Administrator | - Muszę chwilę odpocząć - powiedziała po godzinie Aula i usiadła na pobliskim kamieniu wcześniej strzepując z niego śnieg. - Przepraszam.
Kolejna godzina marszu i dalej nic. Było południe, lecz temperatura nawet nie raczyła wzrosnąć. Okolica była monotonna... Dalej wszystko to samo. Cisza wręcz piszczała w uszach, przez co Shalia czuła się coraz bardziej nieswojo. Las w tej okolicy wręcz umarł.
Otaczał ich martwy las. Las, który tylko zabierał, lecz nic nie oddawał. Las, w którym wszystko, co powstało poza jego mroźnym obrębem i wejdzie w jego objęcia - umierało. Las, który… patrzył?
- Wy też macie wrażenie, że ktoś nas obserwuje? - zapytał Anmar, przerywając milczenie.
- Nie - odparł Darvan. - Dziwny mi się wydaje ten las - dodał - ale wrażenia, że ktoś we mnie wlepia oczy nie mam.
Istniały jednak, o czym sobie przypomniał, magiczne sposoby prowadzenia obserwacji. A że niektóre dawało się wykryć za pomocą magii, to nie pozostawało nic innego, jak spróbować.
Niestety... rzucenie czaru (zwanego popularnie Wykryciem magii) nie przyniosło pożądanych efektów.
- Może coś obserwuje akurat ciebie - mruknęła Shalia, która z jednej strony miała nieodmienną potrzebę parcia naprzód, z drugiej jednak… wolałaby zawrócić.
- Las wydaje się martwy, a jednak ziemia była miękka i żyje. Nie wiem… Może wkrótce na coś trafimy. Albo na kogoś. I dowiemy się czegoś więcej - wzruszyła lekko ramionami, bacznie obserwując okolicę w czasie, gdy Aula zbierała siły na dalszą drogę.
I w ten sposób w milczeniu spędzili krótką chwilę, aż cisza znów została zakłócona - tym razem przez głośny śmiech. Dochodził on gdzieś z wychodzącej naprzód ścieżki. Ucichł dość szybko.
- Chyba na kogoś trafiliśmy - powiedział cicho Darvan. - Na jakiegoś wesołka, zdaje się.
Shalia nie bardzo mogła zdecydować się, jaką broń trzymać w pogotowiu. Z jednej strony śnieg utrudniał poruszanie i łatwiej było walczyć na dystans. Z drugiej - wiedziała, że z mieczem jest skuteczniejsza. Tak jakby. W końcu zdecydowała się zostać przy mieczu. Jeśli znów trafią na zimotkniętych, wydawał się lepszym wyborem.
- Sprawdźmy. Bądźcie gotowi na walkę - ostrzegła, choć chyba wszyscy o tym wiedzieli.
Ciężko skradać się w głębokim śniegu, ale mimo wszystko próbowała iść najciszej jak tylko mogła, by zobaczyć, gdzie i kim jest owy śmieszek.
Darvan, rozglądając się na wszystkie strony, ruszył za nią, z kuszą gotową do strzału.
- Jasne. Chodźmy w paszczę lwa. Cholera… - rzucił za nimi Anmar, dobył łuku i zaczął się skradać przy łowczyni.
Aula zaś wstała, otrzepała ubranie i w poszła za resztą trzymając odstęp około pięciu metrów.
W miarę podróży w kierunku, z którego dobiegł śmiech (i przy okazji wzdłuż śladów), dało się słyszeć powoli narastający gwar rozmów kilku osób. Po kilku minutach na niewielkiej polance dostrzegli kilka rozstawionych jednoosobowych namiotów i pięciu odzianych w skóry i futra ludzi gaworzących i jedzących coś gotującego się w kotle usadowionym nad ogniskiem na środku obozu. Zapach dobiegał nawet do nosów Darvana i Shalii powodując burczenie w brzuchach.
Wyglądali tak, jakby nie zauważyli skradającej się drużyny.
- Czyżby bandyci? - zadał raczej pytanie retoryczne wnioskując z tonu jego głosu. - No to co robimy?
- Bierzemy ich do niewoli i wypytujemy - z dość wyraźną ironią w głosie powiedział Darvan. - Proponowałbym zaatakować... ale najpierw sprawdzić, czy w okolicy nie czają się pozostali. Coś ich mało, jak na tyle namiotów.
- Ewentualnie - dodał - obejść ich szerokim łukiem i iść dalej.
Shalia popatrzyła na maga spode łba.
- Właśnie znaleźliśmy tych, których szukaliśmy i mamy teraz iść... dokąd właściwie? - szepnęła. - Z piątką powinniśmy sobie poradzić, ale cholera wie, czego nie widzimy - dodała, wspominając zimowe duszki, na które już się natknęli. - Proponuję ostrzelać na początek. Są przygotowani na zimę, więc to nie są zwykli wędrowcy z przypadku - powiedziała, po czym wbiła miecz w śnieg.
Sięgnęła po łuk, nałożyła strzałę na cięciwę i wycelowała w jednego z mężczyzn, czekając z oddaniem strzału, aż pozostali się przygotują.*
Darvan nie był pewien, czy takie rozwiązanie sprawy jest najlepsze, ale nie zamierzał dyskutować.
- Mój będzie pierwszy z prawej - powiedział, unosząc kuszę.
- To ja zdejmę tego przy jedzeniu. Jestem głodny - rzekł awanturnik i przygotował się do strzału zerkając kątem oka na kręcącą głową Aulę.
Ze świstem poleciały dwie strzały i bełt w stronę przeciwników. Jedynie mag zdołał trafić zbira w ramię tworząc lekko krwawiącą powierzchowną ranę. Wrogowie jak jeden mąż obejrzeli się w kierunku, z którego nadleciały pociski i zaczęli uciekać dalej wzdłuż śladów jakby byli przestraszonymi kurami. Ich krzyki przerażenia niosły się przez las niczym gromy błyskawic ciskanych przez Gozreha.
- Nie do wiary... - mruknął Darvan, spoglądając w ślad za uciekającymi. - Ale jedzenie zostawili. Możesz się posilić - rzucił pod adresem Anmara.
Łowczyni nie bardzo rozumiała. Nieznajomi zachowali się jak stado królików spłoszonych zapachem wilka - pomijając dzikie krzyki przerażenia. Shalia rozejrzała się uważnie, poszukując czegoś, co mogło ich tak wystraszyć. Może właśnie coś okropnego czaiło się za grupą? Na szczęście nic nie dostrzegła.
- Smacznego - zawtórowała Darvanowi. - Możemy zrobić postój. Dobre warunki i darmowe jedzenie.
Rozejrzała się raz jeszcze i skierowała się ostrożnie w stronę obozowiska.
- Przy odrobinie szczęścia któryś tu wróci - dodała z krzywym uśmiechem.
Darvan ruszył w jej ślady. Nim jednak doszli do namiotów rzucił na obozowisko wykrycie magii, jednak bez żadnego efektu. To miejsce całkowicie było pozbawione jej obecności.
- Przynajmniej będzie nam odrobinę cieplej - powiedziała cicho wyrocznia powoli idąc w stronę ogniska.
Gdy podeszli do obozu ujrzeli go w całej swej okazałości. Sześć jednoosobowych namiotów i jeden służący za polowy magazyn dwuosobowy rozłożone były nieregularnie, jednak każdy był zwrócony w stronę liżącego dolną część żeliwnego kotła ognia. Ślady butów ciągnęły się dalej - na południe. W składziku znaleźli trochę skrzynek z zapasami, drewno opałowe, broń oraz wykonane z drewna miski i sztućce.
Anmar tylko się uśmiechnął i zabrał te ostatnie ze sobą, po czym zaczął napełniać je gotującą się nad ogniskiem króliczą potrawką.
- Ktoś głodny? - zapytał wskazując chochlą na Shalię.
- Za dużo namiotów, jak na pięć osób - powiedział Darvan. - Jeden pewnie wybrał się na spacer. Może wróci i uda się nam z nim porozmawiać - dodał z cieniem ironii w głosie. - Mi też możesz nalać - zmienił temat, zwracając się do Anmara.
- Ja też poproszę - powiedziała, podając swoją miskę. - Zjedzmy, ogrzejmy się i będziemy musieli iść dalej. Za wczesna pora na zostawanie tu na dłużej - dodała.
Przez cały czas rozglądała się uważnie i nie traciła czujności.
Awanturnik jedynie skinął głową z uśmiechem i nastroił każdemu jedzenie. W trakcie posiłku nie dostrzegli nikogo, kto mógłby się zbliżać do obozu. Cisza i spokój.
Jednak czasami właśnie ta cisza może być zapowiedzią najgorszego. Jednak nic się nie wydarzyło.
Po zjedzeniu i zebraniu sił ruszyli dalej. |