Świat Harpagona wracał do normy. Znów była misja, drużyna i jasny cel. Wyraźny podział na złe gnolle i dobrych tubylców i brak wątpliwości, po której stronie się opowiedzieć. Nawet kłótnia z pozostałymi jakoś zbladła i stała się mniej ważna, jakby do strażnika docierało, że w końcu zrozumieją. Dlaczego mieli by nie zrozumieć, w końcu miał rację!
W normalnym świecie Harpagona, bezpiecznym świecie w którym wolał być, póki serce miał złamane i przepełnione dziwnymi uczuciami pewność siebie była bezpieczna, i porządek musiał być.
Leżał teraz do góry brzuchem wpatrując się w sufit. Był zadowolony z nowego miecza, co prawda nieco inaczej wyważonego niż jego poprzedni amnijski gladius, ale za to błyszczącego niestarzejącą się ostrością i doskonale leżącego w ręku. Nie bał się go wziąść. Świat podzielił się na dwa bieguny i tubylcy okazali się - wbrew jego poprzednim obawom - tymi dobrymi. Dlatego nie bał się, że ich drogi mogą się rozejść we wrogi sposób. Doskonały napierśnik, który tak mu się spodobał pewnie weźmie ktoś inny, ale jeszcze sprawdzi rano - czułby się o wiele pewniej w nim, niż w przydziałowej, strażniczej brygantynie.
Teraz najważniejsze to zasnąć. Sen był błogosławieństwem żołnierza, tego każdy uczył się na początku. Jesz i śpisz gdy tylko masz okazję, bo później może długo jej nie być. Zwłaszcza jeżeli jesteś w środku dzikiej dżungli, a masz dach nad głową, łóżko i zapewnione śniadanie, pomyślał rozbawiony Harpagon i spokojnie zanużył się we śnie, który okazał się być pełen ciemnoskórych nagich piękności. Ci, którzy byli nocnymi łazikami, mogli zobaczyć, że młody strażnik kręci się niespokojnie we śnie, ale z uśmiechu na twarzy widać było że sny ma całkiem przyjemne. Jest jeszcze dla Ciebie nadzieja Harp!
__________________ Bez podpisu. |