Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2015, 00:21   #54
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Jakiś czas później w porcie sterowców.



Do wież, przy których cumowały sterowce dotarli tradycyjnym środkiem transportu dla miasta. Gondole były tu równie powszechne jak prostytutki. Jak na obowiązujące standardy wieża, przy której cumowała załoga szlachcica była dość niska. Jednak i tak brak windy wpłynął na przyspieszony oddech Richarda, gdy dotarli na szczyt.

Malfloy stał na pomoście obserwując pompowanie balonu.



Był dużo niższy od obydwu mężczyzn. Był też starszy, o czym świadczyły pukle siwych włosów przeplatające się z brązowymi pasmami poplamionymi smarem. Całośc aparycji dopełniały robocze spodnie na szelkach i koszula bez rękawów. Mięśnie inżyniera przywodziły na myśl bochenki chleba. Z pewnością nie należał do tych, których praca kończy się po sporządzeniu rysunku technicznego.

- Dzień dobry, jak szybko możemy wylatywać? Znalazła się nasza zguba. Pan Denis Arcon, poławiacz.
- Richard wskazał na swego towarzysza.
- Kiedy będzie pan gotowy, kapitanie - inżynier zwiesił na sobie ręce.
- To inżynier Malfloy - szlachcic nie miał pojęcia, jak Malfloy miał na imię, zawsze posługiwał się jego nazwiskiem. - Ten statek to opus magnum jego życia. Posiada najbardziej zaawansowany silnik i system sterowania ze wszystkich sterowców Oriona. Możemy osiągać ogromne prędkości, a z odpowiednim pilotem jest też najzwrotniejszy. Zresztą pilota też za jakiś czas poznasz. Wylatujemy tak szybko jak to będzie możliwe.
- W rzeczy samej. Tylko żółtki mają lepsze modele, ale to masówki bez duszy. Sterowce, nie żółtki. Chociaż kto ich tam wie.
Denis nie ryzykował uściku potężnej dłoni, skinął tylko głową na znak szacunku dla profesji. Wyraził też słowa uznania o zeppelinie. - Piękna maszyna... Uważny obserwator dostrzegłby, że jest jednak nieco rozkojarzony. Coś trapiło lurkera, choć po tym co przeszedł dziwnym byłoby, gdyby zachował stoicki spokój. - Sir Richardzie, może pan Malfloy oceniłby przydatność łodzi? - zagaił.
- Łodzi? Chcecie ją sprzedać? Myślę, że nie będzie problemu. Panie lurker, wróć do mnie kiedy będziesz gotowy.
- Lecz przedtem.. mam prośbę odnośnie pewnego przedmiotu. Wyjął butelkę z nieznaną substancją i wręczył ją technikowi - Zachodzę w głowę, co to może być i czemu służy… Pochodzi z obozu przemytników.
Malfoy nie bez zdziwienia wziął naczynie i zabełtał jego zawartością. Spojrzał na pracodawcę. Obydwaj myśleli o tym samym. Jonas.
Richard również był zaskoczony widokiem butelki.
- Wiesz, mamy na pokładzie też kogoś, kto interesuje się dziwnymi specyfikami. W zasadzie jestem przekonany, że jest w laboratorium.
Szlachcic obszedł inżyniera i ruszył trapem na pokład.
- Tylko nie patrz w dół.
- W razie czego, wiecie gdzie mnie szukać.
Zastosował się do rady Richarda i starał się nie zerkać w dół. Pomny ostatnich zawrotów głowy zachował ostrożność.
Richard nie rozwodził się na temat ożaglowania i wszędzie widocznych kołowrotków. Zamiast tego szybko przeszedł relatywnie mały pokład. W drzwiach szlachcic musiał się schylić. Choć wielkość samego sterowca pozwalała na różne wygody, to ze względów konstrukcyjnych drzwi i okna były możliwie małe.
Wąskim korytarzem prowadził lurkera kilkanaście metrów. W połowie korytarza znajdowały się schody, którymi zeszli kolejny poziom niżej. Znowu krótki korytarz i kolejne małe drzwi i już byli w gabinecie Jonasa.
Pomieszczenie było wyłożone dziwną srebrną wykładziną na suficie, ścianach i podłodze. Nie było wątpliwości, byli w lanoratorium alchemika. Stół aż uginał się od erlemajerek, chłodnic, eksykatorów, ekstraktorów, pipet i biuret. W pomieszczeniu panował półmrok, z bliżej nieokreślonej strony dobiegało bulgotanie jakiejś bardzo lepkiej cieczy.
Richard odkaszlnął i rzekł:
- Jonas, jesteś tu? Mam ze sobą nowego załoganta. Chciałbym, żebyś go poznał - był to średni argument, ponieważ Jonas był samotnikiem i nie czuł potrzeby poznawania nowych ludzi. Był też jedynym załogantem, któremu Richard nie płacił.
- Ma ze sobą substancję, której nie umiemy zidentyfikować - ten argument powinien zaciekawić alchemika.
Jonas wyszedł zza ogromnej butli, która załamała na chwilę jego kontury. Był wysokim, postawnym człowiekiem z długimi pękami włosów. Wzrok miał rozbiegany, trochę nieobecny.
- Witaj - powiedział tylko do Denisa, po czym przejął płyn.
Alchemik wrócił do bulgoczących retort. Przelał nieco substancji do płaskiego naczynia i podgrzał na palniku. Kiwnął bez słowa głowa, dosypał zagadkowego proszku. Jego zabieg trwał w sumie kwadrans, podczas którego kręcił się po laboratorium i mamrotał do siebie. Kiedy wrócił z diagnozą, Richard ujrzał zaaferowanie na jego twarzy. Zjawisko bardzo rzadkie u tego człowieka.
- Nie miałem do czynienia z czymś podobnym. Prawdopodobnie ma za zadanie oddysocjować zablokowaną oksydazę - gdy zorientował się co oznacza milczenie dwójki, dodał - Bardzo silna substancja. Ma zachodzić w korelację z inną. Nie widzę innego zastosowania.
- Jest niebezpieczna? - zapytał lurker.
- Z pewnością. Powoduje silne zmiany wobec całej gospodarki organizmu w przeciągu krótkiego czasu. Może to wywołać szok szkodliwy dla zdrowia, a może i życia. Jednocześnie związki zawarte w tym płynie nie są stricte trucizną. Wciąż brakuje mi wiedzy by orzec przeznaczenie tej substancji.
Widać było, że kolejne pytania cisnęły się na usta, ale coś powstrzymywało poławiacza przed ich zadawaniem.I wcale nie chodziło o respekt względem alchemika. - Zatrzymaj próbkę. - rzekł zamyślony, po czym zabrał flakon.
Wychodząc poprosił Richarda na stronę. Starał się zachować spokój, ale w jego głosie szlachcic mógł usłyszeć tajoną nerwowość. - Otrzymałem to od zarażonych na wyspie, sam czuję się... nie mogę lekceważyć… dziwnych objawów. - zająknął się. - Nie wiem, czy składać to na karb ostatnich przeżyć, czy… - popatrzył w oczy Delegata z dostrzegalną nutą rezygnacji.
- Możliwe, że powinniśmy zachować środki ostrożności.. nie chcę narażać ciebie panie i reszty załogi… - najchętniej skryłbym się w skafandrze - pomyślał. - i opuścił w głębinę, by zostawić za sobą ten świat, który dostarcza tylko cierpień i rozczarowań. Od słów jego patrona, które miały paść zależało teraz wszystko i Arcon miał tego świadomość.Odsunął się kilka kroków do tyłu niczym trędowaty...
- Wygospodarujemy Ci kajutę. Oddzielną. Nie będziesz póki co spotykał się z resztą załogi - przemówił szlachcic tonem nie dopuszczającym żadnego sprzeciwu. Wszelkie wcześniejsze oznaki zadowolenia zniknęły z jego twarzy pozostawiając zimną maskę dyplomaty.
- Gdy zbierzemy załogę wylatujemy do Rigel. Shagreen jest zarażony i najpewniej można go znaleźć tam gdzie roznosi się zaraza.
Gdy La Croix wypowiedział te słowa na głos, to przyszedł mu do głowy jeszcze jeden pomysł.
- Ta wyspa, na której się rozbiliście z wujem. Potrafiłbyś ją wskazać na mapie?
- Tak, ale wątpliwe, byśmy zastali tam jeszcze zarażonych, byli bardzo podejrzliwi...

***
Post to owoc wspólnej pracy z Mi Raazem i Calebem
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 02-10-2015 o 14:21.
Deszatie jest offline