Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2015, 22:38   #59
psionik
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Jeszcze siedząc w Łosiu, a potem na wozie, Szuter zastanawiał się, czemu w zasadzie zgodził się uczestniczyć w tej idiotycznej misji? Nie był najemnikiem, ani rangerem. Był zabójcą, a tacy średnio przydają się w dziczy. W końcu stwierdził, że lepiej jednak zniknąć z miasta na parę dni; w końcu to on był odpowiedzialny za zatrzymanie hałastry i to na nim w pierwszej kolejności zechcą się zrewanżować brudasy w skórach. Lepiej więc nie być w mieście, gdy nie ma się taktycznych przewag.
Siedział więc teraz na wozie i przyglądał się ludziom, z którym związał swój los przez najbliższe dni. Niestety nie wyłowił nikogo wartego uwagi, nikogo, oprócz Szczoty, który mógłby się pochwalić jakimkolwiek profesjonalizmem. Składało się na to wiele czynników - wyposażenie, sposób obchodzenia z bronią, stosunek do innych, ogólne rozprężenie i brak czujności.
~ Amatorzy! ~ pomyślał z pogardą.


Wyłowił jednak jedną osobę, która tak jak on, nie pasowała do tej karawany - młoda, ledwie dwudziestoletnia dziewczyna, o jasnych włoskich korzeniach (jeśli ktoś widział prawdziwą Włoszkę) w stroju charakterystycznym dla natywnych mieszkańców stepów.
[media]http://www.italianbeautysrl.net/wp-content/uploads/2015/08/beautiful_native_american_women_coloring.jpg[/media]

Dziewczyna wyglądała na spiętą i zdecydowanie wyróżniała się od innych nie tylko strojem. W przeciwieństwie do innych nie miała żadnej broni palnej, a przynajmniej na widoku. Miała ze sobą łuk, strzały i lekki toporek - tomahawk.
Szuter zastanawiał się co taka dziewczyna robi w karawanie. Wyglądała jeszcze bardziej absurdalnie niż on. Jak dwie wisienki na torcie ekskrementów. Przez chwilę ich oczy się spotkały. Mężczyzna dostrzegł mieszaninę uczuć, w tym niepewność, strach i ciekawość. Była sama, nie integrowała się z nikim, jak islamscy imigranci w Europie przed wojną, jednak w przeciwieństwie do nich, siedziała cicho na uboczu.
Szuter przyśpieszył, by zrównać się z dziewczyną, po czym zagaił z wrodzoną charyzmą ćwiczoną na salonach świata:
- Też pierwszy raz, czy po prostu nikt Cię tu nie lubi?
Dziewczyna spojrzała na niego koso przez chwilę się nie odzywając. - Ich się spytaj, to oni mają jakieś jazdy a nie ja. Nie wiem czy zawsze tak jest, pierwszy raz jadę z nimi. - burknęła w końcu niezbyt sympatycznie.
- Tacy jak oni zawsze mają “jazdy” - odparł zupełnie spokojnie ignorując naburmuszenie dziewczyny. - Czują się pewni bo są w grupie. To daje im poczucie bezpieczeństwa, bezkarności i wyższości. Rozdziel ich, a będą srać po nogawkach.
Jestem Szuter, a Ty? -

- Sedna. - odparła krótko dziewczyna. Była wyposażona i ubrana na klasyczną, indiańską modłę choć z rysów twarzy niezbyt pasowała do typowej przedstawicielki tej nacji. Z drugiej strony nie tylko rodowici mieszkańcy tej krainy uważali się obecnie za kultywatorów czy miłośników indiańskiej tradycji tzw. “białych Indiań” też było całkiem sporo. - Skąd wiesz jak się czują? Pracowałeś już z nimi? - spytała już trochę mniej naburmuszonym tonem.
~ Mięknie ~ uśmiechnął się.
- Z tymi nie, ale znam się nieco na ludziach. Widać że ich Szczota siłą od pługa wyrwał, nieobyci z bronią, źle wyposażeni, pewni siebie i głośni w grupie, cisi i niepewni gdy podchodzę do zbłąkanej owcy oddalonej od stada. - Szuter przyglądał się dziewczynie przez chwilę. W sumie to ona była jeszcze gorzej wyposażona, ale liczył, że Indiańcy nauczyli ją korzystać z broni. Reszta i tak nie miała broni repetujacych, więc w walce jeden na jeden, Panienka Śmierć mogła pójść w obie strony.
- Co cię skłoniło do tej wyprawy? Wydaje się, że nie idziemy po strzały i toporki - spytał po krótkiej przerwie.
- Zbłąkane owce zawsze są niepewne i głośno beczą. - rzuciła neutralnym tonem i zamilkła na chwilę jakby zastanawiając się co czy cokolwiek odpowiedzieć na resztę pytania sąsiada.
- Muszę przejść próbę. Biegnący Księżyc mi kazał. To wybrałam to. - rzekła zagryzając nieco wargę po chwili wahania.
- Z tym bywa różnie. Na przykład Ty nie wydajesz się becząca, a od stada jesteś jednak daleko - odpowiedział pewnie, ale nie kontynuował wątku. I tak zrobiło mu się niedobrze od kadzenia młodej dziewczynie. Poza tym, nie chciał wchodzić z nią w zbyt dużą poufałość, bo jeszcze przyjdzie mu stanąć w jej obronie, gdy reszta zdecyduje się z nią zabawić. W tej sytuacji przy zdecydowanej przewadze liczebnej mógł liczyć tylko na Szczotę, a to mu się zdecydowanie nie podobało. Tym bardziej, że facet mógł nie być dżentelmenem i sprawy mogły przyjąć bardzo nieciekawy obrót. A Szuter nie lubił takich sytuacji.
- Wybrałaś jednak marnie. Uważnie patrz za siebie i nie ufaj nikomu, taka moja rada. Pierwsza jest gratis.
- Co ma być to będzie. Jeśli wrócę to przejdę próbę. - stwierdziła filozoficznie i wzruszyła obojętnie ramionami dziewczyna. - Chyba nie masz o reszcie zbyt dobrego zdania. Skąd jesteś? - spytała Szutera patrząc na niego uważnie.
- Ja nie mam o nikim dobrego zdania. Dzięki temu żyję - odparł równie filozoficznie drapiąc się zabliźnioną ręką po brodzie.
- I wierz mi maleńka, nie chcesz wiedzieć skąd jestem. - odpowiedział zapalając fajka i patrząc w niebo.
- Aha, dobrze wiedzieć… - mruknęła pod nosem dziewczyna chyba uznając ich pierwszą rozmowę za zbliżającą się do rychłego końca.

Dalszą rozmowę przerwał nieoczekiwany postój, a potem jakiś pachołek robiący najwyraźniej za gońca. Przekazał bowiem wiadomość, że on i Sedna mają się zjawić u Szczoty. Mężczyzna wzruszył ramionami, poprawił broń i skinąwszy na dziewczynę podszedł do wozu.

- Szuter, Sedna, podejdźcie do nich i spytajcie się czego chcą. Jesteśmy tylko biednymi pielgrzymami i szukamy Ziemi Obiecanej. Aha, i że wojsku zgarniać haracz to grzech. I to kurwa jeszcze na samym progu świątyni chciwości...
- Jesteśmy w ich zasięgu. Mogą nas z łatwością zdjąć jedną, góra dwiema seriami. Skoro jeszcze tego nie zrobili i nie wysłali nikogo do nas, to pewnie nie nas szukają. Jedźmy dalej. W razie czego, z bliska łatwiej będzie twoim ludziom celować.
- Noo… - kwinął głową szef na chwilę w strone hummera a potem znów na Szutera. - Ale możemy też wrócić do miasta i poczekać aż sobie pojadą w cholerę tylko to mi cholernie nie pasuje. Pasuje mi natomiast, żebyście skoczyli do nich i wyniuchali o co im biega. Nic do nich nie mam i mam nadzieję, że oni do nas też nie. [/i]- rzekł cierpko Szczota patrząc z wozu na stojącego nadrodze mężczyznę w nietypowym pancerzu. Jakoś nie sprawiał wrażenie na skorego do zmiany zdania.
- Jak chcesz - Szuter wzruszył ramionami.
~ Co za idiota? ~ pomyślał odwracając się tyłem do "Wodza". Ten typ ewidentnie miał ego odwrotnie proporcjonalne do IQ, o ile wiedział co znaczą te terminy.
Nic to, schował PMkę pod płaszczem na plecach, sprawdził mocowanie swojej mini-pompki przy biodrze i przewiesiwszy Bushmastera przez plecy ruszył na spotkanie z Humviem. Granatnik zostawił razem z resztą ekwipunku na wozie. Nie chciał denerwować gości z CKMem. Obstawa w postaci indianki z łukiem przywodziła na myśl sławne i nieprawdziwe szarże polskich ułanów konno na niemieckie czołgi.
Tak, czy siak, mężczyzna postawił kołnierz swojego płaszcza w modnym kolorze rdzawo-sraczkowo-żygowym i ruszył spokojnie i w milczeniu. Szuter nieco z przodu. Nikomu się nie spieszyło, choć mężczyzna starał się wyglądać na spokojnego.

[media]http://www.combatindex.com/hardware/images/land/hmmwv/LG/hmmwv_81.jpg[/media]

Szli w milczeniu chyba z jakieś kilkadziesiąt czy i setkę kroków we dwójkę. Szli powoli, odkrytym terenem prosto pod tą cholerną lufę karabinu. Tamten koleś mógł wypalić w każdej chwili i szanse by zwiać i ujść z życiem byłyby wtedy bardzo mizerne. Ale jednak nie strzelił choć facet na dachu cały czas ich miał na muszce. Gdy podeszli zauważyli więcej detali. Koleś za karabinem był czarnoskórym facetem w mundurze i hełmie. Mundur wyglądał z tej odległości całkiem nieźle w kamuflażu na leśny teren. Z klapy na piersi wystawała mu latarka kątowa co sugerowało całkiem porządne wyposażenie. Z bliska na klapie silnika białawe plamy przekształciły się w dużą, białą, pięcioramienną gwiazdę z napisami “NYA”.

Za szybą która była nieźle zakurzona i ubłocona tak samo jak reszta wozu zwłaszcza na rogach i brzegach gdzie nie sięgały wycieraczki widzieli kolejnego faceta też w mundurze choć już bez detali jak ten wystający na zewnątrz murzyn. Wzrok Szutera przebił się nawet w półmrok pojazdu i na tylnych siedzeniach dostrzegł jeszcze dwóch, też mundurach. Wyglądało więc na to, że jest ich tam w środku czterech o ile nie robili jakiegoś myku pod tym kątem.

Z bliska zmienił się kąt widzenia i zauważyli ruch na poboczu. Okazało się, że terenówka wojskowych była zaparkowana niedaleko jakiegoś zjazdu który chyba prowadził do większego budynku na poboczu. Ten wyglądał na jakąś farmę czy magazyn opuszczony tak samo jak większa część miasteczka do którego przybył wczoraj Szuter. Jednak ruch jaki zauważył robiły dwa pojazdy. Te same które widział wczoraj zaparkowane przed “Łosiem” i właściwie były tam jeszcze dziś rano. Te które należały do tego grubego i jego bandy co wczoraj próbowali robić problemy w postrzelanej knajpie.

- Nie podchodźcie bliżej! - rzucił krótko i ostrzegawczo facet za karabinem trochę wcześniej niż zamierzał zatrzymać się strzelec.
- Czołem panowie, zabłądziliście? Paliwa zabrakło? - Szuter nie tracił humoru, nawet w krytycznej sytuacji. To, że debile marnowali benzynę stojąc na jałowym biegu powinno mu powiedzieć, że to debile z Nowego Jorku, jeszcze zanim zidentyfikował białą gwiazdę na drzwiach pojazdu.
Zaczął mówić coś znacznie ciszej do wnętrza pojazdu co Hegemończyk wyłowił jako “panie poruczniku…” ale nic więcej. Po chwili drzwi od strony pasażera otwarły się i ukazał się kolejny facet w mundurze. Ten był biały i bez hełmu i miał krótko ostrzyżone włosy choć koloru podobnego do przedstawiciela Szczoty.

- Dzień dobry, porucznnik Richardson, Armia Nowego Jorku. - zaczał uśmiechając się co nieco. Wyglądało to dość oficjalnie. - Nie zgubiliśmy sie oczywiście… - zaczał rozkładając nieco ręce jakby kpił nieco czy opowiadał jakiś dowcip. - Ale bardoz by nam pomogło sie dowiedzieć co to za malownicze miasteczko z którego wyjechaliscie. - rzekł wskazując brodą na Ruiny z którcyh wyjechała kolumna wozów. Znów oparł dłonie na ramie drzwi i czekał na odpowiedź dwójki parlamentariuszy.

- Ta dziura, ten szczyt cywilizacyjnego zacofania, to ni mniej, ni więcej jak Cheb - nękana przez gangerów wieś jakich zapewne pełno w okolicach Detroit. - odpowiedział całkowicie spokojnie. -Panie poruczniku - przez chwilę kusiło go, żeby przekręcić stopień lub nazwisko, ale po pierwsze nadal był w zasięgu strzału, po drugie stał przed nim tępy nowojorczyk. Skończył więc na sardonicznym tonie - jesteście strasznie daleko od Nowego Jorku - powiedział i ugryzł się w język - w końcu to mogli być przebierańcy, którzy buchnęli wózek i mundury zadufanym trepom z Ogryzka. Hołdując starej hegemońskiej zasadzie - im mniej wiesz, tym dłużej żyjesz, postanowił nie wnikać w ten temat i nie zdradzać się zbyt dużą wiedzą - Czy potrzebujecie jakieś asysty? Jeśli nie, to wrócę do naszej małej wiejskiej karawany i ruszymy w swoją stronę z zapewnieniem, że nas nie ostrzelacie. Chłopaki na wozach trochę boją się podziurawienia. Wasz CKM zrobił na nich wrażenie - odpowiedział starając się uśmiechnąć naturalnie.

- Cheb? O jak miło… - powiedział nowojorski oficer przenosząc wzrok z rozmówcy gdzieś za niego. Sądząc po ruchu głowy chyba ogarniał wzrokie panoramę ruin tego miasteczka. Nie była zbyt wielka jak chyba wszystko co znajdowało się w środku i dotyczyło tego miejsca więc żołnierz skończył dość szybko swoje oględziny.

- Asysty? Niee… - machnął ręką oficer ale prcychnął trochę rozbawiony słyszać słowa Szutera o reakcji karawaniarzy. - No ten ckm własnie jest od robienia właśnie takiego wrażenia choć oczywiście nie nadaje się tylko do tego. - pozwolił sobie na okazanie zadowolenia ze słów wędrowca i spojrzał na zamontowaną na obrotnicy broń. Z bliska Szuter widział, że to klasyczny M 60 zwany tradycyjnie świniakiem. No sprawna broń tego rodzaju na pewno mogła zrobić to czego słusznie obawiali się karawaniarze. Przed tego rodzaju pociskami nie chroniła większość pancerzy ani nawet dechy wozów a ciężko by tam było znaleźć coś bardziej ołowioodpornego.

- A tyś co za jeden? Bo to chyba nie jest twój dom jak widzę? - spytał ponownie kierując wzrok na rozmówcę. Zdawał się być zaciekawiony z kim ma do czynienia.
- Co mnie wydało? - uśmiechnął się zabójca wyraźnie rozluźniony. - Jestem najemnikiem. dodał po chwili już na poważnie. - Wczoraj pilnowałem porządku we wsi przed tymi gangerami, których chwilę temu puściliście, teraz razem z moją niedokońca czerwoną towarzyszką ochraniamy karawanę. Szukacie czegoś konkretnego w Cheb? Szuter postanowił napomknąć o gangerach utrudniających życie poczciwym ludziom. Jeśli to faktycznie Nowojorczycy, to może zajmą się eliminacją takich szumowin i on będzie mógł nieco odetchnąć?

Oficer przeniósł wzrok poprzez dach na oddalające się co raz bardziej pojazdy. Te już dojeżdzały prawie do tego dużego, opuszczonego budynku który zdawał się być pusty, cichy i opuszczony tak samo jak najczęśceiej spotykany na Pustkowiach tym współczesnego budownictwa z kategorii “zanodebany ale chętnie przyjmie nowych lokatorów”. I często w przyjmowaniu gościny wybitnie mało wybredny łącznie z tym, że nowi gospodarze czy goście niekoniecznie musieli być mili czy choćby trzymać się humanodialnej sylwetki.

- No w Cheb szukamy Cheb. - odparł gdy skończył lustrowanie pojazdów i budynku znów przenosząc wzrok na rozmówcę. Szuter zanotował w głowie, że ta zapchana wszami i prymitywizmem dziura musi mieć jednak w sobie coś, skoro interesuje się nią nawet pożal się Boże armia, pożal się Boże miasta oddalonego jedynie jakieś 600 mil. - A no to jak to twoja sprawa te pilnowanie no to pilnuj. Widać nieźle ci wczoraj poszło skoro dziś są tu a nie tam w środku. - odpowiedział lekko kiwając głową i nieco mrużąc oczy jakby coś sobie kalkulował. - A najemnik taki od takiego pilnowania nazywa się jakoś konkretnie? - spytał ponownie o imię nieznajomego.

- Borys poruczniku. Najemnik od takiego pilnowania zwykle nazywa się Borys. Każdy stara się robić swoje jak najlepiej, prawda?
Nic to, my tu gadu gadu, a Słońce wędruje ku zachodowi. Miło było poznać. -
machnął ręką na pożegnanie, po czym odwrócił się i ruszył do karawany.
Po paru krokach zatrzymał się jednak i odwrócił do Richardsona wołając
- Panie poruczniku, a pestki SS190 macie? -

- Na pewno, każdy orze jak może. - zgodził się grzecznie oficer ponownie się usmiechając. Kiwnął głową na pozegnanie choć gdy Szuter z Sedną się odwrócili nie usłyszeli trzaśnięcia drzwi oznaczającego by, że wsiadł do środka. Gdy strzelec odwrócił się i spytał tamten wciąż stał oparty o drzwi. Wówczas Szuter dojrzał, że przy nodze która kawałek wystawała spod drzwi wystaje mu kawałek pochwy, pewnie od jakiegoś noża.

- Do P 90? Albo FN? Heh… Dowcipniś z ciebie Borys widze jest całą gębą… - rozesmiał się porucznik o krótko scietych włosach. - Ale z ciekawości powiedz co był byś w stanie zaoferować za takie niecodzienne ammo? - zapytał wciąż rozesmiany i chyba szczerze zaciwkawiony.

- Laski za to nie zrobię - odpowiedział odwzajemniając uśmiech. - Ale skoro nie macie pestek, to się chyba nigdy nie dowiemy, prawda? Do zobaczenia poruczniku Richardson. odpowiedział wracając do karawany.

- Od robienia laski są laski. - oficer zdawał się być szczerze rozbawiony gadką Szutera. Gdy odchodzili ponownie z nie do końca indiańską Indianką usłyszeli trzask zamykanych drzwi. Silnik nadal jednak pracował na jalowym biegu tak samo jak gdy podchodzili i rozmawiali.


Droga powrotna do "karawany" miała znacznie szybciej niż droga w drugą stronę. Szuter rozważał, czy może to być efekt zakrzywienia czasoprzestrzeni, czy bardziej chodzi o spokój i pewniejszy chód, wiedząc, że świniak nie wystrzela ich jedną serią ze świniaka.
~ Tak, to zdecydowanie to drugie ~ pomyślał uśmiechając się.
Musiał zapalić. Czuł potrzebę wyciągnięcia fajka, zaciągnięcia się, poczucia zapachu palonego tytoniu, tego miłego drapania w gardle i przede wszystkim dmuchnięcia dymu prosto w twarz Szczoty. Powstrzymał się. Ledwo.

- Możemy jechać, strzelać nie będą. - rzucił do Szczoty, gdy doszli z powrotem do karawany. - To dupki z tak zwanej Armii Nowego Jorku i szukają wyobraź sobie Cheb. Puszczą nas i chyba zawitają do Łosia, więc Twój pomysł na wycofanie się raczej by nie zadziałał. - Szuter wiedział, że nie powinien fikać Szczocie, jeśli chce zobaczyć jakiś brzdęk z tej wyprawy, ale po prostu nie byłby sobą, gdyby nie skomentował.
- No i kurwa zajebiście! - rzekł wyraźnie ucieszony szef karawany gdy usłyszał wieści od swoich posłańców. Dał znak i karawna znów zaczęła się szykowac by ruszyć w dalsza drogę.

Szuter załadował się na wóz i sprawdził swój ekwipunek. ~ Nigdy nie można być zbyt nieufnym. ~ to kolejne z jego "prawd życiowych".
Spojrzał jeszcze na jadące w oddali samochody gangerów. Jeżeli będą przejeżdżać obok, trzeba będzie się schować. Nie ma co robić większej atencji karawanie swoją skromną osobą.
 
psionik jest offline