Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2015, 10:22   #44
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Przy drodze nie było drzew: gdyby ktoś się na nich zasadził, widzieliby go już z daleka. Dlatego jechali trochę niedbałym, rozluźnionym szykiem: bardziej dbając o to, aby utrzymać tempo jazdy niż aby jechać bezpiecznie. Chcieli dotrzeć przed południem, kiedy gorące, prażące Słońce stawało się nieznośne, a ludzie z tagmaty – gdy myśleli, że nikt nie widzi – ściągali hełmy i rozluźniali zbroje. Tego lata więcej osób bało się upałów niż morfy: musieli wyburzyć kilkanaście starych, zmorfowanych studni, z których pospólstwo czerpało wodę, woląc ryzykować powolną śmierć niż grzać się o ćwiartkę dłużej.

Tagmata wlekła się na długiej szerokości. Przed nią – na szpicy – jechali anakratoi, prowadząc swoją skazańców na sznurze. Gdy wspólnie wyjeżdżali z miasta, wśród tagmaty uniósł się szmer sprzeciwu. „Spowolnią nas, kurwy”, „Nawet tym psim synom lepiej, bo im blach nosić nie kazali...”, ale gdy okazało się, że anakratoi gonią swoich tak, że prawie nie trzeba było koni zatrzymywać, utyskiwania ucichły.

Straż archigosa – tak, jak i perioczi – jechała niedaleko za anakratoi. Mieli więc doskonały widok na trzech umęczonych kajdaniarzy i – wraz z archigosem – mogli ich nawet rozróżnić z twarzy. Wyrodną strażniczkę, kłamliwego Nereusa – na samym przedzie – i tego trzeciego. Na początku Parwiz czerpał z tego niemało radości: w końcu przynajmniej Nereusa znał (i kiedyś miał go za „swojego”!) i słyszał o potwarzach, które ten głosił w Skillthrze. Trzask bicza, wyraz skargi na twarzy Nereusa, gdy – na moment – odwracał się, jakby chciał z krwawo ust wydobyć skargę, krew, która pojawiała się, gdy anakratos ucinał tą skargę... - to wszystko było piękne. Do czasu, aż Nereus zaczął niedomagać.

W końcu upadł, ku przekleństwom całego konwoju. Myśleli, czy by go podnosić – któryś z przewożących ludzi archigosa podjechał do straży, by zapytać się, czy mają go stawiać na nogi. Nie mieli. Nie było czasu: „literę na głowie wyrżnik. Rozkuj. I zostaw” nakazał powiedzieć anakratoi, aby podelca z litości nikt na konwój nie brał.

Teraz – skoro i tak mieli postój – mógł wreszcie uczynić swoje. Od samego początku jazdy myślał, jak zyskać chwilę zamienić słowo na osobności z >tym< perioczim, który podobno miał być najlepszym zarządcą w Skillthrze. Więc zaraz do trzymającego się na uboczu – wśród tagmatosów – Gaiosa wyruszył jeździec ze straży archigosa. Wymusił przejazd między końmi tagmatosów, aby zbliżyć się do periocziego.

- Archigos prosi rozmawiać – zameldował siwobrodemu Gaiosowi ogorzały gwardzista, sadzając konia z miejscu. Kiedy okoliczną tagmatę ignorował – jakby była powietrzem prawie – tak przed perioczim głęboko skłonił głowę.

Gaios uśmiechnął się cierpko. Właściwie, drobna twarz wykrzywiła mu się jakby właśnie ugryzł cytrynę.

- Prowadź - rzucił krótko i strzeliwszy konia szpicrutą w bok pojechał za tagmatosem.

Był niewysokim mężczyzną. W siodle skulony nienaturalnie i oparty na łęku podczas jazdy przekrzywiał się na jedną stronę odciążając nogę, która tkwiła w strzemionie wygięta pod nienaturalnym kątem. Dawny uraz musiał mu sprawiać ból. Mimo tego gdy zatrzymał się przed Pawizem z jego twarzy biła jakaś pewność siebie i niezłomność. („hardy. Mniej ustępliwy, a bardziej pewny swego”, pisała Nekri.)

- Archigosie - rzekł krótko, lecz w słowach jego nie było uległości, jaką ten zwykł często słyszeć lecz proste stwierdzenie faktu.

- Perioczi -– powitał go, obrzucając szybkim spojrzeniem całą jego sylwetkę bez śladu zażenowania. Mimo, że Parwiz prawie nie ruszył się z siodła, to pod jego przewlekłym spojrzeniem – zatrzymującym się na chwilę na każdej drobnostce – każdy mógłby poczuć się tak, jakby był koniem, którego kupiec ogląda na targu.
– Odjedźmy – rozkazał, gdy wreszcie skończył inspekcje. I ścisnął konia kolanami, aby zwierzę przeszło w wolny kłus. Wysforował się do przodu – tak, że kilku strażników musiało naprędce zjechać mu z drogi.

Jeśli tagmatos miał mieć jakąkolwiek nadzieję, aby za nim nadążyć, musiał sam przejść w kłus. Ten jednak konia nie spieszył. Sam stępa jechał konia prowadząc za znikającym mu Parwizem. -Wreszcie, archigos ściągnął wodze i osadził konia w miejscu. Stamtąd – gdy tylko Gaios dojechał, a przyszło mu na niego chwilę zaczekać - zapytał
– >Ta< anakratissa was poleciła. - Dlaczego? - prędko, na jednym tchu.
Perioczi poprawił się w siodle, nie odpowiadając od razu.

- Skoro poleciła, jej by pytać należało - mówił powoli, można by rzec, flegmatycznie. Jakby ważył każde słowo, smakował, nim ujrzało światło dzienne. - Uzasadnienia nie dała? - uniósł siwą, krzaczastą brew.

Dała - spojrzał na niego z jakimś nieuchwytnym zawodem. - Was się pytam.

Na to tagmatos kiwnął głową, jakby nie spodziewał się innej odpowiedzi. Przeczesał palcami siwą brodę.

- Skoro mnie pytacie... - zaczął niespiesznie. - Żeby rzecz całą dobrze rozważyć należałoby wyjść od pytania dlaczego Polikarp wam nie leży. Otóż w moim odczuciu człowiek to słabej determinacji i spolegliwy a takiego wam nie trzeba. Potrzebujecie kogoś, kto zdanie swoje ma, nawet jeśli różne od waszego i nie będzie się bał go na głos wypowiedzieć. Nie muszę dodawać, że doświadczenie i bystrość umysłu i trzeźwa ocena sytuacji i bla bla bla... - odchrząknął. - Nie macie nikogo lepszego. Otóż i moja odpowiedź.

- Wiem. - Uśmiechnął się krótko, szorstko, jakby to było coś zupełnie oczywistego. - Czytałem. Słyszałem. Ale nie o to pytałem. - Dlaczego >ona< - w jego ustach słowo zabrzmiało dziwnie - >mimo tego< was poleca?

Na ustach Gaiosa zabłąkał się uśmiech.

- Do czego zmierzacie? Chcecie spytać czy mnie kupić możecie jak sprzedajną kurwę? - słowa te wypowiedział spokojnie, bez uniesienia jakie ich treść ze sobą nieść powinna. - Pytajcie wprost. Sami jesteśmy. - Pochylił się w siodle, ciężar przenosząc na ręce. - Nie możecie. Nie będę Filonem ani Aleksiosem. Nie kupią mnie jednak też inni. - Wyprostował się znowu, uśmiechając nieznacznie. - Wiecie zatem na czym stoicie. Nie kupujecie kota w worku.

- Kluczycie. Przestańcie – zmrużył swoje wąskie oczy władca Skillthry.- Pytam się, jak urządzacie anakratissę - powtórzył, wolniej trochę, a znacznie chłodniej. - Chyba, że mówicie, że jej się marzy, jak się z >własnym zdaniem< nie słuchacie, a z >determinacją< zabieracie jej tagmatę. Ale to wnukom opowiadajcie, a nie mi.

Jeszcze raz cień uśmiechu przemknął przez twarz tagmatosa. .

- Nie dopuszczacie do myśli rozwiązania najprostszego. - Ściszył głos i nachylił się do Parwiza jak gdyby miał wyjawić prawdę, która przeznaczona tylko dla uszu grododzierżcy, innym powinna zostać nieznana. - Dobrze nam się razem współpracuje.

Evraios już otwierał usta, aby zapytać o więcej, ale zauważył, że już jedną rękę Nereusa rozkuto z kajdan, więc jedynie skrzywił się – jakby zostawienie tematu go bolało – i zapytał o co innego?

- Co chcielibyście ze strażą zrobić? Mówcie wszystko – zachęcił Gaiosa, choć po prawdzie, patrząc po jego nachylonej sylwetce, strażnik chyba aż wyrywał się, aby akurat to powiedzieć.

Gaios ledwie musnął wzrokiem skazańca a na jego twarzy pojawił się niesmak, a może tylko noga dokuczała mu bardziej niż zwykle?

- Rozeznania pełnego nie mam, bo i wglądu do wszystkich spraw z przyczyn oczywistych nie miałem. - Jął rozczesywać palcami brodę, utkwiwszy wzrok gdzieś w chmurach. - Pracy perioczich chciałbym się bliżej przyjrzeć. Od rozmów z nimi i omówieniu problemów w poszczególnych dzielnicach należałoby zacząć. Finanse... - robił przerwy między zdaniami i wypowiadał się z namysłem, ważąc i każde słowo. - Za dużo pieniędzy ze Skilthrańskiego skarbca idzie na bieżącą działalność. Na co? - Wzruszył ramionami. - Raporty trzeba przejrzeć. Trzeba by przenieść część finansowania Tagmaty na bogatych mieszczan. Chcą mieć wzmocnione straże w swoich dzielnicach? Niech dopłacają. Zaoszczędzone fundusze przeznaczyć na szkolenie i zwiększenie żołdu dla najlepszych. Z uzbrojeniem też mogło by być lepiej. Tagmatos w Zaułku ciężko odróżnić od śmiecia, które tam mieszka. Rotacje... Tagmatoi pozostający zbyt długo w jednym miejscu wchodzą w niezdrowe relacje z miejscowymi... Nie twierdzę, że tak jest zawsze, ale zdarza się...

Koń zadrobił nerwowo. Ściągnął lejce. Poklepał odruchowo po szyi.

- Ludzi brakuje. Sprzętu brakuje. - Spojrzał na archigosa. - Bez odpowiednich środków z tym nic zrobić nie można. Lecz to co mamy obecnie lepiej wykorzystać by się zdało. Po wglądzie w księgi więcej będę mógł powiedzieć.

- Powstrzymaj się – fuknął na niego bezceremonialnie, ściągając brwi tak, że złączyły mu się nad czołem. - Boś o tagmatoi miał mówić, a nie Radnych.– Od gwałtownego ruchu rumak mu się spłoszył, więc klepnął go lekko po szyi, aby go uspokoić.

Gdyby nie wyższość pozycji archigosa, zapewne Gaios by mu przerwał. Jednak – skoro było tak, jak było – to prezencja archigosa powstrzymała go przed mówieniem, aż zakończy myśl.

- Widzicie te konie? – jednak, zamiast podjąć znów temat, archigos odwrócił się, aby spojrzeć po konnych tagmatoi. - Pierwej widzę, by tylu ich używało. A drogie są. Jeśli się kłopoczesz o wyposażenie, to jak je sprzedacie, to i na uzbrojenie będzie. >To< będzie wasza sprawa. I w >takich rzeczach< wam będę ufać – spojrzał po niemu. Widać był zadowolony z rezultatu usadzenia, bo do tego się już nie wrócił:

- Ja nowego podatku nie wprowadzę, bo kancelaria zwariuje. A jeśli wy innych finansów chcesz, to jeno Fisgeraldosa pierdolić musicie. Do mnie idźcie, a do mojego skarbca zabrane dawajcie. Dobry zwyczaj będzie. Szybszy i łatwiejszy. Bez zbierania Rady, gdy nowy zamek trzeba wstawić – skrzywił się wściekle, jakby jakakolwiek zależność od Fisgeraldosa mu na reputacji szkodziła. - Chcecie?

- Mogę po wysłudze prawa i obywatelstwo obiecać. Dla tych, którzy z zewnątrz są, a wejdą. Ale: po powrocie – uciął. - Rotacje to już wasza sprawa.
Gaios milczał dłuższy czas, pochylony w siodle wpatrując się przenikliwie w archigosa. Gdy ten myślał już, że nic nie odpowie, usłyszał, wypowiedziane z właściwą mu flegmą:

- Pracuję z narzędziami i środkami, które mam i staram się je wykorzystać najlepiej jak potrafię.

Mogli wracać. I w samą porę: bo już anakratoi skończyli swoją pracę, rozkuwając więźnia z zaciętych kajdan. (Pewno woleliby mu oderżnąć dłonie: ale wtedy na pewno byłby do niczego.) Jeno musieli teraz wyrżnąć mu literę na czole – a nim archigos i perioczi wrócili, przytrzymywali go już, a na czole ryli krwawe litery...

***

Spodziewali się jednak czego innego: spodziewali się, że strażnica pozostała niezdobyta. Myśleli, że po dotarciu na miejsce będą mogli zatrzymać się i napić się z tamtejszej studni. górników, którzy zabarykadowali się w kopalni; Wistelana i strażników, którzy z umocnień pertraktować próbują.

Słowem: nie spodziewali się takiego burdelu. Nade wszystko jednak...

- Nie ma ich? - potrząsnął z niedowierzaniem. - Naprawdę?

Nie było. Nigdzie – nigdzie – nie było nie tylko Wistelana i strażników, ale też Nachmana, ani jego ludzi. >Mimo<, że odział sekretarza w swoją szatę: delegując na niego swe uprawnienia, pokazał, że w tej sytuacji >jest jak władca<. (Archigosa też by porwali?: jeśli tak, to będą gadać krócej i gwałtowniej niż myślał.)

- Okulawcie ich porządnie, by nie uciekli. – rzucił do anakratoi bez przekonania. - Wy będziecie potrzebni.

- Nekri rzekła, że ma tam człowieka. Chcę, żeby i od niego wieści wysłuchać – rzekł potem do periocziego, z wysiłkiem próbując oderwać się od niewłaściwych myśli. - Spokojnie na razie.

Jednak – jeśli miał być przed sobą szczery – nie czuł tego. Bardziej w sercu grało mu to, co krzyknął – jako informację, i jako rozkaz – do wszystkich tagmatosów: „Możemy się zdarzyć, że będziemy szarżować. Jeśli tak, to ratować i siekać mieczamy nie bójcie się. Kary za trupy nie będzie. Wilkierz Skilthry usprawiedliwia.”

I tak – wszyscy – powoli podjechali na kilka rzutów kamieniem do miasteczka, aby usłyszeć jedną nowinę: „co się stało z jego ludźmi?”.
 
Velg jest offline