Cassey
Gałka przekręciła się z lekkim oporem. Drzwi uchyliły się, bez skrzypnięcia (!). Co jak uzmysłowiła sobie kruczyca mogło być bardziej złowieszcze. Nikt z pacjentów nie słyszał, że wywożą ich sąsiada na lobotomię czy coś podobnego.
Otworzyła drzwi. Za nimi był dłuuugi korytarz. Niczym w sennym koszmarze stawał się tym dłuższy im dłużej patrzyła w niego. Jakieś parę metrów od drzwi na podłodze pojawiało się pięć rys w linoleum. Ich rozstaw był prawie taki jak rozstaw palców Cassey. Rysy ciągnęły się w głąb korytarza aż do plamy światła na końcu korytarza. Której jeszcze parę chwile temu nie było. Chyba.
Zza drugich drzwi usłyszała kroki, charakterystyczne skrzypienie tenisówek na linoleum. I pobrzękiwanie kluczy. To raczej nie był żaden z pacjentów.
To była ostatnia szansa na wejście dalej lub ucieczkę. Potem zapewne pielęgniarka o aparycji enerdowskiej pływaczki zasiądzie w recepcji. I będzie zapewne oponowała wizycie lub wyjściu kogoś kto z wyglądu nie przystawał całkiem do ogólnie przyjętych norm społecznych... |