Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2015, 18:14   #11
Fyrskar
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
30 Urliczeit 2511 KI
Mglisty poranek

Żadna ciżba i żaden tłum nie był na tyle gęsty, by zatrzymać poruszającego się Ludwiga. Wielki mężczyzna udowodnił to, jak myślał, we wszystkich szynkach i piwiarniach, jakie wyrosły na południe od Talabheim. Wciągnął nosem zapach spelunki i wyszukał dawnego przyjaciela wśród biesiadujących, wyłowił jego sylwetkę z tłumu z łatwością, z jaką podobna rzecz przyszłaby polującemu jastrzębiowi. Nie szło tutaj o bystry wzrok mężczyzny, tym bowiem chwalić się nie mógł, cierpiąc na chroniczne zapalenie spojówek. Spacer przez mgłę był dla niego błądzeniem po omacku, a wchodząc do karczmy musiał zmrużyć nie do końca rozbudzone oczy. Rozpoznał jednak mężczyznę, którego mógłby zwać bratem, człowieka, który bliższy mu był od własnego rodzeństwa. Po sylwetce, której obraz wypalił mu się jakby przed oczami. Forsownym marszem przeciął karczemną izbę, zbliżając się do grubo ociosanego stolika z dębowych desek.

- Dawno cię nie widziałem, Svenie. - Uśmiechnął się i dostawił sobie krzesło. - Mam nadzieję, że jeszcze mnie poznajesz?

Mężczyzna przez kilka chwil zdezorientowany przyglądał się Ludwigowi. Na jego twarzy na kilka sekund zagościło zakłopotanie i Sven zaczął drapać się po posiwiałej brodzie. Nagle jakby olśnienie spadło na niego z niebios, a on z trzaskiem uderzył kuflem o stół i z niekrytym entuzjazmem krzyknął.

- Niech mnie pijany goblin przez łeb zdzieli, jeśli to nie mój stary przyjaciel Ludwig, o nazwisku, którego do dzisiaj nie jestem w stanie wymówić! – następnie wesoło zwrócił się do reszty zebranych przy stoliku mężczyzn. – Panowie, oto facet, z którym spędziłem niemal całe swoje dzieciństwo. A niech mnie. Co Cię podkusiło, by zawitać w te strony?

- A uwierzysz, że chciałem zobaczyć twoją siwą mordę? - Ludwig roześmiał się gardłowo. Uśmiechnął się, ale od razu spochmurniał. Przełknął ślinę i kontynuował już całkiem poważnie. - Potrzebuję twojej pomocy Sven. Ale zanim przedstawię ci sprawę… z kim mam przyjemność? - zwrócił się do towarzyszy Scholtza. - Daj nam piwa, karczmarzu!

Wesoły rechot rozniósł się między nimi, a wzmianka o piwie spotkała się z wyraźną aprobatą zebranych wokół stołu. Sven przedstawił trójkę towarzyszy kolejno, jako: Ortwin, Kurtt i Ryba. Ostatnia z podanych nazw choć początkowo zaskoczyła Ludwiga, to po dokładniejszym przyjrzeniu się mężczyźnie jakby nabrała nieco sensu.

- Jak Ci mogę pomóc? – zapytał zaciekawiony Sven.

- Powiedzcie panowie, wiecie coś o tych zaginięciach? - Ściszył głos. - Znacie kogoś, kto zniknął, albo wie coś o jakimś zaginionym?

Ortwin parsknął.
- Zaraz zaginieni. To zwykłe plotki. Biedaki pewnie marzną na śmierć albo zaszywają się w jakichś opuszczonych domach na skraju miasta.

- Nie bądź głupi, ośle - odparł Ryba. – Jesteś ślepy, czy co? W ubiegłych latach nigdy tyle osób nie ginęło. Mogę się piwo założyć, że to nie kwestia zimna. To na pewno sprawka tych samych bestii, które załatwiły Balla.

- Czyli co? Dzikie psy są odpowiedzialne za to wszystko?! Dzięki za rozwikłanie zagadki detektywie!

- Kto powiedział, że to…

Sven rąbnął kuflem o stół, uciszając dwójkę towarzyszy. Rozejrzał się podejrzliwie po pomieszczeniu nerwowo, po czym zgarbił się i ściszył głos.

- Nie mam pojęcia, dlaczego o to pytasz, Lu, ale powiem Ci jedno. Przestań. Z tydzień, może dwa tygodnie temu kręciło się tu takich dwóch najemników, którzy też rozpytywali się o tych zaginionych. Nie wiem co im chodziło po głowie, ani kto ich wynajął, ale po kilku dniach zniknęli bez śladu. Lepiej trzymaj język za zębami, bo jak się rozniesie, że się rozpytujesz…

- Pierdolisz Sven – zaśmiał się Ortwin. – Słyszałem, że ta dwójka niecały tydzień temu wynajęła wóz i odjechała do Nuln. Popadasz w paranoję…

- Sven, poprowadziłbyś mnie może na nabożeństwo? - odchrząknął. - O ile są organizowane mimo zimna.

Scholz uniósł lekko brwi zaskoczony słowami Ludwiga.

- Obawiam się przyjacielu, że moja pobożność osłabła od czasów dzieciństwa – uśmiechnął się chytrze. Chwycił za kufel i wlał w siebie resztę obrzydliwego piwa, co w końcowym etapie zwieńczył przeciągłym beknięciem, które odbyło się głośnym echem w zadymionej karczmie. Kilkoro obdartusów siedzących przy stoliku obok skwitowało ten wyczyn wesołym rechotem.

- Panowie, chyba czas na mnie. Pewnie powinienem iść dziś do pracy, ale myślę, że dziś zrobię przysługę szefowi i nie zmuszę go do oglądania mojej krzywej gęby – parsknął. – Ludwig, co powiesz na to bym oprowadził Cię dziś po Altdorfie? No wiesz, pokażę Ci najlepsze speluny, burdele, a no i te kościoły, które tak bardzo cenisz.

- Prowadź.

Pożegnawszy się z trójką kompanów, Sven wraz z Ludwigiem opóścili zadymiony lokal. Na zewnątrz oboje odetchnęli z ulgą poczuwszy mroźne, acz rzeźkie powietrze. Scholz bez słowa wyjaśnienia skierował się wzdłóż ulicy na północ. Przedzierając się przez mgłę Ludwig omal nie zgubił przyjaciela, który nagłym ruchem skręcił w boczną uliczkę, gdzie przystanął opierając się o ścianę, z widniejącym na jego twarzy szelmowskim uśmiechem.

- Nabożeństwo, co? - rzekł rozbawiony. - Jeżeli szukasz zwykłej kapliczki, to najbardziej polecam tą w centrum dzielnicy biedoty. Mało kto zagląda do niej o tej porze roku, ale jeśliś taki pobożny… Czemu nie? - zaśmiał się. - A jeżeli szukasz czegoś bardziej… konkretnego i chciałbyś zagłębić się w naszej wspólnocie, to musisz się najpierw wykazać.

- Jak miałbym się niby wykazać? - zaakcentował to słowo. - Widziałem wiele więcej od wielu miejscowych kapłanów. Byłeś w Królestwach Renegatów, staruszku? W Odbudowanej Prowincji Sollandu nasz pan podnosi dumnie głowę, wychwalany przez mu wiernych. A tutaj musimy się kryć. Ale nie tym. - machnął ręką. - Jeśli trzeba, to i po dachach skakał będę, choćby i przy mojej tuszy. W każdym razie, chcę pomówić z jakimś mądrym, duchowym przewodnikiem. Jakimś dobrym pasterzem tutejszej owczarni. Poprowadziłbyś mnie do kogoś takiego?

- Taka już jest domena Ranalda. Nie jesteśmy Sigmarytami czy Ulrykanami, którzy muszą wykrzyczeć swoje żarliwe modlitwy. Nocny Cień, czy inne jego wcielenia pragną zaznaczać swą obecność w bardziej subtelny sposób – odparł Sven. – W Aldtorfie jest niezwykle wielu kapłanów Ranalda, a nasza wspólnota stała się większa niż w innych miastach Imperium. Jednak, jeżeli pragniesz porozmawiać z naszym przywódcą, pasterzem za którym podążamy od wielu lat, musisz stać się jednym z nas. A by tak się stało, musisz przejść próbę, pokazując, że jesteś prawdziwym sługą Ranalda. O tym, co dokładnie będziesz musiał zrobić, zadecyduje już nasz przywódca.

- Skoro tak mówisz. - Ludwig przytaknął, choć w ustach czuł gorzki, właściwy porażkom posmak. Altdorfscy wyznawcy Ranalda byli tylko słabymi trzcinami i niedźwiedzi wędrowiec przyrzekł sobie, że gdy załatwi się z tą sprawą, wróci do Odbudowanej Prowincji. A na razie zobaczy, jakie to komiczne i śmiechu warte próby zamierzają przed nim postawić kapłani. - Kiedy mnie do niego zaprowadzisz?

- Kiedy udowodnisz swoją wartość - rzekł Sven, rozkładając ręce. - Dziś wieczorem ja, albo ktoś inny z zakonu dostarczy ci wiadomość z instrukcjami co musisz zrobić. Powiedz mi jeszcze tylko, gdzie możemy cię o tej porze znaleźć?

- W karczmie Trzy Korony. - Ludwig wymusił na sobie uśmiech. - O co bym cię nie posądzał, na pewno nie będzie to zapominanie o miejscach, gdzie ulokowano wszelkie spelunki. Do zobaczenia, Sven.

Obrócił się na pięcie i zapadł w przysypane śniegiem prospekty Altdorfu, kierując się prosto do miejsca, które rankiem opuścił - do "Trzech Koron". Starając się utrzymać na nogach pomimo śliskiej powierzchni i nie zapaść po głowę w zaspach, Ludwig ruszył przed siebie.
 
Fyrskar jest offline