Cholera... a ich babsztyla od snajpy cholera wzięła. Pan Ryszard był niepocieszony, że kondycję i koordynację miał już nie tę co dawniej. Kiedyś to by takiego dziwnego babsztyla ustrzelił z procy, albo kamieniem, a teraz to miał tylko cholernego obrzyna. Niewątpliwie biegnąca za znajomkiem Doca i Brainem kobitka wymagała solidnej wzmacniającej porcji ołowiu. Jednak on nie był w stanie jej tego zapewnić. Musiał polegać na innych.
Skupił się więc na dalszym lustrowaniu otoczenia i zabezpieczeniu grupy przed innymi paskudnymi zasadzkami. |