Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2015, 09:29   #42
AdiVeB
 
AdiVeB's Avatar
 
Reputacja: 1 AdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumny
- Rozwalisz tym jakąś budę?
- Tak, jutro.
Tym razem Brennan nie polegał na przyjaznych uśmiechach. Miał być zwykłym rozmówcą, nikim specjalnym, twarzą w tłumie, które akurat ma ze sobą coś, czego tłum na oczy nie widział. Jak sprzecznie by to nie brzmiało, nie miał wielkiego wyboru. Nie mógł odpowiedzieć, że poluje na matkę oprycha, a jak wiadomo na wielką kurwę potrzeba równie wielkiej kurwy. Wszelkie groźby i obelgi skończyłyby się kulą we łbie.
- Za miastem jest małe plemię mutków. Duże i groźne, do tego powszczepiały sobie jakieś metalowe dziwactwa. Prawie że maszyny. - delikatne nagięcie rzeczywistości z jego strony. W końcu nie wiadomo czy w ogóle jest jakaś maszyna, czy dalej jest w pobliżu, a o mutantach już w ogóle nikt nic nie mówił. Dzięki czemu tej małej historyjki nikt nie może zweryfikować. - A ta kurwa jest właśnie na maszyny. Pieprzniesz w mutasa, który ma jakiś wszczep i sfajczy go od środka. Cheb płaci za pozbycie się problemu, czyli tak, jutro coś rozwalę. Wejść, wyrżnąć jaskinię, wiochę, inne domy z gówna czy gdzie one mieszkają i wyjść.

- Mutasy za miastem? A to nie lepiej wziąć jakąś maszynówę? - spytał ten pierwszy najwyraźniej biorąc słowa siedzącego właściciela wyrzutni za prawdziwe.

- Jak to sfajczy wszczep? To to leje jakimś ogniem? To jakiś miotacz ognia jest? - spytał ten drugi patrząc niepewnie na leżącą wyrzutnię. David wiedział, że są takie miotacze ognia zbliżone konstrukcyjnie do wyrzutni tyle, że używające pocisków wypełnionych łatwopalną mieszanką. Nie wiedział jednak czy jednemu z nicnych gości chodziło właśnie o coś takiego czy dosłownie dopytywał się o zianie ogniem. Sam też w końcu ekspertem od gadek nie był. Trzeci z nich nadal zerkał to na niego, to na swoich kamratów i nie odzywał się wcale.

- Nie, nie ogniem. Ale jeśli wie się w kogo to wycelować i jak strzelić, to ogień i tak będzie. Ciągniesz za spust i bah - powoli rozłożył ręce jakby tłumaczył, że pewnych rzeczy po prostu się nie uniknie - najpierw go oszałamia. Nie wie co się dzieje. Fala odrzuca go na kilka metrów. Masz czas chwilę podejść żeby patrzeć jak po chwili z celu zaczyna wydobywać się dym i swąd spalenizny. Sekundę później masz swój ogień.

Nawet w połowie nie było to tak spektakularne. Pomijając fakt, że David nigdy nawet nie użył EMP przeciwko żywej osobie. Tym bardziej takiej, która miałaby wszczepy. Domyślał się, że zjarałoby samo ustrojstwo, a faceta zabolało, ale to tyle szkód.
Nie czekał na odpowiedź.

- A maszynówą - David spojrzał na pierwszego z nich. Jego reakcja uspokoiła go, że prawda nie została nagięta zbyt mocno - mutas podłubałby sobie w zębach. To nie byle jełop. Wyobraźcie sobie, że wasz kolega - skinął głową w stronę małomównego - jest o dwa metry wyższy i sto kilo mięśni cięższy. Zamiast ręki ma kawał żelastwa przypominający hegemońską arenę. Myślisz że złożyłbyś go zwykłą serią? Ja bym nawet nie próbował.

- No co ty, jaka fala? Jak w jeziorze? No jak nie pali ogniem to skąd ma się tam wziąć ogień? - spytał niepewnie jego rozmówca który zdawał sie zdezorientowany jego tłumaczeniami. Widać było, że jest na etapie posrednim pomiedzy ciekawością zagadnienia a irytacją na dziwne wyjaśnienia. Ludzie mimo wszystko nie zbyt lubili na ogół jak ktoś tokuje na tematy w których są ignorantami. Albo zazwyczaj próbowali zmienić temat, albo go urwać no albo przechodzili do bardziej bezposrednich argumentów. Na razie jednak facet zdawał się drążyć temat nie mogąc się jeszcze zdecydować na któryś z tych wariantów.

- Bo ja wiem… Widziałem co taka maszynówa robi z samochodem… Jakby Tod był jak mówisz i dostałby serię to chyba też by z nim zrobiło to co z samochodem… - ten drugi odezwał się po chwili milczenia patrząc na wskazanego przez David’a milczka jakby faktycznie próbował sobie wyobrazić to co on mówi. Nie mówił na razie jednak zbyt pewnie jakby temat mutasów był mu zupełnie obcy.

- Kurwa, jebać jakichś mutasów. - mroknął w końcu milczacy dotąd Tod, splunął na podłoge w nieprzychylnym geście i wskazał głową na siedzącego łowcę maszyn. - Słuchaj no kolego, co do rozwalania bryk to ładnie trafiłeś. Takie dwie suki rozjebały nam parę bryk. Łatwo poznać bo bliźniaczki jak… No kurwa bliżnaczki no… Widziałeś je? Znaleźliśmy w pobliżu ich samochód ale rozjebany więc gdzieś muszą tu być w pobliżu… - patrzył nieprzyjemnym wzrokiem na Dave’a i czekał na odpowiedź.

David już miał odpowiadać, gdy w pewnym momencie na schodach pojawił się Gordon. Schodząc na dół po schodach od razu natknął się na moment nieprzyjemnej ciszy gdy reszta gości na dole zauważyła go jak schodzi do nich na dół po schodach. Z karabinem na ramieniu. Czuł się tak samo jak w dzień w kościele gdzie też się wszyscy gapili na niego mimo, że przecież nic nie zrobił. Jeszcze. Widział już, na schodach, że sceneria lokalu się nie zmieniła ale aktorzy owszem. Niewielu zostało z tych co byli tu może z godzinę temu gdy wracał do ich pokoju. Za to pojawili się nowi. Ubrani w skórzane, wyćwiekowane kurtki z łańcuchem czy większym prętem tu czy tam. Każdy miał jakąś widoczną broń choć tak samo jak on nie w łapie. Jeszcze.

Nowi rozproszeni byli w grupkach po dwóczy trzech tu i tam. Dwóch najbliżej schodów gadao z panienkami chyba. Chyba bo wnioskował potym, że przy nich stali ale gdy zobaczyli jak Walker do nich dochodzi umilki obserwując go. Trzech stało mniej więcej na środku sali przy stoliku gdzie wcześniej siedział z Brennanem a ten nadal tam siedział. Chyba przerwał im jakąś rozmowę. Ze dwóch gadało z tymi co wcześniej grali w pokera choć z tamtego towarzystwa już mało kto został też ze dwóch facetów. Największa grupka siedziała przy barze niedaleko jakiegoś bruneta który siedział tam już od wieczora.

David widział jakie wrażenie wywarło na wszystkich przybycie jego partnera. A właściwie pewnie tą broń której nie dało sie ukryć a którą miał na ramieniu. Atmosfera od razu się spięła z powrotem prawie tak samo jak na wejściu tych nowych do knajpy. Choć to choć na chwilę odwróciło uwagę większości zebranych. Widział jak Gordon podszedł do baru.

- Nocne polowanie? A na co? - spytał Walker’a jeden z facetów w skórze wymownie patrząc na broń na jego ramieniu. Broń która o ile ktoś miał choć przeciętne pojęcie o niej rozpoznawał pewnie model wojskowy a nie typowo myśliwski. Reszta stada zamilkła czekając jak zareaguje obcy. *

Gordon poszedł do baru i rzucił do barmana:
- Whiskey… - w tym momencie usłyszał rzucony w jego kierunku tekst o polowaniu, oparł się spokojnie plecami o bar, założył ręce i kiwnął głową w geście zaprzeczenia:
- Jestem żołnierzem… - rzekł z bardzo poważną miną, mając nadzieję że białasom zmięknie rura jak pomyślą że kręci się w pobliżu jakiś oddział jakiejkolwiek armii, dając od razu wejście David’owi żeby mógł się przyczepić do tej ściemy - z bronią się nie rozstaje nigdy, zostało mi po froncie, a wy chłopaki widzę zrobiliście ciekawe wejście, i dobrze… przynajmniej się luźniej zrobiło w knajpie - próbował rozluźnić ton rozmowy Walker - Wpadliście przejazdem czy załatwiacie jakieś interesy? - chciał zagadać ich bardziej. W takiej sytuacji aż dziwnym było że jeszcze nie ma tu szeryfa i jego ludzi. Banda gangerów robiąca burdę w jego tak przecież strasznie spokojnym mieście… to nie mogło nie obić się w błyskawicznym tempie o uszy szeryfa. Należało tylko czekać… i wspomóc lufą jak zajdzie taka potrzeba. Z drugiej strony… to tylko kilka patałachów… zobaczymy zaraz jaką siłą ognia dysponuje szeryf. Gorzej oczywiście jak nikt po niego nie posłał...


Jack podszedł do zamawiającego i nalał mu zamówionego drinka. W tym czasie reszta skorzystała z okazji by trawić słowa przybysza. - Zołnierz taa? Zawsze z bronią taa? No patrz to tak jak my… - ten co zagadał zaśmiał się niezbyt przyjemnie klepiąc się po klamce zatkniętej za pasek.

- Ale kolega pytał na co polujesz. Bo chyba wtedy musiałbyś już iść. No chyba, że już jesteś na terenie łowieckim i masz zwierzynę na oku. - wtrącił się grubas siedzący trochę dalej przy barze będący w centrum tej ich największej grupki. Głowy znowu wzruciły się na Gordona czekając na to co odpowie. Z piętra doszło go jakieś niezbyt gośne skrzypnięcie czy zgrzyt. Wygladało, że chyba ktoś chodził po korytarzu na górze choć na razie nikogo na dole nie było widać nowego. Facet siedzący dotąd przy barze rzucił coś by się nie pozabijali i spokojnie ruszył na górę.

Gordon uśmiechnał się najserdeczniej jak potrafił, choć już dośc mocno go irytowało grono nowoprzybyłych. Chwycił swojego drinka i kiwnął barmanowi w podzięce, po czym rzekł do nowych “przyjaciół”:
- Ładny… - kiwnął głową w stronę klamki rozmówcy - Owszem… żołnierz, owszem… zawsze z bronią… W tej chwili nie poluje… przyszedłem się spokojnie napić, może pograć w karty, jeszcze nie zdecydowałem - kiwnął głową w stronę grających w karty barowiczów - ale ogólnie to… poluje na maszyny i mutanty jesli już musicie wiedzieć… a na polowanie ruszam skoro świt… więc trzeba się nieco znieczulić co nie? - zapytął retorycznie wychylając swojego drinka jednym duszkiem - Niezła…
Gordon zaczął powoli zastanawiać się ile jeszcze będzie mógł tak bezkarnie poprowadzić tę rozmowę. Miał nadzieję że szeryf nadejdzie szybko. Nie chciał wszczynać tu boruty, zresztą zawsze należało przeliczać siły na zamiary… przydałby się ktoś kto ich wspomoże, a nie wiedział ilu ludzi ucieknie, a ilu zostanie jeśli zaczną latać kule. Chciał przede wszystkim udowodnić szeryfowi że naprawdę przyjechał tu pomóc… mimo że może nie zawsze na takiego wyglądał*

- Mój przyjaciel Gordon. - David skinął w stronę Walkera - Rzeczywiście, jutro skoro świt. Plemię mutantów za miastem. Mutasy ze wszczepami.
Brennan patrzył cały czas w oczy swojemu towarzyszowi, marząc o tym, że uda im się osiągnąć telepatyczne porozumienie.

- Twój przyjaciel Gordon mnie wkurza. - wycedził ten siedzący w centrum grupki grubas mówiąc do David’a ale cały czas patrząc na stojącego przy barze Walker’a. - I na pewno jak tak musicie z rana wstać to już chyba czas się dziś wcześniej położyć. - warknął wciąż patrząc na czarnoskórego mężczyznę z karabinem na plecach. - Musicie być przecież wypoczęci jak będziecie żołnierzować z tymi mutasami za miastem. - rzekł co reszta bandy przyjęła chyba jako dowcip bo parsknął któryś śmiechem czy kpiącym spojrzeniem.

- Więc kurwa grzecznie wam mówię… Wypierdalać… - warknął patrząc wyzywająco na Gordona i robiąc gest głową wskazując gdzieś za ścianę. - Co się wsioki gapicie?! To zamknięta impreza dzisiaj, wypierdalać ale już! - ryknął nagle na całe gardło wodząc wściekłym spojrzeniem po reszcie sali. Reszta jego ludzi przyjęła to z okrzykami aplauzu i uznania ruszając po dwóch czy trzech w stronę nielicznych klientów którzy jeszcze zostali na miejscu. Ci od razu w pośpiechu zaczęli opuszczać bar nie mając zamiaru ryzykować awantury bo zdecydowana większość z nich była bez żadnej widocznej broni zaś agresywni goście mieli swoją ciągle na widoku. Szło im gładko póki nie doszli do tych dwóch w rogu którzy poprzednio grali w pokera.

- K-kurwa s-sam wypierdalaj… Z-z nami zazierasz? Z Huronami cfelu? - wydukał z siebie z trudem ten Indianin który najwyraźniej wypił już zdecydowanie za dużo i z trudem utrzymywał pozycję siedzącą podpierając się z wysiłkiem o blat nowoskleconego stolika. Jego kompan widać też za kołnierz nie wylewał choć był chyba w ciut lepszym stanie bo odchylił się na krześle i wymownie poklepał się po klamce zatkniętej za pasek. To zastopowało dwóch co do nich podeszło i spojrzeli pytająco na szefa.

- Huroni? A nie to przepraszam. Z Huronami z Detroit będzie się przyjemność napić i zabawić. Dziś się tu będzie bawić Detroit! A reszta won! - szef uśmiechnął się przymilnie do tamtych dwóch a z tej reszty obecnie na sali zostali tylko Gordon i David.

Brennan rozłożył ręce.
- Nie ma co przeszkadzać innym w zabawie. - wstał, przewiesił EMP przez ramię, a karabin wziął w dłonie. Poszedł w stronę schodów.
Gordon kiwnął głową i rzucił:
- Tak… niech się chłopaki bawią… - rzekł z bardzo zaciętą miną, warknięcie lidera tego pożal się boże stada co by nie mówić zrobiła na nim wrażenie, ale z drugiej strony też by był taki wyszczekany jak by miał ze sobą kilkunastu chłopaków do rozwałki. No nic… Gordon nie lubił przyznawac się do porażki ale w obecnej sytuacji to bez sensu. Może dali by rade roztrzaskać czaszki sześciu albo siedmiu… ale przewaga liczebna robiła swoje. Miał jednak już plan jak się odgryźć chłopakom za brak kultury osobistej.
- Chodźmy odpocząć przed polowaniem… - ruszył w stronę schodów do swojego pokoju.

Kiedy wchodził starał się znaleźć kogoś kto tak usilnie skradał się na piętrze. I od razu zobaczył dwóch gości ukrywających się na górze schodów. Nie dał po sobie jednak nic rozpoznać, kiedy był pewny że jego głowa już nie była widoczna dla gangerów, kiwnął nią do skradaczy w geście uspokojenia. Kiedy wszedł na górę od razu kucnął za nimi i szepnął prawie że na ucho:
- A wy coście za jedni?


UWAGA!!!
Kontynuacja akcji nastąpi w poście Lynx’a.
 
AdiVeB jest offline