Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2015, 13:04   #100
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
"Uśmiech Tytanii" nie było miejscem, do którego przychodziły damy z dobrych domów. Nic więc dziwnego, że wejście do niego nie rzucało się w oczy.






Ale za tymi niedużymi drzwiczkami, kryło się wejście do jaskini rozpusty… intelektualnej. “Uśmiech Tytanii” oferowała tanie piwo i podest do prezentowania swych dzieł. Więc nic dziwnego, że przyciągała biednych pisarzy, “natchnionych” poetów i skandalicznych filozofów… którzy prezentowali swoje dziełka na pustym podeście dla muzyków wzbudzając dyskusje, a nawet pyskówki z podchmieloną publicznością. Miejsce gdzie nie można było odróżnić damy od aktorki, a aktorki od ladacznicy. Tutaj można było usłyszeć historie od których uszy więdły… i to nie z powodu przekleństw. Tutaj krytykowano, państwa, królów, arystokratów, Kościół… tutaj przepowiadano kolejną republikę senatorów, kolejne idy marcowe… tym razem we francuskim wydaniu. Tutaj półgębkiem opowiadano o ekscesach uprawianych w posiadłości rodu de Sade. A czasami pijani aktorzy i aktoreczki inscenizowały takie opowieści na owej “scenie” karczmy. Najczęściej koło północy, by Marjolaine musiała narażać się na takie widoki. Zresztą hrabianka była na tyle dobrze znana w środowisku aktorskim, że na jej widok pisarze i poeci zapominają o krwiopijcach z rodowodem i łasili się do jasnowłosej osóbki licząc na wsparcie swej kariery dobrym słówkiem u odpowiednich osób i parę monet na przeżycie kolejnego dnia na rauszu.

Marjolaine ani by przez myśl nie przeszło, przekraczanie innego podobnego przybytku, wszak siedliska wszystkich plugastw przed jakimi próbowała ją chronić droga maman. „Uśmiech” zatem był w tej kwestii wyjątkowy, że mógł gościć w swych progach tak szlachetką osóbkę jaką była ona. Przecież była wielce wybredną hrabianeczką, ale która wbrew rodzicielce ulubiła sobie teatr i jego rozkosznie kuriozalnych aktorów. Byli tak miłym kontrastem w stosunku do mdłych arystokratów jakimi musiała się otaczać..
Nie oznaczało to jednak, że pragnęła pozwolić na wypuszczenie w Paryż plotki o zobaczeniu przez kogoś swych złocistych loków znikających wewnątrz tejże tawerny. Szczęściem zatem było, że nikt inny z wysoko urodzonych panów i dam nie zapuszczał się w rejony tak skażone.. pospólstwem. No, może Gilbertowi nie przeszkadzałoby takie miejsce, ale i on był bardziej barbarzyńcą niż szlachcicem. Sam mógłby zgorszyć tutejszych bywalców.

Tymczasem ona była sama, bo i woźnicy nakazała wysadzenie się w bezpiecznej odległości od „Uśmiechu Tytanii”. Mając także w pamięci to spotkanie, specjalnie nie przywdziała tego dnia na siebie żadnej ze swych najdroższych sukien. Tyle, że właściwie i te jej mniej zdobne także się odznaczały pośród klientów Tytanii, co wcale nie było takie złe. Wszak nie chciała zostać pomylona z jakąś.. jakąś.. ah.. kurtyzaną! To byłoby wręcz nie do pomyślenia.

Wchodząc do środka hrabianeczka została powitana głośnym szmerem rozmów oraz intensywnym zapachem.. czegoś czym raczyli się goście, a co podobno mogło przyprawić o przyjemny stan prawie oświecenia. A z całą pewnością bełkotania oraz gwałtownego uderzenia pomysłów na nowe dzieła lub obalenia arystokracji. Często mocno absurdalnych.

Niewiele też minęło czasu, aby ten i ów po dostrzeżeniu jej zaczął wymachiwać przed jej oczami papierzyskami z nowo napisanym scenariuszem spektaklu, rozdziałem powieści lub sonetem, cóż z tego, że mocno wzgardzającym władzą siedzącą na złotym tronie. W innych okolicznościach z pewnością zaszczyciłaby ich spojrzeniem, bo i umysły tych artystów potrafiły skrywać doprawdy fascynujące twory, ale nie tym razem. Obie strony musiały się obejść smakiem, a Marjolaine zwróciła się do pierwszej lepszej.. osoby o mocno umalowanej twarzy, zdobionej jeszcze pieprzykami codziennie zmieniającymi miejsce pobytu -Giuditta?

-Ach… moja droga… najpiękniejsza z muz. Giuditta wynajęła pokój na górze. Drugi z prawej bodajże. Niewątpliwie na schadzkę z jakimś swym wielbicielem… by powspominać dawne czasu. Zostań tu ze mną złotowłosa córo Apollina, poczekaj aż zejdzie. A w tym czasie posłuchaj sonetu, który właśnie ułożyłem o tobie.- odparł pisarzyna sięgając po jeden z zaplamionych winem pergaminów.

-Oui, oui. Na pewno jest wprost przepiękny, dlatego wolałabym móc go usłyszeć w spokoju, by cieszyć się każdym napisanym przez Ciebie wersem, mój drogi. Takiemu dziełu należy się pełna moja uwaga -odparła hrabianeczka całkiem nawet przekonująco, chociaż jej spojrzenie już tęskno wędrowało ku schodom prowadzącym na pięterko. Jedynym ze sposobów radzenia sobie z takimi bardzo lepkimi osobnikami było niepozwolenie im na nadmierne rozgadanie się, bo inaczej można było zapomnieć o całych swoich planach na resztę dnia. I wieczora. Czasem także nocy.
Zatem nie mając zamiaru pozwolić na to temu artyście, Marjolaine uśmiechnęła się tylko do niego, po czym czmychnęła pomiędzy resztę gości nim jego otumaniony umysł mógł zareagować. Chwytając za poły swej suknie i unosząc odrobinę jej przód ponad ziemię, wspinać się zaczęła po kolejnych stopniach schodów. A z każdym wypełniały ją coraz bardziej ponure myśli. Czyżby Włoszka zapomniała o ich umówionym, niezwykłe tajemniczym spotkaniu? Czy zapomniała o cudownej, jasnowłosej ptaszynie, na rzecz jakiegoś ze swych wielbicieli?! Czy to było w ogóle możliwe?!

Można to było rozstrzygnąć w tylko jeden sposób, toteż dłoń hrabianki zacisnęła się w piąstkę i delikatnie zapukała w drewno drzwi. Wkroczenie wszak bez pukania byłoby niegrzeczne i mogło narazić na szokujące widoki… męskiej golizny. Tym gorsze bo tłuste, obwisłe i niekorzystnie się różniące od posągowej postaci Maura. Bądź co bądź wielbiciele namiętnej Włoszki byli zazwyczaj starzy i grubi i szpetni.. i łysi. Non, non… Marjolaine nie chciała narazić swoich oczu na takie drastyczne widoki.

- Kto tam?- śpiewny głos Giuditty Piscacci świadczył o tym, że podstarzała diwa przebywała w pokoju.
-Twój tajemniczy wielbiciel, o najwspanialsza i najjaśniejsza z operowych klejnotów -zaświergotała radośnie Marjolaine, bynajmniej nie zmieniając swego słowiczego głosiku na niższy, bardziej męski. Jeśli Giuditta naprawdę zapomniała o spotkaniu z nią i czekała teraz na jednego ze swoich kochanków, to zostanie teraz zmuszona do nagłej zmiany swych planów! Na o wiele przyjemniejsze, bo przecież z cudowną hrabianeczką d'Niort.
-Ach, wchodź proszę wchodź, niech cię przytulę do mej piersi i zaprezentuję ci sztuki Safony.- zachichotała wesoło Włoszka, bez chwili wahania wchodząc w nową rolę. A może i nie? Kto wie co się tliło w głowie Giuditty, gdy ta bywała pijana.

-Giuditto! - po uchyleniu drzwi i przekroczeniu progu pokoju, Marjolaine zaprezentowała siebie zawołaniem pełnym wyrzutu i aż ciężkim od oskarżeń. Na wszelki wypadek starała się nie patrzeć bezpośrednio w kierunku, gdzie mogła się znajdować kobieta, w razie gdyby ta rzeczywiście oczekiwała na jakiegoś mężczyznę. Zapewne w pozie, którą Maur z przyjemnością uwieczniłby na jednym ze swych obrazów.
Drzwi za sobą zamknęła i rączki splotła na drobnych piersiach, pytając z oburzeniem -Czy naprawdę zapomniałaś o naszym spotkaniu i czekasz na jednego ze swoich kochanków?!

-Och… to mówią?
- zdziwiła się Włoszka uśmiechając i wygodnie siedząc na łóżku, jako że w pokoju było tylko jedno krzesło, przy toaletce. A Giuditta lubiła wygody.- W zasadzie to jedynie zapłaciłam za pokój, nikomu mówiąc po co go wynajęłam.
Westchnęła głośno i rozdzierająco.- To ja powinnam być obrażona. Znikłaś bez wieści, nie piszesz, w ogóle o mnie zapomniałaś. Czyżby usta twego narzeczonego sprawiały, że zapominasz o całym świecie?

Odpowiedział jej cierpiętniczy wręcz jęk hrabianeczki -Miałam wiele na głowie, Giuditto, a on zadziwiająco był ostatnim z mych zmartwień.
Ale czy na pewno? Dopiero teraz sobie przypomniała, że nie przygotowała żadnej wymijającej odpowiedzi w razie, gdyby Włoszka zapytała o jej.. jej.. życie intymne z narzeczonym. A zapyta o nie na pewno, wszak lubiła soczyste szczegóły i nie mogła przepuścić ku nim żadnej okazji. Czasami Marjolaine się zastanawiała jak to się stało, że jej przyjaciółką było tak skrajne jej przeciwieństwo..

-Wizyty u muszkietera, bandyci, barbarzyńscy goście Gilberta.. -wyliczała podchodząc do krzesła i oceniając je niechętnie. Ona też lubiła wygody, lecz tych najwyraźniej było zbyt mało w pokoju na dwie kobiety -Ale powinnaś docenić moją chęć spotkania się z Tobą dzisiaj. Aż musiałam doprowadzić mą maman do omdlenia u krawca, choć... -oczka jej błysnęły wesoło -Pewnie wystarczyłoby samo wspomnienie o tym dokąd się wybieram, non?

-Oui… nie wątpię, że twoja matka nie pochwalałaby faktu, że rozmawiasz tu ze mną. Widzę jednak, że ostatnio twoje życie pełne było… ciekawych wydarzeń. Opowiadaj moja droga opowiadaj, jakże stęskniłam się za szczebiotem twego głosu.
- rzekła w odpowiedzi Giuditta robiąc nieco miejsca na łóżku dla swej przyjaciółki.

Marjolaine zawahała się widząc ten gest Włoszki. Z jednej strony nie wypadało odmawiać zaproszeniu i zapewne łoże było o wiele wygodniejsze dla jej arystokratycznych pośladków niż krzesło, ale.. przyglądanie się mu zasiewało w niej pytania. Kiedy właściwie ktoś zmieniał te prześcieradła? Czy w ogóle? Wolała nawet nie myśleć o tym, czego doświadczał ten mebel ze strony upojonych gości tawerny. Nie do końca też chciała stać się tego częścią.

-Oh, Giuditto, barbarzyńcy! -pisnęła zatrwożona samym wspomnieniem -Maur gości w swym zamczysku poselstwo z odległej Rzeczypostpolitej. Zgraja tamtejszych szlachciców, chodzących w futrach i opowiadających o niedźwiedziach zaprzęganych do wozów. Ani Gilbert, ani oni nie chcą mi zdradzić celu swej wizyty, ale.. -nabrała powietrza, policzki zarumienione nadęła, po czym burknęła z niesmakiem -Był wśród nich ten jeden Jaarooomyyyyrrr. Podobno przypominałam mu jakąś jego utraconą miłość. Możesz w to uwierzyć? Nie do pomyślenia! -tylko jakiś cud powstrzymał ją przed zamachaniem w powietrzu rękami, w reakcji na taką niedorzeczność -Napadł mnie i zhańbić próbował, parszywiec jeden. Na szczęście Gilbert w porę przybył mi na pomoc, choć sam został ranny w pojedynku o moją dumę.

-Och… czyż to nie romantyczne? To musiał być widok! Aż ci zazdroszczę. Minęły już czasy, gdy kawalerowie pojedynkowali się o mnie.
- rzekła radośnie Giuditta nie zwracając uwagę na kwestię potencjalnego pohańbienia. Z drugiej strony pruderyjność nigdy nie była mocną stroną kobiety, która cnotę z własnej woli straciła już jako czternastolatka.- Wygląda to na ciekawą opowieść, choć… twój narzeczony nie nadaje się na bohatera takiej historyjki. Ma wszak bowiem na to zbyt drapieżną osobowość. To typ uroczego łajdaka, niż bohatera bez skazy, non?

-Oui, z pewnością łajdaka i łotra, który jednak dba o najcenniejszy ze swych skarbów
-zamruczała Marjolaine, a na myśl o byciu tak ważną w życiu Gilberta, jej policzki nabrały odrobinę uroczej czerwieni przebijającej się spod warstwy pudru. Ani bycie zaatakowaną przez Jaaaroomyyyra, ani widok narzeczonego krwawiącego na łożu nie były miłe, lecz bycie uratowaną doprawdy przyprawiło ją o szybsze bicie serduszka.
Z szelestem sukni przysiadła sobie nadmiernie ostrożnie na jedynym krześle w pokoju, mówiąc wesoło -Chociaż w opowieści równie dobrze pasowałby na owego bezwstydnego barbarzyńcę, non? Albo przystojnego bandytę napadającego na karocę.. -i nagle uśmiech jej spełzł z prześlicznej twarzyczki. Zacisnęła paluszki na fałdach swej kreacji otulających jej uda, po czym wybuchnęła oburzona -Tyle, że ja naprawdę zostałam napadnięta przez bandytów, Giuditto! I to spotkanie wcale nie przypominało tych wszystkich historyjek jakie przyprawiają o rumieńce nawet wielkie matrony! -po chwili zawahania i namysłu dodała dla pewności -.. na szczęście.

-Cóż… bandyci, ci przystojni i szarmanccy, zdarzają się tylko w dziełkach różnych pisarzyn. Ci prawdziwi chcą tylko złota i klejnotów…
- stwierdziła dość spokojnym tonem Włoszka jak gdyby miała już okazję do bycia ofiarą takich napadów.- Wierz mi.. ci zbóje dobrze wiedzą, że o ile przywłaszczenie sobie monet i kosztowności może im ujść płazem, o tyle pohańbienie albo zabicie zwłaszcza szlachetnie urodzonej osoby… może przynieść jeno kłopoty. Ale opowiadaj…- ożywiła się na koniec.- … o tym swoim napadzie.

-Wracałam akurat wieczorem z wizyty w posiadłości de Foix
– zaczęła swą przypowiastkę Marjolaine, kiedy już na początku uświadomiła sobie, że przy Włoszce nie powinna pomijać konkretów. Już sobie wyobrażała, jak na jej ustach wypływa lubieżny uśmieszek na myśl o swej przyjaciółeczce rozdartej między narzeczonym i kochankiem. Zatem spojrzała na nią ostro, aby szybko ukrócić takie niewypowiedziane jeszcze sugestie -Roland mnie zaprosił. Aby pokazać mapy, na których między innymi zaznaczone były ruiny w Niort. To było spotkanie w oficjalnej sprawie Francji, Giuditto.
Odkaszlnęła sobie cichutko, po czym kontynuowała opowieść, w której nie było niczego zdrożnego ku niezadowoleniu przyjaciółki -Wracałam więc i nagle grupa bandytów napadła na moją karocę oraz strażników, którym powierzył Gilbert moje bezpieczeństwo! Co to za czasy, aby hrabianka ze swoją świtą nie mogła w spokoju powrócić do zamczyska swego narzeczonego! -aż zadrżała ze złości na cały świat, który najwyraźniej pozwala na takie bezeceństwa względem wysoko urodzonej panieneczki -Jeden z nich próbował wejść nawet do środka powozu, którym jechałam. Aż boję się pomyśleć co mógłby zrobić, gdyby Maur wbrew moim sprzeciwom nie nauczyłby mnie korzystania z pistoletów..

- Och… och… och…-
rzekła zaskoczona Giuditta klaszcząc w dłonie.- To niezwykłe. Ty.. postawiłaś się bandytom? Magnifique! Jesteś jak heroina z greckich tragedii…
Włoszka uśmiechnęła się dodając.- Trzeba przyznać, że nawet w książkach nie zdarzają się takie sytuacje. Opowiadaj ze szczegółami.

-Przestań się tak ekscytować, Giuditto, to było okropne i straszne!
-wybuchnęła Marjolaine, rozdrażniona tą reakcją Włoszki na tak przeraźliwą historię. Nie podobało jej się także słowo „tragedia”, bo i ku tej było nazbyt blisko -Nigdy nie chciałam być żadną heroiną. Wolałabym nigdy nie musieć dotknąć pistoletu i być uratowaną przez mężczyznę, wszak to do nich należy ten obowiązek, non?
Skubiąc paluszkami koronki zdobiące swą suknię, hrabianeczka mruczała, z o wiele mniejszym ogniem w swym głosie niż zaledwie chwilę wcześniej -Nawet nie pamiętam już wielu szczegółów. Tylko potworny huk i.. i.. i krew.. i.. i.. to puste spojrzenie bandyty i.. -głosik jej drżał i cichł z każdym wypowiadanym z zająknięciem słówkiem, gdy zmuszona została do wspomnienia tego koszmaru. Potrząsnęłam główką i zakończyła stanowczo -A potem wróciłam bezpiecznie do zamku Gilberta.

-Och… Do zamku narzeczonego?-
uśmiechnęła się wesoło Giuditta i z błyszczącymi oczami spytała udając brak zainteresowania.- A czego nauczył cię twój narzeczony w alkowie?

Hrabianeczka przez moment wpatrywała się w swoją przyjaciółkę szeroko otwartymi oczami. Spodziewała się przecież takiego pytania, ale to wcale nie oznaczało, że była na nie przygotowana. To co dla Giuditty było zaledwie beztroskimi, swobodnymi ploteczkami o mężczyznach, dla niej było urzeczywistnieniem najbardziej niezręcznych rozmów, w trakcie których całkiem traciła swój rezon.
Zgrabna odpowiedź, tego właśnie teraz potrzebowała. Czegoś rzuconego od niechcenia, aby brzmiało prawdziwie i ani trochę nie sugerowało tego co się naprawdę wydarzyło tamtej nocy.

-W zamku Gilberta mam sypialnię tylko dla siebie. Jeszcze by mi tego brakowało, aby jego służba zaczęła plotkować, gdybym spędzała noce w jego łożu -odparła siląc się na nonszalancję oraz lekkie poczucie obrazy na takie pomysły Włoszki. I jedynie ta jej twarzyczka gorąca od rumieńca sięgającego ku końcówkom uszu, burzyła założoną przez Marjolaine maseczkę dziewiczej niewiasty. Nie musiała jednak szukać daleko, aby temat tej krępującej rozmowy skierować ku innym ścieżkom -Ale, ale! Zawsze miło mi rozmawiać tylko o mnie, ale to Ty mnie tutaj zaprosiłaś, bo podobno masz jakieś ciekawe, nowe ploteczki, non? Twoja kolej na podzielenie się szczegółami.

- Och… masz sypialnię, acz widzę że z niej nie korzystasz, czyż nie?
- niestety Włoszka przejrzała ten rumieniec dziewczęcia i spytała zaciekawiona.- Więc jakże się sprawuje twój narzeczony, czy noce są z nim bardzo satysfakcjonujące? Czy też powinnam ci coś… doradzić?
Po czym zaśmiała się głośno.- Bo po cóż innego są przystojni mężczyźni, non? Błyskotki wszak może kupić i staruch. Ale ci młodzi i przystojni… to oni sprawiają, że życie nabiera smaku.

Panika wkradła się do jasnowłosej główki hrabianki d'Niort. Z jednej strony naprawdę nie wiedziała jak powinna się zachować po tamtej nocy. Właściwie, to nawet nie wiedziała jak się czuła z tym co się wydarzyło. Złość, że Maur ją tak wykorzystał? Zadowolenie, że to w końcu zrobił? Co za potwór był z jej narzeczonego, tak jej namieszać w życiu..
A z drugiej strony obawiała się, że pomocna Giuditta mogłaby za bardzo popłynąć w.. szczegółach. Marjolaine na pewno nie była gotowana na słuchanie o.. o.. odpowiednich pozach i pie.. pie..pieszczotach. Postanowiła więc zadowolić się w miarę neutralną odpowiedzią -Gilbert jest bardzo.. trudny do poskromienia, nie jak kawalerowie, których podsyłała mi maman. I cały czas próbuje odkryć we mnie jedną z tych bezwstydnych harpii, jakie wcześniej kręciły się wokół niego. To dość męczące..

-Z pewnością męczące…
- zaśmiała się głośno Giuditta, tak gwałtownie że jej dwie piersi wręcz groziły wyskoczeniem z gorsetu.- Ale z pewnością szybko byś zatęskniła za jego dotykiem, pocałunkami i gorącymi nocami w których to wijesz się opleciona jego nagim ciałem i ujeżdżasz niczym dzikiego rumaka, non? Bo Twój ukochany Gilbert nie wygląda na takiego co jest mdły w łożnicy.

I oto były one – szczegóły, których tak się obawiała panieneczka. Bardzo słusznie zresztą. Włoszka była doprawdy wszechstronną artystką, nie tylko śpiewem oczarowywała tłumy, a mężczyzn obfitą zawartością gorsetu, lecz potrafiła także niezwykle wyraziście przywoływać takie obrazy przed oczami słuchającej Marjolaine. Aż ją zmusiła do ukrycia w dłoniach rozpalonej do czerwoności twarzy. I do jęknięcia, bynajmniej nie będącego rozkoszną reakcją na przywołane przez nią wspomnienia, któremu towarzyszyło także błagalne prawie zerknięcie na Giudittę zza smukłych palców -.. wąż? S'il vous plait..

-Ach, wąż. Otóż, gdy byłam młodziutką panienką jak ty i olśniewałam urodą wielu szlachciców…- rozpoczęła swą wypowiedź Piscacci długą i zawiłą. Zamiast mówić o wężu zaczęła opowiadać o swojej urodzie i zalecających się do niej mężczyznach. W tym o bannerecie Gaston de Nevries, Gaskończyku ale z klasą. Jaki to był szarmancki, jaki obyty, jaki zakochany. Opowieść była długa i jakoś… nie zawierała żadnej przesłanki dotyczącej złowieszczego symbolu.
Wreszcie dotarła do meritum po dwudziestu minutach, mówiąc.- Otóż mój drogi Gaston zaprosił mnie niedawno do swej posiadłości w imię wspominania dawnych czasów. Jego żona zmarła, albo wyjechała… nieważne. Jego córka pojechała odwiedzić chorą przyjaciółkę. Więc było bardzo intymnie, rozumiesz mnie, moja droga.- Marjolaine rozumiała, ale nie wiedziała co jakiś banneret z Gaskonii o nazwisku niewartym zapamiętania, ma wspólnego z wężem.- I biedaczysko zabłądził do mojej sypialni… a może to ja do jego… a może oboje…- zacięła się Giuditta próbując sobie przypomnieć szczegóły.- W każdym razie było… gorąco. Łobuz wiedział jak wsunąć dłonie pod moją halkę, a co ważniejsze wiedział jak ich użyć. Powinnaś nakłonić swego ukochanego, by również zajął się tobą, a nie tylko swoimi pragnieniami…- mruknęła i zachichotała.- Na czym to ja… a tak… nie udało nam się dotrzeć do łóżka, ale od czego była komoda. I wtedy… zobaczyłam go. Węża gryzącego swój ogon. Na pewno nie symbol alchemiczny!

I tym dramatycznym wystąpieniem śpiewaczka przerwała opowieść, oczekując od hrabianki paru komplementów zachęcających do kontynuowania historii.
 
Tyaestyra jest offline