Nie był to duch czy inna zjawa.
Wychudzony, brodaty mężczyna siedział oparty o jeden z kamieni, tworzących zewnętrzny krąg. Wzrok dziki, suknia plugawa*, jak powiedziałby poeta.
Oczy, patrzące przed siebie, wbite w jeden pubkt, a spojrzenie przechodziło na wskroś przez zbliżającą się Solo, całkiem jakby brodacz jej nie widział.
- Zginęli, wszyscy zginęli - powtórzył jak mantrę. Machnął ręką przed siebie, lecz trudno było powiedzieć, czy wskazuje na kurhan, na wzgórze, czy też na coś "za górami, za lasami"...
I nie powiedział nic więcej, mimo próby wyciągnięcia z niego jakichkolwiek informacji. Nie pomógł ani kawał kiełbasy, ani kubek wina, którymi poczęstował go Marco.
- Proponowałbym obejść kręgi i wejść na wzgórze - powiedział Marco. - Stamtąd zobaczymy większy kawałek świata - dodał. ____________________________
* Adam Mickiewicz |