Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2015, 17:14   #83
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan westchnął, mając dziwne wrażenie że może wyjść z tego wszystkiego niezła rozwałka. Mimo to, wszedł jednak głębiej do baru, zawiesił oko na dziewczynkach po czym oparł się o ladę i wyszczerzył do Miss Rutheford.

Nie miał pojęcia ile kobieta miała lat, ale nie była kimś do kogo wstyd byłoby się przystawiać.

-Piękna jak zawsze, panno Soniu. Widzę że sporo się tu zmieniło przez tych kilka lat.- z kieszeni wyjął piątkę i podsunął je kobiecie.- Whiskey. Z lodem, jeśli tu już takowy wynaleziono.

Markowy suchar a'la Morlock. Kiedy mówił go tutaj po raz ostatni, mógł w najlepszym wypadku liczyć na słabe piwo. W najgorszym, na pogardliwe parsknięcie i lemoniadę.

- Mały... Morgan... pamiętam cię... ale bez brody i z tym maślanym spojrzeniem. Co tu robisz? Krążyły plotki, że zginąłeś gdzieś wraz z osadnikami podbijając dziki zachód.- uśmiechnęła się kobieta zmysłowo. Oj tak... lata nie ujęły nic z jej seksapilu. Nalała whisky i dorzuciła lód z maszyny świszczącej parą. Cywilizacja już dotarła do Fingers.

-No nie wierzę...- mruknął Lockerby, obserwując jak kostki uderzają w dno szklanki.- I nie, jakoś żyję, chociaż nie powiem że obyło się bez... nieprzyjemności.

Uśmiechnął się lekko, oparł plecami o bar i raz jeszcze przebiegł wzrokiem po wnętrzu baru, mając cichą nadzieję że podejrzany typ zainteresował się nagle dziewczynkami na scenie czy coś...

Sam Morlock zaś obrócił lekko głowę w stronę Rutheford.

-Dużo się tu zmieniło jak widzę... Jak staruszek?

Cóż, nawet krasnoludy traktowały Jeba jak kogoś komu okazuje się szacunek ze względu na wiek... No może nie fizyczny, ale gdy stary Cole miał nastrój, budził w miejscowych kraśkach szacunek swoją tyradą godną najstarszego "Długobrodego".

- Jeb wpada tu raz na pół miesiąca. Czasem rzadziej. Słyszałam, że zamknął zakład rusznikarski w Cedar Hill i przeniósł się już całkiem na swoją farmę.- stwierdziła Sonia uśmiechając się.- Cóż mój drogi... czego się spodziewałeś przepadając bez wieści na pięć? Sześć lat? Oczywiście że uznano cię za zmarłego. Zresztą Jeb nigdy nie zaprzeczał takim spekulacjom.

Westchęła.- A Fingers bardzo się zmieniło. Teraz jest własnością pana Grey'a.

-Nie to żebym do starucha nie pisał...- burknął Morgan, jakoś nieszczególnie zaskoczony tym, żeby mieć spokój, Jeb nikomu nie mówił się że jego wychowanek żyje.

Po chwili we łbie rewolwerowca ruszyły odpowiednie trybiki.

-Grey'a... ?

- Grey... Pan Grey który rozkręcił cały ten biznes z kopalnią i zbudował sobie w okolicy pałac. Pan Grey, który ma własną linię kolejową i zarabia na sprowadzaniu towarów do miasta. Niby Fingers ma burmistrza i szeryfa... ale to pan Grey jest tu szarą eminencją.- wyjaśniła panna Rutheford.

-Pan Grey...- powtórzył Morgan, upijając łyk ze szklanki.- Cóż, pytaniem jest tylko czy okolica nie ma nic przeciwko takich wpływów ze strony tej szarej eminencji. Wiesz, trochę się nasłuchałem, trochę zobaczyłem i nie chcę od razu wyciągać błędnych wniosków...- rewolwerowiec uśmiechnął się lekko i dyskretnie wskazał głową na pana Kurwiki w Oczach.- On też od pana Greya?

- Taaa... on tu rządzi. Niby miasto ma szeryfa i burmistrza, ale on...- skinęła głową Sonia.

- Nadzorca bezpieczeństwa kopalni jest nieformalnym szeryfem i nikt w mieście mu się nie przeciwstawi. Niemniej póki pilnuje porządku i trzyma w ryzach rozbrykane półorki z pól namiotowych, to nikt nie narzeka. Aczkolwiek parę osób już zaginęło w niewyjaśnionych okolicznościach... - uśmiechnęła się kwaśno.- Ale póki nie robisz burd i nie próbujesz wścibiać nosa w sprawy kopalni lub pana Grey'a, jesteś bezpieczny.

-Wiesz, nie lubię po prostu gdy ktoś wgapia się we mnie bez konkretnych powodów...- Morlock wzruszył ramionami, uśmiechając się bezradnie do panny Rutheford.- A i moja reputacja raczej nie ma szans mnie wyprzedzać w tak znaczącym stopniu... Słyszałaś może ostatnio coś o Mathiasie?

- Może czuje konkurencję? Powiadają że nasz nie-szeryf ma krew wilka w sobie.- rzekła Sonia przypatrując się mężczyźnie od kurwików.- Jarvis Stutton boi się tylko jednego osobnika w mieście. Osobistego ochroniarza pana Grey'a... ale on z kolei...

Uśmiechnęła się dodając.- Nie sądzę by dotarła do niego twoja fama. W końcu... to że ty sam przybyłeś jest niespodzianką. Natomiast Scotvielle... on chyba nie żyje?

-Złego diabli nie wezmą.- odparł krótko Morgan, po czym westchnął.- No cóż, jeśli na ktoś ci powie że na farmie starego Cole'a ktoś strzela, i nie chce przestać, to pewnie ja będę chował się za płotem gdy będzie pouczał mnie na temat braku utrzymywania kontaktu z rodziną...

Rewolwerowiec uśmiechnął się, dopił drinka po czym odstawił szlankę.

-Jeśli przeżyję, to wpadnę potem, panno Sofie... I dziękuję za informacje.

Sporo się zmieniło. To pewne.

- Zamierzasz jechać teraz? W nocy?- zapytała zdziwiona kobieta i uśmiechnęła się ironicznie. - Masz jaja, nawet jeśli nie masz rozumu. Ponoć w okolicach Cedar Hill grasuje coś, czego nie da się zabić bronią.

Morgan wzdął lekko usta, spojrzał po saloonie po czym uśmiechnął się szeroko i sztucznie.

-Masz może wolny pokój na stanie... Nie żeby kolejna strzelanina w drodze na spotkanie ze staruszkiem nie wydawała się czymś atrakcyjnym... ?

Ostatecznie z powrotem oparł się o bar.

- A masz pieniądze, lub chociaż widoki...- niestety Sonia oparła się o kontuar piersiach przybliżając twarz do Lockerby'ego, przez co przypadkiem jej dekolt został wyeksponowany tym bardziej, że miała czym oddychać a gorset to tylko podkreślał.-... oczy wyżej...- zauważyła jego spojrzenie opadające w dół.

- Masz pieniądze lub widoki na nie?

-Widoki zawsze. A trzy dychy w kieszeni to chyba dość żeby opłacić jedną noc, prawda?- odparł Lockerby, z oczami jeżdżącymi na linii nos-obojczyki barmanki.- Trochę pieniędzy skapnęło mi niby ostatnimi czasy, ale wiesz jak to jest. Pieniądze... tak szybko znikają.

- Nie zdzieramy tu ze skóry za nocleg. Piątka spokojnie wystarczy za nocleg plus kąpiel. O ile sam napełnisz balię.- odparła z uroczym uśmiechem Sonia. - I unikaj krasnali, chyba że lubisz wysłuchiwać ich opowieści jak to ich oszukano na sprzedaży kopalni.

Morgan zmarszczył lekko brwi. Naprawdę sporo musiało pozmieniać się w okolicy, ale żeby aż tak... ?

-Ja wolę nie myśleć ile pieniędzy im w ogóle zaproponowano za tą kopalnię skoro zdecydowali się ją odsprzedać. Brodacze wydawali się bardziej skorzy od odrąbania sobie nóg niż opuszczenia swoich ukochanych szybów... Ech. Polej jeszcze jednego na sen. Lód w mojej szklance jeszcze się do końca nie stopił.

Na blacie znów wylądowały trzy dolce.

-A po za panem Grey'em, słyszałaś może o nijakim... jak mu było... Rozencropie?

-Rozencrop... Rozencrop... Nazwisko jest mi znane. Powiesz coś więcej?- zapytała Sonia zamyślając na moment, po czym zaczęła nalewać drinka.- Hmm... Tak. Nazwisko słyszałam parę razy, ale... hmmm... Możesz powiedzieć o nim coś więcej?

-Znajoma wspomniała że mieszkał w okolicach Fingers i ostatnio zszedł niespodziewanie z tego świata.- odparł Morgan, upijając łyk whiskey.- Poprosiła mnie żebym zainteresował się nim jeśli będę miał okazję, a że mam...

Wzruszył ramionami, uśmiechając się bezradnie.

-Wiesz, zawsze miałem słabość do ładnych buź.

Półprawdy lepsze niż jej generalny brak.

- Jesteś pewien że mieszkał?- zamyśliła się kobieta i pokręciła głową. - Możliwe... Choć raczej nie zaglądał do miasta. Niemniej nazwisko jest mi znajome. Na pewno nie zaglądał zbyt często do Fingers. Powinieneś popytać w ratuszu, jeśli mieszkał w okolicy, to musieli to odnotować w dokumentach.

Morgan skinął głową, zastanawiając się czy koleś którego stać było na wynajęcie Scovilla był tak biegły w ukrywaniu swojej zamożności, czy może dawny towarzysz Morlocka nagle zaczął zajmować się drobnicą i podrzędnymi robotami.

Po pięciu latach w pierdlu Lockerby jakoś nie wstydził się faktu ze zdążył już robić za ochroniarza dla brata panienki Charlotty, ale on siedział w pierdlu przez pięć lat!

Mathias w tym czasie powinien... No właśnie. Co?

Tak czy inaczej Morgan skinął barmance głową w podzięce za informację i raz jeszcze rozejrzał po sali, oceniając poziom imprezy i szukając wzrokiem towarzyszy podróży. Wątpił żeby to co wyczyniają zachęciło go do zostania na parterze ale cóż...

No i ciekawe gdzie wywiało Fena.

Ze znajomych twarzy najpierw pojawił się oburzony krasnoludzki znachor. Dopadł do baru i z wściekłością w głosie zaczął wygrażać na “Old Nugget Hotel”.

- Co za czasy! Żeby za marny pokoik chcieli aż 15 dolców za dobę! Piętnaście dolców! W głowie się nie mieści. Przecież to zdzierstwo!- narzekał głośno, po czym zwrócił się do Soni.- Witaj piękna, to ile za pokój?

-Dziesięć za dobę.- wyjaśniła panna Rutheford, a von Kittleschnik złapał się za serce i zbladł... jakby zaraz miał dostać zawału. W końcu wydukał.- To poproszę pokój i kufel piwa... o ile ono też przecenione jak te kwatery.

Po czym zwrócił się do Morgana.- Co za czasy... co za czasy... wszyscy chcą wycisnąć kupców jak cytryny.

Gdy to mówił do przybytku wszedł Moenhausen, ten jednak skinął głową dotykając ronda kapelusza, Morganowi i krasnoludowi, po czym skierował się ku chałaśliwej grupce obradującej nad mapami.

Morgan uśmiechnął się lekko, nie dociekając dlaczego jemu samemu trafił się pokój za piątkę, ale może panna Rutheford miała w swoim twardym, pragmatycznym sercu miejsce na odrobinę nostalgii względem ongiś szczeniaka stojącego obecnie przy barze.

Głową skinął jednak w stronę doktora, krasnoludowi posłał zaś pełne sceptycyzmu spojrzenie.

-Cóż to za narada, doktorku?- zapytał w stronę Moenhausena, upijając łyk whiskey.

Mężczyzna przerwał wędrówkę i zawrócił w kierunku baru, po czym zdejmując cylinder skłonił się Sonii, mówiąc. -Dobry wieczór, uroczo dziś pani wygląda.

- To co zwykle?- spytała w odpowiedzi Sonia, a mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy.- Dzisiaj potrzebuję być trzeźwy.

Po czym dodał odpowiadając na pytania Morgana.- W kopalni... zaczęły się szerzyć w wypadki i są problemy z golemami górniczymi. Niezupełnie moja działka, ale ponieważ jestem projektantem systemu hydraulicznego transportu urobku i... postulowałem automatony górnicze, to mnie wezwano. Z tego co słyszałem... mogli podczas kopania trafić na gniazdo... smoka.

- Smoka... ty wiesz ile z jego narządów nadaje się na lekarstwa? Ususzony chwost smoka to afrodyzjak.- zainteresował się krasnolud.- A wątroba leczy łysienie i poprawia wygląd skóry.

- Chyba mówisz o wywernach. Smoki nie trafiają się tak często, by można je było przerabiać na specyfiki... zresztą... nie mamy pewności, że to legowistko takiej bestii.- zaczął uspokajać sytuację doktor zdając sobie sprawę, że niepotrzebnie powiedział za wiele.

Morgan westchnął. Wiedział że poniekąd sam się prosił o tego typu sytuację ale cóż...

-Jeśli będziecie potrzebowali kogoś do sprawdzenia tego... smaczego leża, dajcie znać. Będę na farmie Cole'a, panna Sonia wie gdzie to jest, na pewno wskaże wam drogę... A teraz pozwólcie że udam się na górę, bo znając życie tam faktycznie będzie smok.

Kątem oka rzucił też na rudobrodego krasnoluda.

-Co do twoich specyfików, weź zacznij produkować coś co nie powoduje sraczki, co... ?

- Wątpię by pan Grey miał w planach zwiedzanie leża smoka.- stwierdził Moenhausen z pewnością w głosie.- I jeśli już to wynajmie grupkę specjalistów. Stać go na to. Zresztą... jeśli to smok, to... cóż... nie szedł bym na niego uzbrojony w jeden karabin.

Zaś krasnolud obraził się słysząc opinię Morgana na temat i jedynie mruknął coś o... słabym ludzkim żołądku.

Lockerby rozłożył ręce i lekko pokłonił się swoim dotychczasowym współtowarzyszom podróży.

-W takim razie do zobaczenia... Ale ja chyba jednak udam sie na spoczynek. Nie żebym narzekał na mój tryb życia ale odwiedziny w rodzinnym miasteczku nie powinny zawierać aż tylu przygód...
Pokój który mu przypadł był… prosty. Łóżko, krzesło, stolik, skrzynka. W rogu wiadro dla gości ceniących sobie chociaż śladową higienę osobistą, z ustawionym obok kawałkiem mydła i szmatą która od biedy mogła służyć za ręcznik.

Lockerby westchnął, licząc że ostatnia kąpiel w jego życiu będzie zawierać w sobie chociaż minimalne wygody, ale nie mając innych perspektyw Morgan ściągnął koszulę i umył się w wiadrze, zastanawiając jednocześnie czy pod deskami podłogi są jakieś rury czy też osoba mieszkająca w pokoju pod nim dozna przymusowego prysznica.

Kładąc się na cienkim materacu rewolwerowiec miał prosty plan. Wsiąść na konia, pojechać na starą farmę, spotkać się z Jebem i przeżyć.

Nikomu nie zamierzał też wspomnieć o śnie, który nawiedził jego umysł tego mocy. Jeb, jadący na koniu w ciut za dużą strzelbą na bizony w rękach, goniący Morgana przez dolinę… która okazała się po dłuższej chwili zagłębieniem między piersiami leżącej na plecach Rutheford.

Wizja mniej przyjemna niż mogłoby się wydawać.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline