Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2015, 17:30   #284
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Indian Creek, ranek

- Zostań tu młody, a jakbym nie wrócił w ciągu dwóch godzin to wiej do Suicide i powiedz chłopakom... - Chris beznamiętnie zwracał się do brata zdejmując kask i kładąc go na siedzeniu zaparkowanego motocykla.
- Przestań pieprzyć, to chyba nic aż tak mocnego. - Młodszy biker nadrabiał miną - Prawda?
Kotołak spojrzał w końcu na Douga.
- Zamknij japę i słuchaj. - Podrapał się nerwowo po brodzie. - Niech ktoś odstawi Sanę do Paddego lub do MillRes. Powiadomcie Cattie, a sami zaszyjcie się nie wyściubiając nawet nosa przez kilka dni póki Adrianowi nie minie szajba. Macie się ode mnie odciąć, jakby mnie nigdy nie było.
- Chris...
- Wiem młody, życie. - Kotołak włożył wykałaczkę między zęby i lekkim krokiem pomaszerował wprost ku wejściu do klubu golfowego.

W środku było niewiele osób, aczkolwiek ci co zebrali się w okolicach baru prowadzonego przez Ludwika wystarczyli by wykreować u Chrisa syndrom owieczki zagubionej w zimą w górskim lesie głębokiej prowincji Kanady. Nie słyszał... - wręcz widział w kilku spojrzeniach wycie, zew łowów, wyczekiwanie na prowokację. Że też akurat ta frakcja psiej bandy wybrała sobie czas by akurat teraz rezydowac w Caernie.
Ludwik uśmiechnął się do basteta i pomachał przyjaźnie. Stary wilkołak był powolny i schorowany, ale cieszył się wielką sympatią wilczej społeczności Florydy, toteż Adrian zapewnił mu robotę w klubie golfowym, gdzie wiekowy lupin zajmował się barem i utrzymywaniem kijów do gry. Kotołaka często zaglądającego do wilczej siedziby lubił, nie można było jednak tego powiedzieć o Shermanie Mastersie i Rogerze Price jacy ostentacyjnie patrzyli na kota wilkiem. Kilku młodszych członków watahy może aby przypodobać się mentorom nie było dalekimi od szczerzenia zębów, bynajmniej nie w uśmiechach.

Kojot leniwie przeglądający gazetę przy barze szybko zorientował się co się święci. Uśmiechnął się lekko jakby chciał pooglądać konfrontację, jednak w chwilę później pokręcił głową.
- Jest u siebie. Czeka na ciebie. - Ragabash zdecydował się zainterweniować ubiegając możliwą awanturę. - Nie wiem coś przeskrobał ale chyba jest nieźle wkurwiony. - kiwnął głową w kierunku korytarza prowadzącego ku biurom Adriana.
Chris wzruszył ramionami i wypluł wykałaczkę.
Skierował się ku leżu 'nadwilczka' pozornie raźnym krokiem.

* * *

Wchodząc z powrotem do hallu klubu nie dłużej niż pół godziny później, kotołak zdawał się tryskać humorem, a bezczelny i lekki uśmieszek nie spełzał mu z twarzy.
Taka postawa musiała do reszty zdenerwować niechętną mu część wilczego towarzystwa, bowiem Masters czytający w głębokim fotelu gazetę, szybkim choć dyskretnym ruchem wyprostował nogę gdy Chris przechodził obok kierując się do wyjścia.
Bastet nie złapał równowagi i wyrżnął o podłogę ku uciesze kliku młodszych wilkołaków.
- Kot zawsze spada na cztery litery - z udawana powagą wytłumaczył sprawca wypadku odkładając gazetę.
- Może otrzepać ci futerko? - z udawaną troską dodał Roger Price.
- Zostań przy trzepaniu tego w czym jesteś dobry - odparował Chris zbierając się z ziemi. Po jego minie widać było, że wyglebienie nie zniweczyło jego humoru.

Kotołak podszedł do baru i sięgnął zań do sporego kosza w którym było kilka kijów golfowych i...
W rękach bikera pojawił się wyciągnięty stamtąd kałasznikow, obtłuczony, z pogiętą lufą i obitą kolbą na której krzywo napisano markerem "Chris".
Przeładował z suchym trzaskiem.
- Strzelimy kilka uderzeń Ludwik? - kotołak zwrócił się do starego wilkołaka markując uderzenie karabinem niczym kijem golfowym.
- O tototototo... - ucieszył się staruszek grzebiąc w koszu w poszukiwaniu swojego sprzętu.

Roger Price poczerwieniał na twarzy i zmełł w ustach przekleństwo.
Był wielkim amatorem golfa i reagował bólem oraz wkurwem za każdym razem gdy widział obijanie piłeczek kolbą rosyjskiego AK. Wszyscy dobrze wiedzieli, że Chris robi to tak po prawdzie tylko z tego powodu.
Masters położył dłoń na ramieniu Price'a patrząc za bikerem i starym wilkołakiem wychodzącymi na pole.
- Soon Chris, soon. - rzucił łapiąc wzrokiem spojrzenie basteta.



* * *

Do Douga wręcz panicznie wpatrującego się w zegarek podszedł niecałe dwie godziny po tym jak zostawił go przy motocyklach.
- Na litość boską, aleś mnie przestraszył! - w oczach chłopaka widać było niesamowitą ulgę.
- Ale w sensie, że o co chodzi? - Chris udał zainteresowanie.
- No tyle to trwało, że... już się bałem... co on Cię tak długo maglował? - młody nie mógł skupić myśli, choć twarz rozjaśniała mu wynikająca z ulgi radość.
- Aj tam maglował, pogadalim chwile o pierdołach. Jak to z Adrianem.
- Ale mówiłeś, że mógłbyś nie wrócić!? Sana, zawiadomienie Catty?!
- Tak?
- Chris do cholery nie rób ze mnie durnia. Ot tak przy pierdołach dwie godziny Adrian cie trzymał?
- Dwie godziny? E... nie, pogadalim z pół godziny poplotkowalim... ale z Ludwikiem dawno się nie widziałem tośmy strzelili partyjkę golfa.

Doug patrzył na brata przez chwilę jak na wariata po czym zacisnął usta i założył kask.
- Zajebie cie kiedyś ty chory pojebie - wycedził odpalając silnik.
Pojechał pierwszy, wściekły i urażony choć tak naprawdę nie wiedział dokąd mają się udać.
Wkrótce potem Chris zrównał się z nim zanosząc się chichotem. Doug pokręcił tylko głową i skręcił lekko prawie obalając brata z jego motocyklem, ten z trudem wyrównał i sam powtórzył manewr prawie doprowadzając do wywalenia Douga.
Wyrównali i po chwili obaj wybuchnęli śmiechem.
Chris wysforował się do przodu i jadąc blisko pobocza odstrzelił kopniakiem lusterko stojącego przy ulicy dostawczego forda.
Doug wyeliminował w chwilę później lusterko jadącej powoli toyoty.
Przyśpieszyli krzycząc coś przez pęd powietrza.


Bar "U Henry'ego naprzeciw posterunku policji w Downtown, około południa

Gorm miał niewyraźną minę i mieszał słomką piwo.
Widok był przekomiczny, postawny biker z klubową skórzaną kurtką i makijażem a la KISS zawsze pił ze słomki i gdy tylko mógł (jak aktualnie) prosił barmanów o drinkowe parasolki do kufla.
- Powinni zaraz tu być, Fanny zaniosła Madowi ciuchy, zwolnienie za kaucją.
Chris docenił.
Na posterunku jednym z najbardziej wrednych sukinsynów w mundurach był niejaki Peerson, typ fanatycznie cięty na gejów i ogólnie wszelkie dewiacje.
Pomysł by z ciuchami dla bikera zgarniętego za jazdę nago na motorze wysłać klubowego transwestytę szalenie mu się spodobał.
- Idą - rzucił Doug siedzący przodem do wejścia.
Faktycznie Mad i Fanny szli ku ich stolikowi budząc paranoiczne tiki u właściciela stojącego za kontuarem. Stężenie pięciu motocyklistów w jego barze przyprawiało o ból zębów. Zerkał co chwila ku posterunkowi.
- Peerson szczęśliwy? - Chris rzucił do Fanny mrugając okiem.
- Cham i prostak. Powiedziałam, że mam wolny wieczór jakby chciał gdzieś wyskoczyć, a on kazał mi spierdalać. Czasy gentelmanów minęły bezpowrotnie. - Biker w sukience z nałożoną na nią klubową kamizelką westchnął po aktorsku. Tego dnia zdecydował się na jaskrawo czerwoną szminkę i makijaż typu smoky eyes. Przy dość topornych męskich rysach twarzy wyglądało to raczej komicznie.
- Dobra, co z Marchewą? - Kotołak zwrócił się do Mada.
- Zero kontaktu, naćpany po sufit. Coś pieprzył o jakiejś "Pani", w ogóle koszmarny sen wariata na jawie. Gorzej, że nie dopuszczają do niego zbyt blisko, ma go ktoś przejąć, może federalni nawet. Nie wiem o co chodzi... on ma zarzuty z terroryzmu.
- Dowiadywałem się, przejąć mają go by przerzucić na detox do szpitala. - Chris pogładził głowę.
- Federalnych to nie wyklucza. Chris, co tu jest grane, co się dzieje?
Prócz Mada również Gorm i Fanny uważnie obserwowali swego wiceprezydenta mając nadzieję na choćby ochłap informacji.
- Sęk w tym, że nie mam zielonego pojęcia. To mocno śmierdzi, albo tego durnia wzięli przypadkiem ci co robią burdel w realiach nieludzkiego Miami, albo to celowaneuderzenie w klub. Przynajmniej chciałbym by to było jedno albo drugie, bo jest prawdopodobne i trzecie.
- Mów kotku, mów. zamruczał/a Fanny.
- Ktoś celuje we mnie próbując wpędzić klub w gówno i uziemnić mnie w sprawach związanych z Adrianem. Nie ogarnę na raz spraw po obu stronach.
- Prawdopodobieństwo?
- Nie wiem, muszę pogadać z Catty.
- Jak zostawisz sprawy związane z zarzutami terro i burdelem policyjnym, to będzie kicha, jak zostawisz sprawy Adriana... - o tym z nim gadałeś? - do rozmowy włączył się Doug.
- Nie. O szansach Miami Heat na wejście do play-off. Może następnym razem to ciebie wyślę byś z nim gadał jak taki ciekawski jesteś.
Doug zamknął się.

- Co robimy?
- Adrian mi poluzował ale nie odpuścił. Muszę dalej działać z ekipą co była u nas wczoraj.
- Bomba... - westchnął Fanny.
- Coś tam jednak mogę, Adrian zrozumie jak poświęcę parę godzin na między innymi zamiatanie swojego podwórka. Sęk w tym, byście też poniuchali. Poszukajcie związków między tym co dotyczy Marchewy z czymkolwiek aby powiązać to z burdelem w mieście, tym niekoniecznie dotyczącym 'zwykłych' obywateli.
- Jak się wskaże związek to nasze problemy rozwiąże się łapkami tej ekipy co była u nas wczoraj? Sprytne. - Gorm uśmiechnął się szeroko.
- Nie. - Chris zamyślił się chwilę. - Postawiłbym swój ogon na to, że Marchewa został wmieszany w coś w co zamieszani jesteśmy my, Adrianowe pachołki. Tylko z innej strony. I kto wie, czy ci co go naćpali wybrali go z premedytacją, czy też był to przypadek. W każdym razie rozwikłanie tego co z tym debilem się stało może dać punkt zaczepienia mi i drużynie nominowanej przez nadwilczka, a przy okazji rozwiązać problemy smrodu przy klubie. Będę miał trop to pójdziemy nim załatwiając sprawy obu stron.
Dał znak by dopijali piwo, sam wstał zbierając kluczyki i paczkę papierosów ze stołu. Kilku policjantów oglądających wcześniej motory weszło do knajpy przyjmując postawę 'wyczekującą'.
Bikerzy zebrali się i ruszyli do wyjścia rozumiejąc aluzję, Mad wychodząc nawet zasalutował przykładając palce do czoła.


"Sayonara sushi", Downtown, wczesne popołudnie

- Myślisz, że będę przyjeżdżał na każde twoje zawołanie Chris? Czy ty jesteś normalny? - Manuel Orosa szef policji w Miami był co najmniej niepocieszony, bardziej można to określić - wkurzony do imentu.
- Zgłodniałem, nabrałem wręcz kocią ochotę na rybki, stwierdziłem - "hej mój kumpel zwykle wtedy na spóźniony lunch wychodzi. - Chris miał minę niewiniątka.
- Kiedyś jak ci przyp...
- Ale przyszedłeś. Co zjesz? Ja stawiam! - Kotołak wyszczerzył się w uśmiechu. - Patrz jak się dla ciebie poświęcam. - Wskazał szerokim ruchem swój nienaganny piaskowy garnitur jaki założył na spotkanie.
- Wiem o co ci chodzi, zapomnij.
- No dobrze, rezerwacja stolika tutaj nie była tania, wolisz żarcie hinduskie? Za rogiem jest...
- Ten twój chłopak odstawiony do szpitala. Nie.
- Manuel, ja przecież nie liczę na zwolnienie go, chcę tylko pogadać z kretynem.
- Słyszałeś jakiego kalibru ma zarzuty?!? Jak jesteś adwokatem - proszę bardzi, jedź, wpuszczą cię, inaczej się nawet na 100 metrów nie zbliżaj. W ogóle powinienem wykopać cię przez okno zanim zacząłem z tobą gadać. Co ty odpieprzasz w moim mieście? Terroryzm?!!
- Manuel zamknij się bo ludzie zaraz będą zerkać. - Chris wycedził patrząc szefowi policji Miami prosto w oczy. - Sam nie wiem co się dzieje. W mieście jest burdel większy niż ci się zdaje, mój człowiek został w to wciągnięty to nie nasza inicjatywa. Chcę się z nim skontaktować by zdobyć info i zapobiec rozpierdusze - nie by zamiatać piaskiem w obsranej przez siebie kuwecie. Masz na to moje słowo.
- O którym mieście mówisz?
- O Los Angeles kurwa, a jak ci się zdaje?
- Twoje wilki i te inne sprawy?
Chris westchnął. Niektórzy ludzie wiedzieli o nadnaturalach... ale niewiele. Dla Orosy Chris był wilkołakiem, ten nie wyprowadzał go z błędu - bo i po co, zawsze jednak przy takim porównaniu jego dusza czuła się jak szmata.
- Manuel, nie wnikaj proszę bo to nic nie pomoże, po prostu może być dym, a ja chcę to rozwiązać by dymu nie było. Proste jak umysł ćpuna. Potrzebuję pogadać z moim człowiekiem.
Manuel Orosa przez dłuższą chwilę obserwował kotołaka po czym mignął ręką kelnerowi.
Ten przyskoczył, wziął zamówienie i tyle go widzieli.
- Nie da rady. Zbyt musiałbym się wystawić. Nie jesteś tak do końca anonimowy jak byś chciał, ktoś doda dwa do dwóch, rozpozna wiceszefa gangu wchodzącego za pozwoleniem szefa policji do oskarżoneg oz jego klubu, jaki ma blok na jakiekolwiek widzenia. Jakby to była sprawa lokalna to ok, ale tu mogą wejść federalni. Zapomnij.
- Rozumiem - Chris nie naciskał. Naprawdę rozumiał. - Wyślę adwokata.
- Martw się czym innym - mruknął Manuel Orosa chwilę po tym jak kelner oddalił się po przyniesieniu sushi.
- Wiem, Marv.
- Nic nie wiem o tym by się czymś interesował - zastrzegl szef policji. - Jest dość... niezależny, a ja się z nim użerać nie chcę. Ma wyniki. - uśmiechnął się wrednie.
- Jak zacznie szperać to może mi i paru znajomym co pracują nad porządkiem w mieście dobrać się do uszu To fanatyk.
- Nie wnikam w to Chris, radź sobie sam.
- Musiało do tego dojść...
- Ano musiało. Słucham. - Manuel odstawił talerz i złożył dłonie w piramidkę.
Marv Kovalsky był prawdziwą zmorą nadnaturali w Miami i czasem aby odczepił się od spraw na jakie wpadał sam... trzeba było podrzucić mu inną smakowitą kiełbaskę za którą miał pognać.
Od Adriana rano kotołak dowiedział się, że dla "Myszy" było już za późno, ale mógł być na tropie rozjemców co by mocniej skomplikowało sprawę.

A tylu nadnaturali miało swoje sekrety za którymi typ rodem z mokrego snu scenarzysty Sin City mógł pognać...
Chris znał wiele, zastanowił się tylko głęboko na kogo wydać zaoczny wyrok.

- Nic nie obiecuję - rzekł Manuel wysłuchawszy tego co powiedział mu kotołak. - Jak mówiłem, on sam wybierze gdzie pozamiatać.


Plaża przy Bayfront Park, wieczór

Chris stanął nad człowiekiem w hawajskiej koszuli pijącym drinka i leżącym na leżaku. Mimo iż słońce od dawna nie masakrowało oczu i aktualnie zachodziło gdzieś nad Everglades Tom miał na twarzy okulary przeciwsłoneczne czym w pierwszej chwili skojarzył mu się z Sinclairem.
- Popatrzcie co kot przyniósł - odezwał się mag nie odwracając nawet głowy do kotołaka.
- Słucham?
- Jest taki środkowoeuropejski pisarz, fantasta, w jego książce to wyczytałem. Skojarzyło mi się z tobą. "Popatrzcie co też kot przyniósł". Co mi przynosisz Chris.
Bastet ułożył się na leżaku obok i milczał przez chwilę.
- Nie znam tej książki.
- A dużo czytasz Chris?
- Nie.
- A powinieneś.
- Nie mam dużo, tym razem ja przychodzę po informacje.
- Kot przyniósł pytania.
- Tom, kot jest zmęczony, ma za sobą ciężki dzień.
- Kot zachlał?
- Kot wie, że się z nim drażnisz, Tom sprawa jest poważna.
- Najpierw niech kotek powie co przynosi, potem zobaczymy czy ma farta i na jakieś pytanie odpowiedź uzyska.
Chris milczał przez chwilę zastanawiając się czy nie chwycić drinka z parasolką i nie wylać temu typowi w hawajskiej koszuli zawartości za kołnierz. Tylko dla zabawy.
Tom może czytał w myślach, a może nie... ale siorbnął tylko a drink stojący o łokieć od niego stał się przeszłością.
- No więc?
Chris zaczął mówić z czym przychodzi.

MillRes (lokacja niesprecyzowana), późny wieczór
- Honnnneeeeey, I'm hooooome! - wydarł się Chris zamykając za sobą drzwi.
- Tak, nie, nie do ciebie. Choć w sumie... Interesująca myśl. - Kotołak roześmiał się do słuchawki telefonu kontynuując rozmowę. - Amanda, to nie jest jakiś kolejny wybryk chłopaków, to coś mocno grubszego. To może mieć związek z "nami" jeżeli rozumiesz o co mi chodzi. Dowodów nie mam, przeczucie. - przez chwilę słuchał odpowiedzi przez komórkę.
- Po prostu przemyśl. Ja szanuję twój czas, sęk w tym... że sprawa jest delikatna i może nie starczyć to byś posłała po prostu adwokatkę która jest wtajemniczona w to, że świat nie kończy się na homo sapiens. Sprawa chyba wykracza poza standardy "może być przejebane".
Słuchając odpowiedzi uśmiechnął się do postaci zbiegającej schodami.
- O nic więcej nie proszę. Trzymaj się. - zakończył rozmowę płynnie biorąc w objęcia szczupłą sylwetkę rudowłosej dziewczyny. Rozpuszczone włosy, brak makijażu i szczery lekko niewinny uśmiech na twarzy. Wampirzyca miała jasny dzień, tak różny od wczoraj gdy przez telefon zaszczycała go słowo za słowem. Pełnymi jadu. Zasadniczo nie przeszkadzał mu ten stan. Lubił oba i czuł dreszcz emocji za każdym razem - jaka będzie tym razem.
- Nie lubię jak z nią rozmawiasz.
- Myślałem, że ją lubisz?
- W miarę. Nie lubię jak z nią rozmawiasz.
- Ktoś tu jest zazdrosny.
- Ktoś tu jest na prostej drodze do wrzucenia do basenu! - wampirzyca przybrała urażoną minę i tupnęła bosą stopą.
- A chętnie – Chris mrugnął i przeciągnął się. - Ciężki dzień, woda dobrze mi zrobi. Mrr.
- Zostaniesz na noc?
- Raczej nie Cattie, mam masę roboty na mieście, są problemy.
- Wiem Chris... - dziewczyna przygryzła kosmyk rudych włosów. - Ktoś się tobą mocno interesuje.
- Sieć?
- Mhm...
- Co za niespodzianka, masz brief?
- Przygotowałam, niewiele nowych informacji, ale kilka perełek się znajdzie.
- Weź je do jadalni, głodny jestem jak wil... - ugryzł się w język. - Padam z głodu, ktoś kto wymyślił sushi nigdy chyba nie zrozumiał co to są potrzeby żołądka.
- Befsztyk będzie ciut krwisty.
- Co za niespodzianka.
Cattie chichocząc oddaliła się śpiewając radośnie.


W dniu 'ciemnym' pewnie nuciła by Rammsteina.

Przez chwilę myślał patrząc za odchodzącą sylwetką.
- A pieprzyć to – przeklął rzucając kluczyki na zabytkową komodę i zabierając się za zdejmowanie butów.
I tak zrobił dziś więcej niż zamierzał. Z Rozjemcami można skontaktować się zawsze i jutro, a jemu należało się coś od życia.
Na komodzie wylądowała też klubowa kurtka, a obok butów podkoszulek.
- Jednak zostaję. Ktoś miał mnie wrzucić do wooodyyy! – krzyknął udając się ku części rezydencji w której umiejscowiony był basen.

Gdy szedł siłując się z paskiem spodni znów sięgnął po komórkę.
- Cześć Ted, masz coś dla mnie?


Ulice Miami, ranek
Zestaw słuchawkowy był dla motocyklistów błogosławieństwem. Chris na dźwięk przychodzącego połączenia tylko na chwilę oderwał rękę od kierownicy akceptując je przełącznikiem przy słuchawkach.
- Cześć Chris.
- Witaj Stevie - odpowiedział kotołak rozpoznając głos.
- Co u Adriana?
- Ma się dobrze, choć patrząc na niego przewiduję ból korzonków. Albo i dupy. Nie jestem lekarzem.
- Nie o to pytam
- Zostaję z wami. Odezwałbym się wcześniej ale miałem sporo na głowie.
- Ok. Jest pewna sprawa furgonetek związanych ze sprawą...
- Mów... i daj znać gdzie jesteście to podjadę.

Chris słuchając płynnie skręcił motocyklem w ulicę jaka prowadziła ku miejscu jakie zdradził mu Steve. Płynnie, czyli z kreacją siwych włosów na czaszce kierowcy pickupa, który prze ten manewr prawie nie spowodował wypadku.


Zmieniona chronologia wydarzeń w poście (myślałem, że jest wieczór gdy faktycznie był ranek)
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 29-10-2015 o 11:21.
Leoncoeur jest offline