Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2015, 00:29   #72
psionik
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Wróciwszy do karawany po odbębnieniu roli "posła", Szuter wyciągnął się na wozie, niby od niechcenia, jednak uważnie sprawdził, że jego wyróżniający się strój nie wystaje poza wóz. Mijali w końcu zadymiarzy z wczoraj i nie chciał mieć przez nich jakiś nieprzyjemności. Tym bardziej, że nikt z tych obdartusów by palcem nie kiwnął.
Nieco kolorytu całej tej zgrai gówna przebranego za wyprawę łowiecką dodała dwójka sióstr wyrosłych na drodze dosłownie znikąd. Mężczyzna przyjrzał im się, jak niezdarnie próbują złapać stopa w stylu staro-amerykańskim (czyli na wdzięk), jednocześnie pałując siebie nawzajem. Nawet się uśmiechnął. Momentalnie skojarzył, że to muszą być te dziewczyny, za którymi przyszli wczoraj gangerzy.
Niestety laski wsiadły do innego wozu, więc resztę podróży spędził rozmyślając o wszystkim i o niczym.

Ponieważ nikogo tutaj tak naprawdę nie znał, nikt go też nie zaczepiał przez całą drogę. Mógł więc sobie wszystko poukładać w głowie. Jego dłonie mimowolnie nakręcały małą korbką pomarańczową, wojskową latarkę. Nie będzie go raptem kilka dni, może tydzień. Jak się uda, przywiezie ze sobą ammo do bushmastera, może jakąś klamkę? Ostatnio pożyczał od jednego trepa, który wymachiwał ją zdecydowanie zbyt blisko diablo szybkiego zabójcy.
~ Może czas pomyśleć o własnej? ~ pomyślał. ~ Tylko jakiej? Nie może to być jakiś typowy Glock. Najlepiej Five seveN, ale dostanie takiego graniczyło z cudem. No i jeszcze ammo.~ Bałby się go użyć w sytuacjach, gdzie pistolet był najzwyczajniej potrzebny z obawy przed utratą amunicji.
~ Chyba, żebym wymienił moje P90 na tę klamkę i jeszcze jakąś PMkę? Ale gdzie ja dostanę coś równie dobrego? ~
Odpowiedź była prosta. Nigdzie.

Gdy dotarli do opuszczonej wsi, gdzie Szczota zdecydował się zrobić postój, Szuter z chęcią wyskoczył z wozu rozprostowując kości.
- A więc są gorsze dziury niż Cheb - mruknął pod nosem, ale bardzo cicho. Nie chciał urazić tych wsiorów.

Strawa jaką zaserwowali nie była rarytasem. Ba, nawet Łosiowe żarcie było lepsze, ale to miało kilka zalet. Było za darmo i było ciepłe. Dodatkowo, nie trzeba było go samemu przyrządzać. W skrócie więc było to najlepsze żarcie jakie miał.

Wymienił zdawkowe uprzejmości z hołotą, z którą dzielił posiłek, przyglądając się ukradkiem siostrom, które najwidoczniej same nie przewidziały takiego obrotu spraw.
Nie wyglądały na fajterki, ale z drugiej strony musiały mieć coś za uszami, skoro ta banda brudasów w skórach się nimi interesowała. Nie mogło chodzić tylko o wdzięki. Szuter nie zdecydował się jednak podejść. Im mniej wiedział, tym lepiej. Taki odwrotny Syndrom Sztokholmski.

Wieczorem, gdy ognisko raźno pykało skrami, konie zaczęły się niepokoić i płoszyć. Szuterowi nie przypadła pierwsza warta, więc siedział spokojnie starając się odpocząć zanim będzie musiał wstać i pilnować karawany, jednak było to niemożliwością, przy ciągłym wierzganiu i rżeniu koni.
- Do chuja pana, niech ktoś je uspokoi - mruknął do siebie, zły w sumie na nie wiadomo kogo. Nie, czekaj. Na tych wsiurów, co nawet własnych zwierząt nie potrafią ogarnąć.
Mężczyzna liczył tylko kiedy któryś się zerwie stratuje ludzi i popędzi w pizdu. Nie musiał długo czekać. Co prawda, ku niezadowoleniu zabójcy zwierze nie zabiło nikogo, ale faktycznie zerwało się i uciekło w mrok. Przez chwilę w obozie zapanowała konsternacja, potem odezwał się właściciel konia, niejaki John.
Co on to kurwa nie zrobi, to jedyny koń, jego wkład w misję i inne chujozy, aż słuchać nie szło. Szuter wstał zgarnął do kieszeni płaszcza latarkę, przewiesił na szyi lornetkę i przytroczył do paska bidon z wodą.
Tak, czuł, że kroi się wielka kurwa wyprawa. Odsiecz Wiedeńska. Kilku gości się wahało, ale nie Sedna. Na młoda i głupia dziewczyna popełniła bardzo poważny błąd. Zaufała nieznajomemu mężczyźnie. Podeszła do niego z pytaniem czy idzie ratować to zwierze? No tak, indianka od siedmiu boleści. Nieco blada, ale za to wierna sprawie.
- Czemu nie? - mruknął wodząc w mroku wzrokiem po jej ciele. Wstał i od razu wmieszał się w toczącą się dyskusje.
- Dobra cipki, jak się boicie, to zostańcie. Ja idę po to zwierzę, ale John, jeśli przyniesiemy je żywe, to bierzemy całą apteczkę.- Szuter nie lubił ceregieli. Wolał działać, a tu mógł upiec kilka pieczeni. John zrobił minę, jakby mężczyzna żądał prawa pierwszej nocy z jego młodą ledwie co poślubioną żoną.
- John, ryzykuję życiem i amunicją. - powiedział rozkładając ręce i uśmiechając się najcieplej jak tylko hegemoński skurwiel mógł.
Podziałało. Aż za dobrze, bo te dwie cipki co się wahały i John też zdecydowali się przyłączyć.
~ Kurwa mać! ~ zaklął i już chciał odpalić fajka, ale w palcach policzył ile mu zostało. Nie warto!


Ruszyli. Najpierw czujnie, nieco ospale, para za parą. Las nie był zbyt gęstwy, ale brak księżyca i spore zachmurzenie sprawiało, że i tak był cholernie zdradziecki. Wszędzie wystające korzenie, kamienie i inne nierówności. Co prawda dziewczyna, John i jedna cipka miały latarnie, ale mając je na wysokości oczu, mężczyzna czuł się równie oślepiony, co jakby ich w ogóle nie było.
Szli tak jaki czas za odgłosami powarkiwań, wycia i rżenia. Sedna z lampą, tomahawkiem w rękach i łukiem na plecach. On z wiernym bushmasterem w rękach, PMką na pleach i mini-pompką na biodrze, John z pompką i dwie cipki z repeterami.
Gdy rżenie weszło w dość nieciekawie paniczne oktawy, cała piątka przyśpieszyła. Zatrzymali się dopiero przed rozwaloną bramą jakiegoś.. hm... zajazdu? Dworku? Nieważne. Szuter ocenił na swój chopinowski słuch, że podwórze może mieć 20, maks 30 metrów średnicy sądząc po odgłosach, a w środku zaraz rozegra się poważna walka. Reszta czekała patrząc na niego jak pedał w tęczę, więc cała odpowiedzialność spadła na niego.
- Dobra, robimy tak. Ja tu dowodzę, bo mam automat.
Sedna, masz latarkę - będziesz naszymi oczami. Masz śledzić teren, ale na tyle wolno, żebyśmy mogli przymierzyć się do strzału. Trzymaj tę swoją siekierkę w pogotowiu, jakby się na nas coś rzuciło, a wy bądźcie w pogotowiu. -
powiedział wyjmując latarkę z zamontowaną składaną korbką. Całe szczęście, że akumulator jest zawsze naładowany. Dbał o to, bo nie raz to cudo uratowało mu życie.
- Dobra, wchodzimy i przyklejamy się do ściany. I kurwa zasłońcie te lampy, żeby nie przeszkadzały mierzyć! - syknął. Kiwnęli głowami, mała wzięła od niego latarkę. Przez chwilę ich dłonie dotknęły się, a mężczyzna ze zdziwieniem stwierdził, że nie poczuł absolutnie nic. A szkoda, bo dziewczyna nie była brzydka.
Zbył tę myśl i kucnął wodząc lufą bushmastera za światłem latarki.
Wpierw dziewczyna przeleciała niezbyt szybko po ich lewej stronie ukazując opustoszałe budynki bez okien i drzwi, ale po chwili już skierowała na psy uwijające się wokół wierzgającego rumaka. Szuter oddał trzy szybkie strzały zanim ktokolwiek był w stanie zareagować. Zawtórowały mu trzy piski i jak na komendę, psy podkuliły ogony i odkuśtykały poza snop światła. Jego drużyna nie ruszyła się. Cześć jak zauważył mężczyzna sparaliżowana strachem i chyba pierwszą w życiu akcją, część chyba w obawie przed ustrzeleniem konia. Jeden pocisk prawie nie trafił. Szczęście, że pies podskoczył szykując się do ataku. Dostał prosto w bark.
~ Niewiele brakowało ~ pomyślał, ale nie dał tego po sobie poznać. Pewnie oni nawet nie zdadzą sobie z tego sprawy.
Szuter nie wahał się. W jego zawodzie pewna ręka to pewny pieniądz, więc złożył się i ponownie pociągnął trzy razy za spust. Trzeba było przyznać, że broń nie tylko ważyła tyle co nic, to jeszcze chodziła jak marzenie. Dwa kolejne psy pisnęły z bólu, gdy pociski przeszły przez ich tułowie. Trzeci nie miał czym pisnąć, bowiem strzał roztrzaskał mu czaszkę. Tym razem poskutkowało. Reszta psów rzuciła się do ucieczki, nie chcąc najwyraźniej nosić w sobie do końca swojego pieskiego życia ołowiu w dupach.

Niestety koń był w opłakanym stanie. Ataki psów powaliły go na ziemię i w świetle latarki widać było liczne zadrapania i sączącą się krew.
Szuter kiwnął głową i cała piątka podbiegła do zwierzęcia. John klęknął przy nim oceniając jego stan, ale zabójca widział, że nie jest dobrze. Zapewne chłop weźmie apteczkę przytroczoną do zwierzęcia i go opatrzy. I tyle będzie z dodatkowego brzdęku. A sześć kul tkwi w psich zadach.
- Weź mu pomóż - powiedział do Sedny zabierając jej latarkę - A wy poświećcie tu tymi lampani, chyżo! -

Gdy dziewczyna zajęła się opatrzeniem zwierzęcia, Szuter wyszedł poza snop światła rzucany przez lampy i zapalił fajka. Ach, co za uczta. Adrenalina, krew i szlug po wszystkim. Mężczyzna rozglądał się wdychając naprzemiennie dym papierosowy i ostre nocne powietrze. Rękę miał cały czas na broni gotowy do odparcia ewentualnego ataku, a uszami strzygł jak chomik wpierdalający marchewkę. Póki co jednak otulała ich cisza, jeśli nie liczyć stękania zbieraniny ludzi i konia będącego za jego plecami.

Szuter zaciągnął się jeszcze raz patrząc w niebo. Może po powrocie ominie go warta?
 
psionik jest offline