Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2015, 12:20   #55
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Ponowne spotkanie obfitowało w nowe wieści. Zarażeni nie byli już zasłyszaną informacją, a realnym zagrożeniem, który rozlewał się po Orionie. Denis widział ich na własne oczy, a relacje prasowe tylko potwierdzały skalę zjawiska.
Arystokratę zdziwił brak obecności wuja Denisa. Jak się okazało, ten miał mniej szczęścia podczas sztormu. Lurker opowiadał o zajściu z posępnym wyrazem twarzy, ale pozostał twardy do końca.
Obydwaj ruszyli zapoznać nowego członka grupy z załogą. Nie omieszkali zapytać Jonasa o zagadkową butlę. Wyglądało na to, że są w posiadaniu czegoś cennego. Niemniej trudno było orzec czemu służyć miała substancja.
Przez ten cały czas zdawało się coś gryźć Denisa. Po ostatnich perypetiach trudno oczekiwać by przejawiał specjalny optymizm. Ale to było coś innego. Jakiś niewypowiedziany wyrok ciążył mu niczym więzienny łańcuch. Wreszcie puścił parę z ust. Od momentu przypłynięcia na Antiguę czuł się osobliwie. Dotychczas to krył, lecz sumienie nie dawało mu spokoju. La Croix pozostał bez wyboru, musiał odseparować go od reszty.



Denisa nie wolno było umieścić z resztą załogi. Dzielili oni jedną, dużą sypialnię. Jeśli Arcon był zarażony, takie rozwiązanie oznaczało latającą hekatombę. Magazyn również odpadał. Zbyt wiele pożywienia, na które mogły przejść zarazki. Maszynownia wyglądała na dobry pomysł. Tym bardziej, że dzięki metalowym śluzom dało się odgrodzić jeden segment pomieszczenia od całości. Ponadto wysoka temperatura mogła być sprzymierzeńcem.


Został sam. Między wypluwającymi gęstą parę cylindrami miał dość miejsca, aby móc swobodnie spacerować. W jednym z kątów znajdował się metalowy stolik na narzędzia. Teraz oprzyrządowanie zostało usunięte i zostawiono tam pożywienie, wodę oraz przedmioty codziennego użytku. Zewsząd czuł nieznośne ciepło. Osiadało na nim, tak samo jak grube krople potu. Oparł plecy o jeden z silników, wsłuchując się przez chwilę w miarowe dudnienie przekładni i tłoków. Teraz, kiedy znajdował się w środku sterowca ciężko było nie docenić zegarmistrzowskiej precyzji jego działania. Czuł się niczym we wnętrzu ogromnego, mechanicznego organizmu.
Najgorsze, że wcale mu się nie poprawiło. Migreny i zawroty głowy przybrały na sile. Kilkakrotnie musiał zwymiotować do blaszanego kubła. Skóra swędziała go już dosłownie wszędzie. Nie potrafił powstrzymać drapania się po plecach i rękach, gdzie wykwitły bąble z ropą. Czasem widział jak cienie rzucane przez maszyny wydłużały swoją długość, to znów wracały do normy. Wszechobecna para oblekła się we fantasmagoryczne kształty.


Później zaczął krwawić. Cienkie strużki czerwonej, zbyt gęstej cieczy, spływały z nosa i uszu. Miał wrażenie jakby piekły mu skórę, choć możliwe że był to efekt oszustwa źle działających zmysłów. Postanowił wstać, jakoś zadziałać. Jednakże tym razem nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł na ziemię, skulił się w embrionalnej pozycji. Próbował wydobyć z siebie okrzyk. Z jego ust uszło tylko ciche westchnięcie (-2 punkty Zdrowia).



Ledwie Richard znalazł akomodację dla Denisa, gdy wpadł na niego Ferat. Był czymś wyraźnie podenerwowany, wycierał zroszone czoło jedwabną chustą.
- Mogę cię prosić?
Nie czekał na odpowiedź. Pociągnął szlachcica za rękaw.
- To ważne. Tak sądzę.
Mimo tego, że udzielała mu się gorączkowa atmosfera, odsłonił uśmiech uzbrojony w śnieżnobiałe zęby. Pojął tłumaczyć już po drodze.
- Sprawdzałem na bieżąco prasę, tak jak chciałeś Richardzie. Zacząłem szukać też w archiwalnych wydaniach. Często bywa tak, że dany numer nie schodzi i zalega po magazynach.
Wsiedli do łodzi, historyk odepchnął ją wiosłem od brzegu. Kontynuował.
- Pomyślałem o Enzo. Facet zniknął relatywnie niedawno. Oczywiście przebrnąłem przez mnóstwo artykułów pełnych teorii spiskowych. Ale udało mi się przebić do paru ciekawych rzeczy. Wiesz że zaraz po pobiciu ostatniego rekordu, podczas spotkania z mediami, doszło do incydentu? Castellari zaczął mówić, że ma coś ważnego do obwieszczenia. Ktoś mu jednak przerwał, doszło nawet do awantury. Lurkera wyprowadzono, a sprawa została zamieciona pod dywan. Dowiedziałem się o tym z paru mało poczytnych brukowców, których nikt nie traktuje poważnie. Jednak w świetle tego, co wiemy… nie wydaje się to takim oszołomstwem, prawda?
Wysiedli, kierując się do centrum prasowego. Był to płaski budynek, sprawiający wrażenie rozjechanego walcem. Od wejścia Feratowi pomachało paru korpulentnych pracowników w okularach z drucianymi oprawkami. Ten odwzajemnił gest. Przychodził tutaj już tak często, że już go rozpoznawali.
- Miłego dnia chłopaki - rzucił w ich kierunku - Cholerne urzędasy - dodał ciszej.
Zeszli na niższy poziom, do archiwum ogrodzonego mechanicznymi drzwiami. Roznosił się tu charakterystyczny zapach starego druku.


Piwnica było labiryntem pełnym metalowych regałów. Oblegały je pliki starych gazet związanych ze sobą sznurkami. Ferat podszedł do jednej z takich kupek i zaczął ją rozwiązywać.
- Enzo nie udzielił wielu wywiadów po tym incydencie. Właściwie to znalazłem tylko jeden. Tu pojawia się ciekawa rzecz. Znałem go. Bezpośredni, ale inteligentny gość. Umiał się wysłowić. Jego rozmowa w Twoim Dzienniku była bardzo osobliwa. Brzmiała bardzo nieskładnie, jakby skupiał się na szyku słów, nie ich sensie - podał lekko już pożółkłą stronę gazety - Może to szalona myśl. Ale on coś wiedział. I skoro nie mógł przekazać tego oficjalną drogą, być może użył tu jakiegoś szyfru.



- Nie wiem czy dobrze zrobiłam - mruknęła Samantha.
Inżynier zdjął maskę, klepnął ją w plecy i odszedł. Wiedziała, że mogła liczyć tylko na siebie. Pomógł jej tylko dlatego, że sam chciał ratować skórę. Nie mogła mu mieć tego za złe. Tak wyglądało życie na tej łajbie: najpierw dbasz o własną rzyć, dopiero potem... właściwie to wszystko co cię interesowało.
Jak zwykle Kidd zaczęła zastanawiać się nad sensownością planu dopiero po jego wykonaniu. Miała prawo obawiać się Jamesa. Wiele razy udowodnił, iż więzy krwi nie obronią jej przed srogimi batami, a nawet maltretowaniem. Dowiedziawszy się o samowolce córki, wilk morski mógł zareagować naprawdę dowolnie. Wszystko rozbijało się o jego chwilowe zmiany temperamentu.
- Kapitanie, wpłynęliśmy w gaz, który w każdym z ludzi wzmógł agresje i chęć rozlewu krwi! Z pomocą maski przeciwgazowej udało mi się zwalczyć negatywne skutki gazu, dorwać ster i wydostać nas z chmury, nim wszyscy by się pozabijali i stracilibyśmy większość załogi, Kapitanie.
James Kidd odepchnął kilku najbliższych ludzi i zbliżył się do Samanthy. Górował nad nią, mierząc wzrokiem takim, że brakowało tylko gromów.
- Ty to zrobiłaś?
TO? Uratowała załogę? Czy TO, że pozwoliła sobie na kierowanie ,,Dogiem” bez pozwolenia?
Kiwnęła głową.
- Później o tym porozmawiamy. Teraz ogarnąć mi ten burdel.
Wydał pospieszne rozkazy i poszedł do siebie. Już za chwilę pokład mrowił się od nakładu pracy. Głównie próbowano opatrzyć rannych i dokonać niezbędnych napraw. Płynęli łukiem, żeby nie brnąć wprost na Carinae. Lekcja którą przeszli powiedziała im dość o brawurze w tym miejscu.
Samantha kręciła się po pokładzie. Werdykt ojca wciąż stał dla niej pod znakiem zapytania. Lepiej było nie wchodzić mu w drogę, póki sam nie zechciał powiedzieć co postanowił.
Spojrzała na Kyle’a. Udało się go ocucić solami i teraz całkiem przytomnie stał za sterem. Czy pamiętał co się stało? Ignorował ją, zatem wątpliwe. Jednakże nigdy nie mogła wykluczyć nagłego aktu zemsty. A to znowuż przywodziło na myśl Laytona. Bosmana nie widziała od zajścia we mgle. Kiedy pytała załogantów wzruszali ramionami lub kazali jej się odpieprzyć.
Skupiła się na morzu, które teraz wypełnione było ciemną tonią. Niebo poczerniało, pojedyncze krople zaczęły odbijać się od desek statku. Minął kwadrans, żeby rozpadało się na dobre. Kaskada rzęsistego deszczu miarowo uderzała w postrzępione żagle, maszty, reje, wreszcie sam pokład. Praca na statku nie ustępowała. Przemoczone, męskie sylwetki uwijały się jak w ukropie, oznaczone obwódką rozpryskującej się wody.
Nie od razu rozpoznali obiekt przed sobą. Na tle mrocznego nieba wyglądało to jak ogromny pająk z jarzącymi się w ciemności punktami. Ktoś zaklął po cichu. Lucas zagwizdał z aprobatą.


Platformy wiertnicze były monstrualnymi konstrukcjami tworzonymi przez inżynierów z Xanou. Służyły do eksploatacji morskiego dna, także personel składał się głównie z wykwalifikowanych robotników oraz nadzorców. Czasem, jak w tym przypadku, nabierały takiego rozmiaru iż przypominały miasta.
Jednostka wznosiła się na czterech filarach, z których można było dostać się na górę po rzędach zardzewiałych drabin. Chociaż platforma wciąż działała, nigdzie nie było widać ludzkiej obecności. Takie konstrukcje uposażone były w bardzo duże nakłady zapasowej energii. Jeśli coś nagle przegnało stąd ludzi, mogła funkcjonować jeszcze całe miesiące.
James wyszedł na pokład, nie zdradzając żadnej emocji na swojej twarzy. Wybrał z tłumu kilkunastu ludzi. Kazał ich uzbroić w garłacze odebrane podczas zeszłego napadu na hanzytów. Stanął na szczycie nadbudówki. Pogrążona w ulewie postać w długim płaszczu odezwała się chrapliwym głosem.
- Słuchajcie mnie uważnie. Nie wiem co to za miejsce, ale szukamy sekstansu i musimy sprawdzić każdą sposobność. Zróbcie szybki zwiad. Jeśli znajdziecie kogoś żywego, wyciągnijcie informacje, a potem zabijcie. Reszta czeka na statku.
Drużyna kiwnęła głowami. ,,Dog” podpłynął bliżej jednego z filarów. Spuszczono trap na pokryty słonym nalotem balkon. Jeden po drugim, mężczyźni zarzucali broń na plecy, schodzili ze statku i uczepiali się drabiny. Samantha obserwowała jak wspinają się wysoko do góry, by zniknąć w ciemności.
- Do kajuty - James pojawił się kompletnie znikąd i wskazał na zejście pod pokład.
A zatem teraz miał rozstrzygnąć się jej los. Może i dobrze. To oczekiwanie na wyrok było wyzwaniem dla psychicznej stabilności (o ile taki termin występował w rodzinie Kidd'ów). Zeszła do kwatery ojca. Jedyne źródło światła stanowiły dwie świece na jego biurku. Rzucały tańczącą po pokoju, rozedrganą łunę. Światło kładło się refleksem na okiennicach poprzecinanych strużkami deszczu.
Przed siedziskiem kapitana stały dwa krzesła. Na jednym z nich czekał już Layton. Był nieźle pokiereszowany - nosił zwoje opatrunków na wysokości brzucha. James siadł za swoim biurkiem i podniósł z niego ludzką czaszkę. Lubił ją nazywać wujaszkiem. Nikt nie chciał wiedzieć dlaczego.
Wskazał córce drugie siedzenie. Brudne paznokcie zabębniły o kość skroniową.
- Najpierw ty - powiedział do Laytona.
- Krótka historia. Zaczęła mnie wyzywać, a potem się na mnie rzuciła. To dostateczny dowód - złapał się pod piersią.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 02-10-2015 o 17:51.
Caleb jest offline