Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2015, 18:43   #40
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

- Twoje Hope... byłaś tam parę miechów temu: pół roku, rok? Nie wiesz co tam jest teraz, pamiętasz co było ostatnio. No i Brzytewka… w jedną stronę jest prawie tysiąc mil. Do tego gównianego Cheb byśmy dojechali i wrócili dwa razy, nim tam dojechalibyśmy raz... a jeszcze trzeba wrócić. Jeżeli Jednooki może odgruzować wejście, to inni też, albo wejść jakąś inną dziurą jak u nas Archeo włazi gdzieś, gdzie niby borsuk by się nie zmieścił. O innych atrakcjach z Ruin nawet nie wspomnę. W Cheb może i nie wiemy co jest w środku ale mają energię, a jak działa energia to działa mnóstwo fajnych gambli i żyją tam ludzie. Jak oni mogą to my też możemy. Jeśli opuścili mój bunkier, to jeszcze lepiej. Co niby ma tam być? Nie wal mi jakichś bzdur, pytam się co tam jest, konkretnie. Przynajmniej co tam było - powiedział patrząc na nią uważnie i poważnie.

- Przysięgałam...nieistotne.- zrezygnowanym ruchem posłała niedopałek za krawędź dachu. - Skład aparatury medycznej, leków, komputerów z morzem najróżniejszych danych i środków chemicznych. Kombinezony przeciwchemiczne też się tam znajdzie, ale przede wszystkim jest tam laboratorium ze sprzętem umożliwiającym bardzo dokładną analizę próbek, generatorami osobnego zasilania, filtrami wody...i innymi “fajnymi gamblami” poprawiającymi jakość i komfort życia. Z tym wszystkim byliśmy w stanie wyleczyć większość znanych nam chorób, zaburzeń...nie to co teraz. Teraz wstrząs krwotoczny jest biletem na drugą stronę. Ten człowiek którego operowałam w Cheb... John Doe... tam miałby szansę na powrót do zdrowia, nawet mimo śmiertelnych obrażeń których się nabawił. Poza tym warto pamiętać o systemach zabezpieczeń, które da się wymontować, drzwiach otwieranych za pomocą czytnika linii papilarnych albo spuszczających na przeciwnika zasłonę trującego gazu chociażby... ludzi zawsze interesowało to, co można było zrobić z zapasami chemikaliów. Trucizny, broń chemiczna. Śmierć zamknięta w niewielkiej probówce...tam jest tego cały magazyn.

- Czyli są tam fajne gamble, ale raczej dla ciebie. Wiesz... żadnych pojazdów, paliwa czy broni. No prochy mogą być niezłe jeśli nadal są w stanie nadającym sie do użytku. Sprzęt o którym mówisz wyglądami na raczej stacjonarny, niezbyt by go pewnie było jak przenieść. Choć jeśli działa do szpitala by pasował. Wyposażenie szpitala to zwrotna ale bardzo długoterminowa inwestycja niezbyt popularna na dzielni. Kombinezony no fakt, przydałoby się takie coś mieć jeśli w tym Schronie na Wyspie faktycznie nie dałoby się żyć co nie jest takie pewne. Na upartego parę kombinezonów damy radę się skołować i u nas tutaj. Poszłaby wówczas na czele mniejsza grupka z tobą do kompletu. Mówisz, że są miejsca gdzie można się brzydko na nas zastawić. Wydaje mi się, że wiesz o jakich mowa więc umiesz te fragmenty rozpoznać. Przyda się skombinować jakiś czujnik skażenia. Ty czy Jednooki powinniście go ogarnąć co on tam pika. Organizuję wyprawę do bliższego celu.- sprawiał wrażenie, że zauważył problemy o jakich mówiła ale chyba wierzył, że on i jego banda jak zwykle poradzą sobie z tym co napotkają, zwłaszcza jak obrobią nieco pierwotny plan pod wpływem słów lekarki. Poza tym niechęć przed zapuszczaniem sie poza znajome tereny była w tym świecie powszechna. Rolę wędrownych kupców czy kurierów podejmowali nieliczni, a i ci z reguły poruszali się na stałych trasach.

Savage uśmiechnęła się delikatnie, choć miała ochotę złapać go za fraki i porządnie wytrząść, wrzeszcząc przy tym ile zostało jej sił w płucach. Co za uparte, beztroskie bydle! Dostrzegał tylko to, co chciał zauważyć, nic poza tym. Kombinował w miarę logicznie, mimo to większość jego wymyślanych na szybko kontrargumentów rozbijała się o braki w wiedzy technicznej, ale od tego miał ją - upierdliwą, wiecznie marudzącą pomoc merytoryczną. Zaczęła więc jeszcze raz, na spokojnie wychylając się do przodu i uniósłszy rękę uparła ją o pierś gangera.
- Wiem że nie lubisz jak ci się cokolwiek sugeruje, wolisz wszystko robić po swojemu. Tym razem to nie jest zwykły konflikt do jakiego przywykłeś. Patrzysz przez pryzmat… hm, bogatego doświadczenia, ale to kompletnie nowy przypadek, inny rodzaj wojny: brudniejszy, podjazdowy z zakamuflowaną bronią. Z tym wrogiem nie wygrasz strzelając do niego, lub obrzucając granatami. Tu potrzeba nowego podejścia, nowych rozwiązań. Rozwagi, ostrożności, bardzo dokładnego planu i przygotowań. Ignorując ostrzeżenia nie sprawisz że problem zniknie, albo stanie się mniej groźny. Paradoksalnie ułatwiasz przeciwnikowi zadanie pakując się beztrosko prosto w pułapkę. Sam pchasz się pod katowski topór razem z całym oddziałem, tamci wykończą nas nawet się nie pocąc. Nie jesteś ślepy, potrafisz dostrzegać więcej niż inni. Widzisz połączenia które ludziom umykają i wbrew temu na co pozujesz daleko ci do głupiego albo nierozważnego. - westchnęła wodząc palcami zaraz pod jego lewym obojczykiem, w miejscu ukrytej pod podkoszulką i skomplikowaną plątaniną tatuażu blizny postrzałowej
- Również w Cheb może sie okazać, że zostaniemy z pustymi rękami. Patrząc obiektywnie oba przypadki to strzał w ciemno, nie masz nic poza moimi zapewnieniami i na nich bazujesz, wysyłając ludzi w nieznane. Są tylko słowa, które do tej pory sprawdziły się stuprocentowo, nie oszukałam się ani nie pomyliłam. Z Hope też się nie mylę... zdaję sobie sprawę że odległość jest spora, o wiele większa niż do pierwotnego celu wyprawy. Siedemset mil da się ja pokonać. Jakoś tu dotarłam, prawda? I to całkiem niedawno. Naprawdę bardzo mi schlebia pokładana we mnie wiara, ale w tej materii jest ona złudna. Wspomniane zabezpieczenia są ukryte, nie da się ich zobaczyć gołym okiem, nawet nie będzie wiadomo gdzie szukać - czy przy suficie, czy przy podłodze, a może na ścianie? Przez Hope jestem w stanie was przeprowadzić, znam protokoły bezpieczeństwa, kody otwierające drzwi przez co zaoszczędzamy masę czasu i środków, bo nie trzeba ich wysadzać, czy obchodzić. Potrafię wyłączyć ukryte tam pułapki, wskazać fragmenty podłogi na których nie wolno stawać...a w Cheb? Bez spojrzenia na plany korytarzy przypomina to działanie po omacku. Ani ja, ani Jednooki nie damy rady wykryć zagrożenia nim nie będzie za późno - całą infrastrukturę zaprojektowali jeszcze przed wojną ludzkie którym nie dorastamy do pięt. I czujnik skażenia...serio? Jak niby ma działać? To nie pozostałości po materiale jądrowym, chemicznym, ale wirus. Choroba. Znasz czujnik wykrywający grypę? Coś takiego dałoby się zbudować, jednak nie z materiałów dostępnych w Detroit. Wejdziemy na pole minowe z zawiązanymi oczami, nie licz na cuda i boskie wstawiennictwo. Pulę tych pierwszych wyczerpaliśmy, drugiego nie dostaniemy choćbyśmy się skichali. Nie wiercę ci dziury w brzuchu bo lubię, rady są szczere i dyktowane doświadczeniem w dziedzinach nie będących twoją domeną. Po to tu jestem, żeby cię wspierać, a nie działać przeciwko tobie. Gramy w jednej drużynie, pamiętasz? Dlatego staram sie przedstawić problem i naświetlić wszystkie implikacje. Uzmysłowić powagę i fakt, że nie jesteśmy na razie zdolni podjąć się jego rozwiązania.- opuściła rękę i westchnęła ciężko, kładąc zaciśniętą pięść na swoim kolanie.
- Jeżeli spodziewasz się pojazdów rozczarujesz się...i to bardzo. Może wieśniacy mają jakieś wozy i łódki, ale nic poza tym. Oba przypadki to obiekty medyczne, nie oczekuj militarnych cudów w postaci helikopterów czy czołgów, zapasy paliwa gromadzono z myślą o zasileniu generatorów, nie wprawieniu w ruch kawalkady samochodów. Sprzęt z Wyspy też nie będzie należał do popularnych na dzielni, do tego jest trefny i zasyfiony. Chcesz pozbawić się całego oddziału, stracić i tak nadszarpnięte zimowymi wydarzeniami siły? Możesz nie przepadać za Ted’em Shultz’em ale zobacz co zrobił z Zakazaną Strefą. Zamknął ją mimo pozostawionych tam na pewno cennych przedmiotów i ciągle pilnuje aby nikt tam nie wszedł, nie bez powodu. Takie sąsiedztwo jest jak siedzenie na bombie. Wiesz że wybuchnie, nie masz pojęcia kiedy...ale zrobi boom. Traktuj Cheb podobnie, jako strefę śmierci...przynajmniej do momentu w którym zyskamy cień szansy na uniknięcie zakażenia. Jeżeli uda nam się cokolwiek stamtąd wyciągnąć i wrócić do Det, przywleczemy ze sobą kolosalny problem. Jak sądzisz, w jaki sposób zareaguje Hollyfield kiedy nagle ludzie w jego strefie zaczną masowo chorować i umierać? Zacznie szukać przyczyn, posłucha plotek i połączy fakty. Znajdzie winowajców, tym razem na niełasce się nie skończy. Pandemii nie da się porównać do zniszczonego gunship’a, inna kategoria... taka spod znaku plutonu egzekucyjnego. O ile uda się dożyć do tego momentu. - powiodła dłonią nad makabrycznymi zdjęciami.

Wzięła jedno z nich i podniosła, przyglądając się w zamyśleniu powiększonej tysiące razy pojedynczej, nitkowatej komórce.
-To nawet nie musi być wariacja na temat istniejącego wirusa, tylko inny wirus. Podobne objawy wywołuje Marburg, należący do filowirusów i blisko spokrewnioną z Ebolą. Jego materiał genetyczny stanowi jednoniciowe RNA o ujemnej polarności. Przypomina poskręcaną pałeczkę, ale wykazuje odmienność antygenową. Ebola zbudowana jest z siedmiu białek, z których nie przebadano jeszcze czterech, a co najmniej jedno z nich jest odpowiedzialne za supresję, czyli spowolnienie działania układu immunologicznego…. odpornościowego. Oba były wymieniane w kategorii najwyższej "A" jako jeden z najgroźniejszych czynników o wysokim potencjale bioterrorystycznym. Nigdy nie użyto ich na polu walki, choć badania nad tym były prowadzone co widać po Cheb. Obecnie ich znaczenie jako broni biologicznej jest wątpliwe, ze względu na szczególne tendencje do samoograniczania swojego rozszerzania. Duża śmiertelności i gwałtownego przebiegu nie sprzyjają kontrolowanemu skażeniu. Objawy choroby pojawiają się od dwóch dni do trzech tygodni od zakażenia wirusem, najczęściej okres inkubacji wynosi od ośmiu do dziesięciu dni. Zaczyna się od wysokiej gorączki, bólu głowy, mięśni i gardła oraz znacznego osłabienia. W następnym etapie występują wymioty, biegunka, wysypka, zaburzenia czynności nerek i wątroby, a w części przypadków krwawienia zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Objawy wstępne przypominają malarię, dur brzuszny, riketsjozę bądź inne wirusowe gorączki krwotoczne... a jak się kończy widzisz na zdjęciach. Lepiej to pokazują niż najlepszy słowny opis. Okres choroby trwa do około 2 tygodni, najszybszy znany przypadek śmierci nastąpił po czterech dniach. Ostateczne potwierdzenie diagnozy następuje w wyniku badań laboratoryjnych za pomocą kilku testów: testu immunoenzymatycznego, testów IgM i IgG - wykrywających przeciwciała, testu RT-PCR, mikroskopii elektronowej, izolacji wirusa przy zastosowaniu hodowli komórkowej. Pobrane próbki mają najwyższy poziom zagrożenia biologicznego; testy powinny być prowadzone z zachowaniem szczególnych środków ostrożności, przez wyspecjalizowane laboratoria. Jak chcesz wykonać cokolwiek z tego co wspomniałam teraz, przy aktualnie posiadanych zasobach? Wiesz jak walczono z tym przed wojną, kiedy ludzkość dysponowała niepomiernie bardziej rozwiniętą techniką, armią lekarzy, naukowców i szerokim zapleczem epidemiologicznym? - spytała i nie czekając na odpowiedź mówiła dalej, skupiając uwagę na oświetlonej wątłym świetle oczach siedzącego naprzeciwko mężczyzny.
-Nie walczono, udawano.- dostrzegła, że nieznacznie je zmrużył i zacisnął usta, nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, nie napinał mięśni ramion. Jeszcze nie. - Stwarzano bardzo skuteczne pozory walki, ograniczając się do pobrania próbek i ucieczki najdalej jak tylko można. Chorych zostawiano pod opiekom podobnym mi idiotów. Altruistów z poczuciem misji. Ognisko pandemii otaczano szczelnym kordonem i strzelano do każdego kto chciał się wydostać, czekając aż zakażeni umrą, potem wszystko palono do gołej ziemi. Mniej patyczkowano się z zapadłymi afrykańskimi wioskami, na nie po prostu zrzucano bomby od ręki rozwiązując problem zakażonego ternu i ludzi. W kontakcie powiedzmy z bronią termojądrową żaden wirus nie ma najmniejszej szansy. Nawet wtedy nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał mieć z tym dziadostwem kontaktu. W sumie zrobiono o tym całkiem dobry film. Pomijając hollywoodzką otoczkę, finalne zwycięstwo głównego bohatera nad straszliwą zarazą i jeszcze paroma bzdurami pod publikę, bardzo dobrze oddaje sam mechanizm działania pandemii, jej rozprzestrzeniania i niebezpieczeństwo. Pokażę ci go, może choć trochę rozjaśni ci obraz przeciwko czemu stajemy. Będzie też przyjemniejszy w odbiorze niż moje gadanie. - zakończyła cierpko.

- Wojnę mamy tu na miejscu cały czas. Od dwudziestu lat. Codziennie. I co noc. Zarazy też nie zdarzają się od święta. Da się to przeżyć. Nie każdemu i nie zawsze czy wiecznie ale da się. - Guido sięgnął po następnego skręta, poświęcając chwile na jego odpalenie. Przez cały wywód nie przerywał jej choć nie znaczyło, że pozostawał bierny i obojętny. Widziała różne emocje na jego twarzy od zirytowanego spojrzenia, po rozbawione prychnięcia i zaciętą minę.
- Poza tym… - zaczął wydmuchując kolejnego bucha - Byłaś w jednym bunkrze a nie drugim. Mówisz, że oba są medyczne więc na mój rozum można oczekiwać podobnych zabawek, a jest bliżej. Znacznie bliżej.

-Z tym, że swoje zabawki znam i obsłużę po pijaku, z zamkniętymi oczami. Obsługi nowych wpierw trzeba się na uczyć, a wątpię byśmy natknęli się na instrukcję od producenta. - prychnęła, odkładając zdjęcie wirusa i sięgając zamiast niego po ostatnią kartkę. Rozprostowała ją w dłoniach i ułożyła pomiędzy sobą a Guido. Zadrukowana strona przedstawiała mapę okolic Detroit i zaznaczoną trasę aż do St. Paul.

Na ten widok ganger wyraźnie się ożywił i nawet zaciekawił. Jeśli wcześniejsze zdjęcia zrobiły na nim jakieś wrażenie to nie dał po sobie poznać.
- Pokonałaś tą trasę w zimie czy przed...no kurwa niby jak? Ktoś cię zabrał, podrzucił? Podpięłaś się pod kogoś? Przecież nie masz nawet własnego samochodu, jeździć nie umiesz to byś sama nie dała rady przejechać taki szmat drogi. Na czym się znasz to znasz ale na organizowaniu wyprawy w tak chuj daleką trasę, sorry - nie twoja działka. Siedemset mil…- zamilkł i pokręcił głową z niesmakiem.

-Tą drogę da się pokonać. Ludzie wędrują z miejsca na miejsce, nie ograniczając się tylko do swojego domu i jego obrębów. - odpowiedziała powoli i naraz sapnęła, a na piegowatej twarzy pojawiło się zażenowanie. Pstryknęła palcami i kontynuowała uprzejmym tonem - Ósma Mila. Jeżeli ktokolwiek z miasta wie coś na temat przejezdności rejonów poza Det, czekających po drodze niebezpieczeństw i najdogodniejszej trasy to właśnie oni. Ciągle wysyłają karawany, utrzymują kontakty handlowe z najodleglejszymi, cywilizowanymi zakątkami Stanów. Rodzina Tony’ego mieszka w ich strefie, dlatego raz w tygodniu tam jeżdżę. Mia chorowała w zimie...ale spokojnie, leczę ją z własnych zapasów. - szybko uniosła ręce w obronnym geście. Pomaganie za darmo osobom spoza gangu było źle widziane przez szeroki, gangerowy ogół. Nikt nie lubił tracić gambli na obcych, no… prawie nikt.

Mężczyzna skrzywił się wyraźnie i parskając uniósł oczy ku górze. Zaraz machnął wielką łapą, odpuszczając bezcelowe w jego mniemaniu drążenie tematu. Hierarchia wartości rudego Anioła pozostawała poza jego zdolnością pojmowania, o czym przekonał się już nie raz i nie dziesięć.
- Przez Chicago nie da się przejechać, trzeba zrobić objazd wokół niego i na moje… - przyłożył rozstawione kciuk i palec wskazujący zaczynając od plamki oznaczającego Detroit. Potem odmierzał kolejno na mapie po nitkach dróg odliczając głośno. - … no to siedem jest tu… - rzekł pokazując jakąś pustą przestrzeń na mapie zdecydowanie przed Saint Paul. - … I jest jeszcze raz czy dwa… to daje jakieś osiemset - dziewięćset mil w jedną stronę. Liczyłem pobieżnie, ale nie sadzę żebym się wiele pomylił. Do tego są objazdy, walki, pościgi, ucieczki, blokady, aura i inne tego typu gówna które zawsze się w takich wyprawach przytrafiają. Kurwa zawsze. Zawsze jak wyjedzie się poza sprawdzony i obcykany teren, a Cheb jest sprawdzone. Ty znasz tamtą dziurę, ale nie znasz drogi do niej. Ja nie znam tutejszej dziury, wiem jednak jak do niej trafić. - popatrzył na nią przygryzając nieco wargę jakby ją szacował pod jakimś sobie znanym kątem.

- Zabrałeś mnie ze sobą żebym wskazywała alternatywy i myślała o aspektach innych niż te w których radzisz sobie świetnie sam - puknęła palcem w pliczek poprzednio oglądanych zdjęć - Nie ludzie ani zabezpieczenia będą naszym największym zmartwieniem ale skażenie...z tym nie wygramy. Nie zobaczymy, nie damy rady się ochronić. Pojedziemy po śmierć, z tym że odroczoną i przywleczemy ją ze sobą do miasta. Całe Detroit będzie tak wyglądać... w tej najbardziej optymistycznej wersji. W mniej optymistycznej ktoś zarażony wyjedzie poza Det i rozsieje epidemię chociażby w Nowym Jorku czy Miami. Różnica z Hope polega na tym, że to miejsce wolne od jakiegokolwiek skażenia. Pod tym względem jest czyste i bezpieczne. Znamy jego rozkład i całą wewnętrzna infrastrukturę: wejścia wyjścia, newralgiczne fragmenty korytarzy i pomieszczeń. Fakt, pojawiły się tam maszyny. Widzieliśmy je raz i to wystarczyło. Dwa lata temu wybiły wszystkich, a budynek szpitala zniszczyły... co dziwne nie jest, jako że nikt z nas nie mógł równać się umiejętnościami bojowymi i wyposażeniem najbardziej nieogarniętemu Runnerowi, wyłączając mnie. To co jest pod ziemią zostało nietknięte...prawdopodobnie. Trzeba wiedzieć gdzie dokładnie jest wejście i mieć kogoś pokroju Jednookiego, z całym jego wybuchowym przedszkolem. odpaliła trzęsącymi się dłońmi kolejnego papierosa. Wchodzili na teren o którym nie lubiła nawet myśleć - [i]Na moje nieszczęście ktoś uwierzył w to co mówiłam o domu. Zaciągnął mnie tam i kazał pracować. Był...bardzo przekonujący, miał też...bardzo mocne argumenty. Tony’emu zajęło dziesięć dni zanim mnie wydostał. Nie było to łatwe i przyjemne zwycięstwo dlatego że w środku siedzieli ludzie nie chcący żeby ktoś dostali się do środka. Wejście wysadziliśmy żeby nikt więcej się tam nie dostał..i nie rozkradł tego co tam jest. Tamtym razem natknęliśmy się tylko na ludzi, ale nie mówię, że to oznacza że po drodze nie przyjdzie natknąć się na twory Molocha. Zawsze też możemy zahaczyć o St. Paul. Paru osobom stamtąd pomogłam, neutralne zebranie informacji jest jak najbardziej wykonalne. Będą mnie kojarzyć...i tam jeszcze nikogo nie glanowaliście to będzie też inaczej niż w Cheb. Maszyny to przeciwnik z którym idzie walczyć konwencjonalnymi sposobami. Da sie go zniszczyć, zranić. Wyłączyć. Unieszkodliwić. W Cheb zaś mamy to - [i]kiwnęła głową ku kartom papieru - Na to nie zadziała żaden granat ani żaden rodzaj amunicji. Czasowo informacje o obu przypadkach są mniej więcej podobne, różnica trzech tygodni. Nie mówię żeby odpuścić wyspę... tylko przygotować się. Zdobyć możliwość do obrony i przeżycia tam na dole. Wyleczenia w razie infekcji. Mogę to zrobić, ale daj mi sprzęt. Gołymi rękami nikomu nie pomogę.

- Ludzie to prawdziwi krętacze i kopacze, wszędzie wlezą. Zobacz na ten Schron na Wyspie. Ci co tam są też są tam od niedawna, wcześniej był pusty. Tam też tak może być - wzruszył ramionami zaciągając się mocniej skrętem i chwilę obserwując rozżarzonego do jaskrawej żółci końcówkę rakotwórczej pałeczki.

Zimny dreszcz przeszedł Igle po plecach. Myśl o tym, że ktoś obcy, nieuprawniony chodzi właśnie podziemnymi korytarzami i bezcześci miejsce nazywane przez nią niegdyś domem przyprawiało o mdłości. Musiała upewnić się, że tak się nie stało. Cmentarzom winno się okazywać szacunek, a zmarłych pozostawić w spokoju. Tym bardziej nie profanować ich ciał wciąż zalegających na i pod ziemią.
-Może tak być, wszystkiego jednak nie wyniosą, nie każdy cenny przedmiot uznają za warty uwagi. Nie każde drzwi otworzą. Nie mam zamiaru zostawić z pustymi rękami ciebie i chłopaków. Zrozum... pokonanie blokad, zamków hydraulicznych, uzbrojonych korytarzy i opróżnienie całości to praca cholernie długoterminowa, jedynie dla dużej, dobrze zorganizowanej i wyposażonej grupy.- westchnęła ciężko, wyłamując nerwowo palce -To czego nie można wynieść, da się rozmontować. Tamtejszy sprzęt znam, nie będę musiała się go uczyć od podstaw. Dam radę wyciągnąć najważniejsze moduły, a resztę zastąpić częściami zamiennymi z magazynu - wciąż zapakowanymi. Chyba nie sądzisz że przez dwadzieścia lat działał bezawaryjnie, musieliśmy mieć elementy zapasowe, wymienne. Wszystko się z czasem zużywa. Aparaturę da się przenieść całkiem wygodnie. O ile nikt nie wpadnie na genialny pomysł by po niej poskakać, dojedzie w jednym kawałku aż tutaj. Do jej zasilania potrzeba sporej ilości energii elektrycznej - to też idzie załatwić zabierając ze sobą generatory prądotwórcze. Część z nich nawet nie potrzebuje paliwa, działają dzięki energii solarnej. Panelom słonecznym. Montujesz taki na dachu i cieszysz się elektrycznością w całym domu. Światła, termy grzewcze, radio, komputery...i nagle w strefie Runnerów jest jasno nawet w nocy. Ogranicza się też ilość pożarów wywołanych niedopilnowaniem źródeł ognia po pijaku, oraz zgonów przez zaczadzenie. Ilu cywili umarło zimą przez zatrucie tlenkiem węgla? Podobne tragedie nie muszą mieć miejsca. Paliwa jako takiego jest tam mało, ale który z naszych nie chciałby mieć w aucie nadtlenku azotu...nitro? Można też pomyśleć nad miotaczami ognia: mało finezyjne, ale skuteczne i widowiskowe. Z części z magazynu da radę zmontować nie takie cuda. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Pędzenie alkoholu etylowego to jak splunąć. Czystego alkoholu, nie tych burych popłuczyn produkowanych przez świętej pamięci Brekovitz’a. Czysta wódka, jak z półki przedwojennego sklepu. Co nie pójdzie do picia, może pójść na handel. Kolejne źródło zysku. Kwestia zapasu leków i środków chemicznych jest... trochę skomplikowana. Najprościej: gotowych jest dużo, ale więcej tam półproduktów mających dłuższy termin przydatności do użycia. Łatwiejszych w przechowywaniu. Wyjaśnię na przykładzie skręta: trzymaliśmy osobno tytoń, marihuanę, bletki i filtry. W razie potrzeby składaliśmy wszystko i używaliśmy, dzięki czemu nie wietrzały i dłużej zachowywały zapach oraz pierwotne właściwości. TT, nasz osiedlowy dealer zostanie bez pracy. LSD, steroidy, heroina, metaamfetamina, speed, halucynogeny - z zaopatrzeniem z Hope produkcję podejmę od ręki. Tak samo z lekami: opiaty, przeciwbólowe...mogę wymieniać długo. Szczepionki dzięki którym upadek na brudny pręt zbrojeniowy i infekcja tężcem nie skończy się utratą kończyny. Lepiej mieć pod sobą sprawnych ludzi niż kaleki. Poprawa jakości usług medycznych jest plusem zarówno długo i krótkoterminowym. Zyskujemy środki do ochrony i walki z niewidzialnym wrogiem, czającym się pod Cheb. Do tego gdybyśmy mieli dzisiaj porządne laboratorium chłopak od Hanka, Toby, stanąłby na nogi za dwa dni...a tak ciągle może umrzeć, a ja nic na to nie poradzę, nie mam jak. Oczywiście dodatkowa skrzynka amunicji, samochód, kanister benzyny albo półcalowe działko są przydatnymi przedmiotami i lepiej je mieć niż nie mieć, ale idzie je zdobyć i tutaj, w mieście. Ma je prawie każdy. Na kogo nie spojrzę nosi przy sobie pistolet, rewolwer, strzelbę lub karabin... ale twoim celem nie jest coś równie pospolitego. Szukasz robiących wrażenie unikatów i przez samo ich posiadanie umocnisz swoją pozycję człowieka z którym lepiej nie zadzierać. Stąd zainteresowanie artefaktami z dawnych czasów i gotowość poświęcenia wszystkiego, byle upatrzony cel osiągnąć. W Hope znajdzie coś dla siebie również ktoś, kto nie ma w planach odbudowy szpitala. Tam nie ma wirusów, nie ta specjalizacja. Jest coś innego, o czym już wspomniałam, ale nie rozwijałam tematu. Myślisz o kadziach toksycznych, żrących substancji, pozornie bezużytecznych bojowo. Wybuch bomb przyniósł ze sobą konsekwencje w postaci upadku systemu edukacji. Rzadko kto potrafi powiedzieć coś więcej na temat historii inaczej niż odnosząc się do opowieści znajomych albo rodziców, o bardziej złożonych dziedzinach wiedzy nie wspominając. Książki zamiast czytać pali się w piecach, ludzie zapominają. Nie drążą zagadnień dla nich niezrozumiałych. Zbędnych...jak chemia, a przecież to wszystkie te procesy i reakcje, które sprawiają, że żyjemy. Również procesy w przyrodzie nieożywionej są zjawiskami chemicznymi. Dzięki osiągnięciom tej nauki udoskonalano technologie i techniki przemysłowe, produkowano więcej żywności, syntetyzowano skuteczniejsze leki, substancje odurzające...broń. Chemia zmienia świat. Może być jednak dla ludzkości zarówno wybawieniem, jak i śmiertelnym zagrożeniem. Wiele zależy tu od chemików. Ważne jest, żeby tak ich kształcić, aby nie tylko rozumieli procesy zachodzące w przyrodzie i umieli nimi sterować w pożądanych kierunkach, lecz i na każdym kroku zdawali sobie sprawę z zagrożeń dla świata. Dobrze wykształcony chemik jest człowiekiem o wszechstronnej wiedzy i umiejętnościach. Do czego owa wiedza posłuży...cóż. Każdy kij ma dwa końce, prawda? - opuściła głowę, zwieszając ją między oklapłymi ramionami. Skoro miała mieć choć marny cień szansy na przekonanie rozmówcy o słuszności niestandardowo długiej wycieczki, odkrycie wszystkich kart wydawało się logicznym rozwiązaniem...i do diabła z tym, że Tony się wścieknie.

- No, no… ale ty potrafisz nawijać. - pokręcił głową gdy skończyła. Dał jej się wygadać, spalając przez ten czas kiepa i właśnie wyrzucając kolejnego. Patrzył na nią uważnie, a dziewczyna miała wrażenie że od dłuższego czasu nie mruga - No już. Mów dalej, nie krępuj się. Pani doktor...

Alice trwała w pozornym bezruchu przez dłuższą chwilę zbierając myśli, aż z sykiem poderwała twarz ku górze. Objęła się ramionami, zaciskając mocno dłonie na skórzanym materiale kurtki i wpatrywała się martwo w oświetloną prowizoryczną lampką mapę.
- Dawno już zorientowałeś się że wbrew temu co wmawiam bliźniakom nie jestem normalnym lekarzem. Wolałam żebyście uważali mnie za konowała, potrafiącego stawiać rannych na nogi i tyle. Względy bezpieczeństwa. Dlatego trzymam dystans, nie upijam się publicznie i staram nie rzucać w oczy. To ostatnie wychodzi mi całkiem nieźle, ale nie zawsze. Poprzednio w Hope nie znalazłam się w własnej woli. Byłam głupia i naiwna, zaufałam nie temu człowiekowi co potrzeba. Komuś, kto gdzieś w Ruinach dorwał książkę o II wojnie światowej i technikach eksterminacji ludzi. Wymarzył sobie podobnie wygodny, tani i skuteczny sposób likwidowania wrogów co naziści. Środek o nazwie Cyklon B, stosowany przez III Rzeszę do trucia więźniów niemieckich obozów zagłady: KL Majdanek i Auschwitz-Birkenau. Receptura jest banalnie prosta: granulowana ziemia okrzemkowa nasycona cyjanowodorem, która uwalniała cyjanowodór po wyjęciu ze szczelnych pojemników. Podczas wojny, w ramach Operacji Reinhardt ofiary zaganiano do specjalnych komór gazowych i tam dokonywano masowych egzekucji. Zabitych w ten sposób liczono podobno w setkach tysięcy. Ja... nie wyczułam w porę jego intencji, mój błąd. Karygodny, ale z każdego błędu idzie wyciągnąć lekcje na przyszłość. Zgarnął mnie d...do domu, kazał pracować nie zostawiając miejsca na sprzeciw. Używał metod równ... to historia na kiedy indziej, nie to jest teraz ważne. - głos ochrypł jej nieprzyjemnie.
- Reasumując: z tego co jest w Hope, za pomocą zostawionej pod ziemią aparatury jestem w stanie wyprodukować nie tylko leki, ale i dowolną substancję uznawaną za wysoce szkodliwą: sarin, fosgen, bromocyjan, arsenowodór, chlorocyjan, fenylodichloroarsyna, iperyt siarkowy, chlorosiarczan etylu, tabun, soman, cyklosarin, VX, czynnik pomarańczowy, mieszankę fioletową. Wszystkie są toksycznymi związkami, o właściwościach fizycznych i chemicznych umożliwiających militarne zastosowanie. Ich charakterystyczną cechą jest śmiertelne bądź szkodliwe działanie na organizmy żywe - ludzi, rośliny i zwierzęta. Same w sobie są bronią chemiczną lub jej podstawowymi składnikami, zaś celem ich użycia jest skażenie atmosfery, terenu, obiektów przemysłowych, pojazdów, infrastruktury wojskowej lub upraw czy zbiorników wodnych. Wdzięczny materiał do pracy, nie wytnie żadnego psikusa w postaci nagłych mutacji jak to się ma w przypadku wirusów. - mówiła spokojnie, jakby tłumaczyła ciekawskiemu kumplowi zasadę działania zastosowanego w prowizorycznej lampce ogniwa galwanicznego i tylko zaciśnięte z całej siły na kurtce drżące palce psuły efekt stoickiego spokoju.
- To co leczy, może też zabijać. W zależności od użytych czynników wywołujemy zaburzenia poszczególnych procesów biochemicznych: porażenie układu nerwowego...paraliż, krwotok wewnętrzny, upośledzenie pracy pęcherzyków płucnych i w efekcie uduszenie, halucynacje, zawroty głowy. Poparzenia zewnętrznych powłok... skóry, głębsze poparzenia układu oddechowego., bądź poparzenia niszczące tkankę aż do kości. Podrażnienie śluzówek, trwałe lub czasowe uszkodzenie delikatnej struktury jaką jest gałka oczna. Utratę przytomności, śpiączkę. Uniemożliwiamy organizmom żywym przekazywanie impulsów w przywspółczulnym układzie nerwowym i wszystko kontrolujemy od początkowej fazy testów po rozpylenie. Jesteśmy w stanie krok po kroku opisać i przewidzieć następne etapy skażenia bez niebezpieczeństwa wyrwania się broni spod kontroli, jak w przypadku wirusów. Możliwości jest cała masa. Bojowych środków chemicznych używano sukcesywnie podczas obu wojen, zabijając w ten sposób miliony ludzi na polach bitew i terenach objętych konfliktami zbrojnymi. Dzięki nim owe wojny wygrywano. Są sprawdzone, skatalogowane, bardzo dokładnie opisane. Pojęcie gazu musztardowego na pewno jest ci znane. Znając podstawowe zasady działania określamy co do metra zasięg działania, ustalamy docelowy efekt i dobieramy odpowiednie stężenie, reszta dzieje sie sama. Wyobraź sobie zamknięte pomieszczenie rozmiarów powiedzmy sali treningowej na Strzelnicy. Zakładamy maski przeciwgazowe lub kombinezony, rzucamy prezencik na środek i czekamy aż przeciwnik zostanie wyeliminowany. Da się je łatwo transportować i modyfikować na bieżąco w zależności od potrzeb. Wpuścić ludziom z bunkra do systemu wentylacyjnego, eliminując ich z walki już na starcie. Wtedy nikt nie zafunduje nam niespodzianek o których wcześniej wspominałam. Proste, szybkie, eleganckie i skuteczne. Minimalizujemy straty własne, zostawiając zyski. Same, czyste zyski. Do przechowywania broni chemicznej nie potrzeba skomplikowanej aparatury, wystarczy zabezpieczona przed wtargnięciem osób trzecich piwnica. Zostaje też kwestia nośników danych. Wiedzy, dzięki której uda ci się zyskać nie jednego, ale całą gromadę podobnych mi jajogłowych. Ludzie sami będą lgnąć na teren z działającym szpitalem. Prosty przykład: ludzi chcą mieć dzieci. Przy obecnie wysokiej umieralności nie jest to takie proste...a tak damy radę zaopiekować się nawet wcześniakami. Poradzimy sobie z większością znanych chorób i urazów. Zaproponujemy im życie i opiekę. Plotki szybko się roznoszą, sami do nas przyjdą. Nikogo nie trzeba będzie przekonywać, albo zwalczać wtórnego analfabetyzmu. Wyhodujesz sobie chemików, inżynierów, lekarzy, saperów i innych specjalistów od powijaków, wpajając do głów posłuszeństwo. Ustalając od samego początku hierarchię wartości... profit osiągalny, ale akurat wyjątkowo długoterminowy. Inwestycja na przyszłość.

- Hope... warto się zakręcić. - uśmiechnął się pod nosem obracając skręta w dłoniach i przemykając go pomiędzy palcami. - Tam mogą być roboty tu mogą być wirusy. Zawsze wszędzie coś stoi na drodze do skarbu i wygodnego życia. Tej wiosny pojedziemy na Wyspę i zobaczymy co się stanie. Kto wie, może w następnym sezonie udamy się do St Paul. Będziemy mieć dwie miejscówy. - ta myśl zdawała mu się zdecydowanie przypadać do gustu. Bardzo niewiele osób na tym co ocalało z ich świata mogło się poszczycić posiadaniem do dyspozycji dwóch tak wyposażonych miejsc, o których mówiła Alice.
- Z wirusem też jakoś sobie poradzimy, ale z tymi kombinezonami i maskami może być dobry pomysł. Coś się jeszcze powinno zorganizować, a na zabezpieczenia są sposoby. Poza tym jesteś jakąś straszną pesymistką. Może zapukamy grzecznie do ich drzwi i sami nas wpuszczą? I będziemy żyć razem w miłości i przyjaźni. To chyba powinno ci się spodobać, co? - posłał jej na koniec ten swój tajemniczy uśmieszek, jak zawsze gdy coś knuł i kombinował.

Wizja gangerów trzymających się za rączki z Chebańczykami i pląsających wesoło w kółeczku była tak niedorzeczna, że dziewczyna zaśmiała się głośno odchylając się do tyłu, a cała złość przeszła jej jak ręką odjął.
- O tak, bardzo chciałabym to zobaczyć! Wyobrażasz sobie Taylora bratającego się z Daltonem w uścisku i piekących wspólnie pianki nad ogniskiem? - chichocząc pod nosem zgarnęła kartki i wpakowała je do torby - Tylko mu tego nie powtarzaj, bo mi zafunduje lot z napędem glanowym prosto na Orbital.

- Taylor? On by zeżarł te pianki razem z patykami i ogniskiem… - Guido również się roześmiał, słysząc jej uwagę. Pierwszy raz się zaśmiał, a nie wyszczerzył lub szyderczo uśmiechnął odkąd wybuchła awantura z Viper.

Lekarka uspokoiła się na moment, podejmując dyskusję poważniejszym tonem.
- Pozwól mi wrócić do domu, daj paru chłopaków ze sprawnymi autami. Mniejszy oddział łatwiej się przemknie niż cała wojenna wyprawa. Zrobimy szybkie rozeznanie, wyczyścimy wejście jeżeli nikt tego jeszcze nie zrobił. Zorientujemy się w sytuacji, zgarniemy najpotrzebniejsze rzeczy: parę gratów z laboratorium z mikroskopem elektronowym na czele, odczynniki, kombinezony i to, co uda się zapakować, a co pomoże na Wyspie. Zabezpieczymy i uzbroimy teren, zasypiemy ponownie wejście i upewnimy się że nikt tam nie wejdzie przed naszym powrotem...kiedyś. Po Cheb. Dokończysz swoje przygotowania, ja dostarczę ci brakujący sprzęt, przestanę marudzić i robić za złego proroka.

Uśmiech gangerowi przygasł. Popatrzył na nią uważnie tym swoim świdrującym, wilczym wzrokiem.
- Kiciu… tam może był twój dom… ale teraz jest tutaj. U nas... z nami. - powiedział cicho i już całkiem poważnie. - Dam ci obstawę, ale nie Jednookiego. Potrzebny mi na Wyspie. Dojazd i powrót powinien wam zająć tydzień. Plus to co się przydarzy po drodze i same łażenie po tej dziurze. Czyli jakoś półtora tygodnia do dwóch realnie licząc. Poślę kogoś kto sobie poradzi. Ty się skup na swojej robocie i o tym jak wejść i wyjść ze środka. No i przywieź stamtąd coś przekonywującego. - powiedział podsumowując całą sprawę z niespodziewaną i nieplanowaną przez niego wyprawą. Z poddasza doszły ich śmiechy i odgłosy powracającej reszty załogi jaką wystawiali Runnerzy na jutrzejszy mecz.

-Półtora tygodnia - zgodziła się z oszacowanym czasem - Poczekasz z rozpoczęciem akcji do tego czasu? Mimo wszystko chciałabym być przy otwieraniu bunkra...i całej reszcie. Wyślesz ze mną bliźniaków? Jakoś przy nich czuję się spokojniejsza.

- Jak wszystko będzie gotowe do wyruszenia to ruszamy. Im też nie ma co za dużo czasu na kombinowanie dawać. Wiemy o bunkrze więc wiedzą, że wrócimy prędzej czy później. - wzruszył ramionami. Może i te dodatkowe przygotowania jakie wynikły z tej rozmowy nieco pokrzyżowały mu jakieś plany i grafiki ale sprawiał wrażenie, że nadal jest skłonny przeforsować swoja wersję. Często mu się udawało wbrew wszystkiemu dlatego miał opinię farciarza i ryzykanta.
- Pomyślę jeszcze kogo i z czym wysłać. Zostaw mapę. - wskazał na leżące na dachu arkusz wydrukowany przez Mario. W drzwiach zaś ukazała się zwalista, świecąca bielą całej głowy sylwetka a za nią dwie mniejsze nieco chyboczące, brzękające szkłem i roześmiane.

Alice skrzywiła się i wzruszając ramionami patrzyła na powracających tryumfalnie gangerów.
- Półtora tygodnia to niedługi termin. Przyda ci się lekarz na wyprawie. Porządny lekarz, nie sanitariusz pokroju Chrisa. Zobacz co sie działo ostatnio, kiedy zabrakło Ernst’a-odstawiła torbę pod ścianę i przysiadła tuż przy rozmówcy.
- Nim sie zorientujesz, wrócimy. -mruknęła wodząc palcem po jego wyciągniętej nodze, tej którą uszkodził mu w zimie walący się budynek. Postawienie go do pionu i przywrócenie pełnej sprawności zajęło sporo czasu i kosztowało lekarkę sporo nerwów, ale chodził i nie odczuwał drastycznych następstw kontuzji.

- No przydałaś się… masz teraz nas, szkołę i święty spokój. No i układy takie a nie inne. Nie jak te patafiany zamknięte u ciebie w piwnicy. - wzruszył ramionami patrząc na nią spod przymkniętych powiek. Trzymając w zębach skręta odchylił tułów nieco do tyłu podpierając się rękami o dach.
- A z wyprawami i walkami tak już jest, że zawsze ma się za mało tego co by się przydało. Nie rozdzielę cię. W Hope byłaś tylko ty od nas więc musisz tam pojechać ty, a nie kto inny. My weźmiemy Chrisa. Może skołuje się jakieś zastępstwo. Dotąd sądziłem, że lekarz będzie z nami, ale jak tak się sprawy pokomplikowały coś trzeba będzie wymyślić. - przeniósł wzrok na resztę podchodzącej już do nich bandy.

- Ej! A widzieliście jak Viper spadła z dachu?! - rzucił podchodzący do nich Paul który tak chciał podzielić się tą informacją, że wyprzedził Taylora i stawiał w pośpiechu na papie przyniesione butelczyny.

- No kurwa dobrze, że tam ta siatka była bo by się zjebała na sam dół. Kto ją tam kurwa rozciągnął, przecież rano jej nie było? - spytał równie zaciekawiony tym zdarzeniem Latynos nie mogąc widać przejść do porządku z tym dziwnym fenomenem architektonicznym ich głównej bazy.

- Taa… Widzieliśmy… - kiwnął głową Guido w odpowiedzi uśmiechając sie do nich całkiem wesoło. - Viper spadła bo była bardzo nieostrożna. Kurewsko nieostrożna bym nawet powiedział. - przeniósł swoje wilcze spojrzenie na kobietę wyglądającą jakby do końca miała ochotę się kitrać za plecami towarzyszy, byle nie stać teraz na widoku szefa. Zaś u tego Alice dostrzegła nagłe nabrzmienie żył na skroni i poruszanie nozdrzami co było cieniem poprzedniej wściekłości. Widać nadal widok podkomendnej go jątrzył, choć jak ktoś nie był świadkiem tego co się działo na dachu przed powrotem chłopaków pewnie nie miał pojęcia o co naprawdę chodzi, nawet jeśli cokolwiek zauważył. Taylor prychnął tylko i popatrzył z wyższością na skruszoną gangerkę, ale swoim zwyczajem nie odezwał się.

- No bo tak… zagapiłam się i tak głupio wyszło… - wydukała z siebie Viper kompletnie nie podobna do swojej zwyczajowej pewnej siebie pozy. Wyglądała teraz jak uczennica przyłapana przez nauczyciela z fajką w reku, nie wiedząca co powiedzieć, ani gdzie okiem rzucić.

- No to uważaj na siebie, bo nie wiadomo jak długo ta siatka tam zostanie. - powiedział szef nadal niezbyt przyjaznym głosem choć już prawie normalnie.- No ale jak jest alk… - sięgnął po postawione butelki i każdemu wręczył po jednej, a te natychmiast zostały otwarte.
- Too… za jutrzejsze zwycięstwo! I na pohybel Huronom! - wrzasnął nagle podnosząc swoje szkło i zaraz zderzyły się z nim następne w nieśmiertelnym geście toastu. Zaraz rozległy się śmiechy i kolejne znacznie mniej grzeczne życzenia pod adresem jutrzejszych przeciwników najczęściej związane z jebaniem, wyjebaniem lub zajebaniem w różnych konfiguracjach i zestawieniach. Mecz łączył ich wszystkich i wszyscy chcieli go tak samo wygrać bijąc na głowę swoich przeciwników. W końcu byli Runnerami, najlepszymi zawodnikami w całym mieście i mogli udowodnić to w meczu który miał z miejsca być przełomowy i pamiętany przez wiele następnych sezonów.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline