Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2015, 23:16   #48
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Nie zmienił się.
Prawie wcale się nie zmienił przez te wszystkie lata.

Chudy, żylasty, bruzdy na twarzy - jednako z lenistwa i próżności - wciąż przesłaniający białym jak mleko zarostem. Wiek nie przeciągnął mu jeszcze oczu bielmem, nie przygiął mu pleców ku ziemi. Wyglądał prawie tak samo jak lata temu, gdy zameldowała się do jego klitki w strażnicy, jako jedna z nowych rekrutów. Wtedy jeszcze jako Syntyche Kyriakidou. Córka Kyriakosa. Córka Zosime. Stała wtedy przed nim i myślała, że tak wygląda władza. Jak on, jej nowy anoteros. Jak szeroki miecz, który nosił przy pasie, duża blada twarz, pewność siebie otulająca go jak płaszcz narzucony na ramiona i bystre oczy widzące tak wiele. Jak sympatia i zaufanie, którą obdarzali go tagmatosi.

Łuski podziwu szybko jednak opadły z jej oczu. Bo strach był silniejszy od zaufania. Złoto silniejsze od sympatii. Władza nad ludzkim życiem bardziej upojna od konieczności utrzymywania kruchej równowagi sił. A Dalaos był jak pieprzony linoskoczek, którego siłą było balansowanie na cienkiej linie pomiędzy mnogością interesów, pomiędzy kompromisem, z którego nikt nie był zadowolony, ale który wystarczył, by utrzymać Zaułek we względnym spokoju. Biały był jak zręczny cyrkowiec, ale to nie była władza jakiej pragnęła Syntyche. By osiągnąć co chciała musiała doprowadzić do śmierci ojca, musiała wyjechać z miasta podczas Trzech Jesieni, musiała wrócić i zostać jedną z anakratoi. A potem wyrżnąć sobie drogę aż do tego momentu.

Gdy nie było już nic z córki Kyriakosa, a tylko Nekri - Szara.
Naprzeciwko Białego.


***


- Barden - sapnął wreszcie, jakby cnotę córki jej oddawał a nie imię człowieka o długim języku. - Pasierb Gormuga, właściciela karczmy Pod Kocim Łbem, który się z Brownem zwąchuje, tego znać musisz. Ojczulek sobie nim szynk wyciera pospołu z własną dupą, więc ten mu się odgrywa po cichu.

- Nie krzyw się tak. - Oprawczyni odchyliła się ponownie na krześle. Plecy przylgnęły ciasno do oparcia, głowę ostrożnie odchyliła na oparcie. Zmrużyła oczy do niego, wydęła wargi. - Gówniarza dostaniesz. Mordę każę mu obić, ale przed zmrokiem wyjdzie.

Jednym haustem dopił cienkusza, który pozostał mu w drewnianym kubku. Trzasnął naczyniem o blat, wstał nagle, gwałtownie..

- Jest sprawa inna, ważniejsza.

Podszedł do okna, zadarł głowę, by przez wąską szczelinę złapać fragment rozgrzewającego się powoli nieba, strzęp obłoków, wstążkę ciemnego, tłustego dymu, wijącego się leniwie sponad trupiarni. Przez chwilę perioczi milczał i w końcu słychać było za oknem trzepot ptasich skrzydeł, odległe pokrzykiwania, zza grubych drzwi głos - jak krótkie, niskie szczeknięcie - potwierdzenie, że Chares wciąż stał przed wejściem. Nekri czekała cierpliwie, nieruchomo. Tylko czarne oczy poruszały się w ziemistej, spotniałej twarzy, gdy wzrokiem śledziła mężczyznę. A Biały odchodził właśnie od okna, jakby zniecierpliwiony, jakby fertycznym ruchem chciał zamaskować coś, ukryć przed nią. Długimi krokami przemierzył pokój. Raz. Drugi. Szturchnął wiszący na ścianie wyblakły gobelin, odwrócił klepsydrę, w której piasek przesypał się wiele minut temu. Pod siwym wąsem zacisnął wąskie usta, potarł palcami równie siwą brodę. Na wierzchu jego dłoni żyły zdawały się sinymi, wypukłymi wybroczynami. Mapą poddającego się starości ciała.

- Tagmatosi zajebali Baltarysa - odezwał się końcu, gdy siadł znowu przed nią i popatrzył jej w oczy. Uniosła tylko brwi, nie dała po sobie poznać, że już wie, że jego śmierć to żadna nowość. - Jest świadek. Chuj był nie w tym miejscu co trzeba. - Uderzył o udo dłonią zwiniętą w pięść. Frustracja. Niezadowolenie. Nic ponad to. Żadnego kłamstwa. - Może zrobić się syf, jeśli Brown dorwie go przed nami.

Obróciła jakieś słowa w ustach. Nie wypowiedziała, przełknęła, stłumiła pierwszy instynkt, by zawrzeć gniewem i ukarać przynoszącego złe wieści posłańca.
Ja słucham, a moi tagmatoi tańczą później w rytm pieśni - zapewniał moment wcześniej, niecałą ćwiartkę obrotu klepsydry wcześniej. >Moi< podkreślił, by jeszcze wyraźniej nakreślić granicę pomiędzy nimi. - Ty zaś cieszysz się, że nie masz na głowie zawszonego Zaułka. Pierdolony spokój.
Pierdolony spokój… Palce zacisnęła na podłokietniku, aż pobielały jak wysiniałe paznokcie.

- Uprzedzasz czy prosisz o pomoc? - zapytała cicho, ledwie rozwierając wargi.

- Nah... - mlasnął, rozsiadając się wygodnie na tej cienkiej, pieprzonej linie, która rozpięta była pomiędzy frustracją i nonszalancją. - Zdaje się, że jedno i drugie. Skurwiela dorwać, to moja sprawa. Ludzi posłałem. Wcześniej czy później będzie mój. Problem w tym, żeby mnie Brown nie uprzedził i w tym mogłabyś mi pomóc.

- Nie prościej winnych mu wydać? - Z ust wyszło jej to bardziej sugestią niż pytaniem. Podpowiedzią, w której dźwięczał prospekt prawdziwego spokoju pierdolonego i błysku złota lądującego w jego sakiewce. - W ostatecznym rozrachunku mógłbyś na tym sporo ugrać.

- Ah
... - obruszył się jako niechętna dziewica, której szybkie rżnięcie na sianie proponują. Jak, kurwa, niemal zawsze. - Stałaś kiedyś w pierwszym szeregu na przeciw rozjuszonego tłumu? Odpierałaś atak stada wilkorfów? Wtedy, gdy stoisz ramię w ramię z innymi tagmatoi, musisz być pewna, że ten obok ciebie nie cofnie się o krok, że cię obroni. Polegasz na nim. To są moi ludzie. We mnie mają zaufanie. Nie zdradzę ich.

Aż się na to zatrzęsła. Reszta była jak mgnienie, zawrzała gniewem jak alchemiczny ogień ciśnięty w wodę: w jednej chwili siedząca na krześle po drugiej stronie stołu, w drugiej stojąca, oparta ciężko dłońmi o stół, nachylona nad nim głęboko. Perioczi lekko tylko odchyliwszy głowę mógł zobaczyć jak w jej lewym oku pęka kolejna żyłka zalewając czerwienią całą biel dookoła ciemnej tęczówki.
Później sama nie będzie potrafiła określić co wkurwiło bardziej - ten napad zaćmiewającego rozum sentymentu czy przedziwna maskarada, gdy rzucał jej w twarz przeszłość. Gdy udawał, że nie pamięta jak stała naprzeciwko tłumu. Ramię w ramię z nim i resztą przeklętych tagmatoi. Jako jedna z nich. Jako jedna z jego ludzi. Dopóki wszystko nie poszło się jebać.
- Ochujałeś? Jak zajebią mu kolejnego synalka, to też będziesz ich dupy krył? - warknęła na niego jakoś z głębi gardła. - Idealista pieprzony się znalazł. Ty masz jebane skrupuły, więc ja mam Brownowi kłamać. Ty ich, kurwa, nie zdradzisz, więc ryzykujesz, że kutas rozpęta pieprznik zabijając tagmackie bachory. Od twoich zaczynając. Nie możemy sobie teraz na to pozwolić! Kurwa twoja mać, Biały! - Cisnęła dzbanem przez całe pomieszczenie i zaraz zwinęła dłonie w pięści, przycisnęła je do bolących skroni. W głowie pulsowało jej męczącą, bolesną czerwienią. - Nie możemy sobie teraz na to pozwolić - powtórzyła z wymuszonym spokojem, ostrożnie cedząc słowa przez zęby. Jakby jej miały usta pokaleczyć, wyjść spomiędzy warg ostrzami noży. Oparła się o jedną z przeładowanych papierami szaf. - W kopalni jest burda. W Zaułku jest morf. Kolejnego zdeformowańca ścierwniki z rynsztoka wyciągnęły. Coś za miastem rozwłóczyło ludzi, gdy poradlne zbierali. A w tym wszystkim mamy jebanego wysłańca ze stolicy. Rozumiesz?

Dalaos patrzył się na nią jak wielka sowa - spokojnie, bez większej emocji. Nie drgnął nawet, gdy dzban roztrzaskał się na ścianie, tryskając na szary kamień winem jak krwią.

- Rozumiem, co mam kurwa nie rozumieć? - Potarł siwą szczecinę na brodzie. - Póki jednak co chuj się w dupie schował.

Przytknął palec wskazujący do ust, jakby zastanawiając się nad głębszym sensem tego stwierdzenia. Szopkę odstawiał, znowu się krył za manieryzmami wiekowego mędrca, które pasowały mu jak archigosowi damskie suknie.

- Głupi nie jestem - stwierdził w końcu, na co Nekri tylko brwi w teatralnym zdziwieniu uniosła, zasyczała na niego zjadliwie przez zaciśnięte zęby. - Kiedy Brown wyjdzie z nory nim dorwiemy małego chujka i wszystko się zjebie, to mu suka sama wpadnie w ręce, z najlepszymi ode mnie, kurwa, życzeniami. Tylko nie wiem czy taki prezent wystarczy jako przeprosiny. - Krzesło zaskrzypiało przeraźliwie, gdy wstawał. Skrzywił się, szurnął nim do kąta. - Ja cię tylko proszę, żebyś mi dała dzień, dwa. Do tego czasu będzie po temacie.

- Lepiej żeby było. I lepiej żebyś miał pewność, że jedna suka wystarczy. Bo inaczej potoczą się głowy - przyobiecała z jakąś zimną jak lód nadzieją w głosie.

Skinął głową, a ona prawie widziała sznur wokół jego szyi, krwawą pręgę od zakrzywionego noża, juchę tryskającą z otwartych arterii.

- Czekaj - osadziła go na miejscu, gdy już odwracać chciał się do drzwi. - Upewnij się, żeby ścierwniki przeniosły trupa do bustuarium - rzuciła oschle. - Gdy cokolwiek się w sytuacji zmieni, chcę wiedzieć.

Potwierdził w milczeniu. Nekri przesunęła machinalnie kilka papierów na stole, przejechała opuszkiem palca po krawędzi swojego kubka.

- Ta, która zabiła... Która to jest?

- Po chuj ci to?
- spytał nieprzyjemnie.

Wykrzywiła się na to, wyprostowała przygarbione plecy.

- Pewnie po to, żebym mogła jej imię pokrzyczeć jak będę się rżnęła - sarknęła, zaplatając ramiona na piersi. - Wiesz po co. Na moim miejscu też byś zapytał, więc po co ta gra? - Przechyliła ostrożnie głowę, splotła ciaśniej ręce, jakby było jej zimno. Ale oczy miała nieruchome, utkwione w perioczim jak dwie ciemne studnie.

Patrzył na nią. Zastanawiał się. Mierzyli się wzrokiem. I to też się nie zmieniło, to też było jak dawniej. A jednocześnie było całkowicie odmienne.

- Amber. Kuszniczka. - Podniósł palec. - Ale... Daj mi dzień, dwa.

Amber. Kuszniczka. Kobieta bez nazwiska. Kobieta od której bardziej liczyła się dziura po bełcie. Tyle wystarczyło, by dowiedzieć się więcej - o niej samej, o anoterosie, który wydał jej rozkaz, o rodzinie z jej krwi i rodzinie z wyboru. Za dzień, dwa. Szybciej, jeśli skończy się jej cierpliwość.

- Strzeliła do młodego?

- Wpierdoliła mu jebanego bełta w brzuch, szybciej niż pomyślała
.

Zabębniła palcami o stół. Na strzępie pergaminu koło jej dłoni widniało tylko jedno imię “Anthousa”. Z ptaszarni dobiegało przytłumione skrzeczenie koragów, które znowu walczyły o ciśnięte im jedzenie. Perioczi starannie poprawiał ułożenie szerokiego pasa. Przygryzając wargi Nekri szacowała ile osób w zaułku używa kusz, jakie były na wyposażeniu tagmaty.

- Wielu widziało trupa? - Sama nie wiedziała kiedy rozmowa zamieniła się w przesłuchanie. Ale odpowiedzi Białego uspokajały - w każdej uległości kryła się ulga. Nawet pozornej, która była tylko współpracą.

- Tylko moi ludzie.

Jego”. Znowu rozsmarował sobie to słowo na języku jak grudkę przedniego masła. Ze skrytą lubością. Z cieniem uśmiechu.

- Jest sens rozgrzebać ranę żeby na pchnięcie wyglądało? Kto szerokich ostrzy teraz używa? Ludzie Panagakosa? Chcesz ich na winnych?

Skrzywił się, jakby grzebanie w ranie trupa wzbudzało w nim niesmak.

- Tak. Możnaby.

- Kto jest świadkiem?

- Moi ludzie. Z patrolu
.

Moi”. Znowu. Jak refren irytującej piosenki.

- Nie, Biały. Kto jest świadkiem? - powtórzyła z cierpliwością i spokojem, który zadziwił ją samą.

- Jakiś Cerik, Cedrik... - podrapał zarośniętą szczeciną brodę, a ona miała ochotę na wyrwać mu paluchy, wyplątać z białych kłaków. - Jeden z pojebusów Browna. Znasz?

Pokręciła nieznacznie głową, wzroku nie odrywając od Białego. Jej twarz miała bardzo dziwny wyraz, kąciki szarych ust zadrgały lekko.

- Trupa jego syna chcesz rozgrzeszyć trupem jego wychowanka... - powiedziała wolno, jakoś tak miękko, łagodnie, niemal śpiewnie. Bardziej do siebie niż do niego. - Twojego kapusia do wieczora nie wypuszczę. Mogę ci go jednak udostępnić. - Znowu wykrzywiła wargi. - Na chwilę.

Podeszła i cicho otworzyła drzwi.

- Chares - odezwała się do stojącego tuż za nimi olbrzyma. - Zaprowadź pariocziego do przedsionka. Przyprowadź mu… - pstryknęła palcami niecierpliwie, próbując sobie przypomnieć imię. - Bardena. Pasierba Gormuga. Zgarnąłeś szczyla ze strażnicy w Zaułku.

Potwierdził mruknięciem, odsunął się, żeby zrobić przejście dla Białego.

- Ty? - zadudnił basowo.

- Idźcie. - Machnęła ręką. - Zaraz zejdę.

Odprowadziła ich wzrokiem. Olbrzyma i chudego, żylastego periocziego, którego znała już ponad dekadę. Poczekała aż znikną nim sięgnęła po popielnik i wbiła palce w obolałe skronie. Nie miała wiele czasu, by pozbierać i schować zaścielające dębowy blat raporty i notatki. Kilka najważniejszych od razu cisnęła w niewielkie palenisko, od którego nie odeszła dopóki papier nie zwinął się z cichym trzaskiem, nie zamienił w zwęglony strzęp. Dopiero później zbiegła po wąskich schodach i cichym głosem wywarczała rozkazy. Azrę pchnęła do bustuarium, by zajęła się pogrzebem Brownowego syna i wywiedziała czy diatrysi wydali już dyspozycje względem morfów. Na Fidana scedowała zgłoszone przez diuka trupy i wybicie bezpańskich kundli włóczących się po Kwadracie oraz spalenie ich ścierw. Zaspanemu Kurushowi kazała znaleźć Browna - migiem! - i rozpytać dyskretnie - dyskretnie! - o kuszniczkę Białego. Na Melis po prostu przez chwilę patrzyła w milczeniu nim powiedziała jej czego oczekuje od niej względem przygotowywanego w domu Bezuchego przyjęcia. Wszystkie pozostały rzeczy musiały poczekać.

- Później - warknęła, wciąż jakoś rozsierdzona, czekając tylko na pretekst, by tą złością wybuchnąć na zewąnętrz.

I dopiero potem poszła do przedsionka, gdzie na Bardena czekał Biały.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline