Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2015, 13:31   #46
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Unikał lekceważenia przeciwnika, nawet gdy wyczuwał znaczną przewagę. Dlatego Ismael walczył zaciekle do samego końca. Nie zmieniało to faktu, że Degan przecenił swoje siły. Agresywne natarcia zmienił na strategię defensywną, aby w końcu heroicznie się bronić. Deszcz zręcznych wypadów, cięć i młynków był dlań druzgoczący. Ruch zwany ellos zwieńczył dzieło. Wiss klęczał na ziemi, a wokół niego rozrastała się czerwona kałuża. Grupa przechodniów pierzchnęła za najbliższy wyłom. Zapłakał jakiś smarkacz przestraszony całym zajściem. Kilka okiennic uderzyło o siebie, niemniej Garrosh czuł zaciekawione spojrzenia spomiędzy ich szpar.
- Głupiec - skwitował, patrząc na strażnika.
Odszedł kilka kroków, lecz w wtem skonkludował iż Wiss prawdopodobnie nie dźwignie się samodzielnie. Kwestia wsparcia tutejszych również stała pod znakiem zapytania. Ludzie ze Skillthry lubili dobre widowisko, ale nie wykazywali już inicjatywy kiedy trzeba było pomóc. Poza tym zostawienie tutaj Degana oznaczałoby poważne problemy ze strony tagmaty. Na pewno większe niż narobił sobie od momentu powalenia zbrojnego. Znakiem tego, wojownik cofnął się i dźwignął rannego na ramię. Mężczyzna okutany w pancerz zdawał się ważyć tyle co wór cegieł.
Ciężko krocząc, szli do najbliższego felczera. Ismael starał się omijać główne ulice, by nie wejść w drogę jakiemuś patrolowi. Rzecz jasna widziało ich dość ludzi, żeby sprawa stała się jawna najpóźniej za dwa kwadranse. Jednakże ten czas Ismael zamierzał jeszcze wykorzystać. W międzyczasie kazał zbrojnemu pozostać przytomnym, kilkukrotnie uderzył go w twarz. Mozolna wędrówka zajęła dobrą chwilę. Wreszcie dotarli do niewielkiego dystryktu rzemieślniczo-handlowego. Kilkanaście podobnych do siebie, drewnianych domostw oferowało szeroki zasób usług: od kuśnierza czy bednarza aż po dwa punkty cyrulików. Obydwaj stanęli przed niewielką chatą, z której wydobywał się mocny zapach ziół. Ismael bez pardonu uderzył podbitym butem w drzwi przybytku. Postawiły silny opór. Obszedł zakład i spróbował sforsować boczne wejście. Właściciel również odpowiednio je zabezpieczył. Nie było w tym nic dziwnego. Część usługodawców których nie stać było na wartę, zamykała się na trzy spusty i wpuszczała tylko umówione osoby.
Czarnoskóry oparł Wissa o ścianę domu i spojrzał w okratowaną okiennicę. Jego oczom ukazały się stoły znaczone plamami krwi, słoje formaliny tudzież oprzyrządowanie nasuwające skojarzenia bólu.


Zza tablicy na której rozrysowano ludzką anatomię wypełzł siwy starzec. Zwisał na nim pożółkły fartuch. Jego mina była przypisana do archetypu zrzędliwego tetryka.
- Czego chcesz smoluchu?! - odezwał się piszczącym głosem.
Ismael puścił obelgę mimo uszu.
- Mam tu lokalnego anoterosa. Na twoim miejscu bym go pozszywał.
Doktor ostrożnie podszedł bliżej. Wychylił się tylko na tyle, by móc dojrzeć czy intruz nie kłamie.
- Nie wiem kim jesteś i co sobie wyobrażasz! Nie możesz tak po prostu…
- A jednak mogę.
- Będziesz miał kłopoty.
- Wiem. Ty również. Jeśli mu nie pomożesz.
Nie interesowało go co stanie się dalej z Wissem. Zrobił już dość żeby mu pomóc. Jeśli medyk posiadał choć odrobinę instynktu samozachowawczego, powinien go wziąć do siebie. Tymczasem Garrosh wyszedł z powrotem na ulicę. W jednym zgadzał się ze skrzekaczem. Jak tutaj mówiono: miał przejebane. Co prawda istniała alternatywa, iż będzie miał tyle szczęścia, żeby Wiss wyparł się porażki w starciu z “czarnuchem”. Tyle że w Skillthry czarnoskórzy i fortuna zwykle nie stały obok siebie.
Ostatnie spotkanie u diuka uświadomiło go, że łapanki na ulicy stały daleko od jego specjalności. To nie była już jego wioska, gdzie co drugi mąż nadawał się na świetnego zabójcę. Cywilizowane (powiedzmy) miasto rządziło się swoimi prawami, a właściwie - pozorami. Sam więc potrzebował człowieka, który pozorantem był.
Jeszcze na tym samym osiedlu swój zakład prowadził Marith Taygald, handlarz tkaninami. Kiedy Ismael przekroczył próg jego sklepu, kupiec kłócił sie własnie z paziowatym dandysem.
- Zaręczam panu. Najlepszy kaszmir, przywieziony traktem ze wschodu.
- Robisz ze mnie durnia? Nie odróżniłbyś własnej rzyci od kaszmiru lepszej próby, Taygald. Przestań się bawić w ościennego mytnika. Zejdź trochę z ceny. Inaczej nie mamy o czym rozmawiać.
Garrosh czekał do końca kłótni, opierając się o jedną z bel materiału, które wszędzie zalegały. Gdy dwójka skończyła perorę, Marith dopiero zwrócił uwagę na kolejnego gościa. Zakrztusił się pogryzioną fajką z ciemnego dębu.


- Człowieku! Coś ty ze sobą uczynił? Wyglądasz niczem ofiara na ołtarzu Styrwita.
- Celna obserwacja. Ale to nie moja krew.
Bez pytania Ismael przysunął do siebie chybotliwe krzesło.
- Potrzebuję twojej pomocy.
Kupiec podszedł do kontuaru i teatralnie zaczął przeplatać rzemyki kilku mieszków.
- Teraz jestem zajęty. Muszę szybko opchnąć dwadzieścia metrów tego tutaj. Miałem to tylko przekazać. W ostatnim momencie druga strona się rozmyśliła. Skoro brakuje nabywcy to gówno a nie lwy za tę operację dostanę.
Ochroniarz tylko pokiwał głową. Przyzwyczaił się do ciągłego narzekania geszefciarza.
- Nie zajmę długo. Uczestniczysz w karawanach. Nieraz potrzebujecie ochrony.
- Najlepszej.
- Wiem - znacząco spojrzał na zwoje płótna, z których każdy kosztował mały majątek - Dlatego się znamy.
Marith wyciągnął rękę do glinianego kubka i pociągnął z niego łyk jakiegoś naparu. Oblizał wargi.
- A co to się stało, że taki waligóra Garrosh chce asekuracji?
- Fitzgerald, nie ja. Potrzebuje zawodowca. Najlepiej zaznajomionego z tworami morfy.
Kupiec udał zadumę.
- Daj mi chwilę. Tak, chyba będę kogoś miał. Może Redford z rodu...
- ZAWODOWCA - podkreślił wojownik raz jeszcze, wiedząc że Marith z początku będzie próbował go zbyć pierwszym lepszym rębajłem.
Podszedł do tkaniny, która parę minut temu była przedmiotem sporu.
- Nicholas doceni wartościową informację. Lubi kaszmir.
 
Caleb jest offline