Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2015, 23:07   #31
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Nico spędziła dzień na obchodzie miasta zastanawiając się jak najlepiej przygotować je do obrony. Przemyślenia nie były zbyt radosne, nie wiedziała z jaką siłą się spotka ani ile ma czasu na przyszykowanie wszystkiego, jedna rzecz była pewna: ilość obrońców - zdecydowanie za mała.

Kiedy wracała do swojej kwatery spotkała Briana - zastępcę szeryfa. Wysłuchała co miał do powiedzenia odpowiedź zaczęła od ostatniego pytania o obchód.
-Zachwytu nie ma ale mam kilka pomysłów, będę musiała zorganizować kilka rzeczy i przystąpić do pracy. Mam nadzieję że ten łowca robotów nie chce zapłaty z góry?
- Na razie ma nas zaprowadzić i pokazać te ślady. Bo w tej chwili prócz niego nikt ich nie widział. Potem jak faktycznie coś tam jest się pomyśli co z tym zrobić. - odpowiedział jej zastępca szeryfa.

-To prowadź, zobaczę się z tył łowcą maszyn i razem coś ustalimy


- Mówili, że się zatrzymali w “Łosiu”. Znaczy ten murzyn w czapce co z nami gadał. - rzekł zastępca szeryfa wskazując na widoczną w ciemności bryłę lokalu.
-Dobra, będę rano
Nico wróciła do swojej kwatery, tam zajęła się pastowaniem butów i czyszczeniem bronipotem położyła się do łóżka i długo leżała na plecach patrząc w sufit i w myślach tworząc mapkę miasta

Plany odnośnie miasta powoli pojawiały się w głowie, worki i inne pojemniki z piaskiem nie powinny być problemem. Rurki chirurgiczne, pomyślała Nico
-będę musiała popytać w mieście - mruknęła szukając notatnika do zapisania
w domach z dachem krytym dachówkami można by powyciągać pojedyncze dachówki i zrobić strzelnice (umacniając pozycję workami z piaskiem na wypadek gdyby ktoś mimo wszystko ją wypatrzył.

Nie zaszkodziłoby rozłożyć deski z wystającymi gwoździami na trasie przejazdu samochodów (przy odrobinie szczęścia piechota też w nie wdepnie ) trzeba by popytać o drut kolczasty, może być zardzewiały z odzysku.
Trzeba się będzie skoncentrować na najłatwiejszych w obronie budynkach łosia i spichlerz trzeba będzie odpuścić, spichlerz ewentualnie wyposażyć w pułapki. Komisariat można by połączyć z sąsiednimi budynkami przez wybicie ścian tak przed nami sporo roboty pomyślała Nico przeglądając zapełniony szkicami i notatkami notatnik w świetle dogasającej świecy.
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 26-09-2015, 02:38   #32
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
Chłopakowi w czasie stypy czas również płynął szybko. Przez ostatnie pare miesięcy rozmawiał głównie z innymi zarażonymi i szczerze mówiąc z przyjemnością pogawędził sobie z dawno nie widzianymi znajomymi.

Ciąg standardych i niezobowiązujących rozmów o niczym i o wszystkim na raz przerwał młody chłopak przedstawiający się jako Peter. Jego prośba o dostęp do schronu nie była niczym dziwnym: wcześniej przecież tak samo zabrał Marlę, a ostatnio z tego samego powodu wybrali się włączyć generator. Will pamiętał też jednak jaka wdzięczność spotkała ich od osób których jako ostatnich wpuścili do Schronu: jedna okazała się być morderczynią, drugi zaś ukradł im cały zapas serum, przez co ich życie zależało od dzisiejszej pracy Barneya. Z tego powodu wolał nie wpuszczać więcej nieznajomych do swojego "domu". Chłopak zbył rozmówcę koniecznością porozmawiania z szefem, ostrzegł jednak, że miejsca w schronie jest mało.

Trochę inaczej wyglądała sytuacja z April. Will dażył dużą sympatią starszą handlarkę i chętnie pogawędził z nią ilekroć był w mieście. Dlatego też był o wiele bardziej skłonny przystać na jej prośbę. Problemy z tym były tylko 2: zgoda Barneya i jego kompletny brak czasu ze względu na nieustający proces produkowania serum. Chłopak jednak, tym razem szczerze, obiecał zorientować się w sytuacji i dać znać jakby się czegoś dowiedział. W gruncie rzeczy chyba niezbyt biednej dziewczynie się teraz śpieszyło...

Gdy nastał czas rozmowy z szeryfem, chłopak musiał jakoś załagodzić sytaucję. Oficjalne zgłoszenie wymagało opowiedzenia co zostało skradzione, a ujęcie złodzieja przez szeryfa również mogło przynieść przykre niespodzianki. Dlatego tez Will ograniczył się do pytania, czy poszukiwanego nie widziano ostatnio w mieście.

W barze u Jacka, chłopak ponownie przywitał się tylko z oddali z Sandersem i laską i dokładniej przyjrzał się zniszczeniom jakich doznał bar. Pewnie jedna, czy 2 dziury były też jego winą, jednak to nic co spotkało miasto za sprawą Runnersów. Widząc miejsce gdzie to się wszystko zaczęło, Will obiecał sobie, że będzie bardziej uważnie podejmował decyzje i brał pod uwagę najgorszy z możliwych scenariuszy. Po odczekaniu chwili, chłopak podszedł do Marli i Jacka i zamówił u niego, tradycyjnie już, piwo.

Po krótkiej rozmowie, para skierowała się w stronę portu mając nadzieję, że znajdą tam kogoś kto będzie w stanie zabrać ich na wyspę.
 
Carloss jest offline  
Stary 26-09-2015, 13:29   #33
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Duchy, zjawy, podróżne astralne...tak, oczywiście. Lekarz kazał przytakiwać. Jakby nie patrzeć Savage należała do grona konowałów, łapiduchów i szarlatanów wszelkiej maści. Głównie. Od dziecka uczoną ją, że metafizyka to nonsens, musi jednak czemuś służyć, w przeciwnym razie nie istniałaby zbyt długo. Daje poczucie siły tam, gdzie tak naprawdę żadna potęga nie ma prawa bytu. Iluzję wiedzy w miejscu, w którym żadna wiedza nie istnieje. Człowiek jest bezradny w obcym świecie, nie tylko nieznanym, ale i niepoznawalnym. Ta ciemność, obłok niewiedzy potężnie wstrząsa ludzkim umysłem, dlatego na siłę szuka on ukojenia, tworząc wiedzę dla świętego spokoju - pozory oparcia, nawet jeżeli nie są prawdziwe. Niweluje poczucie całkowitej bezradności, budując utopię uczestnictwa w większym planie, sensownego zakorzenienia w obcym świecie, celowości istnienia. Daje poczucie władzy nad resztą materii...ale to tylko słowa. Metafizyka jest szaleństwem, w którym oczywiście tkwi metoda. Jest bardzo metodologiczna. Metafizycy bez przerwy budują ze słów drapacze chmur, wieże Babel. Słowami idzie bawić się, zmieniać ich sens i znaczenie, kreować iluzoryczny obraz idealnego świata. Ich siła polega na tym, że są przezroczyste: można przez nie patrzeć i nigdy nie być świadomym tego, że patrzy się poprzez słowa - są prawie niewidzialne, jak czyste szkło... a rzeczywistość zaczyna się dzięki temu oddalać.

Może to urojenia? - miała własną teorię na temat serwowanych przez parę cerberów rewelacji. Nie negowała ich głośno, woląc zachować wątpliwości dla siebie. Nauka wciąż nie znalazła odpowiedzi na wszystkie pytania, zresztą wielkim nietaktem byłoby wtrącanie się w ludowe zwyczaje przedstawicieli detroickiej społeczności. Szkodziło to zdrowiu, powodując trwałe uszczerbki w uzębieniu, a lekarka bardzo lubiła swoje zęby. Podobały się jej, cieszyły oko i należały do tworów wyjątkowo użytecznych. Bez nich nie wyobrażała sobie gryzienia czegokolwiek lub zwykłego poczciwego zgrzytania, którym zazwyczaj objawiała Chrisowi swoje niezadowolenie nie musząc nic mówić. Oszczędzała przez to gardło i struny głosowe, od święta sklejając japę na symboliczne pięć minut.

-W schizofrenii paranoidalnej dominują omamy, najczęściej te słuchowe. Stąd prawdopodobnie te "głosy" i rozmowy z duchami. Ponadto przy tego rodzaju zaburzeniach psychicznych pojawiają się urojenia wielkościowe, nasyłania lub wykradania myśli, odsłonięcia, owładnięcia, oddziaływania, hipochondryczne, nihilistyczne. Chory jest nieufny, podejrzliwy, staje się oziębły emocjonalnie, izoluje się od otoczenia. - mruknęła średnio wyraźnie, korzystając z okazji że bliźniacy oddalili się na bezpieczną odległość. Większość objawów się zgadzała...ale kogo w tych pokręconych czasach dało się nazwać normalnym? Gdyby trzy miesiące temu usłyszała od kogoś że będzie przebywać dobrowolnie z grupą gangerów, pić z nimi i przyjmować przeróżne substancje psychoaktywne, kazałaby delikwentowi puknąć się w czoło gumowym młotkiem, aby przypadkiem krzywdy sobie nie zrobił. Życie potrafiło zaskakiwać, kłody rzucane przez los pod nogi nagle zmieniały się w wygodne, ruchome schody. Kwestią do ustalenia pozostawało czy wiodą one w górę, czy w dół. Podobne zagadnienia stanowiły idealny obiekt do analizy i rozważań, lecz nie w tej chwili. Teraz trafiła się unikalna okazja do złapania oddechu, możliwość odpoczynku od walki jaką stanowiło codzienne życie zgromadzonych na dachu Runnerów. Upragniony spokój, każdy czasem go potrzebował. Nawet ci niosących ze sobą pożogę i siejących burzę gdziekolwiek postawili obute wojskowymi butami stopy. Ładowanie baterii i czysty relaks, pogłębiany kolejnymi używkami. Widziała to przede wszystkim po Taylorze: zwykle pochmurny, wiecznie gotowy do odparcia ataku łysol siedział rozwalony na pokrytym papą dachy i opierając plecy o ścianę gapił się na okolicę spod półprzymkniętych powiek, a skręt w jego ustach wędrował jakby samoistnie z jednego kącika uśmiechniętych warg do drugiego. Atmosfera należała do wybitnie luźnych, wszyscy dobrze się bawili w zaufanym gronie, do którego jakimś niesłychanym cudem zaliczała się również "Brzytewka" - w gruncie rzeczy obce, przemądrzałe indywiduum, obecne w ich życiu raptem od paru miesięcy. Znaleziona przypadkiem, wcielona do gangu zrządzeniem losu... ale była i nic nie zapowiadało by zamierzano zabrać jej grabki i wykopać ze wspólnej piaskownicy w kompletnie przeciwległy kraniec placu zabaw i to pomimo dość skąpych informacji jakimi się z nimi podzieliła. Przyjęli roboczo, że pochodzi z “zadupia” gdzie nie doszła jeszcze świetlana renoma najlepszego miasta na świecie, czyli Detroit. Dlatego też rudy, nieobyty w szerokim kulturalnym świecie konus co jakiś czas wyskakiwał z pytaniami o rzeczy tak oczywiste jak to czym jest Liga, kim jest Ted Shultz, albo co niezwykłego jest w Cylindrze. Machali ręką i z miną cierpiętników tłumaczyli co jest czym, szczególnie dwaj bliźniacy. Pomysł z lataniem na bosaka po dachu również wyszedł od nich, bo od kogóż by innego? Co dziwne stojąc na zimnym piachu i grzebiąc w nim palcami stóp Alice nie czuła ani irytacji, ani zażenowania. Cierpliwie słuchała porad medytacyjnych, starając się do nich stosować. Nic to nie dawało, ale i tak dobrze się bawiła, zapominając na moment o otaczającym ją ze wszystkich stron mrocznym truchle starego świata. Liczyła się tylko ta niewielka grupka ludzi zgromadzonych na dachu kręgielni: ich głosy, kroki. Sama obecność wywoływała uśmiech na piegowatej twarzy, spychając na dalszy plan trudy i znój minionego dnia. Krążące w żyłach substancje otulały mózg chemicznym kocem, wyciszały. Nie zdziwił jej chłodny dotyk wciśniętej do rąk butelki. Pili wszak od dobrej godziny, urozmaicając sobie kolejne palące gardło łyki skrętami i zwykłymi fajkami. Zaskoczyła ją osoba darczyńcy, przez ciało przeszedł dreszcz nie mający jednak nic wspólnego z obrzydzeniem czy strachem.

Guido.

Stał tuż obok przez co różnica wzrostu między nimi była jeszcze bardziej widoczna. Gdyby uniósł ramię przeszłaby pod nim lekko tylko uginając kolana. Do tego gapił się na nią w ten specyficzny sposób, oznaczający że znowu coś kombinuje. Posłała lewą brew ku górze i uśmiechając się podstawiła szklaną szyjkę do ust. Kotłujące się w czaszce niewypowiedziane myśli wydawały się jej niedorzecznie naiwne. Rzucone w eter zabrzmiałyby jak wyrzut i kompletnie nic nie zmieniły. Pozostawiła je więc w strefie ciszy, nie chcąc wyjść na głupiego szczeniaka. Nie o to chodziło, by komukolwiek psuć wieczór… co i tak musiała zrobić, ale nie teraz. Było dobrze...spokojnie. Jeszcze chwilę, tylko krótką chwilę. Przecież nikomu nie robiła tym krzywdy…

Alkohol napełnił żołądek ożywczym ciepłem, w rzeczywistości zaś przyspieszał wychłodzenie ciała i rozwiązywał język, wzmagając ryzyko chlapnięcia ozorem czegoś, co chlapnięte być nie powinno. Do tej pory jak ognia unikała upijania się w towarzystwie kogokolwiek poza Tyfusem. Akurat spasione szczurzysko w najgłębszym możliwym poważaniu miało zarówno ludzi jak i ich problemy, skupiając wszelkie siły na niekończącym się napełnianiu kałduna, wymiennie nazywanym “tyciem w oczach”. Nie potrafiło też mówić, skutecznie niwelując ryzyko rozszerzania się pijackich smętków pocztą pantoflową. Teraz jednak przestawało to mieć znaczenie. Patrzyła przed siebie, prosto na czarne morze ruin, rozświetlane punktowo przez domostwa tej nielicznej populacji jaka wciąż tu żyła. Ilu mogło ich być, dwadzieścia-trzydzieści tysięcy? Może nawet mniej...
- Winszuję, masz stąd całkiem niezły widok. - wymruczała cicho przekazując flaszkę. Obróciła głowę i odchyliła ją do tyłu, spoglądając prosto w plamę mroku kryjącą wilcze oczy górującego nad nią mężczyzny.

- Taa… W lato w ładny dzień czy noc nawet się ponoć romantycznie robi. Tak słyszałem. - szczerzącego uśmiechu nie zobaczyła po ciemku ale rozpoznała go po tonie wypowiedzi. Najwyraźniej nie mógł nie wykorzystać okazji by się choć trochę nie nachwalić.

Lekarka parsknęła i upuściła niedopałek na ziemię. Przydeptywanie sobie darowała, jako że wciąż paradowała boso. Kto by przypuszczał, że ganger zwraca uwagę na podobne szczegóły.
-Co ty nie powiesz - skrzyżowała ręce na piersi udając że nad czymś poważnie się zastanawia i dorzuciła po chwili -A myślałam że panorama miasta duchów prędzej przyprawiać będzie człowieka o nostalgię. Ta cisza, ciemność… skojarzenia z otchłanią nasuwają się same. Podobno gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas.

- Otchłań? Miasto duchów? - spytał, a w głosie pobrzmiewała niepewność co do celu wypowiedzianych przez lekarkę słów. - Wiesz jak tu przychodzę z kimś to na ogół nie po to, żeby wgapiać się w te rudery na zewnątrz. - parsknął zataczając gestem łuk poza krawędź dachu.

- Fakt, przecież byłoby to czyste marnotrawstwo. Tyle interesujących aktywności można w tym czasie wykonać… zglanować kogoś albo coś. - trąciła go barkiem nie przestając się szczerzyć. Mężczyzna z lekka oddał jej własnym ramieniem w przyjaznym odruchu.

Viper mruknęła, że musi się odlać i nie kłopocząc się zbytnio ruszyła gdzieś w inny fragment dachu, znikając za załomem. Dyskrecja i prywatność nie należały do przymiotników jakimi dało się określić gangerów, toteż ich wybitnie stadne i nieskrępowane zachowanie potrafiło początkowo wprawić obserwatora w konsternację. Potem człowiek się przyzwyczajał, traktując podobne zachowania jako normalne. Po chwili usłyszeli szepty i chichoty parki bliźniaków. Nieco się chwiejąc i pomagając sobie nawzajem ruszyli mniej więcej w tym samym kierunku co dziewczyna.

- Będzie zabawnie… - mruknął stojący niedaleko łysielec, przejmując butelkę. Do puli dźwięków dołączył głośny gulgot.

Dwójka cerberów wpadła na genialny w ich mniemaniu pomysł i właśnie szła go zrealizować. Savage nawet nie próbowała zgadywać co siedziało w ich naćpanych łbach. Cieszyła się że to ona przestała być źródłem ich zainteresowania, co pozwoliło mieć nadzieję na ponowne założenie butów i koniec mistycznych wywodów.
- Naprawdę bierzesz mnie na ten mecz...i to nie jest dowcip. - szepnęła, ponownie zadzierając łeb ku górze. W ciemności niewiele dostrzegała, wypity alkohol też robił swoje.

Szef bandy chwilę wpatrywał się w ciemność w kierunku w którym zniknęła druga trójka jutrzejszego składu. Najwyraźniej podobnie jak pozostała dwójka był ciekaw co ci dwaj kawalarze postanowili zmalować tym razem. Zwłaszcza, że w centrum tego ich planu była Viper. Na razie spoza załomów i fragmentów ujść pionów wentylacyjnych, wystających tu i tam, nie dochodziły żadne odgłosy co tylko potęgowało niecierpliwość.

- Tak, jutro bierzemy udział w Meczu Otwarcia. Wszyscy. Mówisz, że jesteś ok to znaczy, że jesteś ok. W końcu jesteś lekarzem, no nie? - parsknął rozbawiony tą uwagą i widziała jak plama jego twarzy dotąd wpatrzona gdzieś w resztę dachu przeniosła się na nią. Po ruchach i dźwiękach poznała, że Taylor wyciągnął w ich kierunku paczkę fajek.

Igła bez zastanowienia wyłuskała z pudełka kolejnego tego wieczora skręta. Wypaliła już tyle że jeden w tą czy w tamtą nie robił już jej różnicy. Równowagę i tak średnio utrzymywała. Przynajmniej przestała czuć stopy, a co przez to idzie, nie było jej w nie zimno. Po krótkich poszukiwaniach odpaliła zapalniczkę.
-Właśnie...lekarzem - westchnęła, wydmuchując pierwszy kłąb dymu - Stwierdzenie że fizycznie odrobinę od was odstaję byłoby sporym niedopowiedzeniem, zresztą sam widziałeś na treningach. Wiesz że jutro nie nastąpi magiczna zmiana i nie zrobię się żołnierzem... to niemożliwe. Dobrze chociaż, że obejdzie się bez ostrej amunicji. Przy moim szczęściu jeszcze bym postrzeliła siebie, albo co gorsza któreś z was. Mimo to nie zmieniłeś zdania.- zrobiła krótką przerwę żeby zaciągnąć się porządnie. Przytrzymała dym w płucach i wypuściła nosem, wciąż gapiąc się w plamę kryjącą oczy gangera. Wyciągnęła rękę i po chwili wahania ścisnęła jego dłoń - Pierwszy raz dostaję zaproszenie do podobnej zabawy. Tony zawsze trzymał mnie z tyłu, wiadomo czemu. Ja… dziękuję za… po prostu dziękuję. Jakkolwiek trywialnie by to nie brzmiało.

- Ha! I słusznie, masz za co dziękować! Dostałaś się do elity. Widziałaś ilu było chętnych? - wtrącił się rozbawiony łysek, choć w stwierdzeniu pobrzmiewała słabo ukryta duma. Najwyraźniej reprezentowanie całego gangu w starciu z najlepszymi zawodnikami innego gangu, czemu miało się przyglądać całe miasto, zapowiadało się wydarzeniem niezwykłym nie tylko na w tym sezonie czy paru następnych i uważał za bardzo nobilitujące. Nawet jeśli sam nie znał tego słowa.

- No właśnie, jesteś z nami to i będziesz jutro z nami. - zgodził się z nim szef. Cała trójka chwilę rozkoszowała się paloną tytoniową mieszanką. - Nie przetrzymuj szkła. - wykonał delikatny łuk żarem z papierosa w kierunku butelki którą trzymała.

- Spierdalać jebani zboczeńcy! - z ciemności nagle rozległ się wściekły wrzask Viper i prawie jednoczesny złośliwy chichot parki nierozłącznych kawalarzy. Doszły ich odgłosy jakiegoś zamieszania i stłumionych przekleństw, na co para towarzyszy lekarki ryknęła radosnym, nieskrępowanym rechotem. Jeszcze nie wiedzieli co się stało i co znowu wywinęli ci dwaj Viper, ale już widać ich to bawiło niesamowicie.

Dziewczyna również parsknęła, unosząc oczy ku niebu. Im więcej używek przyjmowali w siebie bliźniacy, tym ich numery stawały się bardziej bezczelne. Dziwiła się jakim cudem jeszcze nikt im nie natrzaskał po wiecznie wyszczerzonych pyskach. Przeginali przysłowiową pałę w każdym możliwym kierunku, nie patrząc na kulturę, dobre wychowanie czy takt... bo niby po co gangerom podobnie bezsensowe bzdury? Liczył się dowcip sam w sobie, przychylna reakcja otoczenia również musiała mieć na to odpowiedni wpływ. Patrząc na Guido i Taylora - na ich radość i rozochocenie tylko machnęła ręką. Przykład szedł z samej góry.
-Mogłabym cię prosić abyś pochylił się na moment?- spytała tego pierwszego. Pewnych spraw nie dało się przeskoczyć, dosłownie i w przenośni.

Guido nie zdążył odpowiedzieć bo ni to wpadła ni to wytoczyła się z ciemnych, dachowych zaułków pozostała trójka. Zapowiadał ich wszelaki możliwy hałas z dominującym śmiechem dwóch braci krwi i złorzeczeniami kobiety będącej w końcu kimś w stylu oficera dawnej, wojskowej hierarchii i mającej całą bandę ludzi na swoje rozkazy. Teraz jednak z jej wysokiej pozycji niewiele zostało. Głównie dlatego, że mało kto wygląda poważnie i szacownie z nie do końca założonymi spodniami. Nie mogła ich do końca naciągnąć jedną ręką, gdyż były wyjątkowo ciasne. Drugą ręką trzymała za kurtkę któregoś z oponentów i chyba nie chciała puścić, więc bliźniak w połowie ciągnął, w połowie wlókł ją za sobą rechocząc się przy tym w niebogłosy. Tak samo pękał ze śmiechu ten drugi idąc o krok czy dwa od niego i chcąc czy nie chcąc wręcz prowokując Viper do próby złapania i jego.

Koniec końców huśtającą i chwiejącą się na wszystkie strony trójkę młodych ludzi położyła grawitacja. Ten złapany potknął się, padając na płaską powierzchne zimnego, mokrego dachu. Kobieta która go trzymała i tak miała problemy z zachowaniem równowagi, poleciała więc od raz z nim i na niego.

- Ty cholerny gnojku! Mówiłam ci, że cię dorwę! - piłowała japę próbując jednocześnie wgramolić się na powalonego, przytrzymać go by jej nie uciekł i o dziwo chyba nadal naciągnąć lecz zdecydowanie zabrakło do tego kończyn. Facet zaś bardziej był zajęty rechtaniem się niż jakimiś sensownymi próbami wyswobodzenia się. Guido i Taylor rechotali w najlepsze obserwując całą scenkę. Guido zdarzało się śmiać - często się uśmiechał, zwłaszcza jak miał z tego korzyści lub chciał zrobić odpowiednie pod daną scenę wrażenie. Jednak tak rozbawionego Taylora Alice jeszcze nie widziała. Na co dzień mało komu mogło przyjść do głowy, że umie wydobyć z siebie coś poza złośliwym, ironicznym uśmieszkiem...a teraz śmiał się jak dziecko. Tym bardziej nie chciała psuć atmosfery, jeszcze nie teraz. Noc przecież jeszcze sie nie kończyła...

- Ona jest… - już rozpoznała, że Viper dorwała Paula. Ten próbował powiedzieć coś, sądząc po tonie głosu coś bardzo dla siebie zabawnego.

- Zamknij się! Zabiję cie jak im powiesz! - darła się nieprzytomnie kapitan Runnerów, ale w końcu głupawka zaczynała chyba udzielać się także jej. W groźby wkradał się coraz wyraźniejszy śmiech. Zrezygnowała z podciągnięcia spodni i jedna ręką okładała Paula, a drugą chciała go usadzić w miejscu.

- Nie bój się Paul, co się będziesz baby bał! Gadaj co masz ciekawego! - rozradowany Guido judził swojego podwładnego dalej, rozrywka wyglądała na przednią. Słysząc to Hektor wyszedł z roli najwierniejszego kibica i zaczął obchodzić siedzącą na kumplu dziewczynę czego nawet ona nie była w stanie nie zauważyć.

- Spierdalaj! Odwal się! - wysapała próbując jednocześnie ramionami usadzić Paul’a, a nogą odepchnąć zbliżającego się Latynosa.

- Ha! Mam cię! - Hektor wrzasnął tryumfalnie, gdy nastąpiło to, co w końcu musiało nastąpić. Złapał wreszcie wierzgającą nogę. Przy oparach i promilach w żyłach całej trojki nie wyszło to ani zgrabnie ani bezproblemowo ale na pewno zabawnie.

- Eej! To nie fair! Ich jest dwóch! - zawyła skarżąc się Viper próbując się wyrwać z uścisku Hektora. Paul jak na dany sygnał też najwyraźniej zaczął sprawiać jej nagle więcej kłopotów. Wyraźnie się wyślizgiwał, spychając z siebie częściowo unieruchomioną przez kumpla kobietę. - Heej! Brzytewka, pomóż! - nagle znalazła źródło potencjalnego wsparcia i krzyknęła prosto do najdrobniejszej obserwującą scenę sylwetki.

Stwierdzając kolokwialnie Alice opadły witki. Jak niby miała coś wskórać, skoro liczyła się gabarytowo za połowę człowieka, zaś wszelkie zapasy tego rodzaju nie były czymś w czym chętnie brała udział? Pomyślała poważnie czy nie rzucić w kotłującą się trójcę granatem, tym ćwiczebnym. Po ciemku nie zobaczyliby różnicy, ale potem przypomniała sobie, że przecież są na dachu. Jeszcze któreś zleciałoby przez krawędź. Pochłonięty oparami THC umysł miał zaburzoną percepcję, przez co źle wymierzał odległości.
-Ale przecież nie jestem... - zaczęła unosząc palec wskazujący do góry. Prychnęła i mrucząc pod nosem coś co brzmiało jak “walić to” ruszyła na bosaka po paskudnie zimnym piachu. Rozłożone ramiona pomagały utrzymać pion, nogi plątały się jedna o drugą i zataczała się co dwa kroki, jednak udało się jej utrzymać względną równowagę. Wyciągnęła rękę w kierunku Latynosa chcąc go odgonić. Grawitacja postanowiła przypomnieć o sobie akurat w chwili w której zacisnęła palce na okrytym skórzanym kurtką ramieniu. Pochylone ciało straciło stabilność, nogi sie rozjechały i lekarka upadła na cel zamiast go pochwycić.

- Brzytewka no co ty?! - wybełkotał Hektor chyba nie do końce wierząc w swoje zaskoczenie. Pojawienie się wsparcia Viper powitała z entuzjazmem objawiając to triumfującym uśmiechem. Co sie działo z nią i Paulem Alice nie do końca widziała. Latynos puścił nogę oficer i machał obronnie łapami choć jakoś bez przekonania, albo jej się tak po ciemku i po skrętach zdawało.

- Dawać chłopaki! To tylko dwie słabowite panienki! Chyba im się nie dacie! - rozradowany Taylor zachęcał okrzykami do kontynuowania zabawy.

- Stawiam butelkę Jacka Danielsa na laski! Nie dajcie się tym łachmianarzom! - Guido skontrował kumpla błyskawicznie.

Skoro pojawił się zakład od razu zrobiło sie goręcej. Do uszu Igły doszło jęknięcie Paula i kątem oka zobaczyła jak Viper ponownie ląduje na nim. Moment nieuwagi wykorzystał Latynos łapiąc ją za ramiona i o dziwo zamiast przewalić pociągnął na siebie, przewracając się na plecy. W efekcie wylądowała na nim, czuła jak wierzga i macha nogami jakby chciał się wyzwolić od jej ciężaru, ale jego ręce wciąż trzymały nadgarstki przeciwniczki. Czuła jego siło mimo, że to ona była na górze. Wierzgające ciało mężczyzny rzucało nią jak na jakimś rodeo. O jakimkolwiek machaniu rękami mogła zapomnieć, tak samo jak o łapaniu dzięki nim równowagi. Kwestią paru sekund zostawało aż świat wywinie koziołka i ruda znajdzie się pod przeciwnikiem kompletnie niezdolna do jakichkolwiek manewrów. Siłowo nie miała z nim szans, technicznie tak samo, lecz przykopanie kolanem w krocze uważała za wysoce nietaktowne i niewskazane, jako że podobnych rzeczy po prostu się nie robiło i koniec.
- No już skarbie uspokój się, przecież nie zrobisz mi krzywdy, prawda? Zamknij oczy, wsłuchaj się w to co mówią duchy. Jesteś na słonecznej plaży, czujesz ciepły piasek pod nogami...- zbliżyła twarz do twarzy Hektora i patrząc mu w oczy starała się mówić łagodnym tonem.

Słowa niezbyt zdawały się do niego docierać. Był w końcu od niej silniejszy i sprawniejszy w takich numerach, chciał wykorzystać swoją przewagę w niezapowiedzianych i niespodziewanych zawodach tak krzykliwie dopingowanych przez obydwu widzów i kibiców. Wyglądało, że nawet upalony i podpity zaraz zrzuci z siebie o wiele drobniejszą kobietę, lecz numer z przybliżeniem twarzy chyba go zaciekawił. Naraz znieruchomiał co dla już prawie mającej spaść z niego kobiety stanowiło prawdziwe błogosławieństwo. Leżał na plecach, ona siedziała na nim okrakiem pochylona nad jego twarzą, dzieliła ich może odległość dłoni. Normalnie uznałaby to za niestosowne i niekomfortowe. Sytuacji jednak nie dało się nazwać normalną. Znieruchomiał ale na jak długo tego nie wiedziała. Nie wiedziała czy on to też wie, przecież wraz ze swoim bliźniakiem byli wyjątkowymi postrzeleńcami nawet w mieście które czasem nazywano Miastem Szaleńców. Fizycznie nie miała najmniejszych szans żeby się wyswobodzić - wiedzieli to oboje. Zawsze jednak pozostawała jakaś alternatywa. Wolała nie rozmyślać o tym o czym myślał teraz zapewne leżący pod nią facet, ani jak wielką radochę mają oglądający owo kiepskiej jakości widowisko pozostali gangerzy. Alice zdążyła już przyswoić prostą wiedzę, że gdy w grę wchodził zakład, naraz robiło się całkiem na serio. Bez żadnych wyjątków. Odwieczna rywalizacja, chęć dowiedzenia własnej wartości, tryumf nad przeciwnikiem - mogłaby wymieniać w nieskończoność. Grunt, że na chwilę udało się jej zdobyć względny bezruch przez co mogła stabilniej się na nim usadowić.
- Właśnie tak...dokładnie tak - pochyliła się jeszcze odrobinę. Wodziła wzrokiem od jego oczu do ust i z powrotem, nie przestając się uśmiechać. Wciąż trzymał ją za ręce, uniemożliwiając wyjęcie czegokolwiek z kieszeni. Naraz wpadł jej do głowy pomysł tak niepoważny, że musiała bardzo się postarać żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Tak… - szepnęła tuż nad jego wargami, jednak zamiast go pocałować wystawiła język i przejechała nim od zarośniętej dwudniową szczeciną brody, aż do czoła, zostawiając mokry ślad na całej hektorowej twarzy.

Latynosa nie zamurowało na długo.
- Niezłe! Teraz ja! - po pierwszym momencie zaskoczenia szybko odzyskał rezon i nie puszczając jej rąk szarpnął się ewidentnie próbując ją powalić czy zwalić, lecz opary wypalonej gandzi zrobiły chyba swoje, bo wyszła mu niezbyt skoordynowane wierzgnięcie, a Aniołowi udało się utrzymać na powierzchni. W międzyczasie kotłowanina drugiej pary trwała w najlepsze. Paul przygwoździł Viper do mokrego dachu, ta jakoś rzuciła się tu, kopnęła tam i znów z niej zleciał. Znowu próbowała jednocześnie naciągnąć spodnie i powstać. Guido gorąco wydzierał się kibicując swoje zawodniczki warte zakładu o Jacka Danielsa, Taylor darł się na chłopaków by się wzięli do roboty bo to jakaś żenada jest co robią w tej chwili.

Jeżeli Igła miała cień jakichkolwiek wątpliwości co do tego czy Hektor jest normalny, w przeciągu dwóch sekund uzyskała odpowiedź. Nie był, ona raczej też nie. Inaczej nigdy nie dałaby się wkręcić w podobne zdarzenie, ale kto powiedział że spotkania integracyjne zawsze muszą przebiegać zgodnie z ustlaonymi normami czy regułami? W końcu nie znajdowali się ani w biurze, ani nie należeli do stuprocentowo poważnej korporacji. Dawniej na człowieka nakładano tyle nakazów że rzadko kiedy czuł się wolny i robił to co chciał w obawie jak reszta społeczeństwa odbierze dany wyczyn czy słowa. Na zapiaszczonym dachu starej kręgielni, pośrodku morza ruin dawnego Detroit nie pokrewne bzdury nie liczyły się w najmniejszym stopniu....i chyba to w tym wszystkim było najlepsze.
- Raczysz żartować.- sapnęła i wychyliwszy tułów w lewo, przyciągnęła do siebie ramię. Potrzebowała wolnej ręki, a skoro ciągle nie odzyskała swobody, trzeba było ją sobie zapewnić. Ale od czego miała zęby? Savoir vivre wykluczał ciosy poniżej pasa, nic zaś nie mówił o gryzieniu. zaś ręka Hektora znajdowała się w zasięgu.

- Au! Ugryzłaś mnie?! - wrzasnął nie mogąc uwierzyć w wyczyn niewielkiej lekarki. To jednak zmobilizowało go do działania. Jednym szarpnięciem zwalił ja z siebie. Chwilowo oboje leżeli obok siebie na boku, a on wciąż trzymał ją za nadgarstki. Jej wyczyn zaś nie do końca był widziany przez resztę, na pewno jednak słyszeli okrzyk i zdumienie Hektora. Paul z Viper na chwilę odwrócili głowy i parsknęli śmiechem, po czym Viper już prawie naciągnęła z powrotem spodnie i ni to kopnęła ni to popchnęła zagapionego białasa tak, że przeturlał się na ziemię, a ona próbowała zapiąć suwak sądząc po gmeraniu z przodu w okolicach pasa. Druga para leżała obok siebie, żadne z nich nie pozostawało nieruchome. Hektor może się ujarał, mimo to od dziecka brał udział w podobnych zabawach. Do tego siła i masa były zdecydowanie po jego stronie. Niemniej jednak oboje nie zamierzali ustąpić ani na chwilę. Latynos stęknął gdy stopy lekarki wbiły mu się w żołądek. Już prawie wlazł na nią, kiedy ona użyła swoich nóg jako żywej barykady stopując jego napór. Przez chwilę mocowali się tak, jej nogi przeciw jego ciału. Rąk nie mógł użyć bo oznaczałoby to wyswobodzenie jej ramion. Własnych nóg potrzebował do utrzymania. Niespodziewanie jej wątła siła w tym sprytnym manewrze zrekompensowała jego przewagi.

- Tak jest Brzytewka, dajesz! Jesteś w końcu Runnerem, Runnerzy nie ustępują nikomu! - darł się Guido gdy zobaczył niespodziewany gambit rudowłosego Anioła.

- Nie no kurwa, Hektor co ty do chuja wyprawiasz! Wykończ ją i przestań się bawić do cholery! - Taylor najwyraźniej dla odmiany był wręcz zdegustowany postawą swojego zawodnika.

W końcu jednak cudów nie było. Silniejsze ciało centymetr po centymetrze pokonało opór słabszego. Alice desperacko czuła jak zaczyna się prześlizgiwać co raz bardziej. Latynos nie stosował żadnych finezji czy fortelów, sprawiał wrażenie, że chce zwyciężyć pokonując przeciwnika w najsilniejszym miejscu i tego dokonał. Drżące z wysiłku nogi dziewczyny ugięły się, Hektor to wykorzystał wciskając brutalnie kolano pod jej skulone nogi i w ten sposób usiadł na niej okrakiem. Przybliżył twarz do jej twarzy. Oboje dyszeli z wysiłku zziajani i spoceni.
- Byłaś bardzo niegrzeczną dziewczynką… - wychrypiał jej prosto w nos.

- Eeejjj! - dobiegł ich obok pełen pretensji krzyk Viper. Okazało się, że Paul się podniósł i złapał za nogi oficer i znowu zaczęli się szarpać. Nie do końca zapięte spodnie zsunęły się i Białas z okrzykiem zaskoczenia wyładował na tyłku przy okazji niwecząc cały wysiłek Viper bo ciuch zatrzymały jej się dopiero na kolanach.

Przez głowę Igły przebiegła cała masa mniej bądź bardziej niedorzecznych porównań, odpowiednich dla sytuacji w której aktualnie sie znalazła. Podobnymi kwestiami jak ta wypowiedziała przez Latynosa zaczynało się wiele niezależnych, amatorskich filmów rodem z dawnej Bawarii. Akurat to porównanie połączone z wcześnie słyszanymi propozycjami sprawiło, że dziewczynę zapiekły policzki. Od początku wiedziała, że mieszanie się w konflikt między Viper a bliźniakami nie skończy się dobrze, lecz jedno musiała przyznać - nie pamiętała kiedy ostatni czy w ogóle kiedykolwiek równie dobrze się bawiła. Nagle skrzywiła się i syknęła boleśnie przez zaciśnięte zęby. Szarpnęła się, jakby chcąc podciągnąć kolana pod brzuch ale natrafiła na opór w postaci gangerowych pleców.
-Hektor...oberwałam dziś, pamiętasz?- jęknęła nie przestając się krzywić - Trochę boli…

O dziwo mimo oparów wsączonych w siebie używek Latynos jednak nieco uniósł się tak, że wielokilogramowy nacisk większości jego ciała zelżał, zmieniając się w nieco mocniejsze dotknięcie. Nadal jednak przygważdżał jej nadgarstki do mokrego dachu.
- Poddaj się to cię puszczę. - warknął uparcie chcąc mieć potwierdzenie własnej wygranej. W tym czasie Paul się podniósł i znów się szykował na Viper która z kolei siedziała na swoim tyłku walcząc z opornym materiałem cholernie obcisłych spodni. Zdążyła już je naciągnąć gdzieś do połowy ud gdy białas znów był przy niej. Teraz poszło mu juz gładko. Odmachnął nogi dziewczyny na bok i runął na nią przygważdżając ją do ziemi i siadając na klacie. Od razu wybuchła dzika radość zwycięzców. Twarz Guido nie była widoczna, ale rozłożył ręce niejako akceptując ten wynik. Obaj z łysym podeszli do czwórki swoich podwładnych. Taylor stanął przy Paul'u i Viper, Guido skierował się do Alice i Hektora. Chłopaki też powstali na własne nogi, wyciągając ręce do swoich przeciwniczek.
- Świetnie ci poszło. - powiedział Guido zwracając się i swoją dłoń do lekarki.

- No, to z nogami było niezłe… - przyznał z uznaniem w głosie Hektor wracając do swojego zwyczajowego niefrasobliwego tonu jakby mówił o jakimś dawnym zdarzeniu kogoś innego. - Ale nie musiałaś mnie gryźć… ja sie tak starałem nie zrobić ci krzywdy… - dodał nieco nadąsanym tonem.

Savage skorzystała z pomocy i po chwili stała już w miarę pewnie na własnych nogach. Podwinęła bluzę, sprawdzając czy opatrunki są na swoim miejscu i czy nie pojawiły się na nich sugestywne plamy, kwalifikujące je do szybkiej zmiany i pewnie poprawy szwów.
- Dziękuję, na następny spektakl zorganizuję ci popcorn i okulary 3d - mrugnęła wesoło wyższemu gangerowi i zwróciła się z niewinna miną do Latynosa - Rozumiem, że mógłbyś mieć pretensje gdybym ci tą rękę odgryzła. Nie bój się, jestem szczepiona. Na wściekliznę też... i nie zarobiłeś kolanem w krocze. Widzisz? Też się starałam - zakończyła zagryzając wargi żeby nie roześmiać się na głos.

- Jakbym nie miała ściągniętych spodni na pewno bym wygrała z tym patałachem… - wyburczała wreszcie stojąca na nogach Viper.

- Taa, pewnie… - prychnął Paul najwyraźniej w świetnym humorze niespecjalnie przejmując się ani tonem ani słowami oficer.

- Walczyłaś do końca, o to chodziło. - szef w przyjacielskim geście zgarnął ją pod ramię i ruszył do reszty grupki. Po chwili zebrali się wszyscy razem i znów mieli wesołe humory, paląc kolejne skręty, przeżywając dopiero co skończoną walkę albo przekomarzając się ze sobą nawzajem.

- Hej, Brzytewka, dzięki za pomoc z tymi palantami. - rzekła stojąca obok niej Viper podając jej zapalonego papierosa. Hektor dalej przeżywał, że ruda go ugryzła, Taylor wyzywał go od mięczaków, Paul się skarżył na podstępny atak spodniami przez który poleciał na tyłek, Viper z kolei zarzekała się, że na pewno dałaby radę nawet im dwóm naraz. Alice miała wrażenie, że podobne scenki w podobnych sytuacjach miały już miejsce niezliczoną ilość razy w ich przeszłości. Teraz pierwszy raz ona też była członkiem tej grupki. Traktowali ją jak swoją nie lepiej ani nie gorzej niż siebie nawzajem. Nie odnotowywała wilgoci i zimna powierzchni na której siedziała po turecku, rana też przestala doskwierać jakby wcale kilka godzin temu w ruinach nie “ożenili jej kosy” - to stwierdzenie też już znała. Oczywiście dzięki niestrudzonej parze nauczycieli, teraz rozwalonych na wyciągnice ręki po lewej stronie. Po drugiej miała Guido i Taylora, Viper siedziała naprzeciwko w parodii koła grupy wsparcia anonimowych agresorów. Lekarka zaciągnęła się porządnie, unosząc głowę i wbijając wzrok w rozgwieżdżone nocne niebo - jeden z niewielu plusów panującej niepodzielnie dookoła ciemności. Gdyby miasto wciąż emanowało milionami świateł jak dwie dekady temu, jego łuna skutecznie uniemożliwiałaby ujrzenie takich widoków rozpościerających się nad niewielką lekarką. Rzeczywiście mogło tu być romantycznie jak w mordę strzelił.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 27-09-2015 o 18:25.
Zombianna jest offline  
Stary 26-09-2015, 13:29   #34
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


Przelewające się leniwie myśli Igły poczęły krążyć wokół idei terapii grupowej. Wiedziała doskonale, że bazą teoretyczną podejścia poznawczo-behawioralnego jest kognitywny model powstawania zaburzeń psychicznych. Zakładał on, że człowiek aktywnie konstruuje własną rzeczywistość, nadając znaczenie bodźcom napływającym z otoczenia. Proces nadawania znaczeń odbywa się w sposób automatyczny, poprzez selekcję, wzmacnianie lub osłabianie napływających informacji. A zatem każdy z człowiek w swoisty dla siebie sposób postrzega i rozumie to, co się dzieje w jego życiu. Co więcej, nadawane znaczenie wpływa na przeżywane emocje i w konsekwencji podejmowane działania...tylko kto tu na kim przeprowadzał podobne zabiegi, kto na dobrą sprawę ich potrzebował? Alice nie miała pewności.
-Ciekawe co ze mnie by wyrosło, gdybym wychowała się w Detroit. - pomyślała, dopalając skręta. Dopiero posławszy niedopałek pstryknięciem za krawędź dachu zdała sobie sprawę, że powiedziała to na głos. Drgnęła i odetchnęła ciężko, bolejąc nad stanem własnego upodlenia nad którym sukcesywnie pracowała od dwóch godzin przy pełnym wsparciu pozostałej piątki towarzystwa.
-Zostało jeszcze coś? - spytała Taylora widząc że to w jego dłoniach znajduje się butelka. Ta została jej podana leniwym ruchem bez słowa.

- Na pewno coś innego niż teraz. - uśmiechnął się Guido, co rozpoznała po głosie, przy okazji wydmuchując kłąb gandziowego dymu. Teraz po tych wszystkich wrzaskach i zabawach wszystkich zdawało się obejmować powolny zjazd oraz rozkoszne rozleniwienie. Ruchy stawały się ospałe i powolne, słowa padały coraz rzadziej za to czasem pozornie niewinna wstawka czy gest wywoływał salwę śmiechu.

- Noo… i umiałabyś jeździć i znała na samochodach… - pokiwał głową Paul zaznaczając tą jedną z najważniejszych i najbardziej szanowanych umiejętności w tym mieście mogącej stać się sposobem na życie i stylem życia, nie tylko jakąś zawodową umiejętnością.

- Na samochodach, nie piczkowozach… - mruknął Hektor nawiązując znowu do jej samochodu. Przypomniała sobie, że obaj usilnie zaczęli ją namawiać do kupna auta po pewnych zdarzeniach z ich własnymi samochodami. Bo gdy Hektor dobrodusznie jak na niego posadził ją na miejscu kierowcy swojej bryki, co już w Det oznaczało całkiem sporą dozę zaufania, raczej mógł się trochę zdenerwować kiedy zaparkowała dopiero na jakimś śmietniku po staranowaniu starego znaku i czegoś tam jeszcze. Paul za to miał z tego kupę radochy i szydził, że na poobijanej bryce Latynosa jedno zadrapanie więcej tylko dodaje uroku, jak blizna dla faceta... ale gdy przy następnej okazji testowała jego maszynę i prawie cudem nie wjechała w czarną bmw'icę Guido... Hektor pierwszy wyskoczył wtedy z wyraźną paniką na twarzy z bryki i bez słowa pokazał im na palcach przerwę tak na cal czy dwa. Właśnie od tamtego czasu zdecydowanie zauważyła stężenie działań mających na celu zakupienie jej czegokolwiek na kołach.

- No i bić byś się umiała. Wiesz, tego patafiana to mogłaś rozwalić. Wystarczyło, żebyś… - wtrącił się Taylor, po czym chwilę wykonywał niezbyt skoordynowane gesty próbując pokazać co powinna zrobić. - No przyjdziesz kiedyś to ci pokażę… - machnął w końcu ręką i odpalił kolejnego skręta.

- No i byś nie była sama. Miałabyś kumpli. Samemu to nikt tu nie przetrwa. - rzuciła swoje trzy grosze Viper, wodząc niedbałym gestem po reszcie bandy. Jej czarne spodnie zlewały się z ciemnością otoczenia tak bardzo, że wyglądała jakby jaśniejsza nieco góra ubrania zaczynała i kończyła sie wypływając z ciemności.

Savage słuchała ich po kolei, z każdym kolejnym komentarzem szczerząc się coraz szerzej. Taak, mogłaby być wzorowym obywatelem i gangerem, posiadać te wszystkie przydatne umiejętności, które do tej pory pozostawały poza jej granicami poznawczymi. Mogła rozpisać i przeprowadzić każdą możliwą reakcję chemiczną, tworzyć trucizny, leki, środki odurzające. Przyswoiła też sporo dzieł dawnych mistrzów, filozofów i geniuszy minionej epoki, a z medycznego punktu widzenia spokojnie dałaby radę prowadzić wykłady na poziomie uniwersyteckim, zrobić doktorat i zdobyć szerokie poważanie w szerokim gronie jajogłowych. W czaszce przetrzymywała więcej zapomnianych informacji niż siedząca przed nią piątka ludzi kiedykolwiek pozna...tylko na co jej to? Jeżeli pamiętamy, że wszyscy są pomyleni, to sekrety znikają, a życie staje się zrozumiałe.
Uwaga Viper w mgnieniu oka starła z piegowatej twarzy całą radość, trafiając celnie w najczulszy możliwy punkt.
Samotność.
Wszyscy których spotkała w przeciągu ostatnich dwóch lat patrzyli na nią przez pryzmat umiejętności, nie tego jakim człowiekiem była. Cenili wiedzę, tak użyteczną w erze ogólnego zacofania i degradacji. Traktowali jak narzędzie - przydatne, ale tylko narzędzie. Rzecz którą po użyciu odstawia się do kąta i wyjmuje jedynie w chwili konieczności. Widziała to swego czasu w ludziach Tony’ego: niezrozumienie graniczące z jawnym politowaniem. Kuriozum, ciekawostka przyrodnicza...nic poza tym.
Poza Detroit.
- Ciężko poznać kogokolwiek bliżej, jeśli nie masz kontaktu ze światem zewnętrznym... - głos się jej urwał. Pochyliła kark, spoglądając na własne dłonie. Widziała je jako dwie plamy na tle matowej czerni starej papy; jasne, drżące liszaje o nieostrych konturach. Papieros między palcem serdecznym a wskazującym lewej ręki zlewał się barwą ze skórą i tylko czerwony skaczący punkcik żaru odznaczał się żywszą, cieplejszą barwą. Nic nigdy nie było tylko czarne lub białe. Odchrząknęła i uniosła wzrok. Mówiła do wszystkich, ale patrzyła na Guido. Jego reakcji obawiała sie najbardziej. Na własnej skórze przekonała się już, że ludzie potrafią w jednej chwili przejść od spoufalania się do użycia argumentów siły i przymusu, połączonych z bestialstwem i czystym terrorem. Zaufanie komuś przychodziło jej ciężko, proces ten był długi i żmudny. Wiele faktów zostawiała dla siebie, zagrzebując najgłębiej jak sie da...tyle że miała tego dość. Ludzie jak domy, mieli swoje tajemnice. Czasem te tajemnice skrywały się w nich, czasem oni skrywali się w tajemnicach. Obejmowali je mocno ramionami, łamiąc języki, by ominąć prawdę. Ale po jakimś czasie ona zwyciężała, wynosiła się ponad wszystko. Wierciła i kręciła w środku, rosła, aż spuchnięty język nie mógł więcej kłamać. Przychodził czas, kiedy musiano wypluć prawdę; wtedy ta przecinała powietrze i z hukiem lądowała w rzeczywistości. Prawda i czas zawsze ze sobą współdziałały.
- Jestem winna wyjaśnienia odnośnie zapadłej dziury z której się wygrzebałam. To...nie był szpital, nie do końca. Sam widoczny gołym okiem budynek stanowił parawan. Prawdziwe Hope jest pod ziemią. Ciągle tam jest. Dałoby radę to odkopać i wyciągnąć co przydatniejsze sprzęty. Miesiąc przed tym jak mnie zgarnęliście wysadziliśmy jedyne zejście do piwnic, na reszcie leżą dziesiątki ton gruzu... zresztą o tym co jest pod ziemią będzie teraz wiedzieć siedem osób, z czego sześć jest tutaj, a siódma...Bóg wie gdzie i czy jeszcze żyje. - zaczęła cicho, siłą wyduszając z siebie kolejne słowa - Nie znam się na prowadzeniu pojazdów mechanicznych, jako że samochód był tam całkowicie zbędny. Cała infrastruktura została umiejscowiona na dwóch nadziemnych i trzech podziemnych poziomach. Matka nie życzyła sobie żebym rozpraszała swoją uwagę tym co działo się poza… domem. Wyznaczyła mi rolę i sukcesywnie do niej przygotowywała, wbijając do głowy wszystko co wiem. Ktoś musiał przejąć po niej obowiązki, zająć się pilnowaniem… dość skomplikowanej i rozległej struktury rozciągającej się pod szpitalem żeby nikt… żeby nic…- podniosła dygoczącego papierosa do ust i zaciągnąwszy się porządnie starała skupić uwagę na ogólnych faktach, bez wchodzenia w makabryczne detale - Bezpośredni kontakt fizyczny podczas wszelkiej maści konfliktów prawie całkowicie mnie ominął… zresztą przy czterdziestu kilogramach wagi i półtora metra wzrostu nie kwalifikuję się do zawodów MMA. System zabezpieczeń i zapór hydraulicznych zapewniały nam spokój. Teoretycznie. W praktyce zabezpieczenia przegrały ze zwykłym ludzkim komfortem psychicznym. Stałe mieszkanie pod ziemią prowadzi do depresji, obniża produktywność i ogólnie wpływa bardzo destrukcyjnie na ludzki umysł, szczególnie ten znajdujący się dopiero w fazie kształtowania. Przenieśliśmy się więc trwale na powierzchnię, najczęściej używane elementy wyposażenia wylądowały na poziomie “zerowym”, w piwnicy szpitala.- znów nerwowo się zaciągnęła - Zasadniczo naszym głównym priorytetem było utrzymanie wszystkiego w tajemnicy. Pełna konspiracja, ochrona aparatury, danych i wszelkich posiadanych przez nas zapasów medyczno-chemicznych...iii znowu za dużo gadam - zakończyła wyjątkowo kwaśno. Wpierw mówiła w ciszy. Towarzystwo zdawało się być zaskoczone jej słowotokiem. Po chwili coś do upalonych umysłów zaczynało coś docierać.

- Ale nawijka… dziewczyno musisz więcej jarać. Jesteś już blisko fazy pochwycenia kontaktu z duchami… - pierwszy odezwał się Latynos. Wziął jej gadkę za jakiś odlot.

- No niekoniecznie, mogło być tak na jakimś filmie na tym kompie co ma… - wtrącił swoje trzy grosze Paul. Odkąd odkryli, że na komputerze da się oglądać filmy stał się on nagle pożytecznym i przyjemnym, wręcz ulubionym elementem igłowego wyposażenia, nie tylko dla pary cerberów.

- Wiesz, Brzytewka nie musisz nam tu opowiadać nie wiadomo czego by osiągnąć nie wiadomo co… - mruknęła Viper nieco urażonym tonem. Chyba uważała, ze rudowłosa lekarka chce jakoś podbić swoją pozycję ciekawą historyką i to o sobie w roli głównej.

- Zresztą było nie było, teraz to nieważne. Mecz jutro jest ważny. Potem zajmiemy się tym bunkrem. - łysol chyba zaś nie widział jakby to co powiedziała miało wpłynąć na nadchodzące wydarzenia.

- Słuchaj Brzytewka, Taylor ma rację. Każdy z nas skądś pochodzi, nawet jeśli nie urodził się tutaj. Dobrze, że tobie się udało wyrwać stamtąd do cywilizacji. Teraz to już nieważne, jesteś tutaj i stąd. - Guido odezwał się w końcu po wysłuchaniu relacji reszty grupy. Nie wyglądał na przejętego sprawą wyznania drużynowej medyczki, a przynajmniej zdawał się podzielać zdanie Taylora, że jej pochodzenie niezbyt wpływa na to co się stanie jutro czy po jutrze.

Ciałem Alice zatrzęsło, z gardła wydobył się gorzki śmiech pozbawiony jakiejkolwiek wesołości. Cywilizacja? Dobre żarty. Mieli tylko to co im pozostawiono. Nowe technologie, o ile już je tworzono, skupiały się najczęściej na sferze militarnej. Reszta leżała odłogiem, albowiem permanentnie znajdowali się w stanie wojny. Przeminął czas filmów, książek, sztuk teatralnych i pokrewnych dzieł kultury. Czerwie żerujące na zgniłym truchle świni - oto czym się stali. Wili się rozpaczliwie wśród zgnilizny, szukając tych nielicznych okruchów poprzedniego życia. Destruenci, nekrofagi, padlinożercy. Homo sapiens sapiens.
- Wyrwać do cywilizacji... - powtórzyła niczym echo. - Obawiam się, że paradoksa... prawdopodobnie może być dość istotne. Człowiek jako paskudna kreatura szybko przyzwyczaja się do wygody. Najprostsze błahostki: elektryczność, dostęp do szeregu udogodnień, bieżąca woda zawsze kiedy chcesz i ile chcesz - teraz spotykane od wielkiego dzwonu, tam stanowiły normę. Mieszkałam raptem siedemset mil na zachód stąd, godzinę drogi od St Paul. Nie "wyrwałam się stamtąd", to mnie wyrwano prawie dwa lata temu zostawiając pamiątkę.- podciągnęła lewy rękaw bluzy i odwinąwszy pseudo opatrunek okrywający przedramię zapatrzyła się z obrzydzeniem w pokrytą bliznami skórę. Dwa rzędy sporych, wklęsłych blizn uśmiechały się do niej szyderczo jedenastoma parami poczerniałych oczu, a wypalony pomiędzy nimi ciąg cyfr i znaków przywodził na myśl numer seryjny, bądź oznaczenie z obozu koncentracyjnego...o ile wiedziało się cokolwiek na ich temat. - Wbrew pozorom nie jestem masochistką żeby szpecić się celowo i to jeszcze w ten sposób. Wolałabym ich nie mieć...i nie, nie są kozackie. Przynajmniej nie te. Tego paskudztwa nie zostawiły ani kule, ani odłamki granatu. Drugi człowiek też nie, tak samo nie wypadek, tylko maszyna. Dlatego staram się omijać robotykę najszerszym możliwym łukiem, mam dość tematu jak na jedno życie. Zastanówcie się, ile razy zadawałam wam pytania o rzeczy będące czymś oczywistym, prosiłam o wyjaśnienie kwestii powszechnie znanych, których "nie da się nie wiedzieć"? Z drugiej strony są sytuacje w których widzę, że kompletnie nie rozumiecie o czym z wami rozmawiam. Wyciągam archaiczne... znaczy się dawne wydarzenia, nazwiska, cytaty, fakty i do nich się odnoszę, o współczesnych milczę. Ilu znacie medyków wyrzucających z siebie podobnie ciężkostrawny bełkot? Jak myślicie, czemu jeszcze oddycham, mimo że jestem wyjątkowo kiepsko przystosowana do życia i niesamodzielna... co widać po treningach na Strzelnicy, daleko nie szukając. Jeżeli to tylko film z gatunku fantastyki naukowej, o wydźwięku czysto katastroficznym, w takim razie chciałabym wyrazić wysoce negatywną opinię na temat scenariusza i prosić o naniesienie paru korekt. Sytuację ratuje jedynie świetna obsada - ostatnie zdanie wypowiedziała niespodziewanie ciepło, wodząc wzrokiem po piątce gangerów. Teraźniejsze warunki socjalne odbiegały od wszelkich norm, nikt nie słyszał o BHP przykładowo, lecz ludzie wciąż pozostawali ludźmi i niektórych po prostu nie dało się nie lubić.

Zapadła chwila ciszy, podczas której lekarka poprawiła ubranie, naciągając lewy rękaw aż po nadgarstek. Czuła zmęczenie w otępiałych mięśniach i ćmiący lekko ból promieniujący z rany na brzuchu. Skrzywiła się wyciągając z kieszeni kawałek kredy i poczęła skrobać ją paznokciem.
- w Cheb będziemy mieli więcej niż jedne drzwi do sforsowania. Za wrotami które widzieli zwiadowcy znajduje się też szereg zapór i grodzi. Kolejne drzwi plus cała masa systemów ochronnych - podobnie jak w Hope. Bunkier na wyspie nie jest jedynym tego typu miejscem, wybudowano ich parę i o różnym przeznaczeniu. Ile dokładnie, gdzie i jakich idzie tylko spekulować, ale ten konkretny to dawny kompleks wojskowy. Stawiałabym na najwyższy możliwy stopień zabezpieczeń. Ze strony strategicznej i militarnej zdobycie go jest wykonalne. Guido... to oczywiste, że wszystko zaplanujesz i przeprowadzisz tak, aby akcja zakończyła się sukcesem, a redneck'i nie zdążą podnieść głów zanim po nich porządnie nie dostaną... ale jak zamierzamy ochronić naszych przed zarażeniem cholerstwem znajdującym się w bunkrze? Broń biologiczna to najgorszy z możliwych koszmarów, nie da się jej stuprocentowo kontrolować. Zmienia się, ewoluuje. Przystosowuje do warunków panujących w okolicy i zaczyna mutować, odbiegając często diametralnie od tego czym był na początku. Nabiera nowych właściwości, uodparnia na warunki i stosowane przeciwko niemu leki. Walka z wirusem jest jak niekończąca się wojna, kiedy masz do dyspozycji raptem gołe pięści, a wróg batalion czołgów. Tu nie pomogą maski przeciwgazowe, potrzeba szczelnych kombinezonów przeciwchemicznych z wewnętrznym aparatem tlenowym, strefy kwarantanny, kordonu sanitarnego. Przysłowiowego płotu dookoła całej tej przeklętej wiochy. Jeżeli przez te parę miesięcy miejscowi czynili przygotowania do głów mogło im wpaść użycie wirusa przeciwko przeciwnej stronie konfliktu, to bardzo prawdopodobne. Desperacja popycha ludzi do przeróżnych głupot typu: skoro mamy potężną broń dlaczego jej nie wykorzystać; co z tego że broń ta jest niesprawdzona, niestabilna i nie mamy odpowiedniego przygotowania? Z tym, że przy aktualnie posiadanych przez nich...i przez nas zasobach i zabezpieczeniach to wyrok śmierci dla wszystkich: w męczarniach, z duszeniem się własną krwią i gniciem za życia. Najgorzej jeżeli paskudztwo przenosi się drogą kropelkową, przez powietrze. Z każdym oddechem zarażony wyrzuca z siebie miliony cząsteczek wirusa, infekując wszystko w okolicy. Zainfekowane osoby infekują kolejne, a te następne i tak dalej, zaraza się rozprzestrzenia poza wszelką kontrolą. Okres... dojrzewania wirusów jest różny, z czasem ulega zmianie razem z pierwotnym szczepem. Od zarażenia do wystąpienia pierwszych objawów choroby może minąć nawet parę tygodni, podczas których nie zorientujemy się że coś nie gra. Do tego trzeba czegoś więcej niż zwykły mikroskop. Wiem, że ciężko wam uwierzyć w coś czego nie można zobaczyć i nie jest prosto zrozumieć o czym bredzę. To kreda, taka do pisania po szkolnej tablicy... nie jest toksyczna. - powiedziała nagle do siedzącego obok Hektora, pokazując mu wyciągniętą dłoń. Kruszona od dwóch minut walcowata bryła zmieniła się w garść miałkiego pyłu, brudząc obie ręce dziewczyny. Bez ostrzeżeniu pochyliła się i dmuchnęła, posyłając ku jego twarzy obłok białych drobin.
- Miliony z każdym oddechem, tyle że niewidocznych gołym okiem - powtórzyła zmęczonym głosem, znów obracając głowę ku dowódcy - Nie mam na celu osiągnięcia nie wiadomo czego i wychodzenia przed szereg. Nie poruszałam tematu wcześniej gdyż... nazwijmy to złym doświadczeniem. Podróż do Cheb nie była moją pierwszą tego typu wycieczką bez możliwości odmowy. Znam swoje miejsce, nie chcę tylko żebyś... żebyście w jakikolwiek sposób ucierpieli, zwłaszcza w ten sposób. Ale macie racje. Taylor, masz świętą rację - teraz podobne rozważania są nieważne. Mamy mecz, na nim powinniśmy się skupić. Zrzućcie mnie z dachu, albo dajcie flaszkę...może jeśli czymś się zatkam, przestanę psuć dziś klimat. - zakończyła, przymykając piekące oczy. Obiektywnie patrząc sama brzmiała jak schizofrenik.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 27-09-2015, 17:27   #35
Konto usunięte
 
no_to_ten's Avatar
 
Reputacja: 1 no_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemu
Brennan siedział na łóżku, w samych gaciach. Obok leżał stos brudnych ubrań złożonych w kostkę, a jeszcze dalej czyste spodnie, czarna koszulka i bluza z kapturem, którą kiedyś ściągnął z jednego trupa. Jemu i tak nie była potrzebna, a Davidowi bardzo się spodobała. Tak jak opowieść Gordona.

- Wsiowych ludzi. - schował twarz w dłoniach, a cały pokój wypełnił jego śmiech - Z takim darem przemawiania i doboru słów powinieneś zostać kaznodzieją. Chodźmy na dół.

***

Gordon odnalazł swego kompana, usiadł obok niego przy stoliku i wytłumaczył mu krok po kroku rozmowę odbytą przez niego z szeryfem, na koniec dodał:

- Także widzisz… zlecenie najprawdopodobniej się znajdzie… musimy tylko odnaleźć maszynę po starych śladach albo znaleźć nowe… - Walker odpalił papierosa i zaczął się rozglądać po knajpie, była pełna… takie małe miasto a tylu ludzi, nawet kilku dojrzał którzy na pewno nie byli stąd - A ty czego się dowiedziałeś?
- A ja dowiedziałem się, że można tu się najeść, umyć i wyspać. Czyli obaj mamy jakieś sukcesy. Właściciel mówił o trzech posiłkach dziennie, jeśli da mu się jakieś siedem czy osiem sztuk. - na stole ułożył właśnie równy rząd ośmiu nabojów 7,62x51mm NATO. Po chwili dołożył jeszcze dwa. Razem powinno starczyć za jedzenie i kąpiel. Jutro ureguluje kwestię noclegu, w końcu Gordon też ma czym płacić. - Do tego mogą pomóc z naszymi oblepionymi pomarańczowym gównem ubraniami, jutro zbierają rzeczy do czyszczenia. Przechodząc do spraw ważniejszych, to jak na miasto, w którym nie lubią strzelanin i machania bronią, to zadziwiająco dużo tu śladów strzelanin i machania bronią. Pytałem o to naszego uprzejmego barmana, ale zgrabnie pominął temat.

Siedzieli przy stoliku. Wyrzutnia i karabin leżały na podłodze, tak samo buty. Te trzy rzeczy to najcenniejszy sprzęt w jego wyposażeniu, a Brennan nie chciał się zdziwić i odkryć, że jakiś miejscowy łachmyta podpierniczył wszystko co było pokoju. Wolał tłumaczyć się ludziom zarówno z tego, że nie ma zamiaru strzelać, jak i że siedzenie w samych skarpetach to nic szczególnie nieobyczajnego. Buty też muszą w końcu trochę wyschnąć.

- Naprawdę chcesz jutro brać całą drużynę miejscowych nieustraszonych? I tak gówno zrobią jeśli nagle wyjedzie samochód z CKMem i zacznie do nich naparzać. A do tego szarżujący łowca. Ci ludzie nigdy nie widzieli maszyn, zesrają się. Wziąłbym raczej kogoś, kto zna się na tropieniu lepiej od nas, zakładając że mają tu taką osobę. - podał Gordonowi kartę - Nawiasem mówiąc można by coś zjeść. Mam nadzieję, że masz ochotę na rybę, bo nic innego nie znajdziesz.
- Wszystko jedno. - rzucił Gordon, odkładając kartę na bok - Szeryf tak jakby nie dał nam innego wyjścia, mamy zabrać kilku jego ludzi z sobą… zobaczymy… nie mam zamiaru nikogo niańczyć… jak nie będą potrafili o siebie zadbać w boju to już nie moja wina… wystarczy że muszę chronić twoje leniwe dupsko przed maszynami… a może nas zaskoczy i da nam kilku naprawdę niezłych ludzi do pomocy - spojrzał poważnie na David’a - chociaż szczerze w to wątpię…[/i]
- Moje leniwe dupsko przebija Twoje czarne dupsko w każdej sytuacji, o czym Twoja zacięta buźka doskonale wie. - uśmiechnął się, wciąż mając w pamięci przeprowadzone przez Gordona negocjacje - Szczególnie w takich, gdy potencjalny zleceniodawca jest wyrywany z kościoła, a potem określany mianem wsiowego człowieka, bo bez wątpienia wziął to również do siebie. Miejscowych może rzeczywiście warto wziąć, pójdą pierwszą linią. Jakby miała pójść seria z CKMu, to najpierw ściągnie ich, nie nas.
- A co może nie są wieśniakami… daj spokój… wyrwany z kościoła czy ze sracza… wszystko jedno… z blaszakami nie ma co żartować… widzę że ty już zapomniałeś trochę o tym… zbyt długo nic nam się nie naprzykrzyło… swoją droga nie mogę się doczekać tej obławy… - odpalił papierosa i wziął większego bucha - sam zapomniałem już prawie jak adrenalina skacze przy kilku blaszakach… a co do tego przebijania “młody”… pamiętaj że mam w tym fachu dobrych kilka lat więcej na karku… ty żyjesz tylko dlatego że skądś wytrzasnąłeś wyrzutnię EMP… swoją drogą do dziś mi nie opowiedziałeś tej historii…
- Niby masz to swoje specjalne ucho, a jednak jakbyś nie słuchał. Wspominałem kilka razy, że nie zacząłem profesji od Twoich Estebańskich przyjaciół, a nieco wcześniej.Tak samo jak wspominałem, że EMP ot, udało mi się kupić od faceta, który go nie potrzebował. Handlarze czasem trafiają na takie perełki, a że nie potrafią z nich korzystać, to sprzedają innym. Cała historia.
- Jasne… komuś nie było potrzebne EMP… pff… kiedyś to był dobre czasy… nieważne… - Gordon wstał - Idę spać… zjem coś z własnych zapasów… jak chcesz to popytaj jeszcze, może się czegoś dowiesz… szczególnie co tu takiego może byc w okolicy że blaszaki się tu zapuściły… bo jakoś nie kupuję tego że nic tu ciekawego nie ma… oprócz ”ciekawej społeczności”.
 
__________________
[I]Stars shining bright above you
night breezes seem to whisper "I love you"
birds singing in the sycamore trees
dream a little dream of me[/I]
no_to_ten jest offline  
Stary 27-09-2015, 23:34   #36
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 4

Cheb; dzielnica zachodnia; "Wesoły Łoś"; Dzień 1 - wieczór




Szuter



Rozmowa z Jack'iem

Jack zdawał się przekazać Szuterowi podobne wieści jakie przekazał mu Lynx. Była okazja do jakiejś roboty. Miejscowy cwaniak i zaopatrzeniowiec zwany Szczotą organizował wyprawę po zaopatrzenie właśnie. Organizował je często co parę tygodni, dłuższe i krótsze. Najczęściej zabierał ze sobą miejscowych ale i jak sie trafił ktoś obyty w podróżach i związanymi z tym atrakcjami to i karawana stała dla niego otworem. Najczęściej szukał ochroniarzy i szperaczy. Choć i zwykłe ręce do pracy też mogły sobie znaleźć zajęcie. Choć patrząc na Szutera, barman zgadywał, że to akurat nie jest ta fucha która by go interesowała.

Wyprawy z reguły trwały parę dni do tygodnia. Szczota nigdy nie mówił dokąd i gdzie jadą tym razem trzymajac całość informacji dla siebie. Najczęściej wyprawy wracały w komplecie ale nie zawsze. Tym razem byłaby to pierwsza wyprawa w tym sezonie więc trochę w ciemno. Jutro z rana powinni się tutaj zacząć zbierać ludzie którzy powinni wziąć w niej udział to będzie można samemu się przekonać no i pogadać ze Szczotą. Handlarz jest dość skąpy więc nie wywala za dużo szpeja na wypłaty uczestnikom. Aległównie wszyscy napalają się naudział w łupach. Następuje po powrocie do Cheb, wcześniej do sklepu Andrew'a teraz trzeba by pogadać ze Szczotą. W Cheb nigdy nie było zbyt dobrze z ammo a teraz to w ogóle tragedia. Więc jak większość wyprawy Szczoty stanowili miejscowi to chętenie szli na układ bo z reguły taka działka w ammo starczała im z nawiązką do nastepnej wyprawy. No ale czy tak będzie też i tym razem do Jack aż tak się nie interesował wyprawą w której nie bierze udziału ani nie ma interesu.


Sala główna na parterze


Było już pogranicze wieczoru i nocy. Na zewnątrz już od dawna panowały ciemności ale wnętrze postrzelanego i niedawno odnowionego lokalu było rozświetlane ciepły światłem kontrolowanego ognia ze świec i lamp. Zapach ich dymu mieszał się z wciąż wyczuwalnym aromatem świeżego drewna z nowych mebli. Tłum w najpopularniejszym lokalu w tej osadzie przerzedził się. Sporo ludzi opuściło lokal wracając pewnie do swoich domów. Wyszła ta ciemnowłosa foczka która pogadała z Rudym i ten koleś z którym przyszła. Wyszedł jakis patykowaty gołowąs z gwiazdą szeryfa na klapie wraz z paroma towarzyszami i ten kulejący z którym spiął się Lynx przy barze. Niezbyt poważnie jednak chyba skoro obaj rozeszli się z grubsza w pokoju. Również ta cizia we flaneli z którą obaj gadali też się zmyła. Choć bystre oko strzelca zauważyło, że zniknęła gdzieś na parterze a nie jak reszta gości na piętrze albo jak miejscowi wychodzący przez główne wejście. Nawet ta pokerowa grupka została w przetrzebionym stanie bo na raty gdzieś z połowa z nich poszła gdzieś na piętro pewnie na pokoje gości. Zmył się też Lynx też znikając na górze. Ale jednak ktoś się pojawił.

Zapowiedział ich silnik samochodu. Osada była tak zmotoryzowana, że był to chyba pierwszy odgłos pracującego silnika jaki tu słyszał. Samochód zatrzymał się przed głównym wejściem i po chwili doszły ich trzaskania drzwiami i podniesione, kłótliwe i zdenerwowane głosy. Spora część gości spojrzała wyczekująco na drzwi wejściowe kto się w nich pojawi. Jack zacisnął usta, oparł ręce na blacie i również patrzył uważnie na wejście. No i się doczekał.

Drzwi huknęł pchnięte niedbale brutalnym ruchem odbijając się od ściany i mając jeszcze na tyle energii by odbić się od nich i próbować znów się zamknąć ale ramie w skórzanej kurtce stanowczo się temu sprzeciwstawiło. Wszedł najpierw jego właściciel w czarnej skórzanej kurtce a potem jego koledzy. Sądząc po podobnych, ręcznie robionych emblematach na plecach byli jedną grupą czy bandą. Wtłaczali się i wtłaczali do lokalu chyba z tuzin. Byli rozgorączkowani i zdenerwowani, pewni siebie i nonszalanccy. Od razu swoim hałasem i liczebnością zdominowali atmosferę lokalu. Słychać było ich pogardliwe prychnięcia i złorzeczenia co do jakośc lokalu na tym zadupiu. W ciągu kwadransa zdecydowana większość gości wygladajaca na miejscowych opuściła lokal jedynie czasem starając się by nie wyglądało to na ucieczkę.

- Piwo dla moich przyjaciół. - jakiś grubas, sprawiajacy wrażenie szefa usiadł niedaleko Szutera spoglądając na niego ciekawie ale nijak nie nawiązując z nim rozmowy. W zamian za to zrobił zamówienie. Zrobił też problem. Chciał wynajać pokoje dla swojej bandy ale jak usłyszał od Jack'a, że nie da rady zmieścić wszystkich choć może dostawić materace i pościel do nich to wówczas powinno starczyć. Gruby jednak nie chciał o tym słyszeć. - Tu kurwa wypierdol jakiś cieniasów i zrób miesce dla nas. Chyba nie chcesz mieć z nami tutaj problemów co? - warknął do barmana a ten oblizał nieco nerwowo wargi. Zaczął tłumaczyć, że inni goście też zapłacili i nie może ich tak wyrzucić na ulicę ale wówczas gryby złpał go za poły kamizelki i przyciągnął do siebie swoją wielką łapą. - Mówię ci zrób nam gnojku miejsce w tej swojej wszawej dziurze albo puścimy ci ją z dymem z tobą w środku i twoimi cennymi gosćmi. - wysapał mu z prosto w twarz z sadystyczną przyjemnością obserwując wijącego się w uścisku barmana. Całe zaś zdarzenie zostało przywitane radosnym rechotem reszty jego bandy i okrzykami poparcia i zachęty.



Nataniel "Lynx" Wood



Pokój Lynx'a na piętrze

Pożegnawszy się w ten czy inny sposób ze starymi i nowymi znajomymi ruszył do swojego pokoju. Na piętrze z pokoju naprzeciw schodów doszły go odgłosy prawie na pewno będące odgłosami kopulującej parki a gdzieś dalej odgłosy głośnych rozmów i śmiechów. Po otwarciu kluczem drzwi stwierdził, że chyba wszystko jest jak zostawił. W środku było nawet ciemniej niż w typowym pomieszczeniu nocą bowiem zabite okna w ogóle nie przepuszczały światła ani w dzień ani w nocy.

Jednak jego proteza działała nawet w takich warunkach. Właściwie została zaprojektowana własnie na takie warunki. Pokój rozjarzył się seledynową poświatą. Nie było to tak wyraźne jak w środku dnia i pełnym swietle przy normalnym oku ale w takich ciemnościach i tak okazywało się niesamowicie pomocne i nie zdradzało własnej pozycji pozwalając się kryć w ciemnościach. Dawało więc znaczną przewagę w takich sytuacjach nad standardowym przeciwnikiem. Standardowym ludzkim przeciwnikiem. Jednak przeciwników na tym świecie można było natrafić na różnorakich jak i różnorakie bywały sytuacje i warunki ich spotkania. Więc znów wychodziła na jaw stara prawda, że wyścig zbrojeń pomiędzy jednym środkiem walki a innym starającym się go przebić czy zniwelować przewagę jaką daje nigdy się nie kończy.

Na razie jednak wykąpany i najedzony mógł się odprężyć rozkładając po kolei swoją broń, czyszcząc ją starannie i nieśpiesznie składając ją z powrotem. To było całkiem przyjemne uczucie widząc jak takie pozornie zwykłe kawałki metalu ot jakaś sprężynka, drut czy rurka same w sobie wyglądają tak zwyczajnie i bez szału. Pewnie ktoś nie obyty z bronią miałby problem z rozpoznaniem na to co patrzy jeśli by mu pokazać sam oddzielny fragment całości. Ale po złożeniu tych blaszek i drucików razem powstawało bardzo skuteczne i niebezpieczne narzędzie walki.

Skończył akurat swoją robotę i składał z powrotem swoje zabawki gdy z ulicy od której miał pokój doszedł go odgłos silnika. Ktoś zaparkował przed lokalem. Dwa pojazdy. Zaparkował i zgasił silniki. I jeszcze potrzaskał drzwiami i doszły go podniesione i nieco kłótliwe głosy mężczyzn. Potem wszystko ucichło więc pewnie i wesoła brygada nocnych gości pewnie weszła do środka. Właściwie to nie była jego sprawa. Nawet jakby się strzelać za rogiem zaczęli to nie musiałby wychodzić i dalej robić swoje skoro sprawa go nie dotyczyła. Zwłaszcza, że w końcu byli w knajpie a ta z załozenia jest nastawiona na gości tych nocnych też.


Gordon Walker



Pokój łowców na piętrze



David został jeszcze na dole gdy Gordon poszedł już na górę. Przechodząc obok "panienek" widział jak puściły mu zawodowy, usłużny uśmiech kusząc swoimi wdziękami. Walker po otwarciu drzwi stwierdził, że chyba wszystko jest jak było. Była wreszcie okazja ściągnąć z siebie te ubranie które miał na sobie cały dzień i było już solidnie mokre, zwłaszcza dół spodni byłu pokryte błotem tak samo jak buty. To jeszcze było dość normalne w taką pogodę ale ten dziwny pył okazało się obsiadł wszędzie gdzie się dało. Od czapki począwszy, poprzez plecak, broń i przyklejajac się do błota na spodniach i butach skończywszy. Jednak teraz była okazja wreszcie się tego pozbyć. Od kompana wiedział, że jak rano można zostawić te rzeczy do prania. Pewnie schłyby cały dzień ale podróż w tak zmokniętym ubraniu niezbyt sprzyjała zachowaniu zdrowia i pełni sprawności.

No i był głodny. Cholernie głodny. Praktycznie cały dzień był w drodze i nie jadł nic konkretnego więc był cholernie głodny. Wreszcie mógł się nasycić siegając do plecaka po część swoich zapasów. Pałaszując je przypomniał sobie, że w sumie David zapłacił za nich obu za pokój więc trzeba by jakos to z nim uregulować. Nie był w stanie oszacować ile czasu by im zajęła ta wyprawa z rana. Może sprawa roztrzygnie się w godzinę czy dwie a może zejść cały dzień. Jeśli te drugie to pewnie była spora szansa, że "pyknie" im druga doba nim zdołaja wrócić. Jakoś takie rzeczy z reguły liczone były, że jak się nie opuściło pokoju to liczyło się jak przedłużenie zamówienia.

No i wyprawa. Trzeba było pomyśleć co na nią zabrać i jak się zabrać. Dziś szli do miasta z godzinę czy dwie więc jutro pewnie podobnie. Jeśli w nocy czy nad ranem będzie padać to sprawa zrobi się naprawdę marna. Ze starych śladów raczej niewieleby zostało a jak maszynka nie raczy zrobić nowych to będzie szukaniem igły w stogu siana. No i nadal nie wiedzieli czego szukają. Raczej maszyna średniej wielkości i na łapach. Ale czy to jakaś bojowa forma, zwiadowcza, naprawcza to w tej chwili nie szło zgadnąć. Była jednak nieduża i ciężko radziła sobie z tym podmokłym terenem więc była nadzieja, że nie zawędrowała daleko. Z drugiej strony nie zawędrowała daleko jak na standardy maszyn i pojazdów co niekoniecznie musiało przekładać się na "nie daleko" łażącym za nią po bagnie ludziom.

Rozmyślania skońćzył razem z wyskrobaniem do końca wnętrza puszki oraz odgłosem silników na zewnątrz. Siedzący na łóżku facet usłyszał jak jakiś pojazd zbliża sie potem na chwilę odgłos silnika buczy i warczy aż w końcu gasnie. Wyglądało na to, że jednak dość późnej pory ktos jednak jeszcze przyjechał do knajpy o irytującej nazwie.


David Brennan


Sala główna na parterze



David obserwował całe wieczorne życie w tym lokalu. Gdy tu przybył lokal był prawie pusty ale tłum i hałas gęstniały wraz z nadchodzącym wieczorem i zmrokiem który przerywał wszystkie, typowo ludzkie prace i zajęcia na zewnątrz. Po pewnym przesileniu nastąpił jednak stopniowy odpływ tego ludzkiego tłumu. Ludzie stopniowo pojedynczo, parami i grupkami opuszczali "Łosia" wracając do swoich domów lub pokoi na górze.

Jego złotousty parnter udał się w końcu na górę na spoczynek. Grupka karciarzy również w większości postąpiła podobnie zostało dwóch czy trzech którzy cośtam gawędzili sobie przy piwie już znacznie ciszej niż niedawno grali. Przy barze ten facet z którym minął się w kolejce po kąpiel rozmawiał o czymś z barmanem. Miał okazję by sobie podumać nad jutrzejszą wyprawą. Wedle słów Gordona mieli zacząć od stawienia się na posterunku szeryfa. Tam mieli się spotkać z jakimiś jego ludźmi z którymi mieli wyruszyć poza osadę. O wynik ewentualnego starcia z tym blaszakiem mógł mieć raczej spokojne sumienie. Jeden strzał z jego EMP jeśli nie załatwiłby takiego cieniasa to poważnie uszkodził przynajmniej. Wadą był zasieg bo trzeba by podejść cholernie blisko. Jak zawsze przy takich zabawach. No ale najpierw musieliby cholernika znaleźć. Najlepiej zanim on znalazłby ich. Wyrzutnia jednak była całkiem nielekka do dźwigania a łażenie z nią po bagnie czy mokradle nie kojarzyło się w ogóle z lekkim spacerkiem.

Rozważania przerwał mu dźwięk silnika samochodu a potem wejście do środka gromadki facetów w skórzanych kurtkach. Weszli hałaśliwi i rozzuchwaleni od razu dominując atmosferę na sali. Zdecydowana więszkość gości skumała na czas aluzję i czmychnęła z baru nie chcąc podejmować zbędnego ryzyka przebywania w takim towarzystwie. Dwóch z nowych gości z piwami w łapie podeszło do ladacznic najwyraźniej je zagadując. Największy spaślak coś awanturował się z Rudym którego złapał za chabet i coś zdecydowanie nieprzyjemnie mu tłumaczył chyba. David miał jednak innej natury zmartwienie. Właściwie to aż trzy. Podeszli leniwym krokiem prosto do jego stolika. - Wielka kurwa. - wskazał jeden z nich na leżącą wyrzutnię. - Rozwalasz tym jakieś czołgi czy co? - dopytywał się drugi rozbawiajac przy tym resztę swoich towarzyszy. To była częsta pomyłka bo z zewnątrz wyrzutnia EMP wyglądała całkiem jak jakaś przeciwpancerna czy przeciwlotnicza broń z dawnych czasów a nawet te nie spotykało się codziennie. Spojrzenia mieli jednak chciwe i patrzyli na jego wyrzutnię i karabin całkiem pazernie. - Rozwalisz tym jakąś budę? - spytał znowu ten pierwszy wskazując głową na wyjście z lokalu jakby oczekiwał, że David zaraz wyjdzie i faktycznie rozwali z wyrzutni jakiś budynek.




Cheb; wschodnie rogatki; magazyn budowlany; Dzień 1 - wieczór




Tina i Whitney Winchester



No i pojechali sobie. Tak samo jak przyjechali tak i pojechali. Tina nie zdecydowała się na otwarcie ognia ani do stojącego zauważonego faceta ani do żadnego innego. Whitney psim swędem udało się jakoś lawirować pomiędzy gratami i śmieciami mrocznego magazynu by na nic więcej nie wpaść. Pomogli jej w tym też i ten szpaler Panewek którzy idąc wgłąb budynku co raz bardziej zwalniali. Światło jakie dawały reflektory pojazdu co raz bardziej słabło rozpraszane przez odleglość i zatrzymywane przez te same graty które blokowały linię wzroku i ruchu nawet w dzień. Pościg więc co raz bardziej polegał na latarce ale mieli ją tylko jedną. Obejście tak dużego terenu z jedną latarką nie było takie proste a odkąd więcej hałasów zwierzyna z siebie nie wydała chyba wzięli to za wiatr czy jakieś zwierzę. Przeszli w każdym razie cały magazyn a wracając szli na zewnątrz wzdłuż "burt" budynku.

Spotkali się znów wszyscy przy furgonetce a facet który się na nich darł wcześniej znów wyzywał ich od idiotów co Tina będąca całkiem niedaleko i mająca bardzo dobry słuch słyszała całkiem wyraźnie. Ale w prostej lini nie dzieliło jej więcej niż ze dwa tuziny kroków a facet się darł wkurzony i rozczarowany takim wynikiem. Na koniec coś jeszcze powiedział dość krótko i zdecydowanie ciszej ale nie dosłyszała co. Potem zaczęło się trzaskanie drzwi, zaskoczył silnik, zaskrzeczała skrzynia biegów i pojazd stopniowo piszcząc i sapiąc powojenną konstrukcją cichł aż umilkł zupełnie. Potem obie jeszcze widziały jego światła na drodze kierujące się chyba ku tamtej osadzie co widziały ją w dzień.

Zostały same w opuszczonym magazynie otoczonym wrogą ciemnością nocy, łąką wyglądającą na przedpole jakiegoś trzęsawiska i odgłosami nocnego życia. Teraz gdy wzrok nie był zbyt użyteczny dochodził do głosu słuch. A było czego słuchać. Wiosna rozbudziła wszelaką florę i faunę w pełni i ta dawała o sobie znak, skrzecząc jakimiś żabimi rechotami, stukajac gałęziami i krzakami, wyjąc jakims większym zwierzęciem czy też wydajac wszelakie szumy, szelesty i chrobotania całej masy małych łapek i stworzeń które wyszły na nocne żerowanie.

Tina była z więszością z nich zaznajomiona. Jak na okolicę w jakiej się znajdowali to raczej nie odbiegało to zbytnio od normy. Dla Whitney jednak zdecydowanie większość brzmiała tajemniczo, niezrozumiale i niepokojąco. Wyglądało jakby były pośrodku jakiegoś odgłosu nocnego festiwalu obcych stworzeń które tylko lada chwila pomaszerują falą by je pożreć. Na pewno przez Hildę. Opierzony rudzielec na pewno to zaplanował. Zastawić na nich taką pułapkę w środku tej dziczy i wystawić na swoje zwierzęce sługi i pomagierów.

Za ścianą tej fermy dało się słychać własnie jakieś chroboty. Zupełnie jakby jakieś stworzenie próbowało wydrapać pazurami dziurę czy grzebało w czymś przewracając jakiś kawałek gruzu czy chrząkajac i popiskując czasem. Na zdecydowaną większość stworzeń odstraszająco działał zwykły ogień. Nie powinny podejść do otwartego ognia i nawet zapach działał na nie odstraszająco. Na ogień jednak trzeba było nazbierać materiałów a to oznaczało, że trzeba się pokręcić trochę po magazynie i jego okolicy by go zebrać na całą noc.




Cheb; dzielnica zachodnia; główna ulica; Dzień 1 - wieczór




Nico DuClare



Kanadyjska pani traper miała o czym rozmyślać podczas powrotu na swoją kwaterę w enklawie czerwonoskórych. Musiała właściwie przejść przez całą osadę by do nich dotrzeć bo właściwie mieli swoją siedzibę poza właściwym Cheb, nawet licząc w przedwojennych granicach które po lini opuszczonych budynków były jasno widoczne.

Miała kilka pomysłów i trochę sił wydzielonych przez szeryfa do wykonania tej pracy. Trzeba było jednak jakoś to połączyć w jedno. Nikt nie był w stanie przewidzieć ile czasu mają nim tego typu zabezpieczenia okazałyby się pomocne. Nie było też wiadomo co się urodzi podczas tych prac. Na razie trzymała swoje pomysły dla siebie nie wiedząc jeszcze jak zareaguje na nie szeryf i mieszkańcy. No i jak z rana mieli wyruszyć na jakieś tropienie czy polowanie z tymi obcymi to nie było wiadomo ile czasu im zejdzie. Dobrze, że na miejscu zostawał szeryf i Scott to gdyby im dała swoje zapiski i plany mieliby już nad czym myśleć i robić. Scott ze swoją nogą był wybitnie mało mobilny więc wszelkie wyprawy z jego udziałem stały pod bardzo wielkim znakiem zapytania. Szeryf zaś najwyraźniej wolał mieć rękę na pulsie na to co się dzieje w osadzie. Sądząc też z realcji Brian'a przynajmniej ten co z nimi gadał niezbyt wywarł na nich dobre wrażenie.

Rozmyślania przerwało jej pojawienie się świateł pojazdów. Była na głównej drodze więc i jak na główną drogę przebijajacą się na wylot przez całą osadę miało się całkiem niezły widok na nią jeśli patrzyło się po osi. W dzień z miejsca gdzie była widziałaby pewnie co się dzieje na ulicy prawie aż do wylotu z miasta. Teraz była chmurna noc ale zapalone światła pojazdów były dobrze widoczne. Zbliżały się ze srednią predkościa jadąc przez zasypiające Cheb. W końcu ją minęły i zatrzymały się przed "Łosiem". Jakaś sfatygowana furgonetka i osobówka sądząc po wielkości o kształcie. Po zatrzymaniu się światłai silniki pogasły a gromadka ludzi weszła do knajpy. Ją jeśli nawet ktoś widział z załóg tych pojazdów na poboczu to chyba ją zignorował.




Cheb; dzielnica północna; port; Dzień 1 - wieczór




Will z Vegas



Peter zdawał się być rozczarowany i zawiedziony odpowiedzią Schroniarza i niezbyt to ukrywał. Odchodząc zaznaczył jednak, że "jakby co" to by Will o nim pamiętał. Nie sprawiał wrażenia, że przejżał blef cwaniaka z Vegas ale widocznie napalił się chyba, że Will go zabierze od ręki.

Claire zdawała się być niezbyt zdecydowana jak zareagować na odpowiedź przedstawiciela handlowego Schroniarzy. Brak jednoznacznej odpowiedzi dawał jej widać nadzieję, że ten chwalony i świetny szef i lekarz ze Schronu jakoś pomoże jej córce. Poprosiła więc Will'a by z nim porozmawiał w tej sprawie albo nawet by pozwolił jej porozmawiać jeśli Will jest zajęty. Chłopak z Vegas wiedział, że Claire choć cicha i niepozorna budziła nie tylko jego sympatię i współczucie. Jej okaleczona w walkach rodzina oraz postawa i los jej, jej córki i syna stanowiły niejako ucieleśnienia postawy zwykłych Chebańczyków podczas walk. Poprawne relacje z nią mogły się więc okazać bardzo przydatne w miejscowej sołeczności mimo, że sama krawcowa i hamdlarka niezbyt wyróżniała się pozycją i możliwościami wsród współmieszkańców.

- Słabe te złoszenie synu. Ani imienia, ani rysopisu, ani przestępstwa, ani czasu tego zdarzenia... - szeryf pokręcił głową uderzając ołówkiem w prawie niezapisaną kartkę notesu. - Będziemy mieć na uwadze no ale z takimi danymi radzę być realistą. - rzekł chowając notes i ołówek z powrotem do kieszeni. Will zdawał sobie sprawę, że skąpość danych jakie przekazał absolutnie nie ułatwia znalezienia kogokolwiek. Praktycznie ten cały Aaron w tej chwili mógł przejść obok szeryfa i ten nie wiedział, że przechodzi obok zbiega ze Schronu. Co najwyżej przypadkowo mógł jakoś wpaść w ręce ludzi szeryfa z tego czy tamtego powodu i można było mieć nadzieję, że wówczas jakoś wyjdzie z zeznań, że to może chodzic o człowieka o którego pytał Will. Taka optymistyczna sekwencja zdarzeń nie wyglądała jednak na godną zakładów w kasynach Miasta Neonów niż jakąś najbardziej prawdopodobny scenariusz zdarzeń.

Szeryf jednak też miał sprawę do Schroniarza. Chodziło o broń i amunicję. Zwłaszcza amunicję. W Cheb było z nią bardzo słabo. Po zimowych walkach zostało trochę zabawek po Runnerach więc pod względem broni jakościowo Chebańczycy byli uzbrojenie lepiej niż przed zimą. Ale tych zabawek prawie nie było czym nakarmić. Był więc ciekaw czy Schroniarze nie mieliby jakiejś ammo na zbyciu. Mogliby się wymienić broń na ammo. Szeryf był skłonny nawet opchnąć półcalówkę dla której dla odmiany było ammo. Ale za taki rarytas chciał już coś konkretnego. Coś jak zwykły karabin maszynowy z zapasem ammo. Will wiedział, że mieli w Schronie swego czasu dwie sztuki takiej broni. Niestety jedną z nich Baba stracił w walkach a drugą zabrał teraz w pościg za zbiegiem. Poza tym mieli nieco karabinków i lekkiej broni ale nie broń maszynową o jakiej mówił szeryf. No i zapas ammo do takiej broni o jakim była mowa już znacznie by uszczuplił ich zapasy. No ale w zamian była półcalówka z ammo. Co potrafiła widział po serii dziur w kościele gdzie przebiła ściany budynku na wylot.

Rozmyslania na temat handlu, układów, wymiany i gambli przerwał mu jakiś ruch w ciemności przed sobą. Byli już z Marlą prawie w porcie. Pora jeszcze była znośna i można było liczyć, że się załapią na podróż z ostatnimi maruderami powracajacymi z pogrzebu na Wyspę. Wokół już dominowały typowe magazynowe bryły budynków, jakieś garaże, mniejsze budynki które ciemniły się ciemnymi bryłami wokół nich. Ale na ziemi, przed sobą widzieli kilka poruszających plamek. Zastygały co chwilę jakby obserwując intruzów po czym znów ruszały specyficznym wilczym truchtem. Na wielkość i sylwetkę też odpowiadały właśnie jakimś średniej wielkości psom czy wilkom. No i było tuch sylwetek kilka. Wyglądało jakby szukały czy węszyły za czymś do jedzenia węsząc często nosem przy ziemi. Dopóki nie natknęli się na dwójkę ludzi. Wówczas zatrzymały się stawiajac uszy w sztorc prawie na pewno węsząc i nasłuchując intruzów. Blokowały im najkrótszą i najłatwiejszą drogę do portu. Można było spróbować je obejść wzdłuż innych budynków nadkładając nieco drogi. Właściwie można było też spróbować przejść dalej i jeśli by okazały się tchórzliwe może same by pierzchły widząc zbliżających się ludzi.




Detroit; Dzielnica Runnerów; kręgielnia; Dzień 1 - wieczór




Alice "Brzytewka" Savage



- Raptem 700 mil? Nie no kobieto czy ty wiesz co to jest 700 mil na przez Pustkowia? - prychnęła Viper słysząc odległość. Pomruki jakie wydała reszta grupy zdawały się popierać jej ocenę odległości w podobny sposób.

- Masz rację. Te są chujowe... - zgodził się Latynos sprawdzając jej odkryte ramię dotykiem. Jego dłoń była przyjemnie ciepła w porównaniu z chłodem kąsającym wystawioną na jego działanię skórę. Jednak po ciemku jej blizny wyglądały jako skaczące plamki i kreski bo przy takim niedoborze światła wzrok płatał już rózne figle.

- I o co ci chodzi z tymi maszynami? Tam są maszyny? Te roboty Molocha? Z nimi to nie tak łatwo... - w głosie Paula było słychać wyraźne powątpiewanie. Albo nie był po prostu pewny o czym ich lekarz mówi. - Ale o co ci chodzi z tymi katastrofami i obsadą? Tam była jakas katastrofa? Czy w jakimś filmie? - skorzystał jednak z okazji dopytuając się o niezrozumiałą dla niego część wypowiedzi.

- Właśnie Brzytewka a tym, że się na sensownych rzeczach nie znasz to się nie przejmuj. Jakieś dzikusy z dzidami też czasem tu trafiają i nie wiedzą o co chodzi. No wiesz, że wielkim mieście. Rób swoje z tym leczeniem i będzie git, resztą się nie przejmuj, nauczymy cię co trzeba wiedzieć by tu przetrwać. - łysol okazał zdumiewający jak na niego potok słów i chyba troskę. Tylko w swoim specyficznym gangerowym wydaniu. Zgadywała, że w jego oczach z jej powszechnym brakiem umiejętności uchodzących w bandzie i w mieście za codzienne i powszechne kompletnie nie miała szans przeżyć sama bez ich pomocy. No ale i on i reszta mogli jej w tym pomóc. - No a jak ktoś ci będzie fikał to mów to się mu ukróci co trzeba i już będzie miał problem by pofikać czymkolwiek. - rzucił jej pocieszająco czym wywołał radosne pomruki ucieszenia jak zawsze gdy większości jej nowych członków słyszała o możliwości spuszczenia komuś łomotu.

- No i kurwa gdzie jest te St.Paul czy co tam? - spytała Viper nieco zalatującym mieszaniną wcześniejszej irytacji i obecnej wesołości. No ale w końcu to już był kawał drogi poza okolice Detroit które kojarzył przeciętny mieszkaniec miasta a historia i geografia Stanów nie były ostatnio modne. Właściwie od kilkudziesieciu lat nie były modne. O ile ktoś gdzieś nie był czy nie słyszał, że ktoś znajomy był koło czegoś znajomego no to jakieś St.Paul było równie konkretnym adresem jak Front, Posterunek, Europa czy Bawaria.

- No i nie przesadzaj. Wiemy może nie wiemy o tym syfie tyle co ty ale wiemy co to są choroby, zarazy i zaradki dobra? Mamy obok Zamkniętą Strefę w końcu a niby taka zamknięta a co jakiś czas coś z tamtąd się syfi to tu to tam. Przez jebanego Schultz'a tak jego ludzie pilnują tej strefy. - mruknął Hektor otrzepując twarz z pyłu którym go poczęstowała lekarka co akurat wywołało wesołość wśród reszty grupy jak większość złośliwych psikusów które można było sprawić komuś.

- St.Paul jest po drugiej stronie Michigan. Trzeba by tam jechać robiąc objazd wokół Chicago. To by liczyć prawie na 1000 mil. W jedną stronę. A jeszcze to co chce się zabrać ze sobą. Kawał drogi jednym słowem. Z jedna trzecia tego co do Cheb. Poza tym do Cheb mamy drogę rozpykaną a tam to nie wiadomo co, kto, jak i gdzie jest. - wtrącił się w końcu szef bandy. Alice wyczuwała, że mówi dość cierpkim tonem raczej odpowiadając na ich przypuszczenia i pytania. A może po części chciał jak zwykle udowodnić swoją wyższość nad nimi także i w tej materii.

- Brzytewka co do tej dziury o której mówisz to wszystko pięknie. Ale jak tam jest podobnie jak w Cheb i tej ich Wyspie to co za różnica? Te same drzwi i to co za nimi a bliżej. Do tego coś sama mówisz o jakiś robotach co tam się kręcą i że 2 lata cię tam nie było. Czyli nie wiesz jak tam jest teraz. Mamy jechać taki kawał drogi w ciemno? A jak tam są te cholerne roboty, albo dawno się wszystko zawaliło czy rokradli co było do zabrania? Pojedziemy tam i jak tam będzie to co? Powiesz, że przepraszasz i jednak jest inaczej? No super. W sumie możesz. Ale co ja mam powiedzieć swoim ludziom? Że z fajnych gambli nici? Że nie ma nowych zabawek? Że spalili benzynę na darmo przez tysiąc mil? Sorry chłopacy i dziewczyny, tym razem Guido się pomylił i świąt w tym roku nie będzie. - zaczął mówić nieco podnosząc w irytacji głos gdy najwyraźniej wyobraził sobie taką scenkę jak musi publicznie przed całą swoją bandą przyznać się, że dał się wyrolować jak nie on właśnie. I to takiemu niepozornemu rudzielcowi.

- Brzytewka, wybij sobie z tej ślicznej i mądrej główki, że pojadę większością swoich sił w ciemno. Mowy nie ma. W Cheb co jest to jest ale jest konkret. Wiemy choć z grubsza co i gdzie tam jest. O tym Hope nie wiemy nic poza tym co teraz tu mówisz. I w tym ich bunkrze na Wyspie jakoś da się żyć skoro kręcą się po tej zasranej wiosce i jakoś epidemia tam nie wybucha. Jak masz jakiś dowód a nie tylko to co w tej chwili to dawaj. Na próbę to ja mogę posłać jedną maszynę do rozejrzenia się a nie całą wyprawę po gamble. - wyglądał na rozdrażnionego jak mówił. Jakby podjrzewał, że chce go wyrolować czy ośmieszyć. Podejrzliwy w kazdym calu i przy każdym oddechu. Mówił do niej też nie tym zwyczajowym rubasznym nieco głupkowatym tonem jaki dominował u szeregowych członków bandy i za jaki ci go uwielbiali ale poważnym, konkretnym tak jak zazwyczaj rozmawiał z ludźmi z wewnętrznego kręgu gdy podejmował decyzje ważne dla całej bandy. Ważył się jednak na szali jego autorytet. Zimowa wyprawa odwetowa na Cheb nie poszła tak całkiem dobrze jakby sobie życzył. Dostał się pod lupę i niezbyt przychylne spojrzenie Hollyfielda, szefa wszystkich Runnerów. Kolejna porażka czy nawet brak zwyciestwa mogła przyćmić jego gwiazdę na runnerowym firnamencie stąd był bardziej niż zazwyczaj wrazliwy przy rozważaniach strat i zysków, sukcesów i porażek. Zaś nawet teraz wyprawa na ten chebański bunkier nie zapowiadała się lekko więc niechętny był osłabianiu zasobów na nią przeznaczonych. Na razie jednak nie powiedział jednoznacznego "NIE" które ostatecznie pogrzebałoby sprawę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 29-09-2015, 09:19   #37
 
AdiVeB's Avatar
 
Reputacja: 1 AdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumny
Gordon poszedł na górę. Ściągnął wierzchnie ubranie które całe było w paskudnym pomarańczowym syfie i rzucił je w miejsce o którym powiedział mu David. Spodnie jednak zostawił, nie miał drugich na zmianę. Został w samym podkoszulku. Zdjął czapkę, kurtkę, koszulę i przede wszystkim kamizelkę, swoje serape zrobione z koca termicznego też zdjął. Usiadł spokojnie na łóżku i posilił się. Szkoda mu było forsy. Nie mieli wiele na handel. Trzeba będzie ustalić z szeryfem żeby przejął koszty pobytu jak już ich zatrudni.

Kiedy skończył jeść usłyszał podjeżdżający samochód. O tej porze, na takim zadupie było to dość podejrzane, tak samo jak wielu tych wszystkich przejezdnych ludzi którzy do takiej zapadłej dziury zawitali. Walker, wstał z łóżka, przeciągnął się i stwierdził, że jeden drink przed snem nikomu jeszcze nie zaszkodził. Ruszył więc w stronę drzwi ale zatrzymał się jakby o czymś sobie przypominając... Ucho... nie może tak paradowac z odkrytym uchem. Wrócił do łóżka i zaczął grzebać w plecaku w poszukiwaniu swojej bandany. Założył ją na głowę. Ucho się nieco odznaczało ale jakby nie było jest zakryte i nikt kto mu nie ściągnie bandany nie będzie o nim wiedział. Zarzucił karabin paskiem na ramię, chwycił kilka zapasowych naboi jakie walały się luzem i zszedł na dół.

- Skurwy... - westchnął - Brennan, pajacu czy czy zawsze musisz zacząć jakieś problemy... - mruknął pod nosem i ruszył do baru niby nie zwracając uwagi na gości.

Oparł się na spokojnie plecami o blat. Na razie spoglądał w stronę swojego kamrata i czekał aż ten załagodzi swoim młodzieńczym wdziękiem sytuację. Albo chociaż żeby nie wszczynać boruty niech postawi flaszkę i napije się z nimi. Rozwiązanie było proste. Trzeba było na nie tylko wpaść. Na wszelki wypadek rozglądał się tez po sali "Łosia". Większość opuściła lokal. Została garstka. Mówiło mu to tyle że ci co wybiegli to typowe wsiury właśnie bojące się własnego cienia. Zostali w większości albo przyjezdni zahartowani takimi widowiskami w każdej przydrożnej knajpie. Ewentualnie zostało kilku miejscowych którzy po prostu mają jaja albo należą do "elity" ludzi tego miasteczka nie bojących się ubrudzić rąk. Szukał kogoś kto w razie czego wyglądał na skorego do pomocy żeby wbić trochę kultury nowoprzybyłym gościom.
 

Ostatnio edytowane przez AdiVeB : 29-09-2015 o 13:32.
AdiVeB jest offline  
Stary 01-10-2015, 12:08   #38
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Gdy większość bywalców tego zacnego zajazdu zwanego Wesołym Łosiem zmieniła lokal na coś mniej pretensjonalnego w nazwie i formie, Szuter dopijał kolejne piwo. W zasadzie miał się zwiać na górę dwa piwa temu, ale jakoś siedział w oczekiwaniu na nie wiadomo co. Czuł po kościach, że coś w tej dziurze nie pasuje, że coś się stanie, ale nie potrafił stwierdzić, czy to pogoda, czy przeczucie. Pewnie baba nazwałaby to kobiecą intuicją, ale on, że był facetem po prostu musiał przyznać, że zgadł.
Po chwili bowiem usłyszał niespotykany na tym zadupiu dźwięk pojazdów i wrzawę podchmielonych męskich głosów.
~ Gangersi ~ pomyślał obserwując uważniej otoczenie. Nie pomylił się, chwilę później do knajpy wpadło stado zdziczałych męskich trepów w podobnych strojach i podobnym tępym wyrazem twarzy. Szuter znał tego typu bandy. Wychował się tam, gdzie tacy jak oni ustanawiają prawo - prawo silniejszego, lepiej uzbrojonego. Prawo przewagi liczebnej i prawo jebania wszystkich kurw znajdujących się na drodze.
Zanim jeszcze runnersi przyzwyczaili się do innego oświetlenia, Szuter dyskretnie odbezpieczył p90. Różnie mogło się potoczyć. Bogaty sprzęt jaki miał na sobie zapewni mu nietykalność i coś w rodzaju szacunku przez pierwsze minuty. Potem standardowo, z każdą chwilą zaczną się panoszyć bardziej, zyskiwać większą pewność siebie, wywalać cipy oknami, a potem zainteresują się sprzętem.
Cóż, nie pomylił się. Przez chwilę obserwował znany mu dobrze taniec silniejszego ze słabymi. Widział kilka zainteresowanych spojrzeń, ale póki co nikt się nim nie interesował bardziej.
Szuter postanowił nie wychodzić ze znanego z dzieciństwa i przerabianego setki razy schematu. Zignorował więc spinkę z barmanem dopijając piwo.
Czuł wewnątrz, jak żołądek mu się ściska. Wracające wspomnienia niezliczonych podobnych sytuacji. Widział siebie w różnym wieku w każdej roli. W roli barmana srającego po portkach, wypieprzanej kulturalnie, lub nie gości, zaczepianych wędrowców, jak ten z wyrzutnią, jak i samych gangersów.
Jego wzrok padł na dwie dziunie. ~ No tak, w tej roli na szczęście nie byłem ~ pomyślał, choć dobrze wiedział jak przebiegnie i ta akcja.

Dopóki więc wszystko przebiegało spokojnie, Szuter dopił piwo, wstał i wykorzystując resztki respektu, jaki jeszcze miał rzucił ogólnie do sali - Nie pozabijajcie się, nie lubie być budzony w nocy - wchodząc na schody.
Mimo pozornego spokoju, Szuter był wewnątrz cały skupiony, czekający na zaczepkę, na słowo, lub gest zatrzymujący go. W istocie, stawiając rozmyślnie głośne kroki po schodach sadystycznie liczył, że ktoś go zawoła, że wda się w bójkę...
Nic takiego się nie stało. Wszedł na górę schodów nieniepokojony.
 
psionik jest offline  
Stary 01-10-2015, 18:43   #39
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


Niewiele było trzeba, żeby Alice znów poczuła się jak podczas omawiania zawieszenia broni w zdewastowanym Cheb. Wtedy też uprawiała słowną gimnastykę otoczona ludzkim tłumem nie mającym na dobrą sprawę większego znaczenia prócz chwytu psychologicznego. Liczył się raptem jeden słuchacz, dla niego wyszukiwała wszelkie logiczne i sensowne argumenty, byle tylko zainteresować go nim się znudzi i najzwyczajniej w świecie zleci likwidację negocjatora. Sytuacja się zmieniła, tym razem w razie niepowodzenia nikt jej nie zabije, co stanowiło olbrzymi komfort psychiczny, lecz zamiast gróźb i strachu Guido znalazł inny sposób wyprowadzania z równowagi. Zaskoczył ją pozytywnie, nie spodziewała się po nim znajomości geografii wykraczającej poza strefę rządzoną przez Runnerów. Zawsze musiał wyskoczyć z czymś powodującym zdziwienie. Nie potrafiła do końca rozgryźć tego dupka, o właściwej interpretacji intencji nawet nie wspominając. Nie znosiła go i uwielbiała jednocześnie, zaś prywatne odczucia zaburzały światopogląd, nie pozwalając spojrzeć z boku na jakąkolwiek sytuację, której uparty mężczyzna był częścią.
- Pamiętasz kto powiedział ci o tym co jest na wyspie? Z początku też mi nie wierzyłeś i podchodziłeś do tematu bardzo sceptycznie, co jest rozsądną taktyką, ale czy cię okłamałam?- spytała spokojnie, gdy przestał mówić. Wychyliła się lekko do przodu i oparłszy dłonie o zapiaszczoną papę kontynuowała, nie spuszczając wzroku z wilczych oczu. Dobrze, że było ciemno i nie siedział tuż obok. Mogła się jeszcze skupić, ale i tak jego spojrzenie rozpraszało. Na trzeźwo radziła sobie całkiem nieźle z trzymaniem fasonu, lecz to było na trzeźwo. - Wtedy też nie miałam namacalnych dowodów, jedynie słowa. Mogłam ci obiecać świętego Graala, Atlantydę. Przyjść i próbować ograć, potraktować jak wroga, a nie… hm. Jasno wyłożyłam niebezpieczeństwa i minusy na tyle, na ile sama o nich wiedziałam w tamtym momencie, niczego nie zatajałam. Postanowiłeś zaufać mojej opinii i jaki jest rezultat? Sprawdziła się lokalizacja, twoi ludzie na własne oczy widzieli wrota. Znaleźli też parę drobiazgów dających przybliżone pojęcie co do zawartości. - sięgnęła po parcianą torbę z naszytym na niej czerwonym krzyżem. Chwilę w niej grzebała, wyciągając po kolei plik wydrukowanych kartek, zakręconą litrową butelkę, spory pusty słoik, oraz niewielki pakunek owinięty kawałkiem chusty. Ułożyła wszystko w karnym rządku przed sobą. Odkręciła flaszkę i przelała jej zawartość do słoika, w powietrzu rozszedł się ostry, drażniący zapach octu. Tym razem nic nie tłumaczyła, w ciszy wykonując kolejne czynności. Odwinięta paczuszka okazała się drewnianą przykrywką z zamocowanymi w niej dwoma prętami z czego jeden wyglądał jak długi gwóźdź. Oba przebijały deskę na wylot, a do ich górnych części przymocowano kable zwieńczone niewielką żarówką. Dziewczyna założyła dziwny daszek na słoik, metalowe wąsy zanurzyły się w occie i kilka uderzeń serca później wolframowe druciki wewnątrz szklanej kulki obudziły się do życia rozświetlając najbliższą okolicę mdłym, zimnym światłem.

- Nie kotku, nie okłamałaś mnie wtedy i potem. Nikogo z nas, więc masz z nami takie dobre układy w tej chwili. - mruknął mrużąc oczy i wyciągając powoli rękę w kierunku jej twarzy. Przejechał powolnym, ospałym ruchem kciukiem po krawędzi szczęki zatrzymując się na jej brodzie ujmując lekko samymi palcami i nieco podciągając ją ku górze jakby w świetle zaimprowizowanej lampki oglądał rudzielca po raz pierwszy. Sama improwizowana konstrukcja oświetleniowa również wzbudziła ciekawość, zwłaszcza póki ją wyjmowała i rozstawiała. Hektor zobaczywszy butelkę od razu zgadywał, że wyciągnęła coś do picia, bo po co nosić inne płyny w butelkach? Może i by spróbował smaku, ale widać aż tak nawalony nie był, by go nie odrzucił ostry, kwaśny zapach.

- Gdybyś mnie okłamała… cóż. - palce przesunęły się wraz z dłonią na jej policzek i gdy prawie zakrywały go całego lekko odbiły od niego i znów wróciły jakby delikatnie pukając czy klepiąc go. W sytuacji i z ludźmi z jakimi Alice przebywała w tej chwili nie trudno było się zorientować, że chodzi o spoliczkowanie, a w szerszym zakresie o wszelaką przemoc będącą chlebem powszednim gangerów.
- Fakt, ładnie zagadałaś tamtych redneck'ów, dobrze ci wtedy poszło. Miałem ich rozjebać ale w sumie chuj, może faktycznie się jeszcze do czegoś przydadzą. Nawet Dalton. - dłoń wróciła do właściciela i zajęła się wydłubywaniem z kieszeni chyba kolejnej paczki fajek sądząc po szeleście papieru. Wiedziała, że ten punkt zimowych zdarzeń samemu szefowi niezbyt się podobał. Nie było to w pełni agresywne i siłowe rozwiązanie, ewidentnie ukazujące zwycięzcę, czyli jego. Późniejsze okoliczności, zwłaszcza utrata uzbrojonej ciężarówki będącej własnością całego gangu niezbyt mu przypadła do gustu. Gdyby dziś powtórzyła się taka sytuacja nie miała pewności, czy teraz, znając się nawzajem lepiej, by jej posłuchał.

- Dalton łatwo się nie podda. - wzruszyła ramionami - Będzie walczył do końca, sięgnie po każdy możliwy środek żeby wygrać i ochronić swoich. W zimie mogliśmy iść za ciosem, teraz sprawa może się okazać nieporównywalnie cięższa. Co jeśli pojedziemy tam i okaże się, że wszystko zostało zniszczone, że nie ma już nic wartego zachodu? Brałeś to pod uwagę? Mogli przez ten czas powynosić i ukryć co wartościowsze sprzęty, a to czego ruszyć sie nie dało - zniszczyć. Tak po złości, żeby nie pozostawić niczego cennego. Tam też jedziemy w ciemno. Równie dobrze ludzie z bunkra mogli zawinąć manatki, wypuścić wirusa i odjechać z wyposażeniem, a śnieg i roztopy zatarły ich ślady. Będziesz ich szukał po całych Pustkowiach? Jedyne co zostanie to ukarać wieśniaków, ale to nie zapewni nam profitów prócz psychicznej higieny i świadomości spełnienia obowiązku. Nie zapłacisz nimi ludziom. Różnica między Hope i Cheb jest taka, że nie mamy kompletnie żadnych informacji jak to wygląda w drugim przypadku, w środku: jakie są zabezpieczenia, ile jest poziomów, stopień dewastacji. Nie znamy rozkładu pomieszczeń, ani tego co tam władowano celem ochrony zgromadzonych danych. Podobne instalacje różnią się od siebie, nie są identyczne. To jakby stwierdzić że każdy samochód to to samo. Przecież ma cztery koła i karoserię.

- W zimie to było w zimie, oni dostali po dupie bardziej niż my. Z Daltonem idzie się dogadać, jemu zależy na tych jego wsiokach. Sam z siebie by nas nie ruszył, tak samo jak przez tyle lat nas nie ruszał. Teraz zaś trzymamy go za jajca, mamy jego zakładników tutaj... a dokładniej ty masz. U siebie w szpitalu. - wskazał wydłubaną z kieszeni paczką fajek na siedzącą naprzeciw niego lekarkę. Zabrał się za wydobywanie kolejnego skręta. Robił to nieśpiesznie najwyraźniej rozmyślając o czymś, a niekoniecznie czując potrzebę ponownego zapalenia.
- Nie sądzę żeby mieli jak się uzbroić. Zabraliśmy im haracz, mniej więcej taki jak co roku. Nie mają nic ciekawego na wymianę, aby kupić broń czy najemników. Może wyskrobali na góra kilku. Z żarciem u nich kiepsko - spaliliśmy im spichlerz i łodzie w porcie, więc nałapać rybek nie mogą. Ludzi też im najebaliśmy trochę, wcześniej jeszcze się z kimś tłukli. Jak im się cud nie darzy raczej nie zaskoczą nas żadnym solidnym wzmocnieniem, które odrobiłoby zimowe straty. Jakby miało dojść do walk. - fajka nieco się rozpadła. Rzucił paczkę na skorupę dachu i zajął się jej nieśpiesznym składaniem do kupy w miarę jak mówił. Na koniec poślinił bibułkę wzdłuż sklejając ponownie ostatecznie w pogiętą ale jednak całość. Zdawał się być niezbyt przekonany o zdolnościach bojowych Chebańczyków, a przede wszystkim mówił jakby nie nastawiał się na walkę z nimi. Liczył się z nią ale nie była jego docelowym etapem. Akurat ten drobny fakt niezmiernie ucieszył Savage. Mężczyzna zamilkł gdy wyciągnął zapalniczkę.

Para bliźniaków wymownym gestem przechyliła dnem do góry flaszkę pokazując, że jest osuszona dokumentnie przy czym zdawało się ich to frapować całkowicie. Na tyle, że pomagając sobie i przepychając się nawzajem podnieśli się w końcu i ruszyli w stronę wejścia na dach pewnie by uzupełnić zapasy.

Moment wykorzystała Viper, dołączając się do rozmowy.
- Daltona można sprzątnąć, skoro jest taki problem. Jeden strzał na ulicy albo bombka tu czy tam i mamy go z głowy. No albo jakoś inaczej w każdym razie mogę to zrobić ze swoimi ludźmi. - skorzystała z okazji by wykazać się gorliwością skoro była okazja. Ponadto właśnie z takich akcji zasłynęła w zimie. Nie na darmo nosiła swoją ksywę.

- Nie tylko ty możesz go sprzątnąć. Jak trzeba będzie to Guido powie. - syknął na nią Taylor wtrącając się w tą odwieczną walkę i przepychanki o respekt i wpływy w bandzie. Sam szef uśmiechnął się półgębkiem wydmuchując kłąb dymu, tym razem chyba czysto tytoniowego. Spojrzał na nich oboje a potem przeniósł wzrok na rudowłosą od której ta cała gadka o Cheb i tamtejszym szeryfie się zaczęła, jakby ciekaw co ona ma w tej sprawie do powiedzenia.

Igła opuściła głowę i przetarła zdrętwiałą twarz dłońmi, rozmasowując oczy i policzki w daremnej próbie pozbycia się śladów krótkiego kontaktu z wielką łapą. Niewiele pomogło, prócz tego, że zyskała kilka sekund na szybkie przemyślenia.
- Może i haracz został zebrany, ale Chebańczycy to nie jedyne zmartwienie. Skoro do sprawdzenia bunkra oficjalnie szukali pomocy rozsyłając wieści, nagle może się okazać że dostali wsparcie w ilości większej niż kilku najemników. Jak mówiłam, od kilku miesięcy nie wiemy co się tam dzieje. A Dalton jest… dumny i bardzo zdeterminowany. Wyjątkowo zdeterminowany, byle tylko postawić na swoim i pokazać, że nie boi się nikogo i niczego, a w szczególności ciebie: przestępcy, wybacz określenie. To policjant starej daty, w chwili wybuchu wojny nosił już mundur. Pamięta dużo z tamtego okresu, ma posłuch u swoich, osobisty motyw i lubi władzę. Przyzwyczaił się do niej, cholernie ciężko zniósł swoją porażkę i konieczność kapitulacji oraz podporządkowania się Taylor’owi. - tu uśmiechnęła się ciepło do agresywnego, wciąż skrzywionego po rozmowie z Viper łysola. Widok jego gęby poprawił jej humor na tyle, że wyciągnęła nogi kładąc je na miejscu wcześniej zajmowanym przez Hektora.

- Najemnicy chcą zapłaty. Czy coś robią czy nie. Nie wiedzą kiedy przybędziemy, musieliby ich utrzymywać cały czas. Jeżeli urządzili tam zlot najmitów byliby w stanie kupić usługi niewielu z nich. Poza tym taka niezadowolona fala musiałaby puścić parę z gęby kiedy nalazłaby się tam i nic z tego nie miała. Wcześniej musieliby usłyszeć o takim najemniczym festynie a to jak takie ciekawe i łakome już coś by się dało odznaczyć na mieście tu czy tam. A cisza jest. - Guido mówił wolno nadal nie wyglądając na przekonanego o możliwościach płatniczych mieszkańców Cheb. Temat najmu był dobrze znany i jemu i większości Runnerów. W końcu najmowanie się komuś na służbę było najczęstszym sposobem zarobku w tym gangu. Dlatego uchodzili za stosunkowo neutralnych i można było spotkać ich często na służbie w takich czy innych barwach. Jedynie gdy chodziło o obronę własnego gniazda i miejsca na świecie nie wynajmowali się przeciw sobie nawzajem.

- Ludzkie poważanie jest kluczową sprawą w myśl zasady “jak cię widzą, tak cię piszą”, jednak są rzeczy którymi nie dzielisz się z całym osiedlem. - Savage prychnęła, zwiększając częstotliwość z jaką uderzała palcami o podłoże.

- Ważniejszy jest Dalton… rozmawiałaś z nim. Myślisz, że może być? - szef zmrużył oczy, patrząc na nią pytająco

- W zimie był gotów otworzyć ogień i skazać wszystkich wewnątrz kościoła na śmierć, łącznie z cywilami i rannymi których przecież obiecał chronić. - odpowiedziała niechętnie wracając myślami do przeszłych wydarzeń. Wtedy miała niewyobrażalne szczęście, inaczej nie dało nazwać się prostego faktu że nikt prócz Carloss'a nie zginął, ale jego akurat zabił łysy...czyli się nie liczyło - Jest zdesperowany, nie ustąpi tak łatwo. Może na początku walk jeszcze trząsłby się nad losem zakładników... po poniesionych stratach nie jestem taka pewna czy masowa egzekucja jeńców zrobi na nim odpowiednio piorunujące wrażenie. Jeżeli na szali postawi dobro dziesiątki, a dobro reszty wybierze resztę. Mimo to wciąż pozostaje gliną, jest rozsądny. Był rozsądny... nie wiadomo co się tam teraz dzieje. Prawdopodobnie zrobi co tylko będzie w stanie, byle uprzykrzyć nam życie po powrocie...ale, no właśnie. Zawsze jest jakieś “ale”. W przybliżeniu wiemy czego się po nim spodziewać, gdzie uderzyć żeby najbardziej zabolało. Jeżeli zostanie zabity na jego miejsce automatycznie wskoczy ktoś nowy, wysokie stołki nie lubią pustki. Zamiast znanego przeciwnika dostaniemy niewiadomą zaburzającą równanie sił. Raz, że ta osoba z marszu będzie chciała zemsty, dwa - ciężej ją będzie wyczuć. Tabula rasa, czysta kartka bez jakichkolwiek istotnych informacji. Zostawiłabym go w spokoju...a odnośnie moich lokatorów. Jutro jest mecz, nieważne od wyniku czujność chłopaków będzie hm, obniżona. Nie wydaje mi się żeby Ridley i reszta coś kombinowali, ale profilaktyka jeszcze nikogo nie zabiła. Jej brak zaś ma całkiem pokaźną listę ofiar. Istnieje możliwość dorzucenia kogoś do ich pilnowania? Na tych przykrótkich nogach nawet ich nie dogonię w razie czego. - zakończyła poważnie, unosząc brew w niemym pytaniu.

- Stary glina nagle, że poświęci zakładników? Mało gliniarskie podejście. Ale cóż, jeśli tak zrobi to będą nam zbędni. Załatwi się to od ręki na jednym magu z Beretty. - sceptycyzm nieco ustąpił miejsca rozważaniu tego wariantu. Wyglądało, że o ile nie chce na złość wkurzyć czy zirytować miłośniczki pokojowych i pacyfistycznych rozwiązań to jest w stanie wydać od ręki rozkaz likwidacji Ben’a i wyselekcjonowanych przez nią ludzi. Ot, choćby po to by pokazać Daltonowi i Chebańczykom, że nie żartuje i układy traktuje serio.

- Brzytewka, no co ty mówisz? - wtrąciła się nieco urażonym tonem Viper. - Jak ja bym załatwiła sprawę po swojemu to byśmy im sprzątnęli tego nadętego szeryfa nim się zorientowali, że ktoś od nas tam w ogóle był. Tak samo jak w zimie zgarnęliśmy im tych frajerów z posterunku i się nie skapnęli co i jak póki żeśmy ich im nie pokazali przy przywitaniu… - fuknęła jakby wzięła sobie osobiście uwagi lekarki, że nie jest w stanie sprostać zadaniu którego była gotowa się podjąć.
- A jak im szeryf odwali kitę i nikogo nie złapią to na kim mają się mścić? Nie będą nas podejrzewać bez złapania za rękę. To jest podejrzenie a nie pewność. On tam na pewno przez lata uzbierał sobie kolekcję dupków co chcieliby się jakoś na nim odegrać. - tokowała dalej wskazując jej zdaniem słaby punkt planu i logiki rudzielca.

Alice znała ludzką naturę ze swojej intuicji i wykształcenia na tyle by wiedzieć, że sprecyzowany cel znacznie ułatwia powzięcie decyzji o zemście zwłaszcza praktycznym jej zastosowaniu zaś gdy nie ma takiego konkretu obraz się rozmywa i budzą się wątpliwości. Zwłaszcza jeśli stawka byłaby bardzo wysoka. Mimo to
- Podejrzenia wystarczą żeby wprowadzić atmosferę wzajemnych oskarżeń i rozognić konflikt na nowo. - zauważyła mimochodem - Szczególnie jeśli stawką jest życie i zdrowie najbliższych. Wspólny wróg jednoczy nawet tych nie darzących się na co dzień choćby szczątkowym szacunkiem.

- Daltona nie mają za bardzo kim zastąpić. Tan pastor ma posłuch ale on jest podobny do ciebie bo chciałby by wszyscy żyli w pokoju, było pięknie i takie tam bzdury. Wiesz, że cały kurwa wieczór mi w zimie o tym pierdolił debil jeden? Po chuja dał sprzątnąć Custer'a i jego ludzi jak taki miłujący pokój jest? Komuś się nie chciało oszczędzać ołowiu, a ja mam oszczędzać? Chyba ich pojebało… - prychnął z rosnącą irytacją szef bandy jak zawsze gdy wychodziło wspomnienie bezsensownej jego zdaniem i niepotrzebnej śmierci młodszego brata. - Jack też ma posłuch, ale to handlarz. Woli handlować niż walczyć. Z pomocniczych szczeniaczków głównego psa w ich obejściu nie wiem kogo tam traktować poważnie. Wszyscy gapią się co Dalton zrobi i powie. No może wypłynąć ktoś nowy, może będzie do ugadania, a może nie. Nie będzie skakał jak mu zagramy to spotka go to samo co resztę jego kamratów w zimie. - rozdrażnienie było już wyraźnie widoczne i słyszalne.
- Na razie Daltona nie ruszamy. Ma u nich posłuch to jak coś powie to będziemy mieć spokój na zapleczu. Jak coś wyjdzie że fika i knuje, to Viper zrobisz swoje po swojemu jak ci powiem. - zrobił płaski ruch dłonią jakby coś ucinał kończąc najwyraźniej ten wątek. Przy zawieszonym w czasie wyroku na szeryfa wskazał palcem na siedzącą Viper na co ona pokiwała głową z uśmiechem jakby właśnie obiecał jej prezent na gwiazdkę. Taylor wyraźnie skrzywił się widząc, że szef te ważne zadanie zleca jej.

- Brzytewka ma rację z tymi twoimi gamoniami. Dorzuć jeszcze dwóch do pilnowania tych debili na jutro. - Guido praktycznie nie zmieniając modulacji głosu przeszedł płynnie do następnej kwestii. Uśmiech Viper jakby w magiczny sposób przeszedł od niej na siedzącego, postawnego łysola a w zamian u niej pojawił się dąs i pretensja.

- To mam oddać jej czterech moich ludzi?! - wyrzuciła z siebie z pretensją patrząc oskarżycielsko na lekarkę jakby to była jej wina. - Ale dlaczego?! Poradzą sobie a ja i tak mam mało ludzi. - zaczęła z miną i tonem skrzywdzonego dziecka a wcześniejszy oskarżycielski ton zniknął jakby go tam nigdy nie było.

- Masz kurwa oddać czterech ludzi, bo ci kurwa Guido tak każe. Coś nie kumasz w tej kwestii? - wtrącił się wreszcie z wyraźną radochą łysielec patrząc gniewnie i wyzywająco na kobietę. Właśnie na takie okazje Pitbull nadawał się doskonale i często tego typu gadka balansująca na granicy otwartego wyzwania i groźby przynosiła skutek u krnąbrnych i rozwydrzonych gangerów.

- Hej, Taylor, co się spinasz? Tylko się pytam, dobra? - Viper musiała czuć się pewnie skoro całkiem raźno odpyskowała prawie że przeciągając strunę. Napięcie czuło się wyraźnie. Widzieli że Taylor chętnie by w tym momencie zdzielił ją w pysk ot choćby dla satysfakcji zdzielenia jej w pysk.

Musiała to wyczuwać bo podrażniła go tym warknięciem, ale skierowała rozmowę do Guido.
- No właściwie to czemu ja mam pilnować jej szpitala? Niech sobie zorganizuje swoich ludzi jak jej potrzebni. Albo niech znowu Big Mike pilnuje tej rudery. I tak już musiałam oddać czterech ludzi bo przecież jeszcze na zmiany muszą pilnować. - wyrzuciła z siebie z jawną pretensją patrząc to na czarnowłosego, to przelotnie na lekarkę przez którą wyszedł ten watek. Alice już skumała, że bandzie liczebność poszczególnych band i grupek była niejako przelicznikiem szacunu i respektu w gangu i na dzielni. Dlatego od razu widać było, że z oficerów Guido żaden ze swoją bandą nie może się z nim równać. W tym samym poziomie każdy człowiek jakim mógł zarządzać dany lider był ważny - ten miał pół tuzina, tamten tuzin luf no to był ważniejszy. Stąd uszczuplenie sił wzbudzało niechęć każdego wodza i watażki i próbował się od tego migać jak mógł tak jak teraz próbowała to robić Viper.

- A faktycznie Viper, masz w sumie rację… - Guido uśmiechnął się samymi kącikami ust. Igła poznała go już na tyle dobrze, aby wiedzież, że może oznaczać to wszystko lecz nie radość i inne pozytywne emocje.

Taylor spojrzał czujnie i oblizał wargi. Nie znał się na czytaniu ludzkich emocji jak ich nadworny lekarz, znał za to swojego kumpla. Viper również nie siedziała w bandzie od wczoraj i była chytra jak mało kto. Przez jej twarz przemknął cień niepokoju zastąpiony od razu czujnością.

Cokolwiek mówić o ich Guido ciężko było powiedzieć, by tak ktoś przyszedł do niego ze skargą czy płaczem i nagle dostał coś od niego za darmo i w prezencie. Zwłaszcza odszczekanie rozkazu jaki sam wydał.
- Są przecież jeszcze zmiany. - rzekł grzecznie, mówiąc z tym swoim fałszywie uprzejmym tonem. Oczy Viper rozszerzyły się, brwi skrzywiły w wyrazie buntu i niezgody. Dla odmiany Taylor z aprobatą prychnął półgębkiem pochylając się ciut jakby miał się lada chwila zerwać do skoku. - Przecież nie można pozwolić coby twoi dzielni chłopcy i dziewczyny chodzili tacy zmęczeni na tych wartach, prawda? Wiesz czterech na warcie i czterech na zmianie to już się ośmiu robi.

Alice nie miała pojęcia ile dokładnie liczy banda złośliwej oficer. Wiedziała za to, że pozbawienie jej tylu ludzi jest już poważnym nadszarpnięciem. Widziała też, że pozostali na dachu Runnerzy również to świetnie wiedzą i szefowa swojej grupy nie przyjmuje tej decyzji lekko i łatwo. Wciąż próbowała choć jakoś zminimalizować straty skoro nie mogła już cofnąć tej decyzji.

- No ale kurwa, Guido, aż tylu? No nie przesadzaj przecież to głupia, pusta szkoła, żadnej broni ani dragów lub fur do zajebania. Tych durnych wieśniaków można zamknąć i wystarczy dwóch na straży. No i czemu ja mam ich pilnować? - próbowała najwyraźniej uderzyć w rozsądny ton.

- Po zimie masz najliczniejszą bandę. Więc najmniej odczujesz taką służbę. - odparł spokojnie facet, ciągle patrząc na podwładną tym swoim wilczym spojrzeniem. Ta unikała jego na ogół. Gdy jednak ich spojrzenia spotkały się widać było iskierkę złości i gniewu na taki obrót spraw.

- Taa… I masz najliczniejszą bandę, najwięcej nowych ludzi w tym sezonie a w zimie byłaś w Cheb najcwańsza i najdzielniejsza. Tak podobno rozpowiadają twoi ludzie na ulicy… a wiesz Viper ludzie zazwyczaj po kimś to powtarzają… - syknął jej złosliwie prawie prosto do ucha siedzący obok niej Taylor.

Nagle kobieta zdała sobie sprawę do czego to zmierza, przez pociągłą twarz przemknęło widmo niepokoju.
- Co? Nie no co ty… No co wy chłopaki ja bym przecież nigdy… - uniosła ręce w obronnym geście uśmiechając się nerwowo co zdecydowanie nie pasowało do pewnej siebie i nonszalanckiej oficer jaką na ogół ją widzieli.

Sprawa potoczyła się błyskawicznie. Ręka Guido wystrzeliła do przodu chwytając ją za gardło.
- Gadasz szmato na mieście, że ja zmiękłem po zimie? - wysyczał jej wściekle prosto w przestraszoną twarz. Taylor zerwał się na równe nogi i stanął za nią gotów asystować szefowi.
- Podobno już nie mam jaj… - kipiał z wściekłości i również wstał, a trzymana za gardło oficer musiała powtórzyć jego manewr, chrypiąc ciężko przez ściśniętą krtań. Dłońmi złapała ramię którym ją trzymał ale nie wyglądało by na serio próbowała się wyrwać.
- Co tobie się kurwa wydaje? Ze ktoś może sobie łazić po mieście i obrabiać mi dupę? Ktoś z moich własnych oficerów? Co sobie wtedy pomyśli taki szeregowy żołnierz? I reszta miasta? Ze kurwa można ze mnie kpić!? - warknął na nią, cedząc słowa dopiero na koniec wrzasnął na nią gdy zadał jej ostatnie pytanie. Ruszył z nią ku krawędzi dachu, Taylor asekurował ich idąc za nimi krok w krok.

Wchodzenie Guido w paradę, kiedy ten tracił resztki zwyczajowego opanowania i wychodził z niego szaleniec nie miało sensu. Skoro już opuścił maskę i dał ujrzeć światu zewnętrznemu czającą się za fasadą uśmiechu bestię, próby perswazji mogły nie podziałać. Alice nie słyszała o sprawie która aż tak wyprowadziła go z równowagi. Z tego co zrozumiała problem należał do poważnych: dużą rolę w utrzymaniu pozycji jednostki pokroju Guido zawdzięczały starannie wypracowanej pozie, renomie i posłuchu, a jeśli jego właśni ludzie pozwalali sobie na szydzenie za jego plecami wchodził na równię pochyłą, na której dolnym końcu nie czekało nic innego poza paskudną śmiercią. Nikt nie potrzebował tchórza, nikt z Detroit nie ruszy za słabeuszem - tu liczył się argument siły, nie siła argumentu. Po części dziewczyna czuła się winna, jako że to swoją uwagą wywołała podobne piekiełko. Wstała z dachu i boso ruszyła za nimi tak, by widzieć twarz wściekłego gangera, ale znajdować sie poza zasięgiem jego rąk.

- I kurwa, lubimy się, szanujemy, napierdalamy i upierdalamy sie razem, a tu kurwa ktoś kogo mam za swojego przyjaciela… - pokręcił z niedowierzaniem głową choć Alice czuła, że już jak to często robił podbarwił nieco parodię smutku by była bardziej czytelna. Doszli już prawie do krawędzi dachu i stanęli nad nią. Teraz Viper już chyba naprawdę się bała. Zaczęła się szarpać chcąc się wyzwolić i coś powiedzieć. lecz przez ściśnięte gardło nie dało się zrozumieć co próbuje mówić. Nadal też nie odważyła się uderzyć szefa, choć mogła podrapać go po twarzy, albo zastosować coś z tego co niedawno prezentowała w zapasach z Paul’em.
- Jebana suko, wszystko co masz zawdzięczasz mnie! To ja cię przygarnąłem, ja dałem ludzi, przy mnie stałaś się kim jesteś i to ja powiodłem cię do zwycięstw w Cheb którymi tak się pysznisz! Beze mnie jesteś nikim! - wrzasnął znów dając upust swojej wściekłości która trzęsła całym jego ciałem i ramieniem, a to trzęsło trzymaną w uwięzi dziewczyną. W końcu złapał ją drugą ręką, wykręcił jej rękę do tyłu tak, że musiała się wygiąć jak scyzoryk. Stanęła na samej krawędzi dachu i w tej pozycji musiała już patrzyć w ciemną otchłań na dole bowiem z dachu nie dało się zobaczyć w ciemnościach ulicy pod spodem. Puścił jednak jej szyję więc w końcu mogła coś powiedzieć z sensem na razie jednak wydawała z siebie plujące charkoty gdy próbowała dojść do siebie.

Pomyśleć że jeszcze kwadrans temu siedzieli i śmiali się niczym najlepsza rodzina, teraz zaś jedno z nich mogło zginąć. Gorąca złość wypełniła ciało Savage. Wszyscy popili, spalili też duże ilości marihuany tłumiąc rozsądek i dając dojść do głosu bardziej dzikiej części natury. W takim stanie o wypadek nie trudno, a ich dowódca nie wyglądał jakby zamierzał zrobić Viper krzywdę przypadkowo. Z pewnością zabolały go rozsiewane po mieście plotki, a jako osobnik wyjątkowo nieufny i drażliwy w pewnych kwestiach...cóż. Podchodzenie i rozpoczynanie kolejnej pacyfistycznej gadki tylko utwierdziłoby resztę w zdaniu, że zaczyna mięknąć. Po części mogli też zacząć upatrywać źródła jego problemów w niej i jej zachowaniu… a lekarza nie problem zastąpić. Dużo prościej niż dobrego dowódcę.
- Za kilka godzin mamy mecz, będzie ciężko z zastępstwem. - pozwoliła sobie na prostą uwagę. Mówiła powoli i spokojnie, chowając ręce w kieszeniach kurtki.

Zdawało się, że jej słowa przez nikogo nie zostały usłyszane. Guido nadal z miną pełną wściekłości nadal trzymał Viper w większości już poza obrysem dachu pozwalając jej się w pełni nasycić widokiem żarłocznej ciemności. Spadłaby na dół znikając im z pola widzenia, przez sekundę czy dwie słychać by było jej wrzask, potem niezbyt głośne chrupnięcie i taki byłby koniec pogromczyni chebańskiej obrony, odznaczającej się w kluczowych. Pewnie przed świtem jej sztywniejące, zniekształcone po upadku ciało zostałoby rozgrabione przez samych Runnerów z co wartościowszych gambli, a banda od reki rozdzielona pomiędzy posłusznych oficerów. Przez wzgląd na wcześniejsze zasługi truchła nie zostawiono by ot, tak na ulicy, tylko zorganizowano pochówek. I koniec. Sprawa krnąbrnej i pyskatej oficer byłaby zamknięta. Cała czwórka Runnerów na dachu zdawała sobie sprawę z takiego scenariusza. Czy się urzeczywistni nie wiedział chyba nikt bo nawet Guido targały sprzeczne emocje pomiędzy gorącą wściekłością a chłodną kalkulacją.

Sama Viper wyglądała w tej chwili dość nędznie. Zachłyśnięta własnymi plwocinami zwisającymi chwiejnymi nitkami z ust, wciąż kaszląca i dygocząca w rytm guidowego chwytu próbowała co chwilę cofać stopy by znów w całości znalazły się na dachu pod nieubłaganym naporem silniejszego od niej człowieka. Obecnie w ogóle nie przypominała tej dumnej i nonszalanckiej kobiety jaką zazwyczaj widać było na ulicy, albo wesołej, nieco zblazowanej dziewczyny którą była podczas zabaw i imprez, czy wyszczekującej rozkazy i polecenie ponaglającym i surowym głosem jak ją naocznie Alice widziała w akcji przy odkopywaniu szefowozu spod zawalonej kamienicy w Cheb.

Taylor zaś milczał. Stał po przeciwnej stronie niż Alice ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Wyglądało, że nie ma zamiaru sie wtrącać czy ingerować. Upokorzenie konkurenci przynosi mu widoczną satysfakcję. Nieco skrzywił się gdy rudowłosa lekarka się odezwała, ale poza tym nadal czekał na rozwój wypadków.

- Nie ma ludzi nie zastąpionych… - wysyczał w końcu nadal wściekły szef bandy patrząc na chwiejący się tył głowy kłopotliwej podkomendnej. - Tak naprawdę potrzebujemy jakiejś laski, a nie jej - rzekł dziwnie cicho powoli i nieubłaganie spychając ją co raz bardziej tak, ze już tylko piętami stała na płaskiej krawędzi dachu. Sama zaś Viper czując zbliżający się koniec wygięła się w łuk próbując dojrzeć czy spojrzeć chociaż na twarz oprawcy.

-Oczywiście, każdego idzie zastąpić - Alice przytaknęła, robiąc krok do przodu i zaraz kolejny. Nie przestawała mówić, obserwując uważnie wyszczerzony profil majaczący gdzieś u góry - Ale Viper trenuje z nami od paru tygodni specjalnie na tą okazję. Zastępstwa nie wyszkoli się w dwa kwadranse, a ona jest już przygotowana. Jeżeli mamy poważnie myśleć o wygraniu z Huronami potrzeba zgranej ekipy, gdzie każdy wie co ma robić. Wystarczy, że będzie tam jeden nie potrafiący się zachować jak na żołnierza przystało oszołom. Wystarczająco obniżam poziom swoją osobą, po co dokładać do tego kolejne problemy? To ważny mecz, sam tak mówiłeś. Bardziej ci się przysłuży żywa w jutrzejszym starciu, niż teraz roztrzaskana o chodnikowe płyty...a ukarać ją zawsze zdążysz.

Viper rozpaczliwie zerkała to na nawijającego Anioła to na szefa. Guido jednak ani drgnął wciąż z twarzą i spojrzeniem przesiąkniętymi furią. Uparcie milczał, zdając się nie reagować na to co sie dzieje. Co się mu kłębiło w tej chwili pod czaszką nie szło odgadnąć. W końcu powziął decyzję.
- Nie - ma - ludzi - niezastąpionych! - wycedził wściekle machając przy każdym słowie Viper jak szmacianą lalką tak, ze znów wpatrywała się w wierzgająca z jej punktu widzenia ciemną przestrzeń.

- Ale Guido! To była pomyłka! Ja nigdy… ja nie chciałam… przecież nigdy nie… - wydukała rwanym głosem, rozpaczliwie starając się przekonać szefa do czegokolwiek byle się jakoś wyratować. Szarpanemu ciału ciężko jednak było złapać oddech i zmusić się do mówienia. Wydawała się być bliska kompletnej paniki więc i zebranie słów do kupy przychodziło jej z trudem.

- Co tam bredzisz? - spytał nagle mężczyzna, wciągając ją i odwracając do siebie twarzą. Viper była prawie tak wysoka jak on choć nie dorównywała mu masą, przy nim zdawała się wiotka. Teraz prawie cudem ściągnięta z krawędzi otchłani stała do niej tyłem, ale Guido nadal jej blokował dostęp do reszty dachu więc stała może góra na połowie stóp na krawędzi. Dłonie oparła o jedyny punkt zaczepienia jaki miała czyli jego kurtkę. On zaś jedną dłonią złapał ją za podbródek prawie w identycznym geście jak nie tak całkiem dawno zrobił to Savage, choć teraz wydźwięk tego samego gestu był kompletnie inny.

- Zrobię wszystko co zechcesz! Naprawdę! Wszystko co każesz! - zapewniła go gorąco spanikowana, widząc ostatnią szansę na wyrwanie się z objęć pewnej śmierci.

- Wszystko? Naprawdę wszystko? - pierwszy raz odkąd wybuchła ta awantura Guido odezwał się do niej względnie normalnym tonem co ona od razu potwierdziła energicznym kiwaniem głowy - Świetnie. O to mi chodziło. I widzisz? Znów możemy być przyjaciółmi. - niespodziewanie uśmiechnął się jowialnie jakby nagle odnalazł od dawna poszukiwanego członka rodziny. Widząc ten uśmiech przez twarz Viper przeleciała cała gama emocji i grymasów zmieniając się błyskawicznie. Najpierw niedowierzanie, potem niepewność aż w końcu jakby ulgę i nieśmiały cień uśmiechu. Guido też się uśmiechnął jakby szerzej i wtedy wykonał niewielki ruch ramion spychając zaskoczoną kobietę z dachu. Nerwowy uśmieszek zmienił się w bezwładny, pełen przerażenia wrzask cichnący od razu razem z błyskawicznie oddalającym sie ciałem. Zawtórował mu pełen rozpaczy krzyk Anioła. Huśtawka emocji od strachu poprzez złość, niedowierzanie prawie ścięła ją z nóg. Jedyny plus stanowiło to, że momentalnie wytrzeźwiała. Do minusów zaś zaliczało się zmęczenie, znużenie i nagły ból głowy, rodzący się gdzieś za oczodołami i promieniujący wzdłuż policzków aż po zaciśnięte kurczowo szczęki.

Wrzask nagle umilkł. Guido i Taylor obserwowali wszystko spoglądając poza krawędź dachu ale nic nie było widać.
- Jak mi kurwa wywiniesz jeszcze raz taki numer to następnym razem siatki tam nie będzie! - wrzasnął gdzieś w dół po czym dziwnie zadowolony i zrelaksowany przybił żółwika z Tylerem odchodząc od krawędzi dachu. - Idź powiedz bliźniakom, żeby ją wyciągnęli, bo jeszcze naprawdę się spierdoli na dół. - mruknął do łysego kompana na co ten wciąż widocznie uszczęśliwiony takim obrotem spraw ruszył ku wyjściu na dach całkiem raźnym, wręcz wesołym krokiem. Guido wrócił zaś na swoje miejsce jakby nigdy nic i usiadł ponownie wyciągając kolejnego szluga.

Lekarka na miękkich nogach podeszłą do krawędzi i wyjrzała za nią, wciąż nie mogąc uwierzyć że cały numer od początku został ukartowany. Dopiero widząc poruszający się niezdarnie ciemny kształt, złapany w cienką pajęczynę, uspokoiła się na tyle, by móc spokojniej wypuścić wstrzymywane od kilkunastu sekund w płucach powietrze. Na miejscu Viper zeszłaby na zawał jeszcze nim bose stopy oderwałyby się od stabilnej krawędzi, jednak ukarana oficer najwyraźniej nie cierpiała na akrofobię...tyle dobrego. Ten drobny epizod pozbawił Igłę chęci do jakiejkolwiek dalszej integracji tej nocy. Miała dość, nawet ona posiadała swoją granicę tolerancji. Zamknęła oczy i policzywszy do dziesięciu, otworzyła je ponownie, ruszając szybkim krokiem ku swojej torbie i porozkładanym przy niej rzeczom. Klęknęła na jedno kolano, zgarniając wydrukowane karty papieru, leżące licem ku dołowi. Odwróciła się w kierunku Guido, zgrzytając zębami. Przecież nic się nie stało...żart. To tylko żart. Dlaczego więc pozostawiał niesmak?
- Jeżeli zaproponuję wrócenie do tematu sprzed besztania Viper istnieje ryzyko że wyrzucisz mnie z dachu tym razem bez siatki? - rzuciła na pozór lekkim tonem.

- Besztania? Ciekawe określenie… właśnie darowałem życie tej zdradliwej suce. Chociaż nie, gdyby mnie na serio wyrolowała nie rozkładalibyśmy z Taylorem tej głupiej siatki cały ranek. Zajebałbym dziwkę za taki numer. Za taki numer kurwa zajebałbym każdego… - zaczął mówić dość swobodnym i pogodnym tonem jakby opowiadał jakiś dowcip czy dykteryjkę, ale gdy doszedł do momentu zdrady i rolowania go głos mu jak zwykle stwardniał i wyglądało przez moment, że znów się rozpieni wściekłością. Wziął bucha, przetrzymał dym w płucach po czym wypuścił go po chwili i wyglądało, że złość mu przeszła. No ale w końcu nie wkurzał się obecnie na swoją obecną rozmówczynię.
- Dobra, mówiłaś o tym swoim Hope i problemach z problemami w bunkrze na jebańskiej Wyspie, tak? - spytał, czekając na potwierdzenie wykonując przy tym niedbały ruch ręką i wykonując przy tym różne łuki żarem ze skręta.

Dziewczyna kiwnęła potakująco głową. Przekręciwszy zmieniła pozycję z klęczącej na dużo wygodniejszą, siadając po turecku przodem do rozmówcy. Nie musiała się spieszyć, chłopakom zjedzie trochę nim wyciągną wierzgającą oficer z pułapki.
- W dość dużym skrócie. - mruknęła niewyraźnie odpalając własnego papierosa.

- Słuchaj, cokolwiek i ktokolwiek by tam nie był damy radę, jasne? - wskazał na nią dwoma palcami z uwięzionym pomiędzy nimi skrętem - Z Daltonem i jego wiochmenami nie powinno być kłopotów. Z tymi ze schronu się zobaczy. Może uda się któregoś dorwać na powierzchni, albo znaleźć niepilnowane wejście. Tak duży budynek musi mieć inne wyjścia, nawet jeśli ich nie znają redneck'i z Cheb, a może i te cwaniaczki co tam się ulęgły w moim bunkrze. Poza tym zobaczymy. Dam im szansę. Niech mi oddadzą bunkier to sobie mogą odejść w spokoju. Mogą też zostać i pracować dla mnie, więc mi potem nie kwękaj, że nie jestem wspaniałomyślny. - prychnął z przekąsem najwyraźniej dostrzegając ironię własnych słów.

Alice przewróciła oczami cudem powstrzymując się od rzucenia kąśliwego komentarza, nie było sensu. Zaczęła z innej beczki:
- Sęk w tym, że aby rozeznać się kto jest chory, a kto nie potrzeba bardzo specjalistycznego sprzętu. Na tym co jest w Detroit niewiele zdziałam, do czegoś takiego potrzebuję mojego starego laboratorium...co najmniej. Główny nasz problem jest taki, że w Cheb już ktoś jest i rozeznał sie na tyle, by zamknąć drzwi i włączyć kamery, co oznacza że resztę systemów też mógł uruchomić. Są przeróżne protokoły bezpieczeństwa, wyobraź sobie że pokonujesz drzwi wejściowe, potem następne stają otworem. Wchodzisz za nie i widzisz korytarz. Nagle wejście za tobą się zamyka, wyjście przed tobą tak samo...i tu zależy od tego czym naszpikowali ściany: albo do zamkniętej tuby korytarza wpuszczą gaz i wszystkich wytrują, albo po prostu odetną dopływ tlenu i znajdujący się w pułapce ludzie uduszą się w przeciągu kilkunastu minut. Przeciwnik nie będzie musiał ruszać się sprzed konsoli - naciśnie odpowiedni guzik i zacznie uprzykrzanie życia. Tam nie będzie możliwości obejścia danego fragmentu, wszystko znajduje sie pod ziemią, nie przekopiemy się obok podejrzanego sektora... a tam wszystkie będą podejrzane. Choćby w zwykłym z pozoru laboratorium można uruchomić proces dekontaminacji... spalenia wszystkiego co znajduje się w środku. To tak na wypadek wydostania się z probówek czegoś, co wydostać się nie ma prawa. Jakoś będzie trzeba przejść. Wejdziemy na pole minowe, gdzie nie dość że nie będzie jak się wycofać, to jeszcze każdy krok przynieść może śmierć. Brak kolejnych ruchów przyniesie śmierć. Ciężko zdobyć kompleks wojskowy, gdyż projektowano go właśnie po to, żeby nikt do środka sie nie dostał. Na litość i miłość rezydentów do mieszkańców osady bym nie liczyła. Ludzkie życie w tych czasach stanowi wartość niepomiernie mniejszą niż przykładowa klamka z pełnym magazynkiem. To że żyją zawdzięczają temu, że górne poziomy z upływem czasu oczyściły się same, wywietrzyły się. Dolnych mogli nawet nie ruszać, stąd nie skończyli jako nosiciele i w efekcie nie umarli. Rozmawiałam z Daltonem. Z początku Chebańczycy chodzili na wyspę, a każdy kto wrócił umierał. Szeryf wskazywał objawy podobne eboli... jednak zwykłą ebolę zwalczyliby odpowiednimi lekami. Wirus musiał być bardziej złożony, skoro kilkanaście osób umarło, a reszta dostała kategoryczny zakaz zbliżania się do terenu skażonego. - sięgnęła po wydrukowane zdjęcia i po kolei rozkładała je przed gangerem. Z kart papieru spoglądali ludzie w przeróżnym stadium choroby: owrzodzeni, spuchnięci, z krwią wypływające z wszelkich możliwych otworów ciała i poczerniałą, odchodzącą od mięsa skórą; ludzie w kombinezonach przeciwchemicznych wyglądający jak wyjęci z futurystycznego filmu i stosy trupów, przy których postawione obok transportery wydawały się śmiesznie małe.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 01-10-2015 o 20:01.
Zombianna jest offline  
Stary 01-10-2015, 18:43   #40
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

- Twoje Hope... byłaś tam parę miechów temu: pół roku, rok? Nie wiesz co tam jest teraz, pamiętasz co było ostatnio. No i Brzytewka… w jedną stronę jest prawie tysiąc mil. Do tego gównianego Cheb byśmy dojechali i wrócili dwa razy, nim tam dojechalibyśmy raz... a jeszcze trzeba wrócić. Jeżeli Jednooki może odgruzować wejście, to inni też, albo wejść jakąś inną dziurą jak u nas Archeo włazi gdzieś, gdzie niby borsuk by się nie zmieścił. O innych atrakcjach z Ruin nawet nie wspomnę. W Cheb może i nie wiemy co jest w środku ale mają energię, a jak działa energia to działa mnóstwo fajnych gambli i żyją tam ludzie. Jak oni mogą to my też możemy. Jeśli opuścili mój bunkier, to jeszcze lepiej. Co niby ma tam być? Nie wal mi jakichś bzdur, pytam się co tam jest, konkretnie. Przynajmniej co tam było - powiedział patrząc na nią uważnie i poważnie.

- Przysięgałam...nieistotne.- zrezygnowanym ruchem posłała niedopałek za krawędź dachu. - Skład aparatury medycznej, leków, komputerów z morzem najróżniejszych danych i środków chemicznych. Kombinezony przeciwchemiczne też się tam znajdzie, ale przede wszystkim jest tam laboratorium ze sprzętem umożliwiającym bardzo dokładną analizę próbek, generatorami osobnego zasilania, filtrami wody...i innymi “fajnymi gamblami” poprawiającymi jakość i komfort życia. Z tym wszystkim byliśmy w stanie wyleczyć większość znanych nam chorób, zaburzeń...nie to co teraz. Teraz wstrząs krwotoczny jest biletem na drugą stronę. Ten człowiek którego operowałam w Cheb... John Doe... tam miałby szansę na powrót do zdrowia, nawet mimo śmiertelnych obrażeń których się nabawił. Poza tym warto pamiętać o systemach zabezpieczeń, które da się wymontować, drzwiach otwieranych za pomocą czytnika linii papilarnych albo spuszczających na przeciwnika zasłonę trującego gazu chociażby... ludzi zawsze interesowało to, co można było zrobić z zapasami chemikaliów. Trucizny, broń chemiczna. Śmierć zamknięta w niewielkiej probówce...tam jest tego cały magazyn.

- Czyli są tam fajne gamble, ale raczej dla ciebie. Wiesz... żadnych pojazdów, paliwa czy broni. No prochy mogą być niezłe jeśli nadal są w stanie nadającym sie do użytku. Sprzęt o którym mówisz wyglądami na raczej stacjonarny, niezbyt by go pewnie było jak przenieść. Choć jeśli działa do szpitala by pasował. Wyposażenie szpitala to zwrotna ale bardzo długoterminowa inwestycja niezbyt popularna na dzielni. Kombinezony no fakt, przydałoby się takie coś mieć jeśli w tym Schronie na Wyspie faktycznie nie dałoby się żyć co nie jest takie pewne. Na upartego parę kombinezonów damy radę się skołować i u nas tutaj. Poszłaby wówczas na czele mniejsza grupka z tobą do kompletu. Mówisz, że są miejsca gdzie można się brzydko na nas zastawić. Wydaje mi się, że wiesz o jakich mowa więc umiesz te fragmenty rozpoznać. Przyda się skombinować jakiś czujnik skażenia. Ty czy Jednooki powinniście go ogarnąć co on tam pika. Organizuję wyprawę do bliższego celu.- sprawiał wrażenie, że zauważył problemy o jakich mówiła ale chyba wierzył, że on i jego banda jak zwykle poradzą sobie z tym co napotkają, zwłaszcza jak obrobią nieco pierwotny plan pod wpływem słów lekarki. Poza tym niechęć przed zapuszczaniem sie poza znajome tereny była w tym świecie powszechna. Rolę wędrownych kupców czy kurierów podejmowali nieliczni, a i ci z reguły poruszali się na stałych trasach.

Savage uśmiechnęła się delikatnie, choć miała ochotę złapać go za fraki i porządnie wytrząść, wrzeszcząc przy tym ile zostało jej sił w płucach. Co za uparte, beztroskie bydle! Dostrzegał tylko to, co chciał zauważyć, nic poza tym. Kombinował w miarę logicznie, mimo to większość jego wymyślanych na szybko kontrargumentów rozbijała się o braki w wiedzy technicznej, ale od tego miał ją - upierdliwą, wiecznie marudzącą pomoc merytoryczną. Zaczęła więc jeszcze raz, na spokojnie wychylając się do przodu i uniósłszy rękę uparła ją o pierś gangera.
- Wiem że nie lubisz jak ci się cokolwiek sugeruje, wolisz wszystko robić po swojemu. Tym razem to nie jest zwykły konflikt do jakiego przywykłeś. Patrzysz przez pryzmat… hm, bogatego doświadczenia, ale to kompletnie nowy przypadek, inny rodzaj wojny: brudniejszy, podjazdowy z zakamuflowaną bronią. Z tym wrogiem nie wygrasz strzelając do niego, lub obrzucając granatami. Tu potrzeba nowego podejścia, nowych rozwiązań. Rozwagi, ostrożności, bardzo dokładnego planu i przygotowań. Ignorując ostrzeżenia nie sprawisz że problem zniknie, albo stanie się mniej groźny. Paradoksalnie ułatwiasz przeciwnikowi zadanie pakując się beztrosko prosto w pułapkę. Sam pchasz się pod katowski topór razem z całym oddziałem, tamci wykończą nas nawet się nie pocąc. Nie jesteś ślepy, potrafisz dostrzegać więcej niż inni. Widzisz połączenia które ludziom umykają i wbrew temu na co pozujesz daleko ci do głupiego albo nierozważnego. - westchnęła wodząc palcami zaraz pod jego lewym obojczykiem, w miejscu ukrytej pod podkoszulką i skomplikowaną plątaniną tatuażu blizny postrzałowej
- Również w Cheb może sie okazać, że zostaniemy z pustymi rękami. Patrząc obiektywnie oba przypadki to strzał w ciemno, nie masz nic poza moimi zapewnieniami i na nich bazujesz, wysyłając ludzi w nieznane. Są tylko słowa, które do tej pory sprawdziły się stuprocentowo, nie oszukałam się ani nie pomyliłam. Z Hope też się nie mylę... zdaję sobie sprawę że odległość jest spora, o wiele większa niż do pierwotnego celu wyprawy. Siedemset mil da się ja pokonać. Jakoś tu dotarłam, prawda? I to całkiem niedawno. Naprawdę bardzo mi schlebia pokładana we mnie wiara, ale w tej materii jest ona złudna. Wspomniane zabezpieczenia są ukryte, nie da się ich zobaczyć gołym okiem, nawet nie będzie wiadomo gdzie szukać - czy przy suficie, czy przy podłodze, a może na ścianie? Przez Hope jestem w stanie was przeprowadzić, znam protokoły bezpieczeństwa, kody otwierające drzwi przez co zaoszczędzamy masę czasu i środków, bo nie trzeba ich wysadzać, czy obchodzić. Potrafię wyłączyć ukryte tam pułapki, wskazać fragmenty podłogi na których nie wolno stawać...a w Cheb? Bez spojrzenia na plany korytarzy przypomina to działanie po omacku. Ani ja, ani Jednooki nie damy rady wykryć zagrożenia nim nie będzie za późno - całą infrastrukturę zaprojektowali jeszcze przed wojną ludzkie którym nie dorastamy do pięt. I czujnik skażenia...serio? Jak niby ma działać? To nie pozostałości po materiale jądrowym, chemicznym, ale wirus. Choroba. Znasz czujnik wykrywający grypę? Coś takiego dałoby się zbudować, jednak nie z materiałów dostępnych w Detroit. Wejdziemy na pole minowe z zawiązanymi oczami, nie licz na cuda i boskie wstawiennictwo. Pulę tych pierwszych wyczerpaliśmy, drugiego nie dostaniemy choćbyśmy się skichali. Nie wiercę ci dziury w brzuchu bo lubię, rady są szczere i dyktowane doświadczeniem w dziedzinach nie będących twoją domeną. Po to tu jestem, żeby cię wspierać, a nie działać przeciwko tobie. Gramy w jednej drużynie, pamiętasz? Dlatego staram sie przedstawić problem i naświetlić wszystkie implikacje. Uzmysłowić powagę i fakt, że nie jesteśmy na razie zdolni podjąć się jego rozwiązania.- opuściła rękę i westchnęła ciężko, kładąc zaciśniętą pięść na swoim kolanie.
- Jeżeli spodziewasz się pojazdów rozczarujesz się...i to bardzo. Może wieśniacy mają jakieś wozy i łódki, ale nic poza tym. Oba przypadki to obiekty medyczne, nie oczekuj militarnych cudów w postaci helikopterów czy czołgów, zapasy paliwa gromadzono z myślą o zasileniu generatorów, nie wprawieniu w ruch kawalkady samochodów. Sprzęt z Wyspy też nie będzie należał do popularnych na dzielni, do tego jest trefny i zasyfiony. Chcesz pozbawić się całego oddziału, stracić i tak nadszarpnięte zimowymi wydarzeniami siły? Możesz nie przepadać za Ted’em Shultz’em ale zobacz co zrobił z Zakazaną Strefą. Zamknął ją mimo pozostawionych tam na pewno cennych przedmiotów i ciągle pilnuje aby nikt tam nie wszedł, nie bez powodu. Takie sąsiedztwo jest jak siedzenie na bombie. Wiesz że wybuchnie, nie masz pojęcia kiedy...ale zrobi boom. Traktuj Cheb podobnie, jako strefę śmierci...przynajmniej do momentu w którym zyskamy cień szansy na uniknięcie zakażenia. Jeżeli uda nam się cokolwiek stamtąd wyciągnąć i wrócić do Det, przywleczemy ze sobą kolosalny problem. Jak sądzisz, w jaki sposób zareaguje Hollyfield kiedy nagle ludzie w jego strefie zaczną masowo chorować i umierać? Zacznie szukać przyczyn, posłucha plotek i połączy fakty. Znajdzie winowajców, tym razem na niełasce się nie skończy. Pandemii nie da się porównać do zniszczonego gunship’a, inna kategoria... taka spod znaku plutonu egzekucyjnego. O ile uda się dożyć do tego momentu. - powiodła dłonią nad makabrycznymi zdjęciami.

Wzięła jedno z nich i podniosła, przyglądając się w zamyśleniu powiększonej tysiące razy pojedynczej, nitkowatej komórce.
-To nawet nie musi być wariacja na temat istniejącego wirusa, tylko inny wirus. Podobne objawy wywołuje Marburg, należący do filowirusów i blisko spokrewnioną z Ebolą. Jego materiał genetyczny stanowi jednoniciowe RNA o ujemnej polarności. Przypomina poskręcaną pałeczkę, ale wykazuje odmienność antygenową. Ebola zbudowana jest z siedmiu białek, z których nie przebadano jeszcze czterech, a co najmniej jedno z nich jest odpowiedzialne za supresję, czyli spowolnienie działania układu immunologicznego…. odpornościowego. Oba były wymieniane w kategorii najwyższej "A" jako jeden z najgroźniejszych czynników o wysokim potencjale bioterrorystycznym. Nigdy nie użyto ich na polu walki, choć badania nad tym były prowadzone co widać po Cheb. Obecnie ich znaczenie jako broni biologicznej jest wątpliwe, ze względu na szczególne tendencje do samoograniczania swojego rozszerzania. Duża śmiertelności i gwałtownego przebiegu nie sprzyjają kontrolowanemu skażeniu. Objawy choroby pojawiają się od dwóch dni do trzech tygodni od zakażenia wirusem, najczęściej okres inkubacji wynosi od ośmiu do dziesięciu dni. Zaczyna się od wysokiej gorączki, bólu głowy, mięśni i gardła oraz znacznego osłabienia. W następnym etapie występują wymioty, biegunka, wysypka, zaburzenia czynności nerek i wątroby, a w części przypadków krwawienia zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Objawy wstępne przypominają malarię, dur brzuszny, riketsjozę bądź inne wirusowe gorączki krwotoczne... a jak się kończy widzisz na zdjęciach. Lepiej to pokazują niż najlepszy słowny opis. Okres choroby trwa do około 2 tygodni, najszybszy znany przypadek śmierci nastąpił po czterech dniach. Ostateczne potwierdzenie diagnozy następuje w wyniku badań laboratoryjnych za pomocą kilku testów: testu immunoenzymatycznego, testów IgM i IgG - wykrywających przeciwciała, testu RT-PCR, mikroskopii elektronowej, izolacji wirusa przy zastosowaniu hodowli komórkowej. Pobrane próbki mają najwyższy poziom zagrożenia biologicznego; testy powinny być prowadzone z zachowaniem szczególnych środków ostrożności, przez wyspecjalizowane laboratoria. Jak chcesz wykonać cokolwiek z tego co wspomniałam teraz, przy aktualnie posiadanych zasobach? Wiesz jak walczono z tym przed wojną, kiedy ludzkość dysponowała niepomiernie bardziej rozwiniętą techniką, armią lekarzy, naukowców i szerokim zapleczem epidemiologicznym? - spytała i nie czekając na odpowiedź mówiła dalej, skupiając uwagę na oświetlonej wątłym świetle oczach siedzącego naprzeciwko mężczyzny.
-Nie walczono, udawano.- dostrzegła, że nieznacznie je zmrużył i zacisnął usta, nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, nie napinał mięśni ramion. Jeszcze nie. - Stwarzano bardzo skuteczne pozory walki, ograniczając się do pobrania próbek i ucieczki najdalej jak tylko można. Chorych zostawiano pod opiekom podobnym mi idiotów. Altruistów z poczuciem misji. Ognisko pandemii otaczano szczelnym kordonem i strzelano do każdego kto chciał się wydostać, czekając aż zakażeni umrą, potem wszystko palono do gołej ziemi. Mniej patyczkowano się z zapadłymi afrykańskimi wioskami, na nie po prostu zrzucano bomby od ręki rozwiązując problem zakażonego ternu i ludzi. W kontakcie powiedzmy z bronią termojądrową żaden wirus nie ma najmniejszej szansy. Nawet wtedy nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał mieć z tym dziadostwem kontaktu. W sumie zrobiono o tym całkiem dobry film. Pomijając hollywoodzką otoczkę, finalne zwycięstwo głównego bohatera nad straszliwą zarazą i jeszcze paroma bzdurami pod publikę, bardzo dobrze oddaje sam mechanizm działania pandemii, jej rozprzestrzeniania i niebezpieczeństwo. Pokażę ci go, może choć trochę rozjaśni ci obraz przeciwko czemu stajemy. Będzie też przyjemniejszy w odbiorze niż moje gadanie. - zakończyła cierpko.

- Wojnę mamy tu na miejscu cały czas. Od dwudziestu lat. Codziennie. I co noc. Zarazy też nie zdarzają się od święta. Da się to przeżyć. Nie każdemu i nie zawsze czy wiecznie ale da się. - Guido sięgnął po następnego skręta, poświęcając chwile na jego odpalenie. Przez cały wywód nie przerywał jej choć nie znaczyło, że pozostawał bierny i obojętny. Widziała różne emocje na jego twarzy od zirytowanego spojrzenia, po rozbawione prychnięcia i zaciętą minę.
- Poza tym… - zaczął wydmuchując kolejnego bucha - Byłaś w jednym bunkrze a nie drugim. Mówisz, że oba są medyczne więc na mój rozum można oczekiwać podobnych zabawek, a jest bliżej. Znacznie bliżej.

-Z tym, że swoje zabawki znam i obsłużę po pijaku, z zamkniętymi oczami. Obsługi nowych wpierw trzeba się na uczyć, a wątpię byśmy natknęli się na instrukcję od producenta. - prychnęła, odkładając zdjęcie wirusa i sięgając zamiast niego po ostatnią kartkę. Rozprostowała ją w dłoniach i ułożyła pomiędzy sobą a Guido. Zadrukowana strona przedstawiała mapę okolic Detroit i zaznaczoną trasę aż do St. Paul.

Na ten widok ganger wyraźnie się ożywił i nawet zaciekawił. Jeśli wcześniejsze zdjęcia zrobiły na nim jakieś wrażenie to nie dał po sobie poznać.
- Pokonałaś tą trasę w zimie czy przed...no kurwa niby jak? Ktoś cię zabrał, podrzucił? Podpięłaś się pod kogoś? Przecież nie masz nawet własnego samochodu, jeździć nie umiesz to byś sama nie dała rady przejechać taki szmat drogi. Na czym się znasz to znasz ale na organizowaniu wyprawy w tak chuj daleką trasę, sorry - nie twoja działka. Siedemset mil…- zamilkł i pokręcił głową z niesmakiem.

-Tą drogę da się pokonać. Ludzie wędrują z miejsca na miejsce, nie ograniczając się tylko do swojego domu i jego obrębów. - odpowiedziała powoli i naraz sapnęła, a na piegowatej twarzy pojawiło się zażenowanie. Pstryknęła palcami i kontynuowała uprzejmym tonem - Ósma Mila. Jeżeli ktokolwiek z miasta wie coś na temat przejezdności rejonów poza Det, czekających po drodze niebezpieczeństw i najdogodniejszej trasy to właśnie oni. Ciągle wysyłają karawany, utrzymują kontakty handlowe z najodleglejszymi, cywilizowanymi zakątkami Stanów. Rodzina Tony’ego mieszka w ich strefie, dlatego raz w tygodniu tam jeżdżę. Mia chorowała w zimie...ale spokojnie, leczę ją z własnych zapasów. - szybko uniosła ręce w obronnym geście. Pomaganie za darmo osobom spoza gangu było źle widziane przez szeroki, gangerowy ogół. Nikt nie lubił tracić gambli na obcych, no… prawie nikt.

Mężczyzna skrzywił się wyraźnie i parskając uniósł oczy ku górze. Zaraz machnął wielką łapą, odpuszczając bezcelowe w jego mniemaniu drążenie tematu. Hierarchia wartości rudego Anioła pozostawała poza jego zdolnością pojmowania, o czym przekonał się już nie raz i nie dziesięć.
- Przez Chicago nie da się przejechać, trzeba zrobić objazd wokół niego i na moje… - przyłożył rozstawione kciuk i palec wskazujący zaczynając od plamki oznaczającego Detroit. Potem odmierzał kolejno na mapie po nitkach dróg odliczając głośno. - … no to siedem jest tu… - rzekł pokazując jakąś pustą przestrzeń na mapie zdecydowanie przed Saint Paul. - … I jest jeszcze raz czy dwa… to daje jakieś osiemset - dziewięćset mil w jedną stronę. Liczyłem pobieżnie, ale nie sadzę żebym się wiele pomylił. Do tego są objazdy, walki, pościgi, ucieczki, blokady, aura i inne tego typu gówna które zawsze się w takich wyprawach przytrafiają. Kurwa zawsze. Zawsze jak wyjedzie się poza sprawdzony i obcykany teren, a Cheb jest sprawdzone. Ty znasz tamtą dziurę, ale nie znasz drogi do niej. Ja nie znam tutejszej dziury, wiem jednak jak do niej trafić. - popatrzył na nią przygryzając nieco wargę jakby ją szacował pod jakimś sobie znanym kątem.

- Zabrałeś mnie ze sobą żebym wskazywała alternatywy i myślała o aspektach innych niż te w których radzisz sobie świetnie sam - puknęła palcem w pliczek poprzednio oglądanych zdjęć - Nie ludzie ani zabezpieczenia będą naszym największym zmartwieniem ale skażenie...z tym nie wygramy. Nie zobaczymy, nie damy rady się ochronić. Pojedziemy po śmierć, z tym że odroczoną i przywleczemy ją ze sobą do miasta. Całe Detroit będzie tak wyglądać... w tej najbardziej optymistycznej wersji. W mniej optymistycznej ktoś zarażony wyjedzie poza Det i rozsieje epidemię chociażby w Nowym Jorku czy Miami. Różnica z Hope polega na tym, że to miejsce wolne od jakiegokolwiek skażenia. Pod tym względem jest czyste i bezpieczne. Znamy jego rozkład i całą wewnętrzna infrastrukturę: wejścia wyjścia, newralgiczne fragmenty korytarzy i pomieszczeń. Fakt, pojawiły się tam maszyny. Widzieliśmy je raz i to wystarczyło. Dwa lata temu wybiły wszystkich, a budynek szpitala zniszczyły... co dziwne nie jest, jako że nikt z nas nie mógł równać się umiejętnościami bojowymi i wyposażeniem najbardziej nieogarniętemu Runnerowi, wyłączając mnie. To co jest pod ziemią zostało nietknięte...prawdopodobnie. Trzeba wiedzieć gdzie dokładnie jest wejście i mieć kogoś pokroju Jednookiego, z całym jego wybuchowym przedszkolem. odpaliła trzęsącymi się dłońmi kolejnego papierosa. Wchodzili na teren o którym nie lubiła nawet myśleć - [i]Na moje nieszczęście ktoś uwierzył w to co mówiłam o domu. Zaciągnął mnie tam i kazał pracować. Był...bardzo przekonujący, miał też...bardzo mocne argumenty. Tony’emu zajęło dziesięć dni zanim mnie wydostał. Nie było to łatwe i przyjemne zwycięstwo dlatego że w środku siedzieli ludzie nie chcący żeby ktoś dostali się do środka. Wejście wysadziliśmy żeby nikt więcej się tam nie dostał..i nie rozkradł tego co tam jest. Tamtym razem natknęliśmy się tylko na ludzi, ale nie mówię, że to oznacza że po drodze nie przyjdzie natknąć się na twory Molocha. Zawsze też możemy zahaczyć o St. Paul. Paru osobom stamtąd pomogłam, neutralne zebranie informacji jest jak najbardziej wykonalne. Będą mnie kojarzyć...i tam jeszcze nikogo nie glanowaliście to będzie też inaczej niż w Cheb. Maszyny to przeciwnik z którym idzie walczyć konwencjonalnymi sposobami. Da sie go zniszczyć, zranić. Wyłączyć. Unieszkodliwić. W Cheb zaś mamy to - [i]kiwnęła głową ku kartom papieru - Na to nie zadziała żaden granat ani żaden rodzaj amunicji. Czasowo informacje o obu przypadkach są mniej więcej podobne, różnica trzech tygodni. Nie mówię żeby odpuścić wyspę... tylko przygotować się. Zdobyć możliwość do obrony i przeżycia tam na dole. Wyleczenia w razie infekcji. Mogę to zrobić, ale daj mi sprzęt. Gołymi rękami nikomu nie pomogę.

- Ludzie to prawdziwi krętacze i kopacze, wszędzie wlezą. Zobacz na ten Schron na Wyspie. Ci co tam są też są tam od niedawna, wcześniej był pusty. Tam też tak może być - wzruszył ramionami zaciągając się mocniej skrętem i chwilę obserwując rozżarzonego do jaskrawej żółci końcówkę rakotwórczej pałeczki.

Zimny dreszcz przeszedł Igle po plecach. Myśl o tym, że ktoś obcy, nieuprawniony chodzi właśnie podziemnymi korytarzami i bezcześci miejsce nazywane przez nią niegdyś domem przyprawiało o mdłości. Musiała upewnić się, że tak się nie stało. Cmentarzom winno się okazywać szacunek, a zmarłych pozostawić w spokoju. Tym bardziej nie profanować ich ciał wciąż zalegających na i pod ziemią.
-Może tak być, wszystkiego jednak nie wyniosą, nie każdy cenny przedmiot uznają za warty uwagi. Nie każde drzwi otworzą. Nie mam zamiaru zostawić z pustymi rękami ciebie i chłopaków. Zrozum... pokonanie blokad, zamków hydraulicznych, uzbrojonych korytarzy i opróżnienie całości to praca cholernie długoterminowa, jedynie dla dużej, dobrze zorganizowanej i wyposażonej grupy.- westchnęła ciężko, wyłamując nerwowo palce -To czego nie można wynieść, da się rozmontować. Tamtejszy sprzęt znam, nie będę musiała się go uczyć od podstaw. Dam radę wyciągnąć najważniejsze moduły, a resztę zastąpić częściami zamiennymi z magazynu - wciąż zapakowanymi. Chyba nie sądzisz że przez dwadzieścia lat działał bezawaryjnie, musieliśmy mieć elementy zapasowe, wymienne. Wszystko się z czasem zużywa. Aparaturę da się przenieść całkiem wygodnie. O ile nikt nie wpadnie na genialny pomysł by po niej poskakać, dojedzie w jednym kawałku aż tutaj. Do jej zasilania potrzeba sporej ilości energii elektrycznej - to też idzie załatwić zabierając ze sobą generatory prądotwórcze. Część z nich nawet nie potrzebuje paliwa, działają dzięki energii solarnej. Panelom słonecznym. Montujesz taki na dachu i cieszysz się elektrycznością w całym domu. Światła, termy grzewcze, radio, komputery...i nagle w strefie Runnerów jest jasno nawet w nocy. Ogranicza się też ilość pożarów wywołanych niedopilnowaniem źródeł ognia po pijaku, oraz zgonów przez zaczadzenie. Ilu cywili umarło zimą przez zatrucie tlenkiem węgla? Podobne tragedie nie muszą mieć miejsca. Paliwa jako takiego jest tam mało, ale który z naszych nie chciałby mieć w aucie nadtlenku azotu...nitro? Można też pomyśleć nad miotaczami ognia: mało finezyjne, ale skuteczne i widowiskowe. Z części z magazynu da radę zmontować nie takie cuda. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Pędzenie alkoholu etylowego to jak splunąć. Czystego alkoholu, nie tych burych popłuczyn produkowanych przez świętej pamięci Brekovitz’a. Czysta wódka, jak z półki przedwojennego sklepu. Co nie pójdzie do picia, może pójść na handel. Kolejne źródło zysku. Kwestia zapasu leków i środków chemicznych jest... trochę skomplikowana. Najprościej: gotowych jest dużo, ale więcej tam półproduktów mających dłuższy termin przydatności do użycia. Łatwiejszych w przechowywaniu. Wyjaśnię na przykładzie skręta: trzymaliśmy osobno tytoń, marihuanę, bletki i filtry. W razie potrzeby składaliśmy wszystko i używaliśmy, dzięki czemu nie wietrzały i dłużej zachowywały zapach oraz pierwotne właściwości. TT, nasz osiedlowy dealer zostanie bez pracy. LSD, steroidy, heroina, metaamfetamina, speed, halucynogeny - z zaopatrzeniem z Hope produkcję podejmę od ręki. Tak samo z lekami: opiaty, przeciwbólowe...mogę wymieniać długo. Szczepionki dzięki którym upadek na brudny pręt zbrojeniowy i infekcja tężcem nie skończy się utratą kończyny. Lepiej mieć pod sobą sprawnych ludzi niż kaleki. Poprawa jakości usług medycznych jest plusem zarówno długo i krótkoterminowym. Zyskujemy środki do ochrony i walki z niewidzialnym wrogiem, czającym się pod Cheb. Do tego gdybyśmy mieli dzisiaj porządne laboratorium chłopak od Hanka, Toby, stanąłby na nogi za dwa dni...a tak ciągle może umrzeć, a ja nic na to nie poradzę, nie mam jak. Oczywiście dodatkowa skrzynka amunicji, samochód, kanister benzyny albo półcalowe działko są przydatnymi przedmiotami i lepiej je mieć niż nie mieć, ale idzie je zdobyć i tutaj, w mieście. Ma je prawie każdy. Na kogo nie spojrzę nosi przy sobie pistolet, rewolwer, strzelbę lub karabin... ale twoim celem nie jest coś równie pospolitego. Szukasz robiących wrażenie unikatów i przez samo ich posiadanie umocnisz swoją pozycję człowieka z którym lepiej nie zadzierać. Stąd zainteresowanie artefaktami z dawnych czasów i gotowość poświęcenia wszystkiego, byle upatrzony cel osiągnąć. W Hope znajdzie coś dla siebie również ktoś, kto nie ma w planach odbudowy szpitala. Tam nie ma wirusów, nie ta specjalizacja. Jest coś innego, o czym już wspomniałam, ale nie rozwijałam tematu. Myślisz o kadziach toksycznych, żrących substancji, pozornie bezużytecznych bojowo. Wybuch bomb przyniósł ze sobą konsekwencje w postaci upadku systemu edukacji. Rzadko kto potrafi powiedzieć coś więcej na temat historii inaczej niż odnosząc się do opowieści znajomych albo rodziców, o bardziej złożonych dziedzinach wiedzy nie wspominając. Książki zamiast czytać pali się w piecach, ludzie zapominają. Nie drążą zagadnień dla nich niezrozumiałych. Zbędnych...jak chemia, a przecież to wszystkie te procesy i reakcje, które sprawiają, że żyjemy. Również procesy w przyrodzie nieożywionej są zjawiskami chemicznymi. Dzięki osiągnięciom tej nauki udoskonalano technologie i techniki przemysłowe, produkowano więcej żywności, syntetyzowano skuteczniejsze leki, substancje odurzające...broń. Chemia zmienia świat. Może być jednak dla ludzkości zarówno wybawieniem, jak i śmiertelnym zagrożeniem. Wiele zależy tu od chemików. Ważne jest, żeby tak ich kształcić, aby nie tylko rozumieli procesy zachodzące w przyrodzie i umieli nimi sterować w pożądanych kierunkach, lecz i na każdym kroku zdawali sobie sprawę z zagrożeń dla świata. Dobrze wykształcony chemik jest człowiekiem o wszechstronnej wiedzy i umiejętnościach. Do czego owa wiedza posłuży...cóż. Każdy kij ma dwa końce, prawda? - opuściła głowę, zwieszając ją między oklapłymi ramionami. Skoro miała mieć choć marny cień szansy na przekonanie rozmówcy o słuszności niestandardowo długiej wycieczki, odkrycie wszystkich kart wydawało się logicznym rozwiązaniem...i do diabła z tym, że Tony się wścieknie.

- No, no… ale ty potrafisz nawijać. - pokręcił głową gdy skończyła. Dał jej się wygadać, spalając przez ten czas kiepa i właśnie wyrzucając kolejnego. Patrzył na nią uważnie, a dziewczyna miała wrażenie że od dłuższego czasu nie mruga - No już. Mów dalej, nie krępuj się. Pani doktor...

Alice trwała w pozornym bezruchu przez dłuższą chwilę zbierając myśli, aż z sykiem poderwała twarz ku górze. Objęła się ramionami, zaciskając mocno dłonie na skórzanym materiale kurtki i wpatrywała się martwo w oświetloną prowizoryczną lampką mapę.
- Dawno już zorientowałeś się że wbrew temu co wmawiam bliźniakom nie jestem normalnym lekarzem. Wolałam żebyście uważali mnie za konowała, potrafiącego stawiać rannych na nogi i tyle. Względy bezpieczeństwa. Dlatego trzymam dystans, nie upijam się publicznie i staram nie rzucać w oczy. To ostatnie wychodzi mi całkiem nieźle, ale nie zawsze. Poprzednio w Hope nie znalazłam się w własnej woli. Byłam głupia i naiwna, zaufałam nie temu człowiekowi co potrzeba. Komuś, kto gdzieś w Ruinach dorwał książkę o II wojnie światowej i technikach eksterminacji ludzi. Wymarzył sobie podobnie wygodny, tani i skuteczny sposób likwidowania wrogów co naziści. Środek o nazwie Cyklon B, stosowany przez III Rzeszę do trucia więźniów niemieckich obozów zagłady: KL Majdanek i Auschwitz-Birkenau. Receptura jest banalnie prosta: granulowana ziemia okrzemkowa nasycona cyjanowodorem, która uwalniała cyjanowodór po wyjęciu ze szczelnych pojemników. Podczas wojny, w ramach Operacji Reinhardt ofiary zaganiano do specjalnych komór gazowych i tam dokonywano masowych egzekucji. Zabitych w ten sposób liczono podobno w setkach tysięcy. Ja... nie wyczułam w porę jego intencji, mój błąd. Karygodny, ale z każdego błędu idzie wyciągnąć lekcje na przyszłość. Zgarnął mnie d...do domu, kazał pracować nie zostawiając miejsca na sprzeciw. Używał metod równ... to historia na kiedy indziej, nie to jest teraz ważne. - głos ochrypł jej nieprzyjemnie.
- Reasumując: z tego co jest w Hope, za pomocą zostawionej pod ziemią aparatury jestem w stanie wyprodukować nie tylko leki, ale i dowolną substancję uznawaną za wysoce szkodliwą: sarin, fosgen, bromocyjan, arsenowodór, chlorocyjan, fenylodichloroarsyna, iperyt siarkowy, chlorosiarczan etylu, tabun, soman, cyklosarin, VX, czynnik pomarańczowy, mieszankę fioletową. Wszystkie są toksycznymi związkami, o właściwościach fizycznych i chemicznych umożliwiających militarne zastosowanie. Ich charakterystyczną cechą jest śmiertelne bądź szkodliwe działanie na organizmy żywe - ludzi, rośliny i zwierzęta. Same w sobie są bronią chemiczną lub jej podstawowymi składnikami, zaś celem ich użycia jest skażenie atmosfery, terenu, obiektów przemysłowych, pojazdów, infrastruktury wojskowej lub upraw czy zbiorników wodnych. Wdzięczny materiał do pracy, nie wytnie żadnego psikusa w postaci nagłych mutacji jak to się ma w przypadku wirusów. - mówiła spokojnie, jakby tłumaczyła ciekawskiemu kumplowi zasadę działania zastosowanego w prowizorycznej lampce ogniwa galwanicznego i tylko zaciśnięte z całej siły na kurtce drżące palce psuły efekt stoickiego spokoju.
- To co leczy, może też zabijać. W zależności od użytych czynników wywołujemy zaburzenia poszczególnych procesów biochemicznych: porażenie układu nerwowego...paraliż, krwotok wewnętrzny, upośledzenie pracy pęcherzyków płucnych i w efekcie uduszenie, halucynacje, zawroty głowy. Poparzenia zewnętrznych powłok... skóry, głębsze poparzenia układu oddechowego., bądź poparzenia niszczące tkankę aż do kości. Podrażnienie śluzówek, trwałe lub czasowe uszkodzenie delikatnej struktury jaką jest gałka oczna. Utratę przytomności, śpiączkę. Uniemożliwiamy organizmom żywym przekazywanie impulsów w przywspółczulnym układzie nerwowym i wszystko kontrolujemy od początkowej fazy testów po rozpylenie. Jesteśmy w stanie krok po kroku opisać i przewidzieć następne etapy skażenia bez niebezpieczeństwa wyrwania się broni spod kontroli, jak w przypadku wirusów. Możliwości jest cała masa. Bojowych środków chemicznych używano sukcesywnie podczas obu wojen, zabijając w ten sposób miliony ludzi na polach bitew i terenach objętych konfliktami zbrojnymi. Dzięki nim owe wojny wygrywano. Są sprawdzone, skatalogowane, bardzo dokładnie opisane. Pojęcie gazu musztardowego na pewno jest ci znane. Znając podstawowe zasady działania określamy co do metra zasięg działania, ustalamy docelowy efekt i dobieramy odpowiednie stężenie, reszta dzieje sie sama. Wyobraź sobie zamknięte pomieszczenie rozmiarów powiedzmy sali treningowej na Strzelnicy. Zakładamy maski przeciwgazowe lub kombinezony, rzucamy prezencik na środek i czekamy aż przeciwnik zostanie wyeliminowany. Da się je łatwo transportować i modyfikować na bieżąco w zależności od potrzeb. Wpuścić ludziom z bunkra do systemu wentylacyjnego, eliminując ich z walki już na starcie. Wtedy nikt nie zafunduje nam niespodzianek o których wcześniej wspominałam. Proste, szybkie, eleganckie i skuteczne. Minimalizujemy straty własne, zostawiając zyski. Same, czyste zyski. Do przechowywania broni chemicznej nie potrzeba skomplikowanej aparatury, wystarczy zabezpieczona przed wtargnięciem osób trzecich piwnica. Zostaje też kwestia nośników danych. Wiedzy, dzięki której uda ci się zyskać nie jednego, ale całą gromadę podobnych mi jajogłowych. Ludzie sami będą lgnąć na teren z działającym szpitalem. Prosty przykład: ludzi chcą mieć dzieci. Przy obecnie wysokiej umieralności nie jest to takie proste...a tak damy radę zaopiekować się nawet wcześniakami. Poradzimy sobie z większością znanych chorób i urazów. Zaproponujemy im życie i opiekę. Plotki szybko się roznoszą, sami do nas przyjdą. Nikogo nie trzeba będzie przekonywać, albo zwalczać wtórnego analfabetyzmu. Wyhodujesz sobie chemików, inżynierów, lekarzy, saperów i innych specjalistów od powijaków, wpajając do głów posłuszeństwo. Ustalając od samego początku hierarchię wartości... profit osiągalny, ale akurat wyjątkowo długoterminowy. Inwestycja na przyszłość.

- Hope... warto się zakręcić. - uśmiechnął się pod nosem obracając skręta w dłoniach i przemykając go pomiędzy palcami. - Tam mogą być roboty tu mogą być wirusy. Zawsze wszędzie coś stoi na drodze do skarbu i wygodnego życia. Tej wiosny pojedziemy na Wyspę i zobaczymy co się stanie. Kto wie, może w następnym sezonie udamy się do St Paul. Będziemy mieć dwie miejscówy. - ta myśl zdawała mu się zdecydowanie przypadać do gustu. Bardzo niewiele osób na tym co ocalało z ich świata mogło się poszczycić posiadaniem do dyspozycji dwóch tak wyposażonych miejsc, o których mówiła Alice.
- Z wirusem też jakoś sobie poradzimy, ale z tymi kombinezonami i maskami może być dobry pomysł. Coś się jeszcze powinno zorganizować, a na zabezpieczenia są sposoby. Poza tym jesteś jakąś straszną pesymistką. Może zapukamy grzecznie do ich drzwi i sami nas wpuszczą? I będziemy żyć razem w miłości i przyjaźni. To chyba powinno ci się spodobać, co? - posłał jej na koniec ten swój tajemniczy uśmieszek, jak zawsze gdy coś knuł i kombinował.

Wizja gangerów trzymających się za rączki z Chebańczykami i pląsających wesoło w kółeczku była tak niedorzeczna, że dziewczyna zaśmiała się głośno odchylając się do tyłu, a cała złość przeszła jej jak ręką odjął.
- O tak, bardzo chciałabym to zobaczyć! Wyobrażasz sobie Taylora bratającego się z Daltonem w uścisku i piekących wspólnie pianki nad ogniskiem? - chichocząc pod nosem zgarnęła kartki i wpakowała je do torby - Tylko mu tego nie powtarzaj, bo mi zafunduje lot z napędem glanowym prosto na Orbital.

- Taylor? On by zeżarł te pianki razem z patykami i ogniskiem… - Guido również się roześmiał, słysząc jej uwagę. Pierwszy raz się zaśmiał, a nie wyszczerzył lub szyderczo uśmiechnął odkąd wybuchła awantura z Viper.

Lekarka uspokoiła się na moment, podejmując dyskusję poważniejszym tonem.
- Pozwól mi wrócić do domu, daj paru chłopaków ze sprawnymi autami. Mniejszy oddział łatwiej się przemknie niż cała wojenna wyprawa. Zrobimy szybkie rozeznanie, wyczyścimy wejście jeżeli nikt tego jeszcze nie zrobił. Zorientujemy się w sytuacji, zgarniemy najpotrzebniejsze rzeczy: parę gratów z laboratorium z mikroskopem elektronowym na czele, odczynniki, kombinezony i to, co uda się zapakować, a co pomoże na Wyspie. Zabezpieczymy i uzbroimy teren, zasypiemy ponownie wejście i upewnimy się że nikt tam nie wejdzie przed naszym powrotem...kiedyś. Po Cheb. Dokończysz swoje przygotowania, ja dostarczę ci brakujący sprzęt, przestanę marudzić i robić za złego proroka.

Uśmiech gangerowi przygasł. Popatrzył na nią uważnie tym swoim świdrującym, wilczym wzrokiem.
- Kiciu… tam może był twój dom… ale teraz jest tutaj. U nas... z nami. - powiedział cicho i już całkiem poważnie. - Dam ci obstawę, ale nie Jednookiego. Potrzebny mi na Wyspie. Dojazd i powrót powinien wam zająć tydzień. Plus to co się przydarzy po drodze i same łażenie po tej dziurze. Czyli jakoś półtora tygodnia do dwóch realnie licząc. Poślę kogoś kto sobie poradzi. Ty się skup na swojej robocie i o tym jak wejść i wyjść ze środka. No i przywieź stamtąd coś przekonywującego. - powiedział podsumowując całą sprawę z niespodziewaną i nieplanowaną przez niego wyprawą. Z poddasza doszły ich śmiechy i odgłosy powracającej reszty załogi jaką wystawiali Runnerzy na jutrzejszy mecz.

-Półtora tygodnia - zgodziła się z oszacowanym czasem - Poczekasz z rozpoczęciem akcji do tego czasu? Mimo wszystko chciałabym być przy otwieraniu bunkra...i całej reszcie. Wyślesz ze mną bliźniaków? Jakoś przy nich czuję się spokojniejsza.

- Jak wszystko będzie gotowe do wyruszenia to ruszamy. Im też nie ma co za dużo czasu na kombinowanie dawać. Wiemy o bunkrze więc wiedzą, że wrócimy prędzej czy później. - wzruszył ramionami. Może i te dodatkowe przygotowania jakie wynikły z tej rozmowy nieco pokrzyżowały mu jakieś plany i grafiki ale sprawiał wrażenie, że nadal jest skłonny przeforsować swoja wersję. Często mu się udawało wbrew wszystkiemu dlatego miał opinię farciarza i ryzykanta.
- Pomyślę jeszcze kogo i z czym wysłać. Zostaw mapę. - wskazał na leżące na dachu arkusz wydrukowany przez Mario. W drzwiach zaś ukazała się zwalista, świecąca bielą całej głowy sylwetka a za nią dwie mniejsze nieco chyboczące, brzękające szkłem i roześmiane.

Alice skrzywiła się i wzruszając ramionami patrzyła na powracających tryumfalnie gangerów.
- Półtora tygodnia to niedługi termin. Przyda ci się lekarz na wyprawie. Porządny lekarz, nie sanitariusz pokroju Chrisa. Zobacz co sie działo ostatnio, kiedy zabrakło Ernst’a-odstawiła torbę pod ścianę i przysiadła tuż przy rozmówcy.
- Nim sie zorientujesz, wrócimy. -mruknęła wodząc palcem po jego wyciągniętej nodze, tej którą uszkodził mu w zimie walący się budynek. Postawienie go do pionu i przywrócenie pełnej sprawności zajęło sporo czasu i kosztowało lekarkę sporo nerwów, ale chodził i nie odczuwał drastycznych następstw kontuzji.

- No przydałaś się… masz teraz nas, szkołę i święty spokój. No i układy takie a nie inne. Nie jak te patafiany zamknięte u ciebie w piwnicy. - wzruszył ramionami patrząc na nią spod przymkniętych powiek. Trzymając w zębach skręta odchylił tułów nieco do tyłu podpierając się rękami o dach.
- A z wyprawami i walkami tak już jest, że zawsze ma się za mało tego co by się przydało. Nie rozdzielę cię. W Hope byłaś tylko ty od nas więc musisz tam pojechać ty, a nie kto inny. My weźmiemy Chrisa. Może skołuje się jakieś zastępstwo. Dotąd sądziłem, że lekarz będzie z nami, ale jak tak się sprawy pokomplikowały coś trzeba będzie wymyślić. - przeniósł wzrok na resztę podchodzącej już do nich bandy.

- Ej! A widzieliście jak Viper spadła z dachu?! - rzucił podchodzący do nich Paul który tak chciał podzielić się tą informacją, że wyprzedził Taylora i stawiał w pośpiechu na papie przyniesione butelczyny.

- No kurwa dobrze, że tam ta siatka była bo by się zjebała na sam dół. Kto ją tam kurwa rozciągnął, przecież rano jej nie było? - spytał równie zaciekawiony tym zdarzeniem Latynos nie mogąc widać przejść do porządku z tym dziwnym fenomenem architektonicznym ich głównej bazy.

- Taa… Widzieliśmy… - kiwnął głową Guido w odpowiedzi uśmiechając sie do nich całkiem wesoło. - Viper spadła bo była bardzo nieostrożna. Kurewsko nieostrożna bym nawet powiedział. - przeniósł swoje wilcze spojrzenie na kobietę wyglądającą jakby do końca miała ochotę się kitrać za plecami towarzyszy, byle nie stać teraz na widoku szefa. Zaś u tego Alice dostrzegła nagłe nabrzmienie żył na skroni i poruszanie nozdrzami co było cieniem poprzedniej wściekłości. Widać nadal widok podkomendnej go jątrzył, choć jak ktoś nie był świadkiem tego co się działo na dachu przed powrotem chłopaków pewnie nie miał pojęcia o co naprawdę chodzi, nawet jeśli cokolwiek zauważył. Taylor prychnął tylko i popatrzył z wyższością na skruszoną gangerkę, ale swoim zwyczajem nie odezwał się.

- No bo tak… zagapiłam się i tak głupio wyszło… - wydukała z siebie Viper kompletnie nie podobna do swojej zwyczajowej pewnej siebie pozy. Wyglądała teraz jak uczennica przyłapana przez nauczyciela z fajką w reku, nie wiedząca co powiedzieć, ani gdzie okiem rzucić.

- No to uważaj na siebie, bo nie wiadomo jak długo ta siatka tam zostanie. - powiedział szef nadal niezbyt przyjaznym głosem choć już prawie normalnie.- No ale jak jest alk… - sięgnął po postawione butelki i każdemu wręczył po jednej, a te natychmiast zostały otwarte.
- Too… za jutrzejsze zwycięstwo! I na pohybel Huronom! - wrzasnął nagle podnosząc swoje szkło i zaraz zderzyły się z nim następne w nieśmiertelnym geście toastu. Zaraz rozległy się śmiechy i kolejne znacznie mniej grzeczne życzenia pod adresem jutrzejszych przeciwników najczęściej związane z jebaniem, wyjebaniem lub zajebaniem w różnych konfiguracjach i zestawieniach. Mecz łączył ich wszystkich i wszyscy chcieli go tak samo wygrać bijąc na głowę swoich przeciwników. W końcu byli Runnerami, najlepszymi zawodnikami w całym mieście i mogli udowodnić to w meczu który miał z miejsca być przełomowy i pamiętany przez wiele następnych sezonów.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172