Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2015, 15:37   #84
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Luna "Lunatyk" Arizen


Grzebanie w ukochanym automobilu uspokajało.


Wszystko to opierało się na prostych i logicznych zasadach. Na każdy problem znała rozwiązanie. Była to czysta matematyka którą Luna rozumiała. Nie tak jak te problemy, które natykała w Old Hell.
Grzebanie przy ciężarówce odprężało Lunę, acz… miała z nią jeden kłopot, który nie dawało się łatwo rozwiązać. Ciężarówka długo już nie pojedzie, bo… miała za mało paliwa.
Zresztą nie zmieściłaby się do kanałów, a czuła wewnętrzną narastającą potrzebę, by znów zejść do Old Hell. Na szczęście nie dość silną, by stłumić rozsądek. Arizen wiedziała czego potrzebuje. Srebrnej amunicji, środków leczniczych, źródła światła i czegoś co napawało ją odrazą. Pomocników.
Potrzebowała wsparcia w swych wędrówkach w poszukiwaniu tego co utraciła… cokolwiek to było.
Potrzebowała najemników, niestety nie miała na nich dość pieniędzy i nie wiedziała gdzie ich szukać. Podobnie jak amunicji.Ostatnio wszak spluwę załatwiała poprzez pośrednictwo druida.
Problemy z którymi tak naprawdę nie chciała się zmierzyć, wszak kontakty z ludźmi i nieludźmi napawały ją niechęcią. Żywe istoty były takie nieracjonalne.

Dlatego grzebała przy automobilu, odwlekając nieprzyjemne konieczności. Aż.. dostrzegła ich. Ubranych w fachowe stroje i przygotowanych na wszystko.


Fachowców schodzących tam gdzie inni się nie pchali. Pracowników “Miejskiego Dozoru Kanalizacji i Wodociągów spółka z o.o.” Była ich czwórka i szykowali się do zejścia pod ziemię otwierając kluczem jeden z zapieczętowanych zamkiem włazów prowadzących do mrocznych czeluści pod miastem. Przewodziła im niemłoda gnomka, zapewne ich szefowa.

Maeglin Black


Wyprawa poza miasto. Dla Maeglina coś niezwykłego, bowiem półelf nigdy nie opuszczał New Heaven. Był bowiem typowym szczurem miejskim. Urodził się pośród ulic i budynków i nie widział nieba od którego nie odcinały się dachy budynków. Haroshiwa Tokado również. Co do gnoma, cóż... Buarto “Deadeye” Knappelsthick był gnomem. A choć wyglądał młodo, mógł mieć za sobą całe ludzkie życie. Zresztą gnom ubierał się jakby był z wcześniejszej epoki, gdy New Heaven nazywało się inaczej i był pirackim wolnym miastem.
Na wyznaczone miejsce spotkania, Buarto przyszedł z jakimś wysokim chudzielcem ubranym w za duży czarny płaszcz z wielkim kapturem, ukrywającym w cieniu jego twarz. Chudzielec trzymał się tuż za Knappelsthickiem i wymruczał jedynie. -Jo.
- To jest Viper.-
przedstawił krótko gnom.- Nasz medyk. Ale nie liczcie na leczący dotyk podczas walki. Raczej kurowanie po pojedynku. Dobra… ruszajmy po konie i przewodnika. Nie udało mi się znaleźć nikogo kto zna okolice Grey Lakeside… Wygląda na to że myśliwy się tam nie zapuszczają za często. Ale… znalazłem trapera który zgodził się nas tam zaprowadzić. I pilnować naszych tyłku. Będzie na targu końskim. Dobiera konie.

Targ koński znajdował się na obrzeżach miasta, na obszarach na które Maeglin się nie zapuszczał. Zresztą nawet nie wiedział, że istnieją. By tam dotrzeć musieli zapłacić za skorzystanie z usług tramwaju. Niemniej dotarli nim na miejsce. Koński targ otaczały małe wiejskie chatki i drzewa. Było tu o wiele więcej zieleni, niż w okolicach w które Maeglin zwykł się zapuszczać. Było to mnogo koni, od chabet i kuców, przez ciężkie konie pociągowe, do rumaków czystej krwi. Były też i zwierzęta oraz bestie, które… cóż… końmi nie były ale służyły do jazdy.
Te jednak nie były celem gnoma, który zmierzał w kierunku najbardziej zabiedzonej części targu. Tam też natknęli się na przewodnika. Brodatego trapera żującego tytoń.


Przyglądał się nim przez chwilę nim rzekł.- Phillipe Roucher-Faucalt… Phill, tak będzie krócej.
- A to…-
zaczął gnom, ale Phill mu przerwał dodając.- Na przedstawianie przyjdzie czas. Długa droga przed nami, więc pogadamy w podróży.
Wskazał na kilka koni stojących już i osiodłanych.- Wybierzcie które chcecie. Nie są może szybkie, ani zwrotne, ale wytrzymałe i spokojne. Dla amatorów sam raz.
Maeglinowi trafił się siwek.


Ruszyli na północ, wpierw wzdłuż jakiejś drogi, a potem zboczyli z niej kierując się wprost do lesistej dziczy.


Podczas podróży Phillipe zdążył wypytać o imiona i oznajmić, że “on tu rządzi”.
- Wy miastowi nie wiecie nic o dziczy. Nie wiecie nic o lasach i zwierzynie. Ja tak, więc macie się mnie słuchać. Gdy mówię stajemy, to stajemy… gdy mówię odpuszczamy sobie to odpuszczamy i tak dalej…- gderał, by potem przerzucić się na konkrety.- Do celu mamy tak… jeden odpoczynek w chatce myśliwych, potem Beaver Creek, to taka osada przy przeprawie promowej przy rzece o tej samej nazwie. Potem… czeka nas spanie w plenerach, więc zakładam że wszyscy macie namioty i śpiwory. Potem dojeżdżamy do Grey Lakeside i tu moja rola się kończy. Nie znam się na tej detektywistycznej robocie. Wy się rozpytacie, a potem zobaczymy. Jeśli znów w dzicz, to was poprowadzę… Popytałem o okolicę Grey Lakeside i leży ono nad jeziorem Ghost Shadow Lake. Podobno nawiedzonym, jak i okoliczne lasy. Nie wiem jednak czy przez duchy czy baśniowe istoty. Żadna zresztą różnica. I jedne i drugie są .. cholernie niebezpieczne. Jakieś pytania?
Buarto miał kilka, głównie o samo miasto i wyżywienie. Na te pierwsze Phillipe nie potrafił wymyślić, a co do jedzenia stwierdził ogólnie.- Coś się upoluje.
Haroshiwa zaś pytał o istoty baśniowe… o nimfy, driady.
- Może goła babka budzi zainteresowanie i zachwyt, ale nie tykałbym baśniowych istot kijem nawet. Są bardziej perfidne niż leśne elfy. Szpicaki przynajmniej po prostu strzelają, a nie bawią się w jakieś chore gierki. Mam kilka talizmanów odstraszających istoty nie z tego świata, ale nie chcę sprawdzać czy naprawdę działają.- wyjaśnił Roucher-Faucalt.
Viper nie zadawał pytań, Viper w ogóle się nie odzywał. Po prostu jechał na tyłach. A Maeglin...

Morgan „Morlock” Lockerby


Noc upłynęła zaskakująco spokojnie, nie licząc oczywiście krzyków dochodzących z dołu, muzyki i okazjonalnych strzałów na wiwat. Nic czego Morgan nie mógł się spodziewać w takim miejscu. Kąpiel, sen w łóżku. Drobne przyjemności. Ciało Lockerby’ego jeszcze nie wydobrzał do końca o po spotkaniu z duchami i kultystami, więc sen przyszedł szybko i był mocny. Zresztą ostatnią noc spędził odpierając ataki goblinów, więc był zmęczony. Zasnął jak kłoda.
I został zbudzony rankiem przez jedną z dziewczyn panny Rutheford. Ta kazała mu się szybko ubierać i zebrać swoje klamoty. I natychmiast zejść do baru.
Sonia już tam przebywała nalewając whisky do małego kieliszka. Obok niego leżał już pakunek z prowiantem.
- Jarvis Stutton o ciebie pytał wczoraj. Przyciągnąłeś jego uwagę, a to nigdy nie jest dobry znak.- podsunęła mu kieliszek.- Jarvis bywa nadgorliwy na służbie i krewki poza nią. Lepiej więc żebyś opuścił miasto jak najszybciej. Narobisz sobie kłopotów jeśli zostaniesz dłużej bez wyraźnego powodu. Koń już na ciebie czeka.
Nie dała mu mówić, podsunęła kieliszek pod usta dodając.- Powiedziałam że wyjeżdżasz z Fingers do Cedar Hill z samego rana i liczę, że dotrzymasz mego słowa. Koń czeka, prowiant... dostajesz gratis. Przed tobą długa droga. Ureguluj rachunek i wpadnij może w drodze powrotnej.


Czyż Lockerby mógł odmówić prośbie pięknej kobiety? Zwłaszcza że miała racje. Jeśli chciał dotrzeć do farmy starego Jeba, to powinien wyruszyć jak najwcześniej. Koń którego wynajął nie był pierwszej młodości, ale też nie była to szkapina. Drogę więc do kolejnego miasta Morgan pokonał w dość szybkim tempie. Tym bardziej że znał ją jak własną kieszeń. I w końcu dotarł na miejsce.
W przeciwieństwie do Fingers Cedar Hill prawie się nie zmieniło. Było tą samą zapadłą dziurą zamieszkaną przez drwali jaką zapamiętał.


Ot, tyle że hotel odnowiono. Poza tym te same budynki. Ta sama cisza. Ta sama nuda. Jednak Morgan nie miał zbyt wiele czasu na zwiedzanie samej mieściny. Do farmy było jeszcze z półtora godziny drogi. Może potem powróci do Cedar Hill. I oby nie w trumnie. Wszak dobrze wiedział, że Cole nie należy do ckliwych i nostalgicznych staruszków. Nie było co liczyć na miłe powitanie.
I miał rację.
Po skierowaniu się na południowy zachód od miasta, ruszył krętą drogą wśród wąwozów. Z jakiegoś powodu bowiem farma starego Jebadiaha leżała na dość piaszczystych nieużytkach. Kiepska gleba i trudny dojazd czyniły tą ziemię tanią. No i wąwóz którym trzeba było do farmy dojechać, łatwo można było przysposobić do obrony. Morgan nigdy nie pytał Jeba, czemu akurat tak się urządził. Bo i pewnie nie otrzymałby odpowiedzi. Cole robił swoje i nie tłumaczył swych pobudek. Choć Morgan domyślał się czemu, znając klientelę Jeba.

A gdzieś w połowie wąwozu, Morgan miał okazję się przekonać jak niebezpieczne bywają podróże wąwozem. Kula świsnęła mu koło głowy, kolejne zmusiły go do zeskoczenia z konia i skrycie się za skałami. Ktoś z góry wąwozu postanowił sobie urządzić ćwiczenia strzelania do żywego celu i niestety, wybrał Morgana na tą zaszczytną rolę. Co gorsza Lockerby nie był dostrzec strzelca. Natomiast ten mógł spokojnie ubić Morgana.
Po chwili jednak strzały umilkły i rozległ się głos: stary, zrzędliwy, ironiczny... znajomy.
- Po coś tu przybył? Ostatnim uciekałeś stąd aż się za tobą kurzyło. Nie za późno na tęsknotę za domem?
Głos Cole’a.

Suki "Opal" Yozuka


Wieczór nadchodził szybko i narzucał odsunięcie żałoby i zemsty na boczny tor. Było to jednak dość łatwe. Bowiem wszak to ciekawość sprawiła, że podjęła się tego zadania. Strój dobrała już sobie wcześniej, więc po powrocie Tosako jedynie doszlifowała jej wygląd za pomocą delikatnego makijażu i pachnideł. No i rad.
-Pamiętaj, że to jest kolacja. Możesz go uwieść, ale jeśli tego nie zrobisz, to nic się nie stanie. Przynajmniej go zaurocz. Pozwól by sytuacja rozwijała się sama. Powinnaś nieco pociągnąć rozmowę. Jeśli utkniesz to zapytaj o mitologiczne stwory i o historię miasta, to pasjonat.- poradziła po czym wybuchła śmiechem.- Choć nie wiem po co ci to radzę, owiniesz sobie tego gnoma wokół palca.
Po czym przygotowała kartkę z adresem, mówiąc.-Baw się dobrze i spraw by on się bawił jeszcze lepiej. Warto mieć przyjaciół wśród Cycione.
Następnie zamówiła dorożkę i Suki po podaniu adresu ruszyła uliczkami Uptown, znacznie szerszymi i lepiej oświetlonymi niż te które znała. Co prawda elektryczne latarnie nie rzucały tak urokliwych cieni, jak lampiony. Uptown nocą było stanowczo za ciche i za spokojne dla Yozuki.
A przynajmniej te regiony Uptown do których zmierzali. Tu były siedziby bogatych i wpływowych przedsiębiorców i prawników. Oraz uniwersyteckich arkanistów wykładających teorię i praktykę magii… oraz innych uczonych. Pełno tu było ponurych i rozległych posiadłości. Takich jak ta do której najwyraźniej zmierzali. Zabytkowa posiadłość otoczona kamiennym murem z kamiennymi gargulcami. Stojący przy bramie mężczyźni wyglądali na zawadiaków na siłę wciśniętych w szykowne garnitury. Przepuścili oni powóz i Suki dojechała do drzwi przy których stała półelfka w sukni służącej. Spięte w kok włosy podkreślały ostre rysy jej elfiego dziedzictwa.
-Sir Gasparo Cycione utkn… oczekuje w bibliotece.- rzekła dygając z gracją. Po czym dodała.- Nazywam się Ann Marie. Proszę za mną.
Biblioteka była olbrzymia i wypełniona zwojami. Tam też znajdował się rudowłosy gospodarz.


Zajęty przeglądaniem trzymanego zwoju i wyraźnie całkiem zapomniał o całym świecie.
- Jestem pewna że przeprosi za swe zachowanie. Jak tylko przypomni sobie o… tym gdzie się znajduje.- rzekła z przekąsem Ann Marie.

Ranek oznaczał powrót do roboty. Bądź co bądź Suki nie była już wolnym duchem. Miała swoją pracę, miała godziny pracy, miała wreszcie obowiązki. Dla niej to było coś nowego. Tak jak całe Uptown. Wielu marzyło by tu się dostać, by tu zamieszkać, by tu pracować. Niewielu miało to szczęście, a Yozuka nie mogła narzekać.
W “Salonie z zapachami Raju” zawsze panował chaos. Zawsze było sporo klientów i klientek, zawsze było głośno. Był to jednak chaos zaplanowany niczym w mrowisku. Każda z pracownic Lilly Bowary miała swoje zadania, każda wiedziała gdzie się udać i kiedy. Opal jeszcze nie przywykła do tego miejsca, więc z początku rozglądała się po głównej sali nie bardzo wiedząc co ma robić. Wkrótce jednak podeszła do niej jedna z pracownic i rzekła. - Madame Bowary czeka na ciebie u siebie.
To wystarczyło, by Suki wiedziała co ma robić i gdzie się udać. Dotarła do gabinetu madame Bowary po paru minutach.
- Ach jesteś. Ciekawa jestem jak poszły tobie rozmowy z naszym drogim Gasparo.- rzekła na wstępie Lilly widząc wchodzącą Suki.- Acz… może jak wrócić, to porozmawiamy sobie bardziej swobodnie. Może po pracy… Teraz mam ważne spotkanie, a ty… pierwsze zadanie. Właściwie dwa. Otóż z naszych klientów imieniem Rudger Hoarvark zamówił sobie masaż z olejkami z dostawą do domu. Zrobi go jedna z naszych pracownic. A ty udasz się wraz z nią jako jej uroczy yojimbo. Masz jednak nie tylko dopilnować bezpieczeństwa naszej masażystki, ale też … przyjrzeć się samej posiadłości, zapoznać z rozkładem jej pokoi i wywiedzieć jak najwięcej na temat budowli, straży, służby. Bowiem jeśli moje informacje są poprawne, za dzień lub dwa odwiedzisz tą posiadłość, by niepostrzeżenie podmienić jeden dokument na jego prawie identyczną kopię.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-11-2015 o 20:27. Powód: poprawki
abishai jest offline