Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2015, 03:18   #48
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 5

Cheb; zach rogatki; droga do Cheb; Dzień 2 - ranek




Nico DuClare



Kanadyjka zeskakiwała z wozu na rozchlapując błoto i kałużę całkiem zwinnie. W końcu była cała, zdrowa i nawet w miarę wypoczęta. W porównaniu do wczorajeszej sytuacji z końca dnia w lokalu mającym opinię najlepszego w mieście wcale się nie zapowiadało. Właściwie gdy po okrzyknięciu się Brian'a chyba z tuzin łap zaczęło gmerać w okolicy spluw i kabur zrobiło się na to, że jeśli zostaną to chyba będą niedługo mieć kwatery niedaleko pastora Milton'a. A jednak dziwnie się czasem losy układają i zejście w krytycznym momencie uzbrojonych gości jack'owego lokalu niespodziewanie przeważyło szalę jednak na niekorzyść nocnych gości.

Sytuacja się wciąż polepszała gdy kolejno najpierw ich wygadany szef a potem i reszta bandy powędrowała na postronek. Odstawienie rozbrojonych i powiązanych gangerów było dość proste zwłaszcza jak po drodze natknęli się na śpieszącego na interwencję Daltona. Na serio można było dopiero odetchnąć gdy drzwi do cel zostały zatrzaśnięte choć obcy w połączeniu z wcześniej trzymanymi na celach pochwyconymi przez chomikową grupkę Runnerami zajmowali już wszystkie posiadane na posterunku cele i zrobiło się tam dość tłoczno.

Rano odbyła się mała uroczystość o ile tam można nazwać mianowanie na zastępcę szeryfa. Kanadyjka została zaprzysiężona przez Daltona, musiała podpisać oświadczenie o złożeniu wniosku i przyjęciu go przez szeryfa Cheb. Papiery zwyczajowo przygotował Erik który zajmował się znaczną częścią spraw papierologii biurowej w czym odnajdywał się całkiem nieźle natomiast wiele z innych dziedzin życia i służby nie były jego najmocniejszą stroną z tego powodu praktycznie nie opuszczał biura szeryfa póki był na służbie.

Po zaprzysiężeniu i podpisaniu papierów Dalton przypiął jej w klapę odznakę taką samą jaką nosiła reszta jego zastępców. Razem z wpiętą gwiaździstą blaszką dostała też służbową broń. Na czas służby jak to powiedział Dalton. Była to zwykła, standardowa Beretta 92 razem z pasem i kaburą. Broń była niewiadomego pochodzenia choć po zimowych wydarzeniach nadmiar broni aż tak nie dziwił. Pas i kabura stanowiły dograny kolrorystycznie i stylowo komplet najwyraźniej od razu robiony jako całość. Potem po drodze dowiedziała się, że Claire swego czasu zmajstrowała im takie eleganckie i pożyteczne cacka. Najgorzej sprawa przedstawiała sięz amunicją. Jak z resztą w całym osiedlu. Sama broń miała pełny mag ale zapasowy był już pusty o czym od razu ostrzegł ją nowy szef.

Wprowadził ją też w pierwsze zadanie. Dwójka poznanych wczoraj wieczorem ludzi twierdziła, że są specami od walki z robotami i że w pobliżu osady coś z nich się kręci. Dalton najwyraźniej powtórzyć swoją strategię z zimowych wydarzeń kiedy to wówczas Nico i Scott w podobnych okolicznościach zameldowali mu o obecności dzikusów z północy na obrzeżach osady. Wówczas też zaczął od zweryfikowania danych od obcych mu ludzi. Obecnie postepował podobnie choć tym razem to Nico była po stronie weryfikującej. Dalton nie ukrywał, że liczy na jej rangerskie umiejętności bo skoro w zimie była w stanie mierzyć się z Drzazgą w trakcie ich nieoficjalnych zawodów to musiała być niezła w te klocki. To się jednak działo z samego rana. Teraz zaś byli na drodze prowadzącej do Cheb i zatrzymali się w okolicy który wskazywała dwójka łowców maszyn.



Gordon Walker i David Brennan



Kluczowe zadanie odnalezienia maszyny przypadało im. Szeryf wbrew ich obawom nie zorganizował żadnej obławy czy stada ludzi tylko łącznie z nimi wyznaczył kilkuosobową grupkę do zbadania sprawy. Wczoraj wieczorem sytuacja w lokalu o kontrowesyjnej dla Walkera nazwie zaogniła się niesamowicie. Nie dość, że odgłosy z dołu sprawiały wrażenie, że szykuje się gwałtowna rozprawa z kimkolwiek kto się postawił grubasowi to jeszcze jakiś palant otworzył drzwi i to naprzeciw schodów. Szuter i Lynx byli juz plecami do niego zbiegając po schodach. Gordon i David mieli pójść w ich slady gdy właśnie ten facet otworzył drzwi od swojego pokoju. Gdyby miał broń i chciał jej użyć mógłby im wywalić z niej cokolwiek w te oddalające się wzdłuż schodów plecy i Gordona z David'em też jeśli by się zdecydowali pójść w ich ślady lub facet poczekał z otwarciem choć sekundę dłuzej. Ale albo nie chciał jej użyć albo nie miał jej przy sobie więc zadowolił się zaskoczonym wrzaskiem i trzaśnięciem z powrotem drzwiami pokoju. Moment później doszedł ich zgrzyt zasuwanej zasuwy i o odgłosy świadczące o nagłej aktywności z tego pokoju sugerujące wyraźnie pospieszne "zbieranie się". Co więcej oboje młodych alarmowało waleniem w ścianę i wrzaskami resztę najwyraźniej swoich znajomych i po chwili podobne odgłosy nerwowej bieganiny doszły i z sąsiedniego pokoju. Gromada uzbrojonych facetów tuż pod drzwiami w ciemnym korytarzu po nocy niezbyt budowała zaufanie i nakłaniała do zachowania spokoju.

Przybycie na dół pary speców od walki z maszynami przesądziło sprawę do reszty wybijając z głów agresywnych dotąd gości dalsze tego typu zachowanie. Wygladało na to, że nauka kultury pod czarnymi dziurami luf i nieprzyjaznych spojrzeń działała na nich zadziwiajaco skutecznie. Obezwładnienie ich i dostarczenie do biura, tego samego które w dzień mijał wcześniej Gordon dwukrotnie w drodze do i z kościoła, poszło całkiem gładko. Zwłaszcza, że po drodze spotkali szeryfa z jakimś zastepcą. Ten którego spotkał z nim w kościele właśnie okazało się był tym który pierwszy dotarł do baru z jakąś szatynką uzbrojoną w karabinek.

Sam szeryf zdawał się posłać zdziwione spojrzenie gdy natknął się na awanturników eskortowanych przez jego zastępce i zdawałoby się przypadkowych ludzi którzy akurat byli na miejcu. Sprawę nadpobudliwych gości tego wieczoru można było uznać za zamkniętą. Choć potem szeryf pojawił się jeszcze w "Łosiu" by swoim zwyczajem spisać zeznania od właściciela lokalu.

Rano spotkali się ponownie prawie w podobnym składzie. Mieli łatwiejsze zadanie niż gdy poprzednio bo szeryf podstawił im wóz do transportu. Można było więc niezbyt śpiesznie ale jednak pojechać i zwalić na pakę wozu wszystkie ciężkie graty a nie dźwigać ich ze sobą na swoich plecach i nogach. Ze strony miejscowych udał się z nimi Brian i Nico, ta sama para która przybyła wczoraj pierwsza na wieczorną interwencję. Mieli ich naprowadzić na te ślady maszyn czy same maszyny. Do tego był jeszcze Lynx, brodacz który również wczoraj uczestniczył w poskromieniu złosników ale jednak nie nosił gwiazdy szeryfa w klapie w przeciwieństwie do pozostałej dwójki. Gordon nie mógł nie zauważyć spojrzeń jakie podczas drogi serwowali mu towarzysze podróży. Najwyraźniej zrobił na nich raczej pozytywne wrażenie albo może coś słyszeli o jego dokonaniach.

Na miejscu wcale nie było tak prosto odnaleźć pozostawione wczoraj bezpańsko ślady. Przez ostatnie kilkanaście godzin doszło wiele nowych. Kawałek podejrzanej drogi musieli odnaleźć "na oko" co przy całkiem sporej ilości wgniecień traw na poboczu czy nawet odcisków łap na błocie i raczej monotonnym terenie gdzie głównym punktem orientacyjnym było same Cheb wcale nie było takie proste. I ostatnie dwa czy trzy kwadranse obaj łowcy spędzili na wślepianiu się w pobocza szukając "swoich" tropów i już sami zaczynali się zastanawiać czy przejechali je i trzeba wracać czy jednak należy sprawdzić jeszcze kawałek. W końu jednak znaleźli. Coś co wczoraj było, świeżym, wyraźnym tropem dziś było ledwie widocznym śladem wygniecionej trawy nie różniącej się niczym specjalnym od innych wygniecionych w niej przez noc ścieżek przez bardziej lokalne okazy fauny. Jedynie fragment błota który zasechł w formie kanciastej łapy robota mówił, że to jednak ten ślad. Niebo jednak było nadal pochmurne choć te wczorajsze dziwne, czerwonawe chmury już zniknęły. Pozostał po nich ten dziwny osad który nadal był wszędzie bardzo dobrze widoczny. Właściwie to byli raczej pewni, że coś padać będzie choć nie wiedzieli kiedy zacznie i jak silnie. Cokolwiek by jednak zaczęło chyba nie przez najbliższą godzinę czy dwie. Ale jesli zacznie to pewnie do reszty zatrze resztkę śladów jakie jeszcze były choć trochę rozpoznawalne i rozróżnialne na tle innych.



Nathaniel "Lynx" Wood



Zeskoczył z wozu razem z resztą ekipy poszukującej te szwendające się ponoć po okolicy roboty. Było to o tyle zaskakujące, że poza Brianem chyba żył tu najdłużej z obecnych, roboty od tosterów zazwyczaj rozpoznawał z ponad uliczną przeciętną a jednak jakoś nie przypominał sobie, żadnych blaszaków czy śladów po nich ani w Cheb ani w okolicy. Poza tym teren w jakim obecnie buszowali był jeszcze w zasięgu miejscowych myśliwych to jakby natknęli się na jakąś ruchomą machinę samojeżdzącą bez ludzkiej obslugi to pewnie byłoby co opowiadać i rozpowiadać a jakoś sobie nie przypominał takich sensacyjnych dla miejscowych wieści. Od frontu też byli dobre setki kilometrów więc tym bardziej sprawa była nietypowa. No ale z tymi blaszakami nigdy nie było nic wiadomo.

Wczoraj jednak wyszła nerwówa na sam koniec dnia z tymi rozrabiakami ale jednak udało się jakoś zapobiec rozlewowi krwi. A gdy na ulicy spotkali śpieszącego na wezwanie Daltona z Eliottem to chyba na jego widok szeryf zdziwił się najbardziej. Jednak sprawa zamknięcia ostatecznego sprawy z tą hołotą z Detroit jednak zajęła mu resztę wieczoru. Rano zaś przywitał ich wszystkich razem ponownie dziękując za wczorajszą pomoc. Dwóch łowców ktorych spotkał wczoraj mrocznym korytarzu na parterze miała dzisiaj zaprowadzić przestawicieli władzy na te ślady maszyn o jakich mówili. No i najlepiej by wrócili z maszyną lub jakimś twardym dowodem jeśli faktycznie się tu coś blaszanego kręci. Ze swojego ramienia przydzielił Paxtona który był jego przedstawicielem i szefem szeryfowej części załogi. Do tego Sandersa choć on miał ich zawieźć i przywieźć z powrotem. Z jego uszkodzona nogą mógł siedzieć na koźle i powozić, popilnować i wozu i tego co na nim a pewna reka i sprawdzona emka dawały gwarancję, że byle kto nie będzie próbował zadnych numerów z wozem. Ale o wszelakim podróżowaniu, zwłaszcza po tak niepewnym terenie w jaki mieli się udać nie było co marzyć o tym by miał nadążyć i dotrzymac im kroku z taką nogą. Sam Sanders zdawał się być małomówny i niezbyt kwapił sie do rozmów z kimkolwiek.




Cheb; dzielnica zach; "Wesoły Łoś"; Dzień 2 - ranek




Szuter



Numer jaki zaproponował swoim przypadkowym towarzyszom i współokatorom pokoi w lokalu gdzie akurat wypadło mu nocować udał się całkowicie i wkrótce potencjalni przeciwnicy zostali obezwładnieni, rozbrojeni i odstawieni na komisariat miejscowej władzy bez żadnego wystrzału. Reszta nocy upłynęła już spokojnie i bez żadnych niepokoi.

Rano mógł obserwować jak większość z wczorajszej ekipy rusza do biura szeryfa na te polowanie na roboty czy mutasy o jakim wspominali. Niedługo po ich wyjściu zaczął się zwyczajowy poranny ruch w postrzelanym lokalu. Na dół zczłapali się w końcu ci Huroni, w większości chyba zdecydowanie skacowani i jak zazwyczaj w takich sytuacjach bywa mrukliwi i milczący odwrotnie proporcjonalnie do ich wczorajszego jak najbardziej imprezowego zachowania. Znów obsiedli "swój" stolik z zajęli się wcinaniem śniadania prawie się nie odzywając nawet do siebie nawzajem.

Zaczęli zaś schodzić się o wiele bardziej ożywieni ludzie. Stopniowo schodzili się do środka wchodząc, wychodząc, rozmawiając, smiejąc się czy przekonując się do czegoś nawzajem. Część przychodziła z plecakami czy torbami, właściwie każdy miał jakąś broń, najczęsciej długą choć przeważały myśliwsko - cywilne egzemplarze. Wyglądali jakby szykowali się na jakieś polowanie połączone z parodniowym obozowaniem pod chmurką.

W końcu to bary wszedł jakiś facet. Starszawy pewnie z czterema czy pięcioma krzyżykami na karku. Szedł jednak prosto, pewnym siebie krokiem i widać było, że zna chyba każdego i z każdym. Miał szaro - białe włosy i porosniętą takąś szczeciną gębę o jastrzębim spojrzeniu. Szczota. Tak się zwracał do niego ten czy tamten jak go pozdrawiał czy pytał o coś.




Detroit; dzielnica Runnerów; klinika "Brzytewki"; Dzień 2 - ranek




Alice "Brzytewka" Savage



Wstała rano. Swoje rano. Po raz kolejny jej rano okazało się wybitnie nie kompatybilne z kryteriami i normami przyjętymi przez zdecydowaną większość gangu. Zwłaszcza po imprezie. Dobrze, że mecz nie zaczynał się z samego rana ale z drugiej strony przecież gangerzy umawiali się z innymi gangerami w gangerowej dzielni nastawionej od lat do gangerowej średniej. Więc i takie ważne wydarzenie ustawione było tak jak im było wygodniej. Miała jeszcze czas by zerknąć na swoich pacjentów w szpitalu czy ogólnie ogarnąć się przed meczem. Chłopaki z gangu na pewno przyjadą po nią zabrać ją na mecz.

W kręgielni, głównej bazie guidowej bandy nie miała problemów ze znalezieniem kogoś kto by ją podrzucił do jej miejscówy. Miała czas przez droge przemyśleć co się stało wczoraj na dachu kręgielni. Guido zdawał się być zaskoczony, że mimo wszystko zmieniła zdanie prawie w ostatniej chwili. Nie drążył jednak dalej tematu co jednak nie oznaczało, że jeszcze do tego nie wróci.

Facet który ją podrzucił odjechał po detroidzku czyli z piskiem opon i rozchlapując kałuże ale jednak była już prawie na miejscu. Kawałek ulicy i mogła przedostać się przez granicę rowów i zapór wyraźnie odcinających jej posiadłość, dom i miejsce pracy od reszt dzielnicy, miasta i świata. Wówczas wyczuła, że ktoś ją obserwuje. A właściwie to idąc widziała gokątem oka ale rzucało się w oczy, że nie jest tojakiś typowy przechodzień tylko celowo stoi i wgapia się w nią. Rondo traperskiego kapelusza i to, że stał w cieniu uniemożliwiały jednak rozpoznanie twarzy. Dopiero jak wynurzył się z cienia i ruszył ku niej powolnym ale swobodnym krokiem myśliwego idącgo do swojej zwierzyny zrozumiała z kim ma do czynienia.

- Czekałem tu na ciebie. - rzekł chropawym głosem w ramach powitania. Ostatni raz widziała go kilka miesięcy temu i nie wyglądał wówczas na okaz zdrowia. Po części sama się do tego przyczyniła. Gdy się zbliżył i widziała już jego twarz znów widziała to jego wrogie, nieprzyjazne spojrzenie takie samo jak wtedy gdy na nią spojrzał zaskoczony jej podstępnym atakiem na chebańskiej wieży kościoła. Najwyraźniej Drzazga nadal jej nie zapomniał tego numeru. A teraz o dziwo był tutaj, w samym srodku runnerowej dzielnicy i odcinał jej najbezpieczniejszą i najkrótszą drgoę do szpitala. Mogła krzyczeć i pewnie by była słyszana choć nie było się co łudzić by jej ochroniarze zdołali wybiec i zrobić cos sensownego nim chebański ranger będzie próbował zrobić swoje.




Detroit; dzielnica Schultz'ów; "Grzesznik"; Dzień 2 - ranek



Julia "Blue" Faust



Rosjanka zdementowała podejrzenie, że Xavier to ten Hand od Schultz'a. Tamten to taki elegancik w gajerze który sobie spaceruje po schultz'owej dzielni jakby się sam o łomot prosił. I jeszczez przyjezdnych nie zdarzyło się by komuś ten łomot udało mu się spuścić. Przyjezdnych bo miejscowi wiedzieli kim jest i przede wszystkim kogo reprezentuje więc raczej był na tym polu spokój. Zaś Xavier nie miał z tamtym poza ksywą nic wspólnego. No i był dość nowy w mieście.

Sam główny showmen tego przedstawienia przyszedł też pogratulować zakupu no i się pozegnać. Rozmawiał głównie z Anną najwyraźniej biorąc ją za głowę całej grupy. Troy wyraźnie się zjerzył gdy Xavier patrząc na niego zirytowanym wzrokiem zwrócił uwagę siostrze Egara, że powinna swojego zwierzaka trzymać na krótszej smyczy. Ich ochroniaż wyglądał w tym momencie jakby naprawdę rozważał czy uderzyć palanta teraz czy poczekać aż podpadnie bardziej ewidentnie.

Droga powrotna wróciła wśród prawie monologu Anny. Prowadziła niezbyt uważnie i zakamarki detroidzkich ulic wyłaniły z mroku swoje tajemnice by zaraz z powrotem je skryć z powrotem. Ot, tam jakieś tanie dziwki czekały na klientów, tam przemknęła jakaś biegnąca sylwetka a gdzie indziej ktoś kogoś glanował ot detroidzki standard. To jednak minimalnie skupiało uwagę Forlow. Głównie trajkotała o tej Angel. Zrobiła widać na niej niesamowite wrażenie o dziwo dokładnie tak jak to reklamował i zapowiadał Xavier. Niestety po zainwestowaniu papierów w Max już nie miała nawet choćby połowy sumy by myśleć o odkupieniu tej blondzi. A to, że te cholerne czarnuchy wywiozły ją do tej czarnuchowej dzielni wcale nie ułatwiało sprawy.

Sama Max przez drogę zachowywała się raczej cicho i spokojnie choć już chyba oswoiła się ze swoją nową rolą. Nadal jednak nie kwapiła się pierwsza zaczynać rozmowy. Za to całkiem skutecznie przyciągała łakome spojrzenia ich ochroniarza który nie ukrywał, że chętnie by ją "wypróbował" i to chyba tak wedle zasady im prędzej tym lepiej.

Do "Grzesznika" wrócili bez przeszkód i problemów o ile nie liczyć niespodziewanego objazdu bo się okazało, że pojazd Anny jest za mało terenowy a może ona się nie czuła wystarczająco pewnie by wjeżdżać w jakąś bryndzę która wyłoniła im się przed światłami. Na miejscu właścicielka lokalu poczuła się w pełni gospodynią i zajęła się rozlokowaniem nowego nabytku w pokojach. Wieczór i noc była w pełni więc lokal był pełem hałaśliwych i bawiących się gości których można było spotkać od wychodzących czy wchodzących do niego i z niego, poprzez całą salę głowną rozwalonych przy stołach, stojąc czy przy barze aż po wchodzących czy wychodząc z pokojów dziewczyn. Ochroniarze i barmanki jedynie mieli okazje zobaczyć z czym z zakupów wróciła szefowa witając powracajaca grupkę kiwnięciami glowy, machnięciami ręki czy usmiechem.

Reszta nocy jednak upłynęła Julii bez niespodzianek poza przypadkowym waleniem w drzwi gdy jakiś nawalony głos dobijał się chwilę do drzwi bełkotliwie domagając się, że jak zapłacil to cholerna dziwka ma go obsłużyć. Resztę zagłuszyły jakieś szybkozbliżające się kroki, odgłosy szamotaniny i stopniowo oddalające się kroki które cichły wraz z bełkotliwym głosem domagającym się teraz dla odmiany by go puścić i traktować z szacunkiem bo jest przecież taki ważny i tyle może. No mieszkanie w burdelu i nocnym klubie było jednak pewną gwarancją na co niektóre zdarzenia i Julia nie pierwszy raz miała z czymś podobnym do czynienia.

Rano gdy wstała była jedną z pierwszych osób jakie chyba dochodziły do przytomności i uzywalności w tym budynku. Widziała jak z pokoju Kosy wyłazi jakis facet i nieśpiesznym, leniwym krokiem maszeruje ku wyjściu. Sama Kosą Julia spotkała niedługo później gdy ta wtoczyła sie do praktycznie pustej sali głównej. Wygladała jakby miała bardzo pracowitą noc i to taką z nadgodzinami. Mruknęła blondynce krótkie i niewyraźne "cześć" i przetoczyła się przez bar lądując po drugiej stronie. Nieśpiesznie zaczęła się sama obsługiwać najwyraźniej robiąc sobie coś na pobudzenie.

Niedługo potem zjawiła się Anna i ona dla porównania wyglądała na całkiem przytomną. Pamiętając wczorajszą rozmowę uważała, że Julia słusznie postępuje próbując zwiększyć swoje szanse na błyśnięcie wśród tłumie widzów na tym meczu. Mogła rozruszać dziewczyny by wspomogły ją w tych wysilkach i efekt byłby na pewno bardzo dobry w połączeniu z naturalnymi walorami i wdziękiem panny Faust. Ale jak na serio chciałaby wyglądać jak na "grzesznicę za 1000 gambli" no to już trzeba by uderzyć do speców. Znała takich speców od wystroju i ubioru i zrobią ją na bóstwo z gwarantowaną satysfakcją co mogła poświadczyć osobiście. No ale to już Julka musiałaby bulić z własnej kieszeni.




Cheb; pd - wsch rogatki; magazyn budowlany; Dzień 2 - ranek




Tina i Whitney Winchester



Noc spędzona w magazynie dała im sie we znaki. Cały czas coś chrobotało, chrumkało i przewracało wręcz czasem ocierajac się o ściany i elementy czegoś tam. Poza półmrokiem przy rozpalonym ognisku wszęzie na zewnątrz panowała złoworoga ciemność zdolna skryć największe potwory póki nie znalazyby się na granicy widoczności czyli pewnie już wewnątrz kanciapy. Ale jednak poza tym efekt dymu i ognia działał chyba odstraszająco bowiem do samej kanciapy o dość wątpliwych walorach obronnych raczej nic nie próbowało wleźć. Stopniowo wraz ze zbliżaniem się świtu odgłosy cichły i rzedły zastępowane płynnie przez kolejny zestaw już tym razem w blasku dnia o wiele bardziej znajomy.

Wraz z nastaniem świtu powstawało pytanie co dalej. Były głodne jak to po nocy. No Whitney nadal widziała tą żółciejącą w półmroku magazynu spycharkę. Wiedziała, że wczoraj właściwie tylko rzuciła na nią okiem ale dzisiaj jakby jeszcze przytargać z Baraka te paliwo i akumulator to były marne szanse, że nie naparawiłaby pojazdu. No a wóczas miały by pojazd a przecież były z Det, w Det każdy miał jakiś pojazd. Osobę bez samochodu ciężko było traktować poważnie.

Tina trochę inaczej widziała sprawę. Sprawny pojazd taki czy inny na pewno by się przydał. Ale nie było wiiadomo co z tymi Panewkami. Wczoraj wygnała ich własciwie niesprzyjajaca poszukiwaniom aura i teren ale teraz był dzień. Tamci mogli chcieć wrócić by sprawdzić sprawę przy świetle dnia. No i pojechali w stronę jedynej lokacji do jakiej możnabyło się udać cyli do tych Ruin co widziały parę kilometrów przed sobą. Znów było rano i słyszały dzwonienie z kościoł świadczące, że jakieś cywilizowane życie musi tam się toczyć. Ruiny wielkośccią sprawiały wrażenie, że pewnie szłoby się jakoś przez nie przemknąć no ale nie zmieniało to faktu, że gdzieś tam chyba byli ci gangerzy. Poza nimi, nawet z góy widać było same łąki, karłowaty i powykrecany młodnik ikawałek drogi z Cheb do Detroit.

Wówczas zauważyła ruch na drodze, Przy pomocy swojej lornetki i wygodniejszej do podglądania pozycji mogła mieć pełniejszy obraz niź ci co nią jechali. A w soczekwach lornetki dostrzegła charakterystyczny kształ Hummera. O ile sobie przypominała ci lamerzy z Panewek nie mieli takiego pojazdu. Terenówka jechała z tej samej strony co one i potem oni czyli od południa gdzieś z Detroit ku półncy do albo przez Cheb. No i dość jednolitę w miarę malowanie przypominające nieco dawny, wojskowy kamuflaż również sprawiał wrażenie zdecydowanie odmiennego os panewkowego standardu na karoseriach. Humvee jechał całkiem niezłym tempem póki nie zauważył po części barykadującego drogę wrak Baraka. Wówczas zaczął zwalniać albo chcąc się zatrzymać albo wyminąć przeszkodę a dalej nie wiadomo. Mógł pojechać prosto do Cheb a mógł i skręcić w stronę magazynu bo zjazd był za ich porzuconym samochodem.




Cheb; półn dzielnica; port; Dzień 2 - ranek




Will z Vegas



Psy okazały się głodne i agresywne. Do tego ciemność nie spowalniała ich aż tak bardzo jak ludzi. Gdy para młodych ruszyła w boczną uliczkę by ich wyminąć po chwili zauważyła podążające za nią sylwetki. Sami ludzie też po ciemku co chwila wpadali na coś, potykali się czy coś im nagle uciekało spod butów grzechocząc po spękanym i mokrym asfalcie. To znacznie ośmieliło czworonogi bo przeszły z pościgu do ataku warcząc wściekle.

Will zrewanżował im się szybkim wystrzałem z obrzyna i zaraz potem następnym. Jego broń była całkiem poręczna i wygodna do noszenia ale miała tylko dwa naboje. Na szczęscie już pierwszy strzał trafił co zaowocowało piszczącym skamlaniem trafionego zwierzaka. Po drugim usłyszął tylko odgłos wyrywanego strugą śrutu asfaltu a nie skamlanie ale chyba broń zrobiła swoje bo w stadko zwierzaków wkradło się zamieszanie i ich atak się urwał.

Nadal nie o końca zrezygnowały w polowania na ludzi bowiem Will co prawda zdołał przeładować broń ale zwierzaki wciąż gdzieś krążyły czekając na błąd ludzi. Zbyt daleko czy zbyt skryte w mroku by oddawać do nich strzał ale musieli omijać co bardziej podejrzane miejsca. Po ciemku nie był tego pewny ale miał wrażenie, że sfora chyba rośnie w siłę albo może zauważał ich więcej niż w pierwszym spotkaniu na głównej ulicy. W końcu jednak dotarli do jakiegoś zamieszkałego domu gdzie ich rozpoznano, wpuszczono i pozwolono zostać na noc. W efekcie tego ranek przywitali wciąż w porcie w domu jakichś rybaków.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline