Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2015, 16:11   #55
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Współudział: Adi, Lemin, No_to_ten, mg.

Po odnalezieniu śladów Gordon wręcz ucieszył się. Dobrze, że ślady nie zostały do końca zmyte. Zeskoczył z wozu i rzucił:
- To tutaj… - kucnął nad kilkoma ledwie widocznymi śladami - to są ewidentnie ślady maszyny… żadne zwierzę takich nie zostawia… - spojrzał na nowo mianowaną zastępczynie szeryfa i rzucił - poprowadzisz nas tymi śladami? Może nie są zbyt wyraźne ale to na pewne te… I przede wszystkim chcę wiedzieć czy ogólny kierunek śladów pomijąjąc fakt że idą nieco krzywo bo blaszak zdecydowanie ma problemy z tym bagiennym terenem… czy zgadza się z kierunkiem w którym trzeba iść by trafić na tę całą wyspę z bunkrem, laboratorium czy co tam tu macie w pobliżu? - Gordon wstał z kucków i wskazał palcem na ślady i czekał aż Nico zainteresuje się tym o czym mówi.

Lynx zeskoczył z wozu, prosto w błotnistą breję, jaka zaległa na drodze. Dobrze, że wieczorem dobrze natłuścił skórę butów, może choć trochę to pomoże przy wszędobylskiej wilgoci. Wyciągnął z wozu pokrowiec z karabinem snajperskim i wyciągnął broń. Sprawdził magazynek, dwadzieścia przeciwpancernych skubańców tkwiło na swoim miejscu. Miał jeszcze zapasowy magazynek i tłumik, ale póki co schowany w torbie przewieszonej przez ramię. Szturmówka zwisała na zawieszeniu taktycznym, ze złożoną kolbą , karabinek był bardzo poręczny. Obejrzał ślady i rozejrzał się po okolicy.

David przewiesił EMP przez prawe ramię. Niby dużo czasu minęło od kiedy w jednej z potyczek z molochem trafił na gladiatora, który uderzeniem odrzucił go na kilka metrów, a jednak lewy bark wciąż funkcjonował tak jakby chciał, a nie mógł. Ryzyko zawodowe, i tak udało mu się wyjść z tego względnie dobrze.
- Jeśli jest coś, czego mi brakowało, to tego dziwnego syfu.

Łąka zieleniała trawą, gdzieniegdzie upstrzoną pierwszymi kwiatami. Lynx nie bardzo się na tym znał, ale z zadowoleniem stwierdził, że dobrał odpowiednio maskowanie ghillie. Sam grunt był na pewno zdradziecki, zwłaszcza po tak obfitych opadach deszczu. Zwrócił się do Nico: - Czyli prowadzisz? Ja mogę zamykać pochód, będę uważał na nasze tyły, puszczę przodem naszych dzielnych maszynobijów. To co do roboty panowie? - zapytał żartując ironicznie nieco. Sam chwycił mocniej snajperkę i jeszcze raz obejrzał dalszy perymetr przez lunetę. Nie zauważył jednak nic podejrzanego, czy odbiegającego od scenerii wczesno-wiosennej łączki.
Brennan uśmiechnął się tylko.
- Do roboty. Dzielni maszynobije nie zarabiają na chleb zabezpieczając tyły. Chodź Gordon, przejdziemy się.
- Tak… - parsknął śmiechem pod nosem Walker. “Już wiem czemu przeżył na froncie tych kilka lat, chowając się za plecami ludzi takich jak my” - pomyślał czekając aż Nico ruszy śladami.

Nico od dłuższej chwili kucała przy śladach i przyglądała się im się po chwili wstała zrobiła kilka kroków dookoła śladów maszyny i kucnęła obok porównując głębokość odcisków i starając się ocenić jak ciężka była maszyna oraz ile mogą mieć ślady.
-Tak, bez problemu mogę was poprowadzić tymi śladami - tropicielka ruszyła za tropem.

Ślady które jadąc na wozie wcale nie było tak łatwo odnaleźć duetowi łowców maszyn teraz widzieli wszyscy. Przynajmniej te które były uprzejme zostawić odciśnięte na poboczu. Wszyscy widzieli też początek częściowo wygniecionej roślinności jaką blaszak zostawił. Wyglądąło niezbyt sensacyjnie i póki było przy drodze na dość łatwe do pójścia jego tropem. Nie było jednak wiadomo jak to będzie wyglądać dalej.

Kanadyjka zdawała się najlepiej orientować w tego typu sprawach. Na robotach może się nie wyznawała ale znała się na tropieniu śladów. A maszyna czy zwierze jakieś ślady zostawić musiało. W tej chwili wiedziała, że ma do czynienia z czymś o poziomym środku ciężkości więc pewnie musiało być dłuższe niż wyższe. Nie szorowało tułowiem po ziemi czy przy samej trawie ale jednak musiało go mieć zdecydowanie niżej od człowieka. Przynajmniej brzuch czy inny jego spód. Korpus pewnie był wielkości sporego psa czy wilka. Choć inaczej były rozstawione ślady łap, zdecydowanie bardziej szerzej jak u jakichś insektów czy jaszczurek a nie pionowo jak u zdecydowanej większości ssaków. No i miało więcej łap chyba ze trzy lub cztery pary. Odciski samych łap były dość punktowe mniej więcej jak po jakichś kijkach czy patykach. Co niezbyt sprzyjało poruszaniu się po grząskim terenie ale było ich kilka przez co ciężar nieco się rozkładał. Nadal jednak nie wyglądało by to coś z założenia preferowało podmokły teren. Z drogi wyglądało na to, że ślady ciągnął się w poprzek niej. Stwór przylazł pewnie wczoraj, niedługo po zakończeniu burzy z zachodu na wschód.

- Łąka się ciągnie dalej i stopniowo przechodzi w bagno aż do rzeki. Jak nie umie pływać to chyba by jej nie przeszedł. No to jak nie utknął gdzieś po drodze to mógł pójść albo na północ do miasta albo na południe by wyjść na twardszy teren - odezwał się Brian zsiadając z kozła i przekazując lejce Sandersowi. Teren wyglądał na dość wilgotny zwłaszcza z takimi chmurami nad głową. Tam gdzie była łąka lsniła tu i tam wilgocią trawa a tam gdzie goła ziemia było zwykłe błoto przemieszane z tym dziwnym, pomarańczowym pyłem. Ten na tle roślinności nadal był ale był znacznie mniej widoczny niż na tle szaro - burej masie błota czy kałużach. Poza niską trawą była też i przemieszana z wysoką dzięki której własnie wyraźnie widać było te ścieżki stworzeń naturalnych i fabrycznych. Do tego kłębiło się sporo krzaków i młodnika przez co teren sprawiał wrażenie dość gęstego jak na standard łąki. Było to o tyle ważne, że dorosłego człowieka od mniej więcej pasa w górę dało się zobaczyć tak samo jak na otwartym terenie ale coś niższego czy schylajacego się już niekoniecznie. Z drugiej strony też to działało bo po schyleniu się widać było nie dalej niż na kilka kroków wśród tej gęstwy.

Gordon szedł za Nico czujnie rozglądając się po gęstwinie. Rozglądanie się niezbyt dużo dawało ale za to czujne wsłuchiwanie się w teren mogło zdradzić również dużo. Jego cyber-ucho skutecznie wzmacniało dźwięki dochodzące. Lufa karabinu wędrowała co chwilę w różne strony w zależności od widoku i zasłyszanego dźwięku. Spojrzał na David’a, który szedł po jego prawej flance i rzucił:
- Obserwuj prawą… ja wezmę lewą…

Lynx ustawił się z karabinem na końcu pochodu, postanowił, że będzie osłaniał tyły. Odbezpieczył karabin i czekał na decyzję zastępców szeryfa.

-Trzy albo cztery pary szeroko rozstawionych nóg, korpus wielkości, no może psa, prześwit całkiem przyzwoity ale mniejszy od człowieka, mówi wam to cokolwiek? - zwróciła się Nico do zabójców maszyn.

- Łowca bądź pająk, a może wyjątkowa duża morwa z przepalonymi obwodami, idąca bez celu. Jednak ten pierwszy nie biega sobie przecież ot tak samemu, zresztą przez ten czas padłyby już baterie. Z kolei jeśli gdzieś jest morwa, to w Cheb, a i to wątpliwe. Stawiałbym na pająka, który siedzi sobie zakamuflowany i czeka aż go miniemy. Sprytna mądrala - David zerknął na chwilę na Briana - Niektóre potrafią pływać.

- No to jak to coś umie pływać no to niezbyt dobrze. Może przepłynąć i bagno, i rzekę i wyjść po drugiej stronie. A w pobliżu reczki to my bez łódki nie mamy co się pchać. Jak mielibyśmy to coś dorwać to zanim się doczłapie do rzeki - Brian skrzywił się słysząc najnowszą informację od David’a. Informacja o tym, że to coś może się kamuflować też nie wywołała zbytniej wesołości. Coś wielkości człowieka czy samochodu było dość łatwe do zauważenia. Ale jak miało być małe czy niskie to busz który porastał tą okolicę znacznie sprzyjał takiemu czemuś w ukrywaniu niż ludziom którzy mieliby to coś znaleźć.

- Dobra, ja tu na was poczekam. Chyba starczy wam czas do zmroku co? - spytał milczący dotąd Sanders który wciąż siedział na koźle wozu górując nad nimi wszystkimi. Wyglądał na kogoś komu przypadła w udziale wybitnie długa i niezbyt ciekawa warta.

Nie było co zwlekać. Szykowało się przetrząsanie terenu zbliżonego charakterem do polowania. Początek z szukaniem i nie gubieniem pochwyconego tropu przynajmniej. Samo uwieńczenie mogło wyglądać różnie w zależności od tego z czym ostatecznie mogliby mieć do czynienia. Na zestaw luf który mieli przy sobie blaszak wielkości łowcy czy pająka nie powinien stanowić realnego zagrożenia. No ale… Tych “ale” było całkiem sporo począwszy od tego, że teren sprzyjał zasadzce a na załamaniu pogody skończywszy. Co również sprzyjało zasadzce.

Ruszyli schodząc z zabłoconej drogi i posuwając się za Nico która prowadziła grupkę. Wysoko, mokra trawa prawie od razu zmoczyła zewnętrzną warstwę ubrań i sprzętu zwłaszcza od pasa w dół. Łąka tętniła życiem jednak mniej więcej takim jakim i na wiosnę i na takim terenie można by się spodziewać. Teren przy gruncie był dość gęsty niczym pole tuż przed żniwami. Do tego natknąć się można było na krzaki pojedyncze czy całe kępy. A tu czy tam wyrastały nawet młode drzewka. W efekcie dalsza perspektywa była dość zakrzaczona z ich punktu widzenia.

Tropy maszyny były już widoczne dość słabochoć gdyby się ich trzymać pewnie daliby jeszcze radę pójść po nich. Ale gdy się krzyzowały czy mieszały z innymi lub wychodziły na jakąś przestrzeń gdzie już nie były dla reszty grupki w ogóle widoczne pomoc Nico stawała się nieodzowna. Kanadyjka prędzej czy później odnajdywała zagubiony trop czasem wskaując im to czy tamto. Kilka razy natknęli się na jakieś otarcie smaru czy oleju pozostawione na jakichś gałęziach co dość jasno wskazywało na nieorganiczne pochodzenie tropu. Czy robot był uszkodzony, usyfiony, przeciekał czy co to jednak ciężko było zgadnąć nawet łowcom.

Szli już dobry kawałek czasu, droga i wóz z Sandersem dawno zniknęły im z oczu. Wilgoć, błoto i ten dziwny pomarańczowy pył ozdobiły ich finezyjnym deseniem mocząc przy okazji dół całkowicie i górę znacznie. Buty też chlupotały i gdy wyciagali je z podmokłej trawy i wewnątrz gdy woda wlewała się do srodka. Podróż szczególnie dała się we znaki parze łowców bo pot wyraźnie już zrosił im czoła a oddech stał się cięższy. Wówczas właśnie dostrzegli zarys jakiegoś budynku. Górę właściwie. Wygladał na jakąś stodołę czy inny budynek gospodarczy całkiem sporych gabarytów. Mieli jeszcze do niego spory kawał ale Nico twierdziła, że od jakiegoś czasu trop prowadzi mniej więcej w tym samym kierunku. Jednak czy ów budynek był celem czy etapem nie była w stanie zgadnąć. Brian twierdził, że to pozostałości farmy starego Fergusona którego połącznie siły rzeki i bagna w końcu zmogły już wiele lat temu i porzucił farmę przenosząc się do miasta a potem umarł parę lat później. Obecnie bagno pochłonęło farmę już całkowicie i jak sami widzieli wcale nie było się łatwo dostać do niej. Stanowiła też orientacyjny punkt graniczny tego gdzie dało się dojść na piechotę a gdzie już trzeba było myśleć o łódce i tego typu podobnych zabawach.

Ukryty w cieniu kolczastych krzewów Lynx, w przyklęku zerkał przez lunetę na walące się budynki farmy. Wedle słów Nico, maszyna kierowała się w tamtą stronę. Być może się tam ukryła, być może było ich tam więcej, a może nie było ich tam wcale. Nie zauważył żadnego podejrzanego ruchu, czy śladów jakiejś nowe bytności. Spojrzał na innych: - Nie widzę, żadnego ruchu, proponuję się przemieszczać powoli, ale od osłony do osłony. Może tam jest Bestia, a może jest ich kilka, a może nie ma ich wcale, ale ostrożnym warto być - powiedział patrząc na Nico i Briana.
Poruszanie się od osłony do osłony było dość proste. Osłon i miejsc gdzie można było się schować było pełno. Tak dokładniej to było ich tak pełno, że zasłaniały także i cały dół budynku parter spokojnie a i piętro może i też choć bez okien ciężko było to precyzyjnie określić. Jeśli były to gdzieś na parterze lub z innych ścian budynku niż te co widzieli. Wyglądało na to, że jeszcze kiedyś musiały rosnąć wokół farmy drzewa a po dwóch dekadach rozpleniły się i zdziczały i one i to co wyrosło w międzyczasie.

- Nic nie widać, nic nie wiemy o tym miejscu, a ścigamy coś, co pewnie potrafi się chować. Znajdźmy jakieś wejście - Brennan poszedł naprzód przed wszystkich - Pozwolę sobie iść pierwszy, ślady już nam raczej niepotrzebne.

- Mimo wszystko staraj się ich nie zadeptać możliwe że jednak gdzieś zbaczają, albo wracają. - powiedziała Kandyjka do łowcy.

- Podzielmy się na dwie grupy - zaproponował Lynx. - Jedną utworzę ja, Brian i Nico, a drugą wy. Będziemy się posuwać w oddaleniu od siebie o jakieś dziesięć, może piętnaście metrów. Podchodząc skokami i osłaniając się wzajemnie? Dotrzemy w pobliże budynków i poszukamy jakiegoś wejścia? - propozycja snajpera była prosta, sprawdzała się zarówno przy polowaniu na blaszaki jak i przy podchodzeniu do zniszczenia wioski krnąbrnych tubylców.

Kilka lat wczesniej:

Lynx przyglądał się jałowemu i wymarłemu terenowi ciągnącemu się, aż po sam horyzont. Na chwilę przymknął oczy, by odciąć się od przygnębiającego krajobrazu. Powoli włożył rękę do kieszeni odnajdując w niej filtr do maski. Zmienił go, a zużyty położył obok szeregu innych. Smród spalin i toksyn otaczał go szczelnie, przebijając się nawet przez jego maskę przeciwgazową. Razem z towarzyszącą mu scooperką leżeli na skalistym wzgórzu, gdzieś daleko na północy, w rejonach dawnego miasta Casper wgapiając się bez większego sensu w leżący pod nimi prawie, że księżycowy krajobraz. Obserwowali Pas Śmierci – ziemię niczyją, która dzieliła ZSA od terenów skolonizowanych przez maszyny. Większość południowców nazywało to miejsce Frontem, błędnie snując w swoich pustych łbach wyobrażenie kilometrów okopów, zasieków i poszarpanej gromadki ludzi broniącej się ostatkiem sił przed napierającymi zewsząd maszynami. No, może z tym ostatnim mieli akurat trochę racji.
Snajper syknął cicho z bólu powiększając przybliżenie w swojej lunecie. Wczoraj, na trwającym już drugi tydzień patrolu zasadzili się na grupę robotów zwiadowczych podążających na południe. Jeden z nich równym cięciem odciął Waylandowi dwa palce. Drobna strata, pomyślał. Wciąż mógł strzelać. Pod nimi z hukiem przewalił się dużych rozmiarów transporter zmierzający na zachód. Leżąca obok niego kobieta, nakreśliła kilka zdań w notatniku, leżącym przed jej twarzą. Nie mówiąc nic zapadli w bezruch, dalej czekając.
Nagle coś pociągnęło Lynxa trzy razy za nogę. W odpowiedzi skulił stopę przyciągając przywiązany do niej sznurek.
- Zmiana wart. – Wyszeptał, zostawiając karabin i cofając się na łokciach. Za sobą miał kilkumetrowy wybity w skale tunel wyłożony zarówno na ziemi, jak i od strony prowizorycznego zadaszenia termicznym materiałem maskującym ciepło ludzkich ciał. Maszyny musiały by zbliżyć się do nich na kilka metrów, żeby mieć choć cień szansy na ich wykrycie. Cała góra pocięta była siecią tuneli i jaskiń, umożliwiając im skuteczną walkę i obserwacje. Jednakże, o czym niejednokrotnie przekonywały się wysunięte grupy zwiadu, roboty raczej unikały wzgórza, czyniąc z niego świetną bazę wypadową dla mobilnych patroli Posterunku. Czasami jednak składały im odwiedziny, o czym świadczyły porozrzucane gdzieniegdzie wraki i kości.



Po kilku chwilach w wąskim tunelu minął innego członka swojej drużyny zmierzającego na jego stanowisko. Skinął mu głową i ruszył w głąb jaskini, z której sączyło się uspokajające światło. Wkraczając do niej zdjął maskę. Specyficzny mikroklimat, który wykształcił się w jej wnętrzu pozwalał oddychać bez obawy szybkiego zejścia z tego świata.
- Jak tam Lynx? – Odezwał się siedzący przy wejściu mężczyzna, ledwo dostrzegalny w nikłym płomieniu ogniska. W śród solidnych skalnych ścian mogli pozwolić sobie na kolejny luksus, którego naprawdę dawno już nie zaznali. Givensowi, aż zaburczało w brzuchu na samą myśl o ciepłym jedzeniu. Miał już dość podgrzewanego chemicznie MRE i jego obrzydliwego posmaku plastiku.
- No? – Ponaglił go tamten, szykując się do wyjścia. Lynx zdjął maskę, odetchnął głęboko zatęchłym powietrzem jaskiń i dopiero się odezwał.
- Spokojnie. Dwa transporty, jeden z uszkodzonym Obrońcą. – Pozostali słysząc nowinę kiwnęli głowami z uśmiechem. We wczorajszej walce położyli go celnym pociskiem z LAWa. Wayland usiadł przy ogniu wpatrując się w pieczone na nim mięso. Dziś rano znaleźli mięśniaka z połamanymi nogami. Musiał spaść ze skał. Trochę czasu zmarnotrawili sprawdzając jego radioaktywność, ale ostatecznie zwierzę okazało się zdatne do spożycia.
- No ale wracając – kontynuował porzucony przez wejście wartownika wątek dowódca zwiadu. – Najbardziej wkurwia mnie w tych blaszanych skurwysynach jedna rzecz. – Tłumaczył zajadle siedzącemu w rogu jaskini zmęczonemu mężczyźnie. Lynx nie zapamiętał, jego imienia, przez radio wołał go po prostu szóstka. Facet gdzieś na południu był jednym z lepszych żołnierzy NY, chyba nawet porucznikiem. Tutaj, na północy był nieopierzonym szeregowcem, który powoli uczył się fachu. Pozostali, nawet dużo młodsi naigrywali się z niego, jak z każdego zielonego, a dowódca zwiadu starał się natłuc mu do głowy jak najwięcej wiedzy dotyczącej maszyn, zanim któraś z nich uprze się, żeby go rozerwać na strzępy.
- Nawet jak się je rozpieprzy, to człowiek nie może być niczego pewien.
- Na północy nigdy nie świętuje się zwycięstwa. – Rzucił skulony pod kocem zwiadowca. Kilku innych powtórzyło za nim popularną mantrę.
- Dokładnie. – Pokiwał głową dowódca. – Na froncie nigdy nie świętuje się zwycięstwa. Taki obrońca, przywalisz mu kilka serii z przeciwpancernej w czujniki… Czekaj. – Mężczyzna wyciągnął z kieszeni tablet i na żarzącym się ekranie pokazał tamtemu kilka zdjęć. Podwładny przyglądał się w skupieniu przeskakującym obrazom.
- Tu masz czujniki… O patrz, teraz kamera z hełmu… - Przez kilka chwil nic nie mówili oglądając trwające starcie. – I teraz w nie dostaje… O widzisz zatrzymuje się i strzela na ślepo. Wtedy to już kwestia czasu, żeby go wyłączyć z gry. – Lynx stanął nad nimi przez sekundę również śledząc obraz. Pamiętał to starcie. Jakieś ruiny mające tylko nazwę kodową i wysadzenie dawnej huty, zanim przejmie ją maszyna. Prawie się im udało.
- No i właśnie, jak taki Obrońca leży, to często skurwiel na do widzenia się wysadzi. Raz chłopaki dopadli Matkę, kilku z nich ją otworzyło nie czekając na saperów. Niby nic się nie wydarzyło, ale kilka dni później każdy z nich zmarł na paskudną odmianę zapalenia płuc. Na poprzednim patrolu podnoszę jednego z rozstrzelanych łowców szczypcami, a była z niego jatka – dowódca poklepał leżącą mu na kolanach strzelbę KS-23. Lynx widział, jak breneka z tego potwora, ze stu metrów przebiła łowcę na wylot.
- W życiu byś nie powiedział, że dalej jest to gówno w stanie walczyć. Mam go przed twarzą, a on we mnie wywalił jakiś kolcem, czy innym chujstwem. Wbiło mi się to na szczęście w hełm i nie przecięło skóry. Chuj wie, w czym to było umaczane.
- Kiedyś - podjął temat inny zwiadowca o akcencie gościa z Teksasu. – zatrzymaliśmy transporter. Wpadł do wilczego dołu. Miotał się w nim i z godzinę strzelał do nas z niego, próbując nas dopaść. W końcu przestał się w ogóle ruszać, ale żeby się upewnić zostawiliśmy tam warty i planowaliśmy wrócić za kilka tygodni. To było na Południu – dodał wyjaśniająco – i przez ten czas skurczybyk nawet nie drgnął. Myśleliśmy, że padły mu baterię, albo coś, więc posłaliśmy kilku okolicznych najemników na dół, żeby sprawdzili, jak z jego żywotnością. Poczekała bestia, aż wszyscy do niej zejdą i BUM! – Powiedział rozpościerając ręce. – Z tamtych nie było co zbierać.
- Przesadzacie, to nie dzieje się znowu tak często.
- Zamknij ryj.
- Wiecie, ja wierzę, że to wygramy. – Zmienił temat dowódca. Pozostali spojrzeli na niego. Część zaskoczona, ale większość zdecydowanie całkowicie zrezygnowana.
– Wygramy, ale to będzie nasz ostatni dzień na ziemi. Wiecie dlaczego? Bo gdzieś w głębi tego skurczybyka siedzi mały robocik. – pokazał palcami niewielkie rozmiary konstrukcji. – I ten mały robocik, co jakiś czas pyta inne mechaniczne dupska: Jak tam, chłopaki? Żyjecie? I pewnego dnia, jak usłyszy ciszę w słuchawkach i będzie wiedział, że jego zardzewiałym przyjaciołom przepaliły się wszystkie obwody to ten malec wypieprzy w nas wszystko, co tylko te skurwysyny mają jeszcze w trzewiach. Robią tak pojedyncze sztuki, więc czemu nie miałyby tego zrobić wszystkie na raz?
- Zemsta zza grobu. – Powiedział Lynx przełykając łykowate mięso.
- Zemsta zza grobu. – Potwierdził smutno dowódca.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline