Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2015, 09:53   #45
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Tina odetchnęła z ulgą, gdy mężczyźni się wynieśli. Przez chwilę przytulała się do ściany, gratulując jej, szafkom i innym śmieciom wokoło, dobrej roboty, następnie wyszła z ukrycia wyciągając plecak z pogdakującą kokoszką. Chwiejnym krokiem, jakby pijana ze szczęścia, wypadła z kanciapy wprost w czarne czeluści magazynu. Ktoś tu był, nie był? A w dupie z nim!
- Whitney, ej pst?! - pohukiwała radośnie, gramoląc się w kierunku, który wydawał jej się tym odpowiednim - Żyjesz? - zaśmiała się nerwowo - Au! Kurwa, śmieciu jeden. - potknęła się o coś, instynktownie zaczęła kopać owy wystający rupieć, jakby ten znieważył nie tylko ją ale i całą jej rodzinę.
Rangerka poczuła energiczne stukanie w plecy. Hilda, korzystała z okazji i bezczelnie napierniczała ją dziobem, jakby w nadziei, że w końcu dokopie się do jej serca. Przeklęty ślepowron… gdyby nie była cennym zakładnikiem, już dawno by wylądowała w garze z gorącą wodą.

Whitney długo nasłuchiwała w kompletnej ciszy jakichkolwiek dźwięków. Nie ośmieliła się wyjść z kryjówki. A co jeśli to była pułapka? Co jeśli ktoś tu został i zaraz jak tylko wychyni łeb spod sterty śmieci to jej go urżną przy samym tyłku? O nie, nie, nie, nie! Ona nie miała zamiaru dawać się zabić w tak kretyński sposób, szczególnie po tym co już przeszła z tym całym chowaniem się. Nikt jej nie powiedział, że te całe zabawy w chowanego to takie przygotowanie do życia! Może wtedy bardziej przykładałaby się do lekcji.
No cóż, pies i tak już pogrzebany. Prawdopodobnie leżałaby pod paletami do końca świata i jednego dnia po nim, ale usłyszała ciche nawoływanie siostry. Zbystrzała od razu, ale i tak dalej zakitrana siedziała w swojej kryjóweczce. Może kazali jej ją wołać?! Chwila.. skoro kazali jej wołać to znaczy, że ją znaleźli.. Jeśli ją znaleźli to oznacza, że Tina potrzebuje pomocy!
Od razu w jej myśleniu i postawie wszystko się poprzestawiało. Whitney bez zwłoki wylazła ze swojej dziurki i zerwawszy się na równe nogi wyciągneła zza paska swój pistolet i rozejrzała się gorączkowo po magazynie.
-Puszczać ją wy głupie psy! - rykneła wywijając spluwą jak mieczem.

Bliźniaczka z dziobiącym utrapieniem na plecach, zatrzymała się w połopie kopnięcia. Słyszała Whitney… ale siostra była o wiele dalej niż tam, gdzie ją zostawiła. Co do cholery? Gdzie ta szara dziumdzia polazła? I do kogo gada? Jakie psy? Kogo mają puścić? Zgarbiszy się niczym wydra po sterydach, pokicała między rupieciami w kierunku centrum dźwięku.
- Whit? - zagaiła nie pewnie czając się za paletami. Gówno widziała, co ją niemiłosiernie irytowało ale nic nie mogła na to poradzić. - Whit gdzie ty kurwa polazłaś?

Zgłupiała nie widząc nic ani nie słysząc żadnej reakcji. Więc co? Może jednak jej nie złapali? Struchlała słysząc głoś siostry gdzieś z oddali za swoimi plecami.
-Tina? Nie złapali cię? Nie ma ich? Nie ma? Na pewno? Gdzie Hilda? - wyrzuciła z siebie na jednym wydechu przejęta sytuacją.

Dobrze… gadaj, więcej, więcej… Rangerka lawirowała w ciemnościach wiedziona głosem siostrzyczki. Jeb, przywaliła nogą w jakąś belkę. Trach, przydzwoniła twarzą w wystające gówno z metalu. Jeszcze chwila, bądź cierpliwa Tina…
Gdy usłyszała głos, tak jakby właściciel znajdował się tóż na wyciągnięcie ręki. Przyczaiła się i skoczyła niczym drapieżnik na swoją ofiarę.
- Mam cię ty tępa ruro! GDZIEŚ POLAZŁA! - ryknęła prosto w ucho Whitney - Zaraz ci nakopię w ten chudy tyłek to ci się odechce spacerków po nocy!
- Zabij kwokę! Zabij! Urwij jej łeb! - rozochotona Hilda piała z zachwytu, podrygując konwulsyjnie w plecaku.

Jasna dupa, za jakie grzechy? Niemal zeszła na zawał kiedy siostra hukneła jej prosto w ucho, Ale zamiast skulić się czy zacząć skomlet co sama wywineła Tinie kuksańca.
- Zamknij twarz głupia cipo! Tamta twoja kryjówka była beznadziejna! Wystraszyłam się, że mnie tam złapią to polazłam dalej i wślizgnełam się pod jakieś śmieci. Słyszałaś jak wszystko rozwalali? Mnie też by tak rozwalili! - mówiła z przejęciem pięciolatki.

- Za… jebie… ci… zaraz… ty… prze...rdzewialy… ruro… ciągu! - Tina waliła na oślep, kopała, drapała, szarpała i tarmosiła bliźniaczkę w ataku furii. - Jak śmiałaś! Drgnąć ty nędzny paprochu!
-Bij, przywal, zatłucz na smieeerrrć! - kura uskuteczniała ekstatyczne pogo w kostce, gdy nosicielka znęcała się nad swoim klonem.
- ZAMKNIJ SIĘ! - rykneła na ptaka, dysząc ze wsciekłości, niedowierzania, ale i ulgi, że jednak nic nikomu się nie stało.
-Koooo-kokokokoo… - Hilda zanurkowała przezornie pod klapę.
Tina doprowadziła się do jako takiego ładu, stojąc jak cielę przy Whitney i skupiając się na oddechu.

Pisk! Gwałco i mordujo! Szarpała się tak z siostrą dobrą chwilę.
- Bo z ciebie taki tropiciel jak ze mnie baletnica! - wysapała kiedy Tina już ją wspaniałomyślnie wypuściła z morderczego uścisku, aby po chwili sama rzuciła się na siostrę i przytuliła ją mocno do siebie.
-Żyjemy! Myślałam, że już umarłyśm, a żyjemy! - zawołała radośnie.

Tina nie dowierzała własnym uszom, gdyby nie ona, ten tępak nie przeżyłby nawet dnia. Trudno, Whitney tak samo jak matka, była niewdzięczna. Dobra… czas zacząć coś robić bo inaczej nie wytrzyma i znowu przywali bliźniaczce.
- Na razie żyjemy… Obawiam się jednak, że możemy mieć powtórkę z rozrywki. Musimy się ogarnąć… - burknęła pod nosem, gładząc siostrę po plecach - Po pierwsze, trzeba się przepakować tym razem porządnie, po drugie proponuję tutaj odpocząć… rozpalimy ognisko, będzie ciepło i inne tego typu gówno… gdy zacznie świtać trzeba wyruszyć... - dziewczyna zastanowiła się chwilę. - Gdzieś…

- Gdzieś… To rzeczywiście brzmi jak plan - zadrwiła z siostry, ale po chwili zdała sobie sprawę, ze tak naprawdę to nie ma innego, lepszego pomysłu - Niby niedaleko jest miasteczko.. Cheb? cos takiego? Chab? Chaw? Chowchow? - próbowała sobie usilnie przypomnieć, ale po chwili olała sprawę - albo nie wiem. Cokolwiek.. chociaż na bagnach myślę, że będzie mało przyjaźnie.. Boże jakbym chciała wrócić do Detroit.. - rozmarzyła się.

- Poudajesz, że masz coś do powiedzenia nad ranem… teraz musimy się oporządzić. W kanciapie w której się schowałam może być dość bezpiecznie i ciepło jak się w niej napali. Ma też awaryjne wyjście. - Tina złapała siostrę za rękę i powoli poprowadziła ją w kierunku pokoiku - Pomyśl, lepiej nad czymś… co ułatwi nam przemieszczanie się z bagażem. Nie uniesiemy wszystkiego na plecach. W Baraku mamy nasze posłania i graty codziennego użytku. Trzeba je tu przynieść. Czy w spycharce jest benzyna? Zajedziemy gdzieś czy możemy pomarzyć?

Spycharka! temat jej nowej miłości życia ponownie poruszony!
- Z benzyną to cieńko i akumulator pada. Musiałabyś mi przynieść ten z Baracka czy coś.. paliwa za to starczy może na minute, dwie. Znowu możnaby uciekać się o pomoc do naszego starego graciaka, ale tak po ciemku to będzie trudno spompować z niego cokolwiek - zastanowiła się głośno - Na razie jednak chce trochę odpocząć. Do teraz mną trzęsie od stresu! - musiała sobie w końcu nieco pomarudzić.

- Tak szybko to se nie odpoczniesz… - mruknęła ponuro rangerka - Nie będę wokół ciebie zapierdalać jakbyś była księżniczką. - otworzyła drzwi do kanciapy - Zostaw tu plecak i idź po nasze rzeczy, ja będę zbierać drewno. - Tina postawiła ostrożnie kostkę z cicho pogdakująca kurą po czym pogładziła rękojeść swojego kochanego, myśliwskiego noża. - Chce światło. - oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Spojrzała na nią jak na kretyna czego niestety, albo stety Tina nie mogła zobaczyć.. I w sumie to nie spojrzała na samą Tinę, a w miejsce skąd dochodził ją jej głos.
- Mam sama tam iść? Ja? Po ciemku? Serio aż tak mnie nienawidzisz? I to ty jesteś specem od przetrwania w dziczy! Zrób coś, aby było światło!

- Nie, to kurwa, nie. Sama tam pójdę, a ty masz pozbierać wszystkie palety z magazynu i uzbierać chrustu. Krzaków masz pod dostatkiem. Tylko nie wołaj mnie, jak cie jakieś zwierzak w dupe ugryzie. - poirytowana, że jak zwykle jej słodka siostrzyczka, zgrywa dwie lewe ręce, gdy jej tak wygodnie. Wyszła… albo raczej wyrąbała się na zbity pysk, przed magazyn. Tu o dziwo, wydawało jej się jaśniej… ale tylko, wydawało. Ruszyła ostrożnie w kierunku ulicy, nie była przecież ona daleko, no i chyba nie zgubi się na polnej drodze.

A Whitney w tym czasie postanowiła po ciemku popolować na jakieś łatwopalne rzeczy. Szła za każdym razem przy ścianie, aby móc odnaleźć drogę powrotną do kanciap, gdzie skrupulatnie starała się uzbierać tyle opału ile się dało. To też nie było jakieś super łatwe zadanie, ale chociaż była z siebie zadowolona, że to nie ona musiała się tłuc z powrotem do Baracka.. pomijając, że serce jej pękało na samą myśl o poczciwym gracie.

Tina ruszyła z powrotem w stronę ich samochodu. W dzień go widziałaby może nawet z okolic samego magazynu ale teraz, w tę pochmurną noc niebo zdawało się oddzielać od reszty naziemnego krajobrazu trochę bledszą ciemnością. Droga jednak była prosta. Właściwie nawet tak dosłownie prosta. Nie szło się zgubić nawet w nocy bo dość wąska ale jednak płaska przestrzeń oddzielała się dość wyraźnie od zarośniętego pobocza. Idąc jednak po ciemku mogła się nasłuchać odgłosów nocnego życia do woli. Niektóre brzmiały dość niepokojąco albo zdecydowanie za blisko. Niemniej jednak do ciemnej bryły wraku doszła bez przeszkód.

Po ciemku właściwie wszystko musiała robić na macanego. Nawet znajome kształty wydawały się jakieś dziwne i obce a wzrok płatał złosliwe figle gdy zdawało się, że ten czy tamten fragment ciemności rusza się sam z siebie. Tylko patrzeć kiedy coś ją użre w jasniejszą plamę jej dłoni. Ale nic jednak nie użarło tak kuszącego celu.

Problemy zaczęły się z akumulatorem. Otworzyć maskę, odpiąć go, wyciagnąć sapiąc i stekając jeszcze zdołała. Jednak jako profesjonalny szwendacz i łowca porzuconych skarbów dawnej cywilizacji wiedziała, że to dopiero początek problemów. Skrzyneczka jak na rozmiary samochodu była dość niewielka. Nie było tak strasznie trudno nawet go wyjąć. Ale był on właśnie skonstruowany do przenoszenia z półki na podlogę i z podłogi do samochodu a nie na takie trasy jaka ją czekała. Kilkadziesiąt kilogramów skumulowane w niedużej, plastikowej obudowie zapowiadało się, że będzie bardzo niewygodne do niesienia w rękach to nie było to samo co ten sam cięzar w plecakowcych gratach czy na sobie. A Whit chciała jeszcze paliwo. To dodatkowy pojemnik i pewnie nielekki ani nieporęczny do taszczenia. Patrząc na rozległą bryłę, cichego i mrocznego magazynu wiedziała, że czeka ją nie lada przeprawa jeśli chcialaby zataszczyć te części do tego budynku.

Tym czasem Whitney kręciła się po wnętrzu kompletnie ciemnego magazynu. Teraz gdy nie musiała być tak całkiem cicho i nieruchomo mogła sobie pomóc macaniem drogi przed sobą. Nie musiała się też śpieszyć więc jak wpadła na coś, potknęła się czy uderzyła no to właściwie prócz zszarganych nerwów nic więcej się nie działo. Kłopot zaś był z identyfikacją łatwopalnych czy po prostu palnych rzeczy. W głebi budynku właściwie tylko otwory prowadzące na zewnątrz były zarysowane ciut jaśniejszymi polami. Czasem jakiś przedmiot nieco się rozjaśniał w mroku jak jaśniejsza, plama która okazała się jakimś workiem czy reklamowką. Ale właściwie musiała się posługiwać dotykiem do identyfikacji drewna czy podobnych materiałów na ognisko. Zapowiadało się żmudne i nerwowe szukanie.

Mimo to upór przyniósł jakieś efekty i stopniowo kupka drewnopodobnych gratów rosła choć wkurzająco wolno. Robota która przy świetle zajęła by może z godznię ciągnęła się nie wiadomo jak długo. Znalazła jednak w końcu jakąś paletę. Nawet kilka bo w końcu mogły to potwierdzić drzazgi wbite w jej dłoń gdy przejechała po nich przy próbie sprawdzenia co to jest. Ale wreszcie miała swoją małą kopalnię drewna. Ciągnęła powoli ten pakunek szurając i przewracając czasem to czy tamto ale uparcie zbliżając się do kanciapy. Wówczas usłyszała coś jeszcze, jakiś szelest czy chrobot. Gdy znieruchomiała by sprawdzić odgłos powtórzył się. Doszło też chyba jakieś chrząkanie czy rechot. Gdzieś w pobliżu musiało być jakieś żywe stworzenie. Ale nie miała pojęcia jakie ani gdzie dokładnie. Chyba gdzieś od strony kanciapy ale nie była pewna ale raczej chyba już z wnętrza magazynu.

Zebranie całego tego ścierwa, śpiwory, menażki, koce, karimaty i innego rodzaju szpargały, okazało się dla Tiny łatwiejsze niż myślała. Gorzej było z przeniesieniem wszystkiego na raz. Ale nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. To upchnie pod pachę, to przerzuci przez ramię, to wsadzi w kieszeń, tam to w zęby… dobra. Gotowa. Zadowolona z jakże ‘dzikich’ łowów na własnym aucie, ruszyła do magazynu. O Benzynie i akumulatorze nawet nie miała ochoty myśleć, w tej sytuacji i na takim terenie wolała zaufać swoim nogom niż zastałym maszynom.

Walczyła długo i dzielnie.. W końcu jednak się udało! sporej wielkości kupka łatwopalnego śmiecia została uzbierana! Achivment unlocked czy inny czort. Była z siebie dumna jak dawno nie była! A tu u licha znowu jakiś cyrk. Chrobotanie, szmeranie. Po co to komu? No po co?
-Sio ty zwierzęcy odludku! - hukneła na cały magazyn bez czajenia się. Miała już dosyć wrażeń jak na jeden dzień. Żadne głupie zwierzątko nie będzie jej tu teraz straszyć!

Droga powrotna do magazynu dłużyła sie Tinie niesamowicie. Wydawało się, że tej odległości w ogóle nie ubywa i ciemny, regularny kształt pozostaje wciąż w niezmiennej odległości. Za to kilogramów do niesienia zdawało się przybywać z kazdym krokiem. Były szczególnie ciężkie gdy coś wypadło i trzeba było się z tymi wszystkim bambetlami których normalnie właściwie nie dźwigały tylko wrzucały do Baraka i ten to wiózł, schylić. A i wówczas raczej nosiła na raz tylko swoje bagaże. Z dwóch osób to jednak zrobiła się z tego cała, cholernie przygniatająca góra do dźwigania na własnym grzbiecie.

Ale w końcu była szwendaczem takim jak ojciec i nie robiła tego pierwszy raz. Choć pot zalewał jej czoło parła do przodu krok za krokiem tocząc tą wewnętrzą bitwę z własną wytrzymałością. Hartowanie po Pustkowiach i Ruinach jednak pomogło bo doszła w końcu do tego cholernego magazynu nie zwalniając i bez żadnych przystanków. Co się jednak zziajała się i napociła to wiedziała tylko ona. Cholerstwa musiało sie uzbierać jak wór kartofli albo coś koło tego. Niejden facet by wymiękł na taką odległość drałować z takim ciężarem i to po nocy. Teraz już jednak było nie bylo miała to jednak zasobą.

Tymczasem stworzenie na ktore natknęła się Whitney dalej chrumkało i kwikało chrobocząc po podłoże czy porozwalane graty. Do tego druga z sióstr usłyszała dziwny, świszczący odgłos chyba właśnie od tego czegoś i coś upadło gdzieś przed nią. Oswoiła się już z ciemnością na tyle, że dotrzegała nieco majączącą plamę mroku zdającą się poruszać. Z grubsza pasowało do miejsca skąd dochodziły te dziwne parsknięcia i inne dźwięki. Nadal nie miała pojęcia co to właściwie jest. Chyba było jednak zdecydowanie mniejsze od człowieka. I się ruszało ale raczej niezbyt szybko jakby się oddalając od niej. Właściwie mogłaby spróbować obejść to coś choć wówczas znów ryzykowała, że wpadnie na coś albo, że straci to coś z oczu.

Jeszcze tego tylko brakowało Whitney do pełni szczęścia. Jakiegoś chrumkającego, nocnego prosiaka. I co miała z tym fantem zrobić? Upiec szynkę? W tyłku to miała. Tupneła nagle na chrumkacza głośno z dodatkowym okrzykiem. To powinno wykurzyć zwierzątko w cholerę.. A jak nie to nie miała najmniejszej ochoty się i tak z nim bawić w podchody. Postanowiła się wycofać rakiem z powrotem do kanciapy i tam oczekiwać powrotu siostry.

- Co do cholery? - syknęła Tina, objuczona jak wiejski muł - Słyszę, że se chłopaka sprowadziłaś. - sarknęła bliźniaczka, wtarabaniając się do pokoiku. - Dzisiaj nie umoczysz! - warknęła za drzwi, zatrzaskując je z hukiem, jeszcze jej kurwa jakiegoś zwierzaka brakowało. - Przyznaj się mała rupieciaro, że ty go wezwałaś - burknęła do Hildy, kopiąc leżącą szafkę.
- Ko, ko, ko nie wiem o czym mówisz - wszystkiego wyparła się kura, moszcząca się w plecaku.
Rangerka postanowiła puścić jej słowa, koło uszu. Teraz liczyło się przetrwanie. Ogień, posłanie, jedzenie, wyznaczenie wart. Wszystko musi być jak w zegarku, którego nigdy nie miała. Wszystko... na tip-top.
- Jutro z samego rana, musimy stąd wiać. Kładź się spać, ja pierwsza posiedzę na czatach… później zastanów się, jak przeniesiemy te wszystkie śmieci. Branoc Whit.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline