Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2015, 10:24   #10
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Hotel Vintimelle mieścił się w narożnej XIX wiecznej kamienicy. Liczył sobie cztery piętra i wysokie poddasze. Znajdował się u zbiegu ulic Vintimille i Ballu. Sprawiał wrażenie całkiem przyzwoitego, choć niezbyt ekskluzywnego.
Roztaczając swój czar przed recepcjonistą, starszym panem z siwym wąsem, Tony dowiedział się, że klientelę stanowią głównie turyści z Ameryki i Anglii. Owszem zdarza się, iż czasami któryś gość przyprowadza sobie panienkę z kabaretu, lecz nie stanowi to reguły i w żadnym wypadku hotel nie był domem schadzek. Te znajdują się znacznie bliżej placu Pigalle i bulwaru de Clichy. Mimo szczerych chęci recepcjonisty niewiele więcej mógł pomóc.
Nie słyszał w nocy co działo się dwie przecznice dalej na placu, gdzie znaleziono ciało dziewczyny.
Tony lubujący się w samotnych włóczęgach po mieście przeszedł się na plac Vintimille, który ogarniała już poranna krzątanina.


Sam plac otoczony był wianuszkiem kamienic. Każda posiadała dozorczynię, która dbała o porządek i zwykle była niewyczerpalną skarbnicą plotek o mieszkańcach i wydarzeniach z okolicy. Tony poświęcił sporo czasu na ich przepytywanie. Niestety dowiedział się mnóstwa plotek, ale nic związanego ze sprawą. Większość wysnuwała podejrzenie, że zamordowana była prostytutką, którą załatwił brutalny klient.
Brak informacji, też była informację. Dziewczyna była zupełnie nieznana w okolicy. A przynajmniej w najbliższej okolicy placu. Tony spojrzał na zegarek. Miał jeszcze trochę czasu do południa. W południe komisarz Lebret zwykle urządzał odprawy i oczekiwał obecności swych podwładnych.

***

Nieopodal na ulicy de Douei Margot przesłuchiwała Pannę Irene. Gdy pokazała jej niebieską sukienkę i spytała, czy ją poznaję kobieta nie zrobiła nawet kroku, by się lepiej, przyjrzeć, i bez wahania odparła:
— Oczywiście.
— Kiedy ją pani sprzedała?
— Nie sprzedałam jej.
— Ale pochodzi z pani sklepu?

Nie poprosiła Margot, aby usiadła, nie wyglądała na poruszoną ani zaniepokojoną.
— I co dalej?
— Kiedy widziała ją pani po raz ostatni?
— Czy to ważne?
— Może okazać się bardzo ważne.
— Wczoraj wieczór.
— O której?
— Trochę po dziewiątej.
— Ma pani otwarte po dziewiątej wieczorem?
— Nigdy nie zamykam przed dziesiątą. Prawie codziennie zdarzają się klientki, które kupują coś w ostatniej chwili.
— Mam wrażenie, że pani klientela to prostytutki i artystki kabaretowe?
— Nie tylko. Niektóre wstają dopiero o ósmej wieczór i zawsze brakuje im czegoś z garderoby: pończoch, paska, stanika… Albo nagle stwierdzają, że poprzedniej nocy podarły suknię…
— Przed chwilą powiedziała pani, że nie sprzedała pani tej sukni.
— Wiwiano! Daj mi jeszcze kawy —
zwróciła się do dziewczyny stojącej w progu drugiego pokoju.
Dziewczyna z niewolniczą usłużnością wzięła od niej pustą filiżankę.
— To pani służąca? — spytała Margot odprowadzając ją oczami.
— Nie. Po prostu się nią zajęłam. Kiedyś wieczorem zjawiła się, ot tak sobie, i już została.
Nie zadawała sobie trudu, by coś wyjaśniać.
— Wracając do wczorajszego wieczoru… — rzekła Margot.
— Zjawiła się…
— Chwileczkę. Pani ją znała?
— Widziałam ją jeden jedyny raz.
— Kiedy?
— Może miesiąc temu.
— Kupiła kiedyś od pani suknię?
— Nie. Tylko pożyczyła.
— Wypożycza pani garderobę?
— Zdarza się.
— Podała pani swoje nazwisko i adres?
— Chyba tak. Musiałam to zapisać na jakimś świstku. Jak pani chce, mogę poszukać…
— Za chwilę. Kiedy zjawiła się po raz pierwszy, chodziło o suknię wieczorową?
— Tak. Właśnie o tę.
— Czy także tak późno przyszła?
— Nie. Zaraz po kolacji, koło ósmej. Mówiła, że musi mieć wieczorową suknię, ale nie może sobie na nią pozwolić. Pytała, czy to prawda, że ja wypożyczam.
— Nie wydało się pani, że ona jest inna niż wszystkie klientki?
— One zawsze zaczynają od tego, że są inne. Po kilku miesiącach wszystkie są jednakowe.
— Znalazła pani coś odpowiednich rozmiarów?
— Tę niebieską, którą pani trzyma. Model numer czterdzieści. Pamięta wiele nocnych eskapad z „dziewczynkami” z tej dzielnicy.
— Wzięła ją?
— Za pierwszym razem —
tak.
— I następnego dnia oddała ją rano?
— W południe. Byłam zaskoczona, że przychodzi tak wcześnie. One przeważnie śpią cały dzień.
— Zapłaciła należność?
— Tak.
— I potem już jej pani nie widziała aż do wczorajszego wieczoru?
— Już pani mówiłam. Było trochę po dziewiątej, kiedy zjawiła się i zapytała, czy mam jeszcze tę suknię. Powiedziałam, że tak. Wtedy zaczęła mi tłumaczyć, że tym razem nie może mi dać kaucji, ale —
jeśli mi to odpowiada — zostawi to, co ma na sobie.
— Przebrała się tutaj?
— Tak. Potrzebowała także butów i płaszcza. Wyszukałam jej aksamitne wdzianko z kapturem, które mogło ujść za płaszcz.
— Jak ona wyglądała?
— Jak ktoś, kto koniecznie potrzebuje wieczorowej sukni i płaszcza.
— Inaczej mówiąc, było to dla niej bardzo ważne.
— Dla nich to jest zawsze bardzo ważne.
— Odniosła pani wrażenie, że szła spotkać się z kimś?

Panna Irena wzruszyła ramionami i wypiła łyk kawy, którą przyniosła jej Wiwiana.
— Pani podopieczna ją widziała?
— Pomagała jej się ubierać.
— Czy ona mówiła może coś, co zwróciło pani uwagę? —
spytała Margot patrząc na dziewczynę.
Szefowa wyręczyła ją w odpowiedzi.
— Wiwiana nie słucha, co do niej mówią. To ją nic nie obchodzi.
Rzeczywiście, dziewczyna wyglądała, jakby żyła w jakimś niematerialnym świecie. Jej spojrzenie nie wyrażało nic. Poruszała się bezszelestnie, a zwracając się do tęgiej właścicielki Sprawiała wrażenie niewolnika, a raczej psa.
— Wyszukałam dla niej buty, pończochy i wyszywaną srebrem torebkę. A czy coś jej się przytrafiło?
— Nie czytała pani gazet?
— Leżałam jeszcze, kiedy pani zapukała. Wiwiana robiła mi właśnie kawę.

Wiwiana usłużnie wyciągnęła gazetę. Panna Irena spojrzała na fotografię, nie okazując zdziwienia.
— To ona?
— Tak.
— Nie dziwi to pani?
— Już od dawna przestało mnie dziwić cokolwiek. Czy suknia jest zniszczona?
— Zamokła na deszczu, ale nie jest podarta.
— Dobre i to. Domyślam się, że chce pani, żebym wydała pani jej rzeczy? Wiwiano!

Dziewczyna zorientowała się o co chodzi, i otwarła szafę, w której wisiały suknie. Położyła na ladzie czarną wełnianą sukienkę i Margot natychmiast zaczęła szukać firmowej metki.
— Sama ją sobie uszyła — rzekła panna Irena. — Przynieś jej płaszcz, Wiwiano.
Płaszcz, również wełniany, beżowy w brązową kratkę, był drugiego gatunku; zakupiono go kiedyś w wielkich magazynach przy ulicy La Fayette.
— Taniocha, sama pani widzi. Buty niewiele więcej warte. Tak samo bielizna.
Lada zapełniła się rzeczami. Następnie niewolnica przyniosła czarną skórzaną torebkę zamykaną na zatrzask z białego metalu. W środku był tylko ołówek i para zniszczonych rękawiczek.
— Mówiła pani, że pożyczyła jej pani torebkę?
— Tak. Chciała zatrzymać swoją. Zwróciłam jej uwagę, ze nie pasuje, i wyszukałam małą wieczorową torebkę wyszywaną srebrem. Przełożyła do niej kredkę do ust, puderniczkę i chusteczkę.
— Nie miała portfela?
— Może i miała. Nie zwróciłam uwagi.
— O której stąd wyszła?
— Przebieranie trwało około kwadransa.
— Spieszyła się?
— Wyglądało, że tak. Dwa czy trzy razy sprawdzała, która godzina.
— Na swoim zegarku?
— Nie zauważyłam, żeby miała. Zegar wisi nad ladą.
— Kiedy wychodziła, padało. Czy wzięła taksówkę?
— Tutaj nie ma postoju. Poszła w stronę ulicy Blanche.
— Czy i tym razem podała pani swoje nazwisko i adres?
— Nie pytałam jej o to.

— Mogłaby pani odszukać ten kawałek papieru, na którym pani to wtedy zapisała?

Z westchnieniem obeszła ladę naokoło i wysunęła szufladę wypełnioną po brzegi notesikami, rachunkami, ołówkami, próbkami materiałów i mnóstwem najrozmaitszych guzików. Grzebiąc w tym bez przekonania mówiła:
- Pani rozumie, przechowywanie ich adresów na nic się zda, na ogół mieszkają w wynajętych pokojach, które zmieniają częściej niż bieliznę. Kiedy już nie mają z czego płacić za komorne, ulatniają się i… Nie! To nie to. Jeśli dobrze pamiętam, to było gdzieś w tej dzielnicy. Znana ulica. Nie mogę znaleźć. Jeśli pani na tym zależy, poszukam jeszcze i zatelefonuję do pani…
— Bardzo panią proszę nazywam się Margot Deneuve. Proszę dzwonić na numer komisarza Lebreta w Quai des Orfèvres

Margot owinęła wszystko w ten sam szary papier.
— Nie zostawi mi pan niebieskiej sukni?
— Nie w tej chwili. Odeślemy ją pani później.
— Jak pani sobie życzy.

Szła już do wyjścia, gdy przypomniała jej się jeszcze jedna sprawa.
— Kiedy zjawiła się wczoraj wieczorem, prosiła panią o jakąkolwiek suknię czy o tę, którą już raz miała?
— O tę, którą już raz miała.
— Sądzi pani, że gdyby tej nie było, wzięłaby jakąś inną?
— Nie wiem. Pytała właśnie o tę.
— Dziękuję pani.
— Nie ma za co.

Po wyjściu Margot poczuła jak płoną jej policzki. A więc ruszyli. Wreszcie ruszyli i to dzięki niej. Nie mogła się doczekać południowej odprawy, gdy podzieli się zdobytymi informacjami.

***


Około południa wszyscy z wyjątkiem Dodiera, który wedle słów komisarza musiał wziąć wolne z powodu pilnych spraw rodzinnych, zebrali się w gabinecie Lebreta na Quai des Orfèvres, który już wyspany z papierosem w ustach słuchał uważnie co ustalili.
- Znakomicie Deneuve. Świetna robota. – uśmiechnął się do Margot.
Rzucił okiem na dostarczone fotomontaże zdjęć. Jedno szczególnie przypadło mu do gustu. Był to prawdziwy majstersztyk.


Komisarz pokiwał tylko z uznaniem poklepując poufale Toniego po ramieniu. Zaciągnął się papierosowym dymem.

Zmarszczył brwi, zdziwiony i zawiedziony. Od czasu, kiedy zdjęcie ukazało się w gazetach, minęło dobrych kilka godzin.
— Nikt nie dzwonił? – spytał Janviera, który trafił do biura najwcześniej.
— Tylko w sprawie kradzieży sera w halach targowych.
— Mówię o dziewczynie, którą zamordowano tej nocy.
— Nic a nic.

Raport doktora Garrela leżał na biurku; wystarczył rzut oka, aby stwierdzić, że nie zawierał nic więcej ponad to, co lekarz sądowy powiedział im poprzedniej nocy
— Możesz mi przysłać Lapointe’a? – rzucił Lebret do Janviera.
Czekając porozkładał na fotelu całą garderobę zamordowanej i przypatrywać się uważnie to ubraniu, to fotografii dziewczyny.
— Dzień dobry, szefie. Ma pan coś dla mnie?
Lebret pokazał mu zdjęcie, suknię i bieliznę.
— Najpierw zaniesiesz to wszystko Moersowi na górę i powiesz, żeby zastosował normalną procedurę.
Znaczyło to, że Moers włoży wszystko do papierowego worka, dobrze potrząśnie, aby wytrzepać kurz, który następnie wsadzi pod mikroskop i podda analizie. Czasem dawało to rezultaty.
— Niech zbada także jej torebkę, buty i wieczorową suknię. Dobra?
Gdy Lapoint wyszedł, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zadzwonił telefon. Wszyscy aż podskoczyli, tak nagły i głośny był dzwonek. Słuchawkę podniósł Lebret.
- Do ciebie. – przekazał słuchawkę Moutierowi.
W tym samym momencie Janvier włączył głośnik, by wszyscy mogli słyszeć rozmowę.
- Inspektor Moutier? – rozległ się męski głos – Tu Gaston Rocher. Pamięta mnie Pan? Taksówkarz. Rozmawialiśmy na placu Blanche. Wie Pan nie dawała mi spokoju ta sprawa. No i faktycznie. Ktoś ją widział. Znaczy tę dziewczynę … co to w gazetach … no wie pan. Chłopaki mówią, że Leon Zirkt ją podwoził. Mieszka w Levallois–Perret, przy ulicy Carnot 4. Muszę kończyć.
Usłyszeli trzask odkładanej słuchawki. Nie zdążyli ochłonąć, gdy rozległ się kolejny dzwonek i w głośniku usłyszeli głos:
— Halo. Do komisarza Lebreta. Ktoś, kto nie chce podać swojego nazwiska, pragnie mówić bezpośrednio z panem — oznajmił funkcjonariusz obsługujący centralkę.
— Proszę połączyć.
Z aparatu rozległ się głos tak krzykliwy i ostry, że wprawiał w drżenie membraną słuchawki, głos osoby nie przyzwyczajonej do rozmów telefonicznych.
— Czy to komisarz Lebret?
— Tak, to ja. Kto mówi?

Cisza.
— Halo! Słucham.
— Mogę panu coś powiedzieć o tej dziewczynie, którą zabili.
— Tej z placu Vintimille?

Znowu cisza.
— Proszę mówić. Pani ją znała?
— Tak. Wiem, gdzie ona mieszkała.

Byli przekonani, że długie przerwy między zdaniami, które robiła rozmówczyni, nie wynikały z wahania, ale z wrażenia, że rozmawia przez telefon. Zamiast zwyczajnie mówić, krzyczała i zanadto przybliżała usta do tuby. Gdzieś niedaleko grało radio. Dosłyszał też płacz niemowlęcia.
— Gdzie to jest?
— Ulica Clichy 113 bis.
— Kim pani jest?
— Jeśli pan potrzebuje informacji, wystarczy tylko zapytać tej starej z drugiego piętra, wołają ją pani Crêmieux.

Posłyszał jakiś inny glos, który wołał:
— Róża! Róża! Co ty tam …
Potem niemal natychmiast odłożono słuchawkę.

Lebret powoli odłożył słuchawkę i spojrzał na zebranych wyczekująco.
 
Tom Atos jest offline