Infernalna maszyneria ożywała przed oczami lurkera. Przebywając w samotni stał się więźniem gorączki panującej wokół. Trzewia sterowca wibrowały, oddech zamieniał się w kłęby pary. Stukot i warkot maszyn sprawiał, że tętno młodzieńca przyspieszyło. Krew przetaczała się przez koła zębate rozgałęzione niczym metalowe aorty.
Mimo że miał na sobie tylko podwiniętą koszulę i spodnie, czuł się jak w piecu hutniczym. Hałas nie pozwalał mu ani na chwilę odpocząć. Zmysły szalały. Widział człowieka z wyspy.
- Skradnij moją maskę - szeptał nieznajomy.
- Musisz spłacić dług... Potrzebuję nowej skóry...
Zaczynam wariować - pomyślał Arcon. Z niepokojem spojrzał na ręce i ramiona, które wpierw z czerwonych plam formujących się w miniaturowe zony, nie wiadomo kiedy wyprysły pęcherzami i bąblami z posoką. Przywoływał całą siłę woli, ale nie był w stanie znieść swędzenia ogarniającego każdy skrawek ciała. Denis pojął ze zgrozą, że to jego krew skapywała na usta, policzki i szyję. Jak oparzony oderwał się od ściany przy której przykucnął. Rozmazał dłońmi karminowe strużki. Wnet jednak zachwiał się i legł na podłodze, która uciekała spod stóp jak pokład "Nauty" w czasie sztormu. Nie mógł nawet jęknąć, ani zawołać o pomoc. Zapadł w dziwny stan podobny do tego po katastrofie kutra. Nie wiedział dokąd podąża, miał tylko nadzieję, że kres cierpienia przyjdzie szybko. I nareszcie spotka wuja oraz ojca...