Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2015, 05:18   #57
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Cheb; płd. bagna; farma Fergusona; Dzień 2 - południe




Łowcy Robotów



Nikt nie widział przeciwksazań do propozycji Lynx'a więc ruszyli w stronę zapuszczonej farmy wedle jego zaleceń. Zbliżali się stopniowo podzieleni na dwie grupki. Jedna poruszała się do przdu to druga była czujna i w pogotowiu do otwarcia ognia. Zanurzyli się w ścianę drzew, zarośli i wysokiej trawy która sięgała im do pasa. Pod zielonym baldachimem panował półmrok i wiele miejsc było skrytych w cieniu. Proteza oka Lynx'a znacznie ułatawiała mu orientowanie się w detalach otoczenia ale reszta była pozbawiona tego komfortu. Zresztą nawet Wood nie był w stanie przejrzeć pnia drzew na wylot czy gęstwy zielska pod nogami. Brian widocznie mówił prawdę z tą granicą bagna bo prawie od razu gdy weszli w te zdziczałe drzewa i krzewy brudna, zimna woda zaczęła im sięgać co raz wyżej. W głębszych miejscach sięgała prawie kolan ale najczęsciej gdzieś do połowy goleni. Jedynie gdy mijali jakis większy głaz czy powalone drzewo była szansa na stąpnięcie na coś suchszego.

Miejsce wypełnione zdziczałą roslinnością przyprawiało o ciarki i świetnie pasowało na siedzibę jakiegos stwora, mutka czy robota własnie. Czasem można było mieć wrażenie, że im bardziej okolica jest odmienna od przedwojennych standardów to wręcz zwabia do siebie taki powojennych odmieńców. Choć tym razem wyglądało, że swoje zrobił po prostu czas i flora która rosła wokół i na farmie przed wojną nie kierowana ręką człowieka poszła naturalną drogą pleniąc się jak sie dało. Szli więc mijając drzewa zasadzone kiedyś przez ludzi do dawania cienia, ozdoby czy chyba sądząc po małych, zdziczałych owocach własnie i dla tego. Gorzej było z robactwem które się tu zalęgło bo co chwila musieli odganiać się od małych, latających krwiopijców jakie zawsze lęgły się na podmokłych terenach.

Atmosfera była napięta bowiem gęsty i pogrążony w półmroku teren idealnie sprzyjał zasadzaniu się na kogoś. Przeszli już chyba z połowę dytsansu bowiem jasniejsze prześwity pomiędzy drzewami oznaczające koniec tego zdziczałego lasu już prawie znikły za nimi ale za to pojawiły się już podobne przed nimi. Gdzieniegdzie już było widać ciemniejsze plamy budynku do którego zmierzali. I wówczas zielsko ożyło.

Tak to przynajmniej wyglądało w pierwszej sekundzie. Lynx zdążył złowić jakiś ruch z jakby jedna z giętkich gałęzi nagle śmignęła niczym w spuszczonej pułapce. Ale zaraz dołączyły do niej nastepne i rozległy się krzyki i wrzaski zaskoczonych ludzi. Nie mieli czasu strzelić czy zmienić broni, musieli się bronić kolbami karabinów chyba, że woleli własne buty i pięści. Nico która szła pierwsza dała się zaskoczyć tak samo jak i reszta ale jednak stwór który ją atakował dopadł ją ale nadział się na skuteczną zasłonę karabinem. Wężowate coś wciąż jednak spychało ją do defensywy. Towarzyszący jej snajper i zastępca szeryfa również mieli podobne kłopoty. Nathaniel choć zaskoczony sparował swoją hakaśką całą serię bardzo zjadliwych ciosów jakiegoś stworzenia którę próbowało się owinąć wokół niego i syczało i klekotało jakimis odnóżami i szczypcami na wężowatym korpusie. Gorzej poszło parze łowców których atak dosięgł praktycznie spod wody i warstwy zielska. Jeden moment coś się poruszyło w a w następnej już czuli miażdzące sploty zaciśnięte na ich ciałach. Jakie wielgachne stonogi czy inne wężowate cholerstwo ich dopadło i próbowało wydusić z nich życie.




Detroit; dzielnica Schultz'ów; "Cleo Spa"; Dzień 2 - południe




Julia "Blue" Faust



Czekając na swoją kolej pomiędzy jednym zabiegiem a drugim Julia miała czas nie tylko rzucić okiem ale i przeczytać gazetę którą załatwił dla niej brat Anny. Gazeta była oczywiście nowojorska no bo skąd indziej? Zimowa "Prawda" była gdzieś sprzed dwóch miesięcy. Ogólnie miała zdecydowanie propagandowy wydźwięk. Chyba. W końcu nie była nigdy w NY by przekonać się naocznie jak tam jest. Ale tendencja by pisać ku pokrzepieniu serc i dawać nadzieję była wyraźnie widoczna i wręcz wyciekała z każdej strony. Najbardziej jednak ją ciekawił artykuł z nawiązaniem do pierwszej strony. Co ciekawe nie był wcale o Runnerach a przynajmniej nie głównie. Właściwie to występowali w roli złych chłopców napadających na bogu ducha winnych i miłujących pokój obywateli jakiegoś Cheb. Nie miała pojęcia gdzie to może być więc pewnie "jakaświocha gdzieśtam".

Artykuł koncentrował się na dzielnej walce owych Chebańczyków z najazdem dzikich gangerów. Właściwie to jak się nie znało sprawy i okoliczności nawet ciężko było się domyśleć, że chodzi o Runnerówz Det. Sama zaś rozmowa była przeprowadzona z ową laską z okładki. W środku było jej zdjęcie z wyraźnie widoczną twarzą młodziutkiego podlotka. Nawijała jednak z tym dziennikarzem i autorem artykułu jak zawodowy gadacz. Jej tezy o pokoju, miłosierdziu, odbudowie nie skłanianiu się do przemocy w większości świetnie się wpisywały w ogólny nurt reszty gazety. Jedynym zgrzytem było to, że twierdziła otwarcie, że jest z Runnerów a do tego Aniołem Miłosierdzia i stara się nieść pomoc komu tylko może. To zaś było jakby sprzecznością samo w sobie. Julia nie słyszała wcześniej o Aniołach i gadka o niesieniu pomocy nawet pasowała do tego wizerunku. Ale nie słyszała o Aniołach - gangerach czy trzymających się z nimi. Zaś ludzie łaczyli się w grupy i gangi nie po to by pomagać wszystkim tylko sobie nawzajem. Taka była idea właściwie wszystkich organizacji więc nijak to się miało do tego co nawijała ta młoda. Choć nawijała ładnie wyraźnie widać było niecodziennie wysoki poziom wykształcenia i kultury rozmowy. Za cholerę jednak wizerunek jaki był wykreowany w artykule nie pasował do osoby którą należałoby sie spodziewać w pierwszej linii widowiskowego w Det czyli brutalnego i nasyconego agresją, przemocą i adrenalina widowiska. Przecież w Mieście Szaleńców nic innego nie przykuwało uwagi. No ale dzięki zdjęciom przynajmniej miała w tej chwili najdokładniejszy obraz tego członka zespołu Runnerów w nadchodzącym meczu. A gdzie ona tam i powinna się włóczyć i reszta tej runnerowej hołoty.

Te myśli jednak mogła sobie zostawić na później. Bo gdy się nie czekało na swój zabieg jak to sie tu mówiło w "Cleo" to same zabiegi były całkiem przyjemne i odpężające. Już po pierwszym wiedziała czemu Anna tak lubi tu przychodzić i czego jej Kosa zazdrości. Sam klub wyglądał całkiem przyjemnie i zachęcająco nawet jak na schultz'ową dzielnicę. Nie tak jak przeciętna uliczka czy lokal w reszcie miasta czy właściwie świata. Brakowało mu jak i wszędzie tutaj energii i wszelakich z tym związanych komfortowych udogodnień jakie można było spotkać w Miescie Neonów na co dzień i na kazdym rogu. Choć tutaj ktoś nieźle pomyślał i postawił na świece, kadzidełka i lampiony które dawały całkiem ciekawy, ciepły półmrok, gwarantujący dyskrecje i intymność spotkania. No i było czysto. Czysto nie, że nie walało się nic pod nogami i kurz się nie rzucał na ludzi ale czysto nawet jak na schultzowy standard. Nie szło się do niczego przykleić a lokal albo zachował się po wojnie w nienaruszonym stanie albo po prostu go ktoś swego czasu wyremontował i nadal utrzymywał ten stan. No i obsługa.

Wyposażenie i wystrój to jedno ale serce i dusze danego miejsca zwanego najczęsciej atmosferą stanowią ludzie. Tutaj atmosfera była przesycona bogactwem. Anna miała rację, biedacy tu nie przychodzili. Nie było ich stać a para rosłych byczków w pobliżu wejścia gwarantowała, że ci co by mieli wątpliwości w tej materii chętnie zostaną im wyjasnione na zewnątrz. Anna musiała być stałą klientką a przynajmniej rozponawalną bowiem z laską w recepcji przywitała sie no własnie jak należałoby się spodziewać przy takich sytuacjach. Julia została przedstawiona zaś Anna nieśpiesząc się i wyraźnie ciesząc się i z wizyty i z samej rozmowy zrobiła zamówienie dla nich obu. Wyglądało tak jak rozmowa w takim przedwojennym salonie fryzjerskim czy kosmetycznym. Przynajmniej tak na filmach to wyglądało. No i się zaczęło.

Teraz patrzyła na efekt końcowy stojąc przed wielkim, wielościennym lustrem pozwalającym się obejrzeć nie tylko od frontu. Było warto. Po paru godzinach spędzonych tutaj które minęły jak z bicza strzelił i faktycznie dawało sie zapomnieć o tym co się dzieje na zewnątrz. Aż się nie chciało wychodzić. No i efekt był wyraźnie zauważalny. Po paru godzinach zabiegów i usług wszelakich wygladała i czuła się jak królowa. Nowy fryzura, nowa twarz, nowa suknia... Przed llustrem stała zupełnie nowa Julia Faust. Taka za 1000 gambli... I do cholery tak się właśnie czuła!

Poznała zaledwie kilkoro ludzi którzy się nią zajmowali. Było to zorganizowane jak w tych zespołach na wyścigach takich jakim zarządzał Egor tyle, że tu w centrum obsługi był nie pojazd ale człowiek. Ale z obsługi też każdy miał swoją rolę i jeszcze kogoś do pomocy. Tam pan od fryzury, tam od masażu, tu zespół nakładający jakieś paćki na twarz no i oczywiście Pepe. Pepe okazał się fenomenem nie z tego świata. Czarnoskóry, łysy, raczej przeciętnej postury z błyszczącym kolczykiem z brylantem w uchu. To jeszcze można było spotkać idzisiaj ale jego sposób mówienie i gesty były jakby żywcem wycięte z jakiegoś przedwojennego stereotypu homosia. Niemniej Pepe był artystą. Rzeźbił ludzi i ich wizerunki. Sprawiał wrażenie, że może wykreować każdego na każdy wizerunek i sytuację. No skoro Anna zafundowała jej full serwis no to blondynka była godna by zajął się nią sam mistrz ceremonii.

- Co my tu mamy... - mruknął wówczas jeszcze obcy mężczyzna drobiąc trochę zabawnie swoimi nóżkami za to bardzo szybko okrązając ją i obcinając z góry do dołu i z dołu do góry. - No tak, dość długa... Włosy standardowe, twarz pospolita... Nogi... Ładne nogi, trzeba postawić na nogi... Piersi... Bez szału... Nie wiem co ci faceci widzą w tych cyckach nic ciekawego... Głos... Odezwij się moja droga... O spojrzenie ciekawe... Ale trzeba podrasować... - nawijał praktycznie bez ustanku wciąż łażąc wokół niej kręcąc głową to kiwająć, cmokajac z zadowolenia czy krzywiąc się gdy coś mu nie pasowało. Kilkoro ludzi łapało chciwie kazde jego słowo zbierając jego wytyczne co do swojej działki roboty. - No więc moja droga na jaką okazję ma cię wystroić Pepe? Mecz? Ten barbarzyński pokaz u Runnerów? Tandeta... Co oni w tym widzą? Ale oczywiście, że cię wystroję, jak cię Pepe wystroi to żadna inna lafirynda nie będzie się do ciebie umywać. Ale oczywiście dostajesz do ręki jokera który przebija wszystkie karty ale to twoja sprawa jak nią zagrasz rozumiemy się? Świetnie. No to do dzieła. - nawijał dziwnie wymachując rękami zdecydowanie w gejowski sposób i chyba nie był przyzwyczajony do tego by ktoś mu przerywał. Gadał jak w jakimś transie patrząc na nią z kazdej mozliwej strony i rzucając jakieś chyba slangowe uwagi do czekającego zespołu.

- No i jak? Cudownie prawda? Możesz mnie pocałować z wdzięczności ale tylko w policzek. Włąściwie to wystarczy, że się przytulisz i nie musisz mnie ślinić. Przytulanie jest ciepłe i miłe to możesz. - rzekł wchodzacy mistrz patrząc na swoje dzieło bo przecież nie na kobietę która dla niego była tylko diamentem do obszlifowania w przepiękny brylant. O ile nie był zaś najlepszym kłamcą świata to kobiety poza tym w ogóle go nie interesowały a na pewno nie ściskanie i całowanie się z nimi.

- No zaczniemy od góry. Włosy. Jak nie ruszysz to wytrzymają do rana i wciąż bedą wyglądać jak teraz. Czyli wyśmienicie. Ale bez biegania mi, spania w nich ale jazdy kabrioletem już sie bać nie musisz. Wsystkie lafirndy będą miały zwykłe włosy a tak jak ja cię kazałem uczesać będziesz miała tylko ty. Bo zadna inna nie była u mnie by z okazji tego meczu więc będziesz wyjątkowa. Jesteś wysoka i jak włożysz szpilki będziesz jeszcze bardziej się rzucać w oczy nad tłumem tych spoconych, brudnych przeciętniaków. To twój atut skoro ci na tym zależy. I trzymaj się tego. - rzekł mistrz swoim zwyczajem chodząc wokół niej choć już zdecydowanie wolniej i mówił tym razem nauczycielskim tonem jakby gadał z jakąś uczennicą czy pdowładną.

- Lećmy dalej. Twarz. Masz podkerślone ostrą kreską by te pijane i rozwydrzone debile zrozumiały komunikat i przesłanie. I spojrzenie. Zrób jeszcze raz. O własnie tak. Pamiętaj kontakt wzrokowy to podstawa. Jak nie wytrzyma to jakiś patałach. Ale jak trafisz na faceta z jajami to ściągnie jego uwagę. I nic nie mów póki on nie zacznie. Z takim kombo masz szanse na odsianie plew. I spojrzenie, pamiętaj i tym spojrzeniu. - zakomenderował niczym jakis wódz przed bitwą. Dalej łaził i sprawdzał jej stan przygotowań no i te spojrzenie które na odświezonej i wypielęgnowanej twarzy, spod długich i podkreslonych rzes faktycznie wyglądało kusząco. Nawet gdy wcześniej robiła tak samo nie było takiego efektu. Zwłaszcza w połączeniu z nową fryzurą i resztą stroju.

- No i ubiór. Najwazniejsze są szpilki. Bo jesteś wysoka ale nie maco oszczedzać na budżecie. Zaoszczędzić będziesz mogła na co dzień a dziś musisz dać czadu jeśli chcesz błysnąć. Więc szpilki to podstawa. Dalej szmaty. Możesz założyć tą krótką. - wskazał na leżącą niedaleko klasyczną małą czarną. - Odsłoni ci nogi czyli uda. Masz ładne nogi i uda więc masz co pokazywać. Prostał łatwa i przyjemna. Będziesz wówczas wygladać lekko i zachęcająco. No albo to co masz na sobie w tej chwili. Też czarna i długa. Musi być czarna i bez ozdobników. To rozprasza uwagę a czerń jest uniwersalna i kieruje kontrastowo ku skórze. Masz jasną więc śliczny, kolorystycznie kontrast wychodzi. Będzie swiecic na tej czerni jak neuon na burdelu. No i plecy. Masz tutaj odsłoniete plecy i to co na nich widać. A Runnerom powinno się to spodobać oni lubią takie motywy więc od razy zyskasz zainteresowanie i uwagę tak jak ci własnie zależy. No i podziw jak należy okazać dziełu sztuki. Mojemu. - rzekł bynajmniej nie skromnie i nie mając zamairu nie skorzystać z okazji i by się nie napuszyć. Skromność do cech jego charakteru zdecydowanie nie należała.

- No i w krótkiej ci nie potrzebne bo krótka ale w tej ci się przyda. Wycięcie. Zostawia swobode ruchów a nie odbiera smaku i elegancji. Możesz więc nawet tańczyć. Chyba, że nie umiesz albo nie w szpilkach to nie próbuj nawet bo zepsujesz cały efekt mojej pracy. - pogroził jej palcem na wypadek gdyby w ogóle przez myśl jej przeszło skaszanić zaszczytną rolę jaki przyszło jej pełnić i być żywym modelem genialnej kreakcji mistrza Pepe.

- No i znów kontrast. Wycięcie będzie ukazywać nie za dużo i nie za mało ot w sam raz twoich nóg czyli ud. Zwłaszcza jak staniesz z wysuniętą w bok czy do prozdu nogą. Wiesz facetów zawsze kręci co kobieta ma pod majtkami a uda są po drodze więc to przykuwa uwagę... Zupełnie nie rozumiem dlaczego przecież one nie mają tam pod spodem nic ciekawego... - pokręcił z oznaka całkowitego niezrozumienia dla tego fragmentu samczego charakteruktóry najwyraźniej był dla niego zagadką.

- No i na koniec pończochy. Czarne oczywiście, proste i z połyskiem inne zepsują efekt. Tu akurat masz wybór zakładać albo nie. Szczerze mówiąc przy takim komplecie obie wersje będą równie dobre ze względów praktycznych namawiałbym cię do założenia. Zdjąć zawsze zdążysz a jak umiesz zdejmować w odpowiedni sposób to znów masz punkt do przykuwania uwagi. Ale to sobie już sama zdecyduj. - rzekł na koniec stając wreszcie w jednym miejscu i kiwając głową w końcu zadowolony z tego jak wyglada jego dzieło. Wreszcie był zadowolony i nie miał zwyczajowej miny irytacji i pogardy którą zazwyczaj serwował wszystkim na około. Zwłaszcza kobietom które jednak ku jego pechowi stanowiły zdecydowaną większość personelu i kientek Cleo. Z klientów wielu nie spotkała w środku a zazwyczaj jak już mijali sie w drzwiach czy korytarzu. Panowała leniwa, przyjemna atmosfera przydymionego światła lampionów i unosząca się wraz zapachem kadzidełek atmosfera luksusu i świadomość, że należy się do elity a nie tego brudnego, biednego tłumu tarzającym się w postapokaliptycznym kurzu i pyle tego świata. Zdecydowanie większość kientów owiniętych tak jak i ona w szlafroki czy ręczniki, z turbanami na głowie stanowiły kobiety ale i trafiła na paru facetów.

Do przebieralni wszedł jakiś młodzian wnosząc kolejną porcję ubrań i wynosząc tą co tu była. Spojrzał ciekawie na najnowsze dzieło mistrza i samego mistrza co wywołało złość tego ostatniego. - A gdzie mi sie tu tak przygladasz huliganie? Ale już cię nie ma! - pogonił go krótko Pepe wykonując odpędzający gest dłonia w który udało mu sie włożyć zdumiewajaco wiele zmanierowania. - Widziałas no kochanie? Na kobietę się patrzy i to jakim wzrokiem... - rzucił za nim zirytowanym głosem co tamten musiał jeszcze chyba słyszeć bo dopiero potem zamknęły się drzwi.

- No ale żartuję sobie oczywiście, trzeba ich trzymać krótko bo się rozwydrzeni robią... - machnął niedbale reką mówiąc rozbawionym tym razem tonem. - Przecież wiem, że na kobietę by nawet nie spojrzał. Nie przy mnie. W końcu w miłości francuskiej jest wręcz niezrównany. Dlatego pracuje tak blisko mnie. - powiedział jej jakby zdradzał jej jakąś wewnętrzną plotkę. - Powiem ci moja droga, że uwielbiam miłość francuską. Mam nadzieję, że Francja przetrwała te straszne czasy. Wszyscy Francuzi są wręcz stworzeni do takiej miłości. Powiem ci, że takiej miłej, czystej Francuzeczce mówiącej tych ich przepięknym i jakże romantycznym językiem to chyba nawet dałbym się obsłużyć jakby była okazja. No przy francuskim normalnie miękną mi nogi jak słysze ten język. - przystawił dłoń dopiersi i wzniósł oczy ku niebu. A dokładniej ku sufitowi pozwalajac się ponieść swoim emocjom i wrażeniom. - Ale tylko prawdziwej Francuzce, mówiącej naprawdę po francusku oczywiście. No i czystej oczywiście. I tylko po francusku nic więcej oczywiście. - zaraz jednak zastrzegł się od razu by jego rozmówczyni nie brała najwyraźniej go, że go kobiety poza takim rzadkim i prawie nereralnym do znalezienia wyjątkiem choc trochę interesują. - No obsługiwałem ostatnio takiego jednego Franzuca... I jaki przystojniak i jakie ciacho... I słuchac jego przepięknej francuzszczyzny to była czysta przyjemność... I nawet imię miał takie romantyczne i klasycznoromańskie... Xavier... - twarz Pepe rozpłynęła się aż w rozkosznym wyrazie gdy sobie przypomniał ową wizytę swojego klienta. - Jakaż szkoda, że on taki nieuświadomiony i nadal za spódniczkami się ogląda... Ale i tak aż mi przykro było robić to za pieniądze... - rzekł wyraźnie smutniejszym tonem. Najwyraźniej nawet dla artystów świat nie był neistety idealny. A może zwłaszcza dla artystów. Do drzwi rozległo się pukanie ponaglając ich do zakońćzenia wizyty. Na mistrza czekało następne dzieło do stworzenia.




Wyspa; Schron; poziom mieszkalny; Dzień 2 - południe




Will z Vegas



Wrócili. Cali i zdrowi. W końcu. Cwaniakowi z Vegas udało się nakłonić Frank'a który ich ugościł w nocy do pomocy przy przeprawie przez jezioro. Obietnica zrewanżowania się i długu u Schroniarzy chyba podziałała na starszego rybaka. Choć Will wiedział, że to rodziło zobowiązanie i oczekiwanie na jakąś przysługę poktórą ów rybak się może kiedyś zgłosić. Gdyby jej odmówiono tamten pewnie poczułby się wyrolowany i zaczął rozsiewać ferment jak to wszysyc wyrolowani. Sam jeden pewnie wiele by nie mógł zdziałać ale w krytycznej chwili tako niezadowolony klient mógł przeważyć szalę. Ale to był jeszcze czas o tym pomyśleć a na razie można było się nacieszyć powrotem do domu.

Wszyscy w Schronie się niecierpliwili i niepokoili. Wyszedł Baba z Kelly i jeszcze nie wrócili i wyszedł Will z Marlą i jeszcze nie wrócili. Przynajmniej nie tak od razu. Kelly wróciła wczoraj wieczorem ale bez Baby i Aarona. Snajper okazał się mocny w swoich snajperskich sztuczkach i majac tyle przewagi i początek aury po swojej stronie okazał się bardzo trudnym do schwytania przeciwnikiem. Kelly rozstała się z Babą już po zmroku i wróciła przed północą. Też musiała wrócić po poranną dawkę serum tak samo jak i reszta zarązonych. Zaś ciemność Babie nie przeszkadzała, wracać nie musiał więc postanowił kontynuować pościg.

- Siadaj i podwijaj rękaw. - Barney zaraz po powrocie wziął go w obroty. Will miał kilka godzin spóźnienia w porównaniu do zwyczajowej pory brania serum o poranku. Wieczorem jak go nie było nie można mu też było pobrać próbki krwi do aktualizacji danych o wciąż mutującym wirusie. Hibernatus jednak zaaplikował mu serum jak zawsze choć minę miał poważną. Jak zawsze gdy chodziło o serum. Nawet on nie wiedział jak długo będzie działać a takie nieplanowane wypadki nie pomagały w kontrolowaniu zarażenia. Czy serum podziała znowu zostawało tylko czekać na ewentualne objawy lub ich brak.

- No i jak tam było? Co tam sie dzieje? - spytał Chomik gdy zasiedli już razem we wspólnej sali stołówki gdzie odgrzał im poranne śniadanie. W podziemiach bunkra była masa roboty ale jednak jego mieszkańcy na ogół byli ciekawi tego co sie dzieje na górze, zwłaszcza poza Wyspą.

- Załatwiłeś jakiś prowiant? Wiesz, dziś mam jeszcze co wrzucić do garów, jutro też i może za tydzień ale co dalej będzie to jak nic nie będzie to nie wiem co będzie ale na pewno będzie ciężko. - rzekł łagodnie starszy mężczyzna z odległego południa uśmiechając się lekko choć oczy miał poważne a i mówił o poważnych sprawach. Co w tym bunkrze było to było ale na pewno nie było pozywienia. Na jego dostawy byli skazani ze świata zewnętrznego. To akurat wiedzieli wszyscy w bunkrze. Na razie jednak czuł wreszcie pełny żoładek bo wcześniej u Franka po prostu zjedli tyle, że efekt głody stał się znośny do odczuwania ale na pewno się nie dało czuć sytym. Zresztą czego oczekiwać po rodzinie rybaków przed połowem a nie po gdzie musieli jeszcze z przygotowanych zapasów na śniadanie przygotować dwie dodatkowe porcje czyli okroić własne.

Z pełnym żołądkiem zdecydowanie lepiej się myślało. A było o czym. W Cheb wszyscy zdawali się być pewni z powrotu gangerów choć nikt nie wiedział kiedy ani po co mieliby wrócić. I Chebańczycy zdawali się mieć po zimie zdecydowanie dość wszelakich walk. Ale sam widział dziesiątki świeżych mogił na cmentarzu. Ilość w stosunku do ludzi towarzyszących pastorowi w ostatniej drodze była zasmucająca. No i w Cheb nie było żywności. A jak była to mało i drogo. Mogło starczyć z trudem na bierzące potrzeby ale o zrobieniu zapasów nie było co marzyć. Dalton zaś przyjął spokojnie wymijającą odpowiedź chłopaka z Miasta Neonów w sprawie zamiany broni ale zadowolony widocznie nie był choć mógł żywić nadzieję, że jeszcze może Will wróci ze zgodą od Barney'a na taką wymianę. Zresztą jedyny erkaem jaki można było wymienić zabrał Baba choć może jeszcze dałoby się wymienić na jakieś karabinki lub podobną broń. Na willowego czuja to bez konkretu z jego strony która była zwyczajowym wstepem do handlu to Dalton pewnie nadal uważał swoja spluwę za gotową na wymianę. Tak, Schroniarze stali lepiej niż kiedykolwiek z zsytuacją wewnątrz i nza zewnątrz Schronu a mimo to wcale nie było różowo i wychodził jeden problem po drugim.




Detroit; dzielnica Runnerów; klinika "Brzytewki"; Dzień 2 - południe




Alice "Brzytewka" Savage



- Nie wiem co ty pieprzszysz... - skwitował krótko jej ostatnią odpowiedź traper. Póki coś nawijała o wietrzeniu poziomów bunkra i objawach to jeszcze po podejrzliwej minie widziała, że coś tam o niego trafia do przekonania ale gadki o kwasach i rybosomach w ogóle nie załapał. Jak zdecydowana większość jej rozmówców z jakimi się zazwyczaj stykała. Wątpiła by nawet Chris łapał takie gadki bo skupiał się na razie na codziennej praktyce która była łatwiejsza do załapania poprzez naoczne i namacalne przykłady z którymi mieli do czynienia. Jak z tą amputacją czy bieganiem po szpitalu. Póki coś nawijała o konkretach które były nazywane po imieniu tak jak znali to przeciętniacy jak reka, noga czy wątroba to nawet najczęściej łapali choć ogólny zarys rozmowy i jej tłumaczeń. Jednak gdy pojawiały się elementy specjalistyczne z wyższej szkoły jazdy pojawiały się oznaki zdziwienia i niepewności o czym mówi a gdy waliła całym bloczkiem takiej terminologii zazwyczaj zwyciężało zniechęcenie lub przypomnienie, że mają cos ważnego do załatwiena. Lub po prostu co niektózy kazali jej się zamknąć czy spadać. Drzazga najwyraźniej nie darzył jej ciepłymi wspomnieniami i uczuciami to i cierpliwości miał znacznie mniej.

- Zostaw co masz do zostawienia tutaj. Mogę jeden dzień poczekać z powrotem. - rzekł wskazując na starą kuchenkę a dokładniej piekarnik. Mówił oschłym tonem najwyraźniej nie mając zamiaru się z nią kolegować i nie ufając jej nadal. Czy jednak poczucie obowiązku czy bratersta krwi z własnymi ziomkami było tak silne czy też szeryf naprawdę potrafił być tak przekonujący czy działał tu jeszcze jakiś inny czynnik tego nie wiedziała. Traper jednak zdecydowanie nie chciał z nią gadać dłużej nic to konieczne i dążył do szybkiego zakończenia spotkania.

---


- Co tak łazisz po dziurach? - spytał rozbawionym głosem Marcus gdy weszła przez drzwi wejściowe. Wskazywał głową na obdrapany budynek opuszczonej kamienicy z której niedawno wyszła. Nie była pewna czy to jego widziała przy spotkaniu z Drzazgą bo z daleka większość Runnerów wyglądała podobnie.

- Tak, chcesz wpaść w jakąś albo z kimś? - spytał drugi strażnik co wywołało falę wesołkowatego hichrania się u nich obu. Chyba nie podejżewali jej o nic dla nich zdrożnego ale gadali jakby co najmniej byli zaciekawieni czemu wróciła z opuszczonej kamienicy a nie ulicą jak zazwyczaj czy ktoś jej na miejsce bryką nie podrzucił.

---


Wewnątrz jednak czekały ją znacznie poważniejsze sprawy. Toby. Szczeniakowaty człowiek grupki Hank'a żył. Co było pocieszające i właściwie było tylko jej zaslugą. Wyrwała go choć na chwilę z lodowatych łap kostuchy ale ta nadal trzymała go jedną łapą. I trwał w takim zawieszeniu pomiędzy nimi dwoma, między zyciem a smiercią.

Najważniejsze zostało zrobione już wczoraj dlatego dziś w ogóle było jeszcze wokół kogo chodzić. Dziś miała zdecydowanie lepsze warunki niż wczoraj. Całkiem czyste pomieszczenie a nie zawalone kurzem i pyłem pobojowisko, swoje przygotowane narzędzia no i Chris'a z Tomem do pomocy. Zrobili razem co się dało a obaj pomocnicy byli jak na runnerową średnią śmiertelnie poważni. Niewiadomą pozostawała siła organizmu nieprzytomnego chłopaka. Alice była w końcu lekarzem a nie cudotwórcą nie była w stanie naprawić uszkodzonych narządów lub naprawić ich na czas a i do naprawy musiała mieć odpowiednie zasoby czasu i środków.

Tym razem jednak operacja się udała a pacjent nie zmarł im na stole. Gdy składali narzędzia a Tom odwoził nieprzytomnego chłopaka do sali szumnie nzaywanej przez Alice pooperacyjnął a która dopiero miała być taka w jej zamierzeniach pierś pacjenta z wolna ale regularnie wciąż unosiła sięi opadała w montonnym rytmie. Wymyty i nieruchomy w ogóle nie przypominał tego chałaśliwego i nieco chaotycznego narwańca gdy go poznała w ruinach kamienicy którą mieli wysadzić niecałą dobę temu. Z drugiej strony może i na codzień był miły i spokojny ale wczorajszą akcję Hanka i Jednookiego raczej nawet na runnerowa średnią cieżko było uznać za codzienną.

Po zabiegu miała wreszcie trochę czasu dla siebie. Czyli nie przeznaczonego na pacjentów, remont szkołoszpitala czy załatwianiem zleceń i spraw od i dla reszty gangu. Nic nie było jednak wieczne. Dziś był mecz. Za parę godzin właściwie. Reszta wczorajszych imprezowiczów pewnie właśnie wstawała bo to by dla większości z nichpora na to była odpowiednia. No chyba, że szef znów im wymyślił jakąś atrakcję na ten poranek po jej wyjściu. To, że gangerlandia budzi się do zwyczajowego życia dało sie zauważyć po samochodzie który zajechał przed szpital. Z okna widziała wysiadającą grupkę zdecydowanie niezadowlonych i zrzędliwych Runnerów. Poznała, że są od Viper. Najwyraźniej kompletnie nie usmiechało im się tracić dzisiejszego widowiska by pilnować jakiejś głupiej szkoły w której i tak nie ma nic ciekawego. Było widać, że wczorajsza reakcja ich szefowej trafnie przewidywała podobna reakcję choć i tak było bladym cieniem tego co działo się wczoraj na dachu kręgielni. Ale jak widziała na własne oczy Viper nie odważyła się otwarcie zignorować rozkazu szefa i przysłała swoich ludzi. Jak oni przyjęli od niej tą radosną wiadomosć można było tylko zgadywać ale zrzędzący i mamroczący efekt widziała właśnie na własne oczy jak wysiadał z samochodu. Dla odmiany witający ich Marko był w siódmym niebie, że nie tylko oni będą tu slęczeć gdzie nawet gamoniowatych palantów Brzytewka nie pozwala glanować ani chociaż w mordę dać.




Cheb; pd - wsch rogatki; magazyn budowlany; Dzień 2 - południe




Tina i Whitney Winchester



Okazało się, że stara prawda mówiąca, że najwolniejszy samochód jest szybszy od najszybszego pieszego sprawdziła się ponownie. Zwlaszcza jak pieszemu bardziej zależało na pozostanie niezauważonym niż poruszaniu się prędkim. Początkowo Tina posuwała się dość ostrożnie. Teren jej sprzyjał bowiem wilgotna, wysoka trawa z podmokłym gruntem zmoczyła ją całkowicie ale i skryła prawie całkowicie. Póki było się schylonym czy nawet zaległo na ziemii ktoś z pojazdu na drodze miał dość marne szanse zauważyć takiego zalegniętego skradacza. Ale za to ów skradacz musiał właśnie zalec lub poruszać się dość wolno nawet na piesze standardy.
Miała jednak okazję obserwować dalsze losy tego zmotoryzowanego spotkania o poranku na tej pokrytej kałużami, błotem i tym dziwnym pyłem drodze. Będący do niej tyłem wojskowy pojazd zwolnił i zatrzymał się. Facet obsługujący broń maszynową na jego dachu skierową swoją lufę i chyba uwagę na dwa nadjeżdżające pojazdy które też zwolniły by się w końcu zatrzymać. Przez chwilę obie strony zamarły nieruchomo. Sądząc po ruchach głowy tego czarnego w mundurze musiał z kimś gadać czy coś uzgadniać, pewnie z resztą załogi hummera. W końcu humvee nieco zjechał na pobocze i zatrzymał się robiąc przejaz dla pozostałych pojazdów. Facet za erkaemem machnął do tamtych ramieniem jakby zachęcał ich by jechali dalej. Podziałało. Dwa pojazdy gangerów powoli ruszyły wciąż pod okiem lufy erkaemisty. Jechali powoli kierując się ku przeciwległemu poboczu najwyraźniej chcąc zachować maksymalną, możliwą odległość od hummera. Odległość stopniowo skracała się aż nadszedł punkt krytyczny gdy nieruchomy pojazd i te dwa co go mijały dzieliła tylko szerokość drogi. Punkt krytyczny minął, pojazdy Panewek minęły zaparkowany wojskowy pojazd i przyśpieszyły chcąc się widocznie oddalić czym prędzej poza zasięg wojskowego pojazdu. Widok erkaemisty który wciąż miał ich odalające się pojazdy na muszcze na pewno miał wpływ na powzięcie takiej decyzji.

Panewki jednak widocznie nie zrezygnowały ze znalezienia dwóch sióstr bowiem skreciły w boczną drogę prowadzącą do magazynu budowlanego w którym obie przenocowały tą noc. Poza tym była to najszybsza metoda zniknięcia z pola widzenia tych z hummera. Tinie udalo się wykorzystać zwłokę jaką dalo im niezapowiedziane spotkanie na drodze by dotrzeć w pobliże magazynu. Choć wyprzedzenie w stosunku do zmotoryzowanych gangerów miała minimalne. Whitney która miała lepszą perspektywę ze swojego miejsca na dachu kanciapy widziała, że poza jadacymi wich kierunku dwoma samochodami Panewek, zaparkowanym na poboczu głównej drogi wojskowym hummerze z ruin osady wyłoniła się jakaś kolumna konnych wozów. Ale na widok erkaemu obudowanego mundurem i hammerem zatrzymali się. Erkaemista też ich wziął na celownik bo byli już bliżej niż oddalające się od nich co raz bardziej pojazdy gangerów.



Szuter



Gdy tłumek w likalu zdecydowani zgęstniał i zgłośniał pogromca pancermutanta ubrał pancerz z jego skóry, zgarnął polewaczkę i kozackiego minishotguna i powrócił spokojnie na dół do sali głównej.

- Ty jesteś Szczota? - spytał spokojnie podchodząc do szefa organizowanej wyprawy a może i wkrótce swojego.

- Tak. A kto pyta? - odparł równie spokojnie facet. Sprawiał wrażenie, że ma dobry humor choć obcego zlustrował uważnie dlatego odpowiedział po chwili.

- Na mnie mówią Szuter. Chciałem zrobić zapasy w sklepie Andrzeja, ale w chwili obecnej jest to nierealne. Ludzie mówią, że zaopatrywałeś ten sklep i, że zbierasz ludzi na wyprawę po zaopatrzenie? - Szuter przedstawił swoją sprawęw krótkich słowach.

- Ano niestety przykra sprawa z towarzyszem Andriejem… - miejscowy cwaniak rozłożył nieco szeroko ręcę krzywiąc się co nieco na twarzy. - Ale tak, dobrze słyszałeś, organizuję wyprawę. Najemnik? Chyba pierwszy raz cię tu widzę. - rzekł patrząc bystro na Szutera.

- Ano pierwszy. - odpowiedział spokojnie - Jakie są zasady? - spytał przybysz patrząc na potencjalnego szefa.

- No przede wszystkim to taka, że ja jestem szefem i tylko ja. - wskazał wymownie kciukiem na swoją klatę która jakoś imponująca nie była. - Robicie co wam powiem. Jak, to mi zwisa, ma być zrobione. - dodał wyjasniająco. - Druga sprawa no to kwestia dyskrecji. Trzymać gebę na kłódkę gdzie byliśmy i co tam było. - dodał - Trzecia sprawa to podział łupów. Ja dzielę tutaj na miejscu po powrocie z tego co nam się uda tu dowieźć. Nie toleruję samowolek w tej materii. Robię się wowczas niesympatyczny i reszta chłopaków też. - wskazał głową na niewielką grupkę ochotników która ich się przysłuchiwała rozmowie kiwając twierdząco głowami. Facet sprawiał wrażenie, że czuje się z nimi pewnie i swobodnie i oni z nim tak samo.

Umowa zdawała się być dość standardowa. Wyglądało na to, że gamble do ręki są dość niewielkie i tak naprawdę prawdziwą zapłatą jest podział przywiezionych łupów. To niejako łaczyło wszystkich by zdobyć i nawieźć ich jak najwięcej. Łupy miał oczywiście dzielić wedle uznania Szczota co też nie było niczym niezwykłym. Warto było więc zdobyć jego uznanie i inni uczestnicy wyprawy również od początku starali się wywrzeć na nim dobre wrażenie. Większosć też chyba się znała bo byli miejscowi albo brali udział w poprzednich wyprawach. Tak to wyglądało gdy Szuter posłuchał ich rozmów. Właściwie wszyscy znali się po imieniu czy ksywie, wymieniali jakieś dyfteryjki czy historyjki z poprzednich wypraw albo wymienali się plotami co się działo z od ostatniego czasu gdy się widzieli tu czy tam. Dawało to nadzieję, że z takiej wyprawy chyba da się wrócić cało skoro tylu ich wracałoz poprzednich i pchali się na kolejną.

Co do same wyprawy jechali na cztery wozy konne. Z czego jeden to była buda i kwatera Szczoty, jeden zawierał zapasy a dwa były docelowo przeznaczone na zdobyty towar i na nim tarabaniła się większość obstawy i pracowników. Było też paru konnych luzem na razie jadących w pobliżu kolumny wozów. Łącznie Szuter naliczył trochę ponad tuzin ludzi. Uzbrojenie raczej mieli zdecudowanie słabsze od niego bo dominowała broń myśliwska czyli strzelby różnego autoramentu, sztucery, pokrewne wichesterowi repetery typu lever action no i broń krótka. Brakowało natomiast broni automatycznej czy ciężkiej. Sam Szczota miał w kaburze przy pasie potężną pukawkę choć chyba traktował ja raczej jak oznakę władzy i statusu niż coś czego przyjdzie mu używać na serio.


Cała radosna i atmosfera ulotniła się momentalnie prawie zaraz po wyjeździe z miasta. Wyglądało to trochę jak w tych kawałach pt. "Wychodzę z domu a tam czołg..." czy coś w tym stylu. Co prawda nie trafili dosłownie na czołg tylko na hummera ale ten zamontowany na dachu ckm był zdolny jedną serią znacznie przerzedzić wedrowców a druga powrotna mogła dobić co nie zgarnęła pierwsza. Zwłaszcza, że hummer był w wojskowym kamuflażu, broń na dachu była obsadzona przez faceta w mundurze i hełmie i stał na poboczu a nie jechał sobie. I stał już jak się na niego natknęli po pokonaniu ostatniego zakrętu i nie wiadomo jak długo tam stał ale ruszać na razie nie zamierzał. Zaś droga prowadziła tuż obok jego burt. Będąc pod efektem wrażenia i zaskoczeni taką niespodzianką na samym początku podróży woźnica pierwszego wozu zatrzymał się niepewny co robić a za nim zatrzymała się reszta kolumny. Ktoś posłał po Szczotę a póki co karawaniarze spogladali to na siebie to na pojazd równie niepewnie a ręce nerowow błądziły im w okolicach broni.

- A ci tu czego? - spytał retorycznie szef karawany gdy znalazł się na czele swojej kolumny i na własne oczy przekonał się z czym mają doczynienia. - Szuter, Sedna, podejdźcie do nich i spytajcie się czego chcą. Jesteśmy tylko biednymi pielgrzymami i szukamy Ziemi Obiecanej. Aha, i że wojsku zgarniać haracz to grzech. I to kurwa jeszcze na samym progu świątyni chciwości... - rzucił po chwili namysłu. Na koniec przerobił trochę na żart bo większość uśmiechnęła się czy parsknęła czymś śmiechopodobnym. Skoro Szczota wiedział co robić to nie było tak źle. Szuter wiedział o co chodzi. Szczota wysyłał jego jako nowego i niesprawdzonego ciekaw jak sobie poradzi. No i "w razie czego" tracił obcego a nie kogoś ze stałej obsady. Sedna zaś była młodą dziewczyną ubranej na indiańska modłę a nawet z kołczanem, łukiem i tomahawkiem. Też była chyba nowa bo mało kto z nia gadał i ona też nie sprawiała wrażenia rozmownej. Zaś ci w terenówce na razie również byli raczej bierni. Na początku facet za ckm-em był do nich skierowany plecami i celował chyba w coś innego ale gdy wyjechali zza zakretu przeniósł lufę na nich. Ale nie strzelał. Tamci chyba równiez czekali na to co się stanie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online