Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2015, 19:03   #14
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Garet najwyraźniej nie był do wiejskich warunków przyzwyczajony aż tak, jak początkowo sądził. I z tego też powodu wycie jakiegoś Burka, w którym najwyraźniej obudziła się krew wilczych przodków, postawiło go na nogi. A dokładniej - sprawiło, że usiadł, chwytając odruchowo za leżący pod ręką miecz.
Przez dłuższy moment wpatrywał się w otaczający go mrok i wsłuchiwał się w odgłosy nocy.
Kundel zawył raz jeszcze - albo do księżyca, który przez szczeliny w wypaczonych drzwiach zaglądał do stajni, albo do krewnych, którzy gdzieś daleko urządzali sobie polowanie - i ucichł. Kolejny pies coś mu odszczeknął, po czym zapanowała cisza. Względna cisza, bowiem życie nie zamierało po zachodzie słońca.

Garet przeciągnął się, po czym rozejrzał się dokoła... i czegoś mu zabrakło. A raczej kogoś. Jego towarzyszka podróży zniknęła.
Mogło być wiele tego powodów. On sam, zdarzało się, szukał w środku nocy ustronnego miejsca. A niekiedy chciał po prostu popatrzeć w niebo i sprawdzić, co zapamiętał z lekcji astronomii.
Oczywiście mogła też i lunatykować. W końcu była pełnia, a to ponoć sprzyjało “dzieciom księżyca” w ich nocnej działalności.
Nie wierzył co prawda, by Rubin była dotknięta tą przypadłością (przekleństwem, jak to określali niektórzy mniej uświadomieni), ale i tak założył buty i wyszedł na zewnątrz by sprawdzić, czy dziewczyna nie spaceruje czasem po kalenicy.
Nie spacerowała.
Po okolicy również się nie kręciła, więc Garet zrobił jedyną rozsądną rzecz, jaką mógł zrobić - wrócił do stajni i położył się. Wszak nie mógł biegać po wiosce i wykrzykiwać na całe gardło imię dziewczyny. Musiał poczekać w miarę cierpliwie do rana.
- Cierpliwość to moje drugie imię - mruknął, które to słowa (sam przyznawał) nie do końca zgodne były z prawdą, chociaż Garet starał się nad sobą pracować. - Ćwiczenie czyni mistrza - dodał filozoficznie, po czym położył się. W końcu prędzej czy później Rubin powinna wrócić, skoro pozostawiła swoje bagaże i wierzchowca.

W nocy czas mijał zdecydowanie wolniej, niż w ciągu dnia. Zwłaszcza wtedy, gdy człowiek stara się nie zasnąć, mimo zmęczenia spowodowanego podróżą.
Nie pierwszy to był raz (i z pewnością nie ostatni), gdy w nocy musiał czuwać.
Nie pierwszy to był raz (a i zapewne nie ostatni), gdy przyczyną owego nocnego czuwania była piękna kobieta.
Co prawda finał tego oczekiwania z pewnością nie byłby “standardowy”, ale i tak Gareta ciekawiło, co takiego będzie miała Rubin do powiedzenia. Jeśli zechce cokolwiek powiedzieć, bowiem on sam nie zamierzał jej wypytywać.
Gorzej by było, gdyby jednak Rubin nie wróciła, bowiem Garet nie miał zielonego pojęcia, gdzie miałby jej szukać. Musiałby pewnie wynająć jakiegoś myśliwskiego psa i ruszyć na poszukiwania.

Świt już się zbliżał, gdy nagle cała stajnia zatrzęsła się, jakby nagle w jej ścianę uderzył porywisty wicher.
Garet zerwał się na równe nogi i z bronią w dłoni wybiegł na zewnątrz, żegnany rżeniem przerażonych koni. Być może powinien zadbać o zwierzęta, ale stajnia jeszcze nie runęła, a on wolał się na własne oczy przekonać, co było powodem tego wstrząsu. Tudzież tego, że w wiosce rozszczekały się psy, zanosząc się panicznym ujadaniem.

Pech chciał że właśnie w tym momencie Rubin postanowiła powrócić, znienacka pojawiając się przed Garetem i tylko cudem unikając ostrza które trzymał w dłoni.
- Na bogów… - wyrwało się dziewczynie gdy z wątpliwym wdziękiem doświadczyła nazbyt bliskiego spotkania z ziemią. - Nic ci się nie stało? - dodała po chwili, wiedząc że cała wina za owe niefortunne zderzenie po jej stronie leżała. W końcu to jej brak uwagi omal nie doprowadził do zawalenia się stajni. O tym wszak raczej nie miała zamiaru informować swego towarzysza.
- Prócz tego, że omal nie zostałem stratowany, to nic - uśmiechnął się Garet, robiąc krok do przodu i wyciągając pomocną dłoń. - Nic sobie nie odbiłaś? - spytał, pomagając dziewczynie otrzepać się z kurzu.
- Nie - odparła zgodnie z prawdą. Wyjaśnianie że ledwie poczuła ów upadek nie wydawało się jej dobrym pomysłem dlatego też zamiast marnować zbędnie oddech, zajęła się doprowadzeniem swego wyglądu do stanu sprzed nieoczekiwanej konfrontacji z ziemią. Szczęściem krótka tunika nie ucierpiała zbytnio dzięki czemu nie musiała tak od razu myśleć o zmianie odzienia. Odrobina kurzu jeszcze nikogo nie zabiła, a i ten w dość szybkim tempie opuścił jej odzienie.
- Czyżbyś się szykował na odparcie bestii? - zapytała, wskazując na miecz.
- Coś w każdym razie narobiło rabanu - powiedział. - I obudziło wszystkie chyba kundle we wsi. Czyżby bestia stała się taka bezczelna, ze przylazła w odwiedziny?
- To jest możliwe. Wszak nie może wiedzieć o naszej tu obecności więc zapewne przyszła wybadać czy możliwym jest porwanie kolejnej ofiary. - Rubin czuła się nieco źle z owym kłamstwem na ustach jednak szybka obietnica że kiedyś mu za nie wynagrodzi podziałała niczym balsam na jej sumienie. Nie żeby jakoś bardzo jej uwierało… - Może winniśmy to sprawdzić?
- Tak chcesz iść? Zadusić bestię gołymi rękami? - spytał z umiarkowaną ironią Garet.
- Oczywiście że nie - oburzyła się Rubin. - Wezmę tylko miecz i możemy ruszać. Nawet jeżeli bestia już uciekła to może na jakieś ślady trafimy.

Po paru chwilach byli na zewnątrz.
Blade światło budzącego się świtu niezbyt pomagało w wyszukiwaniu jakichkolwiek śladów, ale czegoś takiego nie można było przeoczyć.
Rubin z całych sił starała się nie wyglądać na przerażoną aczkolwiek miała wrażenie że udało się jej to osiągnąć tylko w pewnym stopniu. Wedle jej mniemania zdecydowanie nie wystarczającym. Tym bowiem w co wpatrywał się Garet był odcisk łap smoczych. Jak mogła być tak beztroska, tego nie wiedziała, teraz jednakże miała na głowie poważny problem. Prawdą bowiem było, że smoków od lat nie widziano jednak w pamięci ludzkiej mogło się zachować dość wspomnień, by nakierować Gareta na właściwe tory. Wtedy zaś to nie na bestię polowanie się rozpocznie, a na smoka. Gdy na dodatek wieść się rozejdzie…
- To… interesujące - zaczęła niepewnie, przenosząc przy tym wzrok na swego towarzysza.
- Prawdziwa bestia - powiedział cicho Garet, nie odrywając wzroku od wielkiego śladu. - A już myślałem, że wieśniacy przesadzają.
- Tylko gdzie się podziała? - rozejrzał się dokoła. - Wszak nie rozpłynęła się w powietrzu. Nie widziałaś jej?
- Nie miałam tej przyjemności - odparła zapytana, zresztą zgodnie z prawdą, gdyż lustra pod ręką nie było więc nijak zobaczyć siebie stojącą w owym miejscu nie mogła. - Nie sądzę jednak by to ta sama bestia była o której wieśniacy prawili. Może zapytajmy ich o to, szczególnie zaś owego Groma, co to ją ponoć na własne oczy widział.
Już wieków nie była posądzana o kradzież dzieci, a i wtedy były to tylko wygłupy młodzieży bardziej niż faktyczne porwania. To, że nie wszystkie do wiosek wróciły, to już nie jej wina była…
- Zapewne wystarczy troszkę tylko poczekać, bo ruch się w wiosce robi coraz większy - stwierdził Garet.

Czy przyczyną poruszenia we wsi był alarm, podniesiony przez psy, czy też wieśniacy wstawali z kurami (a ze dwa-trzy koguty też się odezwały, pianiem witając nowy dzień) - trudno było ocenić. Wnet kilka osób koło chat krzątać się zaczęło, przy okazji psy uspokajając, tudzież rozglądając się po okolicy, szukając powodu, dla którego podwórkowi stróże takie larum podnieśli.
Wkrótce też ciekawe spojrzenia zaczęły lądować na dwójce przyjezdnych co to stali przed stajnią wójta i zdawali się wzrokiem szukać kogoś, gdy zaś nie szukali to wpatrywali się w ziemię pod nogami jakby tam coś niezwykłego widzieli. Wieśniacy jednakoż nie wydawali się zbytnio chętni do podejść i zapytania czy czego nie trzeba. Miast tego zajmować się poczeli sprawami własnymi, najwyraźniej zostawiając sprawę przyjezdnych wójtowi. Ten zaś pojawił się po czasie niedługim, widocznie przez kogoś zawołany.
- W czym… - zaczął usłużnie, kłaniając się przy tym do ziemi i zamierając w tej pozycji z oczami wlepionymi w kształt jaki się przed nimi rysował. - Na wszystkie świętości… - jęk wyrwał się z ust jego, pełen trwogi i niedowierzania.
Rubin, której to spieszno było by oczyścić swe imię, podeszła do biedaka by swą obecnością strach jego, gołym okiem widoczny, nieco pomniejszyć. Głos jej też nabrał cieplejszej nuty gdy zapytała:
- Widzieliście wcześniej takowy ślad? - Nie oczekiwała przy tym twierdzącej odpowiedzi, przez co zdziwiła się niepomiernie gdy mężczyzna skinął głową.
- Dawno to było alem widział. Dzieckiem wtedy byłem… To ślad smoczej łapy, daje sobie rękę uciąć jeżeli jest to cokolwiek innego. Widoku takiego łatwo się nie zapomina. Tylko po jakie diabły bestia ta miałaby do naszej wioski zawitać? Nie dość to że mamy tą która porywa dzieci to jeszcze nowa nam na karki wlazła. Przecie my prości, biedni ludzie. Po kiego by smok takich jak my miał nawiedzać…
Za głowę złapał się biedaczyna i z przerażeniem jawnym spojrzał wpierw na stojącą przy nim niewiastę, potem na jej towarzysza.
- Smoki pono na złoto i na dziewice są łase - powiedział Garet. - Złota pewnie niewiele by tu uświadczył.
A że wioska mała, to pewnie i dziewice wnet by się skończyły, pomyślał. Prawdę mówiąc nie bardzo wierzył w zamiłowanie smoków do dziewic. Niektórzy powiadali, że przez taką właśnie dietę wymarły. A na kogo polowały smocze damy? I jak niby miałyby to sprawdzać?
- Głupie gadanie - oburzyła się Rubin, do żywego urażona takim pomówieniem. Dziewica, czy też nie dziewica, mięso taki sam smak miało. Złota zaś miała więcej niźli zdolna by była wydać do końca swego istnienia. Prawdy w owych twierdzeniach było tyle co smoków - niewiele.
- Smoki wyginęły, każdy o tym wie… Gdyby zaś jakowyś przetrwał to przecież nie spacerowałby sobie beztrosko wszem i wobec oznajmiając swoje istnienie. Ktoś żarty sobie z ludzi robi, ot co.
Gniew, całkiem uzasadnienia nie mający, brzmiał w jej głosie i widoczny był w postawie, która jasno dawała znać że lepiej by było nie sprzeciwiać się jej słowom, a najlepiej pierzchnąć gdzieś, gdzie spojrzenie owej niewiasty nie było w stanie człeka dosięgnąć.
Wójt już, już rzec miał coś, jednak w porę się powstrzymał, niepewnie spoglądając na Gareta, u którego najwyraźniej zamierzał ratunku szukać.
Stojący za plecami Rubin Garet pokręcił lekko głową, dając wójtowi znak, by lepiej nie próbował uzasadniać swych racji.
- Bestia była widziana i szkody wyrządziła - powiedział - zaś smok mniemany to tylko odcisk w piachu. Dopóki smoczysko po łupy jakoweś nie przyjdzie, to trzeba się bestią zająć co dzieci porywa. A ten ślad to najlepiej zetrzeć, żeby gadanie się po wiosce nie rozeszło.
Co Rubin miała do smoków, to postanowił wyjaśnić kiedy indziej, najlepiej daleko stąd. Z drugiej strony ślad, a obok i drugi, wyglądał nad wyraz prawdziwie. Sam by się dał na to nabrać, bowiem widział takie. Nie odciski czy ślady, ale rysunki w księgach. Ten, co ślad zostawił, albo był pokaźnych rozmiarów smokiem, albo znał się na rzeczy.
- Zjemy coś i wyruszymy, by z bestią się zmierzyć - dodał.
Rubin taki plan jak najbardziej pasował. Tym bardziej, że rozmowę o smokach odsuwał na plan dalszy.
- Zatem postanowione - odparła z uśmiechem na ustach. - Umieram z głodu… - co mówiąc spojrzała z nadzieją na wójta.
- A tak… śniadanie… - mężczyzna najwyraźniej nie był pewien jak winien postępować z kobietą, u której humory z taką szybkością ulegały zmianie. - To ja proszę do chaty.
 
Kerm jest offline