Przyjęcie jakie zgotowali mu wieśniacy nie było może szczytem marzeń, ale czego się spodziewać od ludzi ledwo wiążących koniec z końcem. Pocieszał się, że gdyby byli to wyznawcy bogów chaosu to pewnie już rzuciliby się na niego żeby go zabić. Zdobył się na słaby uśmiech i uniósł ręce ponad głowę demonstrując, że jest bezbronny. Postąpił krok w stronę mężczyzny sprawiającego wrażenie przywódcy i przemówił.
- Bądźcie pozdrowieni w imię Sigmara i Ulryka. Zwę się Ulli Rechthager i jestem middenlandzkim szlachcicem, który wraz z towarzyszami uciekł wczoraj z niewoli zwierzoludzi. Moi towarzysze zostali w krzakach okalających osadę żeby was zbytnio nie niepokoić. Prosimy o schronienie i pomoc. Jeśli nam jej udzielicie możecie być pewni nagrody. Nie wymagamy wiele, wystarczy miska strawy i wskazanie drogi do miasta. To jak będzie? Spełnicie obowiązek wobec bogów i Imperatora, czy pozwolicie żebyśmy pomarli z głodu błądząc po okolicznych lasach?
Celowo mówił głośno aby kamraci ukrywający się w lesie słyszeli każde słowo. W razie złego obroty sprawy liczył na ich pomoc. Sam też nie miał zamiaru czekać gdyby sprawy przybrały zły obrót. W razie czego miał zamiar wziąć nogi za pas.