Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2015, 12:33   #43
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Mmm... - kuglarka oczy zmrużyła w zamyśleniu i wargi wydęła, próbując sobie przypomnieć kiedy właściwie przybyła z Krannegiem do tego przeklętego miasta. Dzisiejszy dzień rozpoczęty kłótnią ze strażnikami i bólem głowy, wczorajszy pełen wątpliwych atrakcji, i jeszcze ten pierwszy ze spotkaniem demona.. niby nie była tu długo, ale sprawiało wrażenie, jakby już wieczność minęła. I nie miała zamiaru się skończyć.

-No, jakoś ze dwa dni temu może -zadecydowała w końcu. Jakiś grymas przeszył jej twarzyczkę, po czym dolną częścią swego ciała powierciła się na krześle. Ostatniego wyjęła spod siebie jakieś papierzysko i odrzuciła na podłogę, miejsce dobre jak każde inne w tym pomieszczeniu -I to sprawa prywatna czemu szukam właśnie jego. To chyba nie jest zabronione, co? Przecież go nie zjem.

- Acha…
- mruknął krasnolud przeglądając papiery i przestając przez chwilę zwracać uwagę na elfkę. Przy czym pomrukiwał od czasu do czasu… “mhhhm” i “acha”. A Eshte musiała czekać.
W tym czasie drzwi się otworzyły i wszedł przez nie niosący górę papierów młodzik krasnoludzki, a bujnej rudej czuprynie i policzkach ledwie naznaczonych rudym zarostem.
Oderwało to krasnoluda od czytania i sprawiło iż obrzucił spojrzeniem wpierw elfkę, a potem młodzika. Aż w końcu wreszcie rzekł.- Odłóż je gdziekolwiek, a potem idź zrobić mi kawę.
Następnie zaś zwrócił się do elfki.- Skoro to sprawa prywatna to musi poczekać do wieczora. W tej chwili imć Kranneg jest na służbie do której go wynajęliśmy.

-Do wieczora?!
-zakrzyknęła kuglarka nie wierząc własnym uszom w to co słyszy. A przecież takie długie i spiczaste ciężko było oszukać. Wcale nie podobało jej się to co powiedział krasnolud. Nie dość, że czarownik postanowił się zaszyć wygodnie w jakimś zamczysku i ani myśleć o pomocy jej z magicznym tatuażem, to jeszcze ten gównowąchałek Pierworodny był nadal gdzieś w mieście! I mógł się pojawić u drzwi jej wozu w każdej chwili, a do wieczora było o wiele zbyt dużo czasu.

-Nie, nie, nie. To nie może tyle czekać -burknęła i niecierpliwie zastukała palcami o krzesło poszukując rozwiązania. Szybko się pojawiło, przyprawiając jej oczy o lśnienie. Ci brodacze lubili pieniądze, a ona.. ona po ostatnich występach miała przyjemnie pełną sakiewkę. Usadziła się wygodniej, a w tym ruchu wyraźnie zabrzmiały niezwykle ciążące jej monety -A może też go mogę wynająć, co?

-Toooo może być trudne. W zasadzie baron Hellsmiru wynajął większość naszych najemników. - rzekł w odpowiedzi krasnolud i nachylił się ku elfce dodając konspiracyjnie.- Ponoć w mieście jest Pierworodny, ale zachowaj to dla siebie, co by ludzie nie zaczęli samosądów na długouchych.
Po czym odsunął się dodając.- Ale… skoro panience zależy to… siedemdziesiąt pięć srebrnych tynfów za dobę.

Sie...dem...dzie...siąt… Siedemdziesiąt pięć?!
Eshte zamurowało. Tyle za jednego ochroniarza? Toż to już nie zdzierstwo, a rozbój w biały dzień! Za taką sumę mogła wynająć mały oddział żołnierzy na cały tydzień!
Brodacz chyba sobie żartował i to dodatku kiepsko.

Jakoś nie wyobrażała sobie tych brodaczy chodzących nisko przy ziemi jako błaznów, lub choćby śmieszków rozbawiających towarzystwo swymi żartami. Raczej przypominali gburów, a ich poczucie humoru było.. no właśnie, nie istniejące. Lub co najmniej niezręczne dla słuchających. Ten tutaj musiał posiadać właśnie takie, bo zamiast uśmiechu na twarzy elfki, przywołał grymas niedowierzania.

-A to jego złotem pokryliście, czy jak? -splotła ręce na piersi przyglądając się wesołkowi -A może przez te dwa dni to z niego mistrza walki toporem zrobiliście, co? Bo chyba nie każecie tyle sobie płacić za jego wątpliwe umiejętności kulinarne. Nie potrzebuję nikogo otruć, dziękuję.

-Kompania najemnicza Czarnej Brody to krasnoludzka formacja wojskowa słynąca z długiej tradycji i mająca wiele kart swej kroniki zapisanych chwalebnymi czynami.- zaczął wyjaśniać brodacz odchylając się na fotelu do tyłu. Pieszczotliwie głaskał się po brodzie dodając poważnym statecznym tonem.- Toteż nie płaci panienka jeno za topór, ale i za ową renomę. Poza tym…- przerwał, bowiem jego pomocnik wrócił z filiżanką mocnej aromatycznej kawy dla brodacza i jak się okazało z drugą przeznaczoną dla Eshte.-... obecnie wszystkich niemal członków naszej kompaniji wynajęto. Ergo… płacisz nie tylko za swego znajomka, ale też i płacisz naszą karę za złamanie umowy zawartej z obecnym klientem. Widzisz bowiem, Kranneg jest już na kontrakcie i nie możemy go tak oddać tobie, bez… uiszczenia grzywny za odstąpienie przez nas zawartej umowy. Takie jest prawo…- wzruszył ramionami ująwszy delikatnie filiżankę upił nieco aromatycznego napoju.- … a my koszty odstępstwa od umowy prawnie przenosimy na następnego klienta. W tym przypadku na ciebie, panienko.

Kuglarka nachyliła się powoli nad filiżanką przeznaczoną dla siebie, a zrobiła to w taki sposób, jak gdyby kawa była jakim robakiem. Interesującym, owszem, ale była w gotowości, gdyby ta czarna otchłań postanowiła się rzucić jej na twarz. Bo i trunek wyglądał doprawdy niepokojąco. Niczym gorąca smoła, z co jakiś czas pękającymi na wierzchu bańkami powietrza. A chociaż zapach miała niezgorszy, to jakoś nie skusiła Eshte to spróbowania.

-Obrzydliwe -burknęła, jednak to co zdawało się być określeniem dla kawy, było tak naprawdę komentarzem na sztywne krasnoludzkie zasady. Uderzyła pięścią, aż zadźwięczała filiżaneczka – I wprost nie do pomyślenia! Teraz, kiedy jakiś gównojadek długouchy chadza sobie wolno po ulicach tego miasta, powinniście pomagać wszystkim, nie tylko jakimś szlachetkom o wydelikaconych rzyciach! Oni się pozamykają w swych zamczyskach i otoczą się istną armią, a co reszta z nas ma zrobić przeciwko takiemu krwiopijcy?!

Niektóre z barwnych kosmyków kuglarki zaczęły się poruszać leniwie, a przecież nie było w pomieszczeniu wiatru. Właściwie to bardziej przywodziły na myśli tańczące jęzory płomieni niż włosy czesane powiewami. W trakcie jej utarczek z krasnoludem, ziewający sobie dotąd od niechcenia fajkowy lisek, teraz zsunął się wężowym ruchem po jej ręce, aby z ciekawością przyjrzeć się trunkowi o konsystencji bagna.

- To jest kompanija najemników, a nie paladyński zakon.- przypomniał krasnolud machając grubym palcem.- My tu prowadzimy interes, a nie działalność dobroczynną. Nie walczymy za darmo, poza tym…
Splótł dłonie razem przyglądając się badawczo elfce.- Skąd ty wiesz o Pierworodnym krążącym w mieście, co? To przecież tajemnica.

Eshte zawahała się lekko, gdy zrozumiała, że odrobinę zbyt wiele powiedziała w swym oburzeniu. Jeszcze ją ktoś tu zacznie podejrzewać o współpracę z tamtym elfem, a to przecież było ostatnie na co miała ochotę! Rozluźniła się odrobinę i uśmiechnęła zadziornie -A to myślisz, że arystokracyja i zakonnicy dobrzy są w utrzymywaniu sekretów? Podsuń jednemu lub drugiemu wyjątkowo cycatą z burdelu, a następnego dnia już pogłoski będą krążyć pośród ulic jak smród -wzruszyła ramionami w taki sposób, jak gdyby pouczała krasnoluda o największej oczywistości tego świata. Odchyliła się potem nonszalancko na krześle -Za bardzo też puste jest dzisiaj miasto, aby nie wzbudzało to podejrzeń. Jeśli ktoś tam na górze chciał utrzymać istnienie parszywca w tajemnicy, to powinien być subtelniejszy.
Czując, że całkiem nieźle sobie poradziła z wyjściem z tej niezręcznej sytuacji, kuglarka na zakończenie tylko machnęła z lekkością dłonią -No, ale ja to tylko po Krannega tu przyszłam, nie interesują mnie wasze utarczki z Pierworodnym. Możesz mu przynajmniej przekazać, że Eshte go szukała, czy za to też sobie zaśpiewasz fortunę, co?

- Niech będzie… zanotuję sobie.- mruknął krasnolud zerkając podejrzliwie na elfkę, chyba nie do końca przekonany jej słowami.- Coś jeszcze, panno o nagle krótkim imieniu?

-No.. -kuglarka zawierciła się siedząc na krześle. Jakoś wcale nie miała ochoty o to pros.. nie, o to pytać, żeby nie zobaczyć pobłażliwego uśmiechu skrytego między brodą tego gbura. Ale jeszcze mniejszą ochotę miała na ponowne wędrówki po tym przeklętym miejscu. Zależało jej tylko na wydostaniu się stąd, najlepiej bez gubienia się pośród ciemnych i ciasnych korytarzy. I bez ponownego wpadania krasnoludy w.. śmierdzących sytuacjach. Mogła żyć szczęśliwie bez takich atrakcji.
-Jak się stąd wydostać, co? -rzuciła z grymasem, niewątpliwie świadczącym o jej słabym zachwycie nad posiadłością kampanii





* * *



Cytat:
Początek listu poprzedza duża ilość przekreśleń, jak gdyby Eshte nie mogła się zdecydować jak właściwie zwrócić się do czarownika. „Drogi”, „zasrany” i „bezużyteczny” zniknęły głęboko pod warstwami kreślącego je tuszu.


Puchaczu
pozdrowienia, z tego twojego przeklentego miasta przypominającego teraz ponury cmentasz ale co to w poruwnaniu do, bycia zamkniętym w zamku. Te luksusy i bezpieczeństwo, grubych muruw muszą być straszliwe wspolczuje.



Eshte odetchnęła ciężko i dłonią przetarła swe czoło, jak od potu po katorżniczym wysiłku. Tyle, że to nie jego krople perliły się teraz na jej skórze, a smuga tuszu, od którego brudne były całe jej palce. Może i potrafiły wzniecać ognie, tworzyć iluzje i żonglować najróżniejszymi przedmiotami, ale pisanie wyraźnie nie było jednym z talentów kuglarki.

Po rozczarowującym dniu zasiadła wygodnie na schodkach swego wozu, aby tam na kolanie i pomiętej karteluszce naskrobać kilka słów do Thaneekryyysta. Nie jakichś tam słodkich, na pewno też nie tęsknych. Właściwie to nie wiedziała, czemu zdecydowała się się do niego cokolwiek napisać. Przecież mogła po prostu unieść się dumą i zignorować w ogóle istnienie tego nieszczęsnego czarownika, niepotrafiącego dotrzymać swego własnego słowa. A jednak była tutaj, męcząc się nad każdą stawianą literką, brudząc siebie i najbliższą sobie okolicę kleksami tuszu.

Zadziwiająco ta, która język miała tak cięty i której krnąbrne usteczka się nie zamykały ani w obecności zagrożenia, ani wydelikaconych wielmoży, miała niemałe trudności z przelaniem swych myśli w słowa pisane. Nie no, oczywiście, że umiała pisać. Nauczono jej tego w młodości, a że w jej rodzinie ludzie byli prości, bez wymyślnego wykształcenia.. to nauczyli ją tak jak sami potrafili. I nikomu to nie przeszkadzało. Wszak byli artystami! Nie dotyczyły ich jakieś trywialne zasady pisowni i tej tam.. ortematografii. Eshte również szczęśliwie żyła z tym przekonaniem. Pisała zatem tak, jak podpowiadał jej instynkt, a i przecinki stawiała w takich miejscach, gdzie według niej po prostu ładnie wyglądały. Bo przecież były tylko jakimiś tam ozdobnikami w liście, prawda?



Cytat:
I przeciesz to nie tak ze potszebowałam twojej pomocy. Najwazniejsze ze wy szlachetki, siedzicie ciepło i pszyjemnie w zamku bez martwienia się o Pierworodnego łażoncego po ulicach. Najadłeś się? Usługują ci słóżki? Wyspałeś się? Pewno tak bo to nie w drzwi twojego domu, może w każdym momencie zapukać ten zaszczany elf. Ale poradze sobie.
Jak zawsze.



Zawahała się i zamarła w momencie, gdy już dotykała karteluszki w celu złożenia na niej swego podpisu. Fantazyjnego i długiego, zawierającego wszystkie jej imiona i przydomki, którymi spokojnie mogłaby zapisać drugą stronę tego liściku. Tyle, że nie wiedziała w czyje niepowołane ręce mógłby on wpaść i jak ten ktoś mógłby go wykorzystać przeciwko niej. Nie, nie, nie. Zdradzanie swojej tożsamości z taką dokładnością byłoby głupie z jej strony.
Zdecydowała się zatem na coś prostego. I wyrazistego także. Wykonała dłonią kilka ruchów na kartce, kreśląc tam bliżej nieokreślone kształty, które finalnie okazały się tworzyć.. tyłek. Prymitywny, jak jeden z tych malowanych na ścianach zapyziałych uliczek przez wyżywającą się twórczo młodzież. Po prostu.. tyłek. Wypinający się dumnie w dolnym rogu liściku. Może właśnie w takim głębokim poważaniu kuglarka miała Thaneeekryyyysta i jego Wielkie Problemy w zamku.

Chichocząc sobie pod nosem z tego mało wyszukanego żartu, elfka pozwoliła, aby tusz wysechł, a potem poskładała liścik i podniosła się ze schodów. Podeszła do klatki z siedzącymi w środku jeden przy drugim bieluśkimi gołębiami. Od razu zwróciły ku niej swoje pełne wyrzutu oczy i chórem zagruchały w podobnym tonie. Grymaśne to były ptaszyska, szczególnie zaraz po przebudzeniu i kiedy miało się czelność zakłócić ich spokój bez przygotowanej uprzednio garści przepysznych ziaren. Tak jak teraz czyniła to Eshte.
Uchyliła drzwiczki klatki, po czym ostrożnie wyciągnęła zeń jedną z okrągłych kupek białego pierza. Kilka razy, jak na pociechę, musnęła ją pieszczotliwie po żółtawym dziobku. Aż oczka gołąbek przymrużył.

-Ee.. -zaczęło niepewnie, nie będąc przyzwyczajoną do wysyłania listów komukolwiek. Nie miała przecież do kogo posyłać opisów swych podróży, nie potrzebowała z kimkolwiek utrzymywać jakichś sentymentalnych więzi podtrzymywanych przez słowa zapisane na karteluszce. Bliższe powinni jej być wulgaryzmy i złorzeczenia posyłane każdemu kto miał czelność miał czelność nadepnąć jej na piętę lub nieodpowiednio spojrzeć. No, ale tych zaś byłoby zbyt wiele..

-Zamek. Ger... Ger.. -zająknęła się i pośpiesznie zerknęła w list otrzymany od Thaneeekriiista, wzrokiem przeczesując słowa w poszukiwaniu tej jeden nazwy -Gerstein. Puchacz, jeśli uda ci się go znaleźć. Wiesz, czarownik. W szkiełkach na nosie.
Wytłumaczyła pokrótce, być może mając nieco nazbyt dużą wiarę w inteligencję pobłyskującą czasem w czarnych paciorkach oczu swych gołębi. A może tylko myliła ją ze złośliwymi kurwikami..

Ten konkretny najwyraźniej zrozumiał o co się go prosi, bowiem łaskawie wyciągnął nóżkę, do której elfka pośpiesznie uczepiła zwinięty w rulonik liścik. Następnie wzbił się w powietrze, lecąc dostojnie i.. nie, właściwie to głównie ociężale. Gołębie miały dobrze pod opieką Eshte. Za dobrze, pomimo przymusu uczestniczenia w jej wymyślnych sztuczkach od czasu do czasu. Nie musiały się obawiać drapieżników, klatka była dostatecznie wygodna, a ziarno dobre i zawsze na czas. Mając tak wszystko pod dziobkami, już nawet nie ciągnęło ich do bycia wolnymi ptakami, latającymi dumnie ponad głowami smutnych, pozbawionych skrzydeł istot. Rozleniwiły się, paskudy. Grubiutkie i kapryśne przypominały teraz ptasie szlachciurki, które chciałyby tylko być karmione, bez potrzeby ruszania choćby skrzydełkiem.




Jednak ta biała kulka postanowiła być pomocna. W locie wykonała kilka nierównych kółek wysoko ponad głową kuglarki. Może rozglądał się szukając wież rzeczonego zamku strzelającego gdzieś w niebo ponad resztą zabudowań miasta. A kiedy znalazł, to zwrócił się w tamtym kierunku.
Jakiś krzyk i niewybredne określenia na pierzastych braci dobiegło ku spiczastym uszom Eshte. Uśmiechnęła się krzywo, wesoło. Oczywiście, że gołąbek nie mógł przepuścić takiej okazji do uprzykrzenia komuś życia.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 09-10-2015 o 13:31.
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem