Szalona myśl, że już dawno jest umierający i jest w chorej rzeczywistości Oculusa obijała się po czaszce serialsa. Odbierała wszelką nadzieję na przetrwanie. Na tym pełnym strasznych dziwności statku było to możliwe a anomalie były czasem zaskakująco ludzkie. Jeśli chodzi o te mroczne strony duszy ludzkiej. Sam John lubił czasem pobawić się z ofiarą, dać jej fałszywą nadzieję. Wiedział, że jeżeli przestanie wierzyć, że jest w prawdziwym świecie a nie chorym koszmarze to umrze. Zwinie się w kłębek i zdechnie.
Z dwiema abominacjami nie miał szans. Nie z samym nożem. Może gdyby miał broń palną. Może wtedy. Nie z samym nożem. Jedna z nich wystrzeliła jakimś kolcem. Pocisk wbił się w tors, John spojrzał zdziwiony nie czując bólu pod wpływem chemii krążącej w jego żyłach. Cofnął się dwa kroki i zaklął.
- Kurwa!
Wtedy pojawiła się w jego głowie kolejna chora myśl. Kolejny płomień nadziei. Przypomniał sobie walkę z Torque, tuż przed tym jak go zabił. Obaj widzieli w sobie anomalie. Była mała szansa, że i teraz ma przed sobą ludzi. A z ludźmi można się dogadać. Powstrzymał samobojczą myśl o szarży i schował nóż. Podniósł obie ręce do góry w geście poddania się.
- Nie jestem pieprzoną anomalią. Jestem człowiekiem! Poddaje się! Oddam wam wszystko!
Stwory, a może ludzie?, zakołysały się. Jedna wydała jakiś krótki dźwięk do drugiej. Czy John słyszał ludzki szept? Ponownie krzyknął:
- Ej, jesteście anomaliami i mnie wpierdolicie czy ludźmi i się dogadamy?
W tym czasie obie anomalie zaczęły szybko się oddalać. I znowu wydawały dźwięki, teraz serials był pewny, że to słowa. Z racji na odległość nie mógł rozróżnić więcej niż pojedyncze słowa. Gdy się upewnił, że tamte nie nabierają miejsca do szarży odetchnął z ulgą. Jego teoria się sprawdzała. Nigdy jeszcze nie słyszał by stwory Gehenny uciekały przed krzyczącym człowiekiem. Coś mamiło ich zmysły. Gorzej, że za każdym razem mógł trafiać na prawdziwą anomalię a uznać ją za człowieka i próbować walki lub negocjacji zamiast spieprzania.
Teraz nie miał już czasu. Spojrzał na kolec i skrzywił się. Jedyną jego szansą na przeżycie była chemia krążąca w żyłach. Czy jednak jeszcze zadziała? Dla pewności oderżnął oba rękawy z kombinezonu. Plan był prosty, wyszarpnąć kolec, jedną z szmat przycisnąć do rany a drugą ją obwiązać. A potem spierdalać. Za sobą Oculusa a przed sobą dwie halucynacje/ludzi/anomalie. Tym razem to niepewne było bezpieczniejsze.
__________________ [...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...] |