Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2015, 19:43   #109
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA

Emma biegła, oszczędzając oddech i starając nie potknąć się o nierówności podłoża. Obok niej pędziła Voorda niczym ucieleśnienie koszmarów. Spalony ożywieniec przedzierający się przez ciemny, lekko zamglony las w blasku księżycowego światła.

Oddaliły się od Stonehenge, kierując do pobliskiego miasteczka, pozostawiając za sobą światła samochodów ze sługami markiza piekieł.

- Poczekaj tutaj, Emm, dobra? – Poparzona twarz Voordy skierowała się na w stronę fantomki. – Znajdę nam transport i zwiewamy stąd. Gdyby nas coś rozdzieliło, cos się wydarzyło, pojawiło się jakieś zagrożenie, jedź do Salisbury do Dust Hole. Tam znajdziesz naszych. Mną się nie przejmuj. jak zobaczę, ze cię tutaj nie ma , też tam pojadę.

Nie podobało się to Emmie, ale ona na kierowcę zwyczajnie się nie nadawała. Pozwoliła więc wykazać się Alicji i kiedy jej dawna regulatorka poszła załatwić transport, Emma zaszyła się w krzakach okalających jakiś budynek i od razu sięgnęła po swoje moce ukrycia, jak zawsze.

Dzięki temu wypatrzyła intruza, nim ten wypatrzył ją. To był loup-garou. Poprzedzała go charakterystyczna fala Całunu. Kobieta. Przykucnięta, niemal pełzająca po ziemi. Węsząca.

Minęła Emmę, kierując się w stronę, gdzie znikła Kopaczka. Nie była sama. Tuż za nią pędziło czterech ludzi. Dobrze uzbrojeni, ubrani w taktyczne kamizelki BORBL. Emma wcisnęła się bardziej w swoją kryjówkę, ale żołnierze minęli ją biegnąc za wilkołaczycą. Voorda miała problemy, ale Emma nie bardzo miała jej jak pomóc. Voorda lepiej radziła sobie z ludźmi. Miała w sobie krew egzekutora, więc… Wybór był prosty.

Do Salisbury z miejsca, w którym się znajdowała Emma było w prostej linii jakieś dwanaście mil. Czekał ją długi spacer połączony z unikaniem głównych dróg i polujących wokół sług markiza piekieł.

Zapowiadała się wesoła i długa noc.

Emma odczekała jeszcze chwilę i ruszyła na południe.

VANNESSA

Z lotu pamiętała niewiele. Tylko pęd powietrza wciskający jej krzyk do gardła i zimno. Oraz łopot skrzydeł Horrora. Rytmiczny, pełen siły, dziwnie uspakajający.

Była w objęciach anioła, lecz ta myśl zupełnie nie uspokajała Vannessy.

Wszystko to, co wydarzyło się w jej życiu w ostatnich dniach, wydawało się niczym koszmar, z którego nie mogła się przebudzić. Im więcej wiedziała o tym świecie, który ją otaczał, im więcej jego sekretów poznawała, tym mniej go pojmowała.

Duchy, wampiry, zmiennokształtni, zombie, potem fae, a teraz anioły. Toczące wojnę z demonami i grożące zniszczeniem całego Londynu. To nie było coś, co łatwo przyjmowało się do wiadomości, a tym bardziej akceptowało.

Horror gwałtownie zaczął opadać w dół, a Vennessa straciła przytomność.


DUNCAN I NATHAN

Duncan rzucił się na Enaei, która rozłożyła skrzydła wzniecając nimi mały huragan. Nim jednak zdążył dopaść skrzydlatej zdziry, pojawił się Nathan i wydał komendę, która wydała się dość sensowna.

Tracił czas, a tam Lunnaviel mogła właśnie walczyć z porywaczką. Potrzebować wsparcia.

Ruszył przed siebie, kiedy Nathan rzucił się na skrzydlatą zdrajczynię.

NATHAN

Moc zrodzona w tyglu Uzurpacji dawała Nathanowi przewagę nad niemal każdą istotą. Nawet nad anielicą, czy czymkolwiek była Enaei. Był szybszy, nieco silniejszy. Zadawał ciosy, unikając jednocześnie uderzeń skrzydeł i ciosów zadawanych uszponioną łapą. Wirował, doskakiwał, uderzał, łamiąc kości i raniąc ciało, samemu pozostając poza zasięgiem skrzydlatej.

Enaei nie poddawała się nawet wtedy, kiedy udało mu się chwycić ją za nogi i cisnąć nią o ziemię, łamiąc przy tym skrzydło. Nie zdążył jednak zwyciężyć, bo kiedy szykował się do finalnego ciosu – mającego zabić lub obezwładnić przeciwniczkę, spadły na niego sieci.

Zaciskające się łańcuchy, których nie zdołał przełamać, przycisnęły go do ziemi, pozbawiły możliwości ruchu. A potem opadły na niego skrzydlate szkielety, waląc po całym ciele maczugami i żelaznymi pałkami. Łomocząc z zaciętością meksykańskich chłopców rozbijających urodzinową piniatę.
Ostatnim, co zapamiętał to wyszczerzona czaszka znajomego trefnisia, który zdzielił go średniowiecznym morgensternem w głowę.

DUNCAN

Pędził w kierunku góry zwieńczonej potężną, gładką jak kość słoniowa maską.

U jej stóp teren upstrzony był większymi i mniejszymi skałkami. Głazami wielkimi, jak okazałe domostwa i małymi, jak niewielkie narzutowce.
Duncan zwolnił, chociaż nadal pędził szybciej, niż byłby w stanie poruszać się jakikolwiek człowiek.

Usłyszał krzyk Lunnaviel. Bolesny. Okropny. Popędził w jego stronę.

Po chwili wybiegł w czymś, co wyglądało jak wielki krater u stóp góry z maską.
Ujrzał Lunnaviel. Elfka unosiła się nad ziemią, dziwnie bezwładna, z kończynami powykręcanymi pod paskudnymi kątami.

- Duncan! Jeżeli to ty, uważaj! Tutaj są jakieś niewidzialne pajęczyny!

Żyła. Przynajmniej tyle.

- Biegnij za nią. Jest niedaleko, w jaskini.

Ruszył, by ją uwolnić, ale wtedy wokół niego zaroiło się od skrzydlatych szkieletów. Uzbrojone, nie pozostawiły wątpliwości, jakie są ich intencje. Duncan też. Claymor poszedł w ruch, a jego ostrze odcinało skrzydła i rozwalało na mniejsze kawałki kościanych wrogów.

To był jego żywioł! To była jego walka!

Aż do momentu, kiedy wylądowała przed nim postać z ogromnymi skrzydłami i z wielką kosą w rękach.

Duncan miał dosyć skrzydlatych na ten dzień. Zostawił Enaei w rękach Nathana to przynajmniej teraz…

Walka rwała niespełna trzy sekundy, po których Duncan leżał na ziemi, przyciśnięty zgrabną stopą do podłoża, a tryumfatorka unosiła ostrzę kosy, by zadać finalny cios.

Co tutaj, kurwa mać, zaszło?

To była ostatnia myśl Duncana nim ostrze opadło w dół.


EMMA

Dust Hole okazało się być pubem w Salisbury. Emma dotarła do niego późno w nocy, nie napotykając żadnych przeszkód. Zmęczona, pamiętała tylko, że właściciel otworzył jej drzwi, nie zadając pytań.

Nie musiał.

Obecność Percivala Greya wystarczyła za wszelkie wyjaśnienia.

- Odpocznij. Porozmawiamy rano.

- Kopaczka?

- Jest bezpieczna.

To wystarczyło Emmie. Pierwszy raz w życiu złamała swoje zasady i po kilku minutach spała już, jak zabita w obcym miejscu, w niezabezpieczonym pokoju. Po raz pierwszy nie miała ani sił ani woli, by z tym walczyć.

VANNESSA

Vannessa odzyskała przytomność i szybko zorientowała się, że leży w ciepłej, pachnącej ziołami pościeli.

Przez okno wpadały promienie słoneczne, a z przestrzeń wypełniał aromatyczny zapach zbożowej kawy.

Czuła się wyspana, a ktoś opatrzył jej drobne rany i zadrapania, których zebrało się zbyt wiele przez kilka ostatnich dni. Ubranie, czyste i pachnące, chociaż nie jej, znalazła na krześle obok jej łóżka.

Z trudem wstała , ubrała się w czyste rzeczy i – prowadzona aromatycznymi zapachami – wyszła przez drzwi. Znalazła się w krótkim korytarzu, który z kolei doprowadził ją do jakiejś eleganckiej jadalni.

Przy jednym ze stolików siedziała Kopaczka, trzymając w rekach kubek z kawą. Przed nią siedziała młoda, jasnowłosa dziewczyna o nietuzinkowej urodzie i cichym, łagodnym głosem, śpiewała jakąś piosenkę.

Głos miała miły dla ucha. Przyjemny i ciepły.

- Cześć. – Powitała ją Kopaczka, gdy dziewczyna przestała śpiewać. – Vannessa to Meera, Meera to Vannessa. Zjesz coś?

Vannessie zaburczało w brzuchu. Była głodna zarówno jedzenia, jak i odpowiedzi.

I dopiero wtedy zauważyła mężczyznę, który służył jej wczoraj podniebną podwózką.

Siedział dwa stoliki dalej i kiwał głową, jakby słyszał w niej muzykę, która ucichła.


- Horrora już chyba znasz?

EMMA

Emma też obudziła się w pachnącej ziołami pościeli, w pokoju podarowanej jej wczorajszej nocy. Słońce już wpadało do środka. Przebijało się przez okna do pokoju.

Szybko wstała, odnalazła swoje rzeczy, ubrała się, upewniła się, że ma broń i dopiero wtedy podążyła za zapachami czyimś śpiewem.

Tak trafiła z pietra, po lekko skrzypiących schodach na dół, do niewielkiej jadalni, w której siedziało już kilka osób. Rozpoznała Kopaczkę, której twarz wyglądała już całkiem dobrze oraz Vannessę i Horrora.I jeszcze jedną dziewczynę, której nie znała.

- Zjedzcie coś. – Powiedział Horror. – Zaraz przyjdzie sir Grey.

DUNCAN I NATHAN

Ocknęli się razem, w ciasnym i ciemnym pomieszczeniu. Kompletnie nadzy. I nie byli sami.

Obok, kawałek dalej siedziała Lunnaviel, której jasnosrebrzyste ciało wyraźnie odcinało się od półmroku.

Z kimś rozmawiała cichym szeptem. Z kimś, kto znajdował się po drugiej stronie ciężkich, żelaznych krat.

- Władczyni domeny nie wie, co z wami zrobić – Nathan rozpoznał głos Fincha O’Hary. – Zamknęła mnie w celi, jak was, lecz zwiałem.

- Wiesz, co z moim synem?

- Amy i dziecko też są w cytadeli. Nie zdążyła go złożyć w ofierze przed Maską, czymkolwiek lub kimkolwiek jest ten typek.

Lunnaviel westchnęła cicho, z ulgą.

- Zaraz postaram się was stąd wyciągnąć. A potem pójdziemy do dali tronowej i wyjaśnimy pomyłkę, jaka zaszła. A jak wyjaśnić się nie da, wkopiemy ją w dupę tej sztywnej lasencji, której wydaje się, że rządzi tym pieprznikiem. Co wy na to?
 
Armiel jest offline