Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-09-2015, 14:30   #51
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Antigua pozostała taka, jaką ją zapamiętał. Siatka ciemnoniebieskich kanałów rozciągała się dokąd sięgnąć wzrokiem. W wielu miejscach rzeczne trakty były zablokowane przez nieczystości - tam woda stała, wzbierając śmierdzącym mułem. Denis płynął właśnie przez jedno z głębokich koryt. Mimo posępnej aury tego miejsca, ponowne zetknięcie z cywilizacją dawało poczucie ulgi. Wiedząc gdzie jest Richard, pozostawało mu już tylko zmierzać do karczmy po drugiej stronie miasta. W międzyczasie obserwował niespokojne życie miasta.
Anitgua zasłużyła sobie na tytuł jednej ze stolic przemytników. Oczywiście największą aglomerację tego typu stanowiła Al Chiba w zonie Corvus. Nie dało się jednak pozbyć wrażenia, że tutejsze społeczeństwo żywiło się nielegalnym handem. Często bywało że skrzywione postaci mijały się na łodziach, by w ostatnim momencie przekazać sobie jakieś pakunki. Arcon zwrócił uwagę na niewielki prom, przepływający pod kamiennym mostem. Ktoś zrzucił zeń zawiniątko na dach statku, po czym szybko oddalił się w swoim kierunku. Potem Denis dostrzegł zardzewiały kuter. Z podpokładu słyszał uderzenia pięściami o metalowe ściany oraz stłumione dźwięki protestów w obcym języku. Przysadzisty kupiec w kontuszu pokręcił znacząco głową, jakby chciał rzec aby nie interesować się zajściem.
Anitgua była więc istotnie parszywym miejscem. Ale nie zawsze tak wyglądała…


Jeszcze dwadzieścia lat temu wyspa była rządzona twardą ręką przez Delegatów. Jej znaczenie gospodarcze czyniło swoisty pstryczek w nos Hanzy. To tutaj handlowano futrem oraz lnem, które pozyskiwano z okolicznych farm. Panowała jedna zasada: żadnych Hanzytów. Ci nie posiadali w pobliżu zaufanych dostawców wspomnianych materiałów. Była to dla nich nie tylko materialna ujma, ale i sprawa honorowa. Antigua bogaciła się i opływała w dostatek, co pozostawało cierniem w oku spółki. Oponenci uznali że jeśli nie mogą wystąpić przeciw miastu jawnie, pogrążą je w inny sposób. Znakiem tego narzucili horrendalne opłaty celne na wszystkich szlakach wokół wyspy. Ceny zwiększyły się, ale zapotrzebowania wręcz przeciwnie. Rynek zareagował w naturalny sposób: przemyt rozrósł się do gigantycznych rozmiarów i skupił właśnie tutaj. Brak kontroli nad przepływem towarów doprowadził do wyniszczenia gospodarki i pogrążania dobrej renomy. Antigua zdziczała i stała się ostoją handlowych bandytów. Tylko formalne pozostała Wolnym Miastem.
Denis przerwał swoje rozważania. Zacumował w zatoczce przy budynku. Tym razem miał szczęście. Richard był na miejscu. To była długa podróż, ale koniec końców ścieżki lurkera i szlachcica ponownie się przecięły.



Długa, metalowa kapsuła leżała trzy metry od Jacoba. Młody historyk jedynie chwilę przyglądał się pociskowi. Strzelił w powietrzu cuglami, a sam położył się na mokrym włosiu pokrywającym koński grzbiet. Donośny tętent galopu zmieszał się chlupotaniem coraz głębszego błocka. Jednakże zwierzę było silne i zwolniło tylko nieznacznie. Nikogo nie słyszał, więc odpadał scenariusz że to Eloiza dawała mu o sobie znać. Zdarzenie wyglądało raczej jak ostrzeżenie. Na broń pneumatyczną nie mógł sobie pozwolić byle awanturnik. Jeśli ktoś już zakupił tak kosztowny egzemplarz, musiał być go pewien. Ponadto oręż tego typu był dość poręczny i dobrze skalibrowany. Wszystko sprowadzało się do stwierdzenia, że chybienie nie mogło być incydentalne.
Pneumatyczna czy nie, kuszę należało przeładować. Starr wykupił sobie tym faktem przynajmniej kilka sekund. W tym czasie zdążył przejechać pod zbutwiałą ścianę kondygnacyjnego budynku, który w połowie pogrążył się na grząskim gruncie. Cały bok okalał niewielki daszek, dzielący chatę na dwa piętra. Skręcając za prawy róg jeździec dostałby się pod drzwi wejściowe, obecnie przegniłe i wyłamane z zawiasów. Aktualna pozycja dawała chwilową osłonę. Agresor raczej nie miał zamiaru strzelać przez drewniane deski, jego amunicja była zbyt cenna. Przez chwilę Cooper nasłuchiwał dźwięków wokół siebie. Przestrzeń wypełniały głównie tłuste muchy, których nieregularne bzyczenie było nader irytujące. Z dala gromadnie odzywały się ropuchy zamieszkujące pokryte rzęsą stawy. Naturalna muzyka tego miejsca była natrętna i ciężka niczym powietrze wypełniające trzęsawiska. W pewnym momencie do tej kakofonii dołączył jeszcze inny ton. Nagłe uderzenie podeszwy buta. Ktoś przemieszczał się wzdłuż podłogi powyżej miejsca, gdzie znajdował się Jacob. Kroki rozlegające się na piętrze były bardzo ostrożne, jakby dystyngowane.



Pion na A4.
Richard śledził ruch Ferata i od razu zaczął rozważać kontrę. Siedzieli na pstrokatych krzesłach, przyjemnie grzani przez trzaskający kominek. Szachy okazały się nie tylko gimnastyką umysłu, ale i odskocznią od nerwowego okresu.
Przez chwilę obydwaj ślęczeli nad łuskami, które służyły za figury.
- I co dalej?
Lucjusz patrzył mu prosto w oczy. La Croix zrozumiał, że nie chodzi o ruch w grze, ale dalsze poczynania grupy. To było dobre pytanie. Niewiele posunęli się od czasu wizyty w burdelu, choć co nieco udało im się dowiedzieć.

Skoczek na G3.
Casimir przebywał głównie w spelunach i szukał guza. Daleko mu było do typu człowieka, który potrafił usiedzieć długo na miejscu. Miał jednak dość oleju w głowie, by nie tylko tracić czas na bójkach. Spotkał paru starych znajomych: podejrzanych żeglarzy, którzy sprzedawali tutaj używki legalne inaczej. Mówili, że stary James i jego ,,Clockwork Dog” znów ruszyli na otwarte wody. Była to dość istotna informacja. Piracka formacja sporo namieszała w przeszłości na wodach Oriona i nie tylko.

Wieża na D5.
Manuel pilnowała zeppelinu. Przy tej maszynie nigdy nie brakowało pracy. Trzeba było kupić nowe suwnice, sprawdzić urządzenia pokładowe, uzupełnić rezerwy gazu. Dziewczyna sporadycznie pojawiała się u Richarda, cała umorusana w smarze. Ze sterowcem wszystko było w porządku, ale według jej relacji pozostała część załogi niecierpliwiła się. A to źle wpływało na morale.

Goniec na B6.
Ferat odwiedzał centrum prasowe i na bieżąco przynosił gazety z całego świata. Nagłówki krzyczały głównie o zarażonych. Mieli pojawić się już nie tylko w Rigel. Wyglądało na to, że Barnesowie nie kłamali. Chorzy dokonywali coraz bardziej zuchwałych czynów. Coraz częściej mieli krew na rękach. Czasem pozostawiali za sobą jedynie zgliszcza.

Richard przegrał tę rozgrywkę. Dzień później siedział w tym samym miejscu, wpatrując się na szachownicę i myśląc o niej w ramach symbolu. Denis zaginął i choć to nie zadawało matu, to brak lurkera nadwyrężał celowość misji. Dlatego gdy podniósł wzrok i spojrzał na wchodzącego gościa, myślał że umysł płatał mu figle. W istocie, Denis Arcon stał przed nim jak żywy.



Otworzyła szerzej oczy. Widok kompletnie pogrążonego w amoku ojca był co najmniej zatrważający. Samantha była kobietą czynu. Jednak przez te kilka długich chwil przeprowadziła trudną, wewnętrzną batalię. James na nią liczył, choć w tym momencie nie był świadomy tego faktu. Nawet jeśliby go powstrzymała, ,,Dog” wciąż podążał ku zagładzie. Przejęcie kontroli nad statkiem jawiło się najrozsądniejszą opcją
Coś świsnęło jej koło ucha. Obok przeleciał nóż, gdzieś szczęknęły pałasze. Robiło się coraz groźniej. Samantha pociągnęła Lucasa za rękaw.
- Musisz mi pomóc. Pokażesz mi na mapie, w którym kierunku powinnam odpłynąć.
- Mogę tylko zgadywać - zasępił się inżynier - Wydaje mi się, że jesteśmy tu, a powinniśmy podążać na południowy zachód. Dotrzemy z powrotem na obrzeża Carinae.
Wzięła mapę i skinęła mu głową.
- Trzymaj się blisko, nie chcę by jakiś oszołom Cię uszkodził.
Ruszyła przez pokład, zgrabnie lawirując między walczącymi. Kilkukrotnie musiała wręcz odskoczyć tam, gdzie bójki przybrały bardzo poważne rozmiary. Dobrze znała tą grupę i wiedziała do czego są zdolni w walce. Większość tych ludzi nie miałaby problemu w skatowaniu kogoś za złe spojrzenie. Teraz bez żadnych ogródek rzucali się sobie do gardeł, niektórzy próbował rozorać twarze przeciwników gołymi rękoma. Kiedy Samantha mijała ich, Lucas raczej chował się za skrzyniami lub dawał nura za rozciągnięte na deskach ciała.
Niczym lisica wbiegła po nadbudówce, okrążając równocześnie Kyle’a. Ten wciąż nie odpuszczał steru. Wywijał nim jak zabawką i śmiał się demonicznie. Już na trzeźwo ów człowiek posiadał maniakalny stosunek do swojej pracy. Nic nie wskazywało, aby w tym momencie miało się to zmienić. Dziewczyna przeszła wokół niego łukiem. Szczęściem w nieszczęściu facet pozostał pogrążony w psychicznej matni, także konsekwentnie ignorował większość bodźców. Bez zwłoki ruszyła na niego. Obróciła swoją broń. Kordelas mdło zabłyszczał w zamglonym powietrzu, lecz to nie ostrze było przeznaczone sternikowi. W ostatnim momencie Kyle odwrócił się do napastniczki. Jego mina znów stężała, przybierając znany, ponury wyraz twarzy. Zacisnął szczęki, przez co skóra twarzy wyraźnie się napięła. Zadzwoniło kradzione, serpenckie złoto, jakim mężczyzna obwiesił swoją kurtkę. [Łatwy Test Siły]


Uderzenie było silne i celne. Samantha uderzyła rękojeścią w środek czoła Kyle’a. Ten przez chwilę stał w miejscu, jakby nie rozumiejąc co właśnie zaszło. Jego spojrzenie uciekło wgłąb czaszki, a oczy zaszły bielmem. Kolana ugięły się pod sternikiem i już za chwilę został sprowadzony do poziomu. Lucas szybko podbiegł do Kyle’a. Związał mu ręce, jednocześnie podnosząc kciuk do Samathy. Piratka chwyciła ster. Jedną ręką powstrzymała jego chaotyczny ruch, drugą przytrzymała mapę. Przyszedł czas na trudniejsze zadanie.
Oczywiście że znała się na żegludze, ojciec już o to zadbał. Z drugiej strony nigdy nie pływała w aż tak złych warunkach. Spojrzała na pulpit przy sterze, w którym znajdowała się busola. Mogła się tego spodziewać: igła obracała się w kółko jak zaklęta. Omiotła otoczenie wokół statku. Gdzieniegdzie biel rozrzedzała się, jednak nie mogła być pewna że to właściwy kierunek. Było bardzo źle. Miała tylko niejasno wyznaczony kierunek i swoją intuicję. Przekręciła ster o kilka stopni. ,,Dog” posłusznie odbił z dotychczasowej trasy. [Bardzo trudny Test Nawigacji]
Skupiała się już tylko na wyprowadzeniu statku z mgły. Zażarta walka na pokładzie nie ustępowała. Jucha lała się jak na prawo i lewo, a żagle ochlapały już całe litry świeżej posoki.
- T-tam. Patrz! - zaczął ekscytować się Lucas.
Ale Kidd nie trzeba było dwa razy powtarzać. Doskonale widziała prześwity między tańczącymi na wodzie, siwymi jęzorami. ,,Clockwork Dog” powoli opuścił akwen i ponownie wpłynął na całkiem zwykłe, błękitne morze. Chmura pozostała z tyłu, wciąż nienaturalnie kłębiąc się we wszystkie strony.
Załodze zabrało kilka chwil, aby się uspokoić. Nawet po odzyskaniu zmysłów niektórzy wciąż prali się wzajemnie, niby siłą rozpędu. Dopiero James musiał wydrzeć się i uspokoić narwaną brać.
- Na krocze portowej murwy! Wszyscy natychmiast przestać!
Mimo iż znów się kontrolował, jego ciało przeszył spazm wściekłości.
- A teraz. Niech ktoś będzie tak kurewsko miły i mi powie co tu się właśnie odjebało.
 
Caleb jest offline  
Stary 23-09-2015, 19:36   #52
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Maska, jaką Samantha miała na twarzy była nadto niewygodna. Nie tylko ograniczała jej widoczność, męczyła, ale i mówienie w niej było naprawdę uciążliwe. Sunąc przez pokład ledwo unikała wylatujących z każdej strony frustratów i agresorów, którzy na szczęście tym razem, rzucali się na obiekty znajdujące się gdzieś w pobliżu, ale nie na idącą szybkim marszem Piratkę.
Musiała zrobić wszystko sprawnie, zręcznie oraz celnie. Wbrew pozorom, zadanie nie było łatwe, ale miała nadzieje, że nie pożałuje tej decyzji. Wspięła się na palcach po schodach by okrążyć sternika w miarę bezszelestnie, a gdy stanęła już za nim i zdawałoby się, że plan zagra koncertowo, Kyle wiedziony magicznym przeczuciem, odwrócił się.


Jego wzrok oraz niepewne spojrzenie Samanthy spotkały się dosłownie na parę sekund, gdyż po chwili wiedziona złym przeczuciem kobieta, z całej siły przywaliła mu rękojeścią w sam środek czoła. Na jej szczęście, sternik przerzucił oczami, a jego wiotkie ciało runęło na deski niczym szmaciana lalka. Kidd westchnęła gdzieś w głębi, obawiała się, że dojdzie do walki, w której w ostatecznym rozrachunku ktoś z nich zginie, albo straci rękę, na szczęście obeszło się bez rozlewu krwi, co zapewne ucieszy Kapitana, gdy już dojdzie do siebie. Chwaliła wszechświat, że dał jej inżyniera, bez niego byłaby bezużyteczną kukłą. Przysięgła sobie, że gdy tylko zacznie pływać pod własną banderą, będzie miała więcej ludzi podobnych Lucasowi. Sama wiedziała, że wiedzą nie grzeszy, więc im więcej takich tym lepiej... No, może bez przesady. Trzech wystarczy.

Samantha chwyciła za ster i zgarnęła mapę, rozkładając ją przed sobą i podtrzymując rękami, by uchronić przed porywającym wszystko co lekkie wiatrem. Zamyśliła się chwilę nie będąc pewną, gdzie powinna płynąć, zaś oszalała busola magnetyczna wcale jej w tym nie pomagała.
Kobieta przez pewien moment straciła pewność siebie, swoją butną naturę, która pozwalała jej przetrwać wśród zgrai oszołomów i zabijaków. Gdyby była blondynką, to pewnie by się popłakała, jednak jako przedstawicielka silnego, rudego gatunku, musiała wziąć się w garść i podjąć poważną, męsko-damską decyzję, kierując się nie tylko umiejętnościami, ale i intuicją!

Kidd zakręciła mocno sterem całkowicie zmieniając kierunek statku. ,,Clockwork Dog” gwałtownie uderzył o wzburzone fale, które z pluskiem owiły jego bok, jednak mimo tej siły, nie zdołały zatrzymać jego biegu. Kobieta miała ogromną ochotę zdjąć już tę maskę, pomału zaczynała mieć wrażenie, że się dusi. Niewyraźny obraz zamazany przez "mgłę" sprawił, że do samego końca nie była pewna, czy płynie w dobrym kierunku, czy jeszcze zdąży wypłynąć, nim wszyscy się pozabijają lub nim ojciec rozpłata całą swoją załogę!

Ekscytacja i spostrzegawczość Lucasa dodały jej pewności, kiedy to jego ręka wskazała na prześwity wśród gęstego gazu, które to zwiastowały zakończenie całej tej przygody z zabijaniem siebie nawzajem. Ruda gdyby tylko mogła, docisnęłaby gazu, jednak nie od niej zależała prędkość statku... A przynajmniej nie do końca od niej.


Ryk Kapitana sprawił, że była pewna wypłynięcia z chmury gazu. Jej mina jednak zamiast wyrażać ulgę, zrobiła się jedynie posępna, miejscami nosiła ślady ponownej niepewności i lęku.
Niespiesznie zdjęła maskę przeciwgazową i zerknęła przez ramię na Lucasa, a następnie wzrokiem powróciła do Kapitana, naładowanego wściekłością.
- Nie wiem czy dobrze zrobiłam. - zamamrotała pod nosem, a jedynym odbiorcą jej słów mógł być inżynier, stojący najbliżej córki Kapitana. Przez jej myśl przeszło, że może jednak powinna oddać maskę ojcu, a swoje życie oddać w ręce innych otumanionych gazem ludzi, James na pewno podjąłby lepszą decyzję.

Nie próbowała szukać wsparcia, chciała wszystko wziąć na siebie. Jeśli ojciec będzie wściekły, to w porządku, przyjmie to na swoje plecy, twarz czy cokolwiek, odrzuciła strach, zamaskowała swoje obawy, wymalowane emocjami na twarzy i wyprostowała się dumnie, chcąc pokazać, że doskonale wiedziała, co robi, a decyzja przez nią podjęta nie była ani losowa, ani zła.

- Kapitanie, wpłynęliśmy w gaz, który w każdym z ludzi wzmógł agresje i chęć rozlewu krwi!
- wyjaśniła podniosłym głosem, nadajac tonu swojej wypowiedzi twardości i zdecydowania. Nie zawahała się ani na chwilę.

- Z pomocą maski przeciwgazowej udało mi się zwalczyć negatywne skutki gazu, dorwać ster i wydostać nas z chmury, nim wszyscy by się pozabijali i stracilibyśmy większość załogi, Kapitanie. - nie chciała już wspominać, że może następnym razem po prostu powinni zaopatrzyć się w maski, albo po prostu schować się pod pokład, a tylko Kyle by został za sterami z maską, dzięki czemu dopłynęliby do celu bez szwanku.

Mimo żelaznej postawy, w głowie Kidd wciąż kłębiło się pytanie, czy aby na pewno dobrze zrobiła? Dopiero teraz, widząc gniew swojego ojca, pomyślała, że mogła po prostu brnąć dalej wgłąb tej chmury i dopłynąć do wyspy, tak jak chciał tego jej ojciec. Być może po zejściu na ląd, gaz nie byłby już przeszkodą, możliwe, że tylko nad wodą unosi się tak licznie.
Nie oczekiwała podziękowań, spodziewała się kary. James nie potrzebował ku temu większych powodów niż "bo w życiu mi nie wyszło". Samantha miała jedynie w zamiarze bronić Lucasa, nie obawiała się cielesnej krzywdy własnego ciała, ale nie chciałaby pozwolić by doznała jej osoba, która posłużyła pomocą.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 30-09-2015, 08:18   #53
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Szynk pod Martwym Żeglarzem.

Arcon wszedł do lokalu o mało zachęcającej nazwie. Po wydarzeniach ostatnich kilku dni zatęsknił za cywilizacją nawet w wydaniu Antigui. Przez drogę myślał o tym, co powie Delegatowi. Z jednej strony szczere wyznanie mogło zacieśnić więzi zaufania, z drugiej jednak dzielenie się wiedzą było niebezpieczne, nie wiedział jak zareaguje La Croix na wieść, że jego lurker przebywał wśród zarażonych… Najrozsądniej było nie wyznawać całej prawdy, zwłaszcza szczegółowych okoliczności swojego ocalenia.
Richard siedział sam przy stoliku w zaciemnionej części sali. Celowo wybrał to miejsce, żeby mieć widok na wchodzących do lokalu. W pierwszej chwili jednak był tak pogrążony w myślach, że nie zauważył lurkera. Dopiero gdy ten podszedł do baru szlachcic zwrócił na niego uwagę. Tysiące myśli przebiegło w jego głowie, ale nie zastanawiając się wstał od stolika i podszedł do zaginionego towarzysza.
- Dobrze cię widzieć - ukłonił się lekko ukrywając przejawy radości, ot takie dyplomatyczne przyzwyczajenie. Arcon szczerze uśmiechnął się na widok Sir Richarda, ale blask w jego oczach był wyraźnie przytłumiony.
- Gdzie wuj? Gdzie podziewaliście się przez te kilka dni? Jadłeś coś?
Młodzian westchnął tylko ciężko pod naporem pytań, a Delegat udowodnił, że bezbłędnie potrafi odczytać uczucia innych.
Szlachcic odruchowo, nie czekając na odpowiedź Denisa, pstryknął palcami na mężczyznę obsługującego lokal.
- Zupę rybną i suszonego węgorza dla mojego towarzysza - objął ramię niższego od siebie chłopaka i delikatnie pociągnął w strone stolika, który wcześniej zajmował. Denis rad był z ojcowskiego gestu pana La Croix”a. Niósł on pociechę w obecnym stanie emocjonalnym młodego lurkera.
- Sytuacja nieco się zmieniła, więc mamy sporo do omówienia. Usiądź proszę i opowiadaj gdzie sie podziewaliście - Szlachcic usiadł pierwszy jak nakazywały maniery i wskazał miejsce na przeciw siebie.
Poławiacz zasiadł za stołem. Poczęstunek, który wnet pojawił się przed jego nosem, pozwolił na chwilę zapomnieć o troskach.



Podziękował patronowi i posilony strawą zaczął mówić.
- Po wypłynięciu z Rigel złapał nas piekielny sztorm, cudem ocalałem, nie pamiętam nawet jak – przypomniał sobie surrealistyczne wizje – Ocknąłem się na nieznanej wysepce na północnych granicach Serpens.. tam … znalazłem tylko szczątki łodzi… - było trudno mu o tym mówić i Richard musiał pogodzić się z dłuższą pauzą.
- Kiedy już odzyskałem nieco sił, przeprowadziłem rekonesans miejsca w którym się znalazłem. Odkryłem ruiny zapomnianej świątyni...– wysupłał z sakiewki bilon, pokazując Richardowi – Ta moneta pochodzi właśnie stamtąd…


- Później natknąłem się na obóz… - Denis zdecydował się jednak opowiedzieć o spotkaniu obcych, zwierzanie się Richardowi, pozwalało zrzucić chociaż część ciążącego balastu ostatnich dni - … prawdopodobnie przemytników, bo maskowali swoje twarze. Widziałem tam broń, wyraźnie dobrej jakości, musiała pochodzić z kontrabandy. - dodał ciszej.
- Przez moją nieostrożność schwytali mnie, ale kiedy się przedstawiłem i opowiedziałem czym się zajmuję ich herszt zdecydował puścić mnie wolno. Tłumaczył to mętnie, miał jakoby znać mojego przyjaciela. Sam zaś nie zdradził swojego miana. Podarowali mi łódź w zamian za obietnicę odebrania przysługi w przyszłości. – spojrzał poważnie na Delegata. - Pytałem ich o wuja Louisa, lecz nie stwierdzili jego obecności na wyspie…
- Silnik łódki pozwolił mi, choć z opóźnieniem, dotrzeć na Antiguę - dodał po długiej pauzie Denis

- Przykro mi z powodu twej straty.
Mina delegata była pochmurna. Poławiacz, który miał być inwestycją nie miał swojej łodzi, ani swojego ekwipunku. Do tego stracił najbliższą osobę, więc i jego kondycja psychiczna pozostawiała wiele do życzenia. Moneta zdobyta przez Arcona nie niosła dla Richarda żadnej wartości. Może Ferrat dojży w niej coś “historycznego” ale dla szlachcica była tylko stratą czasu. W obliczu przedstawionych rewelacji pojawienie sie Denisa nie było już wybawieniem na jakie liczył. Nie mógł sobie pozwolić na zasponsorowanie nowego wyposażenia dla poławiacza. Jednak nie chciał, żeby jego troski w jakikolwiek sposób obciążyły lurkera.

- Dziś wylatujemy. Nieco zmienił nam się profil podróży. Skontaktowała sie z nami dość wpływowa rodzina, której interesy zostały naruszone przez działania naszego historyka i twoje. To oni pośrednio odpowiadali za kartki z czarnym krzyżem. Zostaliśmy poproszeni o wyeliminowanie zagrożenia w formie pojedynczego zarażonego człowieka, który miesza w ich interesach. Nasz aktualny cel to wytropić go i… - szlachcic się zawahał - cóż, to omówimy gdy będziemy już na pokładzie sterowca.
- Nie wiem jaka to rodzina sir Richardzie, ale zapewne zdolna do wszystkiego… Ośmielę się zalecić wyjątkową czujność... Co do zarażonych... - Arcon przełknął ślinę.- Sposób zachowania przemytników z serpensowskiiej wyspy wskazywał, że tacy mogli znajdować się w ich grupie...
Richard rozejrzał się po lokalu, który był praktycznie opuszczony, po czym pochylił się nad stolikiem i niemal szeptem powiedział
- Nie chcę tutaj omawiać ważnych spraw. Wszak historie wielu rządów pokazały, że kelnerzy mają duże uszy i w ich interesie jest nie tylko handel zupą, ale i informacjami. A Wolne Miasto Antigua istnieje tylko teoretycznie. Tak na prawdę rządzi tu korupcja. Niestety mnie nie stać, żeby wszystkich kupić.
Szlachcic odsunął się i wyprostował na krześle.
- Mówisz łódź napędzana silnikiem spalinowym. Droga zabawka. Raczej nasz inżynier nie upcha jej na sterowiec. Trzeba będzie się zastanowić co z nią zrobić. Może na części? A może sprzedać? Chyba, że mój krępy przyjaciel znajdzie jakiś sposób.
- Sprzedaż wydaje się najlepszym pomysłem, w mieście takim jak Antigua łódź nie będzie czekała długo na nabywcę… A dodatkowe fundusze przydadzą się nam w najbliższym czasie. Być może udałoby się nabyć tutaj jakiś akwalung - rozmarzył się lurkek - korzystając z możliwości tutejszych… handlowców…. - dokończył i mrugnął znacząco do Delegata. - Chciałbym też poznać pańskiego inżyniera i skonsultować się z nim w pewnej kwestii.
- To nie ulega wątpliwości. Oczywiście poznasz całą załogę. Z Malfloyem szybko znajdziesz wspólny język, choć nie specjalizuje się w badaniu głębin. Wie za to dużo o systemach napędowych i aeronautyce. Zresztą nasza załoga to coś nieco innego niż spotyka się na statkach. To raczej zlepek indywiduów.
Będę do nich pasował - pomyślał Denis, zajadając się białym mięsem ryby.
Richard przyglądał się jak posiłek szybko znikał ze stołu.
- W zasadzie mieliśmy wylatywać jutro, ale myślę, że zdążymy jeszcze dziś. Zobaczymy jak pójdzie. Chciałbym, żeby Malfloy zerknął na tę łódź przed sprzedażą. Może będzie miał na nią lepszy pomysł niż wymiana na monety.
Wzrok szlachcica powędrował na leżącą na stole monetę.
- To, oceni Ferrat. Poki co średnio przydatny członek załogi.
- Każdy z nas w odpowiednim czasie potwierdzi swoją wartość, tego jestem pewien. - lurker nie podzielał obaw szlachetnie urodzonego, poza tym zdążył polubić Lucjusza. Schował monetę do kieszeni. - Ruszajmy, sir Richardzie! - w głosie dało się wyczuć ekscytację młodzieńca związaną z wizytą na sterowcu i planowanym lotem. Wydawało się, że chwilowo zapomniał o zmartwieniach.

************************************************** ******
Podziękowania dla Deszatie'ego za współudział w popełnieniu postu
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 02-10-2015, 00:21   #54
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Jakiś czas później w porcie sterowców.



Do wież, przy których cumowały sterowce dotarli tradycyjnym środkiem transportu dla miasta. Gondole były tu równie powszechne jak prostytutki. Jak na obowiązujące standardy wieża, przy której cumowała załoga szlachcica była dość niska. Jednak i tak brak windy wpłynął na przyspieszony oddech Richarda, gdy dotarli na szczyt.

Malfloy stał na pomoście obserwując pompowanie balonu.



Był dużo niższy od obydwu mężczyzn. Był też starszy, o czym świadczyły pukle siwych włosów przeplatające się z brązowymi pasmami poplamionymi smarem. Całośc aparycji dopełniały robocze spodnie na szelkach i koszula bez rękawów. Mięśnie inżyniera przywodziły na myśl bochenki chleba. Z pewnością nie należał do tych, których praca kończy się po sporządzeniu rysunku technicznego.

- Dzień dobry, jak szybko możemy wylatywać? Znalazła się nasza zguba. Pan Denis Arcon, poławiacz.
- Richard wskazał na swego towarzysza.
- Kiedy będzie pan gotowy, kapitanie - inżynier zwiesił na sobie ręce.
- To inżynier Malfloy - szlachcic nie miał pojęcia, jak Malfloy miał na imię, zawsze posługiwał się jego nazwiskiem. - Ten statek to opus magnum jego życia. Posiada najbardziej zaawansowany silnik i system sterowania ze wszystkich sterowców Oriona. Możemy osiągać ogromne prędkości, a z odpowiednim pilotem jest też najzwrotniejszy. Zresztą pilota też za jakiś czas poznasz. Wylatujemy tak szybko jak to będzie możliwe.
- W rzeczy samej. Tylko żółtki mają lepsze modele, ale to masówki bez duszy. Sterowce, nie żółtki. Chociaż kto ich tam wie.
Denis nie ryzykował uściku potężnej dłoni, skinął tylko głową na znak szacunku dla profesji. Wyraził też słowa uznania o zeppelinie. - Piękna maszyna... Uważny obserwator dostrzegłby, że jest jednak nieco rozkojarzony. Coś trapiło lurkera, choć po tym co przeszedł dziwnym byłoby, gdyby zachował stoicki spokój. - Sir Richardzie, może pan Malfloy oceniłby przydatność łodzi? - zagaił.
- Łodzi? Chcecie ją sprzedać? Myślę, że nie będzie problemu. Panie lurker, wróć do mnie kiedy będziesz gotowy.
- Lecz przedtem.. mam prośbę odnośnie pewnego przedmiotu. Wyjął butelkę z nieznaną substancją i wręczył ją technikowi - Zachodzę w głowę, co to może być i czemu służy… Pochodzi z obozu przemytników.
Malfoy nie bez zdziwienia wziął naczynie i zabełtał jego zawartością. Spojrzał na pracodawcę. Obydwaj myśleli o tym samym. Jonas.
Richard również był zaskoczony widokiem butelki.
- Wiesz, mamy na pokładzie też kogoś, kto interesuje się dziwnymi specyfikami. W zasadzie jestem przekonany, że jest w laboratorium.
Szlachcic obszedł inżyniera i ruszył trapem na pokład.
- Tylko nie patrz w dół.
- W razie czego, wiecie gdzie mnie szukać.
Zastosował się do rady Richarda i starał się nie zerkać w dół. Pomny ostatnich zawrotów głowy zachował ostrożność.
Richard nie rozwodził się na temat ożaglowania i wszędzie widocznych kołowrotków. Zamiast tego szybko przeszedł relatywnie mały pokład. W drzwiach szlachcic musiał się schylić. Choć wielkość samego sterowca pozwalała na różne wygody, to ze względów konstrukcyjnych drzwi i okna były możliwie małe.
Wąskim korytarzem prowadził lurkera kilkanaście metrów. W połowie korytarza znajdowały się schody, którymi zeszli kolejny poziom niżej. Znowu krótki korytarz i kolejne małe drzwi i już byli w gabinecie Jonasa.
Pomieszczenie było wyłożone dziwną srebrną wykładziną na suficie, ścianach i podłodze. Nie było wątpliwości, byli w lanoratorium alchemika. Stół aż uginał się od erlemajerek, chłodnic, eksykatorów, ekstraktorów, pipet i biuret. W pomieszczeniu panował półmrok, z bliżej nieokreślonej strony dobiegało bulgotanie jakiejś bardzo lepkiej cieczy.
Richard odkaszlnął i rzekł:
- Jonas, jesteś tu? Mam ze sobą nowego załoganta. Chciałbym, żebyś go poznał - był to średni argument, ponieważ Jonas był samotnikiem i nie czuł potrzeby poznawania nowych ludzi. Był też jedynym załogantem, któremu Richard nie płacił.
- Ma ze sobą substancję, której nie umiemy zidentyfikować - ten argument powinien zaciekawić alchemika.
Jonas wyszedł zza ogromnej butli, która załamała na chwilę jego kontury. Był wysokim, postawnym człowiekiem z długimi pękami włosów. Wzrok miał rozbiegany, trochę nieobecny.
- Witaj - powiedział tylko do Denisa, po czym przejął płyn.
Alchemik wrócił do bulgoczących retort. Przelał nieco substancji do płaskiego naczynia i podgrzał na palniku. Kiwnął bez słowa głowa, dosypał zagadkowego proszku. Jego zabieg trwał w sumie kwadrans, podczas którego kręcił się po laboratorium i mamrotał do siebie. Kiedy wrócił z diagnozą, Richard ujrzał zaaferowanie na jego twarzy. Zjawisko bardzo rzadkie u tego człowieka.
- Nie miałem do czynienia z czymś podobnym. Prawdopodobnie ma za zadanie oddysocjować zablokowaną oksydazę - gdy zorientował się co oznacza milczenie dwójki, dodał - Bardzo silna substancja. Ma zachodzić w korelację z inną. Nie widzę innego zastosowania.
- Jest niebezpieczna? - zapytał lurker.
- Z pewnością. Powoduje silne zmiany wobec całej gospodarki organizmu w przeciągu krótkiego czasu. Może to wywołać szok szkodliwy dla zdrowia, a może i życia. Jednocześnie związki zawarte w tym płynie nie są stricte trucizną. Wciąż brakuje mi wiedzy by orzec przeznaczenie tej substancji.
Widać było, że kolejne pytania cisnęły się na usta, ale coś powstrzymywało poławiacza przed ich zadawaniem.I wcale nie chodziło o respekt względem alchemika. - Zatrzymaj próbkę. - rzekł zamyślony, po czym zabrał flakon.
Wychodząc poprosił Richarda na stronę. Starał się zachować spokój, ale w jego głosie szlachcic mógł usłyszeć tajoną nerwowość. - Otrzymałem to od zarażonych na wyspie, sam czuję się... nie mogę lekceważyć… dziwnych objawów. - zająknął się. - Nie wiem, czy składać to na karb ostatnich przeżyć, czy… - popatrzył w oczy Delegata z dostrzegalną nutą rezygnacji.
- Możliwe, że powinniśmy zachować środki ostrożności.. nie chcę narażać ciebie panie i reszty załogi… - najchętniej skryłbym się w skafandrze - pomyślał. - i opuścił w głębinę, by zostawić za sobą ten świat, który dostarcza tylko cierpień i rozczarowań. Od słów jego patrona, które miały paść zależało teraz wszystko i Arcon miał tego świadomość.Odsunął się kilka kroków do tyłu niczym trędowaty...
- Wygospodarujemy Ci kajutę. Oddzielną. Nie będziesz póki co spotykał się z resztą załogi - przemówił szlachcic tonem nie dopuszczającym żadnego sprzeciwu. Wszelkie wcześniejsze oznaki zadowolenia zniknęły z jego twarzy pozostawiając zimną maskę dyplomaty.
- Gdy zbierzemy załogę wylatujemy do Rigel. Shagreen jest zarażony i najpewniej można go znaleźć tam gdzie roznosi się zaraza.
Gdy La Croix wypowiedział te słowa na głos, to przyszedł mu do głowy jeszcze jeden pomysł.
- Ta wyspa, na której się rozbiliście z wujem. Potrafiłbyś ją wskazać na mapie?
- Tak, ale wątpliwe, byśmy zastali tam jeszcze zarażonych, byli bardzo podejrzliwi...

***
Post to owoc wspólnej pracy z Mi Raazem i Calebem
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 02-10-2015 o 14:21.
Deszatie jest offline  
Stary 02-10-2015, 12:20   #55
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Ponowne spotkanie obfitowało w nowe wieści. Zarażeni nie byli już zasłyszaną informacją, a realnym zagrożeniem, który rozlewał się po Orionie. Denis widział ich na własne oczy, a relacje prasowe tylko potwierdzały skalę zjawiska.
Arystokratę zdziwił brak obecności wuja Denisa. Jak się okazało, ten miał mniej szczęścia podczas sztormu. Lurker opowiadał o zajściu z posępnym wyrazem twarzy, ale pozostał twardy do końca.
Obydwaj ruszyli zapoznać nowego członka grupy z załogą. Nie omieszkali zapytać Jonasa o zagadkową butlę. Wyglądało na to, że są w posiadaniu czegoś cennego. Niemniej trudno było orzec czemu służyć miała substancja.
Przez ten cały czas zdawało się coś gryźć Denisa. Po ostatnich perypetiach trudno oczekiwać by przejawiał specjalny optymizm. Ale to było coś innego. Jakiś niewypowiedziany wyrok ciążył mu niczym więzienny łańcuch. Wreszcie puścił parę z ust. Od momentu przypłynięcia na Antiguę czuł się osobliwie. Dotychczas to krył, lecz sumienie nie dawało mu spokoju. La Croix pozostał bez wyboru, musiał odseparować go od reszty.



Denisa nie wolno było umieścić z resztą załogi. Dzielili oni jedną, dużą sypialnię. Jeśli Arcon był zarażony, takie rozwiązanie oznaczało latającą hekatombę. Magazyn również odpadał. Zbyt wiele pożywienia, na które mogły przejść zarazki. Maszynownia wyglądała na dobry pomysł. Tym bardziej, że dzięki metalowym śluzom dało się odgrodzić jeden segment pomieszczenia od całości. Ponadto wysoka temperatura mogła być sprzymierzeńcem.


Został sam. Między wypluwającymi gęstą parę cylindrami miał dość miejsca, aby móc swobodnie spacerować. W jednym z kątów znajdował się metalowy stolik na narzędzia. Teraz oprzyrządowanie zostało usunięte i zostawiono tam pożywienie, wodę oraz przedmioty codziennego użytku. Zewsząd czuł nieznośne ciepło. Osiadało na nim, tak samo jak grube krople potu. Oparł plecy o jeden z silników, wsłuchując się przez chwilę w miarowe dudnienie przekładni i tłoków. Teraz, kiedy znajdował się w środku sterowca ciężko było nie docenić zegarmistrzowskiej precyzji jego działania. Czuł się niczym we wnętrzu ogromnego, mechanicznego organizmu.
Najgorsze, że wcale mu się nie poprawiło. Migreny i zawroty głowy przybrały na sile. Kilkakrotnie musiał zwymiotować do blaszanego kubła. Skóra swędziała go już dosłownie wszędzie. Nie potrafił powstrzymać drapania się po plecach i rękach, gdzie wykwitły bąble z ropą. Czasem widział jak cienie rzucane przez maszyny wydłużały swoją długość, to znów wracały do normy. Wszechobecna para oblekła się we fantasmagoryczne kształty.


Później zaczął krwawić. Cienkie strużki czerwonej, zbyt gęstej cieczy, spływały z nosa i uszu. Miał wrażenie jakby piekły mu skórę, choć możliwe że był to efekt oszustwa źle działających zmysłów. Postanowił wstać, jakoś zadziałać. Jednakże tym razem nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł na ziemię, skulił się w embrionalnej pozycji. Próbował wydobyć z siebie okrzyk. Z jego ust uszło tylko ciche westchnięcie (-2 punkty Zdrowia).



Ledwie Richard znalazł akomodację dla Denisa, gdy wpadł na niego Ferat. Był czymś wyraźnie podenerwowany, wycierał zroszone czoło jedwabną chustą.
- Mogę cię prosić?
Nie czekał na odpowiedź. Pociągnął szlachcica za rękaw.
- To ważne. Tak sądzę.
Mimo tego, że udzielała mu się gorączkowa atmosfera, odsłonił uśmiech uzbrojony w śnieżnobiałe zęby. Pojął tłumaczyć już po drodze.
- Sprawdzałem na bieżąco prasę, tak jak chciałeś Richardzie. Zacząłem szukać też w archiwalnych wydaniach. Często bywa tak, że dany numer nie schodzi i zalega po magazynach.
Wsiedli do łodzi, historyk odepchnął ją wiosłem od brzegu. Kontynuował.
- Pomyślałem o Enzo. Facet zniknął relatywnie niedawno. Oczywiście przebrnąłem przez mnóstwo artykułów pełnych teorii spiskowych. Ale udało mi się przebić do paru ciekawych rzeczy. Wiesz że zaraz po pobiciu ostatniego rekordu, podczas spotkania z mediami, doszło do incydentu? Castellari zaczął mówić, że ma coś ważnego do obwieszczenia. Ktoś mu jednak przerwał, doszło nawet do awantury. Lurkera wyprowadzono, a sprawa została zamieciona pod dywan. Dowiedziałem się o tym z paru mało poczytnych brukowców, których nikt nie traktuje poważnie. Jednak w świetle tego, co wiemy… nie wydaje się to takim oszołomstwem, prawda?
Wysiedli, kierując się do centrum prasowego. Był to płaski budynek, sprawiający wrażenie rozjechanego walcem. Od wejścia Feratowi pomachało paru korpulentnych pracowników w okularach z drucianymi oprawkami. Ten odwzajemnił gest. Przychodził tutaj już tak często, że już go rozpoznawali.
- Miłego dnia chłopaki - rzucił w ich kierunku - Cholerne urzędasy - dodał ciszej.
Zeszli na niższy poziom, do archiwum ogrodzonego mechanicznymi drzwiami. Roznosił się tu charakterystyczny zapach starego druku.


Piwnica było labiryntem pełnym metalowych regałów. Oblegały je pliki starych gazet związanych ze sobą sznurkami. Ferat podszedł do jednej z takich kupek i zaczął ją rozwiązywać.
- Enzo nie udzielił wielu wywiadów po tym incydencie. Właściwie to znalazłem tylko jeden. Tu pojawia się ciekawa rzecz. Znałem go. Bezpośredni, ale inteligentny gość. Umiał się wysłowić. Jego rozmowa w Twoim Dzienniku była bardzo osobliwa. Brzmiała bardzo nieskładnie, jakby skupiał się na szyku słów, nie ich sensie - podał lekko już pożółkłą stronę gazety - Może to szalona myśl. Ale on coś wiedział. I skoro nie mógł przekazać tego oficjalną drogą, być może użył tu jakiegoś szyfru.



- Nie wiem czy dobrze zrobiłam - mruknęła Samantha.
Inżynier zdjął maskę, klepnął ją w plecy i odszedł. Wiedziała, że mogła liczyć tylko na siebie. Pomógł jej tylko dlatego, że sam chciał ratować skórę. Nie mogła mu mieć tego za złe. Tak wyglądało życie na tej łajbie: najpierw dbasz o własną rzyć, dopiero potem... właściwie to wszystko co cię interesowało.
Jak zwykle Kidd zaczęła zastanawiać się nad sensownością planu dopiero po jego wykonaniu. Miała prawo obawiać się Jamesa. Wiele razy udowodnił, iż więzy krwi nie obronią jej przed srogimi batami, a nawet maltretowaniem. Dowiedziawszy się o samowolce córki, wilk morski mógł zareagować naprawdę dowolnie. Wszystko rozbijało się o jego chwilowe zmiany temperamentu.
- Kapitanie, wpłynęliśmy w gaz, który w każdym z ludzi wzmógł agresje i chęć rozlewu krwi! Z pomocą maski przeciwgazowej udało mi się zwalczyć negatywne skutki gazu, dorwać ster i wydostać nas z chmury, nim wszyscy by się pozabijali i stracilibyśmy większość załogi, Kapitanie.
James Kidd odepchnął kilku najbliższych ludzi i zbliżył się do Samanthy. Górował nad nią, mierząc wzrokiem takim, że brakowało tylko gromów.
- Ty to zrobiłaś?
TO? Uratowała załogę? Czy TO, że pozwoliła sobie na kierowanie ,,Dogiem” bez pozwolenia?
Kiwnęła głową.
- Później o tym porozmawiamy. Teraz ogarnąć mi ten burdel.
Wydał pospieszne rozkazy i poszedł do siebie. Już za chwilę pokład mrowił się od nakładu pracy. Głównie próbowano opatrzyć rannych i dokonać niezbędnych napraw. Płynęli łukiem, żeby nie brnąć wprost na Carinae. Lekcja którą przeszli powiedziała im dość o brawurze w tym miejscu.
Samantha kręciła się po pokładzie. Werdykt ojca wciąż stał dla niej pod znakiem zapytania. Lepiej było nie wchodzić mu w drogę, póki sam nie zechciał powiedzieć co postanowił.
Spojrzała na Kyle’a. Udało się go ocucić solami i teraz całkiem przytomnie stał za sterem. Czy pamiętał co się stało? Ignorował ją, zatem wątpliwe. Jednakże nigdy nie mogła wykluczyć nagłego aktu zemsty. A to znowuż przywodziło na myśl Laytona. Bosmana nie widziała od zajścia we mgle. Kiedy pytała załogantów wzruszali ramionami lub kazali jej się odpieprzyć.
Skupiła się na morzu, które teraz wypełnione było ciemną tonią. Niebo poczerniało, pojedyncze krople zaczęły odbijać się od desek statku. Minął kwadrans, żeby rozpadało się na dobre. Kaskada rzęsistego deszczu miarowo uderzała w postrzępione żagle, maszty, reje, wreszcie sam pokład. Praca na statku nie ustępowała. Przemoczone, męskie sylwetki uwijały się jak w ukropie, oznaczone obwódką rozpryskującej się wody.
Nie od razu rozpoznali obiekt przed sobą. Na tle mrocznego nieba wyglądało to jak ogromny pająk z jarzącymi się w ciemności punktami. Ktoś zaklął po cichu. Lucas zagwizdał z aprobatą.


Platformy wiertnicze były monstrualnymi konstrukcjami tworzonymi przez inżynierów z Xanou. Służyły do eksploatacji morskiego dna, także personel składał się głównie z wykwalifikowanych robotników oraz nadzorców. Czasem, jak w tym przypadku, nabierały takiego rozmiaru iż przypominały miasta.
Jednostka wznosiła się na czterech filarach, z których można było dostać się na górę po rzędach zardzewiałych drabin. Chociaż platforma wciąż działała, nigdzie nie było widać ludzkiej obecności. Takie konstrukcje uposażone były w bardzo duże nakłady zapasowej energii. Jeśli coś nagle przegnało stąd ludzi, mogła funkcjonować jeszcze całe miesiące.
James wyszedł na pokład, nie zdradzając żadnej emocji na swojej twarzy. Wybrał z tłumu kilkunastu ludzi. Kazał ich uzbroić w garłacze odebrane podczas zeszłego napadu na hanzytów. Stanął na szczycie nadbudówki. Pogrążona w ulewie postać w długim płaszczu odezwała się chrapliwym głosem.
- Słuchajcie mnie uważnie. Nie wiem co to za miejsce, ale szukamy sekstansu i musimy sprawdzić każdą sposobność. Zróbcie szybki zwiad. Jeśli znajdziecie kogoś żywego, wyciągnijcie informacje, a potem zabijcie. Reszta czeka na statku.
Drużyna kiwnęła głowami. ,,Dog” podpłynął bliżej jednego z filarów. Spuszczono trap na pokryty słonym nalotem balkon. Jeden po drugim, mężczyźni zarzucali broń na plecy, schodzili ze statku i uczepiali się drabiny. Samantha obserwowała jak wspinają się wysoko do góry, by zniknąć w ciemności.
- Do kajuty - James pojawił się kompletnie znikąd i wskazał na zejście pod pokład.
A zatem teraz miał rozstrzygnąć się jej los. Może i dobrze. To oczekiwanie na wyrok było wyzwaniem dla psychicznej stabilności (o ile taki termin występował w rodzinie Kidd'ów). Zeszła do kwatery ojca. Jedyne źródło światła stanowiły dwie świece na jego biurku. Rzucały tańczącą po pokoju, rozedrganą łunę. Światło kładło się refleksem na okiennicach poprzecinanych strużkami deszczu.
Przed siedziskiem kapitana stały dwa krzesła. Na jednym z nich czekał już Layton. Był nieźle pokiereszowany - nosił zwoje opatrunków na wysokości brzucha. James siadł za swoim biurkiem i podniósł z niego ludzką czaszkę. Lubił ją nazywać wujaszkiem. Nikt nie chciał wiedzieć dlaczego.
Wskazał córce drugie siedzenie. Brudne paznokcie zabębniły o kość skroniową.
- Najpierw ty - powiedział do Laytona.
- Krótka historia. Zaczęła mnie wyzywać, a potem się na mnie rzuciła. To dostateczny dowód - złapał się pod piersią.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 02-10-2015 o 17:51.
Caleb jest offline  
Stary 06-10-2015, 13:34   #56
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Szlachcic wpatrywał się w gazetę, którą podał mu historyk. Wodził wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu. Gdy czytał wywiad po raz pierwszy nie wzbudził on żadnych podejrzeń. Jednak gdy zaczął się wczytywać w kolejne pytania i odpowiedzi, to rzeczywiście wydawały się od siebie oderwane.

Pytanie o ostatni rekord, a w odpowiedzi: "Odbiera mowę."

Komuś mogło faktycznie zależeć na uciszeniu go. Czy w tym wywiadzie ukrył swój przekaz?

- Przynieś mi proszę pióro i kartkę papieru - zwrócił się do Ferata.
Gdy historyk wyszedł Richard zaczął szeptać pod nosem do samego siebie.
- Cóż dalej było w wywiadzie? Całkiem konkretne informacje.
...Kamienny krąg Rahima... sto litrów... dziesięć metrów... szukać środka... Informacja o rodzie wojowników też musi coś znaczyć. Przecież od kilkuset lat nie mówi się o wojownikach, tylko o żołnierzach.

Richard wiedział o tym najlepiej. Jego pradziad był przecież admirałem. Żołnierzem z krwi i kości. Własnie za zasługi w boju otrzymali tytuł szlachecki, który przekuli w status Mięsnych Lordów. Ale nigdy nie myślał o pradziadku jako o wojowniku.

Historyk wrócił z kartką papieru i piórem. Szlachcic wynotował starannie odpowiedzi Enzo i podkreślił to co jego zdaniem ma największe znaczenie.
- Dziękuję ci bardzo za twoją czujność. Możliwe, że naprowadziłeś nas na ważny trop.
Szybkim krokiem skierowali się do portu sterowców. W drodze zapytał jeszcze historyka kim był Rahim i cóż to za kamienny krąg.

Kilka chwil później w wydzielonej części maszynowni.

Richard miał nos i usta szczelnie owinięte jedwabną chustą. W połączeniu z szerokimi barkami i gładko ogoloną głową sprawiał wrażenie zabijaki z ciemnego zaułka, a nie reprezentanta wolnego miasta. Tylko on osobiście kontaktował się z Arconem. Nie chciał narażać załogi. Chłopak wyglądał okropnie. W pomieszczeniu było ciasno. Nie było też mebli, dlatego La Croix usiadł na podłodze opierając się o jedną z komór silnika.

- Jak myślisz, czy ta mikstura spowalnia chorobę? Niczego nie sugeruję, ale mówiłeś, że ci zarażeni z wyspy funkcjonowali normalnie. Ty za to nie wyglądasz na kogoś kto może funkcjonować normalnie. Z jakiegoś powodu ci ją przekazali. Przemyśl to.

Arcon wyglądał bardzo kiepsko. Richard nie chciał go już bardziej męczyć, ale ich misja tego wymagała.
- Wiesz może gdzie jest kamienny krąg Rahima? Twój znajomy Enzo w ostatnim wywiadzie mówił ciekawe rzeczy. Przeczytam ci.

Wyjął pergamin z notatkami i zaczął czytać.
Bardzo trudno nie czuć ekscytacji. Proszę mi wierzyć, odbiera mowę.
Dziś żyjemy w postępującym świecie. To tylko słowa: rekordy, osiągnięcia.
Zejście do kamiennego kręgu Rahima. Pochodzę z rodu prawdziwych wojowników. Ale ta operacja - ponad siły.
Chyba wypociłem sto litrów, przyznaję.
Bez brawury, dziesięć metrów wystarczy.
Prawdziwą sztuką jest szukać środka. Równowaga prawdziwą odpowiedzią, moi drodzy

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 06-10-2015 o 14:00.
Mi Raaz jest offline  
Stary 06-10-2015, 23:03   #57
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Infernalna maszyneria ożywała przed oczami lurkera. Przebywając w samotni stał się więźniem gorączki panującej wokół. Trzewia sterowca wibrowały, oddech zamieniał się w kłęby pary. Stukot i warkot maszyn sprawiał, że tętno młodzieńca przyspieszyło. Krew przetaczała się przez koła zębate rozgałęzione niczym metalowe aorty.



Mimo że miał na sobie tylko podwiniętą koszulę i spodnie, czuł się jak w piecu hutniczym. Hałas nie pozwalał mu ani na chwilę odpocząć. Zmysły szalały. Widział człowieka z wyspy. - Skradnij moją maskę - szeptał nieznajomy. - Musisz spłacić dług... Potrzebuję nowej skóry...
Zaczynam wariować - pomyślał Arcon. Z niepokojem spojrzał na ręce i ramiona, które wpierw z czerwonych plam formujących się w miniaturowe zony, nie wiadomo kiedy wyprysły pęcherzami i bąblami z posoką. Przywoływał całą siłę woli, ale nie był w stanie znieść swędzenia ogarniającego każdy skrawek ciała. Denis pojął ze zgrozą, że to jego krew skapywała na usta, policzki i szyję. Jak oparzony oderwał się od ściany przy której przykucnął. Rozmazał dłońmi karminowe strużki. Wnet jednak zachwiał się i legł na podłodze, która uciekała spod stóp jak pokład "Nauty" w czasie sztormu. Nie mógł nawet jęknąć, ani zawołać o pomoc. Zapadł w dziwny stan podobny do tego po katastrofie kutra. Nie wiedział dokąd podąża, miał tylko nadzieję, że kres cierpienia przyjdzie szybko. I nareszcie spotka wuja oraz ojca...

 
Deszatie jest offline  
Stary 11-10-2015, 12:11   #58
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
- Jak myślisz, czy ta mikstura spowalnia chorobę?
Słowa odbijały się wewnątrz czaszki Denisa. Kto je wypowiedział - nie miał pojęcia. Zatracił poczucie czasu i przestrzeni.
- Wiesz może gdzie jest kamienny krąg Rahima? Twój znajomy Enzo w ostatnim wywiadzie mówił ciekawe rzeczy. Przeczytam ci.
Richard wstał i wyjął z kieszeni stronę z gazety. Nim zaczął wykładać jej treść, pojął że nie było sensu tego ciągnąć. Jego kompan pogrążył się w malignie. Klatka piersiowa lurkera spazmatycznie podnosiła się, to opadała. Można było go klepać, szarpać, polewać wodą. Nie reagował na żadne bodźce. Jedynie czasem mamrotał coś o ojcu lub wuju. Wewnętrzny świat kompletnie go pogrążył. Richard ostrożnie wyjął z jego kurty małą buteleczkę. Spojrzał na mętną zawartość, znów na Denisa. Wyglądało na to, że nie miał wyboru. Otworzył usta schorowanego towarzysza i jednym ruchem wlał płyn. Denis wnet zaczął się krzywić i krztusić. Zamachnął ręką, jakby walczył z niewidzialnym przeciwnikiem. Całe jego ciało obrosło grubymi kroplami potu.




Kroczył powoli, przygnieciony ogromem wody. Wokół niego rozpościerały się budynki stare jak łzy bogów. Miasto było zaiście przepiękne. Prawdziwa perła dawno minionych czasów. Denis cieszył oczy wspaniałymi pomnikami na rogatkach metropolii, rozległymi katedrami czy stacją, na której stała uśpiona lokomotywa. W powleczonych ciemnością witrynach sklepowych poruszały się sylwetki dawnych mieszkańców. Gdy tylko dłużej odwzajemniał ich spojrzenie, pierzchały jak gdyby zostały stworzone z dennego mułu.
Mógł pójść gdziekolwiek. To miejsce zapraszało go do siebie i na dobrą sprawę, wcale nie chciało się go opuszczać. Tylko odległy głos nawoływał jeszcze jego imię. Przypominał o czymś. O jakimś człowieku. Wysoko urodzony szlachcic. Skąd go pamiętał i czego mógł teraz chcieć?



Richard z niepokojem wpatrywał się w płytko oddychające ciało lurkera. Miał prawo rościć poważne wątpliwości co do jego szans na przeżycie. Dopiero po chwili zauważył, że w pomieszczeniu zjawił się ktoś jeszcze. To Jonas. Szedł od strony śluzy, okutany w długą warstwę materiału na wysokości nosa i ust.
- Można, szefie?
Podszedł bliżej i zerknął przelotnie na leżącego.
- Badałem jakiś czas tę próbkę. Czy pan… - spojrzał na pustą butlę i nie musiał już kończyć zdania - No cóż. Wygląda na to, że substancja zawarta w tym płynie pogrąża człowieka w stan niemalże katatonicznym. Wszystkie rezerwy odpornościowe organizmu zwalczają zewnętrzne związki krążące po ciele. Teoretycznie może go oczyszczać, ale jednocześnie wyjaławia układ immunologiczny.
Obszedł pomieszczenie z założonym za sobą rękami. Denis cicho jęknął.
- Nie znam się za wybitnie na medycynie, ale wiem jedno. Znaczenie podejścia do choroby i walką z nią są znamienne. Bez aktywnej woli ze strony chorego, możemy już go nie odzyskać. Widzi pan, teraz nasz gość znajduje się w stanie śpiączki. Być może słyszy co mówimy, ale będzie to filtrowane przez wytwory jego umysłu. Musimy do niego dotrzeć. Zmusić by się wybudził.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 11-10-2015 o 20:45.
Caleb jest offline  
Stary 13-10-2015, 22:25   #59
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Nie pamiętał jak znalazł się w głębinie, ale czerpał niewymowną radość z tego faktu. Skafander był lekki i nie krępował swobody poruszania się. Lurker mógł komfortowo eksplorować podwodną metropolię. Z fascynacją wpatrywał się w metalowy szkielet pokryty glonami. Trudno było ocenić wielkość budowli, ale wysoko nad nim ławice ryb pląsały w wesołym tańcu. Dostrzegał rozproszone światło, więc szczyt wieży mógł być około 100 metrów pod powierzchnią oceanu. Stąpał po torach, które zamieniły się w falisty, barwny, żywy dywan. Naprzeciw niego znajdowała się lokomotywa uwięziona na tej stacji, na wieczność... Co stało się z pasażerami składu? Dokąd podróżowali? A może to był cel ich wycieczki? Poszarpane szyldy i witryny domów towarowych zaciekawiły Denisa i oderwały od snucia domysłów. Śmiało podpłynął w to miejsce. Wydawało mu się, iż dostrzega tutejszych mieszkańców. Jakiś dżentelmen w cylindrze przechadzał się dystyngowanie. Zjawiskowa dama w oliwkowej sukience i gorsecie spoglądała zalotnie w jego kierunku...



Wąsaty staruszek przeglądał prasę, gromadka uśmiechniętych dzieci, nawzajem się przekrzykując, biegła do cukierni... Gdzieś zatrąbił klakson. Kiedy wpatrywał się w sylwetki i miał zamiar ruszyć w ich kierunku, te natychmiast rozmywały się w toni, rozpraszały niknąc w mroku.. Chciał zawołać, aby nie odchodziły, lecz głos uwiązł mu w gardle. Zrezygnowany obrócił się. Za szybą lokalu, po przeciwnej stronie ulicy, dostrzegł dwóch mężczyzn, raczących się trunkiem. Wyglądali niezwykle znajomo... Jeden z nich spojrzał przez ramię i wykonał zapraszający gest. Arcon odruchowo przetarł wizjer rękawicą, choć w żaden sposób nie mogło to wpłynąć na ostrość jego widzenia. Poczuł wszechogarniającą euforię, gdyż wszystko wskazywało na to, że jedną z tych osób jest wuj Louis...
W takim razie drugą musiał być... - młodzieniec starał się stłumić wybuch radości. Mimo to jego tętno wyraźnie skoczyło, serce chciało wyrwać się z piersi. Kiedy miał zamiar ruszyć ku najdroższym mu osobom, głos wibrujący z nadajnika zainstalowanego w hełmie przywołał go po imieniu. Uparcie twierdził, że najwyższy czas wynurzać się na powierzchnię. Że czeka tam na niego niejaki La Croix, ze sławnej, szlacheckiej familii. Później pojawiły się słowa o kręgu Rahima i o Enzo. Jak ktoś w takiej chwili może zawracać głowę błahostkami. - pomyślał poławiacz. - Krąg Rahima - kolejna utopijna legenda, Enzo... przecież ten łamacz niewieścich serc wyleguje się pewnie na jednej z plaż z nową dziewczyną...

Zerknął ponownie w stronę restauracji, aby ze zgrozą stwierdzić, że sylwetki bliskich zaczynają blednąć...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 15-10-2015 o 20:44.
Deszatie jest offline  
Stary 18-10-2015, 09:52   #60
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Maszynownia sterowca.

La Croix założył grube rękawice, które miały chronić obsługę silnika przed gorącem. Teraz miały pomóc szlachcicowi w ochronie przed zarazą. Butelka po tajemniczej substancji leżała na podłodze. Myśli kotłowały się w głowie Richarda.
- Wyjaśnij mi, skoro ta substancja ma mobilizować jego organizm do walki, to czy nie lepiej, żeby spał?
Reprezentant delegatury spojrzał na targanego drgawkami lurkera. To na pewno nie był spokojny sen. Alchemik nie odpowiedział na pytanie. Wzruszył tylko ramionami. Nawet i tysiąc alchemików nie byłoby w stanie złożyć tak skomplikowanej maszynerii jaką jest ludzki organizm. Richard żałował, że nie ma na pokładzie medyka. Jego sterowiec nie był okrętem bojowym. Nie miał nigdy brać udziałów w bitwach, więc i lekarz nie miał się nigdy przydać.
- Nigdy nie mów nigdy - powiedział do siebie, przez zagryzione zęby. Uklęknął przy lurkerze, złapał go z całych sił za ramiona i zaczął delikatnie potrząsać.
- Denis. Denis! Obudź się!
Ciało lurkera przestało się trząść, ale nic nie wskazywało na to, żeby miał być bliżej wybudzenia.
- Arcon! Do mnie! Chodź tu! - Szlachcic trząsł ciałem Denisa coraz mocniej. Perlisty pot pojawił się na czole Richarda. Powoli spływał w stronę brody, gdzie wsiąkał w jedwabną chustę zasłaniającą połowę twarzy.
- Jonas, nie stój tak! Przynieś jakieś sole trzeźwiące.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172