Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2015, 08:29   #1
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
[Sesja detektywistyczna] Dziewczyna z Placu Vintimille

Marmurowy zegar wskazywał kilka minut po trzeciej. Większość biur przy Quai des Orfèvres tonęła w ciemności. Od dłuższego czasu ciszę przerywały tylko dolatujące z dala klaksony albo pisk hamulców taksówki ślizgającej się na mokrym bruku.




Lebret spojrzał zniesmaczony i odepchnął papiery na kraj biurka.
— Podpiszcie to, dziateczki, i możecie iść spać.
Ten pieszczotliwy zwrot odnosił się prawdopodobnie do trójki najoporniejszych drabów, jacy w ciągu ostatniego roku przewinęli się przez komisariat. Jeden — którego nazywano Dodusiem — wyglądał jak goryl, a najwątlejszy, z podbitym na fioletowo okiem mógłby z powodzeniem zarabiać na życie jako zapaśnik na ludowych festynach.
Janvier podsunął im papiery i pióro; teraz, kiedy wreszcie mieli to z głowy, nie wdawali się już w żadne dyskusje, nie czytali nawet protokołów przesłuchania, podpisywali kolejno z minami wyrażającymi obrzydzenie.

Kiedy wczoraj zjawili się tutaj, pokoje biurowe także świeciły pustkami, ponieważ nie byłe dziewiątej i pracownicy jeszcze nie nadeszli. Na zewnątrz padało; mżył drobny, przygnębiający kapuśniaczek.
Przeszło trzydzieści godzin opędzili w tych murach, chwilami razem, czasem rozdzieleni, podczas gdy Lebret i jego współpracownicy na zmianę wyciągali z nich zeznania.

Już od kilku miesięcy „pracowali” w okolicach ulicy La Fayette wybijając dziury w ścianach domów; gazety nazywały ich „dziurkaczami”. Dzięki anonimowemu telefonowi udało się wreszcie ich przyskrzynić.

Na dnie filiżanek było jeszcze kilka łyków kawy; mały emaliowany dzbanek, „w którym się parzyła, stał na maszynce. Wszyscy mieli rysy ściągnięte zmęczeniem i szaroziemistą cerę. Lebret wypalił już tyle, że drapało go w gardle; obiecywał sobie, że jak tylko załatwią się z tymi trzema typami, wyskoczą gdzieś z Janvierem na cebulową zupę. Senność odeszła go zupełnie. Koło jedenastej wieczór poczuł nagły przypływ zmęczenia i poszedł zdrzemnąć się chwilę w swoim pokoju. Teraz nawet nie myślał o tym, aby się położyć.
— Poproś Vachera, żeby ich odstawił.
Właśnie wychodzili z pokoju inspektorów, kiedy zadzwonił telefon. Lebret podniósł słuchawkę.
— Który to? — usłyszał.
Zmarszczył brwi i nie odpowiedział od razu. Na drugim końcu drutu indagowano dalej:
— Jussieu?
Tak nazywał się inspektor, który powinien był mieć dyżur, a którego Lebret odesłał do domu o dziesiątej wieczór.
— Nie. Tu Lebret — mruknął.
— Przepraszam bardzo, panie komisarzu. Tu Raymond z centrali.
Raymond dzwonił z sąsiedniego gmachu, gdzie w ogromnym pokoju mieściła się centrala telefoniczna paryskiej policji. W całym mieście znajdowały się specjalne skrzynki alarmowe.

Po rozbiciu szybki i naciśnięciu guzika, na mapie zajmującej całą ścianę sali komendy zapalało się światełko. Dyżurny policjant włączał w tablicę rozdzielczą odpowiednią wtyczkę.
— Komenda Główna. Słucham.
Czasem chodziło o zwykłą bójkę, czasem o pijaka, który stawiał opór, czasem dzwonił patrolujący swój odcinek policjant, który potrzebował pomocy.
Dyżurny wkładał wtedy wtyczkę do innej dziurki.
— Posterunek przy ulicy Grenelle? To ty, Justin? Wyślij jakiś wóz na Bulwar w pobliże numeru 210…

W komendzie dyżurowało każdej nocy dwu, trzech ludzi. Pewnie także parzyli sobie kawę. Od czasu do czasu, kiedy wypadek był poważny, alarmowali Wydział Śledczy. Ale często dzwonili na komendę po prostu, aby trochę pogadać z kumplem. Lebret znał Raymonda.
— Jussieu poszedł do domu — powiedział. — Chciałeś mu coś przekazać?
— Tylko to, że przy placu Vintimille znaleziono zwłoki jakiejś dziewczyny.
— Żadnych szczegółów?
— Ludzie z II obwodu są już chyba na miejscu. Sygnał odebrałem może trzy minuty temu.
— Dziękuję ci.


Trójkę drabów nareszcie wyekspediowano. Janvier wrócił do biura. Jak zawsze po nocnym dyżurze, powieki miał nieco zaczerwienione; spory zarost nadawał jego cerze niezdrowy wygląd.
Lebret narzucił płaszcz i rozejrzał się za kapeluszem.
— Przed chwilą na placu Vintimille znaleziono zwłoki jakiejś dziewczyny — powiedział do Janviera. Wezwij brygadę, spotkamy się na miejscu.


Ulice były opustoszałe, mokre; drobne kropelki tworzyły wokół gazowych latarni miniaturowe aureole; pod ścianami domów przemykały się z rzadka ludzkie cienie. Na rogu Montmartre’u i Wielkich Bulwarów była jeszcze otwarta kawiarnia; dalej widniały oświetlone reklamy dwu czy trzech nocnych lokali i rząd taksówek stojących wzdłuż krawężnika.

Położony o dwa kroki od placu Blanche plac Vintimille wyglądał jak spokojna wysepka. Na skraju stał zaparkowany wóz policyjny. Obok ogrodzenia małego skweru widać było kilka osób otaczających leżący na ziemi jasny kształt.


Nad zwłokami stało trzech umundurowanych funkcjonariuszy i jakaś para. Byli to pierwsi, którzy zobaczyli trupa i zaalarmowali policję. Wystarczyłoby, aby wszystko to stało się o jakieś sto metrów dalej, a natychmiast zebrałaby się gromada gapiów, ale mało kto przechodzi w nocy przez plac Vintimille.
— Kto to taki?- spytał Lebret.
— Nie wiadomo. Nie ma żadnych dokumentów. - odpowiedział jeden z mundurowych.
— Nie miała torebki?
— Nie.

Kobieta leżała na prawym boku; policzek dotykał mokrego chodnika, jedną stopę miała bosą. Nie znaleziono buta.
Widok palców u nogi prześwitujących przez cienką pończochę był dość zaskakujący. Kobieta miała na sobie wieczorową suknię z jasnoniebieskiej satyny; być może ze względu na pozycję, w jakiej się znajdowała, suknia zdawała się o wiele za duża.
Twarz była młoda. Dziewczyna musiała mieć najwyżej dwadzieścia lat.
Na sukni nie było śladów krwi. Jeden z policjantów latarką oświetlił twarz leżącej. Zdawało się, że lewe oko było lekko podbite, górna warga obrzmiała.
Nie miała płaszcza. Był marzec i raczej ciepło, ale nie do tego stopnia, aby spacerować po nocy, szczególnie w deszcz, w lekkiej sukni, która nie zakrywała ramion i trzymała się tylko na wąskich ramiączkach.
Niebieska suknia nie robiła wrażenia ani nowej, ani zbyt świeżej, materiał był dość pospolity. Mogła należeć do jednej z licznych cór Koryntu, działających w nocnych lokalach Montmartre’u. Wskazywało na to także srebrzyste czółenko na bardzo wysokiej szpilce, o startej, zniszczonej zelówce.
Pierwsze, co się nasuwało, to że wracającą do domu prostytutkę ktoś napadł i ukradł jej torebkę. Ale przecież nie zabierałby jednego buta i prawdopodobnie nie zadawałby sobie trudu, aby zdzierać z ofiary płaszcz.

Intrygująca była twarz ofiary. Dotychczas znali ją tylko z profilu. Czy ten lekko nadąsany wyraz był spowodowany tylko obrzękiem? Można by rzec: naburmuszone dziecko. Odrzucone do tyłu ciemne, bardzo miękkie włosy zwijały się w naturalne pukle. Makijaż rozpłynął się trochę na deszczu, ale fakt ten miast postarzać ją i szpecić, czynił dziewczynę jeszcze młodszą i bardziej pociągającą.

Zajechał samochód z Wydziału Śledczego. Jeden z policjantów usiłował odepchnąć pijaka, który oburzał się, że nikt nawet nie próbuje pomóc „małej damie”.

Z samochodu wyszła brygada Lebreta dołączając do komisarza. Kobieta i trzech mężczyzn.

- Przejmujecie tą sprawę. - rzucił bez ogródek Lebret - Ja idę spać. Janvier pomożesz im.

Filip Janvier tylko kiwnął głową i ziewną rozdzierająco dając do zrozumienia, że i jemu przydałby się sen. Nie miał jednak na co liczyć i tylko spojrzał smętnie na komisarza, który rzuciwszy okiem na ciało wsiadł do samochodu i odjechał.

Ostatnie co zobaczyli przez szyby samochodu, to jak Lebret zsuwa kapelusz na twarz pogrążając się w drzemce.
 
Tom Atos jest offline