Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2015, 20:42   #82
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Maeglin postanowił dyskretnie podążać za grupą w dość rozsądnej odległości. W pierwszej kolejności zmierzył się z problemem zejścia z dachu. Skorzystał z dużej sterty pudeł i skrzyń na którą delikatnie się zsunął i powoli schodził na dół. Podziękował sobie w duchu za przezorność wybrania budynku z najłatwiejszym zejściem. Następnie ruszył za szemraną grupą, trzymał się na dystans tak by widzieć co robi głównie końcówka pochodu i uniknąć wykrycia. Starał się wykorzystywać prowizoryczne osłony i ciemne alejki. Black był bardzo ciekaw celu tego “pochodu”.

Z początku marsz był dość hałaśliwą zgrają i wydawał się nie zwracać uwagi na nikogo. Maeglin nie miał z początku większych trudności w ich śledzeniu. Potem jednak banda robiła się coraz cichsza i spokojnienia. I bardziej czujna.
Wkroczyli oni powoli na nadbrzeże portowe i mijali magazyny. Starali się wyraźnie unikać patroli policyjnych i trzymać z dala od miejscowych posterunków. Banda wydawała się też zwalniać i zmniejszyła się wyraźnie. Black… nie wiedział już gdzie się znajduje. W ciemnościach nocy, niemal wszystkie magazyny wyglądały tak samo i jedynymi punktami orientacyjnymi były maszty parowców i żaglowców stojących w porcie. Najwyraźniej jednak zbliżali się do celu, bo grupa Jareda znów pęczniała. I tym celem wydawała się duża tawerna zbudowana w starym magazynie pod nazwą “Uśmiech Medusy”.

Jeśli miał zobaczyć co się tam dzieje musiał podejść bliżej. Niestety to zapewne wiązałoby się z wykryciem, przy jego zdolnościach ukrywania się. Już i tak było dobrze, że nie zarobił guza gdzieś po drodze. Black chwilę się zastanawiał po czym ciekawość wzięła górę. Wypowiedział czar czyniąc się niewidzialnym i ruszył w stronę “Uśmiechniętej Medusy”. Chciał wiedzieć co będą wyprawiać chłopaki Jareda. Dość szybko przekonał się, że miał do czynienia z napadem. Półork poprowadził swoją armię na wrogą bandę, przy okazji dając ciężki łomot każdemu kto miał pecha wpaść do “Medusy” na piwko. On i jego uzbrojeni w pałki i kastety pomagierzy rzucali się na każdego mężczyznę, a czasem i kobietę. Ci jednak odpowiadali zaciekłą obroną i rzadko okazywali się chłopcami do bicia. Potyczka przypominała wojnę gangów z dwiema walczącymi siłami. Blackowi nie udało się wejść do środka. Obecnie panował tam tłok, tak duży że jego niewidzialność nie byłaby atutem. Poza tym grupka nadzorujących z zewnątrz typków coś zauważyła… Może nie samego półelfa, ale z pewnością jakiś ślad jego magicznej aury. Ci zresztą pod wodzą siwego, byli uzbrojeni w znacznie śmiercionośny oręż i zapewne byli tu tylko na wypadek, gdyby sprawy przybrały wyjątkowo niebezpieczny obrót. Bo póki co wyglądało na to, że półork chciał uniknąć ofiar śmiertelnych. I jedynie dać łomot i solidną nauczkę konkurencji.

Półelf dystansował się od siwego i jego pomagierów. Zaczął się nawet lekko chować mimo, że był niewidzialny. Ci ludzie napawali go strachem. Porachunki gangów generowały spore zamieszanie...i niestety spory tłok. Stracił z oczu Jareda. Zaczął się jednak rozglądać za nową ofiarą. Kogoś z bandy Jareda kogo mógłby oczarować. Najlepiej samotnego i dobrze już obitego, tacy z reguły odpoczywają gdzieś na boku. Byle tylko był w stanie stać na nogach. Pół-elf planował mu wręczyć paczkę i wysłać prosto do pół-orka. Nakazując przy tym wyczekanie stosownego momentu. Taki plan kształtował się w jego głowie. Jednocześnie wydarzenia w Meduzie dalej się rozwijały, a on szukał dobrej miejscówki by móc się ukryć gdy czar dobiegnie końca.

Kryjówka trafiła się szybko, ciasna alejka… ciemna i pusta. Na moment przerwał tą ciszę łopot olbrzymich skrzydeł. Półelf spojrzał w górę i zobaczył rosłego humanoida o dziwnej nieludzkiej i ludzkiej zarazem twarzy z której to czoła wyrastał pojedynczy kryształowy róg. Potwór miał błoniaste skrzydła na których przemierzał powietrze i… oddalał się zbyt szybko by Maeglin zdołał przyjrzeć mu się dokładnie. Zresztą czy młody czarodziej miał ochotę na spotkanie z taką kreaturą? Nie. Zresztą potwór szybko odleciał zająć się swoimi sprawami. A Maeglin mógł spokojnie przysłuchiwać odgłosom głośnej walki. Nie wiedział w jakim kierunku się ona rozwija, ale wkrótce zobaczył, wpierw uciekinierów z karczmy… a potem ścigające ich pojedyncze jednostki.
Było coraz niebezpieczniej. Czy ten stwór był tu przypadkiem? A może miał coś wspólnego z tą całą awanturą? Pół-elf lekko struchlał na jego widok. Dobrze, że odleciał zostawiając pewne pytania bez odpowiedzi. Bo od niego wolałby ich nie usłyszeć. Miał jednak robotę do wykonania, która miała być łatwa a zaprowadziła go w taką awanturę. Black przełknął ślinę. Rzucił na siebie najpierw wykrycie magii by znać efekty swoich poczynań. Następnie z ukrycia spróbował oczarować jednego ze ścigających gdy ten go mijał. Modlił się w duchu żeby się udało nie miał lepszego pomysłu.

Wypowiedziane słowa i gesty wpłynęły na orka, który właśnie mijał zaułek półelfa goniąc za jakimś mężczyzną. Zaaferowany swą pogonią bandzior Jareda nie zatrzymał się jednak i minął Maeglina.
- Cholera- wymamrotał pod nosem pół-elf. Szybko doszedł do wylotu uliczki i sprawdził czy względnie bezpiecznie może puścić się za nim w pogoń. Bez obawy, że inne bandziory wygarbują mu skórę. Miał nadzieję, że ich plan polegał na obiciu konkurencji nie każdego cywila w okolicy. Black dotarł do zaułka, w którym to ork ów dopadł swego przeciwnika i brutalnie prał go na kwaśne jabłko. Trzeba przyznać, że robił profesjonalnie. Bądź co bądź New Heaven było miastem prawa, nie można było tak po prostu kogoś zabić nie licząc się z konsekwencjami. Nie można było się włamać, nie narażając się na potencjalne śledztwo. Pobicie… nawet do nieprzytomności nie było jednak przestępstwem. Bójki w Downtown były na porządku dziennym.

Ork zaś był duży, ciężki i o tępym wyrazie gęby. Groźny… jakimś szóstym zmysłem zauważył wejście Maeglina do zaułka. I mimo skupienia na praniu nieszczęśnika na krwawą miazgę, zerknął w kierunku potencjalnego zagrożenia. Uśmiechnął się. Dobry znak. Urok czarodzieja nadal działał.
Black nie chciałby być na miejscu tego nieszczęśnika z którym właśnie kończył ork. Głęboko weschnął wiedząc, że wynagrodzenia jakie otrzymał i ryzyko jakiego się podjął były niewspółmierne. Jednak sam się napraszał tak? Chciał robotę to ją dostał przy okazji poddano go próbie. Marzył o powrocie do spokojnego domu. Ork był co prawda jeszcze pod wpływem uroku ale to się z czasem może zmienić. Wszak czar nie trwał wiecznie.

- Witaj przyjacielu. -zaczął ostrożnie pół-elf, rozmowa jednak musiała być szybko. -Będziesz potrafił znaleźć Jareda dość szybko? - od razu zadał kluczowe pytanie. Od tego zależało czy mu się uda. No w gruncie rzeczy nie tylko od tego… jednak tu sprawa mogła się rypnąć już na dzień dobry.
- Yyyy… eeee… nie wiem. A co?- zapytał zaskoczony ork drapiąc się po wygolonej na zapałkę głowie.- Ni wiem gdzie jest. Pewnie koło baru, chyba.
Maeglin przełknął ślinę. Był rozdygotany to była jego pierwsza samodzielna akcja.
- Słuchaj dostałem no robotę, żeby mu dostarczyć paczkę. Z przeprosinami od niziołka Viniego. Widać podpadł czymś Jaredowi. Wiesz jak to jednak jest mały pokurcz jest za dumny żeby samemu przyjść. To wynajął kogoś kto ma zrobić to za niego. Mam mu to dostarczyć jeszcze dziś, tylko wiesz zabawiłem na mieście trochę za długo… Jak dotarłem pod magazyny to już szliście grupą. Trochę się bałem poczekałem, wiesz lubię swoje zęby. Tak myślę, że tam nadal strach wchodzić. My jesteśmy przyjaciółmi ale wiesz ktoś wypije przywali mi, mógłbyś to za mnie dostarczyć? Dam ci swoją marną dolę za to byleby pozbyć się problemu.- wyciągnął pięć dolców.
- Ooook… nie ma sprawy.- uśmiechnął się ork biorąc i swoją dolę i paczuszkę.
- Tylko słuchaj- starał się mówić na tym samym poziomie -tam między Vinim i Jaredem jest kosa. Mały nizioł trzęsie portkami, ale Jared może chować uraz gdyby nie chciał otworzyć paczki. Zrób to za niego i daj mu to co jest w środku. Kopara mu opadnie mówię ci, Vini ma gest jak chodzi o jego życie. Po za tym- rozejrzał się konspiracyjnie- znam czar wzmacniający. Wiesz żeby ci nikt nie wpierdolił po drodze ci z karczmy niby uciekli ale wiadomo mogą chcieć rewanżu. To doda ci sił.- powiedział po czym rzucił czar by odnowić oczarowania. Chciał kupić sobie czas by pośrednik dotarł do Jareda.
- Zgoda… -rzekł z uśmiechem ork i kiwnął łbem.- To rzucaj.

Black miał cichą nadzieję, że w końcu uda mu się zakończyć tę “łatwą” robotę. Był też niemal pewien, że Vinni pożałuje tej decyzji. Jared, gdy zostanie publicznie upokorzony, będzie pałał żądzą zemsty. Miał też środki by uderzyć w Viniego. Mięśniacy mięśniakami ale siwy to już inna liga. Pół-elf jednak nie był od myślenia, póki co wykonywał dopiero pierwszą robotę. I liczył, że nie zawiedzie.

Półork zamierzał wykonać zlecone mu zadanie, nie był przy ty zbyt subtelny. Ani się z nim nie krył. Ukryty za niewidzialnością Black, widział jak jego zachowanie przyciąga milczących strażników te małej bijatyki. I jak jeden z nich w jakiś sposób zneutralizował zaklęcie, co wprawiło w furię tego półorka i zostawiwszy pudełko z nerwowymi wyjaśnieniami, z których Black wyłapał jedynie słowa “kurewski szpicek”, ruszył na poszukiwanie Maeglina. Misja zawiodła, ale… zanim półelf się oddalił zauważył, że tamci otworzyli przesyłkę ostrożnie i… ona nie wybuchła! Czemu?

Chciał zobaczyć czy wyjmą coś z paczki lub jakoś zareagują. Skoro nie była to łajnobomba… to co? Niestety to akurat nie dane mu było stwierdzić. Paczka nie wybuchła, ale jej zawartości Maeglin nie mógł dostrzec z bezpiecznej odległości. Musiałby im chyba zaglądać przez ramię. Potem zaś obydwa typki udały się z rozpakowaną paczką do karczmy. Odpowiedzi na nurtujące go pytania mógł więc bezpiecznie szukać tylko w jednym miejscu. U zleceniodawcy. Black wiedział, że nic tu więcej nie wskóra. Wrócił do domu się przespać i dbał oto żeby zgubić ogon. Był podwójnie poirytowany. Następnego dnia odpowiednio wcześniej zgarnął Takado i obaj ruszyli na spotkanie z Radovirem.

Spotkanie z niziołkiem nastąpiło w liczniejszym gronie, niż się Maeglin spodziewał. Oprócz Tokado pojawił się też Buarto “Deadeye” Knappelsthick, co dobrze wróżyło misji. Wszak ostatnim razem gnom praktycznie był organizatorem wspólnego napadu. A trzeba przyznać, że Haroshiwa Tokado nie popisał się ostatnio jako lider. To gnom zorganizował transport, przykrywkę drogę ucieczki. To gnom załatwił wsparcie osobowe, a nie Haroshiwa.

I podobnie jak Tokado, Buarto z kwaśną miną wysłuchiwał propozycji Radovira dotyczącej napadu na tajne magazyny Triad. Jakoś wydawało się półelfowi, że o ile Tokado ma mieszane uczucia co do propozycji niziołka, to… sam gnom wyraźnie był coraz mniej nią zainteresowany. By w końcu rzec.
- Durnota, pchać palce między Triady, a cholera wie kogo… - po tym ostrym sądzie rzekł spokojnie.- Mam inną propozycję. Robótka legalna, dość dobrze płatna: od 750 do 1400 dolarów od łebka i… cholernie niebezpieczna. Poprzednia ekipa zaginęła bez śladu. Ale za to robota w plenerze…. co wam się przyda, bo lepiej wam zniknąć z miasta na kilka następnych tygodni.
Black musiał przyznać gnomowi rację. Sam wcześniej miał trochę wątpliwości. Jeśli jednak zawodowy bandyta mówi, że nie warto podejmować ryzyka... Warto go wysłuchać. Może jednak chciał ich jedynie przeciągnąć do swojego zlecenia? Sam przecież mówił, że i u niego nie będzie lekko.

- Powiedz coś więcej. Bo na razie niewiele wiadomo.- zasugerował półelf.
- Zaginęło dwóch geologów pracujących dla pana Grey’a w okolicy Grey Lakeside, a potem dwóch poszukujących ich osobników też tam zaginęło. Grey wynajął mnie bym odnalazł… cokolwiek. Im więcej odnajdę tym lepiej zapłaci. -wyjaśnił gnom.
- Wiadomo co robili ci geolodzy tam i gdzie dokładnie? Wiadomo kim byli ci co ich szukali?- Black był ciekaw nie tylko pierwotnie zaginionych ale również jak dobrzy byli szukający.
- To co robią wszyscy geolodzy… szukali złota. Gdzie dokładnie, nie wiadomo. Mieli duży obszar do sprawdzenia. Tych co zaginęli, znałem… dlatego mnie zaproponowano tą robotę.- wyjaśnił Buarto.
- Kim byli i jak dobrzy byli ci z ekipy poszukiwawczej?
- Nie dość dobrzy najwyraźniej. - mruknął gnom wzruszając ramionami.- Guznar i jego brat to były twarde półorki. Sammy musiał być więc równie dobry, bo z cieniasami nie współpracowali.
- Rozumiem. Dla mnie brzmi dobrze, choć niebezpiecznie. Płacą jednak całkiem dobrze. Co na to reszta?- zwrócił się do Radovira i Tokado.
- Grey Lakeside to kawałek drogi do miasta, jak tam niby mamy dotrzeć?- zapytał Haroshiwa, a niziołek miotający się od zaskoczenia przez ból do gniewu wysyczał tylko.- Ni.. gdzie… nie… jadę.
- Konno… Dostanę zaliczkę na wierzchowce i prowiant na kilka dni, które potem odliczone zostaną od naszej wypłaty.- wyjaśnił Buarto.- Umiecie chyba jeździć konno?
- Nie… ale jakoś sobie poradzę. - stwierdził po namyśle Azjata. - Kto poza nami?
- Traper i… zobaczymy… szukam jakiegoś medyka. Ale możliwe, że żadnego nie uda się załatwić.- wzruszył ramionami gnom.- Trapera jednak załatwię.
- Nie żebym był fanem ale ostatnio nasz medyk był skuteczny choć nieznośny. Wyglądała też na pilnie potrzebującą gotówki. Może zaprosimy panią “myślę tylko o sobie” do naszej wesołej gromadki? Konie na poczet zapłaty.. sprzedamy je za mniej niż kupimy. W mieście natomiast są nieprzydatne.
- Konie załatwię ja.. wy się na tym nie znacie, a co do wiedźmy… cóż… Też na to wpadłem i z nią rozmawiałem przed wami. Niestety dość ostro określiła swój… brak zainteresowania tą wyprawą.- wzruszył ramionami Buarto.- Ma sprawy w mieście ważniejsze od… i tu cytuję jej słowa: ”włóczenia się po dziczy z bandą jednych niedojdów, w poszukiwaniu drugich niedojdów”.
- I nawet te kwoty jej nie przekonały? Wyglądała ostatnio na zdesperowaną. Trudno -wzruszył ramionami - Wchodzę w to. Radovirze jedź z nami, chyba nie zostawisz przyjaciół z tak niebezpiecznym zadaniem samych?- elf lekko przekomarzał się z niziołkiem.
- A wy mnie nie? Wystawiacie mnie do wiatru! Tacy z was przyjaciele!- wściekł się niziołek wstając gwałtownie i wystawiając półelfowi pojedynczy środkowy palec jako ocenę.
A Buarto dodał wzruszając ramionami.- Najwyraźniej znalazła sobie innego pracodawcę i lepsze zlecenie. A pies ją trącał.
- Radovirze ci którzy ci to zlecili -szukał dobrego słowa. Gdy go nie znalazł walnął prosto z mostu- Kurwa moim zdaniem to śmierdzi i to jakaś podpucha. Nawet jeśli nie... szanse zgonu są nie tyle wysokie co pewne. Nie ważne przed w trakcie czy po robocie. I tak mam cie za przyjaciela, więc jeśli będzie trzeba przywiąże cię do siodła, ale pojedziesz z nami.
- Tylko spróbuj.- odparł wściekle niziołek, do którego argumenty półelfa w ogóle nie docierały. Z jego ust wydobył się charkot, a co gorsza… Radovir miał nienaturalnie długie kły.- Tylko spróbuj mnie przywiązać… No… Odważ się.
- Super… mówiłem, żebyś uważasz z tym czerwonym cholerstwem! Ale nie…- rzekł gnom do niziołka z wyraźnym wyrzutem.- I patrz co z tobą zrobiło.
- Chyba wiesz coś więcej o tym?- zapytał Tokado, a Buarto dodał wskazując na Karadica.- Tylko tyle, że ten “rubinowy całus” nie jest jakimś tam polepszaczem nastroju. Zażywają go złodzieje przed akcją. Pozwala widzieć w ciemności i zwiększa zwinność oraz odporność umysłu na magię, acz… dłuższe zażywanie poza uzależnieniem, kończy się… czymś takim.
- Wyrosły ci kły? Ja pierniczę, tobie przydałby się jakiś detoks. Mówię poważnie Radovir gdzie wesoły niziołek którego poznałem? To gówno cię wykończy. -mówiąc o odwyku popatrzył po pozostałych. Z nadzieją w oczach i poniekąd niemym pytaniem. Gdyby się na to pisali Radovirowi można by pomóc.Haroshiwa był zszokowany sytuacją i nie bardzo wiedział co właściwie powinni uczynić. Buarto zaś przyjmował sytuację z flegmatycznym spokojem po prostu ją ignorując.

- Czyli błaznem, tak? To chcesz powiedzieć? Bo tak traktujesz przyjaciół? Chcesz decydować za nich, a jak się nie zgadzają… wiązać ich jak bydło? Tak się objawia twoja pomoc? Twoje wsparcie dla mnie? W dupy sobie wsadźcie takie współczucie i pomoc.- warknął wściekle rozżalony Radovir i ostentacyjnie ruszył do drzwi przybytku.
Black spróbował innego podejścia, pobiegł za niziołkiem.
- Ej no żartowałem z tym wiązaniem. Po prostu nie wyobrażam sobie roboty bez ciebie. Serio mam cię za przyjaciela. Nie zostawiaj nas, te Triady naprawę brzmią groźnie. Martwię się i o ciebie i o nas. Wiesz z nimi nie ma żartów. Ta robota w plenerze dobrze zrobi nam wszystkim. - próbował jakoś naprostować sytuację.
- To róbcie sobie dobrze we własnym gronie. Ja… poradzę sobie sam. Albo znajdę kogoś kto mi pomoże.- burknął Karadic wykazując się całkowitym brakiem zdrowego rozsądku i uporem godnym osła.- I nie zamierzam się gdzieś włóczyć po wertepach, pozwalając by taka okazja mi umknęła sprzed nosa, tylko dlatego że ty i ten twój kumpel robicie po nogach ze strachu.
- To nie jest okazja przyjacielu to wyrok. Wyrok śmierci na ciebie i każdego kto weźmie w tym udział. Mam cię błagać? Proszę bardzo - półelf klęknął- Zaklinam cię na naszą przyjaźń, no kurwa wszystko co chcesz i błagam cię chodź z nami. Nie idź tam gdzie, podpuścił cię ktoś kto chce twojej krzywdy. To misja samobójcza... wybierz życie i tych których na tobie zależy. Bo mi kurwa zależy!- próbował uderzyć w najczulszą nutę jak się da. Niziołek był dość przyjacielski, a Black poniżał się jak się tylko dało. By dotrzeć do jego prawdziwego ja lub chociaż jego namiastki.
- Ja... poczekam, aż wrócicie…- zawahał się niziołek wskazując na gnoma. - Poczekam aż wrócicie z jego misji, która jest równie bezpieczna jak wdepnięcie w gniazdo żmij. Ale nie pójdę z nim. I nie oddalę się od miasta, by zwiedzać jakąś dzicz. I wtedy… zobaczymy, może zmienicie zdanie, bo ja swojego nie zamierzam.

Niewielkie ustępstwo, ale jednak. Po tych słowach Radovir opuścił lokal.
A Buarto zaczął bić brawo i zachichotał dodając.
- Piękny występ i słowa.. naprawdę, niełatwo mnie rozbawić. Cóż… nałóg to silne łańcuchy i takie ckliwe gadki nie robią dużego wrażenia na niewolnikach narkotyków.
- Warto było spróbować- powiedział Black wstając z klęczek- W jednym nie kłamałem. Chciałbym mu pomóc. Przymusowy odwyk to jedyne co mu pomoże. Ten całus, rubin czy jak to gówno się nazywa go wykończy. Sam natomiast nie przestanie.- ostatnie słowa powiedział siadając na miejscu z grymasem irytacji na twarzy.
- Jak wszystkie prochy… cóż… nie jestem jego niańką, a on jest dorosłym niziołkiem.- stwierdził Buarto splatając dłonie razem.- Spotkamy się za… dwa dni w południe, na placu szmaciarzy przy starej bramie. Pozamykajcie wasze sprawy w mieście, bo wybędziemy na trochę.
- Dorosłym nie dorosłym. Chciałbym mu pomóc- upierał się Maeglin- Nie mógłbyś zagadać do Huamvari zna się pewnie na ziółkach i znalazłaby ustronne miejsce. Jestem skłonny zapłacić gotówką o ile byłaby to rozsądna cena lub przysługą. I tak wiem, wiem będzie marudziła… Też powie, że nie jest niańką i takie tam. Przekonaj ją, dobrze ją znasz. Proszę- ostatnie słowa Black przeciągnął.
- Pomijając fakt, że wątpię by cena jakiej by zażądała byłaby choć bliska rozsądnej tooo… jest ten problem, że nie wiem gdzie ona jest. Podczas ostatniej z nią rozmowy miałem wrażenie, że ma już jakieś własne plany do zrealizowania i… obawiam się zresztą, że zignoruje wiadomość ode mnie w swej skrzynce kontaktowej.- wzruszył ramionami Buarto.
- I wcale jej dobrze nie znam. Tam w posiadłości to była pierwsza nasza wspólna robótka.
Po czym wskazał palcem na półelfa.- Poza tym… jeśli mam zostawiać propozycję to konkretną, na prośbę o rozmowę nie zwróci nawet uwagi.
- Znacie kogoś kto mógłby mu pomóc oprócz niej? Jakiś znachor co zajmuje się grupami przestępczymi, a wśród nich podobne przypadki są pewnie częste… Może podjąłby się jego leczenia? Popytacie? Wiem, potrzeba gotówki. Tą zdobędziemy na zadaniu, może cena będzie rozsądna.
- Ty mówisz… serio?- zdziwił się gnom i pokiwał głową.- Nie wiesz, że dilerowi nie wolno brać do ust towaru? Bo to droga w jedną stronę… w dół. I nie ma medyków leczących uzależnienia złodziei Maeglinie. Natomiast są ośrodki leczenia uzależnień w Uptown i Downtown. Nazywają się… Zakłady Psychiatryczne. Nie. Kliniki psychiatryczne. Zamykają tam ludzi i nieludzi w małych klitkach i grzebią w ich umysłach za pomocą magii… i jeszcze każą za to sobie płacić. - wzdrygnął się na samą myśl Buarto.- Jeśli ktoś ci kiedyś powiedział, że lekarstwo może być gorsze od choroby, to miał na myśli te miejsca właśnie.

Po czym potarł palcami jeden ze swoich wąsów dodając.
- Znam kilku lekarzy, ale oni zajmują się tym co większość łapiduchów działających w półświatku. Wyjmują kule, zszywają rany i składają złamania. Takie sprawy…
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że nie ma dla niego ratunku?- Black to wiedział. Odsuwał jednak od siebie tę myśl. Zasępił się i analizował, czy ma jakąkolwiek szanse uratowania Radovira… przed nim samym? Wątpił.
- Może i jest…- wzruszył ramionami gnom.- Ale nie ma cudownego remedium, które wyleczy go od razu… ani pewniaka. Kiedyś może i było. Gdy bogowie obdarzali swych wyznawców większą łaską, ale teraz… może ci ze wschodu, wiedzą lepiej.
- Eeem.- zamyślił się Haroshiwa pocierając podbródek.- Mnisi w świątyniach niektórych znają starożytne techniki lecznicze, ale… w tym rzecz, że świątynie leczą tylko ziomków. Ale nie obcych. Są jeszcze aptekarze, ale… nie różnią się niczym od lekarzy czy szarlatanów zachodu.
- Tacy mnisi na pewno nie pomogą komuś obcemu. Gdyby jednak w jego sprawie prosił jakiś ziomek?- spojrzał na Haroshiwę.- Do tego moglibyśmy im się jakoś zrewanżować.- w Blacka wstąpiła odrobina nadziei.- Spróbował byś? -zapytał wprost przyjaciela.
- Gdyby poprosił ich o to ziomek to też by nie pomogli.- wzruszył ramionami Tokado.
- Możemy im zapłacić czy oddać inne usługi w zamian. Są w tym względzie niewzruszeni?
- Wbrew temu co twierdzi gnom… nie są to jakieś tam lecznice dla chorych.- odparł Tokado wzruszając ramionami.- Czasem zajmują się uzdrawianiem, ale głównie mnisi zajmują się sobą i własną drogą do doskonałości. Klasztory służą głównie do doskonalenia swych członków, a nie uzdrawianiu kogokolwiek. I nie przekupisz. Zresztą jakie usługi zaproponujesz komuś, kto się odcina od spraw świata zewnętrznego? W tym od pieniędzy?
- Czasami muszą chyba załatwiać jakieś sprawy na zewnątrz. Pewnie czasami niewygodne sprawy… Choć w sumie masz rację, dogadanie się z nimi pewnie nie wchodzi w grę. Czyli znów jesteśmy w punkcie wyjścia tych rozważań. Nie mamy nawet pomysłu gdzie można by mu pomóc. Nie mówiąc o kosztach czy jego zgodzie.- pokręcił głową jakby przeczytał właśnie nekrolog Radovira.
- Z tą zgodą będzie najtrudniej… w żadnym oficjalnym szpitalu, czy też pewnie świątyni nie zaczną go leczyć wbrew jego woli.- stwierdził Tokado drapiąc się po karku.
- Nie znam się na tym, ale chyba tylko rodzina…
- Z tego co wiem to sierota. Albo odciął się od rodziny, bo jego krewnych nie znam.- wtrącił Buarto.
- Nie znam się na uzależnieniach. Jednak jego stan się pogorszy w pewnym momencie. Wtedy pewnie wykaże chęć poprawy. To powinno nastąpić na spory czas przed momentem krytycznym.- zamyślił się na chwilę i nagle go olśniło - On nie chce pojechać z nami bo to wyprawa na wiele dni. Obecnie pewnie zarabia na działki z dnia na dzień. Boję, że gdy my znikniemy na zadaniu... Stan Radovira się pogorszy a nas nie będzie by mu pomóc. Gdybyśmy jednak mieli jakiś plan, gdzie go umieścić… I kogoś tu na miejscu, żeby tego dopilnował jak nas nie będzie… On chyba ma jakiś przyjaciół?- zapytał Black gnoma. W pomoc niziołkowi należało zaangażować więcej osób jesli miało się udać. Choć na razie nic konkretnego nie uradzili.
- Chyba… Ale mam to gdzieś. Nie znam jego przyjaciół. Nie zamierzam poznawać.- stwierdził Buarto wstając od stołu.- Nie pracuję z przyjaciółmi, nie wnikam w życie osobiste współpracowników. Każdy z was może zginąć na misji, więc… nie ma co się do was przyzwyczajać.
- Do zobaczenie za dwa dni- stwierdził do gnoma krótko Black. Po czym zwrócił się do Tokado
- Znałeś Radovira przed robotą z Buarto?- pewnie nie dodał w duchu co pogrzebie szanse znalezienia jakiś jego przyjaciół.
- Nie znam Radovira.- wzruszył ramionami Haroshiwa. - Nie wiem też czemu tak obchodzi cię ten niziołek.
Black zamilkł. Co miał mu powiedzieć, że Radovir jest sympatyczny
- Mniejsza oto. -machnął ręką i tak nic już nie wskóra.- Wiesz kto to jest ten Grey. Jakiś właściciel kopalni z tego co zrozumiałem? Słyszałeś o nim coś więcej?
Haroshiwa zmarszczył brwi w zastanowieniu.- Nie… W sumie nigdy nie słyszałem o Grey’u.
- Bo się nie znasz na rzeczy. Grey dostarcza większość węgla zużywanego przez Uptown i miedzi oraz ołowiu. Ma kilkanaście kopalni i kilka posiadłości. I w zasadzie nie jest obywatelem New Heaven. Za to jest obrzydliwie bogaty.- zaśmiał się Buarto kiwając palcem niczym belfer w szkole .
- Ale nie handluje niczym co mogło by być wartościowe dla półświatka. Węgiel? Miedź? Ołów?… na tym się zarabia tylko przy ilościach hurtowych.
- Dobra jakieś sugestie odnośnie ekwipunku na taki wypad?- podpytał bardziej zaznajomionych w temacie towarzyszy.
- Koc, menażka, namiot? Też się nie znam na kampingach.- wzruszył Buarto wyraźnie zmieszany pytaniem półelfach.
- W porządku czy to będzie wszystko na dziś? - zapytał kompanów.
- Z mojej strony wszystko…- stwierdził Buarto, a Haroshiwa dodał.- Z mojej strony też.
- Czyli do zobaczenia za dwa dni. Tokado mógłbyś zostać na słowo?- powiedział Black. Gdy gnom się oddalił przemówił do przyjaciela.
- Potrzebna mi rada. Wplątałem się w powiedzmy pewien problem. Niziołek Vini właściciel kasyna i paru szemranych interesów dał mi przesyłkę. Szczerze powiedziawszy, chyba przesadziłem z nagabywaniem go o zlecenie… Miała być w niej łajnobomba dla pewnego orka Jareda Valcrista pracującego dla gnomów jako szef mięśniaków. Takich z doków, żebyś miał jasność. Taka nauczka niby od Viniego, że z nim się nie zadziera. Zadanie okazało się ciężka, miałem mało czasu na dostarczenie paczki. Tamci jak po złości poszli na jakąś robotę. Towarzyszyło im też trochę profesjonalistów, dobrze uzbrojonych nawet i czarnoręki. Podjąłem grę, w końcu nie chciałem wyjść na mięczaka. Tylko ork którego zauroczyłem- pokiwał z rozczarowaniem głową- został przejęty przez czarnorękiego wraz z paczką. Otworzyli ją i nie było eksplozji. Vini kazał mi ją wręcz Jaredowi do rąk własnych. I teraz nie wiem co robić. Iść i powiedzieć co zaszło, wiedząc.. że i Vini mnie przerolował. Czy może unikać jednych i drugich?
- Honorowo byłoby zabić tego Viniego. Ale i głupio. - wzruszył ramionami Tokado i zamyślił się dodając.- Z drugiej strony, wygląda na to że pograli tobą jak frajerem. Ale czego się spodziewałeś, że wezmą kogoś z ulicy na poważnie? Ot, tak? Mogłeś się okazać wtyką policji, albo gorzej… bo z pewnością chwaliłeś się, że jesteś magiem? To z pewnością mogli cię za szpicla jakichś szych z Uptown. Ale wątpię by akurat cię szukali po mieście.
- Z drugiej strony ciekaw byłbym ich reakcji gdybym wrócił.- zamyślił się. Pożegnał się z Tokado. Musiał powiedzieć swojemu gospodarzowi, że wyjeżdża na kilka dni za miasto "by zebrać myśli". Wolał by Galtus który udzielił mu schronienia dalej to robił. Wyjazd bez uprzedzenia byłby mocno niegrzeczny. I pozostawała kwestia drobnych zakupów na wyjazd..
 
Icarius jest offline