Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2015, 12:23   #42
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Elfka z wyraźną dezaprobatą przyglądała się ptaszysku wykorzystującemu jej malowany wóz jak byle popiersie, na którym można usiąść, podnieść ogon i dać do zrozumienia co się myśli o uchwyconym w kamieniu władcy. Może i nie był jednym z miastowych gołębi, co to sobie najbardziej ulubiły tego typu rozrywkę, ale kto tam wiedział jak właściciel go wychował. A po kilku dniach w Grauburgu Eshte już nie oczekiwała zbyt wiele po jego mieszkańcach.

Zapominając na moment o krasnoludach, podskoczyła ku swojemu domkowi na kołach i machając rękami zakrzyknęła z groźbą syczącą między jej zębami -Won stąd! A kysz! Bo wypcham, sprzedam i skończysz u kogoś nad kominkiem, obsrańcu!

Ptaszysko nic sobie robiło ani z paniki ptasich pupilków artystki, ani z krzyków i gestów samej kuglarki. Patrząc z góry na Eshte, dosłownie i w przenośni, ptak dostojnie maszerował po dachu jej wozu tuż nad krzyczącą elfką.

Mogło to być zaskoczeniem dla tych kilku nielicznych osób, w których towarzystwie elfka się obracała, lecz Eshte nie była kobietą o anielskiej cierpliwości. Tak, tak, należało to w końcu przyznać - nie została obdarowana stalową samokontrolą swoich długouchych przodków. Dlatego to bezczelne wyzwanie rzucane jej przez ptaszysko sprawiło, że zacisnęła dłonie tak mocno, aż zbielały jej kłykcie. Oczy zaś błysnęły gniewem. Nie będzie jakaś tam NATURA sobie z niej tak jawnie drwić!

-Oskubię Cię, kurczaku! -warknęła i bez dłuższego namysłu zaczęła się wspinać na swój wóz. Miała w tym wprawę. Dach, kiedy nie był oszpecony przez ptaszyska spełniające na nim jeden z dwóch swych celów życiowych ( i nie chodziło jedzenie, tylko o ten drugi ), był idealnym miejscem na rozmyślania pod nocnym niebem, z fajeczką przyjemnie pykającą w kąciku ust. Lub butelczyną czegoś niekoniecznie smacznego, lecz uderzającego do głowy eksplozją niemądrych myśli.

Każdy normalny ptak winien zareagować paniką na widok wspinającej się na dach elfki. Ten po prostu ją ostentacyjnie zignorował i kolebiąc się na krótkich nóżkach nie przystosowanych do płaskich powierzchni udał się ku centrum dachu jej domku na kółkach.

Natomiast widok kuglarki wspinającej się na dach swego wozu, bynajmniej nie został zignorowany przez krasnoludy, które przyglądały się temu za zaciekawieniem, rechocząc ze śmiechu i obstawiając między sobą to czy Eshte pierwsza zleci z dachu czy też ów ptak.

Elfka ani słowem nie zareagowała na swoją przypadkową widownię, ani palcem nie kiwnęła, aby temu czy drugiemu ( albo drugiej, nie do końca rozumiała damsko-męskie zawiłości pośród krasnoludów ) postawić brodę w płomieniach. Dumnie zignorowała ich istnienie. Na tylko ten jeden moment oczywiście. Potem zajmie się i nimi, lecz teraz oczkiem w jej gniewnej głowie było to zuchwałe ptaszysko.
Wspięła się na dach, w czego trakcie jedynym problemem było zbytnie wypinanie tyłka, lecz obyło się bez wstydliwego upadku. Z krótkim, zwycięskim „Ha!” stanęła na równe nogi i nareszcie spojrzała z góry na tego opierzonego szczura. Wyszczerzyła się do niego drapieżnie -Zaraz przestaniesz być taki zadowolony z siebie..
I ruszyła ku niemu. Jeden krok, drugi, z rękami przygotowanymi do pochwycenia intruza lub przegonienia go ze swojego własności.

Sokół zaś rozłożył dumnie skrzydła, wbił się do chaotycznego lotu i… zaatakował zaskoczoną takim obrotem sprawy Eshte uderzając ją ciężarem swego ciała prosto w pierś. Elfka straciła równowagę i z impetem upadła na pośladki, wzbudzając niewątpliwie rechot krasnoludów swym łupnięciem zadkiem o dach wozu. Tym bardziej zaskoczona była faktem, że uderzając o jej ciało biały drapieżnik eksplodował rozrzucając naokoło pierze i … upuszczając list wprost na dach jej wozu, pomiędzy jej uda. Zaś samo białe pierze rozsypywało się w pył, który znikał na jej oczach. Tak więc wkrótce jedynym śladami po skrzydlatym intruzie były: ów list, obolała pupa i pokładające się ze śmiechu brodacze.

Splotła wygodnie nogi, jak gdyby to wszystko było zaplanowane i naprawdę miała ochotę posiedzieć na dachu swego wozu. Taki był plan od samego początku, a ptak.. no, on jej tylko w tym pomógł. Pośladki też jej wcale, ale to wcaaaale nie bolały. W końcu była akrobatką, potrafiła złagodzić każdy upadek. Jak kot! Musiała tylko chwilę.. chwilę tutaj posiedzieć. Właśnie tak. Miasto wyglądało zupełnie inaczej z takiej perspektywy, a przede wszystkim powietrze wydawało się mniej brudne.
Zerknęła w stronę krasnoludów i zamachała w ich stronę ręką. Nie w powitaniu, raczej.. w geście co najmniej niosącym za sobą groźbę. Dodatkowo popartą słowami padającym z ust kuglarki -Wami też się zaraz zajmę, brodacze!

Póki co jednak sięgnęła po list. Przede wszystkim, aby poznać właściciela tego krnąbrnego ptaszyska i z tą wiedzą móc zrobić mu coś paskudnego. Reszta zawartości listu była drugorzędna.
Gdy rozpieczętowała zwój, krasnoludy zaczęły się rozchodzić, nic sobie robiąc z grożącej im przed chwilą elfki. Wszak wszyscy oni mieli pilne zajęcia, a Eshte najwidoczniej nie planowała już zrobić nic zabawnego.
Zaś sam list był napisany starannie i ładnym pismem. Widać, że ów nadawca listu był wykształcony.

Cytat:
Droga Eshtelëo,
przykro mi że nie odwiedzę cię rankiem. Niestety zostałem pilnie wezwany do Zamku Gerstein i jak się okazało na miejscu, z ważnego powodu. Nie mogę powierzać pergaminowi takich spraw, więc niech ci wystarczy świadomość że sytuacja jest poważna, a nieroztropność władcy Hellmsiru może ją uczynić naprawdę niebezpieczną. Utknąłem w zamku i nie mogę go obecnie opuścić. Nie mogę więc pomóc ci w tej chwili. Niemniej Gersteinowie wiedzą już o obecności Pierworodnego w mieście i rozpoczęło się na niego polowanie. Może to wystarczy, by odciągnąć jego uwagę od ciebie. Bądź jednak ostrożna.

Puchacz
No pięknie. Teraz już wiedziała, kto jest autorem tego listu, co wcale nie ułatwiało jej sytuacji. Wprost przeciwnie. Wydawała się ona komplikować coraz bardziej.

Subtelny zapach palonego papieru uniósł się powietrzu. Towarzyszące temu drobne smużki dymu swoje źródło miały, ku żadnemu zaskoczeniu, na brzegach listu, którego to, znów bez zaskoczenia, zaskwierczały pod trzymającymi je palcami Eshte.

Tłumaczenia! Parszywiec jeden. Przesiadywał sobie teraz wygodnie w jakimś zamku, pewno obsługiwany przez cycate służki, a jedyną niedogodnością była potrzeba kiwania na nie palcami. W tym czasie ona musiała nadal chodzić z tym tatuażem migoczącym na jej szyi, nie mogła uciec poza miasto, nie mogła nawet w spokoju pomieszkać we własnym wozie! Niech on jej tu nie opowiada o utknięciu gdziekolwiek i związanym z tym trudnościach!

Powstrzymała się wprawdzie przed doszczętnym spopieleniem listu od Thaaneeekryyysta, ale przynajmniej zmięła go mściwie w dłoni i dopiero wtedy schowała do kieszeni. Później postara się z nim skontaktować, wszak musiała powyklinać to ptaszysko, którego zachowanie.. już nie do końca ją dziwiło. Sądząc po takim właścicielu, powinno być jeszcze bardziej dokuczliwe.

Przez moment rozmyślała nad wstaniem, ale po jednej próbie zrezygnowała szybko. Zatem z pozycji siedzącej zlustrowała dokładnie panoszącej się po okolicy krasnoludy, chociaż właściwie nie było po co. Wszyscy dla niej wyglądali tak samo, brody na krótkich nogach. Wycelowała palcem w pierwszego lepszego, który akurat niemądrze znalazł się najbliżej jej wozu, i zawołała bez zbędnych grzeczności -Ej, Ty! Szukam Krannega, miał tu być!

-Dyć to popularne imię w tych stronach. Któż to jest ów Kranneg?
- odezwał się jeden ze strażników pykających z fajeczki niedaleko wejścia do “twierdzy”. Krasnolud w zbroi i z brodą. Takiż sam jako i pozostałe.

Elfka wydęła lekko wargi patrząc na niego w niezrozumieniu, chociaż bardzo dobrze rozumiała o co zapytał. Nie spodziewała się jednak, że w czasie poszukiwań swego niedawnego towarzysza podróży, natrafi na taką przeszkodę, o wiele większą niż sam przysadzisty krasnolud. No bo kim właściwie był Kranneg?
Krasnoludem, to oczywiste. Miał brodę, jak każdy inny z jego rasy i umiejętnie wymachiwał toporem co.. także nie było niczym oryginalnym wśród nich. Zapewne bycie synem kowala także nie odróżniało go w żaden sposób od reszty tych kurdupli chodzących nisko przy ziemi.

-No ten.. aż takie popularne? - upewniła się Eshte, zupełnie zbita z tropu. Podrapała się po głowie okolonej barwnymi włosami -Ten Kranneg, którego ja szukam, to syn Gr.. Gruengala? Grengala? -czuła, że to imię tamtego kowala jakoś źle leży jej na języku, stąd i to pytające brzmienie jej słów, jak gdyby oczekiwała potwierdzenia od samego strażnika. A bo to może akurat to imię nie było aż tak popularne, albo sam krasnolud znany wśród swej brodatej braci? -Nowy tu jest. Ze swojej wioski przybył ze dwa dni temu.

-Aaaaaa… czyli rekrut, to do kancelarii.
- kciukiem krasnolud wskazał na wejście do “twierdzy”.- Najpierw w prawo do końca, potem w lewo, drugie drzwi po lewej z napisem “Kontrakty Najemnicze”.

-Eeee.. dobrze
-odparła kuglarka próbując zapamiętać wskazówki strażnika. Nie wiedziała właściwie czym była ta cała kance lanca. Może jakiś rodzaj rycerstwa krasnoludów? Ciężkim było wyobrażenie sobie któregoś z tych brodaczy trzymających lancę, długą wszak i podobną tym, jakie oglądała na turnieju. I jakie też utwardzała jako boska kapłanka. A jeszcze trudniejszym było powstrzymanie śmiechu na myśl o rycerzy krasnoludzie próbującym się utrzymać na galopującym koniu. Doprawdy, nagle ta kance lanca zaczęła się jawić jako niezwykle zabawne miejsce. A Eshte przydałoby się nieco śmiechu.

Nie bez grymasu wstała, a potem zeszła z wozu, oszczędzając tym razem krasnoludom powodów do pokazywania jej palcami i chwytania się za brzuchy w rubasznych rechotach. Drzemiący dotąd na schodkach Skel'kel, poderwał się nagle i zwinnie wspiął się po jej nogach, aby na końcu usadowić się wygodnie wokół szyi kuglarki. Ona zaś ruszyła w kierunku budynku, lecz wystarczyło przekroczenie jego progu, aby.. czuła się całkowicie zagubiona. Jak to było? W prawo, w lewo, czwarte drzwi i znowu w prawo?

W środku było dość ciemno… Krasnoludy jakoś nie faworyzowały dużych okien, więc niewielkie ilości światła docierały do ich siedzib. Natomiast elfy… elfy dobrze widziały w nocy, gdy świecił księżyc albo przynajmniej gwiazdy. Tu zaś świeciły jedynie drobne kaganki dostarczając jedynie tyle światła co kot napłakał. I w dodatku wszędzie się kręciły krasnoludy i te nieco mniejsze i zwinniejsze odpryski tej rasy… gnomy. Ocierały się przypadkiem o nią, mijały szybko i co jakiś czas narzekały na “długouchy słup na środku drogi”, bynajmniej nie przejmując się zagubioną elfką, która nagle znalazła się ponurym mrocznym świecie kamiennych ścian, brodatych gęb i żelaznych hełmów.
Jakimś cudem w końcu się ruszyła w prawo, lewo i czwarte drzwi… potem… coś poszło nie tak bowiem, gdy weszła zobaczyła krasnoluda siedzącego na “tronie” z opuszczonymi gaciami. A w tym jego małym pokoiku… nie było kolejnego wyjścia. Musiała się cofnąć na korytarz.

-Co się gapisz, dyć widzisz,że zajęte… pukać ciem w lesie nie nauczono głupia dziewucho?!- wrzasnął brodacz.- Wynocha stąd szpicaku!

-W lesie przynajmniej byłoby na co popatrzeć, Ty półdupcu! -warknęła przepraszająco, po czym wykorzystując całą swoją skromną znajomość etykiety i zasad dobrego wychowania, zatrzasnęła za sobą drzwi, aż zadrżał niebezpiecznie najbliższy kaganek.
Oparła się plecami o ścianę. Po chwili namysłu jednak przesunęła się dalej, aby nie być raczoną odgłosami istnej orkiestry dochodzącymi zza zamkniętych co dopiero drzwi.

Była niezadowolona. Kręcenie się po jakiejś niby twierdzy krasnoludów nie należało do jej ulubionych zajęć. Nie spodziewała się też, że znalezienie tego nieszczęsnego synalka kowala będzie takie trudne! Myślała już nawet nad porzuceniem tego pomysłu, ale przecież to nie tak, że teraz potrafiłaby znaleźć stąd wyjście. Równie dobrze mogła dalej szukać, chociaż wizje zagubienia się pośród tych zimnych i ciemnych korytarzy.. były co najmniej nieprzyjemne.

Mając dosyć otulającego ją mroku, Eshte uniosła jedną dłoń, a ta zapłonęła jak osobista pochodnia. Od razu lepiej – pomyślała sobie w duchu, choć nie było to całkowite rozwiązanie jej problemu. Po nie sięgnęła drugą ręką ku swojemu futrzanemu szalowi, którego podrapała pieszczotliwie pod pyszczkiem.
-Pamiętasz Krannega? Podróżował z nami do miasta. Taki.. taki.. no.. krasnolud -mruknęła, nie do końca wiedząc, czy fajkowy lisek w ogóle wiedział czym są krasnoludy. Musiał jednak zrozumieć sugestię kamieni, bród i skąpstwa, którą czuć było od każdego przedstawiciela tej rasy -Nie mam nic do należałoby do niego, ale.. -takie rozmawianie ze zwierzętami nie było niczym nowym dla kuglarki. Może było w tym trochę winy jej elfiej natury, ale z całą pewnością miało to związek z samotnymi podróżami, w czasie których zwierzęta były jej jednymi towarzyszami -..ale może potrafisz go tutaj znaleźć? Po zapachu?

Skel'kel coś pisnął smutno, gdy za drzwiami odbywała się wręcz litania przekleństw, z których określenie “ośla córa” było najłagodniejsze. Niemniej jej najbliższy towarzysz ( którego znalazła “o zgrozo”.. gdy była z Ruchaczem) zsunął się z jej ciała węsząc i popiskując. Po czym nagle zaszczekał po lisiemu i ruszył w kierunku jednych drzwi. Najwyraźniej zadowolony z siebie jakimś cudem wspiął się na nie po zdobieniach i owinął wokół klamki, radośnie merdając ogonem. Drzwi z mosiężną plakietką “Kancelaryja. Kontrakty Nayemnicze” wygrawerowane solidnymi krasnoludzkimi runami. Znajdowały się one po lewej stronie, bliżej zakrętu z którego tu przybyła. Nie był to jednak Kranneg którego Eshte kazała szukać swemu zwierzakowi, ale… czy to oznaczało że jej podopieczny potrafił czytać?!

Przyświecając sobie płomieniami otaczającymi swoją własną dłoń, elfka nachyliła się ku drzwiom. Mrużąc oczy oraz lekko poruszając ustami, odczytała napis postawiony pokracznym, krasnoludzkim pismem. Kance lanca! Ten widok, w przeciwieństwie do tego wcześniej znalezionego za drzwiami, rozpromienił jej twarz szerokim uśmiechem. Nie spodziewała się, że proszenie fajkowego lisa o pomoc okaże się dobrym rozwiązaniem. Widać wiele jeszcze musiała się nauczyć o tym swoim przeuroczym pieszczochu.
-Kto jest rozkosznym i mądrym futrzakiem? - zaszczebiotała do niego, jednocześnie palcami w podzięce drapiąc go za uszami. A jeśli dzięki niemu odnajdzie także i Krannega, to Skel'kel niewątpliwie zasłuży na ładny kawałek mięsa -Ty jesteś. Tak, Ty.

Wspiął się potem po jej ręce z powrotem na swoje miejsce wokół szyi Eshte, a ona mogła ująć w dłoń klamkę i nacisnąć mocno. Pukanie? Elfka nie interesowała się takimi bzdurami. Bo w końcu jaka to mogła być wielka tajemnica, którą można było ukryć w ciągu kilku sekund? Na pewno nie jakaś warta jej uwagi.

- Aaaaa…. w końcu. Ile mam czekać na te dokumenty? Połóż je tam pod łbem dzika. Zaraz je przejrzę.- rzekł brodacz siedzący za biurkiem i piszący jakiś list nawet nie podniósł spojrzenia na wchodzącą elfkę.- i przygotuj mi kawę, mocną jak bazalt i równie czarną... i gęstą, a chyżo. Inaczej zasnę przy tych kontraktach.
Krasnolud nie był tym czego się można było spodziewać po twierdzy brodaczy.






Szczupły i o ostrych rysach, z brodą ledwo zaznaczoną siwizną, bardziej przypominał jej tych wszystkich skąpych krasnoludzkich kupców, niż wojaka. I na pewno nie był Krannegiem. Sama “Kancelanca”, okazała się… hmmm… wielkim pokojem z półkami zawalonymi papierzyskami. I ze skrzyniami również zawalonymi papierami. Owszem panował tu wzorowy porządek, a na ścianach wisiały trofea łowieckie jak i topory zawieszone na tarczach. Ale poza tym Eshte czuła się bardziej u lichwiarza niż w domu kompanii najemników.

Kuglarka pośpiesznie poruszyła dłonią, gasząc płomienie dotąd liżące jej palce w zaimprowizowanej pochodni. Właściwie to wcale jej nie obchodziły te wszystkie krasnoludzkie papierzyska, i jej ogień mógł być tylko nieparzącą nikogo iluzją, ale nie chciała tutaj jakiegoś popadania w panikę tego brodacza. Potrzebowała informacji, a raczej nie wyobrażała sobie ich dostać, jeśli ten zacznie szaleńczo wrzeszczeć na widok byle płomyczka.

-E.. tego.. - mruknęła zbita z tropu. Zwykle jak wchodziła do jakiegoś pomieszczenia do zwracały się ku niej wszystkiego oczy, chociaż na próżno było w nich szukać zachwytu jej osobą. Po prostu rzucała się w oczy. Ale nie tylko to ją rozkojarzyło. Główną winę ponosiła ta dziwna, przytłaczająca.. aura, jaka tylko mogła unosić się w miejscu pełnym tajemniczej „papierkowej roboty” wykonywanej przez gburów czerpiących satysfakcję z cudzej niewiedzy. Tyle, że zwykle w takiej roli odnajdywały się kobiety, zajadające się smakołykami i krzywo patrzące na każdego mogącego im przeszkodzić w wymienianiu się ploteczkami. Cóż, w sumie Eshte ciężko było rozpoznać płeć pośród tej rasy...

-Bo ja to krasnoluda szukam -powiedziała w końcu, kiedy zebrała w sobie wystarczająco dużo sił, aby przezwyciężyć chęć zniknięcia z powrotem za drzwiami -Jednego z waszych nowych. Powiedziano mi, że dowiem się czegoś w tej waszej kancy lancy. To przyszłam.

- A w jakiej sprawie… panno…
- krasnolud uniósł głowę i zamarł w zaskoczeniu. Zamrugał oczami parę razy, jakby nie mógł uwierzyć w to co, a właściwie kogo widzi.- Raczej panny nie zbrzuchacił, co?
Podrapał się po brodzie rozsiadając wygodnie i wskazując pańskim gestem nieduże krzesełko wyraźnie jednak przeznaczone dla przedstawicieli wyższych ras. I z papierzyskami na siedzisku.- Imię, nazwisko, panny zawód. Proszę mówić zwięźle i od początku. I szybko… Nie tracimy tu czasu na towarzyskie pogaduszki.

Elfka nie kazała się dłużej prosić. Nie po tym zagubieniu się pośród mrocznych korytarzy krasnoludzkiej twierdzy. Nie pogardziłaby tez butelczyną czegoś dobrego, ale brodacz nie wyglądał na takiego, co to od ręki spełnia cudze zachcianki.
Przysiadła więc na krześle. Zaczerpnęła tchu.

-Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré -wyrecytowała bez zająknięcia, mając złośliwą nadzieję, że będzie musiał się zdrowo namęczyć, aby zmieścić jej dumnie imiona na swej karteluszce -Kuglarką jestem, przejazdem w Grauburgu. Szukam Krannega, syna.. -i znów zająknięcie się, znów objawił się niezwykły talent kuglarki do przekręcania cudzych imion -Syna Gruengala? Grengala? Kowala jednej z okolicznych wsi. Miał się zaciągnąć do tej waszej Brody.

- A w jakim celu panno kuglarko szukasz jednego z naszych pracowników?
- zapytał uprzejmie krasnolud nie bawiąc się w wypełnianie wniosku, ni też nawet próby wymawiania jej imienia. Sięgnął do jednej z kupy papierzysk i przeglądając je spytał.- I kiedy ów Kranneg mógł zostać przyjęty w szeregi naszych najemników?

Ani też nie zaproponował napitku, gbur jeden.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem