Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-10-2015, 22:46   #71
 
Okaryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Okaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputację
I złapały stopa. Ha! To było zadziwiająco łatwe. Łatwiejsze niż się spodziewała. Spojrzała z wyższością na siostrę kiedy karawana zatrzymała się tuż przy nich.

I jakoś tak się potoczyło, że wylądowały jako najemniczki. W sumie dobre i to. Miały obstawę i dodatkowo robotę. Żyć, nie umierać po prostu! Może to wszystko odbiegało od wymarzonych ‘wakacji’ Whitney, ale nie było tragicznie.

Aż dopóki nie zostały przydzielone do jednej z wart. Boże. Jak Whitney nie lubiła takich akcji. Czuła wtedy taką.. odpowiedzialność. Brr.. Zaczeła nawet żałować, że z siostrą nie wybrały się po tego zasranego konia, o którym była mowa wcześniej wśród ludzi. Coś, że jakieś bydle się zgubiło i kto pójdzie na radosnego ochotnika go poszukać. Whitney nie lubiła koni i mogło to mieć związek z tym, że jak była mała to kucyk zrzucił ją ze swojego grzbietu. Złośliwy kozioł. Whinchesterówna zdecydowanie wolała samochody i inne maszyny. Tak. One nie odstawiały fochów. Tu w grę wchodziły algorytmy łatwe do przewidzenia i oczywiście wprawne oko mechanika, a nie widzimisię jakiegoś czteronożnego osła.

I jeszcze jej brakowało ciekawskich gapiów w postaci tej zagrai podejrzanych typków. O nie, panowie. Ona nie miała zamiaru z wami gadać!
Siedziałą więc przy wartowniczym ognisku i grzebała w nim kijkiem kiedy Hilda uwiązana za nózke do drewnianego palika, zrobionego z grubszego patyka wbitego w ziemie, czujnie obserwowała otoczenie i gmerała w piachu łapą szukając zapewne jakiegoś żarcia. Chociaż Tina na pewno powiedziałaby, że pierzak coś kombinuje, że ma plan w tym odgarnianiu ziemi, że na pewno coś oblicza!

Tak jak wtedy kiedy ubzdziła sobie, że Hilda zadzwoniła po posiłki kiedy wpadły w poslizg na drodze i wylądowały Barackiem rozwalając pobliski kurnik. Cały samochód w kurczakach i pierzu. Tony kurczaków. Trza było widzieć mine Tiny wtedy. Coś pomiędzy niedowierzaniem a czystą walką z paniką. To było za dużo jak dla jej paranoicznego móżdżka. Zbyt wiele Hild na centymetr kwadratowy. Potem chyba z tydzień Tina gadała tylko o tym, że to była próba zabójstwa, że to było ukartowane, że ta głupia kwoka za to zapłaci. I zapłaciła - Tina wsadziła ją do karcerka, czyli starego, znalezionego gdzieś na poboczu, koszyka do przewożenia kota. Siedziałaby tam do teraz gdyby nie to, że podczas gwałtowniejszego hamowania i tak już nadwyrężona konstrukcja kosza poszła w kompletne drzazgi i koniec końców Hilda znowu siedziała swobodnie na tylnym siedzeniu Baracka jak królowa.
Ale czas wrócić do teraźniejszości...

Odgłosy strzałów, które postawiły cały obóz na równe nogi. Tak. Whitney miała zamiar być teraz czujna i nie dać się zeżreć.. i siostry też. Chociaż to Tina zazwyczaj brała takie rzeczy na siebie.
 
__________________
Once upon a time...
Okaryna jest offline  
Stary 24-10-2015, 00:29   #72
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Wróciwszy do karawany po odbębnieniu roli "posła", Szuter wyciągnął się na wozie, niby od niechcenia, jednak uważnie sprawdził, że jego wyróżniający się strój nie wystaje poza wóz. Mijali w końcu zadymiarzy z wczoraj i nie chciał mieć przez nich jakiś nieprzyjemności. Tym bardziej, że nikt z tych obdartusów by palcem nie kiwnął.
Nieco kolorytu całej tej zgrai gówna przebranego za wyprawę łowiecką dodała dwójka sióstr wyrosłych na drodze dosłownie znikąd. Mężczyzna przyjrzał im się, jak niezdarnie próbują złapać stopa w stylu staro-amerykańskim (czyli na wdzięk), jednocześnie pałując siebie nawzajem. Nawet się uśmiechnął. Momentalnie skojarzył, że to muszą być te dziewczyny, za którymi przyszli wczoraj gangerzy.
Niestety laski wsiadły do innego wozu, więc resztę podróży spędził rozmyślając o wszystkim i o niczym.

Ponieważ nikogo tutaj tak naprawdę nie znał, nikt go też nie zaczepiał przez całą drogę. Mógł więc sobie wszystko poukładać w głowie. Jego dłonie mimowolnie nakręcały małą korbką pomarańczową, wojskową latarkę. Nie będzie go raptem kilka dni, może tydzień. Jak się uda, przywiezie ze sobą ammo do bushmastera, może jakąś klamkę? Ostatnio pożyczał od jednego trepa, który wymachiwał ją zdecydowanie zbyt blisko diablo szybkiego zabójcy.
~ Może czas pomyśleć o własnej? ~ pomyślał. ~ Tylko jakiej? Nie może to być jakiś typowy Glock. Najlepiej Five seveN, ale dostanie takiego graniczyło z cudem. No i jeszcze ammo.~ Bałby się go użyć w sytuacjach, gdzie pistolet był najzwyczajniej potrzebny z obawy przed utratą amunicji.
~ Chyba, żebym wymienił moje P90 na tę klamkę i jeszcze jakąś PMkę? Ale gdzie ja dostanę coś równie dobrego? ~
Odpowiedź była prosta. Nigdzie.

Gdy dotarli do opuszczonej wsi, gdzie Szczota zdecydował się zrobić postój, Szuter z chęcią wyskoczył z wozu rozprostowując kości.
- A więc są gorsze dziury niż Cheb - mruknął pod nosem, ale bardzo cicho. Nie chciał urazić tych wsiorów.

Strawa jaką zaserwowali nie była rarytasem. Ba, nawet Łosiowe żarcie było lepsze, ale to miało kilka zalet. Było za darmo i było ciepłe. Dodatkowo, nie trzeba było go samemu przyrządzać. W skrócie więc było to najlepsze żarcie jakie miał.

Wymienił zdawkowe uprzejmości z hołotą, z którą dzielił posiłek, przyglądając się ukradkiem siostrom, które najwidoczniej same nie przewidziały takiego obrotu spraw.
Nie wyglądały na fajterki, ale z drugiej strony musiały mieć coś za uszami, skoro ta banda brudasów w skórach się nimi interesowała. Nie mogło chodzić tylko o wdzięki. Szuter nie zdecydował się jednak podejść. Im mniej wiedział, tym lepiej. Taki odwrotny Syndrom Sztokholmski.

Wieczorem, gdy ognisko raźno pykało skrami, konie zaczęły się niepokoić i płoszyć. Szuterowi nie przypadła pierwsza warta, więc siedział spokojnie starając się odpocząć zanim będzie musiał wstać i pilnować karawany, jednak było to niemożliwością, przy ciągłym wierzganiu i rżeniu koni.
- Do chuja pana, niech ktoś je uspokoi - mruknął do siebie, zły w sumie na nie wiadomo kogo. Nie, czekaj. Na tych wsiurów, co nawet własnych zwierząt nie potrafią ogarnąć.
Mężczyzna liczył tylko kiedy któryś się zerwie stratuje ludzi i popędzi w pizdu. Nie musiał długo czekać. Co prawda, ku niezadowoleniu zabójcy zwierze nie zabiło nikogo, ale faktycznie zerwało się i uciekło w mrok. Przez chwilę w obozie zapanowała konsternacja, potem odezwał się właściciel konia, niejaki John.
Co on to kurwa nie zrobi, to jedyny koń, jego wkład w misję i inne chujozy, aż słuchać nie szło. Szuter wstał zgarnął do kieszeni płaszcza latarkę, przewiesił na szyi lornetkę i przytroczył do paska bidon z wodą.
Tak, czuł, że kroi się wielka kurwa wyprawa. Odsiecz Wiedeńska. Kilku gości się wahało, ale nie Sedna. Na młoda i głupia dziewczyna popełniła bardzo poważny błąd. Zaufała nieznajomemu mężczyźnie. Podeszła do niego z pytaniem czy idzie ratować to zwierze? No tak, indianka od siedmiu boleści. Nieco blada, ale za to wierna sprawie.
- Czemu nie? - mruknął wodząc w mroku wzrokiem po jej ciele. Wstał i od razu wmieszał się w toczącą się dyskusje.
- Dobra cipki, jak się boicie, to zostańcie. Ja idę po to zwierzę, ale John, jeśli przyniesiemy je żywe, to bierzemy całą apteczkę.- Szuter nie lubił ceregieli. Wolał działać, a tu mógł upiec kilka pieczeni. John zrobił minę, jakby mężczyzna żądał prawa pierwszej nocy z jego młodą ledwie co poślubioną żoną.
- John, ryzykuję życiem i amunicją. - powiedział rozkładając ręce i uśmiechając się najcieplej jak tylko hegemoński skurwiel mógł.
Podziałało. Aż za dobrze, bo te dwie cipki co się wahały i John też zdecydowali się przyłączyć.
~ Kurwa mać! ~ zaklął i już chciał odpalić fajka, ale w palcach policzył ile mu zostało. Nie warto!


Ruszyli. Najpierw czujnie, nieco ospale, para za parą. Las nie był zbyt gęstwy, ale brak księżyca i spore zachmurzenie sprawiało, że i tak był cholernie zdradziecki. Wszędzie wystające korzenie, kamienie i inne nierówności. Co prawda dziewczyna, John i jedna cipka miały latarnie, ale mając je na wysokości oczu, mężczyzna czuł się równie oślepiony, co jakby ich w ogóle nie było.
Szli tak jaki czas za odgłosami powarkiwań, wycia i rżenia. Sedna z lampą, tomahawkiem w rękach i łukiem na plecach. On z wiernym bushmasterem w rękach, PMką na pleach i mini-pompką na biodrze, John z pompką i dwie cipki z repeterami.
Gdy rżenie weszło w dość nieciekawie paniczne oktawy, cała piątka przyśpieszyła. Zatrzymali się dopiero przed rozwaloną bramą jakiegoś.. hm... zajazdu? Dworku? Nieważne. Szuter ocenił na swój chopinowski słuch, że podwórze może mieć 20, maks 30 metrów średnicy sądząc po odgłosach, a w środku zaraz rozegra się poważna walka. Reszta czekała patrząc na niego jak pedał w tęczę, więc cała odpowiedzialność spadła na niego.
- Dobra, robimy tak. Ja tu dowodzę, bo mam automat.
Sedna, masz latarkę - będziesz naszymi oczami. Masz śledzić teren, ale na tyle wolno, żebyśmy mogli przymierzyć się do strzału. Trzymaj tę swoją siekierkę w pogotowiu, jakby się na nas coś rzuciło, a wy bądźcie w pogotowiu. -
powiedział wyjmując latarkę z zamontowaną składaną korbką. Całe szczęście, że akumulator jest zawsze naładowany. Dbał o to, bo nie raz to cudo uratowało mu życie.
- Dobra, wchodzimy i przyklejamy się do ściany. I kurwa zasłońcie te lampy, żeby nie przeszkadzały mierzyć! - syknął. Kiwnęli głowami, mała wzięła od niego latarkę. Przez chwilę ich dłonie dotknęły się, a mężczyzna ze zdziwieniem stwierdził, że nie poczuł absolutnie nic. A szkoda, bo dziewczyna nie była brzydka.
Zbył tę myśl i kucnął wodząc lufą bushmastera za światłem latarki.
Wpierw dziewczyna przeleciała niezbyt szybko po ich lewej stronie ukazując opustoszałe budynki bez okien i drzwi, ale po chwili już skierowała na psy uwijające się wokół wierzgającego rumaka. Szuter oddał trzy szybkie strzały zanim ktokolwiek był w stanie zareagować. Zawtórowały mu trzy piski i jak na komendę, psy podkuliły ogony i odkuśtykały poza snop światła. Jego drużyna nie ruszyła się. Cześć jak zauważył mężczyzna sparaliżowana strachem i chyba pierwszą w życiu akcją, część chyba w obawie przed ustrzeleniem konia. Jeden pocisk prawie nie trafił. Szczęście, że pies podskoczył szykując się do ataku. Dostał prosto w bark.
~ Niewiele brakowało ~ pomyślał, ale nie dał tego po sobie poznać. Pewnie oni nawet nie zdadzą sobie z tego sprawy.
Szuter nie wahał się. W jego zawodzie pewna ręka to pewny pieniądz, więc złożył się i ponownie pociągnął trzy razy za spust. Trzeba było przyznać, że broń nie tylko ważyła tyle co nic, to jeszcze chodziła jak marzenie. Dwa kolejne psy pisnęły z bólu, gdy pociski przeszły przez ich tułowie. Trzeci nie miał czym pisnąć, bowiem strzał roztrzaskał mu czaszkę. Tym razem poskutkowało. Reszta psów rzuciła się do ucieczki, nie chcąc najwyraźniej nosić w sobie do końca swojego pieskiego życia ołowiu w dupach.

Niestety koń był w opłakanym stanie. Ataki psów powaliły go na ziemię i w świetle latarki widać było liczne zadrapania i sączącą się krew.
Szuter kiwnął głową i cała piątka podbiegła do zwierzęcia. John klęknął przy nim oceniając jego stan, ale zabójca widział, że nie jest dobrze. Zapewne chłop weźmie apteczkę przytroczoną do zwierzęcia i go opatrzy. I tyle będzie z dodatkowego brzdęku. A sześć kul tkwi w psich zadach.
- Weź mu pomóż - powiedział do Sedny zabierając jej latarkę - A wy poświećcie tu tymi lampani, chyżo! -

Gdy dziewczyna zajęła się opatrzeniem zwierzęcia, Szuter wyszedł poza snop światła rzucany przez lampy i zapalił fajka. Ach, co za uczta. Adrenalina, krew i szlug po wszystkim. Mężczyzna rozglądał się wdychając naprzemiennie dym papierosowy i ostre nocne powietrze. Rękę miał cały czas na broni gotowy do odparcia ewentualnego ataku, a uszami strzygł jak chomik wpierdalający marchewkę. Póki co jednak otulała ich cisza, jeśli nie liczyć stękania zbieraniny ludzi i konia będącego za jego plecami.

Szuter zaciągnął się jeszcze raz patrząc w niebo. Może po powrocie ominie go warta?
 
psionik jest offline  
Stary 24-10-2015, 14:49   #73
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Dziękuję Zuzu i MG za interakcje w tej kolejce :)



Ciężko jednoznacznie stwierdzić czym jest szczęście. Psychologia określała je jako stan emocjonalny, spowodowany doświadczeniami ocenianymi pozytywnie. Mógł nim być sprzyjający splot czy zbieg okoliczności, powodzenie w realizacji celów albo korzystny bilans doświadczeń życiowych. Odczuwanie szczęścia opisywano jako chwilowe uczucie bezgranicznej radość, przyjemności i euforii. Zadowolenie z życia połączone z pogodą ducha i optymizmem. Filozofowie przynajmniej od czasów Sokratesa dociekali jego natury, rozważając zagadnienie w kontekście pytania czy szczęście zależy jedynie od życia duchowego, czy również od okoliczności. Zwłaszcza w starożytności rozumienie szczęścia było pochodną rozumienia ludzkiej natury. Dobrym przykład stanowił eudajmonizm - stanowisko etyczne głoszące, że szczęście jest najwyższą wartością i celem ludzkiego istnienia. Patrząc natomiast z neurologicznego punktu widzenia, szczęście pozostawało w ścisłym związku z poziomem serotoniny w synapsach jąder szwu, a także dopaminy w jądrze półleżącym oraz endorfin. Jako dowód dało się przytoczyć przykład odczuwania owej emocji pod wpływem substancji dopaminergicznych, serotoninergicznych lub agonistów receptora opioidowego… tyle z teorii.

W praktyce siedząc za naprędce zorganizowanym stołem zwycięzców, Alice czuła się szczęśliwa i do diabła z nomenklaturą oraz zbędnymi analizami zwykle zaprzątającymi jej myśli. Ciemna burzowa chmura, wisząca nad rudą głową od dłuższego czasu rozwiała się, na jej miejscu pojawiło się długo wyczekiwane słońce. Większość obaw i mdlące poczucie niepewności odeszły w niepamięć, zastąpione obezwładniającą radością. Wygrali ten cholerny mecz, choć z początku się na to nie zapowiadało. Co prawda wyłączenie z rozgrywki drużyny przeciwnika ciężko było zaliczyć do czystych zagrywek, lecz jak Savage zauważyła już dawno - jeśli chodziło o zakład robiło się naraz wyjątkowo poważnie. Swoje trzy grosze dołożyło pojawienie się samego Hollyfield'a i jego rozkaz, osłodzony obietnicą puszczenia w niepamięć drobnego zimowego incydentu z rozbitym gunship'em. Guido musiałby upaść na głowę, aby nie skorzystać z okazji podreperowania swojej pozycji w oczach szefa wszystkich runnerowych szefów. Zaś jednooki pewno lał ze śmiechu po nogach widząc, jak podarowana lekarce rozbrojona cytrynka wykurza z bunkra ich przeciwników w trybie wybitnie natychmiastowym... grunt, że zadziałało.

Świętować zaczęli już w drodze na Kręgielnię, otwierając schowane zawczasu w samochodowym schowku flaszki. Igła nie znała się na markach alkoholi, ale te wyglądały niczym wyciągnięte z prywatnych zapasów Guido, tych na specjalne okazje. Co by nie mówić taka właśnie miała miejsce. Z resztek etykietki na butelce jaka przypadła jej w udziale dała radę odczytać dwa słowa - Tequila Herradura. Resztę zatarł ząb czasu, ale nie opakowanie się liczyło, lecz niezwykle smaczna zawartość. Nie czuło się przepływających przez gardło procentów, trunek nie pozostawiał też nieprzyjemnego osadu na podniebieniu. Wchodził jak woda, przyjemnie rozgrzewał i rozleniwiał, spłukując z ciała zmęczenie oraz ból otarć i drobnych ran a także zmęczenie, więc na miejsce docelowe Alice dotarła już nieźle podcięta.

Zdradliwe promile dały o sobie znać kiedy wysiadała z czarnej terenówki. Zachwiała się, miękkie nogi nie chciały podjąć współpracy z centralnym ośrodkiem koordynującym motorykę. Gdyby nie ręce Taylora wywaliłaby się jak długa na ziemię.
- Ej no, kurwa! Nie odpadaj, Runnerzy walczą do końca, pamiętasz? - przy akompaniamencie głośnego i niezwykle wesołego rechotu zaciągnął ją do przodu auta. Zaraz na masce posypano długą, białą kreskę i parę minut później Savage przekroczyła próg budynku już o własnych siłach, a obdrapane ściany wydawały się mniej odpychające niż zazwyczaj. Porwana falą entuzjazmu i całą gamą pozytywnych emocji emanującymi z otaczającego ją tłumu, sama szczerzyła się jak wariatka. Co chwila czyjeś ręce wciskały jej kolejne poczęstunki, inne klepały po plecach. Ktoś dla zabawy podniósł ją jedną ręką nad swoja głowę niczym nic nie ważące piórko. Problemy w postaci jeńców, wirusów, Drzazgi i ciągle niedokończonego remontu szpitala zeszły na boczny tor.

W którymś momencie imprezy wdała się nawet w dyskusję z parą cerberów na temat narzędzi tortur, ponownie próbując im wyjaśnić ideę “metalowej krowy”, poruszoną jeszcze w Cheb.
- To naprawdę nic skomplikowanego - tłumaczyła cierpliwie, lekko bełkotliwym głosem. Zgryzła wargę, postukała knykciami o blat stołu i nagle pstryknęła palcami w olśnieniu - O, wiem! Lubicie samochody, prawda? To jest jak taka karoseria samochodu, sama pusta blacha z zaspawanymi wszelkimi otworami prócz jednych drzwi. Jak konserwa. Przez te drzwi wpychacie do środka oponenta, zamykacie je żeby od wewnątrz nie mógł ich otworzyć, a pod całość podkładacie ogień. Duży ogień. Metal nagrzewa się stopniowo, gość piecze sie żywcem zaś sama agonia jest o wiele paskudniejsza i dłuższa niż standardowe rozwalenie go gdzieś na poboczu. Wywołuje też więcej strachu w waszych potencjalnych przeciwnikach, bo kto normalny chciałby umierać w takich męczarniach, jeżeli alternatywą jest szybka i prawie bezbolesna śmierć zafundowana za pomocą aplikowanej doczaszkowo dawki ołowiu?

Paul i Hektor łypali na nią podejrzliwie, jednak zanim zdobyli się na kolejną odpowiedź, uwagę Alice rozproszyło czyjeś ciężkie ramię, zmuszające ją stanowczo do podniesienia się z miejsca. Uniosła zaciekawiona głowę do góry nie do końca pewna o co będzie chodzić tym razem i komu znów zebrało się na żarty, lecz napotkawszy wiszące nad sobą wygłodniałe wilcze ślepia, zdziwiła się i ucieszyła jednocześnie. Od wczorajszej nocy nie mieli okazji wymienić więcej niż parę zdań na krzyż, pochłonięci przygotowaniami, stresem oraz późniejszym świętowaniem sukcesu.
Guido.
Wielka łapa powędrowała na jej plecy, sama odruchowo objęła go w pasie i przycisnęła się do jego boku. Zachowanie gangera nie pozostawiało wiele do myślenia, sposób w jaki na nią patrzył przyprawiał ciało o szybsze bicie serca i rozkoszne ciarki, wędrujące od podbrzusza aż do otulonego chemicznym całunem mózgu. Nie przypominała sobie żeby do tej pory okazywał podobną wylewność publicznie. Co innego przy bliźniakach albo Taylorze, stanowiących najbliższe, najbardziej zaufane grono. Narzekać jednak nie miała najmniejszego zamiaru. U Runnerów ogólnie panowały dość luźne zasady, zarówno dyscyplinarne jak i obyczajowe, przypominające bardziej relację w sforze wściekłych psów niż ludzkiej komórce społecznej. Paru aspektów ich wzajemnej koegzystencji Savage pilnowała do tej pory bardzo rygorystycznie - prywatności chociażby. Ciężko było jednak o tym pamiętać akurat w tej chwili.

Weszli na górę, przechodząc do starej części biur i wszelakiego zaplecza socjalnego kręgielni, obecnie przerobionej na prywatne kwatery Guido. Półmrok dawany przez lampy naftowe nikomu nie przeszkadzał. Sam właściciel miał wyśmienity humor, tak samo jak reszta obecnego tam składu. Dorwał się do barku gdzie złapał kolejną butlę o przedwojennym kształcie, naklejce i zawartości. Miał gest za co między innymi właśnie był tak lubiany i popularny wśród swoich ludzi. Zaszalał z takiej okazji i wydobył kitraną dotąd paczkę biało-czerwonych Marlboro, puszczając ją w obieg. Wywołało to od razu radosną reakcję wśród zebranych. Ostatni dotoczył się Taylor, tak jak się spodziewali, z jakąś foczką zgarniętą ze zdecydowanie wyższej półki.
Standardowo najhałaśliwiej zachowywali się bliźniacy. Byli wybitnie zajmujący, w naturalny sposób skupiając na sobie uwagę. Tym razem kręcili się na przemian i na raz przy Viper, chociaż normalnie i na co dzień jakoś z wzajemnością niezbyt się integrowali. Porucznik co chwilę wybuchała śmiechem słysząc kolejne ich bzdurne ale jakże zabawne jazdy. Patrzyła na obu kokietując nie tylko głosem i spojrzeniem. Pozwalała się im na przemian objąć czy dotknąć tu i tam, co od razu wzbudzało żywiołowy protest i reakcję tego drugiego. Bo erekcję to chyba obaj mieli zgodną od jakiegoś czasu sądząc po rozognionych spojrzeniach oraz nadpobudliwych ruchach. Wątpliwe by wszystkie były wywołane przez koks i wchłonięty alkohol.

W końcu Paul coś mruknął i zniecierpliwionym ruchem zaczął rozpinać wąskie skórzane spodnie, co ich właścicielka skwitowała zadowolonym uśmiechem. Czy z niecierpliwości czy zdenerwowania opornie mu szło. Przyklęknął i wówczas wreszcie coś pękło, błysnęła sprzączka pasa i po chwili po krótkim agresywnym szarpnięciu spodnie powędrowały w dół, zatrzymując się na kolanach i odsłaniając gładkie, zachęcające uda.

- Ejjjj! Ja miałem być pierwszy! - wrzasnął oburzonym głosem białas bo gdy spojrzał w górę ujrzał, że Viper i ten podstępny niby przyjaciel nie tracili czasu i już byli zajęci sobą.

- No przecież jesteś, rób swoje. - Viper oderwała się na moment od ust Hektora. Z mieszaniną kokieterii i irytacji wskazała wymownie na swoje ściągnięte do połowy spodnie. Po krótkim namyśle białas wzruszył ramionami i zaczął ją rozpakowywać do końca, zaś Viper i Hektor wręcz na wyścigi robili to samo ze sobą nawzajem. Całą akcję skwitowała powszechną radością reszty obserwatorów, stając się jakby sygnałem do podobnych zabaw. Guido uniósł dłonią brodę Anioła i złączył swoje usta z jej, zaczynając ją prawie od razu rozbierać. Taylor parsknął i popchnął blondynkę na sofę zaraz do niej podchodząc, zdejmując przy okazji kurtkę.

Już na początku swojego kontaktu z gangerami, Alice sklasyfikowała ich zachowanie jako wybitnie stadne, momentami wręcz zwierzęce. Systemem hierarchii i odruchami behawioralnymi przypominali sforę wilków, o których czytała kiedyś w książce na temat systematyki organizmów. Wydawało się, że wstyd, nieśmiałość i zwykłe ludzkie skrępowanie są im obce, nawet w tak buduarowych okolicznościach. Chciała coś powiedzieć, lecz Guido skutecznie jej to uniemożliwił zamykając usta nim zdążył się z nich wydostać najcichszy dźwięk. Jego dotyki, bliskość i dzikie szaleństwo wyzierające z wilczych oczu sprawiały, że logiczne myślenie lekarki wzięło sobie wolne, zastąpione przez niecierpliwość i rozgorączkowane podniecenie. Siedział w fotelu tuż obok biurka na którego blacie przycupnęła, więc aby usiąść mu na kolanach wystarczyło oprzeć się dłońmi o jego ramiona i podciągając do tułów do góry, zsunąć się z drewnianej powierzchni na nowe siedzisko. Nie było to proste kiedy zachłanne łapy przyciskały ją do piersi gangera próbując jednocześnie uporać się z warstwą wierzchnią ubrań, zaś własne dłonie w amoku im wtórowały, nie patrząc na to czy materiał da się ściągnąć po dobroci, czy też trzeba do tego użyć siły. Druga droga wydawała się szybsza, użeranie się ze sprzączkami, suwakami i guzikami stanowiło niechciane marnotrawstwo czasu. To co działo się dookoła pobudzało zmysły, windując je do drażniąco wyczulonego poziomu, jednak rzężące gdzieś w okolicach potylicy resztki świadomości wyrażały głośny sprzeciw, stając w obronie równie mizernych pozostałości godności.
Wykorzystała moment w którym oboje musieli przerwać pocałunek celem zaczerpnięcia głębszego oddechu.
- Sacrum przeobrażone w profanum. - szepnęła, drapiąc paznokciami szeroki bark i pochyliwszy się do przodu musnęła nosem napięty jak struna bok szyi od ramienia po ukryte pod czarnymi włosami ucho. - Podobne aktywności fizycznie zalicza się do strefy czynności wybitnie intymnych. Wykonywanych zazwyczaj bez udziału i obecności osób postronnych... - wróciła ponownie całą uwagą do twarzy mężczyzny, wargami znacząc po drodze trasę od ucha wzdłuż linii żuchwy, aż do ust. Wpiła się w nie agresywnie i uniósłszy nieznacznie lewą brew, rzuciła niepewnym spojrzeniem to na ślepia Guido, to na zabawiającą się gdzieś za jej plecami resztę drużyny z dodatkową, obcą blondynką przypominającą modelkę z ekskluzywnych, przedwojennych czasopism. W zielonych oczach pojawiła się niema prośba o zmianę lokalizacji. Już podłoga w tym kiepsko oświetlonym pomieszczeniu zapewniała więcej prywatności, zaparła się nogami o oparcie fotela, wygięła tułów do tyłu i pociągnęła mężczyznę za sobą, dając mu znak o co jej chodzi.

Wóda, dragi, zamknięte imprezy i orgie od razu skojarzyły się Blue z domem. Prawie potrafiła sobie wyobrazić ze znów siedzi w Miesicie Neonów... A potem spojrzała na buracki wystrój, ciemność i syf, które od razu walnęły ja po pysku kijem szarej i ponurej atmosfery Detroit. Ale czego innego się spodziewała? I tak na piętrze było czyściej, schludniej i przyjemniej niż na parterze, no i towarzystwo trafiło się rozrywkowe. Właściwego klienta obserwowała kątem oka, uwagę poświęcając temu z którym tu przyszła.
Półleżąc-półsiedząc na sofie sama pozbyła się swojej kiecki w obawie ze nie będzie miała w czym wrócić na rewir... No i spodobał się jej nowy ciuch, nie zamierzała go Niszczyc. Ściągnęła czarny materiał przez głowę i rzuciła go w kąt. Gapiła się bezczelnie spode łba na zbliżającego sie powoli łysego, a im bliżej podchodził, tym bardziej się szczerzyła. Rozsiadła się wygodnie, założyła nogę na nogę. Ramiona ułożyła na oparciu.
- Co się wślepiasz? - zapytała zaczepnie wydymając przy tym usta. - [/i]Chcesz czegoś?[/i]

- Przymknij się wreszcie. - sapnął niecierpliwie w ucho lekarki jej szef. Miał zamiar załatwić sprawę na miejscu, bez tracenia czasu na jakieś duperele - szukanie ustronnego miejsca przykładowo. Ubrania obojga powędrowały szybko dookoła nich. Wylądowały w chaosie ciuchów podobnie rozrzuconych przez resztę grupy. Jego ręce zachłannie błądziły po ciele drobniejszej kochanki, niecierpliwie badając ponownie nie tak obce dla siebie ciało. Obrócił ją i wziął szybko po najmniejszej linii oporu. Wciąż siedział na swoim fotelu pozwalając jej się dosiąść na przemian łapiąc za biodra, albo zabawiając się akurat ciekawiących go fragmentach kobiecej anatomii. Mogła się oprzeć o blat biurka lub ujeżdżać tego żwawego rumaka czując na karku i plecach jego gorący, wilgotny i przyspieszony oddech.

Jego łysy zastępca skrzywił się w irytacji i zdziwieniu widząc, że niunia którą zgarnął z dołu co prawda sama się częściowo rozpakowała, lecz siedzi zamiast robić swoje.
- Taa… ciebie… - schylił się i złapał ją pod kolanami. Od razu podniósł je i wysoko do góry tak, że Blue musiała podeprzeć się łokciami na sofie żeby nie upaść. Tymczasem druga dłoń Taylor’a sięgnęła po jej majtki zsuwając je jednym ruchem po wyprostowanych nogach do kostek i drugim ściągając ostatecznie, niedbale rzucając gdzieś za siebie. - Pokaż co tu masz ciekawego. - mruknął rozchylając jej uda. Prawie jednocześnie rozpiął swoje spodnie i klęknął przy sofie by mieć kobietę w zasięgu.

Pozostała trójka również nie próżnowała i nie tracili czasu na rozmowy. Bliźniacy jak na ich standard byli zdecydowanie bardzo milczący co nie oznacza, że cisi. Razem obrabiali Viper z dwóch stron na raz, a sama zainteresowana wykazywała swobodę i pewność siebie świadczącą, że dobrze się przy tym bawi i ma wprawę w takich numerach. Całość półmrocznych biur Guido wypełnił ruch i odgłosy wydawane przez uczestników zabawy zajętych sobą nawzajem i niezwracających uwagi na pogłos imprezy dobiegający z dołu.

Ze swojej pozycji Savage miała pełen widok na to, co działo się dookoła. W swój niestosowny sposób było w tym coś pociągającego, jak we wszystkim co zwykle porządne społeczeństwo uznawało za zakazane. Z tym, że nikogo z zebranych na piętrze kręgielni nie dało się nazwać porządnym obywatelem. Żyli szybko, intensywnie, nie marnowali okazji i czasu na czcze dywagacje, chwytając oferowane przez życie atrakcje. Z tego powodu również kończyli zazwyczaj paskudnie i umierali młodo, zaś zmasakrowanych zwłok, w myśl pierwotnego powiedzenia, nijak nie dało się nazwać pięknymi. Dziewczyna mogła wiele zrozumieć, puścić w niepamięć i w głównej mierze uznać za standardowe te najbardziej antynomiczne z ogólnie przyjętymi poczynania zwichrowanej rodziny, lecz nie wszystkie. Oblizała spierzchnięte usta i przywarła plecami do gangera. Czuła go każdym centymetrem, każdym nerwem ciała jak bezczelnie się w niej rozpycha. Jego tors ocierał się rytmicznie o piegowatą skórę, a włosy na klatce piersiowej przyjemnie ją łaskotały okolice kręgosłupa. Trzymał Igłę mocno by mu nie uciekła i wbijał się w nią do samego końca długimi agresywnymi ruchami. Zaczęła współpracować. Poruszając biodrami i przygryzając wargi odrzuciła głowę do tyłu. Bała się, że zapomni oddychać. Serce przyspieszyło, a pełen uznania, ochrypły jęk był dla bruneta najlepszą zachętą do dalszej pracy. Blade dłonie zacisnęły się na podłokietnikach fotela, mięśnie drżały w uniesieniu oczekując tej dławiącej, gorącej przyjemności wprawiającej ciało w stan gwałtownych pulsacji. Z trudem przełknęła ślinę starając się nie odpłynąć za szybko.
Biurko… miała przed sobą biurko - dobry, solidny i co najważniejsze wysoki mebel. Idealna osłona. W rudej głowie pojawiła się dzika ochota żeby zabrać pewnemu siebie partnerowi kontrolę i zetrzeć mu ten uśmieszek wyższości, jaki zagościł na jego twarzy. Wiedziała że tam jest, nie musiała się odwracać. Zgięła kolana, podciągając je do góry. Zaparła się stopami o śliski drewniany blat, aby w jednej chwili ostrym szarpnięciem wyprostować nogi. Fotel zatrzeszczał, zachybotał się i poleciał do tyłu razem z parą siedzących w nim ludzi. Owładnięty amokiem umysł nie zarejestrował zderzenia z podłogą.
- Pozwij mnie. - warknęła przez zaciśnięte zęby, przekręcając się tak aby znaleźć się twarzą w twarz z kochankiem. W pośpiechu, dysząc ciężko wsunęła się na niego. Wystarczyło kilka szybkich, mocnych i głębokich ruchów, aby odnaleźć zgubione przez upadek tempo. Przekrzywiła głowę szukając z nim kontaktu wzrokowego. Czuła ciepło rozchodzące się po całym ciele. Drobne piersi pokryła gęsia skórka, sutki stwardniały i zaczęły dumnie sterczeć między ściskającymi je palcami gangera. Oddychała coraz szybciej, a każdemu ruchowi bioder towarzyszyło przeciągłe westchnienie.

Blue uwielbiała ten widok, gdy rozpalony, podniecony facet rozpina pasek i zsuwa spodnie pomiędzy jej rozłożonymi nogami. Przyciągnęła go do siebie i ukąsiła w usta.
- Siadaj - zamruczała, a kiedy Taylor rozwalił się po pańsku na sofie klęknęła między jego udami i bez dalszego gadania zaczęła obrabiać klienta ustami, poruszając rytmicznie głową w górę i w dół. Typek nie wyglądał na oazę cierpliwości i lepiej żeby się rozluźnił zanim weźmie się za bardziej bezpośredni rodzaj zabawy.

Biurko odgradzało Alice i jej kochanka od tego co się działo w reszcie pomieszczenia. Guido w pierwszej chwili zaskoczony nagłym upadkiem szybko odzyskał rytm, gdy okazało się że to niewiele znacząca przeszkoda, nie coś poważniejszego. Kontakt wzrokowy był dość urywany bo jego oczy błądziły po jej ciele tak samo jak i dłonie. Dopiero pod koniec gdy już oboje dochodzili do krytycznego momentu złapali się spojrzeniami jak rewolwerowcy przed pojedynkiem. Bezwstydnie korzystała ze wspaniałej okazji, napawając się złością, pewnością siebie i pożądaniem, lśniącymi w ciemnych tęczówkach. Trzymał ją mocno za biodra dobijając ostro przy każdym jej ruchu w dół. Świat zawirował i głośno jęcząc dziewczyna wspięła się na sam szczyt przyjemności. Mięśnie drgały spazmatycznie, gdy kolejne fale ukropu rozlewały się po jej ciele od podbrzusza po końce podkurczonych palców. Wszystko uciekło w dal: odgłosy tłumu i muzyki wdzierającej się przez nieszczelne okna, zabawy z drugiej strony pomieszczenia. Przez moment wyprężyli się oboje, po czym oddechy i ciała zaczęły się uspokajać. Ruchy stały się wolniejsze, bardziej leniwe. Opadła bez siły na pierś partnera. Miała potargane włosy, opuchnięte usta i zamglone, spokojne oczy kiedy przygarnął ją do siebie ramieniem, odpalając w międzyczasie papierosa. Savage umościła się wygodnie, kładąc głowę na jego piersi i obejmując w pasie. Zmęczenie po ciężkim, pełnym nerwów i atrakcji dniu dało o sobie znać. Nim tytoniowy rulonik spalił się w połowie ona już spała ukołysana miarowym, mocnym biciem serca ukrytego w o wiele większym od jej własnego ciele.

Podobnie sprawy miały się i po drugiej stronie biurka. Taylor obrabiany ustnie przez dopiero co poznaną gorącą jak się okazało blondynkę sapał z rozkoszy, ale widać poczuł się już odpowiednio przygotowany i pobudzony by przejść do konkretów. Zdawali się równi wzrostem, póki Julia miała szpilki była nawet zauważalnie wyższa, ale łysy zdecydowanie dominował nad nią masą. Teraz wykorzystał to i jednym ruchem złapał ją i uniósł po części spychając, po części wrzucając ją na oparcie sofy. Sam wstał i po chwili zaczął się do niej zabierać od tyłu. Wpadli w zgodny, szybki rytm pospołu ze stukającą o podłogę kanapą przesuwaną stopniowo w powolnym, nieustannym tempie coraz bliżej w stronę ściany. Skończyli akurat gdy Julia mogła już dotknąć dłonią chropawej, chłodnej tekstury farby. Po chwili łysy opadł na kanapę już zdecydowanie bardzie zaspokojony i uspokojony jednocześnie, a Blue owinęła się wokół niego, z zadowolonym uśmiechem gładząc łysą głowę.

Gdzieś w tym momencie też skończyła pozostała trójka. Viper leżała leniwie pomiędzy dwoma nierozłącznymi komediantami. Teraz widać było skąd się wziął jej pseudonim. Na brzuchu miała wydzieraną wielgachną żmiję szykującą się do ukąszenia, lub przynajmniej szczerzącą swoje jadowe kły. Akurat do natury właścicielki pasował jak ulał. Hektor już się gimnastykował by jednocześnie nadal zabawiać się jej piersiami jedną ręką, a drugą wydobyć z rzuconej w bok kurtki, będącej o ten wkurzający centymetr czy dwa za daleko, fajki. Paul miał prawie identyczny problem ze spodniami z których po chwili stękania i sapania wyciągnął wreszcie jakieś zapaladło.




Dach kręgielni, tak jak poprzedniej nocy, powitał Alice chłodem i rozpościerającą się tuż za krawędzią panoramą pogrążonego w mroku zrujnowanego miasta. Obudziła się rozkojarzona i przygniata przez ramię Guido w jego łóżku. Nie pamiętała jak się tam znalazła, po prawdzie nie obchodziło jej to specjalnie. Ostrożnie, żeby nie obudzić śpiącego w najlepsze mężczyzny, wyślizgnęła się spod okrycia i znalazłszy sporo za dużą kurtkę oraz podobnych rozmiarów bluzę, zarzuciła je na obolały grzbiet. Zgarnęła też skopany na podłogę koc i na palcach wdrapała się na samą górę budynku. Usiadła obok zapomnianej poprzednio prowizorycznej lampki i owinąwszy się szczelnie buro-szarą płachtą, odpaliła papierosa, ciesząc się izolacją od reszty świata. Potrzebowała czasu dla siebie dającego szansę na poukładanie myśli i dotrzeźwienie. Zastępcza, wisząca do tej pory nad rudą głową, chmura międzygangerowgo meczu rozwiała się ostatecznie, odsłaniając problem o wiele większego kalibru.

Cheb...

Przeklęta, położona na samym krańcu świata niewielka osada, pełna ludzi którym zobowiązała się pomóc przetrwać zbliżające się wielkimi krokami spotkanie z oddziałem gangerów. Tym drugim również obiecała wsparcie i przysięgała lojalność, na własne życzenie pakując się w relacje daleko wychodzące poza standardową linię kontaktów wymaganych od pracowników tej samej firmy. Jak niby miała ich wszystkich pogodzić, nie łamiąc danego słowa i nie nadużywając zaufania kogokolwiek… a co najważniejsze w jaki sposób zapobiec kolejnej eskalacji przemocy, przelanej bezcelowo krwi i niepotrzebnych ofiar po obu stronach konfliktów? Gdyby tylko mogła, Igła oddałaby Diabłu duszę, byle tylko znaleźć odpowiedź na to pytanie. Zły niestety nie wyrażał zainteresowania towarem podobnie lichej wartości, mogła więc liczyć na siebie. I jakkolwiek niedorzecznie by to nie zabrzmiało, na śpiącą na piętrze piątkę Runnerów.
- Co się porobiło, Tony… - westchnęła w ciemność i podciągając kolana pod brodę oplotła je wolnym ramieniem, a gdzieś na dnie serca poczuła ostre ukłucie smutku. Jakże brakowało jej Tony’ego, z każdym dniem martwiła się o niego coraz mocniej. Od kilku miesięcy nie dawał znaku życia, lecz wiedziała że w jego pracy to normalne. Mimo to niepokój nie odpuszczał, kładąc się zimnym cieniem na piegowatych plecach.

Z samego dołu wciąż dochodziły echa przemijającej już imprezy. Krzyki wyraźnie przycichły i straciły słyszaną wcześniej werwę, było też ich znacznie mniej. Muzyka ograniczała się do trzech-czterech źródeł, zagłuszających się wzajemnie w pokręconej kakofonii jazzu, rock’a oraz tępego “łup łup łup” przywodzącego na myśl pracę młota pneumatycznego. Padło kilka strzałów na odgłos których Alice wzdrygnęła się wyraźnie, lecz towarzyszący im chóralny, złośliwy rechot wielu gardeł i brak okrzyków bólu pozwalały jej mieć nadzieję, że po broń sięgnięto celem zakładu lub zabawy, nie wyrządzenia krzywdy drugiemu człowiekowi. Płonna, mizerna nadzieja... ale to o niej powiadano, że jest matką głupich, zaś patrząc z boku na to co wyprawiała, Savage nie miała wątpliwości o swojej przynależności do grona wariatów i naiwnych głupców.

Spokój skończył się gdy tuż obok jej ucha rozbrzmiał ironiczny szept, a wraz z nim doleciał do niej zapach perfum, wódki i nikotynowego dymu, wymieszanych z intensywną wonią męskiego potu. Głos jednak należał do kobiety i nie była nią Viper. Ruda drgnęła zaskoczona, obracając głowę i natykając się na parę niebieskich oczu wiszących mniej więcej na wysokości jej własnych.
- Co jest mała, spać nie możesz? - uśmiechnięta profesjonalnie niewinnym uśmiechem blondynka sięgnęła w dekolt sukienki żeby wyjąć stamtąd papierośnicę wyglądającą podejrzanie podobnie do tej będącej własnością latynoskiego bliźniaka.

Lekarka szybko przywołała na twarz uprzejmą maskę i spoglądając na cerberowy suwenir w rękach kompletnie obcej kobiety uniosła pytająco lewą brew. Nie słyszała żeby ktokolwiek wchodził na dach, schody trzeszczały nawet pod jej niewielkim przecież ciężarem, a co dopiero kogoś wyższego i lepiej zbudowanego. Zmilczała cisnące się na usta pytanie zamiast tego wskazując brodą na srebrne puzderko.
- Hektor się zabulgoce jeśli to się gdzieś zapodzieje. To pamiątka, przynajmniej tak zazwyczaj powtarza.- parsknęła przez nos. Odkąd dołączyła do nowej rodziny usłyszała chyba z tuzin wersji w jaki sposób narwany brunet wszedł w posiadanie owego drobiazgu. Naraz spoważniała i z ciepłym uśmiechem wyciągnęła rękę w kierunku rozmówczyni - Wybacz, gdzie moje maniery. Nie zostałyśmy sobie przedstawione. Mam na imię Alice, wszyscy mówią tu na mnie Brzytewka.

Blondyna zamrugała i ze śmiechem ścisnęła podaną dłoń, potrząsając nią energicznie.
- Jestem Blue, czytałam o tobie i byłam na Strzelnicy. Dobra zagrywka z tym granatem, Huroni wyskoczyli z bunkra jakby im ktoś kopa na rozpęd zasadził - szczerząc się podrzuciła papierośnicę i złapała ją końcami palców - Tym się nie przejmuj, nie dostanie nóg i nie spierdoli z rewiru. Fajki mi się skończyły, a nie chciałam tam na dole nikogo budzić. Lubię mój ryj taki jakim jest. Fioletowe cienie pod oczami nie pasują mi do karnacji.- mrugnęła i wyłuskała ze środka dwa skręty. Od razu wetknęła je między wargi i podpaliła oba za jednym zamachem. Jednego zostawiła sobie, drugiego podała rudej.

- Dziękuję. - przyjęła poczęstunek kiwając w podziękowaniu głową - Był rozbrojony, nikomu nie zrobiłby krzywdy… może prócz nabicia siniaka, ale to juz trzeba by wycelować i trafić w głowę. Regulamin rozgrywek nie zabraniał używania przedmiotów niegroźnych, tak samo jak korzystania z elementów otoczenia takich jak kamienie i fragmenty cegieł, do odwrócenia uwagi przeciwnika. - wzruszyła ramionami i zmieniła temat - Jeżeli wolno mi spytać, Blue… co tu robisz? Mieszkasz w Detroit?

-Taaa…a co, dla Collinsa pracujesz? - blondynka skwasiła się wyraźnie i zmieniła pozycję z klęczącej na siedzącą, opierając się kolanem o udo medyczki - Na razie tak. Jestem tu w interesach. Pilnuje rodzinnego biznesu i odwiedzam starych znajomych. Do tego poznaję uroki życia w tej dziu… w tym mieście. Trzeba się integrować i zawierać nowe znajomości, no nie? - dokończyła już spokojnie.

Alice zaciągnęła się i westchnęła cicho, unosząc ręce przed siebie w pokojowym geście.
-Wybacz, nie miałam zamiaru cię w żaden sposób urazić. Pytałam z czystej ciekawości, to wszystko. Zwykła, niezobowiązująca kwestia, nie mająca żadnego ukrytego podtekstu.

- Nie no bez ciśnienia, wyluzuj się trochę bo strasznie spinasz poślady - Blue wywróciła oczętami i klepnęła konusa przyjacielsko po ramieniu - Wybaczam, rozgrzeszam i co tam będzie potrzeba. Jest spoko, tylko przez to miasto kurwistości plamistej dostaje powoli. Widzisz mała, w Vegas to nie do pomyślenia żeby domy oświetlać ogniskiem, a na imprezie muzę puszczać z samochodowego radia. To miasto Świateł, najlepszych kasyn, dragów i baletów. Tu jest ciemno jak w murzyńskiej dupie i pizga jak w lodówie… mogłam zgarnąć jakieś okrycie, nie pomyślałam. Ale są i plusy. Jakieś muszą być. - prychnęła, odchylając się do tyłu i w zadumie gapiąc się w niebo - U nas nie zobaczysz ich aż tak wyraźnie, no ale na chuj komu te światełka skoro są tak daleko i do tego nic nie robią prócz mrugania i bycia zajebistymi?

- Można dzięki nim określić swoją dokładną lokalizację, wyznaczyć trasę bez konieczności używania map oraz kompasu? Stwierdzić jaka jest pora roku nawet jeśli przebywasz pośrodku pustyni i bez dostępu do informacji z regionów o klimacie umiarkowanym? - Igła wzruszyła ramionami, wydmuchując dym przez nos. Rozsunęła kokon z koca i gestem zaprosiła blondynkę żeby się dosiadła pod okrycie, na co ta chętnie przystała - Skłaniają też do zatrzymania się na chwilę i zastanowienia nad tym co nas otacza, istnieniem sił wyższych lub sensem życia. Czymkolwiek...chociażby czy jesteśmy sami we wszechświecie… albo co zrobić jutro wieczorem. Nie wszystko zawsze opierać się musi o skomplikowane analizy i wyliczenia. Widzisz… racjonaliści za jedyne źródło poznania uważają rozum człowieka, który pozwala identyfikować przedmioty, zjawiska, pojęcia na podstawie rozumowania prawda-fałsz. Dopuszczają istnienie poznania nie będącego wynikiem zdobywania doświadczenia oraz wiedzy, która nie wymaga empirycznego poznania. W epoce Oświecenia racjonalizm zwykle wiązał się z empiryzmem i wskazane było poddanie analizie rozumu poznawanej przez nas rzeczywistości. Empiryzm zaś to pogląd głoszący iż źródłem ludzkiego poznania, wiedzy wypełniającej ludzki umysł jest empiria-czyli zmysłowe doświadczenie, zarówno wynikające z zewnętrznych kontaktów z rzeczywistością jak i z procesów o charakterze wewnętrznym. Jak powiedział John Lock: “Człowiek rodzi się jako tabula rasa-czysta tablica, która zapełnia się doświadczeniami zdobytymi podczas całego życia”. Poznanie jest prawdziwym wówczas gdy zostaje poddane racjonalne analizie… tylko ile można być racjonalnym i poukładanym? Idzie od tego stetryczeć.

Blue słuchała, słuchała i jeszcze więcej słuchała. Potem też słuchała i na koniec parsknęła wyraźnie rozbawiona. Nie ogarniała połowy z tego co przyszło jej usłyszeć, ale brzmiało ciekawie. Przypominało niektóre popierdywania Egora, wygłaszane pod wpływem natchnienia po przeczytaniu jakiejś kolejnej książki.
- Skąd oni cię wytrzasnęli, Kurdupelku? - zapytała podając nawijającemu piegusowi papierośnicę.- Masz to gdzieś napisane, czy na żywioł lecisz?

Tym razem to Savage parsknęła, rude brwi podjechały do góry. Zdrobnienie od kurdupla nie brzmiało aż tak tragicznie. Schowała pudełko do kieszeni bluzy, uprzednio częstując się jeszcze dwoma papierosami. Hektor i tak się nie doliczy.
- Wykopali z Saint Paul i przywieźli do wielkiego miasta - zachichotała i pstryknięciem posłała niedopałek papierosa za krawędź dachu - Jeszcze się odrobinę gubię w obowiązujących tu zasadach, tradycjach i miejscowym folklorze. Nie jest tu tak źle, idzie się przyzwyczaić i ludzie są mili. Na swój sposób…

- Napierdalając wszystko co się nawinie pod pięść i buty? - Blue wyraziła swoją opinię dość lekkim, wesołym tonem - Ciekawe towarzystwo dla Anioła Miłosierdzia. Przegrałaś zakład że z nimi się bujasz? A może kupili twoje długi w kasynie?

- Fakt… ciekawe. Życie czasem potrafi zaskakiwać, splatając nasz los z losem ludzi pozornie tak odmiennych, że nawiązanie z nimi jakiejkolwiek nici porozumienia wydaje się zakrawać o czyste szaleństwo, fantasmagorię. Teoretycznie. Są specyficzni, nie zaprzeczę… ale mają całą masę zalet których zwykle się nie zauważa, z marszu klasyfikując ich jako element do odstrzału tylko ze względu na przynależność do gangu. Każdy z nas dokonuje świadomych wyborów i chce żyć godnie, a nie wszystkim dane jest wychowywać się w spokojnej, pozbawionej piętna Pustkowi okolicy. Człowiekowi zawsze najprościej przychodzi ocenianie innych po pozorach. Szufladkowanie i przyznawanie ról, tworzenie podrzędnych kategorii w obrębie tego samego gatunku. Publiczny lincz, którego prowodyrzy i wykonawcy często zapominają o dyskusyjności własnych poczynań. Ciężko dostrzec własne wady, zaś sądzenie bliźnich zawsze przychodzi tak łatwo... - w głos lekarki wdarła się gorycz. Pstryknął mechanizm zapalniczki, ciemność rozświetlił nikły blask ognia aby zmienić się po chwili w dwa jarzące się czerwono punkty. Jeden z nich powędrował do blondynki - Na przestrzeni dwóch ostatnich dekad świat zmienił się nie do poznania. Skarlał, normy społeczne uległy degradacji… moralność również zmieniła swoją definicję. Chłopaki żyją tak, jak ich nauczono: szybko, brutalnie. Bezkompromisowo, hołdując zasadzie że albo oni, albo przeciwnik - z pola bitwy zejść może tylko jedna strona. Granica między złem a dobrem została zatarta przez wojenną zawieruchę i to ją znają najlepiej. Na niej się wychowali. Nie zasługują na potępienie tylko dlatego, że dostosowali się do aktualnie panujących warunków i przetrwali. Zresztą nie moim zadaniem jest ocenianie kogokolwiek. Jestem lekarzem… inny zakres kompetencji. Primum non nocere. Po pierwsze nie szkodzić. - zaciągnęła się porządnie i przytrzymawszy kilka sekund dym w płucach, wypuściła go nosem. Kontynuowała wywód, patrząc jak eteryczne wręcz smużki rozwiewają się na wietrze.
- Ty również wybrałaś ich...nasze towarzystwo, Blue. Paradoksalnie mogłabym zadać ci podobne pytanie i o ile sama nie zajmujesz się podobnymi obowiązkami, odpowiedź mogłaby być bardzo ciekawa, nieprawdaż?

-Julia - blondynka siedziała nieruchomo, obcinając małolatę kątem oka. Coś z nią było bardzo nie tak. Ledwo odstawała od gleby ale gadała jakby miedzy nogami zamiast brochy miała posiwiałe ze starości jaja. Co innego czytać podobne nawijki, co innego słuchać ich na żywo. Albo konus cisnął z niej po całości bekę, albo upadł na rudy łeb w dzieciństwie, albo nieźle kłamał. Mógł też mówić szczerze i ta opcja zadziwiała najbardziej bo przecież większość idealistów już od dawna gryzła piach. Blue znała się na ludziach i najbardziej prawdopodobna wydawała się jej w tym przypadku ostatnia opcja. Dlatego wyszczerzyła klawiaturę i dopowiedziała - Julia Faust. Należę do grona poważnych, kulturalnych przedsiębiorców. Wypatruję okazji, dbam o rodzinne interesy. Zajmuję się rozwiązywaniem problemów handlowych, zawieraniem umów i okazjonalnie wkuriwam kogo popadnie. Zwykle bujam się w dzielnicy Shultza. Jakbyś kiedyś była w okolicach Grzesznika to wpadaj z wizytą.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 24-10-2015, 14:49   #74
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


Słysząc nazwisko, Alice ożywiła się wyraźnie. Uwielbiała dzieła Goethe’go, zaś dramat o losach opętanego żądzą poznania geniusza który zawarł pakt z Mefistofelesem, uważała za swój ulubiony utwór. Odchrząknęła i zamknąwszy oczy wyrecytowała:
- I oto żyję w mroku, w cieniu, w przeklętym, ponurym więzieniu, gdzie przez szkieł barwnych zator wpada jasność zamglona, brudna, blada. Zwał ksiąg mnie więzi i dusi swym pyłem, wśród stert papieru tyle lat przeżyłem, wśród szkieł, przyrządów, instrumentów wiela, z których każdy od życia grodzi i rozdziela. Jeśli się kiedyś w gnuśnym śnie pogrążę, To niech przepadnę w jednej chwili! Jeśli mnie kłamstwem w wir rozkoszy wciągniesz, Jeśli pochlebstwem zdołasz tak mnie zmylić, Że zacznę się zachwycać sobą samym, to dokąd zechcesz, za tobą podążę. - zrobiła krótką przerwę na dopalenie papierosa - Jeżelibym zawołał kiedyś: Trwaj, chwilo, jakeż jesteś piękna! To spętaj mnie i porwij wtedy, Niech nić mojego życia pęka I niechaj śmierci biją dzwony. Czas wtedy twojej służby minie. Niech zegar stanie i wskazówki zwinie. Żywot mój będzie zakończony.

- Niezłe, ale nie czaję tematu - Julia wzruszyła ramionami. Taaa, nawijała zupełnie jak Egor. Dogadaliby się.

-To fragment “Fausta” pióra Johanna Wolfganga Goethe’go, jednego z najbardziej znaczących w skali światowej poetów przełomu XVIII i XIX wieku. Dramaturga, uczonego, prozaika i polityka. Przedstawiciela estetyki klasycznej, wierzącego w ludzką równość. Uważał on, że jedną z największych zalet jest umieć uznać wyższość drugiego człowieka. Nie godził się na negację klasycyzmu, ale sam nie pisał według wzorca. Uważał, że odejście od kanonu prowadzi do błędów takich, jak subiektywizm i brzydota, a prawdziwe piękno związane jest ze sztuką klasycystyczną, grecko-rzymską. Nastrojowość była dla niego synonimem brzydoty. Przedkładał niedobry ład nad brak ładu. Pisząc wykazywał zainteresowanie jednostkami wyjątkowymi, silnymi duchem, ale zarazem nie gardził ludźmi prostymi. - Igła wyjaśniła spokojnie, uśmiechając się półgębkiem - Zasadniczym tematem tego dramatu jest niemające kresu zmaganie się wybitnego człowieka z ludzkimi ograniczeniami. Zdobywa on coraz większą wiedzę, staje się coraz mądrzejszy i podczas tego "wznoszenia się ducha" silniej odczuwa ludzką nieudolność. Stąd jego niekończąca się huśtawka nastrojów: od euforii do przygnębienia. Życie Fausta określa z jednej strony idealizm, z drugiej zaś ograniczone możliwości śmiertelnika poddanego prawom natury, biologii. Problematyka dzieła Goethe’go zawiera się w drodze życiowej geniusza, w jego iluzjach i zmaganiu się z ziemskimi ograniczeniami. Czytając jesteśmy świadkami stopniowego doskonalenia się bohatera, którego wiara w siebie jest następstwem przekonania o przyrodzonej wartości Człowieka. Faust dążący do poznania, buntuje się przeciw ograniczeniom, dla zaspokojenia potrzeb gotowy jest do sojuszu ze złem. Zawiera pakt z diabłem Mefistofelesem i sprzedaje mu duszę, aby móc zaspokoić osobistą potrzebę. W tym przypadku głod wiedzy, lecz każdy człowiek ma swoje własne pragnienia i dążenia, prawda? Prywatną hierarchię wartości i celów życiowych. Coś co stanowi oś napędową oraz epicentrum wszelkich podejmowanych działań.

Nastała cisza podczas której Julia trawiła zasłyszane właśnie informacje. Nie żeby miały się jej w czymkolwiek przydać, ale sam fakt istnienia książki o kolesiu z identycznym nazwiskiem jak ona już budził ciekawość. Musiała pogadać z rudym Ruskiem, może miał w swojej kolekcji tą konkretną pozycję.
- Marnujesz się tutaj - prychnęła przerywając milczenie - Dlaczego nie kręcisz się u Shultza i jego ludzi? Spodobałoby ci się - wyższa kultura, nie kulturwa jak u Runnerów. Nawet w garniakach popierdalają. Elegancja, ład i porządek. Bez problemu znalazłabyś kogoś z kim mogłabyś ponawijać o czymś innym niż wyścigi. Z taką bajerą i w Vegas ogarnęłabyś sobie niezłą fuchę, albo w Nowym Jorku. Dlaczego Detroit? Ni chuja tu nie pasisz… gdzie jest haczyk?

Ruda głowa pokręciła przecząco.
- Daj spokój, nie jestem nikim szczególnym i nie ma żadnego haczyka. W sumie mi tu dobrze, nie mam prawa narzekać. Dali mi własny kąt, zapewnili opiekę i spokój. Dobrze traktują. Serio, nie są aż tacy straszni, czy tragiczni. Poza tym rodziny się nie zostawia.

- W szczególności tego Guido, co? Dobra dupa i z przedniej i z tylniej twarzy. - wypowiedź Blue pozornie nie zawierała żadnego podtekstu. - Do tego wyszczekany, dowcipny, na w miarę stołku i z gamblem przy duszy. Nogi same się rozkładają.

- Jest kompetentnym dowódcą, to prawda - Savage zaczęła spokojnie, choć zrobiła się nagle dosć oficjalna - Inteligentnym, charyzmatycznym i z posłuchem u ludzi. Oprócz niego jest jeszcze chociażby Paul, Taylor, Chris czy Hektor... do czego zmierzasz?

- O tak, Taylor też jest niezły i mało gada. To jego wielki plus, ale nie największy - Julia przytaknęła wyjątkowo energicznie, szczerząc się przy tym bezczelnie - Do niczego, widziałam jak się na niego lampisz to spytałam. Z ciekawości czy jest w tym coś więcej niż samo posuwanie. Wiesz Kurdupelku, takie wślepianie się w niego to kiepski pomysł.

- Szczerze doceniam troskę i darmową poradę, za które serdecznie dziękuję. - Igła uśmiechnęła się uprzejmie, będąc wdzięczna losowi za panującą na dachu ciemność. Nad głosem i mimiką potrafiła panować, jednak w lepszym świetle czerwonych wykwitów na policzkach ukryć by nie mogła. Poruszanie kwestii osobistych z kimś kogo widziała pierwszy raz na oczy budziło w niej zażenowanie, poza tym nigdy nie potrafiła o tym rozmawiać - Pozwolę sobie pozostawić zbędną empirię w sferze spraw prywatnych… i jako poważnego oraz kulturalnego przedsiębiorcę, poproszę cię o ich uszanowanie.

- Powiedzenie “spierdalaj” zajmuje mniej czasu - blondynka parsknęła z niedowierzaniem wytapetowanym na twarzy - Polecam, sprawdzone. I oddechu się nie marnuje tyle, a wiadomo z miejsca o co biega. To też darmowa porada.

-Unikam podobnych przejawów braku szacunku dla drugiej strony dyskusji, bez względu na poruszane tematy. - westchnęła ciężko.

- Mam jeszcze jedną radę - blondynka ściszyła głos i pochyliła się nad rudzielcem - Shultz wydał swojemu przydupasowi od brudnej roboty, White Hand’owi polecenie żeby mu sprowadził czarne, terenowe BMW. Takie zadbane, normalnie jak z przedwojennej taśmy produkcyjnej. Płaci papierami na dwieście litrów paliwa osobie która dostarczy mu furę. Ploty już poszły po mieście, niech Guido uważa na swoją zabaweczkę.

Alice słuchała uważnie, starając się oddychać spokojnie i za bardzo nie mrugać. Gdyby ktoś ukradł wymuskane i wychuchane auto sprzed Kręgielni zrobiłoby się… bardzo nieciekawie. Już amputacja nogi zabolałaby ciemnookiego gangera mniej niż utrata ukochanego samochodu.
- To potwierdzona informacja? - musiała spytać - Czemu sama mu tego nie powiesz?

- Kurdupelku…. bujam się po rewirze Starego. - Blue rozłożyła bezradnie ręce - Jakby doszło do niego że strzeliłam z ucha kazałby mnie zajebać bez możliwości odwołania się od decyzji. Wolę się znajdować w bezpiecznej odległości kiedy sprawa się rypnie, niż mieć jakiekolwiek sapy z jego siepaczami. Trzeba wierzyć w ludzi, no nie? Masz rację, o rodzinę trzeba dbać. Cokolwiek by się nie działo jest najważniejsza - znowu się skrzywiła i z ponurą miną gapiła się gdzieś przed siebie - Właśnie po to tu jestem. Szukam jednego parszywego skurwysyna. Wołają go Lexa, siedzi w prochach. Czy ćpa czy handluje, tego nie wiem. Słyszałam że jakiś czas temu bujał się po waszym rewirze.

Lekarka przygryzła wargę i stukając placami o ukryte pod kocem kolano milczała przez dłuższy moment.
-Lexa?- pokręciła przecząco głową - Przykro mi, nie słyszałam. Jestem jednak dość nowa, nie znam wszystkich w strefie. Jeżeli chcesz podpytam dyskretnie. Mogę tylko spytać co takiego zrobił, że przyjechałaś za nim aż z Vegas?

- Dasz jeszcze fajka? - poprosiła i dopiero z kiepem w gębie odpowiedziała na drugie pytanie - Sprzedał moją rodzinę przez co zginął ktoś bardzo dla mnie bliski, a interes poszedł się jebać. Wystarczy?

- Wystarczy. - ruda powiedziała poważnie, patrząc z uwagą na siedzącą tuż obok blondynkę. Mogła naginać fakty, mijać się z prawdą opuszczając co istotniejsze detale. Wyglądała jednak na szczerą i dziwnie poważną jak na dotąd zblazowaną pozę którą prezentowała - Skoro ma związek z narkotykami hm, miejscowy dystrybutor TT może mieć o nim informacje. Popytam, masz na to moje słowo.

-Będę kurewsko zobowiązana.

-Nie ma sprawy. - mruknęła - Jakby chodziło o którego z chłopaków też bym nie odpuściła.

- Dlatego przylazłam z tym do ciebie - uśmiech Julii wyglądał na szczery. Wykopała się spod koca i przeciągnęła z sykiem - Nie budź go jeszcze, poczekaj aż zrobię spierdolkę z waszej dzielnicy...a teraz zostawię cię samą. Tam na dole leży całkiem zdolny łysol. Szkoda żeby się tak marnował nieużywany. - wyszczerzyła się na koniec i chwilę później na schodach dało się słyszeć stukot obcasów.

Lekarka dopaliła bez pośpiechu papierosa, zastanawiając się ile w usłyszanych rewelacjach znajdowało się prawy, a ile stanowiły zgrabnie opakowane kłamstwa. Ryzykować milczenia nie zamierzała. Z solenną obietnicą wyłożenia z samego rana wszelkich spraw, nawarstwiających się złośliwie przez ostatnie kilkanaście godzin, wróciła do łózka. Rozebrała się i zajęła poprzednia pozycję pod wielką łapą. Guido poruszył się niespokojnie przez sen, mruknął coś wydychając mieszankę woni przetrawionego alkoholu, papierosów oraz całej masy używek pokrewnych. Alice uśmiechnęła się i zamknęła oczy, lecz sen długo nie przychodził.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 25-10-2015, 04:58   #75
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
Will zmęczony ostatnimi wydarzeniami postanowił wykorzystać wolny wieczór i odpocząć. Dlatego też po rozmowie z Chomikiem wziąć szybką kąpiel i rzucił się na łóżko. Tam odpalił odtwarzacz i słuchając muzyki powoli odpływał w krainę marzeń.

Jutro będzie musiał wreszcie podjąć decyzje w sprawie zaopatrzenia. Była to kluczowa sprawa, ważne więc aby porządnie wypocząć i choć trochę zresetować mózg. Poza tym każdemu należy się czasem chwila odpoczynku...
 
Carloss jest offline  
Stary 25-10-2015, 14:28   #76
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Detroit; dzielnica Runnerów; kręgielnia; Dzień 3 - rano.




Alice "Brzytewka" Savage i Julia "Blue" Faust



Poranek powinien się zacząć rozleniwionym samozadowoleniem w połączeniu z tępym pulsowaniem w skroniach po całonocnej imprezie i bólem w mięśniach po wieczornej bieganinie. Czegoś takiego pewnie oczekiwali wszyscy lub zdecydowana większość uczestników obu imprez. Zaczęło się jednak kompletnie inaczej.

- Kuurwwwaaaaa! Gdzie moja bryka?! - nagły głos szefa rozdarł całe zaplecze piętra kręgielni. W głosie słychac było szał wściekłości który momentalnie rozbudził wszystkich zwiastując, że nadchodzący dzień zaczął się bardzo źle dla szefa gangu i jego ludzi.

Guido który wstał leniwie i bez pospiechu założył tylko spodnie pochodząc równie nieśpieszny krokiem na pierwszego, porannego fajka tego dnia teraz zerwał się pełen werwy i wściekłości jak tornado przelatując przez biuro.

- Wstawać! Wszyscy wstawać do chuja i szukać mojej bryki skurwysyny! - wydarł się w locie. Nieco zdezorientowany Latynos który najwyraźniej zdaniem szefa zbierał się zbyt wolno zaliczył kopniaka na zachętę jęcząc przy tym boleśnie. Viper która podskakiwała próbując wciągnąć te swoje skórzane, obcisłe spodnie co wcale nie było takie proste przez co w tej chwili również nie wyglądała zbyt lotnie ani zalotnie zaliczyła strzała w twarz co w połączeniu z zaskoczeniem spowodowało, że upadła z powrotem na ziemię a dokładnie na również zakładającego spodnie Paula. W efekcie trójka kochanków skotłowała się z powrotem na barłogu w którym dotąd spali.

Ale szef nie czekał, zrobił to wszystko właściwie w locie i już pędził rozwścieczony na dół. Nawet nie tracił czasu na ubieranie butów tylko zbiegł na dół w samych spodniach. Na dole zaś życie które dotąd po imprezie wracało podobnie wolnym tempem jak i piętro wyżej tylko w bardziej liczebniej skali również wygladało jak po nagłym zastrzyku adrenaliny w serce. W zdecydowanej większości jednak na pierwszy rzut oka przypominało równie wdzięczny chaos nagłego capstrzyku jak i na górze. Ludzie bardzo często półnadzy czy całkiem nadzy gorączkow przecierali oczy ze zdumienia. Niektórzy dali w palnik tak bardzo, że nawet wrzeszczący szef i poszturchiwania kolegów albo dopiero ich cuciły albo i nie. Niemniej jednak gangerowa zbieranina Runnerów, ich fanów, przyjaciół i przygodnych gości jacy przybyli wczoraj celowo lub przypadkiem do kręgielni by świętować z nimi zwycięstwo stopniowo budziła się do życia. Zaś najświeższy, poranny news zaserwowany ustami rozwścieczonego szefa momentalnie rozszedł się po tym dopiero co rozbudzonym tłumie jak kregi po wodzie po wrzuceniu kamienia. I drugą reakcją po pierwszym zaskoczeniu było naprzemienne niedowierzanie i strach.

Szef wraz ze swoim zastępcą w tym czasie wybiegł na ulicę przed główne wejście kręgielni. Tam zaś mniej więcej sprawa wygladała jak wczoraj gdy przyjechali. Samochody stały jak popadnie ale chodnik i ulice w okolicy kręgielni przyozdobione były butelkami i puszkami z róznoraka zawartościa ale najczęsciej zdecydowanie bardziej pustymi niż pełnymi, wypalonymi do końca lub nie róznorakimi petami które już były skwapliwie zbierane przez jakiś bardziej przedsiębiorczych miejskich sępów, tu i tam ściany czy chodniki były dodatkowo przyozdobione plamami i rozbryzgami rzygowin i moczu i tylko te miejsce przed samiuśkim wejsciem frontowym gdzie wczoraj stał czarny suv było dziwnie puste.

- Martin! Do mnie! - wydarł się Guido gdy wyraźnie nerwowy spojrzeniem omiótł całą widoczną ulicę i nigdzie nie było widać czarnej bemwicy. Z tłumu powstałych Runnerów z niepewną miną wyszedł jakiś mężczyzna w rozchłestanej koszulce, klamka za paskiem i na to narzuconej kurtce z barwami Runnerów. - Byłeś szefem zmiany wczoraj. - rzekł cedząc słowa dowódca nie patrząc na rozmówcię tylko podchodząc sprężystym krokiem do niego. Tamten próbował coś powiedzieć ale widocznie słowa uwięzły mu w gardle. Szef jednak nie uderzył go ani nie zglanował. Wyjął zza paska jego pistolet i cofnął się o krok.

- Głupi gnoju mogli rozjebac nas wszystkich jesli tak pilnowałeś bazy. - nie wrzeszczał juz w tej chwili ale zimna furia w głosie mroziła wokół wszystkich. Nikt nie śmiał się ruszyc czy odezwać. Za szefem stał jego zastępca wyzywająco patrząc po kolei na swoich podwładnych. W tym czasie szef odbezpieczył pistolet Martin'a i wycelował w jego twarz.

- Nie po to zrobiłem cię szefem ochrony bazy byś się pierdolił po kątach z dziwkami. Więc... Za niedopełnienie obowiązków na służbie i wydanie obozu na atak wroga... Kara śmierci. - drobny ruch palca na cynglu, huk i odrzut broni i głowa dowódcy warty rozbryzgła się rozchlapując stojących za nim gangerów krwawą mgiełką białawych kości, czerwonych rozbryzgów krwi i szarawej galarety mózgu zaś bezwładne ciało upadło na zabrudzony chodnik.

- Kyle! - warknął Guido wciąż z uniesionym ramieniem zbrojnym w śmiecionośna stal. Z tłumy z niepewnym wyrazem twarzy wyszła jakaś dziewczyna. - Byłaś jego zastępcą na zmianie. - warknął szef nie zmieniajac tonu głosu ani o jotę a ta oblizując nerwowo wargi pokiwała głową najwyraźniej nie wierząc własnemu głosowi. Wówczas ramię szefa przesunęło się pewnym i płynnym ruchem w jej stronę i czarny tunel lufy hipnotyzował ją a ona sama zbladła będąc bliską paniki. Przez tłum przeszedł szmer niepokoju gdy ludzie gorączkowo zastanawiali się jak daleko posunie się szef w swojej furii. Wszyscy wiedzieli co znaczy dla niego jego bryka która nie była jakąś tam bryką do jazdy tylko ulubioną zabawką i powodem do dumy i zazdrości innych, oznaką statusu no i rzadkim rarytasem.

- Odtąd jesteś szefem zmiany. Mam nadzieję, że będziesz bardziej pojętna od Martina i kumasz co oznacza, że masz kurwa zmianę. Nie spierdol tego bo skończysz jak Martin. - rzekł wciąż z tłumioną furią szef całej bandy opuszczając w końcu ramię z wycelowaną w jej stronę broń. od ręki zmieniając personel na stanowiskach. - A wy... - rzekł patrząc wodząc przez chwilę po zebranych i już całkiem przytomnych Runnerach skrząc iskrami złosci w oczach i niewielu było w stanie wytrzymac to spojrzenie. - Zapierdalać znaleźć moją furę! - wydarł się nagle aż nieco pochylił sie i tupnął nogą z wściekłości którą znów wylał z siebie. Tłum w pierwszej chwili drgnął przestraszony tym wybuchem ale zaraz ludzie rozpierzchli się wewnątrz i na zewnątrz kregielni to od ręki szukając wzdłuż ulicy, to wsiadając do swoich samochodów to wracając do budynku by się pozbierać do reszty. Sam szef wciąż wścekły wrócił z powrotem do kręgielni pozostawiajac po sobie bezwładne ciało zastrzelonego szefa zmiany na chodniku przed wejściem i stado zdezorientowanych ale na pewno zdeterminowanych gangerów. Sam zas szedł do środka i wyglądał na kogos kto juz układa pod czachą niezbędne na tą nową okoliczność posunięcia. Wraz z nim podążał jego sztab a jednocześnie większość wczorajszego zespołu na meczu.




Cheb; płd. bagna; farma Fergusona; Dzień 3 - rano.




Łowcy Robotów



Zmiana DuClare i Wood'a upłynęła spokojnie. Tak samo jak następna obu łowców maszyn. Światło wciąż do nich mrugało w nieregularnych odstępach, deszcz wciąż padał dodajac kolejne fale wilgoci, David'a już nieco trawiła gorączka choć jeszcze w dość łagodnym stadium a z bagna wciąż dochodziły jakieś chlupoty, skrzeki, jęki i nocne nawoływania od form życia zdecydowanie im obcych. Ale jednak zmiana również nie zaowocowała niczym szczególnym. Obudzili po jakimś czasie pierwszą parę i znów snajper i traperka objęli swoja wartę. Noc już była dość stara choć do świtu wciąż było całkiem sporo gdy światło przestało świecić. Poza tym niewiele się wydarzyło co by się różniło od poprzedniej zmiany może poza tym, że równieć Kanadyjka zauwazyła u siebie podgorączkowy stan. Znów zmienili się już chyba na ostatnią wartę tej nocy z pozostałą dwójką a sami udali się na spoczynek. Ci zaś wytrwali na swoim posterunku przy oknie do rana witając ich po przebudzeniu wieściami o właściwie niezmienionej sytuacji poza tym, że deszcz przemutował w jakąś rzadką mrzawkę której prawie się nie czuło a jednak moczyła wszystko dookoła jakby bagna po deszczu same w sobie nie były wystarczająco mokre.

Wraz ze słońcem i światłem dnia przyszła poranna mgła. Zaczęła się podnosić już pod koniec nocy a na styku nocy i dnia wystąpiła w pełnej krasie. Mimo to widzieli ze swojego punktu obserwacyjnego zarys budynku stodoły i innych. Im wyżej tym mgła była rzadsza i gdyby ktos stał na dachach pewnie byłoby widać jego sylwetkę choć bez detali. Ale im niżej tym sprawa wyglądała mętniej. Budził się jednak kolejny dzień. Czas było zwyczjowo łyknąć swoje blety, zastanowic się nad domagającym się uwagi i napełnienia żołądkiem i zdecydowanie rozejrzeć się nad jakimś źródłem czystej wody bo przez dzień i noc osuszyli cały jej zapas jaki ze sobą zabrali. David i Nico dodatkowo mieli zroszone potem i nieco rozgoraczkowane czoło ale na razie albo ich organizmy radziły sobie albo działała ta penicylina od Lynx'a. Jak długo i czy pomoże zwalczyć te początkowe stadium choroby to jeszcze nie było wiadomo. Ale było wiadomo, że pozostanie na bagnach bez czystej wody na pewno nie będzie sprzyjać zdrowieniu. Zaś pozostała dwójka również na razie czuła sie jak na takie przygody całkiem przyzwoicie, zwłaszca, że Gordon znów mógł swobodnie poruszac ramieniem ale czy ich też ta gorączka nie dopadnie nie było pewności. Lynx zaś był świadom, że dobrze by było zmienić opatrunki na ranach ale zapasy jakie miał już się kończyły. Choć mógł poczekać jeszcze z parę godzin bo jeszcze margines bezpieczeństwa był skoro wczoraj zadbał o to jak trzeba. Ale jednak jeśli nie zmieni się tych opatrunków to mogło byc niewesoło.

Tymczasem główny podejrzany budynek o współpracę z bestią stał moczony mżawka tak samo jak wczoraj deszczem. Stał cichy, ciemny i nieruchomy. Wczoraj podczas wart w zielonkawym świetle protezy snajper naooglądał się go do woli. Wiedział więc, że od ich strony są wielkie wrota ale są zamknięte. Prawie. Była szczelina pomiędzy wrotami przez którą chyba dałoby się przejść a przynajmniej póścić zurawia do środka. No i z drugiej strony budynku powinny byc chyba podobne, bliźniacze drzwi. Czy były otwarte, zamknięte czy w ogóle ich nie było to jednak nikt z nich nie wiedział.

Nico zaś stwierdziła, że te bagna są dość podobne do tych co znała u siebie. Była więc szansa, że i rosliny i ziwerzęta przynajmniej w ogólnym zarysie powinny być podobne. Właściwie poza tym widłakiem to raczej było to podobne. Była więc szansa na znalezienie grzybów, jagód i korzeni roslinnych które powinny zawierać w sobie wilgoć na tyle by poratować ich rozpaczliwą sytuację gospodarki wodnej. Tyle, że trzeba by ich poszukać i uzbierać i największe szanse na to były w tym zdziczałym sadzie gdzie napadł ich ten widłak. No i nie była w stanie przewidzieć ile udałoby jej się tego uzbierać. Ale mogło choć spowolnić widmo osłabienia z odwodnienia choć pewnie zajęłoby to trochę czasu zwłaszcza jakby każdy uzbierał dla siebie swoją dolę. To jednak opóźniłoby wznowienie poszukiwań tego robota. Mogła też znów coś upolować albo nawet zastawić sidła. Było ich z czego zrobić. Ale to znów zżerało czas a w sidłach może nie marnowała amunicji i własnych zasobów ale jednak pewnie pod wieczór czy następnego ranka byłoby sens sprawdzać czy i co się w nie złapało.

Gordon i David mieli inne powody do rozmyślań. Ten robot przeszedł całkiem spory kawałek wczoraj. Po raczej trudnym nie tylko dla niego terenie. Sam był nie tak znowu duży a więc i silnik i zapasy paliwa czy energii też nie mógł miec zbyt dużych. Zwłaszcza, że na takim terenie powinno się to zużywać prędzej niż na równej drodze. No i nie wiedzieli skąd ten automat przylazł ani z jak daleka. Jeśli to był Łowca czy Pająk to za dużego zasięgu tego typu maszyny nie miały. Przynajmniej te najczęsciej spotykane modele. Więc takiemu robotowi za dużo energii nie powinno już chyba zostać. Chyba, że miałby jakieś źródło zasilania którym mogła być albo jakas inna maszyna albo jakas instalacja. Jak nie to raczej powinien wejść w tryb czuwania czyli odpowiednik letargu czy snu u ludzi i zwierząt. Choć nawet wówczas jesliby wykrył ludzi w poblizu pewnie by jednak wrócił do akcji. Tylko bez konkretnego typu maszyny ciężko było powiedzieć do jakiej. Na razie jednak nie mieli nic do pokazania w mieście na dowód by przekonać niedowiarków. A szeryf nie sprawiał wrażenia zainteresowanego jakimiś opowieściami. Nie na tyle by ich wynająć i sypnąć jakimś gamblem a przecież wyruszyli by zdobyc dowód na tą obecność robotów w pobliżu.




Pustkowia; droga z Cheb; karawana Szczoty; Dzień 3 - rano.




Szuter i siostry Winchester



Nocna "walka o konia" skończyła się. Zwierzę udało się uratować choć było poważnie ranne. Miało poważne rany u nasady szyi gdzie mu się uwiesił jeden z psów próbując przegryźć szyję. Ale wczepił się pechowo dla niego zbyt nisko, gdzie syja jest jeszcze całkiem gruba więc nie naruszyło to żadnych, zywotnych organów zwierzęcia. Kolejne rany i to pważne miał u nasady karku gdy jednemu z napastnikw udało się z impetu wskoczyć na niego i powalić przy okazji cały czas wgryzajac i wyszarpując mięso z tego miejsca. Kolejną miał pod spodem blisko brzucha odsłaniało aż mostek i żebra zwierzęcia. Te dwie rany były nawet dla laika bardzo powazne i krwawiły mocno. John i Sedna w pierwszej chwili uspokoili zwierzaka by potem próbować pospołu zatamować jego krwawienie właśnie tak jak spodziewał się Szuter. On sam z dwoma pomocnikami rozstawił się wokół a wraz nimi rozbłysł krąg światła dawany przez lampy i latarki.

Po pierwszej pomocy udzielonej zwierzeciu cała kawalkada wróciła do obozowiska. W pierwszej chwili dało się zauwazyć powszechną ulgę gdy okazało się, ze wrócili w komplecie i to z koniem. Potem jednak samo zwierzę przykuło chyba więcej uwagi niż ci co po nie poszli. Okazało się nagle, że młoda Indianka jest nagle w centrum uwagi i poważania gdy okazało się, że zna się na takich sprawach. John zgodnie z obietnicą przekazał zapasy swojej apteczki do podziału dla uczestników wyprawy. Był doścmarkotny z tego powodu no i zaniepokojony losem swojego zwierzęcia. W tej chwili los jego był nadal niepewny. Sama apteczka prezentowała się dość mizernie bo sporo jej zapasów poszło na ratowanie zwierzaka. Zostało parę rolek dziwnie pachnącego ziołami bandaża, jakas buteleczka ze spirytusem i dwa listki różnych tabletek z których jedną był jakiś paracetamol a drugi coś na przeziębienie. Jak się mieli tym podzielić na czwórkę to niezbyt wiele zostawało na głowę. Szczota wbrew oczekiwaniem Szutera zrewanżował się wlepiając mu kolejną wartę. Miało to jednak tą dobrą stronę, że i tak po takich atrakcjach ciężko było komukolwiek zasnąć a gdy już sen zaczął morzyć to akurat zbliżał się koniec jego warty.

Rano się okazało, że koń ma jednak końskie zdrowie i wciąż żyje. Nadawał się nawet do podróży ale pod warunkiem, że będzie szedł luzem bez jeźdća i obciążenia. Szczota więc szybko zdecydował, że jeden z jeźdźców odda swojego konia by uzupełnić braki w wozie i wyprawa nie traciła tempa. Sam kowboj z północy na którego padło nie był tym zbytnio uradowany ale przy nieustepliwym zdaniu szefa niewiele mógł zrobić. Odtąd podróżówał na pace wozu jako spieszona eskorta.

Rankiem też jednak okazało się, że dobrą stroną zaciągu na służbę u Szczoty było darmowe żarcie. Znów po obozowisku rozeszły się smakowite zapachy gotowanego jedzenia i wszysycy niedługo potem stanęli w kolejce po ciepłą owsiankę jako danie główne uzupełnione znowu rybą z fasolą i jakims kompotem do popicia. Zestaw może mało finezyjny ale dający się przechowywac dłużej, na wozie niezbyt niewygodny do transportu no a gotowy na półmisku czy menażce całkiem sycący. Przy śniadaniu też nastąpiła zmiana w relacjach w porównaniu do ostatniego posiłku wczoraj. Szuter który dał sie poznać jako nie tracący głowy i sprawny strzelec zyskał uznanie w oczach reszty grupy. Co prawda nadal mało kto do niego zagadywał ale rezerwa widoczna wczoraj już zdecydowanie się zmniejszyła. Dziś ktoś już mu kiwnął głową na dzień dobry czy uchylił kapelusza gdy go spotkał. Rezerwa jaką roztaczał wokół siebie sztrzelec powstrzymywała ich pewnie przed większą interakcją. Sedna też miała podobna przemianę ale jako trochę bardziej mniej obca od strzelca no i krzątająca się wokół poranionego w nocy zwierzecia miała w naturalny sposób więcej okazji do rozmów.

W drogę jednak ruszyli zgodnie z planem ku wyraźnemu zadowoleniu szefa wyprawy. Obliczał, że wczoraj zrobili ładny kawałek i jak tak pociągnął dziś i jutro to jutro na wieczór mieli szansę być na miejscu. Kierowali się starą, asfaltową drogą opuszczając zapsiona osadę. Równiez tu widać było ten dziwny pomaranczowy pył. On też czasem był tematem rozmów i dociekań miejscowych dla których tonajwyraźniej był ewenement czy anomalia pogodowa. Pył już był znacznie mniej widoczny niż wczoraj ale jednak nie dało się go nie zauważyć. Ale nocny opad deszczu i obecnej mżawce zrobił jednak swoje. Jechali na przemian przez jakieś łąki i lasy, gdzieniegdzie błyskała plama wody wśród roślinności. Obszar był zdecydowanie bardziej bogaty w wodę wszelaką w porównaniu do wypalonych pustkowi Hegemonii i Teksasu.

Sielankową podróż przerwał powrót dwóch konnych zwiadowców którzy jechali w pewnej odległości przed czołem kolumny. Wracali może nie galopem ale całkiem przywoitym kłusem znamionując waśność wieści i juz z daleka elektryzując tym obsadę karawany. Wieści mieli dość krótkie. Słyszeli strzały na drodze przed sobą. Postanowili zaczaić się i sprawdzić o co biega. Okazało się, że wyglądało na to, że dwie bandy motocyklistów wzięły się za łby. Około tuzina z kazdej strony. Ale już skończyli i pojechali. Szczota zastanawiał się chwilę a potem drugą ale w końcu stwierdził, że skoro pojechali i jest po wszystkim to można spróbować przejechać. Ale wszyscy mają byc w pogotowiu na wypadek gdyby którymś odbiło wrócić. No i pojechali.

Niecały kwadrans czy dwa później faktycznie natkneli się na pobojowisko. Trup z rozgniecioną czaszką tu, tam z rozprutymi bebechami tam, czy z przestrzeloną klatą jeszcze gdzie indziej. Były też roztrzelane i wciąż płonące motory których dym widzieli już zza zakrętu. Ciała i sprzęt wygladały na ogołocone przynajmniej z co ważniejszych fantów jak broń czy amunicja. Za to wciąż mieli buty i swoje gangerskie kurtki w których była szansa coś znaleźć. Przynajmniej tak mówiły spojrzenia karawaniarzy, że liczą na to. Inny był tylko jeden motocykl. Poza tym, że leżał w jakiejś trawie wyglądał na cały. Czyli nawet przez lornetkę nie wyglądał na postrzelany a gołym okiem na spalony. Za to błyszczał chromowana stalą mechanizmów silnikowych kontrastująca z czernią dominujacą na pozostałych elemantach. Ten błysk i kontrast kusił jeszcze bardziej. Ale zniechęcajaca była odległość. Motocykl leżał chyba z kilkaset metrów czy nawet kilometr od drogi po której jechali. Do tego z trawy błyszczała stojąca woda która obiecywała błotnistą przeprawę i nie wiadomo co jeszcze. Maszyna wyglądała na całą ale czy była sprawna tego nie było wiadomo. Równie dobrze mogła mieć suchy bak choćby. Ale wyglądała całkiem przyjemnie i za darmola. Szczota patrzył na nią chciwie tak samo jak większość jego wyprawy. Ale krzywił się bo zgarnianie tego motocykla zajęłoby mu czas a więc opóźniało jego główny cel wyprawy. Ogarnąć pobojowisko można było dość sprawnie i szybko ale pójść po tą maszynę jakby jeszcze jakies kłopoty miały z nią być to już z czasem mogło być różnie.




Wyspa; Schron; poziom mieszkalny; Dzień 3 - rano.




Will z Vegas




Poranek powitał cwaniaka z Vegas z niezmienioną od wczoraj sytuacją. Ubierając się mógł sobie odpalić muzę która na rządanie mieszkańca Schronu płynęła z głosników niczym w jakimś nocnym klubie w mieście gdzie się wychował. Rzadki luksus na przestrzeni tych paru tysięcy kilometrów jakie dzieliły te dwa miejsca. Słyszał też goniące się dzieciaki za drzwiami które z lubością zdawały się czasem łamaż zakazy dorosłych na przykład by nie wchodzić do sektorów zamieszkałych przez nosicieli wirusa. Obecnie właśnie przebiegły przez korytarz wrzeszcząc i smiejąc się radośnie w czym przodowały dwie dziewczynki bo Tom był jak zwykle milczący nawet jak biegał.

Potem nastąpił standardowy rytuał gdy wszyscy co musieli udali się go gabinetu Barney'a na zastrzyk. Will miał wrażenie, że naukowiec ogląda go i bada wyjątkow długo zapisując jak zwykle wyniki w karcie pacjenta którą założył każdemu z nich. Chłopak z Miasta Neonów nie był pewny czy ma to coś wspólnego z suchością w ustach jaką odczuwał od momentu przebudzenia. Barney swoim zwyczajem niewiele mówił za to uwaznie patrzył i słuchał. Spytał jak się dziś czuje jak zawsze rano i że Will ma stan podgorączkowy ale 36.9*C to nic specjalnego. Zazwyczaj.

Potem spotkali się ponownie prawie w komplecie poza Kelly która miała dyżur przy radio. Na śniadaniu nastroje wywołane ucieczką Aarona, Babą który ruszył w pogoń i jak się okazało jeszcze nie wrócił ani nie odzywał się przez radio, szczepionką którą mieli nadzieję, że Barney po raz kolejny wygra wyścig z wirusem i zadziała jak trzeba i kończącymi się zapasami były więc niespecjalne. Vince był dodatkowo markotny bowiem Barney swego czasu przyobiecał mu "coś zrobić" z oczami bo po pechowym wypaleniu promieniami oczu był prawie slepy. Był pechowcem bo u innych potraktowanych podobnie slepota okazała się chwilowa a jemu chyba zostanie na stałe. Chyba, że Barney by coś wymyślił. A nie mógł bo całe dnie spędzał na walce z wirusem. Sam naukowiec też szczęśliwy z tego zadania nie był bo jak często powtarzał był cyberchirurgiem a nie wirusologiem. Nie pomagało też widok śniadania który był wyraźnie mniejszy od codziennych porcji do jakich już przywykli. Pytany Chomik wzruszał tylko ramionami mówiąc, że to zasługa Barney'a i ma wszystko wyjasnić na naradzie.

Po skończonym sniadaniu zaczęła się codzienna odprawa którą prowadził jak zwykle Barney rozdzielajac kazdemu zadania. Dzieci zaś zajęły się zbieraniem naczyń a potem ich myciem bo sprawa i tak ich nie dotyczyła a dzięki temu dorośli nie musieli tracić na to czasu.

- Panowie i panie nie ma się co oszukiwać. Sytuacja jest poważna. Jak nic się nie zmieni zrobi się zła. A sama się nie zmieni. - zaczał mówić hibernatus powaznym tonem od razu zaczynajac przechodząc do rzeczy. - Mamy broń na nasze potrzeby az nadto. Spokojnie możemy w nia wyekwipować siebie i to z zapasem. Ale amunicji do niej starczy nam na dość krótkie starcie. - zaczął od tego co zazwyczaj interesowało wszystkich.

- Mamy transporter opancerzony ale paliwa tyle, że przy jego spalaniu właściwie bez potrzeby nie ma co go ruszać. Takiej potrzeby w tej chwili nie widzę. - dodał o przedmiocie ich dumy i statusu jaki stał zaparkowany ileśtam metrów i poziomów nad nimi przy opuszczonym budynku Centrum.

- Udało nam się przywrócić zasilanie i naprawić pompy więc wody i to nawet ciepłej mamy do oporu. Ale nie mamy prowiantu. Szczerze mówiąc to bez uzupełnienia za tydzień będziemy musieli się podszkolić w jedzeniu betonu jeśli nadal chcielibyśmy tu zostać. - pozwolił sobie na cierpką uwagę w tek krytycznej dla nich kwestii.

- Z relacji Will'a wynika, że u naszych sąsiadów i na Wyspie i w Cheb sytuacja wygląda podobnie. Więc nie ma co liczyć na realną pomoc z ich strony. Trzeba się udać poza te miejsca. Zwłaszcza jeśli mamy się spodziewać powrotu tych baranów w skórach. Nawet jak brama ich znów zatrzyma to może sami będziemy musieli się poddać z głodu. Więc nie ma moi drodzy na co czekać, trzeba się ruszyć i ich wyprzedzić. Mamy nadmiar broni, trochę sprawnej elektroniki, medykamentów i przedwojennych zabawek które powinny zachęcać do wymiany. Ale stagnacja jest dla nas zabójcza. - lider Schroniarzy zakończył przedstawiać sytuację ogólną w jakiej wszyscy się znajdowali. Mniej więcejzdawali sobie z tego sprawę powszechnie ale jednak tak postawione prosto i wyraźnie zestawienie zdecydowanie przybiło większość słuchaczy.

- Chomik, weź sprokuruj ile dasz radę z czego dasz radę by starczyło na dłużej. Póki nie uzupelnimy zapasów rację będą obcięte o połowę. - zaczął od najwazniejszego czym od razu wywołał pomruk niezadowolenia wśród zebranych. W takiej jednak sytuacji Schroniarze patrzyli to na niego to na siebie nawzajem ale nikt nie protestował.

- Vince, będziesz dyżurował przy radio. - przeszedł do kolejnego punktu programu dnia patrząc na niedowidzącego myśliwego. Akurat w obsłudze radia jego przypadłość niezbyt mu przeszkadzała.

- Pies, Edrik i Nu. Udacie się do tej części po drugiej stronie "Łącznika" i spróbujcie wybadać czy te cholerstwo wciąż tam jest. Jak jest to może da się to upolować i jest zjadliwe. Jak nie jest to się tam przestanie szwendać po kątach. Weźcie psa albo oba. - zwróćił się do typowo bojowego zespołu Schroniarzy. A przynajmniej Wściekły Pies i sir Edrik przedstawiali znaczny potencjał bojowy co obaj udowodnili podczas poprzednich podziemnych wypraw i na jesieni i w zimie. Tak naprawdę jednak nie nikt nie miał pojęcia co tam po drugiej części Korytarza Szaleństwa jak zwycajowo nazywali Łącznik którego Łącznikiem chyba tylko Barney nazywał choć i tak każdy wiedział o co chodzi.

- Juan, Maria, Marla i Cindy. Zajmijcie się doprowadzeniem do porządku Agrolab'a. Wiem, że to sprawa na parę tygodni co najmniej ale samo się nie zrobi. - taki przydział ludzi do tego zadania oznaczał priorytet dla tego celu. W ten sposób zostawały zaniechane wszelkie prace w innej częściach podziemnej budowli na rzecz naprawienia eksperymentalnego labolatorium które jak Juan twierdził powinno być w stanie produkować pod ziemią żywność choć trochę. Choć na dniach nie poprawiało to ich sytuacji była szansa, że jesli obecnie jakoś przetrwają nadchodzące dni i tygodnie to może jakoś uda się dokulać do czasów wytwarzania czegoś zjadliwego na własnym podwórku.

- Will weźmiesz Kelly i Henry'ego i co potrzeba na wymianę pójdziecie po ten wóz co Baba go przytargał w zimię i pojedziecie na zakupy prowiantu. Sugeruje wypytać Chebańczyków gdzie w okolicy najlepiej uderzyć o takie zapasy. Chyba wiedzą co nieco o jakichś sąsiadach w innych wioskach. Może uda sie wam też nająć tam kogoś do pomocy. U nas już wszyscy mają co robić. Dam wam zapas serum na drogę. Chyba udało mi się opracować stabilizator. Macie już go w sobie. Ale powrót tutaj w czasie dłuższym niż 48 h to zwykły hazard. - Barney zostawił na koniec zadanie wymagające najwięcej pomysłowości i odpowiedzialności. W końcu potrzebowali prowiantu natychmiast. Sąsiednie wioski zaś chyba powinny być na tyle blisko by dojechać i wrócić w ciągu jednego dnia. A jak nie była jeszcze nadzieja, że stabilizator naukowca zadziała i zyskają jeszcze dobę na powrót. Z wszystkich Schroniarzy i to o militarnym przeszkoleniu zostawała tylko para najemników a złotousty Will najlepiej z nich wszystkich nadawał się na niegocjatora i handlarza. W Cheb zaś mogli i o drogę spytać i faktycznie skusić kogoś do współpracy czy w roli przewodnika czy dodatkowej eskorty. Gamble z bunkra cieszyły się na ogół niezłym wzięciem. Zwłaszcza jeśli jak ostatnimi czasy tym razem Schroniarze nie chcieli w zamian żywności czy amunicji.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 27-10-2015, 07:25   #77
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
pisane we współpracy z Zombiałke i MG

Poranek zaczął się od rozróby, strzelania, trupów i niemiłej niespodzianki. Blue po części żałowała, że nie podpierdoliła czarnej bejcy póki miała okazję i nie rozbijała się teraz po swoim rewirze z talonami na dwieście litrów benzyny. Zapoznane poprzedniego wieczora towarzystwo latało za głównodowodzącym tym całym burdelem jak banda szczeniaków, uciekając na bezpieczną odległość ilekroć padł na nich wściekły wzrok i o wiele boleśniejsze ciosy. Nikt z nich nie zginął, ją też zostawiono w spokoju. Na jak długo wolała nie przekonywać się na własnej skórze, ale wycofanie się cichaczem wydałoby się podejrzane a w zestawieniu z wystrzelanymi w nocy na dachu informacjami ktoś mógł dojść do wniosku, że obca laska maczała w kradzieży swoje zdolne palce. Z całej bandy tylko nawiedzona przez ducha poprzednich Świąt lekarka była najbardziej spokojna i statyczna. Siedząc na zajmowanej poprzedniej nocy przez łysego i blondynkę sofie, powoli i metodycznie doprowadzała się do porządku, obserwując pozostałych w milczeniu i pozornym spokoju. Można było się nabrać, gdyby nie drżące dłonie i chorobliwa bladość, upodabniająca się do trupa. W pewnym momencie ich spojrzenia się spotkały a w jej oczach panna Faust dostrzegła coś, czego nie potrafiła nazwać. Omijając centralną część pokoju podeszła do niej i zagadała. Było jej żal oderwanej od realiów i standardów detroickiej hołoty gówniary, wyglądającej w tym momencie tak nie na miejscu, jak to tylko możliwe.
- A to się porobiło - z wybitnie niezadowoloną miną założyła ręce na piersi i oparła się plecami o ścianę - Dawaj schodzimy z widoku, łapiemy coś do żarcia i idziemy się alkoholizować do ostatniego rzędu. Normalnie jak na tym filmie... jak on miał? Ten o pobudce na nieświadomce i brakującym aucie.

Od ponownej pobudki w wybitnie nerwowej atmosferze i przy akompaniamencie krzyków, przekleństw oraz siania terroru Alice czuła się rozbita, przerażona i poniekąd winna paskudnej niespodzianki, zafundowanej okolicy z samego rana przez anonimowego złodzieja. Przecież wiedziała o szykowanej kradzieży, dostała informacje - winna je przekazać komuś kompetentnemu, lecz zamiast tego zmilczała, obiecując podjąć temat dopiero, gdy informator znajdzie się daleko poza podejrzeniami. Dotrzymała danego słowa, ale nie poprawiało to jej samopoczucia. Sytuacja nie była w żaden sposób zabawna, mimo to wystarczyło parę wypowiedzianych żartobliwym tonem zdań, by przed oczami ujrzała oglądaną dawno temu komedię. Trafne skojarzenie, nie ma co. Zamaskowała parsknięcie nagłym atakiem kaszlu i na krótka chwilę się rozpogodziła
- “Stary gdzie moja bryka?” - szepnęła konspiracyjnie z całych sił starając się nie uśmiechać. Jeszcze tego by brakowało, aby miotający się po okolicy okradziony ganger dostrzegł podobną niestosowność zachowania. Szybko ponownie pobladła i zacisnęła usta w wąską kreskę, przypominając sobie jak bez mrugnięcia okiem wspomniany osobnik pozbawił życia szefa zmiany swojej ochrony.
- Oby i w tym wypadku wszystko dobrze się skończyło. - z kieszeni kurtki wyciągnęła dwa papierosy i jednego wręczyła blondynce.

- Nie pal tyle bo nie urośniesz…- Julia wysiliła się na kolejny dowcip, podpalając skręta i przysiadając się tuż obok medyczki. Rzucała się dzięki temu mniej w oczy i nie ryzykowała zarobienia strzała w pysk. Tego jeszcze kurwa brakowało.

- Na to już trochę za późno, nie sądzisz? - Alice westchnęła ze smutkiem i spoglądając na plecy szamoczącego się w amoku Guido dopowiedziała szeptem - Tak jak i na wiele innych rzeczy.

- Słuchaj Kurdupelku, nie miałam pojęcia że ktoś podpierdoli furę dzisiaj, dobra? Czy ja wyglądam na jebanego jasnowidza? Jakbym znała przyszłość podcierałabym się sztonami do końca długiego, szczęśliwie zaćpanego życia. - Blue obruszyła się wyraźnie i z całkowicie uzasadnionego powodu. Znowu pożałowała że nie jebnęła bryki kiedy miała okazję. Zachciało się jej dymania, to została wydymana. Pod każdym względem i kątem. A teraz jeszcze rzucano w nią bezpodstawnymi oskarżeniami. Tak się kończyło jak człowiek chciał być dobry, okolica nijak nie doceniała tych starań. - Będę się zwijać. W razie czego szukaj mnie w Grzeszniku. To klub w Downtown, przy 10tej alei. Łatwo poznać, wygląda z zewnątrz jak kościół a w środku jak burdel. Bo to burdel w dawnym kościele. Tylko nie zaczynaj mi tu nawijać o karze boskiej. Boga nie ma, inaczej już dawno wybiłby resztę tych, co ciągle szwendają się po ziemi w dupie mając wszystkie jego przykazania. Nie ma różnicy co jest teraz w środku… a jeśli nie widać różnicy to po co przepłacać? - dokończyła wzruszając ramionami.

Savage drgnęła i spojrzała zaskoczona na drugą kobietę. Zdawała sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach normy i obyczaje podupadły, ale żeby otwierać dom publiczny w dawnym miejscu modlitw trzeba było wykazać się wyjątkowym cynizmem, jednak ten problem nie leżał w jej gestii.
- Jeżeli Boga nie ma, to kto gasi światło w lodówce? - mruknęła, obracając w palcach niezapalonego papierosa.

- Pewnie jakiś jebany czarnuch. - Blondynka odpowiedziała bez zwłoki i z absolutną pewnością świadczącą o szczerej wierze w wypowiadane słowa - Te brudne skurwysyny wszystko kradną.

- Blue… kolor skóry nie jest wyznacznikiem wartości człowieka. Rasizm, jak każda forma nietoleranc...

- Nie jestem rasistką, wszystkich ludzi traktuję jakby byli biali. Masz i się nie uruchamiaj - Julia bez ceregieli wsadziła rudej do ust zapalonego fajka, nim ta na dobre się rozkręciła. Jak to się człowiek musiał poświęcać dla swojego dobra psychicznego - Szanuj oddech bo zadyszki dostaniesz.

Lekarka prychnęła po czym odchrząknęła wyraźnie zmieszana i zaciągnąwszy się porządnie, skupiła uwagę na własnych dłoniach. Kłopoty z autem zapewne powstrzymają Guido przed podjęciem konkretnych działań w związku z planowaną wyprawą, lecz popsują mu również humor do tego stopnia, że cała najbliższa mu okolica bardzo owe niezadowolenie odczuje. Marnowali czas, a nie mieli go w nadmiarze.
- Posłuchaj... - zaczęła gdzieś po trzeciej porcji nikotynowego dymu - Powiedz chłopakom prawdę.

- O nie nie nie nie i jeszcze raz ni chuja! - pokręciła przecząco głową - Nie mieszam się w to osobiście.

- Mieszanie jest wbrew kulturze picia? - Alice z trudem zamaskowała rosnącą irytację. Zgrzytnęła zębami i przydusiła dopalonego papierosa w stojącej na podłodze popielniczce.

- Właśnie. Widzisz? Jak chcesz to wiesz i potrafisz. I jeszcze w chuj niezdrowe. Widziałaś jak rozjebał tego leszcza z dołu. Trzy dziury użytkowe w zupełności mi do szczęścia wystarczą - warknęła teraz już wyraźnie zła. Jeszcze tego brakowało żeby wściekły pojeb zarżnął ją w obskurnej melinie wewnątrz obleśnego i badziewnego ponad wszelkie normy kurwidołka... bo miastem się tego nie dało nazwać.

- Porozmawiaj z Guido. Sama. Osobiście. - powtórzyła raz jeszcze, przyglądając się blondynce wyjątkowo uważnie i z powagą - Mleko już się rozlało, chcesz czy nie jesteś tutaj z nami. Widziała to masa osób. Zakwaterowałaś się w dzielnicy Schultz’a, prowadzisz interesy z jego przedstawicielami. Jeżeli teraz znikniesz bez słowa wydasz się niewiarygodna... z czystym sumieniem nie salwowałabyś się ucieczką. Podobne zachowanie automatycznie wciągnie cię na listę podejrzanych. Tak będzie lepiej wyglądać, niż jeżeli ja to zrobię… a zrobię na pewno i to w trybie dosyć pilnym. Masz ostatnią szansę mówić za siebie. Jako handlowiec potrafisz negocjować i szukasz tu kogoś.

- A jak ty kurwa myślisz co mi zrobi, jak nagle podbiję do niego i powiem że od wczoraj wiedziałam o tym że mu chcą zajebać tą wychuchaną, wydmuchaną furę nad którą się tak spuszcza?

Alice zamknęła oczy i oparła potylicę o miękką poduchę za sobą. Czemu zawsze wszystko musiało spadać na jej głowę, czym sobie na to zasłużyła? Zaczynała poważnie zastanawiać się nad przebranżowieniem i zmianą usług. Ostatnimi czasy zdecydowanie za dużo mieszała się w sprawy dalece wykraczające poza powszechnie przyjęte standardy usług medycznych.
- Spokojnie... nic ci nie zrobi. - westchnęła z rezygnacją i przygryzając wargę kontynuowała zmęczonym tonem - Czemu miałby to zrobić? Jesteś w mieście od niedawna, przyjechałaś z Vegas w hm, “interesach rodzinnych”, tak to nazwijmy. Skoro przebywasz często w domu publicznym mieszczącym się w dzielnicy Schultz’a, poniekąd masz okazję słyszeć różne ciekawe plotki. Ludzie zwykle rozluźniają się i tracą czujność w towarzystwie dużej ilości alkoholu, pięknych oraz chętnych kobiet, a także najróżniejszych środków odurzających. Usłyszałaś fragment rozmowy w której wymieniono nazwisko właściciela dzielnicy i fakt, że zlecił swojemu człowiekowi Hand’owi dostarczenie do swojego garażu czarnego BMW. Talony na dwieście litrów paliwa są porządną gratyfikacją, gwarantującą duże zainteresowanie wśród szeregowych członków tamtejszego półświatka. Jako ktoś spoza Detroit, kto na dobrą sprawę nie łapie wszystkich tutejszych niuansów, nie musiałaś kojarzyć kto jest jej właścicielem. Twoja rodzina na co dzień nie zajmuje się rynkiem motoryzacyjnym. Domyśliłaś się wszystkiego dopiero po fakcie. Teraz, rano. Przecież rozmawiałyśmy o tym w nocy... o Vegas, o tamtejszych imprezach, ciuchach i kasynach. O tym że w Det nie ma elektrowni, a szkoda. Takie tam, babskie plotki i opowieści z wielkiego świata. - otworzyła jedno oko i posłała rozmówczyni uspokajający uśmiech - Nie jesteś w żaden sposób powiązana ze sprawą, lecz masz na jej temat istotne informacje którymi chcesz się podzielić z racji na… cóż. Ten detal zostawiam do wolnej interpretacji. Wiesz... Taylor to zdolny i uroczy mężczyzna, a małomówność nie jest podobno największą z jego zalet.

- Taaa… dobrze się posuwa i na widok tej brodatej mordy człowiek nie ma się ochoty porzygać. I przypierdolić potrafi koncertowo - Julia wyszczerzyła się szerokim, szczerym wyszczerzem zawodowego niewiniątka - Tylko widzisz Kurdupelku... jest jeden problem. Twój Romeo normalnie jest nieźle narwany a teraz dostał regularnego wkurwa na najwyższym poziomie. Jestem spoza ekipy, podbiję do niego i zacznę bajerę to źle skończę. Nie po to wywaliłam u Cleo worek sztonów żeby wracać z imprezy z pizdą na pół twarzy… albo nie wrócić w ogóle, bo mu coś odjebie na wstępie i skręci mi kark. Ciebie nie rozwali, piegowatej mordeczki też ci nie rozkwasi, bo lipa i siara potem posuwać taką obitą laskę. Zresztą przy wyglądzie osieroconego szczeniaka którego ktoś właśnie wyciągnął ze studzienki odpływowej po burzy...no sorry. Nawet się ciebie nie chce bić, szkoda ręki. Zrób jeszcze te wielkie oczy i nawijaj jak w nocy na dachu, a będzie git. Liczę na ciebie, Kurdupelku - ze zbolała miną zabrała rudej niepodpalonego fajka i wstał z kanapy - Zostaję, tylko idę się odlać i ogarnąć. I pewnie tego kurwa pożałuję już zaraz .
Co miała sama ryzykować osobiście? Od tego miało się ludzi.

Savage odczekała aż blondynka zniknie w dalszej części kręgielni i dopiero wtedy podniosła się do pionu i podeszła do ciskającego gromy czarnowłosego gangera. Stał odwrócony plecami i właśnie wymieniał garść ostrych uwag z Taylorem i resztą bandy. Znała ten lodowaty, wibrujący od ledwo tłumionej furii głos. Podobny ton zawsze zwiastował pojawienie się kolejnych siwych włosów na rudej głowie.

- To musiał być ktoś spoza dzielni. Nikt kurwa tutaj nie zajumałby tej bryki. Chyba że samobójca… - nawijała Viper gdy za ladą przerobioną na bar rozkminiali co i jak się mogło stać. Teraz gdy pierwszy szok już minął zaczynało się główkowanie kto mógł to zrobić i gdzie szukać sprawcy.

- Gnój musiał nią odjechać i wyjechać czyli przejechać przez całą dzielnicę… - szef pokiwał głową zgadzając się ze słowami podwładnej i podniósł do góry palec i pomachał nim do rytmu tego co mówił. - Hektor i Paul, zaginajcie na rogatki i sprawdźcie kiedy kurwa moja bryka wyjechała, z kim i gdzie. - wskazał palcem na obu bliźniaków wciąż nim kiwając to na jednego to drugiego.

- No ale wiesz Guido jak był cwany to mógł ominąć nasze posterunki… - zaczął mówić białas ale Latynos mu przerwał.

- Pewnie, przejedziemy się jak któryś coś widział to się dowiemy. - zapewnił od razu widząc jak ogniki furii znów zaczynają płonąc w oczach szefa gdy Paul zaczął nawijać swoje uwagi.

- To trefna bryka. Dlatego nikt by jej nie zajebał. Chyba nawet w całym mieście. No chyba, że jest niewąsko pierdolnięty, czuje się jakby miał czołg za plerami albo zwinął na zamówienie spoza miasta. Tutaj nikt by nią nie jeździł nawet jakby zdobył to po co komu bryka nie do jeżdżenia? - Taylor podsumował swój punkt widzenia na sprawę. Jak każdy rodowity Detroitczyk pojmował sprawy motoryzacji, praw i rynku nią zarządzających od podszewki a do tego znał jawne i mniej jawne układy w mieście.

- To fakt… Ale ktoś mógł powinąć ją nie po to by nią jeździć. Może chciał mi gnój dowalić albo pójść o jakiś zakład… - szef wzruszył ramionami sięgając po kolejnego fajka a zamyślone spojrzenie prześliznęło się z zastępcy na rudą lekarkę ale najwyraźniej patrzył ale nie widział jej.

- Guido? - odezwała się na tyle głośny by usłyszał ją przez hałasujący za ich plecami tłumek gangerów.

Dopiero gdy wydała z siebie głos spojrzał na nią przytomniej.
- No? - spytał krótko wydmuchując kłąb ze gandziowego skręta podnosząc przy tym brew i czekając co powie dalej.

-Wybacz że przerywam naradę, ale to może cię zainteresować. - dziewczyna stanęła w miejscu i zadzierając głowę do góry odetchnęła nieznacznie. Przynajmniej mężczyzna przestał się obijać po całej okolicy, rzucać klątwami oraz używać zwrotów uchodzących za wybitnie niecenzuralne. Rozumiała jego wzburzenie, gniew i czysty chaos jaki wokół siebie teraz tworzył. Żaden człowiek - czy to pastor czy ganger czy lekarz - nie lubił być okradany. Podobne zdarzenie porównać się dało do mentalnego gwałtu, brutalnego ciosu w twarz i zabrania rzeczy wyjątkowo wartościowej. Dodatkowo stawiało pod znakiem zapytania czyjąś nietykalność, ogólnie pojęte bezpieczeństwo, a także podważało pozycję w oczach reszty bandy. Pozycję i tak nadszarpniętą po zimowym powrocie z Cheb bez tego cholernego gunship'a.
- Najprawdopodobniej twój samochód został skradziony na polecenie White Hand’a i tam właśnie zmierza, bądź bezpośrednio do jego przełożonego. Podobno Ted Schultz zażyczył sobie mieć w swojej kolekcji zadbane czarne bmw. Owa fanaberia jest warta dwieście litrów paliwa… talonów, tak? Nieważne. - odkaszlnęła i kontynuowała cichym, spokojnym głosem, nie spuszczając wzroku z oczu dowódcy - Hand rozesłał zlecenie po tamtejszej dzielnicy, chętnych do zarobku na pewno nie zabrakło. Chęć posiadania, ekscentryzm kolekcjonera dóbr luksusowych...to również nieistotne. Informacje są wiarygodne. Pytanie brzmi jak namierzyć i odzyskać twój samochód? Może jeszcze nie dotarł do miejsca docelowego.

- Pytanie brzmi skąd ty masz nagle takie informacje? - gdy się wtrąciła i zaczęła sprzedawać swoje rewelacje nagle cała grupka skupiona wokół szefa, łącznie z nim samym zamarła i ucichła słuchając rudowłosej. Gdy skończyła jeszcze chwilę wgapiali się w nią ale zaraz przenieśli wzrok na Guido czekając jak na to zareaguje. Nie czekali byt długo. Ten zmrużył oczy i w tej chwili wyglądał jak żywe ucieleśnienie podejrzliwości i niedowierzania. Powoli uniósł dłoń i złapał nią podbródek Alice unosząc go ku górze tak jakby chciał dokładniej zobaczyć wyraz jej twarzy. - I to takie konkretne. Skąd wiesz o kim i o czym Schultz gada z Hand’em? - dopytał się wyczekującym tonem.

- Rozmawiałam przed chwilą z Jul… z Blue, dziewczyną którą przyprowadził Taylor - przeniosła wzrok na łysego - Usłyszała jak ludzie Schultza rozmawiali w Grzeszniku, tym domu publicznym w zaadaptowanym kościele w Downtown. Mówili o czarnym bmw, skojarzyła o co chodzi dopiero jak ci je ukradziono. Jest spoza miasta, nie zna wszystkich tutejszych osobistości, ani tego ile i jakiej marki samochodów u nas jeździ. W Vegas chyba nie przykładają do tego tak dużej wagi. - znowu spojrzała na Guido - Wydaje mi się, że odrobinę obawiała się twojej reakcji na podobne rewelacje po tym co spotkało Martin'a. Sytuacja jest wyjątkowo nerwowa, więc żeby nie narażać się na ryzyko oberwania twoim gniewem i niezadowoleniem przyszła z tym do mnie. Uznała że to rozwiązanie nie przysporzy jej dodatkowych, bolesnych nieprzyjemności. Ona jest obca, my działamy w jednym zespole... zresztą i tak zwykle za dużo gadam. Czasem są to rzeczy które ci się nie podobają, mimo to gdybyś chciał zrobić mi krzywdę, obdarłbyś mnie ze skóry już dawno temu. - wzruszyła na koniec ramionami.

- Ta odstawiona blondzia? No niegłupia babka… -
pokiwał głową ale wzrok wciąż miał utkwiony w twarzy lekarki. - Gdzie ona jest? Dawaj ją tu. - rozejrzał się po czeluściach kręgielni jakby spodziewał się wyłowić charakterystyczną blondynę z przerzedzonej już znacznie grupy jaka się jeszcze wewnątrz znajdowała.

- Inteligentna, rozsądna i chce pomóc, inaczej zmyłaby się po angielsku nie mówiąc ani słowa… chociaż to trochę komplikuje jej życie - lekarka uniosła rękę i zacisnęła palce na zwisającej luzem wielkiej łapie. Uśmiechając się łagodnie dopowiedziała - Poczekaj chwilę, pytała o toaletę. Kobiety też z niej korzystają, nawet te wyszykowane u Cleo.






Oczekiwanie nie trwało długo. Stukocząc obcasami Blue przeparadowała przez salę lawirując zręcznie między kręcącymi się tam gangerami. Odświeżona i z poprawioną tapetą od razu poczuła się bardziej pewnie. Profesjonalnie zblazowaną miną obrzuciła grupę nocnych imprezowiczów. Na widok nieobitego rudzielca prawie się uśmiechnęła. Gówniara stała na nogach, nie przemodelowano jej pyska...znaczy nie poszło aż tak źle. Kiedy medyczka pomachała do niej, przyspieszyła kroku i mrugnęła w przelocie do Taylora. Dochodząc do wyraźnie odcinającej się na tle pozostałych ludzki grupki ścisnęła mocniej trzymany w zamkniętej dłoni obdrapany szton.

- Coś wiesz o wyroku na moją brykę? Schultz maczał w tym swoje łapy? Od kogo masz te info? - szef gangu nie bawił się zbytnio w ceregiele od razu przechodząc do rzeczy. Facet nadal był spięty i wściekły choć na razie na kontrolowanym przez siebie poziomie. Pozostała część jego sztabu przybrała postawę wyczekującą.

- Słyszałam że Staremu staje na myśl o jakiejś tutejszej czarnej bejcy na przedwojennych blachach. Jakoś wątpił, że właściciel będzie chciał ją opylić a ma pierdolca na punkcie niemieckich klasyków, dlatego zlecił swojemu waflowi jej skołowanie. Płaci papierami na dwie bańki i nie obchodzi go jak, ale fura ma stanąć u niego. Temat podłapałam w Grzeszniku, wieczorami kręci się tam masa jego ludzi… nie baluję ze wszystkimi i nie znam ich z imienia. - blondynka rozłożyła bezradnie ręce, streszczając pokrótce to co nawijała zeszłej nocy - Nie wiem kto konkretnie się nie bał i zajebał twoją niunię, Hand dał cynk wszystkim obrotnym na rewirze. Miało być załatwione cicho, dyskretnie a cel odstawiony w stanie nienaruszonym. Zgred wstawi ją sobie do garażu i będzie się nad nią brandzlował przed snem...czy co on tam ze swoją kolekcją robi.

- Jebany stary cwel! - wrzasnął w końcu Guido. Póki blondynka sprzedawała swoje rewelacje słuchał w napięciu. Nazwisko jednego z najważniejszych osób w mieście o którym wspomniała wcześniej Alice a teraz potwierdziło samo jej źródełko informacji poruszyło jednak resztę zgromadzenia i patrzyli na szefa niepewnie. Co jak co ale akurat nazwisko Schultz wiele znaczyło w tym mieście a i poza nim a w połączeniu z imieniem Ted od razu każda dyskusja nabierała ciężaru właściwego najwymowniej mierzonego ołowiem. Guido tymczasem miotał się jeszcze chwilę z wściekłości, kopnął jakiś drobiazg na pod drugi koniec baru ale w końcu się uspokoił, oparł o blat i skrzyżował ramiona na piersi. Najwyraźniej po wybuchu gorących emocji teraz nastąpił etap zimnej kalkulacji.
- A właściwie to coś ty za jedna? - spytał nagle całkiem neutralnym tonem patrząc podejrzliwie na główne źródło informacji w czarnej mini i wysokich szpilkach. Julia miała wrażenie, że facet ją właśnie wycenia czy szacuje próbując oszacować z kim ma do czynienia i na co ja stać.

- Blue. Przedsiębiorca i przedstawiciel handlowy - na jej twarzy pojawił się czarujący uśmiech - Działam w imieniu rodziny Faust, którą reprezentuję poza Vegas. Przyjechałam tu w interesach i przy okazji zapoznaję się z miejscowymi atrakcjami. Wiele się mówi o Mieście Szaleńców, byłam ciekawa ile w tym prawdy.

- Mhm… - szef gangu kiwnął głową przyjmując najwyraźniej do wiadomości to co mówił jego gość. - Przedstawiciel handlowy i przedsiębiorca… - powtórzył jej słowa jakby je smakując na podniebieniu. - Niezła bajera. - kiwnął w końcu lekko kiwając głową. - I teraz robisz interesy z Schultz’ami? I bujasz się po ich dzielni? - spytał upewniając się albo jakby miał jakiś pomysł z tym związany.

- Można to tak określić - uśmiechnęła się nieznacznie. Mina gangera wybitnie nie przypadła jej do gustu. Że też zawsze musiała się w coś wpierdolić - Ale zanim się napalisz powiem ci że interesy moich pracodawców nie dotyczą bryk i tu nie mam kontaktów. Mogę nie być za dobrym szpiclem... jeśli to ci chodzi po głowie.

- Jak robisz tu interesy to musisz mieć tu kontakty. Inaczej się nie da. - ganger skwitował krótko swoją filozofię. Chyba niezbyt wierzył, że da się w branży być aż tak zielonym by nie znać się z nikim. Przynajmniej jak się traktowało sprawę na serio i na serio się było kimś kim mu powiedziała, że była. - Bujasz się po dzielni Schultz’a swobodnie więc już się nadajesz na szpicla. - pokiwał głową jakby rozważał jakiś kolejny punkt w swoim planie. - No i na koniec sama nie zaprzeczasz, że nie możesz być szpiclem a jedynie targujesz się o cenę. - uśmiechnął się w końcu pod nosem pierwszy raz chyba tego poranka. - Słuchaj Blue, sprawa jest dość prosta. Masz takich ciekawych kolegów u Schultzów na wysokich stołkach co sie z Handem bujają to się zorientuj gdzie kurwa chujki powieźli moją brykę i kurwa który cwel się nie bał jej zajebać. - gdy mówił o bryce i złodzieju na moment głos mu stwardniał a na skroni zapulsowała żyłka. - Zrobimy deal. Ty się wywiesz coś dla mnie i dasz mi to co chcę na widelcu a ja ci zapłacę te 200 papierów skoro na tyle ten stary ramol wycenia moją brykę. - przedstawił swoją ofertę Guido czekając co powie blondyna.

Julia słuchała z uwagą i w skupieniu a obdrapany szton rozpoczął swój taniec pomiędzy palcami jej prawej dłoni. Zatrzepotała niewinnie rzęsami kiedy wypomniał blondynce drobny zabieg uskuteczniony już na początku rozmowy.
- Ciekawa propozycja - z rozmysłem przeniosła wzrok na skaczący żeton - Fundusze zawsze się przydają i lepiej je mieć niż nie mieć, no nie? - tu pochwyciła go w pięść. Chuchnęła w nią a kiedy otworzyła dłoń krążka w niebiesko-czarne paski już tam nie było. Wróciła do obserwowania Guido, puściła mu oko i z wyćwiczonym uśmiechem handlowca zaczęła wykładać swoją wersję - Słuchaj Guido, widzę że jesteś człowiekiem interesu. Zakręcę się przy temacie i ogarnę kto ci podpierdolił furę z trawnika przed domem, ale nie chce papierów. Gambel rzecz nabyta i szybko się go rozpierdala na głupoty. Jako poważnego przedsiębiorcę bardziej interesują mnie… - zamyśliła się i na ułamek sekundy zmarszczyła czoło -... inwestycje. W dzielnicy czarnuchów jest ktoś, kogo chcę mieć. Laska. Widziałam ją wczoraj na aukcji, ale jeden czarny skurwysyn mnie przebił i ją kupił… szkoda jej dla tego jebanego eunucha. Wiem gdzie mieszka, gdzie ją trzyma. Problem jest z jej wydostaniem... - teraz ona warknęła ze złością, prychnęła i znowu mówiła fachowo - Pomoc przy bryce za pomoc przy skórce. To moja propozycja.

- A o jakiej konkretnie pomocy mówisz? - spytał na razie przechodząc gładko nad resztą jej wypowiedzi.

- Znacie to miasto, macie szybkie fury i ludzi umiejących je zgrabnie prowadzić. Z tego co słyszałam nieźle też strzelacie, nie boicie się wyzwań. I tak myślałam czy nie podnająć kogoś od was. Pierwsze prawo biznesu: jak korzystać z usług to tylko specjalistów - nawijała dalej, obserwując twarz potencjalnego kontrahenta wyjątkowo uważnie - Chcę to załatwić po cichu, wyprowadzić skórkę i wywieźć ją do siebie. Ale sprawy lubią się komplikować, a plany pierdolić. Nikt nie będzie płakał za jebanymi bambusami… Dlatego wsparcie paru twoich ludzi i ich karabinów bardzo mnie ucieszy. Tak samo jak ktoś kto odwiezie skórkę do Downtown albo na granicę rewiru Zgreda. Tam już skołuję transport. Jak widzisz nic skomplikowanego. Robota jakich pewno setki już wykonywaliście.

- Paru ludzi i fur? Paru runnerowych bryk pełnych białasów w głąb czarnuchowej dzielni? Myślisz, że mam za dużo fur i ludzi? - prychnął szef gangu słysząc jej odpowiedź. Wykrzywił kącik ust, cmoknął, zmrużył oczy, oparł pięści na biodrach i chwilę główkował. - Mogę dać ci jedna furę i dwóch ludzi. Więcej na taki numer nie ma sensu. Na 24 h. Jak dasz mi moje info które od ciebie chcę. - w końcu odezwał się przedstawiając swój punkt widzenia.

- Myślałam że lubisz swoją brykę dlatego się rozprułam - podeszła do niego powolnym krokiem. Nawet na obcasach była od niego niższa ale bez tragedii. Wystarczyło unieść wzrok żeby gapić mu się w twarz - Nie chcę armii, wystarczy jeden wóz z bagażnikiem i ogarnięta ekipa. Trzech ludzi, z moimi będzie komplet. Ryzykuję wszystkim z własną dupą na czele. Jeżeli ktoś zaczai że sypnęłam i jeszcze ci pomagam przestanę być taka śliczna, ruchliwa i wygadana… a jak dojdzie to do moich pracodawców wiele ze mnie nie zostanie. Drugie prawo biznesu, Guido - tam gdzie interes tam nie ma miejsca na sentymenty... ale to ryzyko które dla dobra przyszłej, owocnej współpracy jestem gotowa podjąć. Więc jak?

- Świetnie rozumiem kochanie czym ryzykujesz. A ja ryzykuję swoimi brykami, ludźmi i zatargiem z Camino bo chyba byle cienias nie sprzątnąłby ci tej skórki sprzed tego zadziornego noska prawda? Więc i pewnie stać go nie tylko na nią. - znów przedstawił swoją wizję tych rozrachunków zysków i strat do ewentualnego ryzyka. On pewnie cenił swoje zasoby i ryzyko tak samo jak ona swoje. - Jak to ci pasuje to mamy deal. - brunet wyciągnął swoją łapę w tradycyjnym geście finalizowania umowy.

- Jesteście dobre mordy, polubiłam was… Niech będzie moja strata - wykrzywiła usta w smutnej minie, ale błyszczące z uciechy oczy przeczyły pozornemu niezadowoleniu. Uścisnęła rękę gangera - Obie strony ustaliły warunki i zgodziły się na nie przy świadkach. Umowę uważam za zawartą. Interesy z tobą to przyjemność. Napijmy się ! - w głosie Blue zabrzmiał czysty entuzjazm i radość. Suszyło ją po wczorajszej imprezie, jeszcze bardziej suszyło ją po trzaskaniu mordą które właśnie uskuteczniła. Było co oblewać. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem wydostanie Angel zrobi się o wiele łatwiejsze. A jak na dodatek udałoby się złapać złodzieja i dostarczyć go cwanemu Runnerowi obwiązanego wstążką i z kwiatkiem w dupie, będą podstawy do dalszej współpracy - Każdy układ trzeba oblać, na szczęście i dla powodzenia.

- No, no… Jak mówisz… - kiwnął zgodnie głową szef bandy wyraźnie się rozprężając. - Dowiedz się gdzie trzymają moją brykę i co za skurwiel ją zajebał i będziemy świętować nie raz takie umowy i w ogóle czeka nas świetlana przyszłość i takie tam. Od razu trzeba było przyjechać tutaj i z nami robić biznesy a nie się bujasz u tych sztywniaków. - rzekł już luźniejszym tonem herszt. Kiwnął niezbyt precyzyjnie w stronę swoich najbliższych pracowników i Latynos z jego białasowym bliźniakiem momentalnie skołowali jakieś szkło z czymś na pewno promilowym. Było to dość łatwe bo w końcu gadali przy ladzie przerobionej na bar.

- Umowa handlowa między rodziną którą reprezentuję i ludźmi Zgreda jest starsza ode mnie… ale to nie znaczy, że nie wolno mi wyszukiwać nowych potencjalnych kontrahentów. Zwłaszcza jeśli są oni równie obrotni i czarujący co ty - uśmiechnęła się delikatnie przyjmując szkło. Uniosła je jak do toastu i przepiła do Guido - Ten kontrakt to początek owocnej i długoterminowej współpracy. Czuję to w kościach.

Dopijając drinka myślała już tylko o tym, żeby opuścić podniszczoną kręgielnie i wrócić do siebie. Troy powinien już zajechać pod ten pierdolnik... a Egor na pewno ucieszy się że Blue znów postanowiła go odwiedzić. Prawdziwi przyjaciele pomagali sobie cokolwiek by się nie działo... i choćby skały srały dało się na nich liczyć.

Albo otrzymać dobrą cenę za ich zwłoki.

 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 30-10-2015 o 21:07. Powód: dodanie zjedzonej części na prośbę gracza
Zuzu jest offline  
Stary 30-10-2015, 23:38   #78
 
Okaryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Okaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputację
Konie. Wszędzie, kurwa, konie. Od zajebania tych przeklętych szkap wałęsających się w tę i we w tę. Tina nie chciała rzucać się w oczy. Była wdzięczna za ratunek. Niemniej… Po dobie wysłuchiwania dwuznacznych szeptów czworonogów nawet święty mógł opiździeć. Nie wychodząc jednak z roli ponurej sępicy zapatrzonej w swoją siostrę, od czasu do czasu dawała Whitney znaki, że zaraz nie wyrobi i powystrzela chabety jak kaczki. Bliźniaczka jednak, skutecznie ignorowała tajemnicze pląsy, spojrzenia i pomruki rangerki. Jeno Hilda czerpała nieograniczoną radość z tortur jakie odczuwała jej oprawczyni. Ba! W swojej kurzej sukowatości posunęła się do tego, że otwarcie obgadywała wraz z wierzchowcami, otaczających ich ludzi.
Na ratunek biednej dziewczynie przybyli gangerzy, którzy ku uciesze… Chyba tylko Tiny, pozabijali się na ulicy, pozostawiając po sobie bajzel, który był o wiele milszy dla oka niż ciągłe bagna, trawa, bagna, krzaki.
No i ten motor. Samotny. Błyszczący. Wołający: “Przyjdź po mnie, weź mnie, będę tylko twój. Pojedziemy dalekooo ku zachodzącemu słońcu i będzie to piękny początek naszej wspólnej znajomości!”
- Whit, chcę go, nie ignoruj mnie, chce ten motor. - burknęła popychając bliźniaczkę i pokazując jej palcem swojego wybranka. - Idę po niego, nie zatrzymasz mnie… - mruknęła wodząc błędnym wzrokiem po ludziach którzy ją otaczali. A więc tak wyglądali jeźdźcy przeklętych kuców. Dobrze wiedzieć. Zaraz… Ktoś tu nimi chyba dowodzi. Wypadałoby powiedzieć, że się odłącza, bo przecie nie będzie pytać o zgodę.
Kręcąc się nerwowo na wozie, do którego powoli zaczęła przyrastać, wyhaczyła wzrokiem sylwetkę mężczyzny, z którym Whitney niedawno pertraktowała o przyjęciu ich do karawany. Przypomnienie sobie jego imienia, nastręczyło jej nie lada kłopotu ale w końcu jednak metodą skojarzeń doszła do wniosku, że facet albo wabi się Szczotka albo Zmiotka. Jedno i drugie było tak samo lamerskie, zupełnie jak nazwa gangu Płonące Panewki. Obierając cel, zeskoczyła z siedziska i oddaliła się od siostry.

Rangerka podeszła pod jedyny w karawanie barakowóz, który służył Szczocie za kwaterę na czas podróży. Tam zauważyła, że gada z tym kolesiem co wczoraj w nocy wyruszył z innymi by ratować konia co zwiał i przyprowadził go z powrotem.

Interakcje nigdy nie były mocną stroną Tiny, dlatego zazwyczaj prowadziła samotniczy tryb życia lub wiązała się z równymi pokrakami społecznymi co ona. Wydawało się, że w karawanie są raczej ludzie ogarniający rzeczywistość, dlatego dziewczyna zaczynała się troszkę denerwować, gdy dystans między nią a Szczotą powoli się zmniejszał.
- Yo. - przywitała się zachrypniętym głosem olimpijskiej palaczki, niedbale machając przy tym ręką, przez co nie do końca było wiadomo czy każe mężczyznom usunąć się z drogi, czy po prostu macha im na dzień dobry. Dziewczyna nie chciała przerywać konwersacji ale z drugiej strony czekać też nie miała zamiaru. Chrząknąwszy popatrzyła pytająco na obu towarzyszy po kolei, po czym jak gdyby nigdy nic wypaliła na jednym wydechu - To ja ide po motor, nie przeszkadzajcie sobie, pomyślałam, że po prostu dam znać… dogonię was. - wzruszając ramionami i drapiąc się po szyi zakręciła się w kółko dając sobie czas na podjęcie planu działania poczym obrała swój kolejny cel.

- Że co?! - prychnął szef wyprawy słysząc oświadczenie pracownicze o jednostronnym udaniu się w swoją stronę za swoimi sprawami. - Kotku na głowę upadłaś? - Tina nie była specem od konwersacji ale zdawała sobie sprawę, że na to pytanie niekoniecznie trzeba odpowiadać. Ten facet obwieszony bronią skończył swoją gadkę z szefem i udawał się w swoją stronę. Wyglądało na to, że się dogadali i teraz idzie ogarnąć sprawę jednoślada. - Nigdzie nie idziesz moja droga. Nie bez mojego zezwolenia. A te mogę Ci udzielić jak mi powiesz co mi dasz w zamian za to, że miałbym ci go udzielić. Na ekstra działkę na razie nie zapracowałaś to nie masz z czego rezygnować jak tamci. Więc? Jaka jest twoja oferta? - facet zdawał się być rozdrażniony jej postawą i gadką i wyglądało, że jest u kresu cierpliwości by zwyczajnie nie dać znaku do odjazdu razem z siostrami Winchester. Wówczas pewnie ten cały Szuter i ta Indianka zgarnęliby motor.

Motor. Ten motor był piękny. Piękniejszy niż spycharka i Miss Universe razem wzięci. Zrozumiała więc bez problemu zachciankę siostry. Mogła odpuścić jednoślad jedynie wiedząc, że będzie on należał do siostry, którą pewno czasem przekabaci na przewiezienie tym cudem. Odprowadziła bliźniaczkę wzrokiem, kiedy ta po oznajmieniu, że idzie po maszynę po prostu to uczyniła. Jednak po drodze napotkała problem w postaci faceta,Szczoty - mamuśki całej tej ferajny. A widząc po jego reakcji to nie spodobało mu się to co usłyszał od Tiny. Whitney bez wahania ruszyła ku rozmawiającym łapiąc się na pytanie co też siostrunia może zaoferować w zamian za pozwolenie na zdobycie motoru.
- Służę pomocą w sprawach mechanicznych. Jestem monterem od lat, a usługi takich się trochę ceni, prawda? - rzuciła przez ramie Tiny uśmiechając się pogodnie.

- Jesteś monterem? Nie chwaliłaś się. - odrzekł szef trawiąc chwilę słowa drugiej z bliźniaczek drapiąc się po szczotkowatej szczecinie. - Dobra, to możecie iść z tamtą dwójką. Ale cały szpej jaki przywieziemy a będzie wymagał naprawy naprawisz mi za friko. Wchodzicie w to? - spytał gdy przemyślał sprawę w zmienionej sytuacji.

- Nie zdradza się od razu wszystkich swoich zalet - odparła na to z tajemniczym uśmiechem - i jasna sprawa. Byle motor był nasz. Bez podziałki z nikim innym - a co! Trza było od razu stawiać sprawę jasno!

“Że gówno, niedojebany konioklepie.” odpowiedziała mu w myślach Tina, spoglądając na faceta z mieszaniną politowania z obrzydzeniem. Nie była ani szczęśliwa z możliwości dyskusji ze Szczotą, ani z tego, że do akcji wkroczyła Whitney, która do końca życia będzie ją wykorzystywać do załatwiania różnych spraw, tłumacząc się “załatwiłam ci motor, to teraz zapierdalaj na pustynie szukać zaginionej arki, załatwiłam ci X to teraz przynieś mi Y, załatwiłam ci TO to teraz zaiwaniaj jak niewolnik do końca swojego życia”.
- Nie wchodź z tą cipą w układy bo cie tylko wyrucha - burknęła do rozmówców, pozostawiając im interpretacje swoich słów i kierując się do wozu, by przepakować swoje rzeczy.
- Czasem się dziwię, czemu się do mnie nie przyłączysz skoro sama nienawidzisz ludzi. - piuknęła Hilda buszująca w szpargałach rangerki i najwidoczniej doskonale obserwująca otoczenie.

- Na razie to nie jest mój motor więc nie będę nim kupczył. Tamci dwoje już po niego jadą więc się sami ugadujcie i dzielcie. A siostrzyczka niech bardziej pilnuje swojego pyskatego pyszczka nim go ma jeszcze w takim nie zmienionym kształcie. - odparł handlarz w stronę rozmawiających z nim sióstr w tym jednej która pokazywała mu już swoje plecy ale słyszała całkiem dobrze co powiedział. Szczota zdawał się stracić zainteresowanie kto, czym i jak wysięgnie czy nie ten motor póki sprawa ponownie nie będzie dotyczyć jego samego czy jego karawany. Tymczasem wspominana dwójka już załadowana na konia ruszała właśnie przez podmokłą łąkę w stronę porzuconego motocykla.

Nie potrafiła zrozumieć o co tym razem chodziło Tinie. Chciała ten motor czy nie?!
- Obawiam się, że wymiana nieaktualna - powiedziała naprędce i zaraz odwróciła się, aby ruszyć za bliźniaczką.
- Co ty znowu odwalasz? Hilda znowu ci coś nagadała czy coś? - zaczęła ostro.

- Ty nędzna, ludzka, kreaturo! Trochę pokory i szacunku jak zwracasz się do mojej kurzej osoby! - kokoszka zatrzepotała buńczucznie skrzydełkami, po czym trzymając w dziobie nabój, przegalopowała po wozie, buńczuczno gdacząc - Widzieliście to? Widzieliście, słyszeliście??!! Niesłychane! - Hilda jeszcze przez pewien czas pokrzykiwała w kierunku pasących się koni, które z zaciekawieniem obserwowały sytuację.
- Pomyślałam, że fajnie by było ugrać sobie własny środek transportu ale nie mam zamiaru uczestniczyć w pojedynku na prztykanie się przyrodzeniami. - odparła gorzko dziewczyna, segregując rzeczy w plecaki - Tamta dwójka jest wystarczająco żałosna by to robić… starczy tego. - dmuchnąwszy w opadające kosmyki, Tina popatrzyła na siostrę po czym dodała już zupełnie innym tonem, jakby rozpoczynając całkowicie nową konwersację - Zamienił stryjek siekierkę na kijek… lepiej uważaj bo zmienisz się w robokopa pod biczem tego dupka. Zaczynam żałować, że zgodziłam się na szalony pomysł zabawy w najemnika - widac było, że rangerkę coś trapi ale wątpliwe by wyjawiła co.

- Och przestań, nie jest tak źle! Ważne, że nam kto dupę osłania i może nawet jakaś kasa wpadnie, a ty jak zwykle swoje. czyli tylko pizdęczysz zamiast się cieszyć z tego co mamy. Może wolałabyś się taplać dalej w bagnach, co? - zapytała niecierpliwie.

- Skoro lubisz zapierdalać bez gwarancji, że dostaniesz swoją działke to droga wolna a ode mnie się odwal. Już jednego tyrana przeżyłam, nie potrzebuje kolejnej matki w postaci Zmioty czy Szczoty czy innych Grabi, który będzie mi mówić kiedy wolno mi szczać a kiedy spać. To nie są jakieś niewolnicze wykopki ziemniaków na zadupnym Teksasie. - syknęła wściekle, zabierając kurze nabój i przez chwilę pstrykając ptaszynę w dziób, który usilnie próbował złapać palce Tiny. W końcu jednak dziewczyna znudziła się codziennymi pieszczotami z kurakiem i przygarbiona poczłapała w nieokreślonym kierunku kopiąc gruz, ew. kawałki trupów jakie napotkały nosy jej butów, przy okazji unikając bliższego kontaktu z końmi, które prychały i parskały skubiąc pyskami co popadnie.

Whitney westchnęła na poczynania siostry. Nie miała ochotę znowu odświeżać tego tematu więc po prostu postanowiła milczeć. I mimo, że motor kusił całą swoją okazałością to dziewczyna stwierdziła, że zostawi go tamtym sępom. A niech mają swój sępi dzień dziecka. Nie miała ochoty targować się pod samą maszyną z jakimś fagasem i jego cizią o sprzęt podejrzanej wartości. Po za tym tamci jakoś nawet nie kwapili się, aby się z nimi chociażby przywitać przez te parę dni. No trudno, jak widać wszędzie tworzyły się grupy. Ale to tylko oznaczało, że Whitney postanowiła mieć ich na oku i na pewno łatwo od niej pomocy nie uzyskają, a co!
 
__________________
Once upon a time...
Okaryna jest offline  
Stary 31-10-2015, 13:51   #79
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


Korzystając z chwili spokoju po zamieszaniu jakie niepodzielnie królowało na Kręgielni od rozejścia się hiobowej wieści o kradzieży czarnego BMW, Alice wyczekała moment aż reszta świty zostawi swojego dowódcę samego chociaż na parę minut. Przed powrotem do szpitala musiała jeszcze załatwić kilka drobiazgów, a w myśl zasady “im szybciej tym lepiej”, wolała nie zostawiać tego na ostatni gwizdek. Ciekawiło ja czy Ben i reszta przygotowali już korespondencję dla Drzazgi i co ponury tropiciel robił w tej chwili. Lekarka liczyła po cichu że nikt go nie ściga i jest bezpieczny. Mogli się nie lubić, mogli ledwo i cudem tolerować, mimo tego nie życzyła mu źle. Każdy żył jak chciał i wierzył w to co uznawał za stosowne.
Większą i najważniejszą personę w gangu dorwała gdy wrócił na piętro kręgielni by się wreszcie ubrać. Nie potrafiła jednak zacząć rozmowy ot tak - od suchych próśb. Nie dziś. Nie kiedy pod całą maską złości widziała u czarnowłosego mężczyzny smutek.
- Nie umiem zaradzić twojej aktualnie największej bolączce. - mówiła cichym, uprzejmym głosem - Wiem, że jesteś samowystarczalny, niezależny i wszystko przyjmujesz ze stoickim spokojem, ale może jest coś co mogę dla ciebie zrobić?

Wytatuowany tors Guido zniknął pod podkoszulką, a on sam zapinał właśnie pas z kabura gdy usłyszał swojego nadwornego lekarza. Na chwilę zawiesił na niej wzrok chyba zdziwiony tym co i jak mówi. Chwilę jego dłonie pracowały same, lecz w końcu musiał spojrzeć w dół by zapiąć pas. Schylił się po rzuconą jeszcze wczoraj kurtkę po czym zarzucił ją na siebie.
- Dzięki. - powiedział krótko i przez chwilę wyglądało, że na tym się sprawa skończy. Zatrzymał się jednak i stał chwilę nieruchomo z wyrazem twarzy świadczącym, że coś obmyśla czy kalkuluje. - No kurwa prawie wszystko gotowe na ten jebany wieśniacki bunkier, a tu się ten stary dziadyga wpierdala! - warknął z wyraźną złością, kopem posyłając jakąś pustą butelkę by zakończyła swój butelczany żywot hucznym, szklanym rozbryzgiem na ścianie. - Dasz radę przygotować serum prawdy? Czuję, że się przyda. I jakiś usypiacz, może być eter czy inne chujostwo o podobnym działaniu. Też się przyda. Oszczędź mi swoich kosmicznych frazesów, dasz radę czy nie? - popatrzył w końcu na nią czekając na odpowiedź.

Lekarka drgnęła jakby niepewna czy dobrze usłyszała. Serum prawdy, eter… bardziej spodziewała się próśb o sarin czy czynnik pomarańczowy - substancje działające szybko i równie śmiercionośne co półcalówka. Wyraźnie stężała, nie cofnęła się jednak. Zamiast tego wyciągnęła ręce i chwyciwszy gangera za przedramiona, próbowała okręcić go w swoją stronę. Niestety prawa fizyki stały po stronie oponenta, nie udało się jej go zatrzymać w miejscu. Chwilę mu się przyglądała z poważną miną aż w końcu zaszła mu drogę, wspięła się na palce i położyła ma na barkach dłonie. Oparła o nie większość swojego niedużego ciężaru, usadzając go w miejscu przez zaskoczenie. Pod palcami czuła spięte sploty mięśni, pulsujące w rytm przyspieszonego tętna. Była to niezbyt skuteczna metoda utrzymania kogoś w bezruchu, lecz innej na ten moment nie miała. Znów doszło do niej jak niedorzecznie przy nim wygląda i nie chodziło tylko o wzrost… to też zignorowała.
- Da się… tak. Myślę że to wykonalne. Pentonal sodu, LSD, skopolamina, meskalina, a także alkohol. Nie na darmo starożytni mawiali In vino veritas, w winie prawda. Oczywiście zdajesz sobie sprawę z dyskusyjności działania jakiegokolwiek serum prawdy, nie muszę więc się nad tym rozwodzić. Dam ci je, a jak zadziała to już inna kwestia. Będę potrzebowała odpowiednich odczynników i środków chemicznych. Laboratorium o którym ci wspominałam wczoraj na dachu. Na mikroskop neutronowy nie liczę… Podstawowe wyposażenie powinniśmy dać radę zorganizować. Chłopaki są zdolni, ich umiejętności organizacyjne momentami mnie przerażają...serio. Tylko nie to jest najważniejsze. - zaczęła spokojnym tonem, spoglądając uważnie prosto w wilcze ślepia - Jaki masz plan? Jeżeli dostanę szczegóły lepiej rozplanuję i zoptymalizuję dobranie zasobów. Na przykładzie eteru: sam w sobie nie jest problemem, ale już sposób jego podania… jest wiele możliwości. Chcesz uśpić pojedynczą jednostkę, grupę ludzi? Pomieszczenie zamknięte czy otwarty teren? Halotan również może być odpowiedni… lub nawet dwutlenek węgla w odpowiednim stężeniu. Powiedz co zamierzasz, ja zajmę się resztą. Przemyślę i podam najskuteczniejsze rozwiązania.

- Jakie laboratorium? O czym ty mówisz? Chodzi o coś prostego co możesz zrobić od reki na dziś czy jutro. Pojedyncze cele, podane na szmatę czy na zastrzyk. Usypiacz o jak najszybszym działaniu niekoniecznie na całe wieki czy dnie. Aby ścięło frajera od ręki. A serum by mi nawijał jak leci o czym leci jak go ładnie podpytam i poproszę o to czy tamto. Tego od ciebie chcę. Jesteś w stanie to zmajstrować? - strząsnął z siebie chwyt w jakim go złapała, został jednak tam gdzie stał. Był wyraźnie rozdrażniony i zirytowany tym porankiem, a także tymi piętrzącymi się co chwila trudnościami. Pewnie mu się wydawało, że też wydał jej proste polecenie i pytanie, a mu coś nie do końca jednoznacznego nawija. Choć okazywał jej więcej zrozumienia i cierpliwości niż chłopakom i dziewczynom nawet ze swojego wewnętrznego kręgu, ale obecnie dobrej woli do współpracy, zwłaszcza tej mało gangerskiej to zostało mu bardzo niewiele.

Savage zamknęła oczy i odliczywszy w myślach do pięciu, ponownie je otworzyła. Niewiele pomogło, wciąż odczuwała złość oraz zmęczenie koniecznością tłumaczenia nawet najprostszych faktów. Zachowała jednak opanowanie, choć drobne ręce zacisnęły się w pięści z taką siłą, że pobielały jej kostki.
- Przecież ci odpowiedziałam - nawet nie zgrzytnęła zębami otwierając usta - Tak. Dam radę to zrobić, ale potrzebuję odczynników. Z czego mam ci to ukręcić? Z piachu i wody w starym hełmie? To tak nie działa. Jeżeli mam pracować muszę mieć na czym. Nie jestem cudotwórcą. - pokręciła głową i cofnęła się krok do tyłu.

- Czasem gadasz tak, że nie wiadomo o co ci właściwie chodzi. - mruknął szef bandy wzruszając obojętnie ramionami. - Czego ci potrzeba by skręcić to cholerstwo? A właściwie czy wiesz gdzie to dorwać to się tam chłopaków pośle? - spytał krótko najwyraźniej oczekując, że poda mu coś namacalnego co da się złapać, przywieźć do jej szkołoszpitala i przerobić na to czego on potrzebował.

Sięgnęła do kieszeni i pogrzebawszy w niej chwilę, wyciągnęła zmaltretowanego papierosa oraz zapalniczkę. Odpaliła go, zaciągnęła się po czym z premedytacją zgrzytnęła zębami.
- LSD i pokrewne substancje psychoaktywne będą u TT. Część chemikaliów też musi mieć. Jak nie on, to ten kto produkuje dla niego narkotyki. - zaczęła w zadumie, raz po raz przygryzając wargę. Ruszyła się z miejsca i zaczęła obchodzić gangera w kółko, od czasu do czasu podtruwając się nikotynowym dymem - Do usypiania najskuteczniejsze są środki anestezjologiczne...takie jakie podaje się przed operacjami. To akurat mam pod ręką, zapas jest niewielki, mimo to na kilka dawek spokojnie wystarczy. Dalej...wszelkie możliwe substancje chemiczne jakie uda się znaleźć, zaczynając od pestycydów, trutek na szczury, poprzez środki owadobójcze oraz preparaty do zabezpieczania metali, skóry, drewna. Lakiery, farby. Można też podpytać Jednookiego co ma na stanie. Tak samo jak ludzi w starej fabryce forda. Musimy się skupić na tym pierwszym. Serum prawdy...to narkotyk, prawda? Tak można go nazwać. Skoro to narkotyk sprawa nie będzie trudna do ogarnięcia. Przecież wszyscy tu ćpają - prychnęła będąc gdzieś za jego plecami - Przez chwilę myślałam że chcesz coś na zasadzie granatu dymnego, tyle że powodującego u oponentów paraliż lub utratę przytomności. Po głowie chodziło mi też rozwiązanie z wpuszczeniem gazu usypiającego przez kanały wentylacyjne… jeśli chodzi o zwykłe, proste uśpienie to polecam chloroform i to co powiedziałam. Wątpię abyście mieli w mieście wytwórnie leków...choć mogę oczywiście się mylić. Wszyscy się mylą, to rzecz ludzka. - zakończyła dość gorzko.

- No teraz gadasz z sensem. Może być. Zrób listę co i gdzie szukać. Chcę coś do usypiania strażników to ten chloroform może być. Dam ci Viper i jej zespół. Niech poszukają czego trzeba i gdzie trzeba. Do wieczora chyba powinni nawieść ci do szpitala co trzeba to byś mogła zacząć. Ile to by trwało sprokurowanie tego? Na rano dasz radę? - pokiwał głową najwyraźniej trochę uspokojony. Choć złapał ją za ramię i ustawił w miejscu najwyraźniej nie bardzo chcąc obracać wciąż głowę gdy tak lawirowała wokół niego.

- Ile osób chcesz tym uśpić, ile przesłuchać? - zadała proste pytanie i wzdrygnęła się kiedy ją zatrzymał.- Poznam rozmiar zadania to powiem ci czy dam rade. Bez konkretnych danych nie określę czasu produkcji.

- Może z tuzin. Albo coś kolo tego. - zmrużył nieco oczy jakby coś obliczał czy szacował.

- Wolno mi spytać kogo? Nie żebym miała w planach wygłaszanie kolejnego przemówienia - wzruszyła ramionami wybitnie zmęczonym gestem - Intryguje mnie co knujesz tym razem.

- Albo na Schultzów albo na czarnuchów. Zobaczy się którzy trafią się prędzej. I zobaczymy jak sobie blondzia poradzi. Jakaś nowa, nie wiadomo co to za ziółko. Będzie jakiś z nią problem to też ją się sprawdzi. - mruknął obojętnie nie przywiązując chyba już w tej chwili za bardzo wagi skoro Alice podjęła się tego zadania. Dzięki temu mógł się zająć kolejnym.

Savage westchnęła ciężko i zgasiła dopalonego papierosa na podłodze, przydeptując go butem. Na dobrą sprawę mogła dać gangerowi to o co prosił prawie od ręki, ale czemu miałaby nie ugrać na tym czegoś dla siebie? Wszyscy mieli własne cele i dążenia. Kaszlnęła w zaciśniętą pięść coś co brzmiało jak “albo otruje”, wyprostowała plecy i kontynuowała uprzejmie.
- Fakt, zawsze kogoś znajdziesz - w słowach nie dało się wyczuć nawet grama ironii - Swoją drogą chciałam cię prosić o jedną rzecz. Czy mogę zabrać ze sobą zwłoki Martin'a? Potrzebuję świeżego ludzkiego ciała dla Chrisa. Myślę, że to odpowiedni czas żeby zacząć uczyć go anatomii, a nic nie jest w tym lepsze niż autopsja. Wydaje się być...zapalony do tego pomysłu, a przynajmniej cięcia kogoś piłą. Połączymy przyjemne dla niego z pożytecznym...też dla niego - uśmiechnęła się na koniec. Może po takich ćwiczeniach jej pomocnik medyczny odrobinę spasuje z nowoodkrytą w sobie pasją do amputacji.

- Bierz jak ci potrzebny. - zgodził się na jej prośbę bez oporu. - Może w tej roli będzie bardziej uzdolniony i przydatny. - parsknął nieco ironicznym tonem.

Alice sapnęła słysząc tą uwagę. Jedno życie w tą czy w tamtą - przecież jaka to różnica? Akurat ta wartość w Detroit uważana była za niezbyt istotną. Naraz wyraźnie zmarkotniała i otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, jednak rozmyśliła się nim wydobyła z siebie coś więcej poza zduszonym mruknięciem. Podjudzanie Guido mijało się z celem.
- Na marginesie - zaczęła z kompletnie innej beczki - Miałam wczoraj gościa. Jeden z tropicieli z Cheb. Przyniósł mi… ostatni podarunek od tamtejszego pastora. Uznałam że powinieneś wiedzieć, nie chce cie okłamywać, zresztą dałam słowo że nie będę tego robić. - obróciła twarz i utkwiła wzrok gdzieś za oknem.

- Co!? - szef gangu wyglądał przed chwilą jakby się już zbierał do wyjścia i miał zamiar zakończyć rozmowę gdy nagła informacja o kimś z Cheb u niego na dzielni najwyraźniej go zelektryzowała. - Jakiś szmaciarz z tej wiochy się tu szwenda? I teraz to mówisz? I jaki kurwa podarunek? Co masz z nimi za kontakty? Był tu już wcześniej ktoś od nich od zimy? - zasypał ją z miejsca pytaniami chyba nie mogąc znieść myśli, że któryś z tych pogardzanych przez niego wieśniaków odważył się tu mu szwendać pod nosem i to prawie w przeddzień operacji jaką planował od dłuższego czasu. Więc sprawy dla odmiany nie potraktował lekko.

- Nie wiem czy był tu ktoś wcześniej od nich. Po tym jak zgarnęliście mnie w zimie i wywieźliście tutaj nie miałam od nich żadnych wieści...aż do teraz - znowu przeniosła wzrok na gangera, a gdzieś na dnie zielonych oczu pojawił się i momentalnie zniknął smutek - Tydzień temu w wyniku powikłań po zapaleniu płuc zmarł ojciec Milton. Przed śmiercią poprosił Daltona żeby dostarczył mi jego książki, co też szeryf uczynił. Pastor uważał że jako lekarz zrobię z nich najlepszy użytek i mi najbardziej się przydadzą. Rozmawiałam też z Ben’em, tym brodaczem. Twierdzi że człowiek który tu przybył raczej nie jest sam. Wątpię jednak żeby odważył się zaatakować, nie kiedy trzymasz zakładników. Przy okazji próbował mnie wypytać co zamierzasz z nimi zrobić, kiedy puścisz ich do domu. Niestety nie jestem osobą kompetentną i odpowiednio poinformowaną w tej kwestii, tak więc nie uzyskał żadnych informacji - wzruszyła ramionami - Przyszedł do mnie rano, prawie przed samym meczem. Miałam rozpraszać twoją uwagę i odciągać myśli o głównej aktywności na tamten dzień zaplanowanej? A potem psuć ci moment tryumfu? Powiedziałam Marcus'owi o co chodzi i żeby razem z resztą chłopaków uważali na obcych w szpitalu i okolicy. To wszystko w tym temacie… czy masz jeszcze jakieś obiekcje? - lewa brew podjechała do góry akcentując pytanie.

- A gdybyś była kompetentna wiedzieć co zamierzam zrobić z jeńcami to co wtedy? Powiedziałabyś mu? - zmarszczył swoje brwi i patrzył na nią wyczekująco.

Coś zakuło Igłę w piersi, po lewej stronie na wysokości splotu słonecznego. Serce? Tam chyba jeszcze miała serce, taką przynajmniej żywiła nadzieję. Pytanie zawisło w powietrzu w towarzystwie ciszy podczas której przez jej czaszkę przetaczała się cała burza scenariuszy i opcji, lecz wszystkie one rozbijały się o jeden pieprzony detal, dla którego sama nie znaczyła więcej niż przysłowiowe nic.
- Nie. Nie zrobiłabym tego. - przerwała w końcu milczenie, choć nie miała najmniejszej ochoty tego czynić. Przeniosła spojrzenie na wciąż zaciśniętą na swoim ramieniu wielką łapę i przejechała wzrokiem po całej długości kończyny, zatrzymując się finalnie na podejrzliwej twarzy jej właściciela. Opadło na nią zmęczenie i tępy, pulsujący za oczodołami ból, jakby ktoś przewiercał rudą głowę rozpalonym do białości dłutem. Naiwna, głupia idiotka… oto kim była. Zebrała w sobie resztkę siły i dokończyła wywód nie chcąc zostawać niedopowiedzeń - Za bardzo cię… szanuję i cenię zarówno jako dowódcę, jak i osobę. Czemu miałabym się sprzeniewierzyć z kimkolwiek przeciwko tobie?

- No! I tego się trzymajmy! - wyszczerzył się w końcu, złapał ja za jej ramiona i przyjaźnie potrząsnął jakby dla dodania otuchy. - No a teraz tego chebańskiego śmiecia trzeba dorwać. Na pewno Dalton przysłał go na przeszpiegi. Swoją drogą jak tam wpadniemy, z przyjacielską wizytą oczywiście, chyba, że znowu coś spierdolą na własne życzenie, no to trzeba będzie temu nadętemu dupkowi sprzed wojny przypomnieć o jego roli na szachownicy. Niech te piony rozstawia na swojej połowie. - głos mu stwardniał i pojawiła się w nim zawziętość jak zazwyczaj gdy coś go wkurzało i musiał udowodnić, że to on jest górą. - Co to za jeden? Ustawiłaś się z nim jakoś? I co za kurwa książki ci przyniósł? Książki i co jeszcze? - gdy pytał o książki pojawiło się w głosie niedowierzanie. Chyba nie mieściło mu się w głowie, że ktoś dymałby taki kawał by dostarczyć komuś innemu coś tak mało wartościowego jak książki. No chyba, że były to jakieś specjalne książki mające jakąś wartość albo coś jeszcze prócz książek.

- A może zamiast tego przesłać Daltonowi jakąś wiadomość? Okazja może się już nie powtórzyć, a skoro wizyta ma być przyjacielska, budowanie odpowiedniego zaplecza dyplomatycznego warto zacząć odpowiednio wcześniej. Właściwie użytym słowem więcej się zdziała, niż całą karabinową palbą. Są też...bardziej destrukcyjne jeśli zachodzi taka potrzeba. Kwestia właściwego dobrania argumentów. Zastrzelić ich wszystkich zawsze zdążysz, żywi zaś mogą ci dostarczyć informacji, a ich będziemy potrzebować na miejscu. Przez zimę wiele mogło się tam zmienić - zwróciła mu uwagę na prosty fakt - Ten Chebańczyk to nikt istotny. Jeden z miejscowych myśliwych. Powiedzmy że… nie przepadamy za sobą. Tak w dużym skrócie. Przyniósł to co pastor miał najwartościowszego, czyli książki. Wiedzy nie da się przeliczyć na gamble, jest bezcenna. To raptem trzy tomy traktujące o medycynie naturalnej, ziołach i ich zastosowaniu. Poza tym… - zamilkła i obróciła głowę byle nie patrzeć rozmówcy w oczy - Pozwól mu wrócić do domu bez zbędnych niepokojów. Na dłuższą metę bardziej ci sie to opłaci. W Cheb jeszcze pamiętają zimę i ze mną przynajmniej będą rozmawiać mniej wrogo. Szczególnie jeśli razem z posłańcem wrócą do nich listy od jeńców. Mówiłam ci już kiedyś: ciebie muszą się bać, ale masz mnie. Wzbudzam zaufanie, ludziom rozwiązują się przy mnie języki. Chcesz dowód? Odpowiedz sobie do kogo ze swoimi rewelacjami przyszła Blue.

- Zwykły myśliwy? No co ty Brzytewka, w bajki wierzysz? - spytał podnosząc do góry brew ze zdziwienia. - Zwykły myśliwy niekoniecznie dotarłby tutaj. Musi być cwany skoro mu się udało i jeszcze przywlókł co miał przywlec. Poza tym daj spokój, ja na miejscu Daltona wysłałbym w taką podróż kogoś kto wiedziałbym, że sobie poradzi a nie pierwszego z brzegu. Pierwszego z brzegu to mogę posłać na drugi koniec dzielni, a nie taki kawał. - na bieżąco analizował sytuację jak to miał w zwyczaju. Od razu też się ożywił gdy mówił o kolejnych detalach sytuacji.
- I jeszcze pomyślę co z nim zrobić. Ale cokolwiek bym chciał z nim zrobić najpierw trzeba go złapać. Najlepiej żywego i całego. By mógł mówić. A jak powie co wie to się pomyśli co dalej. Ale wkurwia mnie, że chujek tak sobie łazi i szpicluje po moim terenie! - warknął ze złością wydobywając paczkę fajek. Ze złością odkrył, że jest pusta więc zmiął ją i cisnął na podłogę a sam ruszył w stronę swojego biurka.
- Przyszedł do ciebie wczoraj ale chuj wie jak długo tu jest. I co sie dowiedział. Musimy to wiedzieć bo jak przekaże to Daltonowi to wszystko się może sypnąć w chuj i zostaniemy w łapą w nocniku. - uniósł do góry palec wskazujący by podkreślić ten fakt a sam otworzył jakaś szufladę i spojrzał na jej zawartość. - A Cheb nie jest naszym priorytetem tym razem ale są na miejscu więc trzeba mieć ich na oku bo mogą nam nabruździć. A ten fajfus jak się wywie co nie trzeba i doniesie Daltonowi to kurwa akurat Dalton może nabruździć. Dobrze, że ten klecha kipnął bo nie do wytrzymania z nim było w zimie. Na szczęście wpadł w nasze ręce na samym początku no ale teraz mamy go z głowy. - wśród szpargałów wyłowił wreszcie kolejną paczkę skrętów i zasunął ją niedbale znów się prostując. - Więc w sumie tym razem mi zwisają te wieśniaki Daltona ale jak sami się będą prosić o klapsa no to się im go sprzeda. Co mam klientowi żałować, prawda? - uśmiechnął się na koniec zadowolony z tej uwagi jak i możliwości zaspokojenia nikotynowego głodu. Umilkł na chwilę gdy zajął się rozpalaniem kolejnego skręta, ale pamiętał o niej i pytająco wyciągnął ku niej paczkę.

Ruda przyjęła poczęstunek i wysłuchawszy co mężczyzna ma do powiedzenia, odkaszlnęła.
- Milton przynajmniej miał tyle odwagi by do ciebie przyjść osobiście. Bez broni. Żeby porozmawiać - odetchnęła niemal boleśnie, wspominając swoje pierwsze spotkanie z chebańskim pastorem. Guido kazał przywiązać go do maski swojego sztabowozu w ramach kary, czy na pokaz...albo jedno i drugie. Chorowity ksiądz nabawił się przez to zapalenia płuc i rozległych odmrożeń, które ostatecznie zgasiły jego życie na dobre. Lecz to była przeszłość, przed Alice zaś ciągle pozostawały przyszłe kłopoty - Cheb nie jest priorytetem, jednak mają tam powiązania z ludźmi mieszkającymi w bunkrze. Jeżeli udałoby się to dobrze rozegrać, sami skoczą sobie do gardeł. Muszą skądś brać zapasy, chociażby prowiant. Najbliższe źródło zaopatrzenia to wioska. Jeżeli rozeszłaby się wieść o ich potencjalnie chorobotwórczym towarzystwie… - zawiesiła wymownie głos i podjęła wywód po kilku sekundach - I niby czego miałby się wywiedzieć ten tropiciel, co? Ilu jest Runnerów? Widział to doskonale w zimie. Jakim sprzętem dysponujemy? Jaki rodzaj przygotowań uskuteczniamy? I sam mówiłeś - Dalton to tylko jeden człowiek. Poza tym on ma sw… - za późno ugryzła się w język. Piegowate policzki zapiekły niczym uderzone pięścią. Przełknęła ślinę i dokończyła ogólnikowo - Ma swoje słabości.

- No fakt, przylazł jako jedyny od nich. Jako poseł i negocjator. No jakoś więc trzeba było z nimi gadać. - w głosie szefa gangerów usłyszała niechęć do wgłębiania się w naturę czy motywy postępowania chorowitego pastora parę miesięcy temu.
- Właśnie o tym mówię. - wskazał na nią palcem gdy nawiązał do wzajemnych powiązaniach i relacjach pomiędzy Chebańczykami a załogą bunkra. - Skoczą sobie do gardeł… A wiesz to ciekawe co mówisz. To by im dało zajęcie. - pokiwał głową z zadowoleniem przyjmując tę myśl. - Masz coś konkretnego na myśli? - spytał chytrze mrużąc oczy. W końcu w takich aspektach była specem.
- I jakie słabości ma Dalton? Dowiedziałaś się o nim czegoś ciekawego w zimie? - spytał czujnie węsząc wokół tego tropu.

Dziewczyna przeszła na drugą stronę biurka i usiadła na blacie po turecku, opierając zgięte łokcie o kolana. Przez chwilę paliła w milczeniu aż w końcu przymknęła przemówiła
- Zaraz po wojnie Dalton zakazał wypraw na wyspę, bo ludzie którzy stamtąd wracali umierali dość prędko, a objawy przypominały Ebolę. - mruknęła wydmuchując dym ku sufitowi - Teraz w bunkrze siedzi nowa ekipa. Badają jego trzewia, odkrywają wszelkie sekrety. Otwierają zapewne niższe, skażone poziomy. Jak myślisz, szeryf ucieszy się jeśli ktoś uprzejmie doniesie mu o ryzyku, może odrobinę podbarwiając sytuację? Od kuriera dowiedziałam się, że nie mieli żadnej epidemii...znaczy wirus nie przenosi się przez powietrze. Co innego zaś krew, ślina. Kontakt fizyczny. Zawierając wszelkie układy i dokonując wymiany dobro za dobro, wchodzi się w bezpośredni kontakt przez co rośnie ryzyko infekcji. Potem to już efekt domina. Jestem lekarzem, zresztą rozmawiałam z nim chwilę zimą. Wie, że jestem, hm… że mówię w specyficzny sposób i odnoszę się do dość zapomnianych arkanów wiedzy. Nawet jeśli w stu procentach nie uwierzy w to co napiszę, przynajmniej się nad tym zastanowi, a to już jeden mały krok do podejrzeń pod adresem ludzi z bunkra. A co do słabości… każdy ma jakieś. Jego są z rodzaju najbardziej ludzkich. Rodzina. To przecież oczywiste.

- A to nawet świetny pomysł jest. - pokiwał głową Guido i zaciągnął się głęboko nadal nie spuszczając z niej spojrzenia. - Napisz ten list. Coś o tych zarazach w tym bunkrze i takich tam. Tobie faktycznie mogą uwierzyć. Niech mają nad czym dumać. - pokiwał głową chyba co raz bardziej zapalając się do tego pomysłu. - Rodzina? Dalton tam ma jakąś rodzinę? A to ciekawe… którzy to? - spytał całkiem już pobudzony jak wilk zapachem świeżej krwi. Sprawiał wrażenie, że ten detal wiedzy o szeryfie nie był mu dotąd znany.

- To nie są pewne informacje - podniosła zmęczony wzrok i utkwiła go w twarzy rozmówcy - poza tym ciężko to nazwać rodziną, raczej kimś powiązanym. Kiedyś, dawno temu. Trop może się okazać zwietrzały i nieistotny...a list napiszę. Widzisz? Czasem jednak nie jestem aż tak bezużyteczna. Niech Drzazga zaniesie go Daltonowi. Samo w sobie pismo się do niego nie dostarczy, niestety wysyłanie czegokolwiek drogą mailową odpada z przyczyn wiadomych.

- Co się takimi umęczonymi patrzałkami we mnie wślepiasz? Kawę sobie strzel czy innego szota. - parsknął ganger widząc kolejne z serii spojrzeń które w końcu zwróciło jego w ten czy inny sposób. - No pewnie, że nie jesteś bezużyteczna. I nigdy nie byłaś. Jedynie za często nawijasz po kosmicznemu, że nie wiadomo czy ci podziękować czy w ryj przywalić dla zdrowotności psychicznej obu zainteresowanych stron. - uśmiechnął się i rozsiadł wygodnie na swoim fotelu. - Drzazga mówisz… - wrócił myślami do omawianych spraw. - To ten dupek co go Bert na wierzy załatwił? Co go potem chłopaki musieli do pionu postawić jak naskoczył na naszą Brzytewkę w kościele? - spytał mrużąc oczy i wskazując na nią dwoma palcami pomiędzy którymi wciąż trzymał zapalonego skręta. Chyba kojarzył scenę albo relacje z wydarzeń jakie rozegrały się zimą w kościele ale chciał się upewnić, że chodzi o tego samego typa.

-Tak, ten sam. - kiwnęła głową potwierdzając jego przypuszczenia - Ciągle boli go urażona duma i takie tam… w sumie kawa to dobry pomysł, ale potem. Jak już przestanę przez ciebie ekspresowo siwieć.

- Kojarzę typa. Popatrz jaki wieśniaczek-cwaniaczek z niego. - pokręcił głową patrząc na żar z papierosa. - Bym wiedział, że mi tu będzie się pętał po ogródku bym mu kazał w zimie przetrącić to czy owo, jak Taylor załatwił tego przygłupa co ukrywał Daltona. Mieliby o czym razem nawijać przy kominku przez zimę a nie mi tu kurwa fika za płotem. - najwyraźniej nie mógł przejść do porządku dziennego nad tym, ze coś na jego terenie jest poza jego kontrolą i to jeszcze pod kontrolą ludzi niekoniecznie mu życzliwych.
- No a z Daltona rodziną czy kto mu się tam pęta po domu to co to za jedni? Ciekawie się robi bo tak się tym za specjalnie coś nie chwali na posterunku czy ulicy. Coś mi Custer nic nie nawiał o tym by się szeryfek z kimś bujał po tej swojej pipidówie. Zawsze tylko mundur i odznaka ten kretyński kapelusz i co najwyżej te jego przydupasy. - Guido dalej drążył daltonowy temat chcąc poznać jego słabość. W nadchodzącej rozgrywce na pewno taka wiedza byłaby dla niego przydatna.

- Mówiłam ci, że to stara sprawa i może być nieaktualna. To dość… poufna informacja. Prywatna. Jeżeli zrobisz jakikolwiek ruch w tym temacie będą wiedzieli, że dowiedziałeś się ode mnie co z miejsca zamknie wszystkie drzwi przed moim nosem, a bez nich nie będę na bieżąco zbierać dla ciebie informacji już na miejscu. Poza tym tajemnica lekarska...hm. - pokręciła głową i zaciągnęła się po raz ostatni, zaś niedopałek wylądował w popielniczce. W przypływie czarnego humoru parsknęła śmiechem - Czego ja w ogóle wymagam? W skrócie: jeszcze będę mogła między nimi chodzić w miarę bezpiecznie, o ile nie zrobisz ruchu w tym kierunku, a wiem że zrobisz. Każdą słabość przeciwnika winno się przekuć we własną siłę. Tym razem oszczędzę ci łacińskich sentencji.

- Brzytewka weź się uspokój dobra? Co te debile mogą tobie czy nam zrobić? Chuja nam zrobią. Na razie pytam się ciebie tak samo jak z tym debilem co tu przylazł. Chcę wiedzieć o co chodzi a jak będę wiedział to pomyślę co dalej z tym zrobić. Poza tym jak Dalton i jego patałachy nie będą fikać, żadne ruchy nie będą potrzebne. Ale jeśli sami zaczną… No to właśnie przyda się coś co im pomoże zachować zdrowy rozsądek i wybranie właściwej strony barykady. - czuła jak się ponownie zjeżył jej uporem choć mówił dość spokojnie. Unikał jednak patrzenia na nią wpatrując się w żar trzymanego w dłoni papierosa którego już powinien spalić, ze dwa czy trzy machy temu. Widziała też jak rozdyma nerwowo nozdrza co zawsze było oznaką irytacji czy złości.

- Niezła bajera, prawie łyknęłam. - powtórzyła zasłyszany w kompletnie innej sytuacji zwrot. Usadowiła się wygodniej na biurku i żeby zyskać na czasie potarła zdrętwiałą twarz dłońmi. Na niewiele się to zdało, nie chciała też męczyć rozmówcy dłużej niż to konieczne. I tak dość się nadenerwował jak na jeden dopiero co rozpoczęty dzień. - Ten chłopak którego bliźniacy przenosili z naszego szpitala do kościoła w zimie to syn Daltona. Nieślubny. Sytuacja jest na tyle skomplikowana, że kilka lat temu był świadkiem śmierci swojego brata, za którą szeryf ciągle go obwinie. Mimo to wciąż to jego dzieciak, jakkolwiek by na to nie patrzeć. Matka chłopaka ma na imię Clarice. Clarice Saxton. Z tego co pamiętam zajmuje się szyciem. O tym że szeryf i jego zastępca są spokrewnieni wie może...teraz pięć osób, w tym sami zainteresowani. Widzisz, jak mówiłam - również zapatrzyła się w czerwony punkcik żaru. Nie wspomniała z jaką nienawiścią szeryf patrzył na zwłoki gangera odpowiedzialnego za rozkwaszenie twarzy wspomnianej kobiety - To może być dość nietrafiona droga szantażu.

- Może i tak… Ale zasada, że krew nie woda działa bardzo często… - rzekł szef w końcu facet który pojechał na krańce gangerowej domeny by pomścić śmierć brata przy czym pstrykając niedopałkiem który wylądował prawie w popielniczce roznosząc wokół po drodze snop iskier a póki leciał zmieniając sie w mini kometkę. - Popatrz, popatrz jaki nasz prawilny Dalton był kiedyś widać bardzo wesołym chłopcem… - uśmiechnął się całkiem szczerze i radośnie splatając dłonie na karku i wpatrując się w sufit rozmyślając nad dopiero co zdobytymi informacjami.
- I ten Saxton to jego prawa ręka. I patrz kurwa mieliśmy go w garści w zimie. Przecież to jego Viper powinęła z posterunku wraz z całym majdanem… No fakt, zrobiła to bezbłędnie… Ale kurwa niech nie zapomina, że pomysł był mój i ja jej dałem namiar i zlecenie! - wspomnienie o krnąbrnej podwładnej znów wywołało cień złości na nią co od razu przywołało zacięty wyraz twarzy a przy okazji spojrzał wprost na lekarkę wskazując ja palcem pewnie by podkreślić ten fakt dobitniej. Viper chlapiąc ozorkiem jakoś chyba zapomniała wspomnieć o tym detalu.
- I szeryf buja się z tą szwaczką? Custer mi o niej wspominał. Mówił, że kozackie wyszywanki robi na kurtkach i pochwach czy kaburach. Zamówił sobie parę u niej i dla chłopaków, widziałem co przywieźli faktycznie niezłe. Aż dziw, że z takiej wiochy. Ale kurwa nie sądziłem, że ta kurka z takim kogucikiem coś tenteguje… - zadumał się znowu przenosząc spojrzenie na sufit i łącząc dłonie na karku. - No niezła rodzinka… Szeryf, zastępca jako jego bękart i ta szwaczka… - pokiwał głową do swoich myśli i planów. Znów wylazł mu na twarz te uważne spojrzenie. Zamilkł i dopasowywał w głowie nowe informacje pod przyszłą rozgrywkę.

- Czasem człowiek nie ma wpływu na to kogo obdarza uczuciem i co z tego wychodzi. Po prostu tak się dzieje i nic na to nie idzie poradzić. - Alice opuściła nogi na podłogę i zeskoczyła z biurka. Pochyliła się nad mężczyzną i pocałowała go w policzek na pożegnanie. - To... pójdę już. Późno się zrobiło, a mam dużo pracy i coś do napisania.

Schodząc schodami na dół konstruowała w głowie plan na najbliższe godziny. Jak zwykle trochę się tego uzbierało - sprokurować pismo do szeryfa, odebrać od Ben'a listy dla rodzin jeńców i zobaczyć czy nie przekazują w nich niczego dla gangerów niewygodnego. Zapakować wszystko w zgrabną, szczelną paczkę i zostawić we wskazanym przez Drzazgę miejscu. Następnie wydać ludziom Viper garść precyzyjnych poleceń czego i gdzie mają szukać w temacie wydumanych przed ich dowódcę specyfików...z pewnością się ucieszą, bez dwóch zdań. Gdzieś po drodze powinna też zgarnąć zwłoki i przetransportować je do przyszpitalnej kostnicy, złapać Chrisa celem przeprowadzenia ćwiczeń praktycznych z anatomii, lecz aby cokolwiek przenieść musiała sobie kogoś zorganizować. Przy swoich gabarytach prędzej dostałaby przepukliny, niż zapakowała sztywniejącego już pewno denata do auta.
- Skarbie, potrzebuje pomocy - na dole schodów złapała więc w przelocie Paul'a nim ten zdążył zbiec na bezpieczną odległość. Wystarczyło, że otworzyła usta, a brunet zamarł i z niepewną miną przerzucał oczami od niej do swojego latynoskiego bliźniaka, kończącego właśnie dość głośną i sugestywną rozmowę z szeregowym członkiem gangu, przez co ten drugi wylądował na ziemi z rozbitym nosem.
Dzień jak co dzień w Detroit.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 31-10-2015 o 16:08.
Zombianna jest offline  
Stary 31-10-2015, 15:59   #80
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
Will od rana nie czuł się zbyt dobrze. Suchość w ustach i lekka gorączka co prawda nie umożliwiały mu jakichkolwiek czynności, ale odbierały świeżość i rozpraszały. Obawiając się o to, że tym razem szczepionka Barneya nie zadziałała tak dobrze jak dotychczas i to jest powodem kłopotów, chłopak dokładnie opisał Barneyowi swoje samopoczucie i spytał o możliwe powody.

Na śniadaniu chłopak mniej niż inni był zdziwiony pomniejszonymi racjami. Jako główny zaopatrzeniowiec, Will wiedział dokładnie jak wygląda sprawa z pożywieniem, a wyglądała naprawdę kiepsko. I tutaj wina spoczywała głównie na barkach chłopaka - głównie, bo Will znalazł się w pewnego rodzaju pułapce. Musiał pojechać gdzieś dalej po zapasy żywności, nie mógł jednak tego zrobić, ponieważ codziennie musiał przyjmować serum, a Aaron wykradł cały jego zapas.

Dlatego chłopak ucieszył się słysząc słowa Barneya o stabilizatorze - czymkolwiek by on nie był, dawał im dodatkowe 24h, a w ciągu 2 dni szanse na udane zakupy były o wiele większe.

Po skończonej naradzie, Will poszedł do swojego pokoju się przygotować, potem zaś obejrzał zgromadzone przedmioty na handel. Chłopak z radością zauważył, że wśród przedmiotów znalazło się naprawdę sporo różnych przedmiotów. Było tam mniej więcej po równo broni, elektroniki, medycznego shitu oraz codziennych przedmiotów w stylu garnków, ubrań itd. Mogli więc uderzyć z nimi do różnych handlarzy i szanse sukcesu i wynegocjowania lepszych "cen" były o wiele większe.

Po upewnieniu się, że wszyscy są gotowi, chłopak rozdzielił zgromadzone rzeczy na ich trójkę i nie zwlekając wyszedł przez potężne wrota z bunkra i skierował się od razu w stronę osady Indiańców.

Gdy dotarli na miejsce, byli wykończeni - dotarganie takiej ilości rzeczy do Czerwonookich było cholernie ciężkie. Dlatego naprawdę niezbędny był im wykombinowany przez Babę wóz.

Na miejscu chłopak dłuższą chwilę zastanawiał się, czy zaufać przywódcy skośnych i w końcu uznał, że warto zaryzykować. Dlatego też na rozmowie w cztery oczy powiedział mu o celu wzięcia wozu i przedstawił propozycję. Will założył, że mroźna zima i atak gangerów w równym stopniu dowalił każdemu, więc, mimo imponującej sztuce radzenia sobie w trudnych sytuacjach i mnogości sposobów zdobycia pożywienia, również i im głód zaczął coraz bardziej dokuczać. Chłopak zaproponował więc wspólne wyruszenie na zakupy. Ze strony schroniarzy mógł zapewnić wóz oraz atrakcyjną zniżkę wynegocjowaną przez siebie, ze strony Indiańców oczekiwał 2 ludzi którzy by z nimi ruszyli i oprócz zdobycia dla osady pożywienia, mieli by również pełnić rolę przewodników i ochroniarzy. W przypadku umiarkowanego zainteresowania, chłopak był gotów zaoferować komplet garnków, naczyń albo ubrań - w zależności od potrzeby.

Po dojściu do porozumienia, Will wrzucił graty na wóz i ruszyli w stronę wskazaną przez skośnookich.
 
Carloss jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172