Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-09-2015, 12:46   #41
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Wygląd trzech “myśliwych” mocno kontrastował z przepychem włości Fitzgeralda. Przypominali raczej skacowanych traperów na międzynawowym maratonie po karczmach świata. Diuk załatwił sprawę szybko: przedstawił ofertę i odesłał ich z powrotem. Dopiero potem on i Garrosh ruszyli przez jeden z przepastnych korytarzy. Dwie sylwetki kroczyły w milczeniu między dwoma rzędami falujących, czerwonych firan.
Bowiem nie trzeba było nic więcej mówić. Zarówno Nicholas jak Ismael nie pokładali w tych ludziach nadziei. Wywiad z nimi udowodnił niskie kompetencje grupy. Ochroniarz z kolei nie zamierzał się kajać. Nic by to nie pomogło. Formę najlepszego zadośćuczynienia widział w znalezieniu godnego kandydata.
Wreszcie dotarli pod komnatę gospodarza. Fitzgerald uchylił drzwi, lecz w ostatnim momencie zawahał się i odwrócił.
- Przyprowadź mi kogoś innego, kogoś komu byś zaufał, lub nie przyprowadzaj nikogo więcej.
- Będzie jak zechcesz.
Skinęli do siebie wzajemnie i ruszyli w swoje strony. Ismael wiedział, że pracodawca ufał mu nawet po tej drobnej porażce. Nie zamierzał go więc zawieść. Teraz przynajmniej wiedział kogo omijać w poszukiwaniach.
Obskurne ulice Skilthry mogły wydawać się niezbyt dobrym miejscem do kontemplacji. Ale to właśnie podczas spacerów wojownik wpadał na najlepsze pomysły. Równy krok i taki oddech oczyszczały jego myśli. Minął Krańcową, jak zwykle wypełnioną bulgoczącym szlamem z przepełnionych rynsztoków. Skręcił w wąską alejkę, wspinającą się zakrętami po wzgórzu niczym pijany wąż. Mieszkańcy tej części miasta rozwiesili między budynkami długie płachty materiału, które dawały jakąś ochronę przed słońcem. Tworzyło to efekt długiego, kwadratowego tunelu, ciągnąc się stąd na ćwierć mili.
Nim zdążył zareagować, jakaś dłoń popchnęła go w uliczkę między dwoma bliźniaczymi budynkami. Natychmiast odwrócił się przez ramię, instynktownie kładąc dłoń na rękojeści ko-pai. Słusznie. W tej samej pozycji stał przed nim Degan. Grdyka skakała mu rytmicznie, oczy zapałały gniewem.
- Obraziłeś mnie skurwielu. Przy moich ludziach! Teraz JA policzę się z tobą!
Musiał się z tym liczyć, prędzej czy później. To Wiss zachował się nieprofesjonalnie na farmach. Lecz w tym momencie mężczyznę interesowała jedynie jego ślepa duma. Jakże typowe dla tutejszych.
Również dobył oręża, ani na moment nie spuszczając oczu z przeciwnika. Mężczyzna służył w tagmacie, a to oznaczało że dużo wiedział o szermierce. I to nie takiej, której lekcje brali wypacykowani dworzanie: pełnej zręcznych piruetów czy delikatnych wypadów,. Straż musiała niejednokrotnie uczestniczyć w zwykłym mordobiciu. A ono mówiło o sztuce walki wiele więcej niż uczył doświadczony szpadzista.
Duże gabaryty Ismaela czyniły mu dyskomfort między ściśle przylegającymi do siebie ścianami. W obecnej pozycji rozmaite wymachy zwyczajnie odpadały. Utrzymywał pozycję, a jednocześnie czekał na ruch oponenta. Wysunął lewą stopę do przodu, dzierżąc miecz w lekko zgiętych rękach. Rękojeść trzymał przy biodrze tak, aby sztych był wymierzony w stronę twarzy Wissa. Zamierzał czekać na atak, natychmiast go odbić i kontrować długim wypadem. Jednocześnie zważał by nie szarżować stricte frontem, ale nieco zachodzić Degana bokiem (na ile pozwalała przestrzeń). Częstym błędem pogrążonych w ferworze walki było właśnie ślepie nacieranie przodem. Zmiana trajektorii cięcia ku lekkiej krzywiźnie udostępniała atakującemu bardziej newralgiczne punkty.
Miał zamiar wyprowadzić walkę z powrotem na alejkę, gdzie miałby dość przestrzeni aby wykonać właściwą technikę. W języku jego pobratymców zwała się ona ellos czyli błyskawica. Swoją nazwę brała od pokrzywionej linii ciosu. Ellos zaczynał się od szerokiego wymachu zza głowy. Był dość powolny, by pozwolić przeciwnikowi na jego dolne odbicie. Wtedy miecz upadał raz jeszcze: niżej, zmieniając nagle kąt o czterdzieści pięć stopni. Ten ruch był już błyskawiczny. Cała sztuka polegała na wyprzedzeniu wroga, nim zdąży na powrót zasłonić dolną partię ciała. Akrobacja kończyła się więc na cięciu go poprzez klatkę piersiową lub nogi. Takie rozwiązanie byłoby dość bolesne dla Degana, żeby przerwać jego furię.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 24-09-2015 o 14:02.
Caleb jest offline  
Stary 28-09-2015, 15:30   #42
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
To co wydarzyło się w ciągu tych kilku chwil było trudne do opisania. Bała się, bała się jak nigdy dotąd.

Czuła się nie jak myśliwy, ale jak zwierzyna. Te oczy. Przeklęte oczy stworzenia, które odebrałoby jej życie gdyby nie pomoc Pempto.
Była mu zarazem wdzięczna i nienawidziła go.

Dobrze wiedziała czego oczekiwał od niej Diatrys. Miała zabić dziecko. Zmorfowane, ale dziecko. Pewnikiem gdyby sam nie połamał kości nóg bez wahania podciąłby maluchowi gardło. Pewnikiem właśnie takie wyjście by wolała. Nie mieć na sumieniu istoty, która nie potrafi się obronić. Udać, że się nie widzi, nie słyszy i nie czuje.

Nie mogła porównywać się z łowcami podążającymi za zwykłą zwierzyną. Zwykli łowcy polowali dla mięsa bądź dla futra. Shar polowała, dlatego, że tak trzeba było. Dlatego, że nienawidziła morfy i tego co robi z żywymi stworzeniami. Zazwyczaj nienawidziła swoich ofiar. Zazwyczaj...

Bycie łowcą potworów to przede wszystkim umiejętność odpowiadania na pytania. Nie te, które zadają napotkani ludzie, ale te, które rodzą się w człowieku każdego dnia. Ten, kogo one nie nękają, lub kto udaje, że go nie nękają, nie jest narzędziem w ręku bogów. Jest tylko jeszcze jednym z tych zaślepionych fanatyków, przed którymi drżą inni. Nie miała złudzeń. Nie można spokojnie zabić i odejść. To zostaje wewnątrz, choćby gdzieś na dnie. Nieważne, ile lat się służy.
Jednak filozofia, zgodnie z którą ją wychowano i przyuczono do bycia wojowniczką – pomimo upadku bogów i zakonu, mówiła jasno – nie wolno być słabym.

W żyłach chłopca płynęła trucizna. Trucizna, która tak naprawdę już odebrała mu życie i która spowoduje, że zatraci wszelkie ludzkie cechy i zamieni się w coś, co stanie się zagrożeniem dla wszystkich w miasteczku.
Przeklęła w duchu pieprzonego nietoperza. To on był winien impasowi, w którym się znalazła.

Widziała łzę toczącą się po policzku małego człowieka.
Dlaczego dzieci musiały wydawać się tak bezbronne???

Ścisnęła mocniej trzymaną w dłoni kuszę. Wstrzymała oddech. Palec automatycznie zacisnął się na spuście.

Wizg.

Wystrzeliła bełt prosto w głowę chłopca. Tak, aby długo nie cierpiał.
Usta bezgłośnie wypowiedziały słowo: wybacz…
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 28-09-2015 o 19:46.
Felidae jest offline  
Stary 29-09-2015, 19:58   #43
 
Ognos's Avatar
 
Reputacja: 1 Ognos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skał
Po tych słowach Cyric'a aż wmurowało. Nie wiedział, czy to przez kaca, który jeszcze obijał mu się w posadach czaszki, czy to przez słowa, które ze złością Gormug w niego wmusił. Potrząsnął głową mając nadzieję, że to co przed chwilą usłyszał wyparuje w powietrzu i nie będzie prawdą .

- Co Ty Gormug do cholery pierdolisz?! Jak możesz myśleć, że ja zabiłem Baltarysa!!! - Nawet nie zauważył kiedy zaczął podnosić głos, aż ściany huczały w tym małym pomieszczeniu. - Pierdolona Tamgmata podziurawiła go bełtami kurwa mać na moich oczach!

Wzburzenie i zmieszanie Cyrica najwidocznie trochę zbiło karczmarza z pantałyku. Jego pewność siebie i upór jakby zmalały. Ciągle jednak jego oczy ciskały gromy.

- Tak, jasne - prychnął powątpiewająco. - A moja matka gzi się z morfem. Niby dlaczego mieliby to robić?

Sarkazm karczmarza podjudził już i tak bardzo zdenerwowanego złodziejaszka. Chwycił Gormuga za kubrak przy klatce piersiowej i pchnął go mocno przyciskając do ściany.

- Nie wkurwiaj mnie Gormug! Przed chwilą zajebali mi najlepszego przyjaciela, niemal brata, a Ty się z tego śmiejesz!? Skąd o tym wszystkim wiesz? Jaka jest pora dnia? Ile leżałem w tej zapyziałej dziurze? Widziałeś się z tagmatą? Co Ci powiedzieli?? - Pytania Cyric'a zaczynały się zlewać w jedną całość. Już sam nie wiedział co się dzieje, jakie pytania zadał i czego się chce jeszcze dowiedzieć.Gormug szarpnął się, zrzucił z siebie trzymające go dłonie odpychając Cyrica. Obaj z trudem łapali oddech.

- Za kogo mnie masz?! - wrzasnął karczmarz. - Za donosiciela? Tłumaczę ci przecież. Przyszli po ciebie, gdy leżałeś schlany jak pies. Tyle, że zdążyłem cię wynieść i wrzucić tutaj aż wytrzeźwiejesz przez noc. Szukali mordercy Baltarysa a twój opis był aż nadto dokładny. - Poprawił poszarpaną kamizelę. - Więc dodałem dwa do dwóch.

- No to kiepsko potrafisz dodawać! - złość aż kipiała w jego głosie. Chłopak nie potrafił zaakceptować faktu, że karczmarz mógł uwierzyć w to co wciskała mu Tagmata, znał Cyric'a przecież od lat i coś takiego nie powinno przejść mu nawet przez myśl! - Jeżeli już całe miasto huczy od takich plotek to mam całkiem przejebane... Niech to morf przeleci! Brown już o tym wie? Przecież w mieście go nie było od kilku dni... - Cyric zaczął trzeźwieć, myśleć i chodzić z nogi na nogę wzdłuż wąskiego pomieszczenia. Co jakiś czas zerkał na Gormug'a jak najszybciej chcąc uzyskać odpowiedź. Mężczyzna wzruszył ramionami. Burknął coś niezrozumiałego pod nosem.

- Znasz Browna - wystękał w końcu. - Przepadł gdzieś.

- Cholera! W takim razie muszę go znaleźć szybciej niż dopadną go te plotki. Aczkolwiek to może być niemożliwe, on kurwa zawsze wszystko wie, często nawet zanim coś się wydarzy... - Mówiąc to przypomniał sobie jeszcze o zadaniu, od którego wszystko się zaczęło. Przekalkulował szybko czas, jaki tutaj spędził, dochodząc do wniosku, że to już dzisiaj po południu powinien się zjawić w dzielnicy Podzamcze.
- Tak czy inaczej... - zawahał się jakby nie chciał, żeby kolejne słowa przeszły mu przez gardło. Położył dłoń na ramieniu karczmarza - Jestem Twoim dłużnikiem, dzięki za uratowanie tyłka.

***
Przeszedł wąskim korytarzem, który wskazał mu Gormug. Miał wyjść bocznymi drzwiami, żeby nikt go nie zauważył. Dzień budził się do życia, ludzie wychodzili na ulicę. Co prawda karczma jeszcze była zamknięta, ale lepiej było dmuchać na zimne. Nikt w Zaułku nie otwierał przybytków tak zawczasu, gdyż ostatni goście opuszczali ją dopiero jak słońce za horyzontem zaczynało wysnuwać swoje pierwsze promienie.
***
Kurwa mać! – wrzasnęli niemal oboje, gdy spotkali się w bocznych drzwiach karzmy „Pod Kocim Łbem”. Cyric zachował się instynktownie w obliczu takiej sytuacji. Nie myślał, działał. Miał ogromne szczęście, że jego zwinność nie ucierpiała zbytnio pod wpływem alkoholu, który zapewne jeszcze w szczątkowych ilościach krążył w jego krwi. Miał przewagę nad Origą – ona była w zbroi od stóp do głowy, on był w zwykłych szmatach. Gdy tylko ich wzrok się spotkał, sprężył całe swoje ciało, ustawił się bocznie do napastnika, aby lecąca na niego pięść minęła się z celem i złapała tylko powietrze. W tym samym czasie odbił się mocno prawą stopą od progu i już nabierał prędkości do biegu. Nie miał czasu na zastanawianie się, co tutaj robi jego przyjaciółka, z którą jeszcze niedawno pił piwo w karczmie i spędzał przyjemnie wieczory. Czy to jednak Gormug go sprzedał? Zarzekał się, że nie… Więc co tu się do chuja morfa dzieje?!


Wbiegał na właściwy poziom karczmy, stoły i krzesła nie były jeszcze gotowe na przyjęcie nowych gości tego dnia. Tu i ówdzie leżały obgryzione kości, potłuczone gliniane talerze i kubki. Śmierdziało moczem i wymiocinami. Adrenalina tak buzowała chłopakowi w głowie, że w biegu ledwo usłyszał dobijanie się do głównych drzwi karczmy. Nogi same go niosły. Zręcznie złapał się belki wspierającej strop, aby po jak najkrótszej linii wziąć zakręt i wspiąć się po schodach na pierwsze piętro karczmy. Wiedział gdzie iść. Mało kto znał to przejście. Liczył tylko, że Gormug nie był zdrajcą. Nie miał w tej chwili innego wyjścia, musiał zaryzykować…
 

Ostatnio edytowane przez Ognos : 21-10-2015 o 21:41.
Ognos jest offline  
Stary 30-09-2015, 10:22   #44
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Przy drodze nie było drzew: gdyby ktoś się na nich zasadził, widzieliby go już z daleka. Dlatego jechali trochę niedbałym, rozluźnionym szykiem: bardziej dbając o to, aby utrzymać tempo jazdy niż aby jechać bezpiecznie. Chcieli dotrzeć przed południem, kiedy gorące, prażące Słońce stawało się nieznośne, a ludzie z tagmaty – gdy myśleli, że nikt nie widzi – ściągali hełmy i rozluźniali zbroje. Tego lata więcej osób bało się upałów niż morfy: musieli wyburzyć kilkanaście starych, zmorfowanych studni, z których pospólstwo czerpało wodę, woląc ryzykować powolną śmierć niż grzać się o ćwiartkę dłużej.

Tagmata wlekła się na długiej szerokości. Przed nią – na szpicy – jechali anakratoi, prowadząc swoją skazańców na sznurze. Gdy wspólnie wyjeżdżali z miasta, wśród tagmaty uniósł się szmer sprzeciwu. „Spowolnią nas, kurwy”, „Nawet tym psim synom lepiej, bo im blach nosić nie kazali...”, ale gdy okazało się, że anakratoi gonią swoich tak, że prawie nie trzeba było koni zatrzymywać, utyskiwania ucichły.

Straż archigosa – tak, jak i perioczi – jechała niedaleko za anakratoi. Mieli więc doskonały widok na trzech umęczonych kajdaniarzy i – wraz z archigosem – mogli ich nawet rozróżnić z twarzy. Wyrodną strażniczkę, kłamliwego Nereusa – na samym przedzie – i tego trzeciego. Na początku Parwiz czerpał z tego niemało radości: w końcu przynajmniej Nereusa znał (i kiedyś miał go za „swojego”!) i słyszał o potwarzach, które ten głosił w Skillthrze. Trzask bicza, wyraz skargi na twarzy Nereusa, gdy – na moment – odwracał się, jakby chciał z krwawo ust wydobyć skargę, krew, która pojawiała się, gdy anakratos ucinał tą skargę... - to wszystko było piękne. Do czasu, aż Nereus zaczął niedomagać.

W końcu upadł, ku przekleństwom całego konwoju. Myśleli, czy by go podnosić – któryś z przewożących ludzi archigosa podjechał do straży, by zapytać się, czy mają go stawiać na nogi. Nie mieli. Nie było czasu: „literę na głowie wyrżnik. Rozkuj. I zostaw” nakazał powiedzieć anakratoi, aby podelca z litości nikt na konwój nie brał.

Teraz – skoro i tak mieli postój – mógł wreszcie uczynić swoje. Od samego początku jazdy myślał, jak zyskać chwilę zamienić słowo na osobności z >tym< perioczim, który podobno miał być najlepszym zarządcą w Skillthrze. Więc zaraz do trzymającego się na uboczu – wśród tagmatosów – Gaiosa wyruszył jeździec ze straży archigosa. Wymusił przejazd między końmi tagmatosów, aby zbliżyć się do periocziego.

- Archigos prosi rozmawiać – zameldował siwobrodemu Gaiosowi ogorzały gwardzista, sadzając konia z miejscu. Kiedy okoliczną tagmatę ignorował – jakby była powietrzem prawie – tak przed perioczim głęboko skłonił głowę.

Gaios uśmiechnął się cierpko. Właściwie, drobna twarz wykrzywiła mu się jakby właśnie ugryzł cytrynę.

- Prowadź - rzucił krótko i strzeliwszy konia szpicrutą w bok pojechał za tagmatosem.

Był niewysokim mężczyzną. W siodle skulony nienaturalnie i oparty na łęku podczas jazdy przekrzywiał się na jedną stronę odciążając nogę, która tkwiła w strzemionie wygięta pod nienaturalnym kątem. Dawny uraz musiał mu sprawiać ból. Mimo tego gdy zatrzymał się przed Pawizem z jego twarzy biła jakaś pewność siebie i niezłomność. („hardy. Mniej ustępliwy, a bardziej pewny swego”, pisała Nekri.)

- Archigosie - rzekł krótko, lecz w słowach jego nie było uległości, jaką ten zwykł często słyszeć lecz proste stwierdzenie faktu.

- Perioczi -– powitał go, obrzucając szybkim spojrzeniem całą jego sylwetkę bez śladu zażenowania. Mimo, że Parwiz prawie nie ruszył się z siodła, to pod jego przewlekłym spojrzeniem – zatrzymującym się na chwilę na każdej drobnostce – każdy mógłby poczuć się tak, jakby był koniem, którego kupiec ogląda na targu.
– Odjedźmy – rozkazał, gdy wreszcie skończył inspekcje. I ścisnął konia kolanami, aby zwierzę przeszło w wolny kłus. Wysforował się do przodu – tak, że kilku strażników musiało naprędce zjechać mu z drogi.

Jeśli tagmatos miał mieć jakąkolwiek nadzieję, aby za nim nadążyć, musiał sam przejść w kłus. Ten jednak konia nie spieszył. Sam stępa jechał konia prowadząc za znikającym mu Parwizem. -Wreszcie, archigos ściągnął wodze i osadził konia w miejscu. Stamtąd – gdy tylko Gaios dojechał, a przyszło mu na niego chwilę zaczekać - zapytał
– >Ta< anakratissa was poleciła. - Dlaczego? - prędko, na jednym tchu.
Perioczi poprawił się w siodle, nie odpowiadając od razu.

- Skoro poleciła, jej by pytać należało - mówił powoli, można by rzec, flegmatycznie. Jakby ważył każde słowo, smakował, nim ujrzało światło dzienne. - Uzasadnienia nie dała? - uniósł siwą, krzaczastą brew.

Dała - spojrzał na niego z jakimś nieuchwytnym zawodem. - Was się pytam.

Na to tagmatos kiwnął głową, jakby nie spodziewał się innej odpowiedzi. Przeczesał palcami siwą brodę.

- Skoro mnie pytacie... - zaczął niespiesznie. - Żeby rzecz całą dobrze rozważyć należałoby wyjść od pytania dlaczego Polikarp wam nie leży. Otóż w moim odczuciu człowiek to słabej determinacji i spolegliwy a takiego wam nie trzeba. Potrzebujecie kogoś, kto zdanie swoje ma, nawet jeśli różne od waszego i nie będzie się bał go na głos wypowiedzieć. Nie muszę dodawać, że doświadczenie i bystrość umysłu i trzeźwa ocena sytuacji i bla bla bla... - odchrząknął. - Nie macie nikogo lepszego. Otóż i moja odpowiedź.

- Wiem. - Uśmiechnął się krótko, szorstko, jakby to było coś zupełnie oczywistego. - Czytałem. Słyszałem. Ale nie o to pytałem. - Dlaczego >ona< - w jego ustach słowo zabrzmiało dziwnie - >mimo tego< was poleca?

Na ustach Gaiosa zabłąkał się uśmiech.

- Do czego zmierzacie? Chcecie spytać czy mnie kupić możecie jak sprzedajną kurwę? - słowa te wypowiedział spokojnie, bez uniesienia jakie ich treść ze sobą nieść powinna. - Pytajcie wprost. Sami jesteśmy. - Pochylił się w siodle, ciężar przenosząc na ręce. - Nie możecie. Nie będę Filonem ani Aleksiosem. Nie kupią mnie jednak też inni. - Wyprostował się znowu, uśmiechając nieznacznie. - Wiecie zatem na czym stoicie. Nie kupujecie kota w worku.

- Kluczycie. Przestańcie – zmrużył swoje wąskie oczy władca Skillthry.- Pytam się, jak urządzacie anakratissę - powtórzył, wolniej trochę, a znacznie chłodniej. - Chyba, że mówicie, że jej się marzy, jak się z >własnym zdaniem< nie słuchacie, a z >determinacją< zabieracie jej tagmatę. Ale to wnukom opowiadajcie, a nie mi.

Jeszcze raz cień uśmiechu przemknął przez twarz tagmatosa. .

- Nie dopuszczacie do myśli rozwiązania najprostszego. - Ściszył głos i nachylił się do Parwiza jak gdyby miał wyjawić prawdę, która przeznaczona tylko dla uszu grododzierżcy, innym powinna zostać nieznana. - Dobrze nam się razem współpracuje.

Evraios już otwierał usta, aby zapytać o więcej, ale zauważył, że już jedną rękę Nereusa rozkuto z kajdan, więc jedynie skrzywił się – jakby zostawienie tematu go bolało – i zapytał o co innego?

- Co chcielibyście ze strażą zrobić? Mówcie wszystko – zachęcił Gaiosa, choć po prawdzie, patrząc po jego nachylonej sylwetce, strażnik chyba aż wyrywał się, aby akurat to powiedzieć.

Gaios ledwie musnął wzrokiem skazańca a na jego twarzy pojawił się niesmak, a może tylko noga dokuczała mu bardziej niż zwykle?

- Rozeznania pełnego nie mam, bo i wglądu do wszystkich spraw z przyczyn oczywistych nie miałem. - Jął rozczesywać palcami brodę, utkwiwszy wzrok gdzieś w chmurach. - Pracy perioczich chciałbym się bliżej przyjrzeć. Od rozmów z nimi i omówieniu problemów w poszczególnych dzielnicach należałoby zacząć. Finanse... - robił przerwy między zdaniami i wypowiadał się z namysłem, ważąc i każde słowo. - Za dużo pieniędzy ze Skilthrańskiego skarbca idzie na bieżącą działalność. Na co? - Wzruszył ramionami. - Raporty trzeba przejrzeć. Trzeba by przenieść część finansowania Tagmaty na bogatych mieszczan. Chcą mieć wzmocnione straże w swoich dzielnicach? Niech dopłacają. Zaoszczędzone fundusze przeznaczyć na szkolenie i zwiększenie żołdu dla najlepszych. Z uzbrojeniem też mogło by być lepiej. Tagmatos w Zaułku ciężko odróżnić od śmiecia, które tam mieszka. Rotacje... Tagmatoi pozostający zbyt długo w jednym miejscu wchodzą w niezdrowe relacje z miejscowymi... Nie twierdzę, że tak jest zawsze, ale zdarza się...

Koń zadrobił nerwowo. Ściągnął lejce. Poklepał odruchowo po szyi.

- Ludzi brakuje. Sprzętu brakuje. - Spojrzał na archigosa. - Bez odpowiednich środków z tym nic zrobić nie można. Lecz to co mamy obecnie lepiej wykorzystać by się zdało. Po wglądzie w księgi więcej będę mógł powiedzieć.

- Powstrzymaj się – fuknął na niego bezceremonialnie, ściągając brwi tak, że złączyły mu się nad czołem. - Boś o tagmatoi miał mówić, a nie Radnych.– Od gwałtownego ruchu rumak mu się spłoszył, więc klepnął go lekko po szyi, aby go uspokoić.

Gdyby nie wyższość pozycji archigosa, zapewne Gaios by mu przerwał. Jednak – skoro było tak, jak było – to prezencja archigosa powstrzymała go przed mówieniem, aż zakończy myśl.

- Widzicie te konie? – jednak, zamiast podjąć znów temat, archigos odwrócił się, aby spojrzeć po konnych tagmatoi. - Pierwej widzę, by tylu ich używało. A drogie są. Jeśli się kłopoczesz o wyposażenie, to jak je sprzedacie, to i na uzbrojenie będzie. >To< będzie wasza sprawa. I w >takich rzeczach< wam będę ufać – spojrzał po niemu. Widać był zadowolony z rezultatu usadzenia, bo do tego się już nie wrócił:

- Ja nowego podatku nie wprowadzę, bo kancelaria zwariuje. A jeśli wy innych finansów chcesz, to jeno Fisgeraldosa pierdolić musicie. Do mnie idźcie, a do mojego skarbca zabrane dawajcie. Dobry zwyczaj będzie. Szybszy i łatwiejszy. Bez zbierania Rady, gdy nowy zamek trzeba wstawić – skrzywił się wściekle, jakby jakakolwiek zależność od Fisgeraldosa mu na reputacji szkodziła. - Chcecie?

- Mogę po wysłudze prawa i obywatelstwo obiecać. Dla tych, którzy z zewnątrz są, a wejdą. Ale: po powrocie – uciął. - Rotacje to już wasza sprawa.
Gaios milczał dłuższy czas, pochylony w siodle wpatrując się przenikliwie w archigosa. Gdy ten myślał już, że nic nie odpowie, usłyszał, wypowiedziane z właściwą mu flegmą:

- Pracuję z narzędziami i środkami, które mam i staram się je wykorzystać najlepiej jak potrafię.

Mogli wracać. I w samą porę: bo już anakratoi skończyli swoją pracę, rozkuwając więźnia z zaciętych kajdan. (Pewno woleliby mu oderżnąć dłonie: ale wtedy na pewno byłby do niczego.) Jeno musieli teraz wyrżnąć mu literę na czole – a nim archigos i perioczi wrócili, przytrzymywali go już, a na czole ryli krwawe litery...

***

Spodziewali się jednak czego innego: spodziewali się, że strażnica pozostała niezdobyta. Myśleli, że po dotarciu na miejsce będą mogli zatrzymać się i napić się z tamtejszej studni. górników, którzy zabarykadowali się w kopalni; Wistelana i strażników, którzy z umocnień pertraktować próbują.

Słowem: nie spodziewali się takiego burdelu. Nade wszystko jednak...

- Nie ma ich? - potrząsnął z niedowierzaniem. - Naprawdę?

Nie było. Nigdzie – nigdzie – nie było nie tylko Wistelana i strażników, ale też Nachmana, ani jego ludzi. >Mimo<, że odział sekretarza w swoją szatę: delegując na niego swe uprawnienia, pokazał, że w tej sytuacji >jest jak władca<. (Archigosa też by porwali?: jeśli tak, to będą gadać krócej i gwałtowniej niż myślał.)

- Okulawcie ich porządnie, by nie uciekli. – rzucił do anakratoi bez przekonania. - Wy będziecie potrzebni.

- Nekri rzekła, że ma tam człowieka. Chcę, żeby i od niego wieści wysłuchać – rzekł potem do periocziego, z wysiłkiem próbując oderwać się od niewłaściwych myśli. - Spokojnie na razie.

Jednak – jeśli miał być przed sobą szczery – nie czuł tego. Bardziej w sercu grało mu to, co krzyknął – jako informację, i jako rozkaz – do wszystkich tagmatosów: „Możemy się zdarzyć, że będziemy szarżować. Jeśli tak, to ratować i siekać mieczamy nie bójcie się. Kary za trupy nie będzie. Wilkierz Skilthry usprawiedliwia.”

I tak – wszyscy – powoli podjechali na kilka rzutów kamieniem do miasteczka, aby usłyszeć jedną nowinę: „co się stało z jego ludźmi?”.
 
Velg jest offline  
Stary 06-10-2015, 18:11   #45
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Cytat:
Napisał Mag
Origa nie lubiła, gdy była stawiana przed trudnym wyborem. Ale od czasu awansu "trudne" było dużo bardziej częste niż w czasach, gdy była zwykłym strażnikiem. Takiego to jedynym zmartwieniem było to jak nie wkurwić swojego anoterosa, czy jak nie przechlać pensji szeregowego tagmatos w jeden wieczór. Ani jedno ani drugie wcale nie okazywało się takie trudne.

Miała opory przed tym co rozkazał jej Biały. Całą drogę się z tym zmagała. Ale nie mogła pozostać niezdecydowana. "Lepsza zła decyzja niż żadna" jak to mawiał jeden z instruktorów na szkoleniu wstępnym nim na dobre pochłonęła ją Tagmata.

Dotarli do karczmy "Pod Kocim Łbem", więc Torukia zmusiła się do podjęcia ostatecznej decyzji w sprawie Cyrica. Skoro miała wybierać między bezpieczeństwem swoich podwładnych, a życiem złodziejaszka to wybór był prosty. Nie mniej moralnie wciąż problematyczny.
Ale moralność można później zapić w karczmie całkiem skutecznie. A ewentualnych wyrzutów sumienia, gdy oberwie jakiś tagmatos, bo się nie chciała dostosować się przez ową “moralność” nie pozbędzie się nigdy.

- Amber, Wshem zostańcie. Logan, Bates ze mną!

Wydała rozkazy swoim ludziom. Dawanie im dokładnym poleceń nie było już konieczne. Miała dość czasu by wrobić w nich nawyki. Można było powiedzieć, że duże już z nich dzieci.
Tak więc Amber wiedziała, że teraz ma pilnować by nikt nie przemknął się od frontu, Wshem będzie tak długo walił w drzwi karczmy aż ktoś otworzy. Natomiast Torukia z Desydesem i Shinnym obeszli budynek by zajść od tylnego wejścia. Origa tylko gestem ręki dała Loganowi sygnał by zatrzymał się na czatach w wąskiej uliczce. Chłopak skinął głową i położył dłoń na rękojeści miecza. Bates szedł za nią w odległości zapewniającej swobodę ruchu.
Nawet tu dało się słyszeć jak Flavi uparcie dobija się do karczmy.

Bez wielkich nadziei na znalezienie Cyrica w tym miejscu zbliżyła się do sterty drewnianych skrzyń. Za nimi powinny znajdować się drzwi.

Kuszniczka rozglądała się uważnie co chwilę zerkając nerwowo w kierunku uliczki, w której zniknęła anoterissa. Jeszcze idąc korytarzami strażnicy Torukia poinstruowała ją by nie wahała się użyć kuszy jeśli będzie to konieczne. Akurat z tym nie miała nigdy problemów. Dla niej było to po prostu oczywiste.

Torukia jeszcze na chwilę skierowała wzrok na Shynniego instynktownie chcąc upewnić się, że ma kryte plecy i zaraz spojrzała przed siebie.

Zatrzymała się w półkroku widząc przed sobą Cyrica we własnej osobie.

- Kurwa mać! - ładunek emocji zawarty w tych słowach dawał sprzeczne sygnały. Nie szło określić czy zawiodła się czy ucieszyła, ale powiedziała to na tyle głośno, że Logan nie miał problemu by to usłyszeć.
Za to jej ręka zaciśnięta w okutą w metal pięść bez ostrzeżenia wystrzeliła od dołu w klatkę piersiową Cyrica.
Wydawałoby się, że Kwadrat powinien odetchnąć. Poranna łapanka nie przyniosła efektu. Diatrysi odchodzili z niczym. Nie znaleziono rodzicielki potworka. Wydawałoby się, że wszystko wróci do normy... Lecz zakonnicy nigdy nie odchodzili z pustymi rękami. Węszyli dotąd aż znaleźli trop, aż dopadli ofiarę. Wszystko było kwestią czasu. Polowanie trwało.

***

Ścierwnik, który z grupą tagmatos i kołodziejem dojechał za Grabową zastał wóz w tym samym miejscu, w którym go zostawiono. Powitały ich czarne ptaszyska, które z krzykiem wzbiły się chmarą w powietrze, kołując nisko nad ich głowami i pokrzykując. Tłuste, czarne gomygi obsiadły ścierwa wołów i ich flaki rozwleczone wokół wozu. Ruszały się niczym jeden wielki, wijący się połyskujący na czarno organizm. Cuchnęło zepsutym mięsem. Cała żywizna, którą pozostawiono na wozie zniknęła. Pozostały tylko worki z ziarnem. Zniknęły też trupy tagmatos...

Ismael Garrosh
Wiss zaatakował z furią lecz jego cięcia spotkały się z blokami zakrzywionego ko-pai, po którym nastąpił wypad czarnoskórego wojownika. Dwa bloki Degana i znowu atak. Szczęk broni odbijał się echem w wąskim przejściu. Przypadkowe otarcia o ścianę budynku krzesały snopy iskier. Tagmatos atakował zawzięcie wkładając w każdy cios dużą siłę. Pierwsze krople potu wystąpiły mu na czoło. Każdy cios jednak napotykał blok, po którym następowała kontra wojownika. Garrosh zdawało się nie wkładał w walkę dużo wysiłku. Ruchy miał precyzyjne i oszczędne a ostrze tańczyło w jego dłoniach. Przeciwnik ustępował powoli pod jego kontrami i zaczął cofać się w kierunku szerszej alejki oddychając coraz ciężej i z coraz większym wysiłkiem przechodząc do ataku.

Odgłosy walki przyciągnęły już uwagę kilku mieszczan, którzy z bezpiecznej odległości przyglądali się ich poczynaniom. W końcu walczący wyszli z wąskiej uliczki na alejkę. Arogancja anoterissa już dawno gdzieś znikła pod maską przerażenia. Zdał już sobie sprawę, że trafił na kogoś mocniejszego. Kunszt przeciwnika najwidoczniej go zaskoczyły. Coraz wyraźniej oddawał pola i teraz już tylko bronił się przed nadchodzącą śmiercią. Język ognia zalśnił w promieniach słońca. Zatańczył raz jeszcze wzniesiony ręką wojownika, ellos ominął zastawę strażnika zmieniając nagle kierunek.

Wszystko wydarzyło się tak szybko, że gapie nie zdążyli zauważyć co tak na prawdę się stało. Degan stał z podniesionym mieczem, przygotowanym do zastawy, którą minął ko-pai. Stał z szeroko otwartymi oczami. Zdziwiony. Zrobił krok do przodu, potknął się. Upadł na kolana. Puszczona broń upadła z łoskotem na bruk. Spod rozciętych szat zaczęła przesączać się krew.


Shar Srebrzysta.
Bełt wbił się w czoło chłopca z chrupnięciem rozłupywanej czaszki. Ten dźwięk jeszcze długo miały ją budzić w nocy. Ciało osunęło się na zapylone deski. Brunatna substancja wyciekła z głowy, brudząc podłogę. Odwróciła się.

Na schodach usłyszała tupot ciężkich butów. Kilku tagmatos weszło na poddasze rozeznając się w sytuacji. Ktoś do niej podszedł. Coś tłumaczył. Przytaknęła głową, chociaż sens słów do niej nie docierał. Poprowadzili ją na dół, po drewnianych, skrzypiących ze starości schodach.

Światło dnia poraziło ja w oczy gdy wyszła na ulicę. Bezkształtne, czarne ciało morfa leżało pod budynkiem. Tłum gapiów oglądał go z daleka, bojąc się podejść. Jakby ścierwo mogło ugryźć jeszcze, przelać swoje skrzywienie nim zostanie spalone.

Jedynie Pempto Beznosy leżąc na zdrowym boku, nie zważając na połamanego kulasa, przysunął się do trupa przyglądając mu się z ciekawością. Już anoteross, zwalisty mężczyzna o szerokich nozdrzach wydał dyspozycje. Już posłał po wóz i ścierwnika, który miał zawieźć ścierwo do skrzydła zajmowanego przez Zakon. Już posłał po cyrulika, który miał Diatrysowi nastawić kości.

Gapie przyglądali się tej scenie i Kanii, całej białej z wapiennego pyłu, z kuszą w dłoni. Spośród zwykłych mieszczan wyłowiła z tłumu mężczyznę. Wysokiego, szczupłego. Ze swoją orientalną urodą, wąskim nosem i bladą cerą odróżniał się na tle spalonych słońcem Skilthryjczyków. Podchwycił jej wzrok, skinął lekko głową. Z uznaniem? W jego ruchach była pewność siebie. Odwrócił się i zauważyła na jego plecach dwa krótkie miecze. Zniknął w tłumie.


Origa Torukia.
- Żesz kurwa - zaklęła gdy pięść chybiła celu, gdy kłykcie otarły się o materiał a złodziejaszek wywinął się znikając wewnątrz budynku.

- Bates łap go! Logan pilnuj wejścia!

Shinny rzucił się w pogoń za Cyriciem. Origa była tuż za nim. Gdy młody pokonywał schody, ona dopadła drzwi wejściowych i odsunęła rygle wpuszczając Amber i Wshem'a.

Zostawiła kuszniczkę na zewnątrz, żeby razem z Loganem pilnowali budynku z zewnątrz a sami rzucili się za Batesem.

***

- Jak to kurwa nie ma?

Cyric wydawało się rozpłynął się w powietrzu. Bates bezładnie rozłożył ręce. Gdy wbiegł na piętro już go nie było. I mimo że przetrząsnęli pomieszczenia mieszkalne, poza wściekłymi lokatorami nie znaleźli go. Do tego wszystkiego przyplątał się Gormug, który zaczynał działać jej na nerwy swoim marudzeniem jak to psują mu interes wpadając do karczmy.


Cyric.
Biegnąc schylonym po dachu dziękował w duchu przezorności Browna, który kazał wyposażyć karczmę w wyjście pozwalające opuścić interes Gormuga niezauważonym. Nigdy wcześniej nie był zmuszony z niego korzystać. Teraz uratował mu dupę, choć nie wiedział jak bardzo. Ciągle zagadką było dla niego skąd tam się wzięła Torukia i dlaczego go zaatakowała. Czyżby też wierzyła w to, że zabił Baldarysa? Nie... Przeklął swoją głupotę. Przecież widziała! Przecież wszystko widziała.

Przeskoczył wąską uliczkę, pokonał jeszcze dwa budynki nim się zatrzymał. Nikt go nie gonił. Nikt go nie śledził. Łapał oddech na rozgrzewającym się dachu. Było coraz bardziej gorąco. Za chwilę będzie musiał zejść na dół, bo z gorąca nie da się wytrzymać. Miał jeszcze trochę czasu do zlecenia. Nim słońce osiągnie najwyższy punkt. Musiał się zastanowić co robić. Musiał działać.


Parwiz Yehuda
Gaios podzielił tagmatoi. Piątkę tylko wziął ze sobą, reszcie kazał czekać w pewnym oddaleniu za wzgórzem. Wskutek tego gdy wjechali i ukazali się górnikom, ci zobaczyli ich tylko garstkę. Zaraz też popłoch w obozie się zrobił. Parwiz zobaczył ze wzgórza rozgardiasz. Ludzie zbili się w gromadę i zaczęli kłócić wskazując na wzgórze. Najwidoczniej nikt nie był chętny do wystąpienia przed szereg i podjęcia rozmów.

Nim Gaios wydał jakiekolwiek dalsze dyspozycje, z miejsca gdzie zostawili odwód podniosła się wrzawa. Tagmatos zmarszczył krzaczaste brwi i odwrócił się w siodle. Tak też uczynił Yehuda.

Trochę niżej, tam gdzie zostawili straże, szamotał się ze strażnikami barczysty drab. Zdawał się wyzywać ich a gestykulował przy tym zamaszyście wskazując na wzgórze, na którym stali.

Gaios zwęził oczy w szparki po czym zwrócił się do stojącego przy nim tagmatos.

- Niech go puszczą.

Człek, który ku nim szedł był wysoki i barczysty. Z twarzą szeroką i prostą. Z włosem prostym i suchym. Z daleka już zaczął wymachiwać ku nim rękoma.

- Jestem, kurwa jego pierdolona mać, tego... Jestem przecie! - krzyczał z daleka tubalnym głosem.

Gaios skinął na strażnika każąc zatrzymać draba pięć kroków przed archigosem.

- Czego ty w mordę chędożony przybłędo jeden? - zaczął szarpać się gdy tagmatos próbował go wstrzymać.

Gaios zajechał go bokiem i zdzielił szpicrutą przez twarz.

- Uspokój się - powiedział cicho, spokojnie - bo spętać każę.

- O ty ścierwie! Ty łachudro! - wrzeszczał szczerząc spróchniałe zęby i trąc krwawą pręgę na twarzy, lecz stał już spokojnie w miejscu, wymachując tylko rękoma. - Ty nie wiesz z kim zadarłeś! Jam jest Filon! Radny!

Wypiął dumnie pierś.

- A mnie zwą Gaios - odparł mu flegmatycznie tagmatos - i jestem tutaj odpowiedzialny za bezpieczeństwo archigosa, więc jeśli nie zdecyduje inaczej, będziesz stamtąd odpowiadał.

Filon wywrócił oczami, jakby taki porządek rzeczy mu się nie mieścił w głowie.

- Pozwolisz na to? - zwrócił się do archigosa wskazując ręką na tagmatę.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 12-01-2016 o 18:16. Powód: Mag
GreK jest offline  
Stary 14-10-2015, 13:31   #46
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Unikał lekceważenia przeciwnika, nawet gdy wyczuwał znaczną przewagę. Dlatego Ismael walczył zaciekle do samego końca. Nie zmieniało to faktu, że Degan przecenił swoje siły. Agresywne natarcia zmienił na strategię defensywną, aby w końcu heroicznie się bronić. Deszcz zręcznych wypadów, cięć i młynków był dlań druzgoczący. Ruch zwany ellos zwieńczył dzieło. Wiss klęczał na ziemi, a wokół niego rozrastała się czerwona kałuża. Grupa przechodniów pierzchnęła za najbliższy wyłom. Zapłakał jakiś smarkacz przestraszony całym zajściem. Kilka okiennic uderzyło o siebie, niemniej Garrosh czuł zaciekawione spojrzenia spomiędzy ich szpar.
- Głupiec - skwitował, patrząc na strażnika.
Odszedł kilka kroków, lecz w wtem skonkludował iż Wiss prawdopodobnie nie dźwignie się samodzielnie. Kwestia wsparcia tutejszych również stała pod znakiem zapytania. Ludzie ze Skillthry lubili dobre widowisko, ale nie wykazywali już inicjatywy kiedy trzeba było pomóc. Poza tym zostawienie tutaj Degana oznaczałoby poważne problemy ze strony tagmaty. Na pewno większe niż narobił sobie od momentu powalenia zbrojnego. Znakiem tego, wojownik cofnął się i dźwignął rannego na ramię. Mężczyzna okutany w pancerz zdawał się ważyć tyle co wór cegieł.
Ciężko krocząc, szli do najbliższego felczera. Ismael starał się omijać główne ulice, by nie wejść w drogę jakiemuś patrolowi. Rzecz jasna widziało ich dość ludzi, żeby sprawa stała się jawna najpóźniej za dwa kwadranse. Jednakże ten czas Ismael zamierzał jeszcze wykorzystać. W międzyczasie kazał zbrojnemu pozostać przytomnym, kilkukrotnie uderzył go w twarz. Mozolna wędrówka zajęła dobrą chwilę. Wreszcie dotarli do niewielkiego dystryktu rzemieślniczo-handlowego. Kilkanaście podobnych do siebie, drewnianych domostw oferowało szeroki zasób usług: od kuśnierza czy bednarza aż po dwa punkty cyrulików. Obydwaj stanęli przed niewielką chatą, z której wydobywał się mocny zapach ziół. Ismael bez pardonu uderzył podbitym butem w drzwi przybytku. Postawiły silny opór. Obszedł zakład i spróbował sforsować boczne wejście. Właściciel również odpowiednio je zabezpieczył. Nie było w tym nic dziwnego. Część usługodawców których nie stać było na wartę, zamykała się na trzy spusty i wpuszczała tylko umówione osoby.
Czarnoskóry oparł Wissa o ścianę domu i spojrzał w okratowaną okiennicę. Jego oczom ukazały się stoły znaczone plamami krwi, słoje formaliny tudzież oprzyrządowanie nasuwające skojarzenia bólu.


Zza tablicy na której rozrysowano ludzką anatomię wypełzł siwy starzec. Zwisał na nim pożółkły fartuch. Jego mina była przypisana do archetypu zrzędliwego tetryka.
- Czego chcesz smoluchu?! - odezwał się piszczącym głosem.
Ismael puścił obelgę mimo uszu.
- Mam tu lokalnego anoterosa. Na twoim miejscu bym go pozszywał.
Doktor ostrożnie podszedł bliżej. Wychylił się tylko na tyle, by móc dojrzeć czy intruz nie kłamie.
- Nie wiem kim jesteś i co sobie wyobrażasz! Nie możesz tak po prostu…
- A jednak mogę.
- Będziesz miał kłopoty.
- Wiem. Ty również. Jeśli mu nie pomożesz.
Nie interesowało go co stanie się dalej z Wissem. Zrobił już dość żeby mu pomóc. Jeśli medyk posiadał choć odrobinę instynktu samozachowawczego, powinien go wziąć do siebie. Tymczasem Garrosh wyszedł z powrotem na ulicę. W jednym zgadzał się ze skrzekaczem. Jak tutaj mówiono: miał przejebane. Co prawda istniała alternatywa, iż będzie miał tyle szczęścia, żeby Wiss wyparł się porażki w starciu z “czarnuchem”. Tyle że w Skillthry czarnoskórzy i fortuna zwykle nie stały obok siebie.
Ostatnie spotkanie u diuka uświadomiło go, że łapanki na ulicy stały daleko od jego specjalności. To nie była już jego wioska, gdzie co drugi mąż nadawał się na świetnego zabójcę. Cywilizowane (powiedzmy) miasto rządziło się swoimi prawami, a właściwie - pozorami. Sam więc potrzebował człowieka, który pozorantem był.
Jeszcze na tym samym osiedlu swój zakład prowadził Marith Taygald, handlarz tkaninami. Kiedy Ismael przekroczył próg jego sklepu, kupiec kłócił sie własnie z paziowatym dandysem.
- Zaręczam panu. Najlepszy kaszmir, przywieziony traktem ze wschodu.
- Robisz ze mnie durnia? Nie odróżniłbyś własnej rzyci od kaszmiru lepszej próby, Taygald. Przestań się bawić w ościennego mytnika. Zejdź trochę z ceny. Inaczej nie mamy o czym rozmawiać.
Garrosh czekał do końca kłótni, opierając się o jedną z bel materiału, które wszędzie zalegały. Gdy dwójka skończyła perorę, Marith dopiero zwrócił uwagę na kolejnego gościa. Zakrztusił się pogryzioną fajką z ciemnego dębu.


- Człowieku! Coś ty ze sobą uczynił? Wyglądasz niczem ofiara na ołtarzu Styrwita.
- Celna obserwacja. Ale to nie moja krew.
Bez pytania Ismael przysunął do siebie chybotliwe krzesło.
- Potrzebuję twojej pomocy.
Kupiec podszedł do kontuaru i teatralnie zaczął przeplatać rzemyki kilku mieszków.
- Teraz jestem zajęty. Muszę szybko opchnąć dwadzieścia metrów tego tutaj. Miałem to tylko przekazać. W ostatnim momencie druga strona się rozmyśliła. Skoro brakuje nabywcy to gówno a nie lwy za tę operację dostanę.
Ochroniarz tylko pokiwał głową. Przyzwyczaił się do ciągłego narzekania geszefciarza.
- Nie zajmę długo. Uczestniczysz w karawanach. Nieraz potrzebujecie ochrony.
- Najlepszej.
- Wiem - znacząco spojrzał na zwoje płótna, z których każdy kosztował mały majątek - Dlatego się znamy.
Marith wyciągnął rękę do glinianego kubka i pociągnął z niego łyk jakiegoś naparu. Oblizał wargi.
- A co to się stało, że taki waligóra Garrosh chce asekuracji?
- Fitzgerald, nie ja. Potrzebuje zawodowca. Najlepiej zaznajomionego z tworami morfy.
Kupiec udał zadumę.
- Daj mi chwilę. Tak, chyba będę kogoś miał. Może Redford z rodu...
- ZAWODOWCA - podkreślił wojownik raz jeszcze, wiedząc że Marith z początku będzie próbował go zbyć pierwszym lepszym rębajłem.
Podszedł do tkaniny, która parę minut temu była przedmiotem sporu.
- Nicholas doceni wartościową informację. Lubi kaszmir.
 
Caleb jest offline  
Stary 14-10-2015, 15:38   #47
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Czymże można zabić wyrzuty sumienia? Czym ukoić ten ból w piersiach, który kładzie się całym swoim ciężarem na serce?
Czy tego naprawdę chciała? Takich łowów właśnie? Bo przecie czym innym było niszczenie morfotworów w postaci zwierzęcej czy nawet zmutowanej, a czym jeszcze innym strzelanie do dzieci…. Gdyby dzieciak choć skrzydła miał bądź ogon… Wciąż widziała jego zapłakane i przerażone oczy wpatrzone w koniec kuszy…

Shar Srebrzysta wycofała się w jedną z pustych uliczek, z dala od ciekawskiej, komentującej gawiedzi. Nawet uznanie okazane jej przez nieznanego mężczyznę z mieczami było jak gorący policzek w twarz. Tymże miała zasłużyć sobie na sławę? Tym chciała uczynić ojca dumnym?
Mdliło ją i szarpało, ale już nawet nie miała czym zwymiotować
Nic dziwnego, że Diatrysi byli w jakiś sposób szaleni. Nie można bezkarnie odbierać życia… nawet skażonym morfą.

Styrwit…. gdzie teraz był jej bóg? Dlaczego ją zostawił? Zapomniał o niej….Ale czyż to nie właśnie ona zapomniała o nim? Zapomniała o ofierze? Zapomniała o modlitwie?
Nie była przecież złym czy podłym człowiekiem… Ale jeśli nie była, to dlaczego właśnie tak się czuła?


Kania szła przed siebie, a po białych od pyłu licach płynęły łzy. Nogi same ją niosły. Za miasto, za bramę, na rozstaje dróg w pobliże miasta.
Tam gdzie stał jeden z zapomnianych posągów Styrwita. Oczekujący jej ofiary. Przyklękła u jego podstawy i spojrzała na jedną z ośmiu twarzy.

- Panie...mam nadzieję, że mnie słyszysz...gdzieś tam… w ciemnościach… Panie…

Rozpoczęła swoją modlitwę i spowiedź jednocześnie. Długo klęczała, a jej całym ciałem wstrząsał cichy szloch. Potem otarła twarz i wyjęła nóż, który miała przytroczony do pasa.
Następnie jednym, stanowczym ruchem nacięła skórę na lewej dłoni, a krwią, która z owego nacięcia spłynęła posmarowała stopy swojego boga.

Chwilę później podniosła się z klęczek, owinęła dłoń kawałkiem tkaniny oderwanej z rękawa bielizny i ruszyła z powrotem w stronę miasta.
Modlitwa nie przyniosła jej całkowitego ukojenia, zresztą nie tego oczekiwała. Była świadoma tego, że kiedy tylko przymknie powieki zobaczy oczy chłopaka.

Kiedy dotarła do wieży rozebrała się do naga, a potem skrupulatnie wyszorowała całe ciało zimną wodą i szarym mydłem, dbając o każdy zakamarek ciała, aż skóra zaczerwieniła się od tarcia. Zaopatrzyła rozciętą dłoń, oczyszczając ją wcześniej alkoholem. Włożyła czystą bieliznę.
Potem zajęła się zbroją i rynsztunkiem.
Kiedy już wszystko zostało porządnie oczyszczone i nasmarowane tam gdzie należy Shar zwinęła się na łóżku w kłębek. Matki jeszcze nie było.

Wróciła więc myślami do poprzednich wydarzeń.
Kania pocieszała się w myślach jedynie tym, że jeśli chłopiec trafiłby w ręce Diatrysów to albo zostałby i tak uśmiercony, albo stałby się ofiarą doświadczeń. Nie mogła mu pomóc. Zainfekowanie morfą było nieuleczalne i niebezpieczne.
A przecież nawet jego matka nie chciałaby żeby jej dziecko stało się żądnym ludzkiej krwi wynaturzeniem. Bo człowiekiem już nie był...
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 14-10-2015 o 18:14.
Felidae jest offline  
Stary 18-10-2015, 23:16   #48
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Nie zmienił się.
Prawie wcale się nie zmienił przez te wszystkie lata.

Chudy, żylasty, bruzdy na twarzy - jednako z lenistwa i próżności - wciąż przesłaniający białym jak mleko zarostem. Wiek nie przeciągnął mu jeszcze oczu bielmem, nie przygiął mu pleców ku ziemi. Wyglądał prawie tak samo jak lata temu, gdy zameldowała się do jego klitki w strażnicy, jako jedna z nowych rekrutów. Wtedy jeszcze jako Syntyche Kyriakidou. Córka Kyriakosa. Córka Zosime. Stała wtedy przed nim i myślała, że tak wygląda władza. Jak on, jej nowy anoteros. Jak szeroki miecz, który nosił przy pasie, duża blada twarz, pewność siebie otulająca go jak płaszcz narzucony na ramiona i bystre oczy widzące tak wiele. Jak sympatia i zaufanie, którą obdarzali go tagmatosi.

Łuski podziwu szybko jednak opadły z jej oczu. Bo strach był silniejszy od zaufania. Złoto silniejsze od sympatii. Władza nad ludzkim życiem bardziej upojna od konieczności utrzymywania kruchej równowagi sił. A Dalaos był jak pieprzony linoskoczek, którego siłą było balansowanie na cienkiej linie pomiędzy mnogością interesów, pomiędzy kompromisem, z którego nikt nie był zadowolony, ale który wystarczył, by utrzymać Zaułek we względnym spokoju. Biały był jak zręczny cyrkowiec, ale to nie była władza jakiej pragnęła Syntyche. By osiągnąć co chciała musiała doprowadzić do śmierci ojca, musiała wyjechać z miasta podczas Trzech Jesieni, musiała wrócić i zostać jedną z anakratoi. A potem wyrżnąć sobie drogę aż do tego momentu.

Gdy nie było już nic z córki Kyriakosa, a tylko Nekri - Szara.
Naprzeciwko Białego.


***


- Barden - sapnął wreszcie, jakby cnotę córki jej oddawał a nie imię człowieka o długim języku. - Pasierb Gormuga, właściciela karczmy Pod Kocim Łbem, który się z Brownem zwąchuje, tego znać musisz. Ojczulek sobie nim szynk wyciera pospołu z własną dupą, więc ten mu się odgrywa po cichu.

- Nie krzyw się tak. - Oprawczyni odchyliła się ponownie na krześle. Plecy przylgnęły ciasno do oparcia, głowę ostrożnie odchyliła na oparcie. Zmrużyła oczy do niego, wydęła wargi. - Gówniarza dostaniesz. Mordę każę mu obić, ale przed zmrokiem wyjdzie.

Jednym haustem dopił cienkusza, który pozostał mu w drewnianym kubku. Trzasnął naczyniem o blat, wstał nagle, gwałtownie..

- Jest sprawa inna, ważniejsza.

Podszedł do okna, zadarł głowę, by przez wąską szczelinę złapać fragment rozgrzewającego się powoli nieba, strzęp obłoków, wstążkę ciemnego, tłustego dymu, wijącego się leniwie sponad trupiarni. Przez chwilę perioczi milczał i w końcu słychać było za oknem trzepot ptasich skrzydeł, odległe pokrzykiwania, zza grubych drzwi głos - jak krótkie, niskie szczeknięcie - potwierdzenie, że Chares wciąż stał przed wejściem. Nekri czekała cierpliwie, nieruchomo. Tylko czarne oczy poruszały się w ziemistej, spotniałej twarzy, gdy wzrokiem śledziła mężczyznę. A Biały odchodził właśnie od okna, jakby zniecierpliwiony, jakby fertycznym ruchem chciał zamaskować coś, ukryć przed nią. Długimi krokami przemierzył pokój. Raz. Drugi. Szturchnął wiszący na ścianie wyblakły gobelin, odwrócił klepsydrę, w której piasek przesypał się wiele minut temu. Pod siwym wąsem zacisnął wąskie usta, potarł palcami równie siwą brodę. Na wierzchu jego dłoni żyły zdawały się sinymi, wypukłymi wybroczynami. Mapą poddającego się starości ciała.

- Tagmatosi zajebali Baltarysa - odezwał się końcu, gdy siadł znowu przed nią i popatrzył jej w oczy. Uniosła tylko brwi, nie dała po sobie poznać, że już wie, że jego śmierć to żadna nowość. - Jest świadek. Chuj był nie w tym miejscu co trzeba. - Uderzył o udo dłonią zwiniętą w pięść. Frustracja. Niezadowolenie. Nic ponad to. Żadnego kłamstwa. - Może zrobić się syf, jeśli Brown dorwie go przed nami.

Obróciła jakieś słowa w ustach. Nie wypowiedziała, przełknęła, stłumiła pierwszy instynkt, by zawrzeć gniewem i ukarać przynoszącego złe wieści posłańca.
Ja słucham, a moi tagmatoi tańczą później w rytm pieśni - zapewniał moment wcześniej, niecałą ćwiartkę obrotu klepsydry wcześniej. >Moi< podkreślił, by jeszcze wyraźniej nakreślić granicę pomiędzy nimi. - Ty zaś cieszysz się, że nie masz na głowie zawszonego Zaułka. Pierdolony spokój.
Pierdolony spokój… Palce zacisnęła na podłokietniku, aż pobielały jak wysiniałe paznokcie.

- Uprzedzasz czy prosisz o pomoc? - zapytała cicho, ledwie rozwierając wargi.

- Nah... - mlasnął, rozsiadając się wygodnie na tej cienkiej, pieprzonej linie, która rozpięta była pomiędzy frustracją i nonszalancją. - Zdaje się, że jedno i drugie. Skurwiela dorwać, to moja sprawa. Ludzi posłałem. Wcześniej czy później będzie mój. Problem w tym, żeby mnie Brown nie uprzedził i w tym mogłabyś mi pomóc.

- Nie prościej winnych mu wydać? - Z ust wyszło jej to bardziej sugestią niż pytaniem. Podpowiedzią, w której dźwięczał prospekt prawdziwego spokoju pierdolonego i błysku złota lądującego w jego sakiewce. - W ostatecznym rozrachunku mógłbyś na tym sporo ugrać.

- Ah
... - obruszył się jako niechętna dziewica, której szybkie rżnięcie na sianie proponują. Jak, kurwa, niemal zawsze. - Stałaś kiedyś w pierwszym szeregu na przeciw rozjuszonego tłumu? Odpierałaś atak stada wilkorfów? Wtedy, gdy stoisz ramię w ramię z innymi tagmatoi, musisz być pewna, że ten obok ciebie nie cofnie się o krok, że cię obroni. Polegasz na nim. To są moi ludzie. We mnie mają zaufanie. Nie zdradzę ich.

Aż się na to zatrzęsła. Reszta była jak mgnienie, zawrzała gniewem jak alchemiczny ogień ciśnięty w wodę: w jednej chwili siedząca na krześle po drugiej stronie stołu, w drugiej stojąca, oparta ciężko dłońmi o stół, nachylona nad nim głęboko. Perioczi lekko tylko odchyliwszy głowę mógł zobaczyć jak w jej lewym oku pęka kolejna żyłka zalewając czerwienią całą biel dookoła ciemnej tęczówki.
Później sama nie będzie potrafiła określić co wkurwiło bardziej - ten napad zaćmiewającego rozum sentymentu czy przedziwna maskarada, gdy rzucał jej w twarz przeszłość. Gdy udawał, że nie pamięta jak stała naprzeciwko tłumu. Ramię w ramię z nim i resztą przeklętych tagmatoi. Jako jedna z nich. Jako jedna z jego ludzi. Dopóki wszystko nie poszło się jebać.
- Ochujałeś? Jak zajebią mu kolejnego synalka, to też będziesz ich dupy krył? - warknęła na niego jakoś z głębi gardła. - Idealista pieprzony się znalazł. Ty masz jebane skrupuły, więc ja mam Brownowi kłamać. Ty ich, kurwa, nie zdradzisz, więc ryzykujesz, że kutas rozpęta pieprznik zabijając tagmackie bachory. Od twoich zaczynając. Nie możemy sobie teraz na to pozwolić! Kurwa twoja mać, Biały! - Cisnęła dzbanem przez całe pomieszczenie i zaraz zwinęła dłonie w pięści, przycisnęła je do bolących skroni. W głowie pulsowało jej męczącą, bolesną czerwienią. - Nie możemy sobie teraz na to pozwolić - powtórzyła z wymuszonym spokojem, ostrożnie cedząc słowa przez zęby. Jakby jej miały usta pokaleczyć, wyjść spomiędzy warg ostrzami noży. Oparła się o jedną z przeładowanych papierami szaf. - W kopalni jest burda. W Zaułku jest morf. Kolejnego zdeformowańca ścierwniki z rynsztoka wyciągnęły. Coś za miastem rozwłóczyło ludzi, gdy poradlne zbierali. A w tym wszystkim mamy jebanego wysłańca ze stolicy. Rozumiesz?

Dalaos patrzył się na nią jak wielka sowa - spokojnie, bez większej emocji. Nie drgnął nawet, gdy dzban roztrzaskał się na ścianie, tryskając na szary kamień winem jak krwią.

- Rozumiem, co mam kurwa nie rozumieć? - Potarł siwą szczecinę na brodzie. - Póki jednak co chuj się w dupie schował.

Przytknął palec wskazujący do ust, jakby zastanawiając się nad głębszym sensem tego stwierdzenia. Szopkę odstawiał, znowu się krył za manieryzmami wiekowego mędrca, które pasowały mu jak archigosowi damskie suknie.

- Głupi nie jestem - stwierdził w końcu, na co Nekri tylko brwi w teatralnym zdziwieniu uniosła, zasyczała na niego zjadliwie przez zaciśnięte zęby. - Kiedy Brown wyjdzie z nory nim dorwiemy małego chujka i wszystko się zjebie, to mu suka sama wpadnie w ręce, z najlepszymi ode mnie, kurwa, życzeniami. Tylko nie wiem czy taki prezent wystarczy jako przeprosiny. - Krzesło zaskrzypiało przeraźliwie, gdy wstawał. Skrzywił się, szurnął nim do kąta. - Ja cię tylko proszę, żebyś mi dała dzień, dwa. Do tego czasu będzie po temacie.

- Lepiej żeby było. I lepiej żebyś miał pewność, że jedna suka wystarczy. Bo inaczej potoczą się głowy - przyobiecała z jakąś zimną jak lód nadzieją w głosie.

Skinął głową, a ona prawie widziała sznur wokół jego szyi, krwawą pręgę od zakrzywionego noża, juchę tryskającą z otwartych arterii.

- Czekaj - osadziła go na miejscu, gdy już odwracać chciał się do drzwi. - Upewnij się, żeby ścierwniki przeniosły trupa do bustuarium - rzuciła oschle. - Gdy cokolwiek się w sytuacji zmieni, chcę wiedzieć.

Potwierdził w milczeniu. Nekri przesunęła machinalnie kilka papierów na stole, przejechała opuszkiem palca po krawędzi swojego kubka.

- Ta, która zabiła... Która to jest?

- Po chuj ci to?
- spytał nieprzyjemnie.

Wykrzywiła się na to, wyprostowała przygarbione plecy.

- Pewnie po to, żebym mogła jej imię pokrzyczeć jak będę się rżnęła - sarknęła, zaplatając ramiona na piersi. - Wiesz po co. Na moim miejscu też byś zapytał, więc po co ta gra? - Przechyliła ostrożnie głowę, splotła ciaśniej ręce, jakby było jej zimno. Ale oczy miała nieruchome, utkwione w perioczim jak dwie ciemne studnie.

Patrzył na nią. Zastanawiał się. Mierzyli się wzrokiem. I to też się nie zmieniło, to też było jak dawniej. A jednocześnie było całkowicie odmienne.

- Amber. Kuszniczka. - Podniósł palec. - Ale... Daj mi dzień, dwa.

Amber. Kuszniczka. Kobieta bez nazwiska. Kobieta od której bardziej liczyła się dziura po bełcie. Tyle wystarczyło, by dowiedzieć się więcej - o niej samej, o anoterosie, który wydał jej rozkaz, o rodzinie z jej krwi i rodzinie z wyboru. Za dzień, dwa. Szybciej, jeśli skończy się jej cierpliwość.

- Strzeliła do młodego?

- Wpierdoliła mu jebanego bełta w brzuch, szybciej niż pomyślała
.

Zabębniła palcami o stół. Na strzępie pergaminu koło jej dłoni widniało tylko jedno imię “Anthousa”. Z ptaszarni dobiegało przytłumione skrzeczenie koragów, które znowu walczyły o ciśnięte im jedzenie. Perioczi starannie poprawiał ułożenie szerokiego pasa. Przygryzając wargi Nekri szacowała ile osób w zaułku używa kusz, jakie były na wyposażeniu tagmaty.

- Wielu widziało trupa? - Sama nie wiedziała kiedy rozmowa zamieniła się w przesłuchanie. Ale odpowiedzi Białego uspokajały - w każdej uległości kryła się ulga. Nawet pozornej, która była tylko współpracą.

- Tylko moi ludzie.

Jego”. Znowu rozsmarował sobie to słowo na języku jak grudkę przedniego masła. Ze skrytą lubością. Z cieniem uśmiechu.

- Jest sens rozgrzebać ranę żeby na pchnięcie wyglądało? Kto szerokich ostrzy teraz używa? Ludzie Panagakosa? Chcesz ich na winnych?

Skrzywił się, jakby grzebanie w ranie trupa wzbudzało w nim niesmak.

- Tak. Możnaby.

- Kto jest świadkiem?

- Moi ludzie. Z patrolu
.

Moi”. Znowu. Jak refren irytującej piosenki.

- Nie, Biały. Kto jest świadkiem? - powtórzyła z cierpliwością i spokojem, który zadziwił ją samą.

- Jakiś Cerik, Cedrik... - podrapał zarośniętą szczeciną brodę, a ona miała ochotę na wyrwać mu paluchy, wyplątać z białych kłaków. - Jeden z pojebusów Browna. Znasz?

Pokręciła nieznacznie głową, wzroku nie odrywając od Białego. Jej twarz miała bardzo dziwny wyraz, kąciki szarych ust zadrgały lekko.

- Trupa jego syna chcesz rozgrzeszyć trupem jego wychowanka... - powiedziała wolno, jakoś tak miękko, łagodnie, niemal śpiewnie. Bardziej do siebie niż do niego. - Twojego kapusia do wieczora nie wypuszczę. Mogę ci go jednak udostępnić. - Znowu wykrzywiła wargi. - Na chwilę.

Podeszła i cicho otworzyła drzwi.

- Chares - odezwała się do stojącego tuż za nimi olbrzyma. - Zaprowadź pariocziego do przedsionka. Przyprowadź mu… - pstryknęła palcami niecierpliwie, próbując sobie przypomnieć imię. - Bardena. Pasierba Gormuga. Zgarnąłeś szczyla ze strażnicy w Zaułku.

Potwierdził mruknięciem, odsunął się, żeby zrobić przejście dla Białego.

- Ty? - zadudnił basowo.

- Idźcie. - Machnęła ręką. - Zaraz zejdę.

Odprowadziła ich wzrokiem. Olbrzyma i chudego, żylastego periocziego, którego znała już ponad dekadę. Poczekała aż znikną nim sięgnęła po popielnik i wbiła palce w obolałe skronie. Nie miała wiele czasu, by pozbierać i schować zaścielające dębowy blat raporty i notatki. Kilka najważniejszych od razu cisnęła w niewielkie palenisko, od którego nie odeszła dopóki papier nie zwinął się z cichym trzaskiem, nie zamienił w zwęglony strzęp. Dopiero później zbiegła po wąskich schodach i cichym głosem wywarczała rozkazy. Azrę pchnęła do bustuarium, by zajęła się pogrzebem Brownowego syna i wywiedziała czy diatrysi wydali już dyspozycje względem morfów. Na Fidana scedowała zgłoszone przez diuka trupy i wybicie bezpańskich kundli włóczących się po Kwadracie oraz spalenie ich ścierw. Zaspanemu Kurushowi kazała znaleźć Browna - migiem! - i rozpytać dyskretnie - dyskretnie! - o kuszniczkę Białego. Na Melis po prostu przez chwilę patrzyła w milczeniu nim powiedziała jej czego oczekuje od niej względem przygotowywanego w domu Bezuchego przyjęcia. Wszystkie pozostały rzeczy musiały poczekać.

- Później - warknęła, wciąż jakoś rozsierdzona, czekając tylko na pretekst, by tą złością wybuchnąć na zewąnętrz.

I dopiero potem poszła do przedsionka, gdzie na Bardena czekał Biały.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 19-10-2015, 20:06   #49
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Nic nie potoczyło się tak brudno i gładko, jakby się tego spodziewał. Sądził, że rozbiją górników w puch – i już problem się rozwiąże, wywieszą kilkunastu górników na szubienicy, aby pamiętali, żeby nie podnosić rąk na władzę skillthrańską. Tymczasem, miast interweniować, stali tylko na wzgórzu – a tam, niżej, Filon tubalnym głosem krzyczał na górników.

Zaczął się niewinnie: od zrugania Gaiosa: „Co w was wstąpiło?”, nachylił się do niego, marszcząc brwi bardziej niż musiał, „Mówiliście spokojnie, a nie potraficie teraz szallaka w dłoni utrzymać?”Nie o niego jednak tu chodziło: więc nim Gaios zdążył odpowiedzieć, był już – władczy – przy Filonie. „Co to za burdel jest?” - wycedził przez zęby. I usłyszał wszystko: że „no to się kurwa porobiło”, jak radny jowialnie wyłożył archigosowi; że on tu jest, bo „myśle se, pojadę bo trza te skurwysyńtwo do roboty zagonić”; że „we łbach im się kurwa poprzewracało. Ciężka robota, to wiadomo. Na niskich pokładach niebezpieczna, nie nowota. Ale żeby...”, że „na waszą głowę nastają?”... - słowem, nic wielkiego. Dopiero, gdy popędził go krótkim sarknięciem:„Nibyś się Wistelan z zaganianiem zrobił?” i popędził go: „Kapitanem cechu jesteś. Mówże, co wiesz i co mówili o proteście, ale prędko, bo Słońce praży”, to usłyszał coś więcej:

- Co wiem... Tyle wiem, że jak zaczęli dupać na niższym poziomie to się dokopali nie tam gdzie trzeba. Ludziom się we łbach mieszać zaczęło i im po prostu odjebało!

- Merith mówił, że gadali od rzeczy a jeden z nich rzucił się bez powodu na kumpla ze ściany i odgryzł mu ucho. - chrząknął. - No to Wistelan kazał zawalić chodnik. Taaa... a z nim kilkunastu górników.

Splunął.

- Cożem wtedy mógł, to zrobiłem. Com ułagodził, com się narobił... - spojrzał na archigosa. - Zdawało się, że spokój będzie. No ale nerw każdy miał. Niewiele trzeba było... Puśćcie mnie do nich, to się dowiem wszystkiego, skurwysyny jedne...

Szybko mu przyzwolił: bo nie chciał, żeby stracić „swego” radnego, ale przecie Filon bez swoich górników był jeno prostą łachudrą. Gdyby archigos przyzwolił na rzeź, jego poplecznik nigdy nie odzyskałby dawnej pozycji i użyteczności. Później – gdy Filon już poszedł – pozwolił sobie wyrazić obawę, że morfa mogła mieszać górnikom wciąż na ciele i umyśle...

Wtedy...

- Że morfa jest na dolnych poziomach to wiedzą wszyscy – nieśpiesznie perorował do niego Gaios. Archigos czuł się, jakby szumiało do niego morze: słowa tagmatosa były rytmiczne, miarowe, wyprane z większej energii. Tak samo, jakby takie kryzysy przydarzały się co dzień. - Jeśli Wistelan kazał zasypać zatrutych morfą źle zrobił. Trzeba ich było połapać i oddać Zakonowi. - W obozie Filon wszedł między górników. Wydawało się, że nawet tu – na wzgórzu – słyszał radnego słychać wyraźniej niż mówiącego Gaiosa. - Diatrysa sprowadzić, niech oceni jakie jest skażenie...

- Jeśli wróci - odmrukną tylko archigos smętnie.

- Diatrys? - zapytał Gaios. Nie wiedział, czy pytał tak przez ironię, czy przez niezrozumienie: zwłaszcza, że w dole tumult miast maleć narastał.

Już ktoś pchnął radnego, już ten oddał napastnikowi zasadzając mu z pięści w zęby. Już tagmatoi spięli konie, szykując się na rozkaz szarży. Już przyskoczył do Filona – nie sposób było poznać, czy z nożem, czy z pustą dłonią. Tyle, że ten wrzasnął nie z bólu, a ze złości i wskazał na wzgórze. Spojrzeli w tamtym kierunku.

- Szlag – zgrabnie podsumował całą sytuację. – Tak nastawać nie mogą. Wiesz, co będzie trzeba.

- Nie... Nie wydaje mi się – odmówił wolno chromy. Zapamiętał, ale puścił to – tym razem – mimo uszu. Zwłaszcza, że gdy spojrzał na dół, to rzeczywiście tumult prawie ustał.

„Albo liczą, że ludzi nam Słońce upraży, jeśli się nie pośpieszy...” - rzucił jeszcze bardziej do siebie niż do tagmatosa, ale – mimo złego oka – Filon wnet wrócił z dobrymi wieściami. Wistelan jaki? Ubit. Na śmierć? Na śmierć. Wypuszczą ludzi? Wypuszczą. Prowodyrów wydadzą? Wydadzą... - okazało się, że górników nagle, na widok tagmaty na koniach, opętał duch wielkiej spolegliwości pojednawczości.

Denerwowało go to: że można podnieść rękę na władzę skillthrańską, a później mieć nadzieję, że włodarz w swojej łaskawości przepuści. Trochę. Tyle, że w głębi dusza nadal był kupcem: a o ile poczucie złości można było zagłuszyć dobrym winem za dwa lisy, to jeden górmistrz był warty przynajmniej lwa. Więc: była zgoda; mogli wziąć prowodyrów, by ich rozwiesić po skillthrańskich murach; a posłuch chciał sobie zapewnić jeszcze tego samego dnia innymi sposobami.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 19-10-2015 o 21:11.
Velg jest offline  
Stary 21-10-2015, 21:01   #50
 
Ognos's Avatar
 
Reputacja: 1 Ognos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skał
Chłopakowi świat walił się pod nogami w zastraszającym tempie. Tempie, którego nie mógł za żadne skarby zwolnić. Czas zatrzymał tylko na jedną noc, kiedy leżał nieprzytomny w winiarni Gormug’a. A i tak podczas jego nocnych ekscesów z zimną posadzką piwniczną, wydarzyło się więcej związanego z jego marną osobą niż podczas jego całego życia na tym zmorfiałym świecie. Kto by pomyślał, że zwykły złodziejaszek, który dopiero co wkraczał na swoją drogę kariery, zainteresuje tyle wysoko postawionych ludzi w Skilthry. Nikt… Nawet on sam nie wiedział, jakie mechanizmy i koła zębate w całe tej układance poruszyło wczorajsze wydarzenie, w którym on, chcąc nie chcąc wziął udział.

Co za ironia – pomyślał Cyric wspinając się na szafę, z której mógł dostać się do tajemnego przejścia zbudowanego kiedyś na zlecenie Brown’a. – Właśnie wysławiam mojego ojca w duszy za tą kryjówkę wiedząc, że pewnie chce mnie ze skóry obedrzeć tępym nożem… Nosz kurwa mać! Zapadnia w suficie zaskrzypiała unosząc w powietrze chmurę kurzu, ale ruszyła się bez mniejszego problemu. Wspiął się na strych i zatrzasnął klapę za sobą, tak żeby nie narobić dużo hałasu. Nie było żadnych szans, żeby Torukia i jej ludzie znaleźli to przejście przez najbliższą godzinę, nawet dłużej. Wątpił, żeby im się chciało przewracać karczmę do góry nogami, Gormug by na to nie pozwolił. Aczkolwiek po ostatnich wydarzeniach Cyric’owi wszystko się już mieszało w głowie. Nie wiedział komu może ufać… Sobie przestawał w pewnych momentach.

Gormug- Czy faktycznie mnie zdradził?
Torukia… - O mało mnie nie zabiła dziwka! Co jej kurwa do głowy strzeliło?
Brown… - Strach się bać co sobie myśliCzy już wie? Co wie?!
Baltarys… Martwy Baltarys

Ja pierdolę, i co ja mam teraz robić?! – Myśli kołatały mu się w głowie kiedy przeskakiwał z dachu na dach. Dzień wstawał do życia. Słońce prażyło odbijając się od dachówek wyłożonych tu i ówdzie na dachach. Musiał się oddalić z Zaułka jak najdalej tylko mógł. – Jedno wielkie gówno! Chciał się stąd ulotnić. Marzył, żeby móc się znaleźć za murami tego parszywego miasta i móc zacząć swoje życie od nowa. Pod skórą czuł jak ciarki mrożą mu krew w żyłach na wspomnienie umierającego przyjaciela… Na samą myśl tego co się ma wydarzyć dzisiejszego dnia…

W miarę jak zbliżał się do granicy dzielnicy budynki zaczynały zmieniać swój kształt. Stawały się coraz wyższe, miał coraz większe problemy, żeby przeskakiwać po zabudowaniach. Podszedł na skraj, żeby wypatrzyć najprostszą drogę zejścia na poziom ulicy. Dostrzegł kątem oka po prawej stronie spadek, a na ulicy spiętrzone drewniane skrzynie, po których z łatwością mógłby się dostać na dół.



Wykorzystał okazję i po chwili idąc szybkim krokiem brukowaną ulicą wycierał ubrudzone dłonie w kurtkę. Marzył o kąpieli. Świeżej letniej wodzie, w której mógłby zamoczyć dupę i zmyć z siebie cały brud ostatniej doby. Ubranie kleiło się mu do skóry tak, że czuł jakby stanowiło jedność. Potem czuć było od niego na odległość miecza. Ktoś, kto chciałby z nim teraz porozmawiać musiałby stać w odległości co najmniej dziesięciu kroków, żeby go nie naciągało na wymiociny.

Muszę się ogarnąć, znaleźć czyste ubranie nadające się do użytku. W tym zwracam na siebie zbyt dużo uwagi. – Mamrotał pod nosem. Myślał, że lepiej mu będzie się pozbierać wypowiadając słowa na głos, aby wszystkie były słyszalne. Nie miał zamiaru stracić panowania nad swoimi emocjami, które chciały się wylać z niego jak lawa z aktywnego wulkanu.

Do domu nie mógł się skierować. Zdawał sobie sprawę, że za pewne cała Tagmata się już tam zebrała w poszukiwaniu mordercy, który dopuścił się haniebnego czynu w biały dzień. Nie. Nie było opcji, żeby nawet się zbliżył na odległość czterech przecznic od domu Brown’a. Nie wiedział kogo ma się bardziej bać. Czy swojego szefa, czy Tagmaty. Pieprzona straż może by od razu mnie podziurawiła bełtami i zdechłbym od razu, za to Brown… - Cyric nikogo nie bał się tak bardzo jak swojego szefa. Wiedział co grozi za nieposłuszność, wiedział czym grozi niewypełnienie rozkazu, lecz nie wiedział co się może stać, gdy się zostanie oskarżonym o zabójstwo jego pierworodnego… Na ten moment nie chciał o tym myśleć. Musiał działać.

***

Ciało martwego mieszkańca zostawił w ciemnej uliczce przykrywszy swoją kurtką. Ostrze noża zabrudzone brunatną juchą wytarł w swoje stare spodnie i schował do pochewki przy kozakach. Przez chwilę zastanawiał się, czy ów człowiek miał swoją rodzinę, żonę, dzieci. Nie zaprzątał sobie losem nieznajomego jednak dużo czasu. Poprawił spodnie związując mocniej sznurki oplatające jego biodra, ubrał na siebie bluzkę i świeżo zdobytą kurtkę. Liczył, że w tym miejscu nikt tak szybko denata nie znajdzie, co najwyżej zagubiony kot w poszukiwaniu resztek jedzenia wyrzuconych poprzedniego wieczoru przez mieszkańców. Wychylił się zza rogu budynku rozglądając, czy może ktoś go przyuważyć jak się oddala z miejsca zbrodni. Nikogo na widoku. Ruszył śmiałym krokiem przed siebie jakby nigdy nic. Podjął już decyzje.

Najpierw Podzamcze
Potem Brown
 

Ostatnio edytowane przez Ognos : 21-10-2015 o 21:36. Powód: Obce -> miastotwórczyni:)
Ognos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172