie, albo co gorsza któreś z was. Mimo to nie zmieniłeś zdania.- zrobiła krótką przerwę żeby zaciągnąć się porządnie. Przytrzymała dym w płucach i wypuściła nosem, wciąż gapiąc się w plamę kryjącą oczy gangera. Wyciągnęła rękę i po chwili wahania ścisnęła jego dłoń - Pierwszy raz dostaję zaproszenie do podobnej zabawy. Tony zawsze trzymał mnie z tyłu, wiadomo czemu. Ja… dziękuję za… po prostu dziękuję. Jakkolwiek trywialnie by to nie brzmiało.

- Ha! I słusznie, masz za co dziękować! Dostałaś się do elity. Widziałaś ilu było chętnych? - wtrącił się rozbawiony łysek, choć w stwierdzeniu pobrzmiewała słabo ukryta duma. Najwyraźniej reprezentowanie całego gangu w starciu z najlepszymi zawodnikami innego gangu, czemu miało się przyglądać całe miasto, zapowiadało się wydarzeniem niezwykłym nie tylko na w tym sezonie czy paru następnych i uważał za bardzo nobilitujące. Nawet jeśli sam nie znał tego słowa.

- No właśnie, jesteś z nami to i będziesz jutro z nami. - zgodził się z nim szef. Cała trójka chwilę rozkoszowała się paloną tytoniową mieszanką. - Nie przetrzymuj szkła. - wykonał delikatny łuk żarem z papierosa w kierunku butelki którą trzymała.

- Spierdalać jebani zboczeńcy! - z ciemności nagle rozległ się wściekły wrzask Viper i prawie jednoczesny złośliwy chichot parki nierozłącznych kawalarzy. Doszły ich odgłosy jakiegoś zamieszania i stłumionych przekleństw, na co para towarzyszy lekarki ryknęła radosnym, nieskrępowanym rechotem. Jeszcze nie wiedzieli co się stało i co znowu wywinęli ci dwaj Viper, ale już widać ich to bawiło niesamowicie.

Dziewczyna również parsknęła, unosząc oczy ku niebu. Im więcej używek przyjmowali w siebie bliźniacy, tym ich numery stawały się bardziej bezczelne. Dziwiła się jakim cudem jeszcze nikt im nie natrzaskał po wiecznie wyszczerzonych pyskach. Przeginali przysłowiową pałę w każdym możliwym kierunku, nie patrząc na kulturę, dobre wychowanie czy takt... bo niby po co gangerom podobnie bezsensowe bzdury? Liczył się dowcip sam w sobie, przychylna reakcja otoczenia również musiała mieć na to odpowiedni wpływ. Patrząc na Guido i Taylora - na ich radość i rozochocenie tylko machnęła ręką. Przykład szedł z samej góry.
-Mogłabym cię prosić abyś pochylił się na moment?- spytała tego pierwszego. Pewnych spraw nie dało się przeskoczyć, dosłownie i w przenośni.

Guido nie zdążył odpowiedzieć bo ni to wpadła ni to wytoczyła się z ciemnych, dachowych zaułków pozostała trójka. Zapowiadał ich wszelaki możliwy hałas z dominującym śmiechem dwóch braci krwi i złorzeczeniami kobiety będącej w końcu kimś w stylu oficera dawnej, wojskowej hierarchii i mającej całą bandę ludzi na swoje rozkazy. Teraz jednak z jej wysokiej pozycji niewiele zostało. Głównie dlatego, że mało kto wygląda poważnie i szacownie z nie do końca założonymi spodniami. Nie mogła ich do końca naciągnąć jedną ręką, gdyż były wyjątkowo ciasne. Drugą ręką trzymała za kurtkę któregoś z oponentów i chyba nie chciała puścić, więc bliźniak w połowie ciągnął, w połowie wlókł ją za sobą rechocząc się przy tym w niebogłosy. Tak samo pękał ze śmiechu ten drugi idąc o krok czy dwa od niego i chcąc czy nie chcąc wręcz prowokując Viper do próby złapania i jego.

Koniec końców huśtającą i chwiejącą się na wszystkie strony trójkę młodych ludzi położyła grawitacja. Ten złapany potknął się, padając na płaską powierzchne zimnego, mokrego dachu. Kobieta która go trzymała i tak miała problemy z zachowaniem równowagi, poleciała więc od raz z nim i na niego.

- Ty cholerny gnojku! Mówiłam ci, że cię dorwę! - piłowała japę próbując jednocześnie wgramolić się na powalonego, przytrzymać go by jej nie uciekł i o dziwo chyba nadal naciągnąć lecz zdecydowanie zabrakło do tego kończyn. Facet zaś bardziej był zajęty rechtaniem się niż jakimiś sensownymi próbami wyswobodzenia się. Guido i Taylor rechotali w najlepsze obserwując całą scenkę. Guido zdarzało się śmiać - często się uśmiechał, zwłaszcza jak miał z tego korzyści lub chciał zrobić odpowiednie pod daną scenę wrażenie. Jednak tak rozbawionego Taylora Alice jeszcze nie widziała. Na co dzień mało komu mogło przyjść do głowy, że umie wydobyć z siebie coś poza złośliwym, ironicznym uśmieszkiem...a teraz śmiał się jak dziecko. Tym bardziej nie chciała psuć atmosfery, jeszcze nie teraz. Noc przecież jeszcze sie nie kończyła...

- Ona jest… - już rozpoznała, że Viper dorwała Paula. Ten próbował powiedzieć coś, sądząc po tonie głosu coś bardzo dla siebie zabawnego.

- Zamknij się! Zabiję cie jak im powiesz! - darła się nieprzytomnie kapitan Runnerów, ale w końcu głupawka zaczynała chyba udzielać się także jej. W groźby wkradał się coraz wyraźniejszy śmiech. Zrezygnowała z podciągnięcia spodni i jedna ręką okładała Paula, a drugą chciała go usadzić w miejscu.

- Nie bój się Paul, co się będziesz baby bał! Gadaj co masz ciekawego! - rozradowany Guido judził swojego podwładnego dalej, rozrywka wyglądała na przednią. Słysząc to Hektor wyszedł z roli najwierniejszego kibica i zaczął obchodzić siedzącą na kumplu dziewczynę czego nawet ona nie była w stanie nie zauważyć.

- Spierdalaj! Odwal się! - wysapała próbując jednocześnie ramionami usadzić Paul’a, a nogą odepchnąć zbliżającego się Latynosa.

- Ha! Mam cię! - Hektor wrzasnął tryumfalnie, gdy nastąpiło to, co w końcu musiało nastąpić. Złapał wreszcie wierzgającą nogę. Przy oparach i promilach w żyłach całej trojki nie wyszło to ani zgrabnie ani bezproblemowo ale na pewno zabawnie.

- Eej! To nie fair! Ich jest dwóch! - zawyła skarżąc się Viper próbując się wyrwać z uścisku Hektora. Paul jak na dany sygnał też najwyraźniej zaczął sprawiać jej nagle więcej kłopotów. Wyraźnie się wyślizgiwał, spychając z siebie częściowo unieruchomioną przez kumpla kobietę. - Heej! Brzytewka, pomóż! - nagle znalazła źródło potencjalnego wsparcia i krzyknęła prosto do najdrobniejszej obserwującą scenę sylwetki.

Stwierdzając kolokwialnie Alice opadły witki. Jak niby miała coś wskórać, skoro liczyła się gabarytowo za połowę człowieka, zaś wszelkie zapasy tego rodzaju nie były czymś w czym chętnie brała udział? Pomyślała poważnie czy nie rzucić w kotłującą się trójcę granatem, tym ćwiczebnym. Po ciemku nie zobaczyliby różnicy, ale potem przypomniała sobie, że przecież są na dachu. Jeszcze któreś zleciałoby przez krawędź. Pochłonięty oparami THC umysł miał zaburzoną percepcję, przez co źle wymierzał odległości.
-Ale przecież nie jestem... - zaczęła unosząc palec wskazujący do góry. Prychnęła i mrucząc pod nosem coś co brzmiało jak “walić to” ruszyła na bosaka po paskudnie zimnym piachu. Rozłożone ramiona pomagały utrzymać pion, nogi plątały się jedna o drugą i zataczała się co dwa kroki, jednak udało się jej utrzymać względną równowagę. Wyciągnęła rękę w kierunku Latynosa chcąc go odgonić. Grawitacja postanowiła przypomnieć o sobie akurat w chwili w której zacisnęła palce na okrytym skórzanym kurtką ramieniu. Pochylone ciało straciło stabilność, nogi sie rozjechały i lekarka upadła na cel zamiast go pochwycić.

- Brzytewka no co ty?! - wybełkotał Hektor chyba nie do końce wierząc w swoje zaskoczenie. Pojawienie się wsparcia Viper powitała z entuzjazmem objawiając to triumfującym uśmiechem. Co sie działo z nią i Paulem Alice nie do końca widziała. Latynos puścił nogę oficer i machał obronnie łapami choć jakoś bez przekonania, albo jej się tak po ciemku i po skrętach zdawało.

- Dawać chłopaki! To tylko dwie słabowite panienki! Chyba im się nie dacie! - rozradowany Taylor zachęcał okrzykami do kontynuowania zabawy.

- Stawiam butelkę Jacka Danielsa na laski! Nie dajcie się tym łachmianarzom! - Guido skontrował kumpla błyskawicznie.

Skoro pojawił się zakład od razu zrobiło sie goręcej. Do uszu Igły doszło jęknięcie Paula i kątem oka zobaczyła jak Viper ponownie ląduje na nim. Moment nieuwagi wykorzystał Latynos łapiąc ją za ramiona i o dziwo zamiast przewalić pociągnął na siebie, przewracając się na plecy. W efekcie wylądowała na nim, czuła jak wierzga i macha nogami jakby chciał się wyzwolić od jej ciężaru, ale jego ręce wciąż trzymały nadgarstki przeciwniczki. Czuła jego siło mimo, że to ona była na górze. Wierzgające ciało mężczyzny rzucało nią jak na jakimś rodeo. O jakimkolwiek machaniu rękami mogła zapomnieć, tak samo jak o łapaniu dzięki nim równowagi. Kwestią paru sekund zostawało aż świat wywinie koziołka i ruda znajdzie się pod przeciwnikiem kompletnie niezdolna do jakichkolwiek manewrów. Siłowo nie miała z nim szans, technicznie tak samo, lecz przykopanie kolanem w krocze uważała za wysoce nietaktowne i niewskazane, jako że podobnych rzeczy po prostu się nie robiło i koniec.
- No już skarbie uspokój się, przecież nie zrobisz mi krzywdy, prawda? Zamknij oczy, wsłuchaj się w to co mówią duchy. Jesteś na słonecznej plaży, czujesz ciepły piasek pod nogami...- zbliżyła twarz do twarzy Hektora i patrząc mu w oczy starała się mówić łagodnym tonem.

Słowa niezbyt zdawały się do niego docierać. Był w końcu od niej silniejszy i sprawniejszy w takich numerach, chciał wykorzystać swoją przewagę w niezapowiedzianych i niespodziewanych zawodach tak krzykliwie dopingowanych przez obydwu widzów i kibiców. Wyglądało, że nawet upalony i podpity zaraz zrzuci z siebie o wiele drobniejszą kobietę, lecz numer z przybliżeniem twarzy chyba go zaciekawił. Naraz znieruchomiał co dla już prawie mającej spaść z niego kobiety stanowiło prawdziwe błogosławieństwo. Leżał na plecach, ona siedziała na nim okrakiem pochylona nad jego twarzą, dzieliła ich może odległość dłoni. Normalnie uznałaby to za niestosowne i niekomfortowe. Sytuacji jednak nie dało się nazwać normalną. Znieruchomiał ale na jak długo tego nie wiedziała. Nie wiedziała czy on to też wie, przecież wraz ze swoim bliźniakiem byli wyjątkowymi postrzeleńcami nawet w mieście które czasem nazywano Miastem Szaleńców. Fizycznie nie miała najmniejszych szans żeby się wyswobodzić - wiedzieli to oboje. Zawsze jednak pozostawała jakaś alternatywa. Wolała nie rozmyślać o tym o czym myślał teraz zapewne leżący pod nią facet, ani jak wielką radochę mają oglądający owo kiepskiej jakości widowisko pozostali gangerzy. Alice zdążyła już przyswoić prostą wiedzę, że gdy w grę wchodził zakład, naraz robiło się całkiem na serio. Bez żadnych wyjątków. Odwieczna rywalizacja, chęć dowiedzenia własnej wartości, tryumf nad przeciwnikiem - mogłaby wymieniać w nieskończoność. Grunt, że na chwilę udało się jej zdobyć względny bezruch przez co mogła stabilniej się na nim usadowić.
- Właśnie tak...dokładnie tak - pochyliła się jeszcze odrobinę. Wodziła wzrokiem od jego oczu do ust i z powrotem, nie przestając się uśmiechać. Wciąż trzymał ją za ręce, uniemożliwiając wyjęcie czegokolwiek z kieszeni. Naraz wpadł jej do głowy pomysł tak niepoważny, że musiała bardzo się postarać żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Tak… - szepnęła tuż nad jego wargami, jednak zamiast go pocałować wystawiła język i przejechała nim od zarośniętej dwudniową szczeciną brody, aż do czoła, zostawiając mokry ślad na całej hektorowej twarzy.

Latynosa nie zamurowało na długo.
- Niezłe! Teraz ja! - po pierwszym momencie zaskoczenia szybko odzyskał rezon i nie puszczając jej rąk szarpnął się ewidentnie próbując ją powalić czy zwalić, lecz opary wypalonej gandzi zrobiły chyba swoje, bo wyszła mu niezbyt skoordynowane wierzgnięcie, a Aniołowi udało się utrzymać na powierzchni. W międzyczasie kotłowanina drugiej pary trwała w najlepsze. Paul przygwoździł Viper do mokrego dachu, ta jakoś rzuciła się tu, kopnęła tam i znów z niej zleciał. Znowu próbowała jednocześnie naciągnąć spodnie i powstać. Guido gorąco wydzierał się kibicując swoje zawodniczki warte zakładu o Jacka Danielsa, Taylor darł się na chłopaków by się wzięli do roboty bo to jakaś żenada jest co robią w tej chwili.

Jeżeli Igła miała cień jakichkolwiek wątpliwości co do tego czy Hektor jest normalny, w przeciągu dwóch sekund uzyskała odpowiedź. Nie był, ona raczej też nie. Inaczej nigdy nie dałaby się wkręcić w podobne zdarzenie, ale kto powiedział że spotkania integracyjne zawsze muszą przebiegać zgodnie z ustlaonymi normami czy regułami? W końcu nie znajdowali się ani w biurze, ani nie należeli do stuprocentowo poważnej korporacji. Dawniej na człowieka nakładano tyle nakazów że rzadko kiedy czuł się wolny i robił to co chciał w obawie jak reszta społeczeństwa odbierze dany wyczyn czy słowa. Na zapiaszczonym dachu starej kręgielni, pośrodku morza ruin dawnego Detroit nie pokrewne bzdury nie liczyły się w najmniejszym stopniu....i chyba to w tym wszystkim było najlepsze.
- Raczysz żartować.- sapnęła i wychyliwszy tułów w lewo, przyciągnęła do siebie ramię. Potrzebowała wolnej ręki, a skoro ciągle nie odzyskała swobody, trzeba było ją sobie zapewnić. Ale od czego miała zęby? Savoir vivre wykluczał ciosy poniżej pasa, nic zaś nie mówił o gryzieniu. zaś ręka Hektora znajdowała się w zasięgu.

- Au! Ugryzłaś mnie?! - wrzasnął nie mogąc uwierzyć w wyczyn niewielkiej lekarki. To jednak zmobilizowało go do działania. Jednym szarpnięciem zwalił ja z siebie. Chwilowo oboje leżeli obok siebie na boku, a on wciąż trzymał ją za nadgarstki. Jej wyczyn zaś nie do końca był widziany przez resztę, na pewno jednak słyszeli okrzyk i zdumienie Hektora. Paul z Viper na chwilę odwrócili głowy i parsknęli śmiechem, po czym Viper już prawie naciągnęła z powrotem spodnie i ni to kopnęła ni to popchnęła zagapionego białasa tak, że przeturlał się na ziemię, a ona próbowała zapiąć suwak sądząc po gmeraniu z przodu w okolicach pasa. Druga para leżała obok siebie, żadne z nich nie pozostawało nieruchome. Hektor może się ujarał, mimo to od dziecka brał udział w podobnych zabawach. Do tego siła i masa były zdecydowanie po jego stronie. Niemniej jednak oboje nie zamierzali ustąpić ani na chwilę. Latynos stęknął gdy stopy lekarki wbiły mu się w żołądek. Już prawie wlazł na nią, kiedy ona użyła swoich nóg jako żywej barykady stopując jego napór. Przez chwilę mocowali się tak, jej nogi przeciw jego ciału. Rąk nie mógł użyć bo oznaczałoby to wyswobodzenie jej ramion. Własnych nóg potrzebował do utrzymania. Niespodziewanie jej wątła siła w tym sprytnym manewrze zrekompensowała jego przewagi.

- Tak jest Brzytewka, dajesz! Jesteś w końcu Runnerem, Runnerzy nie ustępują nikomu! - darł się Guido gdy zobaczył niespodziewany gambit rudowłosego Anioła.

- Nie no kurwa, Hektor co ty do chuja wyprawiasz! Wykończ ją i przestań się bawić do cholery! - Taylor najwyraźniej dla odmiany był wręcz zdegustowany postawą swojego zawodnika.

W końcu jednak cudów nie było. Silniejsze ciało centymetr po centymetrze pokonało opór słabszego. Alice desperacko czuła jak zaczyna się prześlizgiwać co raz bardziej. Latynos nie stosował żadnych finezji czy fortelów, sprawiał wrażenie, że chce zwyciężyć pokonując przeciwnika w najsilniejszym miejscu i tego dokonał. Drżące z wysiłku nogi dziewczyny ugięły się, Hektor to wykorzystał wciskając brutalnie kolano pod jej skulone nogi i w ten sposób usiadł na niej okrakiem. Przybliżył twarz do jej twarzy. Oboje dyszeli z wysiłku zziajani i spoceni.
- Byłaś bardzo niegrzeczną dziewczynką… - wychrypiał jej prosto w nos.

- Eeejjj! - dobiegł ich obok pełen pretensji krzyk Viper. Okazało się, że Paul się podniósł i złapał za nogi oficer i znowu zaczęli się szarpać. Nie do końca zapięte spodnie zsunęły się i Białas z okrzykiem zaskoczenia wyładował na tyłku przy okazji niwecząc cały wysiłek Viper bo ciuch zatrzymały jej się dopiero na kolanach.

Przez głowę Igły przebiegła cała masa mniej bądź bardziej niedorzecznych porównań, odpowiednich dla sytuacji w której aktualnie sie znalazła. Podobnymi kwestiami jak ta wypowiedziała przez Latynosa zaczynało się wiele niezależnych, amatorskich filmów rodem z dawnej Bawarii. Akurat to porównanie połączone z wcześnie słyszanymi propozycjami sprawiło, że dziewczynę zapiekły policzki. Od początku wiedziała, że mieszanie się w konflikt między Viper a bliźniakami nie skończy się dobrze, lecz jedno musiała przyznać - nie pamiętała kiedy ostatni czy w ogóle kiedykolwiek równie dobrze się bawiła. Nagle skrzywiła się i syknęła boleśnie przez zaciśnięte zęby. Szarpnęła się, jakby chcąc podciągnąć kolana pod brzuch ale natrafiła na opór w postaci gangerowych pleców.
-Hektor...oberwałam dziś, pamiętasz?- jęknęła nie przestając się krzywić - Trochę boli…

O dziwo mimo oparów wsączonych w siebie używek Latynos jednak nieco uniósł się tak, że wielokilogramowy nacisk większości jego ciała zelżał, zmieniając się w nieco mocniejsze dotknięcie. Nadal jednak przygważdżał jej nadgarstki do mokrego dachu.
- Poddaj się to cię puszczę. - warknął uparcie chcąc mieć potwierdzenie własnej wygranej. W tym czasie Paul się podniósł i znów się szykował na Viper która z kolei siedziała na swoim tyłku walcząc z opornym materiałem cholernie obcisłych spodni. Zdążyła już je naciągnąć gdzieś do połowy ud gdy białas znów był przy niej. Teraz poszło mu juz gładko. Odmachnął nogi dziewczyny na bok i runął na nią przygważdżając ją do ziemi i siadając na klacie. Od razu wybuchła dzika radość zwycięzców. Twarz Guido nie była widoczna, ale rozłożył ręce niejako akceptując ten wynik. Obaj z łysym podeszli do czwórki swoich podwładnych. Taylor stanął przy Paul'u i Viper, Guido skierował się do Alice i Hektora. Chłopaki też powstali na własne nogi, wyciągając ręce do swoich przeciwniczek.
- Świetnie ci poszło. - powiedział Guido zwracając się i swoją dłoń do lekarki.

- No, to z nogami było niezłe… - przyznał z uznaniem w głosie Hektor wracając do swojego zwyczajowego niefrasobliwego tonu jakby mówił o jakimś dawnym zdarzeniu kogoś innego. - Ale nie musiałaś mnie gryźć… ja sie tak starałem nie zrobić ci krzywdy… - dodał nieco nadąsanym tonem.

Savage skorzystała z pomocy i po chwili stała już w miarę pewnie na własnych nogach. Podwinęła bluzę, sprawdzając czy opatrunki są na swoim miejscu i czy nie pojawiły się na nich sugestywne plamy, kwalifikujące je do szybkiej zmiany i pewnie poprawy szwów.
- Dziękuję, na następny spektakl zorganizuję ci popcorn i okulary 3d - mrugnęła wesoło wyższemu gangerowi i zwróciła się z niewinna miną do Latynosa - Rozumiem, że mógłbyś mieć pretensje gdybym ci tą rękę odgryzła. Nie bój się, jestem szczepiona. Na wściekliznę też... i nie zarobiłeś kolanem w krocze. Widzisz? Też się starałam - zakończyła zagryzając wargi żeby nie roześmiać się na głos.

- Jakbym nie miała ściągniętych spodni na pewno bym wygrała z tym patałachem… - wyburczała wreszcie stojąca na nogach Viper.

- Taa, pewnie… - prychnął Paul najwyraźniej w świetnym humorze niespecjalnie przejmując się ani tonem ani słowami oficer.

- Walczyłaś do końca, o to chodziło. - szef w przyjacielskim geście zgarnął ją pod ramię i ruszył do reszty grupki. Po chwili zebrali się wszyscy razem i znów mieli wesołe humory, paląc kolejne skręty, przeżywając dopiero co skończoną walkę albo przekomarzając się ze sobą nawzajem.

- Hej, Brzytewka, dzięki za pomoc z tymi palantami. - rzekła stojąca obok niej Viper podając jej zapalonego papierosa. Hektor dalej przeżywał, że ruda go ugryzła, Taylor wyzywał go od mięczaków, Paul się skarżył na podstępny atak spodniami przez który poleciał na tyłek, Viper z kolei zarzekała się, że na pewno dałaby radę nawet im dwóm naraz. Alice miała wrażenie, że podobne scenki w podobnych sytuacjach miały już miejsce niezliczoną ilość razy w ich przeszłości. Teraz pierwszy raz ona też była członkiem tej grupki. Traktowali ją jak swoją nie lepiej ani nie gorzej niż siebie nawzajem. Nie odnotowywała wilgoci i zimna powierzchni na której siedziała po turecku, rana też przestala doskwierać jakby wcale kilka godzin temu w ruinach nie “ożenili jej kosy” - to stwierdzenie też już znała. Oczywiście dzięki niestrudzonej parze nauczycieli, teraz rozwalonych na wyciągnice ręki po lewej stronie. Po drugiej miała Guido i Taylora, Viper siedziała naprzeciwko w parodii koła grupy wsparcia anonimowych agresorów. Lekarka zaciągnęła się porządnie, unosząc głowę i wbijając wzrok w rozgwieżdżone nocne niebo - jeden z niewielu plusów panującej niepodzielnie dookoła ciemności. Gdyby miasto wciąż emanowało milionami świateł jak dwie dekady temu, jego łuna skutecznie uniemożliwiałaby ujrzenie takich widoków rozpościerających się nad niewielką lekarką. Rzeczywiście mogło tu być romantycznie jak w mordę strzelił.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 27-09-2015 o 18:25.
Zombianna jest offline