28-09-2015, 17:40
|
#102 |
| - Ius et frans nonquam cohabitant. - zamruczał do Lenza grabarz, gdy krasnolud wiązał mu nadgarstki liną. - Prawo i działanie podstępne nigdy nie współistnieją. Kłam wam zadaję i oszustwa wasze udowodnione zostaną, szubrawcy. Słowu waszemu ojciec Theodosius nie zawierzy.
August słowa już, gdy go wiedli do świątyni nie uronił, bynajmniej nie z powodu zamysłu awanturników. Jak przystało na kogoś zakopującego umrzyków pod grubą warstwą ziemi, August milczał jak grób, zaciskając usta i ignorując Buhajów. Gdyby nie to, że kierował się tam dokładnie, gdzie prowadziła go kompania, zdawać by się mogło, że przechadzki z dłoniami owiniętymi powrozem urządza sobie często, regularnie i dużą dozą przyjemności własnej.
Jak by nie szli, awanturnicy skupiali na sobie, z każdym kolejnym krokiem, wzrok miejscowych, gromadzących się za nimi niczym nadciągające nieuchronnie burzowe chmury. Ktoś coś szepnął, ktoś czymś burknął. Z gawiedzi uleciała śliwka mirabelka, rozprysnęła się koło buta Elgasta, kolejna zderzyła się z bokiem durakowego kuca. Kolejne poleciały już jedna za drugą, trafiając w potylicę Jekila, dwukrotnie pomiędzy łopatki Lenza, w udo i ramię Elgasta, w tobołki krasnoludów.
- Czyście poszaleli? Dzikich jagód się obżarliście? - ktoś wołał z tłumu, prosto ku plecom włóczykijów. Durak z ciężkim sercem uwiązał kuca do świątynnego płotu, zmierzył wieśniaków wzrokiem, bardzo nieładnym.
Popchnąwszy Kurtza, cała banda ścichła i przekroczyła świątynny próg. W środku było chłodno, pomieszczenie do którego wkroczyli zdawało się prócz kamiennych ścian niemalże opustoszałe. W cieniu, pojedyncze przedmioty kryły się, stając się nierozpoznawalnymi konturami.
- Czemu zakłócacie spokój bożego schronienia? - Awanturnicy obrócili się na piętach, słysząc zza pleców spokojny głos. Należał do raczej przeciętnego z oblicza mężczyzny, z lekka posiwiałemu, o gładko ogolonej twarzy, dumnej jak u lwa. Drzwi zza których wyszedł dostrzec można było dopiero po przyzwyczajeniu się do mroku, wielce kontrastującego z rozświetloną wioską. Ojciec Theodosius skinął głową na grabarza. - Co to za krzyki na zewnątrz, co to za godne festynu przedstawienie? |
| |