Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2015, 00:19   #42
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Do zabawy przyłączyli się ostatecznie prawie wszyscy, oprócz stroniącego od tego dziwnego towarzystwa Alana. Nie trwała ona jednak długo. Tubylcy obchodzili żałobę, a płonący stos zwłok nie nastrajał do długich tańców i muzyki.

Noc minęła zaskakujaco szybko. Dolinę otuliła wreszcie cisza i nawet ci najbardziej z ciekawskich bohateró musieli wreszcie udać się na spoczynek. Poprzedni dzień nie był przecież łatwy, odcisnął pewne piętno - dla niektórych na zawsze. Umysły pozostawały świeże, ciała odmawiały posłuszeństwa. Nijak nie dało się już dotrzeć do szamanki, a nikt z pytanych na chybił trafił tubylców nie wiedział nic konkretnego o spoczywających w grobowcu ludziach i nieludziach z dalekich krain, oprócz ogólnych przekazów o ich wielkich czynach i zasługach. Podobno to dzięki nim wędrowny lud założył wreszcie stałą siedzibę w tym pięknym miejscu i przez jakiś czas to oni przewodzili społeczności. Ile w tym było prawdy, nie wiadomo. Być może jedynie szamanka i inne ważne persony znały te opowieści z bardziej konkretnej strony.

Tuż przed świtem obudziła ich Jiiiya. Najpierw śpiącego samotnie na zewnątrz Valeriusa, potem wszystkich pozostałych, śpiących wewnątrz. Magiczna burza na szczęście zakończyła się przed eskapadą zaklinacza, mimo to nawet Dia nie chciała mu towarzyszyć. Na zewnątrz było mokro i wcale nie tak gorąco. No i ten płonący dość długo ogień…
Tubylcza zwiadowczyni rzuciła im szybkie:
- Zbierajcie się, ruszamy razem ze świtem. Do przejścia dużo. Lon już wyszedł węszyć ścieżki.
Rozumieli ją, a więc zaklęcie szamanki ciągle działało. Kobieta przyniosła również przygotowane mikstury, wręczając je Maarin. Za nią przywędrowały lokalne uzdrowicielki, dzieląc się odnowioną przez noc mocą i zamykając rany. Po krótkim przemyciu się i ściadaniu, byli gotowi do drogi.




Dżungla przywitała ich gorącem i wilgotnością, dokładnie tak samo jak dzień wcześniej. Wyleczeni i z nowym, niezwykłym wyposażeniem, przeszli przez kanion łączący dolinę tubylców z resztą wielkiego Chultu. Przewodniczka poprowadziła ich jedynie do jego końca, oznajmiając, że dalej razem z towarzyszem będą pozostawiać im znaki na drzewach, sami wędrując daleko przed ich grupą. Wymagało to własnego zwiadowcy i to takiego, który znałby się trochę na przyrodzie i tropach. Mieli tylko jedną taką osobę: Alana.
Chcąc nie chcąc, półork musiał iść na przedzie i śledzić pozostawiane znaki.

Nie było to aż takie trudne. Miejsce to różniło się od ich lasów, to zauważyli doskonale zeszłego dnia, lecz zaczynali również spostrzegać podobieństwa. Kiedy przyzwyczajało się do faktu, że tu wszystko jest większe i może spróbować zabić, to reszta stawała się bardzo prosta. Przez długie godziny marszu przez bardzo nierówny, mocno zalesiony i niebezpieczny teren nic ich jednak nie zaatakowało i zdążyli się prawie odprężyć. Było to trudne o tyle, że ani razu nie widzieli swoich przewodników, za to jak zaczynali się ociągać i spowalniali tempo, ostry gwizd ponaglał ich do wysiłku. To na pewno nie był miły spacerek przez polankę przy grzejącym słoneczku. Zgadzało się to, że było gorąco.

Minęło już południe i właśnie zatrzymali się na krótki odpoczynek na niewielkiej, bardzo zielonej i uroczej polanie, gdy przyciągnął ich nie słyszany wcześniej dźwięk. Brzmiał jak pochrumkiwanie połączone z popiskiwaniem. Na polankę wyszło niewielkie, zagubione stworzenie.


Wielkością i kolorem przypominało odrobinę małego wieprzka, niedawno urodzonego i zabranego od swojej mamy. Szło powoli, wydając płaczliwe dźwięki, aż nie dostrzegło bohaterów. Uniosło pyszczek, otwierając go w półniemym geście. Pozbawione zupełnie instynktu samozachowawczego ruszyło ku nim.
Dżunglę przeszył nagły gwizd dochodzący gdzieś z kierunku, w który wskazywały pozostawione przez przewodników znaki. Mały zatrzymal się, jak gdyby dosłyszał coś więcej. Potem i oni zaczynali to czuć. Ziemia drżała.
Dum. Dum. Dum. W szybkim rytmie.
Roślinność widziana w oddaleniu zaczęła się poruszać. I nagle mignęła im pomiędzy drzewami paszcza czegoś olbrzymiego.


Paszcza wydała przerażający ryk, który zmusił małe stworzonko do ucieczki prosto pod nogi Maarin. Otarło się o nie, drżąc ze strachu. Odgłos kroków ogromnego mieszkańca dżungli zbliżał się jeszcze szybciej.
DumDumDumDum...
 
Lady jest offline