Ulli ruszył przed siebie, pewny i ufny. Wszak prowadził go Ulryk, a urodzenie zapewniało pewną nietykalność. No może była to przesada, jednak sądził, że sobie poradzi. Może i miał rację?
Nie szedł długo, gdy spomiędzy drzew wyłoniła się prymitywna zbieranina namiotów i budynku w stanie mocno surowym. Oczy niewielu mieszkańców, Ulli doliczył się sześciu, skierowały się w stronę szlachcica pałając niechęcią. Narzędzia w dłoniach przeobraziły się w broń, a stara kobieta aż prychnęła. Przed grupę wystąpił mężczyzna w czarnej koszuli i takowych spodniach, trzymający w dłoni olbrzymią, drewnianą ekierkę. Twarz miał bez wyrazu, lecz tło z pozostałych ludzi i ich grymasów, tworzyło napiętą atmosferę.
- Kim jesteś, czego chcesz? - zapytał bez ogródek, spokojnym głosem, który podobnie jak twarz, był pozbawiony emocji.