Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2015, 12:34   #50
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Dzięki dla AdiVeB i no_to_ten i Leminkainen za dialog. CDN

Posterunkowiec wstał w miarę wyspany. Po rozwiązaniu problemu z panoszącymi się gangerami, mógł się wreszcie spokojnie położyć. Nie spał jednak zbyt dobrze, sny nie dawały mu wytchnienia w tej nocy. Kiedy wstał obmył twarz w misie z lodowatą wręcz wodą, orzeźwiając trochę ciało i umysł. Założył świeże spodnie i kurtkę, która nie wyglądała tak źle, bo wczoraj osłonił ją długo płaszcz. Spodnie mundurowe i płaszcz zostawił do prania, miał nadzieję, że wieczorem będą czyste. Z plecaka wyciągnął narzutę ghillie, która w lesie mogła mu się bardziej przydać i upstrzył ją kawałkami szmat i sznurków w kolorach ciemnoszarego, brązowego i różnych odcieni zieleni, przynajmniej takie kolory zaobserwował wczoraj podczas wędrówki do Cheb.

Przejrzał sprzęt, który zamierzał zabrać ze sobą idąc na posterunek. Spakował broń do do pokrowca na snajperkę, a zapasowe magazynki załadował do torby medycznej. Jakiś prowiant, lina, kompas i zapalniczka. Nie zamierzął się obciążać za nadto. Karabinek szturmowy przypiął do zawieszenia taktycznego.

Resztę ekwipunku spakował w sporych rozmiarów plecak. Postanowił, że zostawi go w depozycie na posterunku. Przyjrzał się wczoraj wnętrzu komisariatu i było urządzone sałkiem solidnie, pomijając przedwojenną biurokrację Daltona, to jedna musiał przyznać nadętemu dupkowi, że znał się na swojej robocie. Choć nie bardzo wiedział, co ma zamiar zrobić z więźniami, trzymał już w areszcie kilkanaście osób, a każdą z nich musiał nakarmić. Byle jak ale zawsze, a w Cheb ostatnio z prowiantem nie było za ciekawie. Taszcząc wielki plecak na dół, czuł już ze szczytu schodów smakowity zapach dochodzący z zaplecza. Skierował swoje kroki ku ladzie, za którą stał niezmiennie Jack:
- Zaraz podamy śniadanie - przywitał go rzeczowo barman, lekko poziewując jeszcze.
- Przyda się - równie, krótko odpowiedział Lynx, sadowiąc się na wysokim stołku, wyciętym z topolowego pniaka. - Dużo nie brakowało, żeby była następna zadyma - komandos wziął do ręki podany mu przez Jacka talerz z parującą owsianką. Szało na talerzu nie było, ale było ciepłe i dało się tym najeść. - Kiedy ich odprowadzaliśmy na komisariat, mówili, że szukają jakichś bliźniaczek? Widziałeś kogoś takiego tutaj?

Jack wzruszył ramionami i wargami do kompletu w zgodnym geście, że nie ma pojęcia o jakie bliźniaczki może chodzić.

- Zostaw pokój dla mnie, na następną dobę - zwrócił się do właściciela Łosia - pewnie wrócimy po południu ze zwiadu, więc nie będę już się za czymś innym rozglądał. Jak zdążę to wyskoczę z Yeleną po szyby, mówiła, że będzie tutaj. Też tu mieszka?

Tym razem rudy właściciel lokalu pokiwał głową uśmiechając się lekko. - A właściwie to gdzie idziecie? I z kim? - spytał.

- Gdzieś za miasto, było poźno już wczoraj, nie rozpytywałem Daltona za bardzo. Wyobrażasz sobie, że nie ucieszył się z widoku tych palantów - zażartował. - Ciekawe na długo mu żarcia starczy dla tych aresztantów. Już więcej nikogo do celi nie zmieści, taki ich tam napchane.

- Za miasto? Oo… To widzę coś nie standardowego… - Jack zdawał się trochę zdziwony ale chyba niezbyt przejęty. - Nie wiem co z nimi zrobi ale pewnie nie będzie ich trzymał zbyt długo. Z prowianetem wszędzie tu krucho. - dodał po chwili namysłu.

- Jak ich wypuści, nieważne czy tych nowych czy Runnersów, to w dwa tygodnie będziey mieli skurwieli z powrotem, tylko będzie ich więcej i będą bardziej wkurzeni, Jack - skomentował Lynx.

Lynx skinął głową w kierunku dwójki Huronów, którzy siedzieli przy tym samym stoliku co wczoraj wieczorem: - Długo już u Ciebie mieszkają? Wczoraj towarzystwo widzę im pasowało - pochłoną kolejną porcję owsianki.

- Nie. Wczoraj przyjechali i na razie był z nimi spokój. Dobre napiwki dają. Myślę, że dziś wyjadą - spojrzał w tym samym kierunku co Lynx ale widać było, że nie żywi jakichś specjalnych uczuć do kolejnych gości w swoim lokalu.

- Do zobaczenia po południu - podniósł z podłogi plecak, zarzucając go na plecy i biorąc w ręce pokrowiec z bronią. Na odchodne skinął Jackowi głową i ruszył w kierunku posterunku policji Cheb.

- Powodzenia - uśmiechnął się na koniec Rudy i machnął mu ręką z wyciągniętym ku górze kciukiem.

Ruszył w kierunku komisariatu, idąc oglądał mieścinę i sprawdzał jak wiele zmieniło się przez ostatnie pół roku. W sumie sporo, ale był to raczej wynik prowadzonych w zimie walk. Na posterunek dotarł na zakończenie ceremonii wręczenia odznaki dla Nico. Zagadał do zastępcy szeryfa Ericka i zostawił w depozycie u niego swój plecak i graty, których nie zamierzał zabierać ze sobą na zwiadowczą wyprawę. Przewrócił oczami, kiedy młody kazał mu podpisać protokół przekazania, w końcu wszystko musiał się zgadzać. Po odbiór miał przyjść z tym papierkiem. Wyszedł na zewnątrz i zobaczył Sandersa, który podjechał wozem i tą blondwłosą zastępczynię, Nico, którą dopiero co mianowali. Podszedł przywitał się i zaczął ładować swoje graty na wóz.

Kiedy Walker doszedł do posterunku, zauważył jak ekipa łowiecka już się pakuje. Był z nimi Lynx, w sumie czemu nie. Chłop miał doświadczenie bojowe i mógł się przydać. Rzucił swoje toboły na wóz, torbę i granatnik. Karabin zatrzymal przy sobie przewieszony przez ramię. Skinięciem głowy przywitał się z Lynx’em i resztą:
- Zaczekamy jeszcze chwilę na Brennan’a i wtedy możemy ruszać... – spojrzał po kolei na wszystkich i to co mieli przy sobie – Hmm... jak tam wczoraj? Spokojnie spędziliście resztę wieczoru? - spojrzał na Nico.

- Nie było najgorzej - odparł Lynx. - Specjalizujecie się z Dave’m w polowaniu na maszyny Molocha? Dość daleko od Frontu wywędrowaliście - przerwał pakując na wóz pokrowiec z bronią - na Froncie też pewnie byliście? Walczyliście u kogoś, czy na własny rachunek? Trochę czasu tam spędziłem, możliwe, że gdzieś się mineliśmy?

- Dawne czasy, nie ma co ich wspominać… raczej się nie minęliśmy, ja żyłem na froncie będąc już małym brzdącem… ale już dobre 5 lat temu opuściłem pas przyfrontowy. Teraz działam z Dave’em na własny rachunek… ludzie co nie zwykli walczyć, ani nawet patrzeć na metalowe puszki są w stanie zapłacić naprawdę sporo żeby ten problem został rozwiązany za nich… i tak od zlecenia do zlecenia, ot życie lufy na sprzedaż… a ty co robisz tak daleko od frontu? Urlop? Sąd wojskowy? Dezerter? Znudziło się? - zakończył pytająco Walker ładując spokojnie i troskliwie swój granatnik bębnowy

- Skończył mi się kontrakt, ot co. Mówisz, że urodziłeś się na Froncie, pracowałeś tam, pewnie z Posterunkiem miałeś sporo do czynienia? - ciągął pytanie.

Gordon skończył na spokojnie ładować przeciwpancerne do granatnika, odwrócił się i kiwnął głową na słowa Lynx’a:
- Tak… można powiedzieć że bywałem raz czy dwa w Wędrownym… nie nazwałbym tego co prawda “sporymi” relacjami - złapał się odruchowo za prawe ucho, mocniej naciągając czapkę polarową, odwrócił się wreszcie w stronę Lynx’a wyciągając papierosa i kiwnął do niego głową - A ty? Posterunek czy Nowojorska? - odpalił papierosa.

- Posterunek, ale wracając do tego co mówiłeś. Pracowałeś jako prywatny kontraktor i mówisz, że byłeś w Wędrownym Mieście? Wnioski mam dwa, albo wasza ekipa, bo zakładam, że nie pracowałeś sam, była tak dobra, że mieliście wysoki status dostępu i zrobiono wyjątek dla Was i wpuszczono do Miasta, albo kłamiesz i mogłeś być góra w jakimś wysuniętym checkpoincie. - Uniósł ręce w geście obrony: - Bez obrazy, ja nie oceniam, twoja sprawa.

Gordon kiwnął głową i rzucił:
- Tak, to moja sprawa i bez również bez urazy… trochę za krótko się znamy żeby się dzielić tu teraz swoimi historiami… jak chcesz, usiądziemy wieczorem do flaszki czegoś mocnego i pogadamy, ale nie teraz. - Walker uśmiechnął się - Swoją drogą, masz rację moja ekipa była aż tak dobra… niestety do czasu… - kiwnął głową negująco. - A Posterunek to tylko krótki epizod mojego nędznego życia… pamiątkę po tym epizodzie jednak mam do dzisiejszego dnia…

“Łże jak pies” - pomyślał Lynx. Mógł na palcach jednej ręki policzyć przypadki, kiedy osoby z zewnątrz dostawały się do Miasta. Nawet jeśli, to środki bezpieczeństwa były tak ostre, że goście nie do końca zdawali sobie sprawy gdzie są naprawdę. Postanowił, że nie będzie sobie zaprzatał tym głowy teraz, tamte czasy miał już za sobą. Jednak niewiarygodna historyjka Gordona, nie sprawiła, że zaufał mu bardziej. Musiał przyznać, że samo nazwisko obiło mu się o uszy, ale nie potrafił przypomnieć sobie dokładnie w jakiej sprawie czy kontekście. Zmienił temat: - Ta maszyna, co wdzieliście jej ślady, macie jakieś przypuszczenia co to jest?

Spojrzał na Lynx’a podejrzliwie, przed chwilą jeszcze był taki ciekawy, nieważne, i tak niezbyt go to interesowało kto mu tu wierzył a kto nie, najważniejsze było to, że polowali na maszyny, a w tym nie mają tutaj równych:
- Coś małego - rzekł Walker wypuszczając jednocześnie kłąb dymu - małego w sensie jakiś dziwny Łowca… sęk w tym że Łowcy nieczęsto wędrują pojedynczo… są dwa wyjścia… albo ten się jakimś cudem zgubił i stracił łączność z “matką” albo wdepniemy w niezłe gówno… jest jeszcze kilka kwestii których nie mogę zrozumieć… jak na przykład to dlaczego… dlaczego akurat tutaj? Co tutaj takiego jest oprócz… nie oszukujmy się… zabitej dziurami mieściny. Szeryf wczoraj zapierał się że oprócz nietuzinkowej społeczności nic tu nie ma… dalej nie potrafię sobie tego jakoś logicznie poukładać… jakbym więcej wiedział o tych terenach to bym potrafił znacznie zawęzić spektrum podejrzanych… albo chociaż określić ilość…

Pokiwał głową, że rozumie: - Łowca, przynajmniej moim zdaniem, może być osłoną dla jakiegoś mniejszego robota, jeśli wykluczymy wątek ze zgubieniem się i odłączeniem od Żółwia. Zakładałbym najgorsze, to znaczy, że maszyny mają jakiś cel w byciu tutaj. Może Stalowy Skurwiel chce po prostu nabyć informacji o tym terenie i przysłał mały rekonesans. Jeden skoper kiedyś mi opowiadał, że pojawiły się małe roboty, co wyciągają z ludzkich mózgów informacje. Co prawda, był pijany w trupa, kiedy to opowiadał, ale wolałbym by nie miał racji. Słyszeliście kiedyś o czymś podobny? - zapytał, postanowił nie wyrywać się ze swoją wiedzą. Trochę walczył na Froncie i z Maszynami, jakieś doświadczenie posiadał, ale wolał nie ujawniać wszystkich swoich atutów.

- Nie wiem… nie wierzę we wszystko co mi ktoś opowiada… wierzę w to co przeżyłem sam… a prawda jest taka że żadnych maszyn by tu nie było jakby nie było tu niczego co mogłoby zainteresować… Stalowego Skurwiela. - Walker polegał tylko i wyłącznie na swoim doświadczeniu i nie miał zamiaru niczego kryć. Na froncie mógł walczyć każdy kto sobie tam polazł… ale mało kto wręcz sam pchał się by poubijać kilka metalowych suk. Miał jednak bardzo ambiwalentne uczucia co do tego “polowania”. Za dużo niewiadomych… za dużo niepewności, trzeba było jak najszybciej zawęzić opcje - Czyli nie wiadomo naprawdę dlaczego Moloch może się interesować się waszym Cheb?

Wzruszył ramionami, zastanawiając się nad słowami Gordona: - Zawsze ich celem były duże ośrodki przemysłowe, kopalnie, elektrownie i tym podobne. Często bazy wojskowe czy centra naukowe. A tutaj? Nie mam zielonego pojęcia, chyba, że… - zastanowił się chwilę nad słyszanymi plotkami… - ponoć na Wyspie - wskazał ręką mniej więcej kierunek - jest jakieś laboratorium czy schron. Nie wiem dokładnie, miejscowi o tym za dużo nie mówią, a ponoć sam ten teren jest skażony przez jakieś biologiczne gówno. Nigdy tam nie byłem, chyba w okolicy to jedyna taka “atrakcja”.

Gordon spuścił łeb ze zdenerwowania, jednak po chwili podniósł wzrok i spojrzał na Lynx’a:
- I teraz… teraz wszystko zaczyna mieć sens… trafiłeś w dziesiątkę z tą informacją… gdzie ten cały grajdołek jest? Jak daleko stąd? Musimy jak najszybciej znaleźć ślady, podążyć nimi i stwierdzić czy ta teoria się zgadza… - pokiwał głową w geście uznania w stronę Lynx’a - Szkoda że szeryf od razu nie powiedział że coś takiego tu jest… - spojrzał w stronę jego pomocników - Rozumiem że mi nie ufa, ale to akurat jest dość kluczowa informacja dla całego tego przedsięwzięcia…

Nico wzruszyła ramionami.
-W okolicy wszyscy o tym wiedzą ale tak naprawdę to każdy gówno wie, zapytaj kogokolwiek a powie ci co innego.*

- Przynajmniej posłuchamy ciekawych opowieści, takie zawsze ubarwiają drałowanie w błocie za maszynami - Brennan wyglądał na wypoczętego. Może to kwestia tego, że wczorajszą sytuację w knajpie udało się względnie pokojowo rozwiązać. Może dlatego, że pierwszy raz od dawna spał pod dachem, że zjadł, czy też przez to, że nie był już upaprany pomarańczowym pyłem. Co by to nie było, uśmiech na jego twarzy zdradzał pogodny nastrój. Little things matter. Przez ramię przewiesił wyrzutnię, która wczoraj przykuła uwagę nieproszonych gości. Miał nadzieję, że nikt nie potraktował na poważnie jego opisu działania EMP, nie chciał żeby patrzono na niego jak na psychopatę palącego ludzi żywcem.
- David - wyciągnął dłoń w stronę Nico - Gratuluję nowego stopnia.

Gordon kiwnął głową: - Jest i on… dobra możemy ruszać. - odwrócił się i mruknął sam do siebie - laboratorium w pizdu… jebany schron… wiedziałem, po prostu wiedziałem…

Lynx pokręcił głową: - Nie ma co się zastanawiać do przodu, jak mówiła Nico, tak naprawdę nikt z Cheb nie wie co jest na tej wyspie. Może to być przyczyną a może i nie. Jedźmy sprawdzić te wasze ślady - wskazał na niebo - pogoda nie zapowiada się ciekawie.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline