Konto usunięte | Nic nie potoczyło się tak brudno i gładko, jakby się tego spodziewał. Sądził, że rozbiją górników w puch – i już problem się rozwiąże, wywieszą kilkunastu górników na szubienicy, aby pamiętali, żeby nie podnosić rąk na władzę skillthrańską. Tymczasem, miast interweniować, stali tylko na wzgórzu – a tam, niżej, Filon tubalnym głosem krzyczał na górników.
Zaczął się niewinnie: od zrugania Gaiosa: „Co w was wstąpiło?”, nachylił się do niego, marszcząc brwi bardziej niż musiał, „Mówiliście spokojnie, a nie potraficie teraz szallaka w dłoni utrzymać?”Nie o niego jednak tu chodziło: więc nim Gaios zdążył odpowiedzieć, był już – władczy – przy Filonie. „Co to za burdel jest?” - wycedził przez zęby. I usłyszał wszystko: że „no to się kurwa porobiło”, jak radny jowialnie wyłożył archigosowi; że on tu jest, bo „myśle se, pojadę bo trza te skurwysyńtwo do roboty zagonić”; że „we łbach im się kurwa poprzewracało. Ciężka robota, to wiadomo. Na niskich pokładach niebezpieczna, nie nowota. Ale żeby...”, że „na waszą głowę nastają?”... - słowem, nic wielkiego. Dopiero, gdy popędził go krótkim sarknięciem:„Nibyś się Wistelan z zaganianiem zrobił?” i popędził go: „Kapitanem cechu jesteś. Mówże, co wiesz i co mówili o proteście, ale prędko, bo Słońce praży”, to usłyszał coś więcej:
- Co wiem... Tyle wiem, że jak zaczęli dupać na niższym poziomie to się dokopali nie tam gdzie trzeba. Ludziom się we łbach mieszać zaczęło i im po prostu odjebało!
- Merith mówił, że gadali od rzeczy a jeden z nich rzucił się bez powodu na kumpla ze ściany i odgryzł mu ucho. - chrząknął. - No to Wistelan kazał zawalić chodnik. Taaa... a z nim kilkunastu górników.
Splunął.
- Cożem wtedy mógł, to zrobiłem. Com ułagodził, com się narobił... - spojrzał na archigosa. - Zdawało się, że spokój będzie. No ale nerw każdy miał. Niewiele trzeba było... Puśćcie mnie do nich, to się dowiem wszystkiego, skurwysyny jedne...
Szybko mu przyzwolił: bo nie chciał, żeby stracić „swego” radnego, ale przecie Filon bez swoich górników był jeno prostą łachudrą. Gdyby archigos przyzwolił na rzeź, jego poplecznik nigdy nie odzyskałby dawnej pozycji i użyteczności. Później – gdy Filon już poszedł – pozwolił sobie wyrazić obawę, że morfa mogła mieszać górnikom wciąż na ciele i umyśle...
Wtedy...
- Że morfa jest na dolnych poziomach to wiedzą wszyscy – nieśpiesznie perorował do niego Gaios. Archigos czuł się, jakby szumiało do niego morze: słowa tagmatosa były rytmiczne, miarowe, wyprane z większej energii. Tak samo, jakby takie kryzysy przydarzały się co dzień. - Jeśli Wistelan kazał zasypać zatrutych morfą źle zrobił. Trzeba ich było połapać i oddać Zakonowi. - W obozie Filon wszedł między górników. Wydawało się, że nawet tu – na wzgórzu – słyszał radnego słychać wyraźniej niż mówiącego Gaiosa. - Diatrysa sprowadzić, niech oceni jakie jest skażenie...
- Jeśli wróci - odmrukną tylko archigos smętnie.
- Diatrys? - zapytał Gaios. Nie wiedział, czy pytał tak przez ironię, czy przez niezrozumienie: zwłaszcza, że w dole tumult miast maleć narastał.
Już ktoś pchnął radnego, już ten oddał napastnikowi zasadzając mu z pięści w zęby. Już tagmatoi spięli konie, szykując się na rozkaz szarży. Już przyskoczył do Filona – nie sposób było poznać, czy z nożem, czy z pustą dłonią. Tyle, że ten wrzasnął nie z bólu, a ze złości i wskazał na wzgórze. Spojrzeli w tamtym kierunku.
- Szlag – zgrabnie podsumował całą sytuację. – Tak nastawać nie mogą. Wiesz, co będzie trzeba.
- Nie... Nie wydaje mi się – odmówił wolno chromy. Zapamiętał, ale puścił to – tym razem – mimo uszu. Zwłaszcza, że gdy spojrzał na dół, to rzeczywiście tumult prawie ustał.
„Albo liczą, że ludzi nam Słońce upraży, jeśli się nie pośpieszy...” - rzucił jeszcze bardziej do siebie niż do tagmatosa, ale – mimo złego oka – Filon wnet wrócił z dobrymi wieściami. Wistelan jaki? Ubit. Na śmierć? Na śmierć. Wypuszczą ludzi? Wypuszczą. Prowodyrów wydadzą? Wydadzą... - okazało się, że górników nagle, na widok tagmaty na koniach, opętał duch wielkiej spolegliwości pojednawczości.
Denerwowało go to: że można podnieść rękę na władzę skillthrańską, a później mieć nadzieję, że włodarz w swojej łaskawości przepuści. Trochę. Tyle, że w głębi dusza nadal był kupcem: a o ile poczucie złości można było zagłuszyć dobrym winem za dwa lisy, to jeden górmistrz był warty przynajmniej lwa. Więc: była zgoda; mogli wziąć prowodyrów, by ich rozwiesić po skillthrańskich murach; a posłuch chciał sobie zapewnić jeszcze tego samego dnia innymi sposobami.
Ostatnio edytowane przez Velg : 19-10-2015 o 21:11.
|