Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2015, 18:17   #175
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Dla kogoś posiadającego dużo brzdęku Sigil było handlowym rajem, a Garion, Estel i Dotian na puste mieszki nie mogli narzekać. Dzielnica Kupiecka była całkowicie oddana skupowi, sprzedaży i wymianie dóbr. Sklepy, kramy, wózki, przydrożne stragany, cuda mydło i powidło, nic tylko kupować. Wszystko co trzeba było wiedzieć o Wielkim Bazarze, mówiła już sama nazwa. Lecz Klatka była wielkim miastem i każda dzielnica miała swoje mniejsze bazary i targowiska (nawet Ul posiadał kilka paserskich spelun, w których trep mógł rano odkupić to, co ukradziono mu w nocy). A skoro już o iluminacji mowa. W szczycie panował handel legalny i powszedni – jedzenie, ubrania, narzędzia, czy inne artykuły pierwszej potrzeby sprzedawane były w pełnym świetle. Lecz Miasto Drzwi nie spało nigdy i kiedy uczciwy sprzedawcy udawali się na odpoczynek, ich miejsce zajmowali podejrzani pośrednicy albo krwawnicy oferujący najróżniejsze rozrywki. Narkotyki, trucizny, płatne zabójstwa i niemniej płatne afekty. W przeciwszczycie można było nabyć każdą z tych rzeczy. Jeśli trep był dostatecznie zdesperowany mógł nawet udać się na Nocny Bazar, a jeśli szczęście dopisało to nikt go nie okradł ani nie zabił w drodze na transakcje ani podczas powrotu.


1

Szczerze mówiąc Estel znała kilku szemranych sprzedawców, pracując w Ulu nie dało się nie zaznajomić z takimi trepami. Nie kwapiła się jednak do korzystania z ich usług, przez co uzupełniając swój ekwipunek towarzysze zasilili kiesy szacownych handlarzy z Dzielnicy Kupieckiej i Dzielnicy Pani. A sumy jakie przeszły z rąk do rąk doprowadziłyby prostaczków do zawału. Z punktu widzenia poszukiwacza przygód, magiczny kosz potrafiący wyczarować żywność i wodę za niespełna tysiąc złotych monet to okazja. Głód nie zajrzy w oczy nawet na największym pustkowiu i w najgłębszym lochu i to do końca życia. Ale chłop z planu materialnego za te same sztuki złota mógłby jeść tylko dziesięciolecie albo dwa (co, po prawdzie, w wielu przypadkach było tożsame z całym życiem), tylko że nigdy nie dałby rady takiej sumy odłożyć. Dotian, Garion i Estel kupili takich kuriozów więcej, każde było samo w sobie rzadkim luksusem, jednak w Sigil natrafić na nie, nie było znowu tak ciężko. Klatka była największym węzłem komunikacyjnym w całych planach.
I pomyśleć, że Multiwersum posiadało jeszcze bogatsze centra handlowe: Mosiężne Miasto w Żywiołowym Chaosie i Świetliste Miasto na Morzu Astralnym. Pieniądz był potężnym żywiołem, który wprawiał w ruch całe plany.


Świat potrzebował krzykaczy. Donośny głos bywał przydatny. Czasami wszak nie chce się iść przez całe pole do sąsiada, tylko po to by spytać o jedną błahostkę. Można się zwyczajnie wydrzeć a sąsiad zapewne usłyszy. W wielkich miastach taki krzykacz może swym donośnym głosem zarobić na życie. Nie każdy jest przecież piśmienny, ogłoszenie przybite na tablicy nie dotrze do wszystkich, ale jak ktoś stanie przy wejściu na targowisko rybne i zacznie wykrzykiwać, że lord od przyszłego miesiąca podwyższa daninę, to dowie się o tym każdy. W ośrodkach miejskich takie osoby nazywano klikonami. W Sigil nazywało się ich frajerami.
Główny problem z krzykiem jest taki, że zawsze go ktoś usłyszy. A w miejscu takim jak Klatka, po którego ulicach przechadzają się giganci, diabły, demony, magowie o plugawych upodobaniach i nadgorliwi Synowie Łaski, nikt kto miałby wszystkie klepki nie chciałby zwracać na siebie nadmiernej uwagi. Już szczególnie przyciągać spojrzeń nie powinni osobnicy mający cztery stopy wzrostu, co w języku ogrów brzmi dokładnie tak samo jak przekąska. Jednak jeden halfling najwyraźniej był bzikiem, przez co skupiał na sobie uwagę wielu krwawników, w tym Ender, która wracała właśnie z Gmachu Zapisów. Gdyby być precyzyjnym, to należałoby napisać, że wracała z Archiwum, ale większość trepów nie widziała większej różnicy pomiędzy jednym a drugim. Brent nie była jednak trepem. Dzięki temu wiedziała, że różnicy praktycznie nie ma. Przed Wojną Frakcji, gdy w Gmachu Zapisów urzędowali Przeznaczeni, mianem Archiwum nazywano podziemia budynków kampusu, w których trzymano najbardziej newralgiczne zapisy i rejestry.


2

Kto gdzie mieszkał, jakie miał przychody, jakie podatki musiał zapłacić, u kogo zaciągnął długi, komu co zapisał w testamencie. Zaborcy dysponowali niemal każdy oficjalnym dokumentem, który stwierdzał stan posiadania. Ale potem faktol Darkwood poszedł w labirynty, Przeznaczeni wynieśli się z Sigil, a gdy mieszkańcy zwietrzyli śpiewkę, że Archiwum nikt nie pilnuje... poprzestańmy na tym, że koniec Wojny Frakcji był dla wielu osób początkiem nowego życia.
Dziś Archiwum stało się po prostu archiwum. Trzymano w nim stare zapisy, których mało kto potrzebował. Cel Gmachu Zapisów pozostał jednak niezmienny – katalogować co się tylko da, a ze zdobytej wiedzy wycisnąć zysk do ostatniej kropli. Samo katalogowanie stało się jednak od exodusu frakcji znacznie trudniejsze, bo samo miasto nie dzieliło się już tak chętnie informacjami (czy też bliżej prawdy – nikt nie miał wystarczająco dużo siły, by wszystkich zmusić do spisu). Ktoś się urodził, to się urodził. Po co o tym pisać? Akty narodzin i zgonów zresztą i tak nie przynosiły wielkich zysków. Kopalnią brzdęku zawsze były portale. Wymiarowe Drzwi lubiły zmieniać swoją lokalizację w Klatce z zastraszającą częstotliwością, a od czasów Apoteozy Asmodeusza wiele miejsc docelowych przestało znajdować się tam, gdzie powinno. Utrzymanie mapy portali, która byłaby chociaż zbliżona do stanu faktycznego było tytaniczną pracą. A tutaj na jednym z placów Dzielnicy Urzędników, jakiś halfling właśnie wykrzykiwał, że poszukuje chętnych na wyprawę do Mechanusa. Mechanusa! Planu, który od przeszło wieku nie istniał w powszechnej świadomości, a informacji o którym można było szukać... no cóż, w archiwum Gmachu Zapisów.
Ender z zawodowej ciekawości nie mogła przejść obok czegoś takiego obojętnie, chociaż większość krwawników zupełnie małym bzikiem się nie zainteresowała. Krótka rozmowa z rezolutnym niziołkiem zwróciła jedynie garść informacji. On sam wiedział niewiele. Podobno jedna osoba w mieście, nazywana panią Annabell, zlokalizowała portal prowadzący na Plan Porządku, ale potrzebowała śmiałków, którzy by go dla niej zbadali i wyruszyli na drugą stronę. Nagroda za taki trud miała być pieniężna, lecz halfling nie znał oferowanej sumy. Wiedział jednak, gdzie można poznać szczegóły. Bez wahania podał adres w Dzielnicy Gildii, pod którym przebywała organizatorka. Brent spodziewała się, że usłyszy raczej o alejce w Ulu, cała ta sytuacja brzmiała dla niej bowiem jako przekręt. Wzruszyła zatem ramionami i udała się do domu, nie zaprzątając już sobie krzykaczem głowy.
A jednak ciekawość to podstępna rzecz i myśli o Mechanusie utknęły gdzieś z tyłu głowy Ender. Archiwistka słyszała już bowiem kiedyś o Mechanicznej Nirwanie i zamieszkujących ją istotach zwanymi modronami. Konstruktach w pełni oddanych porządkowi i precyzji, pozbawionych osobowości i stworzonych jedynie do wykonywania poleceń. Natura modronów zafascynowała ją i teraz dawne wspomnienia zmieszane ze świeżą wiedzą o wyprawie popychały ją ku temu, by sprawdzić o co się tak naprawdę rozchodzi. Dzielnica Gildii była miejscem cywilizowanym, istniały lepsze okolice na zorganizowanie pułapki. Ponadto, gdyby to wszystko miało być jedynie przekrętem, to chyba nikt nie ryzykowałby tak jawnego szukania naiwniaków. Synowie Łaski mogli przecież zacząć zadawać pytania.
Następnego dnia ciekawość wzięła górę i Brent przejrzała zapisy w archiwum dotyczące adresu, który wskazał niziołek. Lecz żadna Annabell nie figurowała jako właścicielka budowli w tamtej okolicy, a i adres wskazywał na pustkowie. Ewentualnie ktoś nie dopilnował sformalizowania przejęcia aktu własności, co niestety zdarzało się nad wyraz często. Wyglądało na to, że na miejsce trzeba się udać osobiście.

Już z daleka sprawiało upiorne wrażenie, ale kryło też w sobie dawny majestat. Dwupiętrowe domostwo, ze spadzistym dachem i wieżyczką górującą nad alejką. Budowla była drewniana i sprawiała wrażenie, że niewiele jej brakuje do zawalenia.


Ale jednak stała i w porównaniu z innymi budynkami i kamienicami w jednej z wielu bocznych alei Dzielnicy Gildii, prezentowała się okazale. Byle tylko nie trzeba było po niej za długo chodzić. I wiać po usłyszeniu pierwszego skrzypienia podłogi.
A skoro już o wianiu mowa. Archiwistka nie zdążyła nawet wejść na werandę, gdy z wnętrza domostwa wybiegło diablę krzycząc „duch, duch, to pułapka”. Nieznajomy nie miał zamiaru się zatrzymywać na widok Ender, ale przynajmniej ją ostrzegł nim popędził do wylotu alejki.


Zakupy były owocne, a zebrane informacje cenne, ale Aedd'aine, Twinklestar i Kanciasty mieli jeszcze parę spraw do omówienia. Wybór portalu, którym mieliby się udać do Mechanusa wciąż nie został rozstrzygnięty, a i warto było podzielić się z Annabell nowościami zasłyszanymi od Guwernantów w Celestii. Dlatego też całą trójką udali się po szczycie do domostwa swojej zleceniodawczyni. Nawykli już do tego, że w budowli nie ma żywego ducha, byli dość zdziwieni gdy po drodze minął ich spanikowany tiefling. Jedynie Garion i Dotian widzieli w okolicy kogoś innego niż Annabell i był to wynajęty przez nią niziołek. Diablę sprawiało jednak wrażenie szabrownika, który natknął się na coś, czego nie przewidział.
Populacja alejki rosła jednak na każdym krokiem, bowiem przed rezydencją ducha trójka poszukiwaczy przygód natknęła się na nieznajomą kobietę, wyraźnie wahającą się czy wejść do środka, czy odwrócić się na pięcie i zabrać daleko stąd.


_________________________________
1 - grafika z podręcznika "In the Cage - a Guide to Sigil"
2- grafika z podręcznika "Factol's Manifesto"
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 21-04-2016 o 18:14.
Zapatashura jest offline