Zrobiło się jakby chłodniej, a mżawka przeszła w drobny deszcz. Janvier poszedł zadzwonić do jednego z barów, które mieściły się przy placu Blanche. W chwilę potem nadjechała taksówka wioząca lekarza rejonowego.
— Może pan rzucić okiem, doktorze, ale niech pan nie zmienia położenia ciała. – powiedział Moutier, który z racji swego doświadczenia i temperamentu przejął rolę prowadzącego.
Tony miał czas na zrobienie kolejnych zdjęć.
Lekarz schylił się, dotknął przegubu i piersi leżącej.
- Nie ulega wątpliwości, że ona nie żyje. – powiedział, po czym obojętnie, wyprostował się i czekał, jak inni.
Dodier biorąc sobie za pomocników dwóch mundurowych policjantów zaczął przeszukiwać pobliskie śmietniki w poszukiwaniu torebki.
— Idziesz? — odezwała się kobieta, która trzymała męża pod rękę i której zrobiło się zimno.
— Zaczekaj jeszcze trochę.
— Niby na co?
— Nie wiem. Oni na pewno będą coś robić.
Moutier zwrócił się do nich.
— Czy państwo podali swoje nazwisko i adres?
— Tak, temu panu.
Wskazali na jednego z mundurowych, który właśnie grzebał w koszu na śmieci.
— O której państwo znaleźli ciało?
Wymienili spojrzenia.
— Wyszliśmy z kabaretu o trzeciej nad ranem.
— Pięć po trzeciej — sprostowała kobieta.
— Popatrzyłam na zegarek, kiedy odbierałeś rzeczy z szatni.
— Nieważne. Żeby dojść tutaj, wystarczyło trzy, cztery minuty. Mieliśmy właśnie okrążyć plac, kiedy zobaczyłem jasną plamę na chodniku.
— Czy ona już nie żyła? – spytał Moutier.
— Przypuszczam, że nie. Nie ruszała się.
— Pan jej nie dotykał?
Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
— Wysłałem żonę, żeby zawiadomiła policję. Na rogu bulwaru Clichy jest skrzynka alarmowa. Wiem o tym, bo mieszkamy o kilka kroków stąd, przy bulwarze Batignolles.
Pomimo poszukiwań nigdzie w koszach, ani w pobliżu placu nie znaleziono torebki dziewczyny.
Kiedy Tony Lebret zrobił zdjęcia, doktor mógł już odwrócić ofiarę na plecy. Odsłonięta teraz całkowicie twarz wyglądała jeszcze młodziej.
— Co było przyczyną zgonu? — zapytał Moutier.
— Złamanie podstawy czaszki.
Lekarz trzymał rękę we włosach zmarłej.
— Uderzono ją w głowę czymś bardzo ciężkim: młotkiem, kluczem francuskim, ołowianą rurą — skąd mogę wiedzieć? Przedtem bito ją po twarzy, wygląda na to, że pięścią.
— Czy może pan w przybliżeniu określić godzinę zgonu?
— Moim zdaniem, między drugą a trzecią rano. Po sekcji będzie to można określić dokładniej.
Wkrótce zjawiła się również karetka z Instytutu Medycyny Sądowej. Ludzie czekali tylko na znak, aby wrzucić ciało na nosze i odjechać w kierunku mostu Austerlitz.
— Zabierajcie ją — westchnął Moutier.
Gdy karetka odjechała, a małżeństwo które znalazło ciało oddaliło się do domu, na Placu Vintimille zrobiło się zupełnie cicho i jedyne co było słychać, to krople coraz gęściej padającego deszczu.
Ciszę przerwał Janvier.
— Przekąsimy coś? – spytał stawiając kołnierz płaszcza i kuląc się przed deszczem.
Propozycja wydawała się kusząca. Nawet jeśli nie byli głodni, to padające z góry krople nie zachęcały do pozostawania na placu.
W pobliżu przy placu Blanche znajdował się bar. Jeszcze czynny, jak wiele tego typu paryskich przybytków.
Weszli wszyscy z wyjątkiem Tony’ego, który pojechał do redakcji „Le Figaro”, by zdjęcie i artykuł w sprawie morderstwa ukazał się w porannym wydaniu, no i jeszcze miał zrobić odbitki.
Janvier zamówił zupę cebulową i oddał się jedzeniu. Senność odeszła od niego całkiem.
Za barem rząd butelek kusił swą zawartością.
Przy sąsiednim stoliku dwie kobiety jadły kwaszoną kapustę. Prostytutki, obie w wieczorowych sukniach. Margot przyglądał im się uważnie, jakby chciał wyłapać najdrobniejsze nawet różnice między nimi a ofiarą.
— Zachodzę w głowę, kim ona może być — mruknął po dłuższej chwili Janvier.
— Wieczorową suknię wkłada się tylko do teatru, do kabaretu albo na jakieś przyjęcie.
Wszyscy chyba myśleli o tym samym. Coś się tu nie zgadzało. Towarzyskie zebrania, na które wkłada się strój wieczorowy, nie zdarzają się tak często, zresztą rzadko można tam zobaczyć suknię tak tanią i sfatygowaną, jaką miała na sobie nieznajoma.
***
Było wpół do piątej, kiedy dotarli do Instytutu Medycyny Sądowej. Doktor Paul Garrel, który dopiero co nadszedł, z papierosem przylepionym do dolnej wargi, jak zawsze, kiedy miał zabrać się do roboty, wkładał właśnie biały fartuch.
— Obejrzał ją pan, doktorze? – spytał Moutier.
— Rzuciłem okiem.
Nagie ciało leżało na marmurowym blacie. Dodier odwrócił wzrok.
Doktor wciągnął gumowe rękawice i rozłożył narzędzia na emaliowanym stole.
— Państwo zostają? – spytał.
Na sąsiednim stole leżało ubranie dziewczyny, a także jeden but.