Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2015, 14:49   #73
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Dziękuję Zuzu i MG za interakcje w tej kolejce :)



Ciężko jednoznacznie stwierdzić czym jest szczęście. Psychologia określała je jako stan emocjonalny, spowodowany doświadczeniami ocenianymi pozytywnie. Mógł nim być sprzyjający splot czy zbieg okoliczności, powodzenie w realizacji celów albo korzystny bilans doświadczeń życiowych. Odczuwanie szczęścia opisywano jako chwilowe uczucie bezgranicznej radość, przyjemności i euforii. Zadowolenie z życia połączone z pogodą ducha i optymizmem. Filozofowie przynajmniej od czasów Sokratesa dociekali jego natury, rozważając zagadnienie w kontekście pytania czy szczęście zależy jedynie od życia duchowego, czy również od okoliczności. Zwłaszcza w starożytności rozumienie szczęścia było pochodną rozumienia ludzkiej natury. Dobrym przykład stanowił eudajmonizm - stanowisko etyczne głoszące, że szczęście jest najwyższą wartością i celem ludzkiego istnienia. Patrząc natomiast z neurologicznego punktu widzenia, szczęście pozostawało w ścisłym związku z poziomem serotoniny w synapsach jąder szwu, a także dopaminy w jądrze półleżącym oraz endorfin. Jako dowód dało się przytoczyć przykład odczuwania owej emocji pod wpływem substancji dopaminergicznych, serotoninergicznych lub agonistów receptora opioidowego… tyle z teorii.

W praktyce siedząc za naprędce zorganizowanym stołem zwycięzców, Alice czuła się szczęśliwa i do diabła z nomenklaturą oraz zbędnymi analizami zwykle zaprzątającymi jej myśli. Ciemna burzowa chmura, wisząca nad rudą głową od dłuższego czasu rozwiała się, na jej miejscu pojawiło się długo wyczekiwane słońce. Większość obaw i mdlące poczucie niepewności odeszły w niepamięć, zastąpione obezwładniającą radością. Wygrali ten cholerny mecz, choć z początku się na to nie zapowiadało. Co prawda wyłączenie z rozgrywki drużyny przeciwnika ciężko było zaliczyć do czystych zagrywek, lecz jak Savage zauważyła już dawno - jeśli chodziło o zakład robiło się naraz wyjątkowo poważnie. Swoje trzy grosze dołożyło pojawienie się samego Hollyfield'a i jego rozkaz, osłodzony obietnicą puszczenia w niepamięć drobnego zimowego incydentu z rozbitym gunship'em. Guido musiałby upaść na głowę, aby nie skorzystać z okazji podreperowania swojej pozycji w oczach szefa wszystkich runnerowych szefów. Zaś jednooki pewno lał ze śmiechu po nogach widząc, jak podarowana lekarce rozbrojona cytrynka wykurza z bunkra ich przeciwników w trybie wybitnie natychmiastowym... grunt, że zadziałało.

Świętować zaczęli już w drodze na Kręgielnię, otwierając schowane zawczasu w samochodowym schowku flaszki. Igła nie znała się na markach alkoholi, ale te wyglądały niczym wyciągnięte z prywatnych zapasów Guido, tych na specjalne okazje. Co by nie mówić taka właśnie miała miejsce. Z resztek etykietki na butelce jaka przypadła jej w udziale dała radę odczytać dwa słowa - Tequila Herradura. Resztę zatarł ząb czasu, ale nie opakowanie się liczyło, lecz niezwykle smaczna zawartość. Nie czuło się przepływających przez gardło procentów, trunek nie pozostawiał też nieprzyjemnego osadu na podniebieniu. Wchodził jak woda, przyjemnie rozgrzewał i rozleniwiał, spłukując z ciała zmęczenie oraz ból otarć i drobnych ran a także zmęczenie, więc na miejsce docelowe Alice dotarła już nieźle podcięta.

Zdradliwe promile dały o sobie znać kiedy wysiadała z czarnej terenówki. Zachwiała się, miękkie nogi nie chciały podjąć współpracy z centralnym ośrodkiem koordynującym motorykę. Gdyby nie ręce Taylora wywaliłaby się jak długa na ziemię.
- Ej no, kurwa! Nie odpadaj, Runnerzy walczą do końca, pamiętasz? - przy akompaniamencie głośnego i niezwykle wesołego rechotu zaciągnął ją do przodu auta. Zaraz na masce posypano długą, białą kreskę i parę minut później Savage przekroczyła próg budynku już o własnych siłach, a obdrapane ściany wydawały się mniej odpychające niż zazwyczaj. Porwana falą entuzjazmu i całą gamą pozytywnych emocji emanującymi z otaczającego ją tłumu, sama szczerzyła się jak wariatka. Co chwila czyjeś ręce wciskały jej kolejne poczęstunki, inne klepały po plecach. Ktoś dla zabawy podniósł ją jedną ręką nad swoja głowę niczym nic nie ważące piórko. Problemy w postaci jeńców, wirusów, Drzazgi i ciągle niedokończonego remontu szpitala zeszły na boczny tor.

W którymś momencie imprezy wdała się nawet w dyskusję z parą cerberów na temat narzędzi tortur, ponownie próbując im wyjaśnić ideę “metalowej krowy”, poruszoną jeszcze w Cheb.
- To naprawdę nic skomplikowanego - tłumaczyła cierpliwie, lekko bełkotliwym głosem. Zgryzła wargę, postukała knykciami o blat stołu i nagle pstryknęła palcami w olśnieniu - O, wiem! Lubicie samochody, prawda? To jest jak taka karoseria samochodu, sama pusta blacha z zaspawanymi wszelkimi otworami prócz jednych drzwi. Jak konserwa. Przez te drzwi wpychacie do środka oponenta, zamykacie je żeby od wewnątrz nie mógł ich otworzyć, a pod całość podkładacie ogień. Duży ogień. Metal nagrzewa się stopniowo, gość piecze sie żywcem zaś sama agonia jest o wiele paskudniejsza i dłuższa niż standardowe rozwalenie go gdzieś na poboczu. Wywołuje też więcej strachu w waszych potencjalnych przeciwnikach, bo kto normalny chciałby umierać w takich męczarniach, jeżeli alternatywą jest szybka i prawie bezbolesna śmierć zafundowana za pomocą aplikowanej doczaszkowo dawki ołowiu?

Paul i Hektor łypali na nią podejrzliwie, jednak zanim zdobyli się na kolejną odpowiedź, uwagę Alice rozproszyło czyjeś ciężkie ramię, zmuszające ją stanowczo do podniesienia się z miejsca. Uniosła zaciekawiona głowę do góry nie do końca pewna o co będzie chodzić tym razem i komu znów zebrało się na żarty, lecz napotkawszy wiszące nad sobą wygłodniałe wilcze ślepia, zdziwiła się i ucieszyła jednocześnie. Od wczorajszej nocy nie mieli okazji wymienić więcej niż parę zdań na krzyż, pochłonięci przygotowaniami, stresem oraz późniejszym świętowaniem sukcesu.
Guido.
Wielka łapa powędrowała na jej plecy, sama odruchowo objęła go w pasie i przycisnęła się do jego boku. Zachowanie gangera nie pozostawiało wiele do myślenia, sposób w jaki na nią patrzył przyprawiał ciało o szybsze bicie serca i rozkoszne ciarki, wędrujące od podbrzusza aż do otulonego chemicznym całunem mózgu. Nie przypominała sobie żeby do tej pory okazywał podobną wylewność publicznie. Co innego przy bliźniakach albo Taylorze, stanowiących najbliższe, najbardziej zaufane grono. Narzekać jednak nie miała najmniejszego zamiaru. U Runnerów ogólnie panowały dość luźne zasady, zarówno dyscyplinarne jak i obyczajowe, przypominające bardziej relację w sforze wściekłych psów niż ludzkiej komórce społecznej. Paru aspektów ich wzajemnej koegzystencji Savage pilnowała do tej pory bardzo rygorystycznie - prywatności chociażby. Ciężko było jednak o tym pamiętać akurat w tej chwili.

Weszli na górę, przechodząc do starej części biur i wszelakiego zaplecza socjalnego kręgielni, obecnie przerobionej na prywatne kwatery Guido. Półmrok dawany przez lampy naftowe nikomu nie przeszkadzał. Sam właściciel miał wyśmienity humor, tak samo jak reszta obecnego tam składu. Dorwał się do barku gdzie złapał kolejną butlę o przedwojennym kształcie, naklejce i zawartości. Miał gest za co między innymi właśnie był tak lubiany i popularny wśród swoich ludzi. Zaszalał z takiej okazji i wydobył kitraną dotąd paczkę biało-czerwonych Marlboro, puszczając ją w obieg. Wywołało to od razu radosną reakcję wśród zebranych. Ostatni dotoczył się Taylor, tak jak się spodziewali, z jakąś foczką zgarniętą ze zdecydowanie wyższej półki.
Standardowo najhałaśliwiej zachowywali się bliźniacy. Byli wybitnie zajmujący, w naturalny sposób skupiając na sobie uwagę. Tym razem kręcili się na przemian i na raz przy Viper, chociaż normalnie i na co dzień jakoś z wzajemnością niezbyt się integrowali. Porucznik co chwilę wybuchała śmiechem słysząc kolejne ich bzdurne ale jakże zabawne jazdy. Patrzyła na obu kokietując nie tylko głosem i spojrzeniem. Pozwalała się im na przemian objąć czy dotknąć tu i tam, co od razu wzbudzało żywiołowy protest i reakcję tego drugiego. Bo erekcję to chyba obaj mieli zgodną od jakiegoś czasu sądząc po rozognionych spojrzeniach oraz nadpobudliwych ruchach. Wątpliwe by wszystkie były wywołane przez koks i wchłonięty alkohol.

W końcu Paul coś mruknął i zniecierpliwionym ruchem zaczął rozpinać wąskie skórzane spodnie, co ich właścicielka skwitowała zadowolonym uśmiechem. Czy z niecierpliwości czy zdenerwowania opornie mu szło. Przyklęknął i wówczas wreszcie coś pękło, błysnęła sprzączka pasa i po chwili po krótkim agresywnym szarpnięciu spodnie powędrowały w dół, zatrzymując się na kolanach i odsłaniając gładkie, zachęcające uda.

- Ejjjj! Ja miałem być pierwszy! - wrzasnął oburzonym głosem białas bo gdy spojrzał w górę ujrzał, że Viper i ten podstępny niby przyjaciel nie tracili czasu i już byli zajęci sobą.

- No przecież jesteś, rób swoje. - Viper oderwała się na moment od ust Hektora. Z mieszaniną kokieterii i irytacji wskazała wymownie na swoje ściągnięte do połowy spodnie. Po krótkim namyśle białas wzruszył ramionami i zaczął ją rozpakowywać do końca, zaś Viper i Hektor wręcz na wyścigi robili to samo ze sobą nawzajem. Całą akcję skwitowała powszechną radością reszty obserwatorów, stając się jakby sygnałem do podobnych zabaw. Guido uniósł dłonią brodę Anioła i złączył swoje usta z jej, zaczynając ją prawie od razu rozbierać. Taylor parsknął i popchnął blondynkę na sofę zaraz do niej podchodząc, zdejmując przy okazji kurtkę.

Już na początku swojego kontaktu z gangerami, Alice sklasyfikowała ich zachowanie jako wybitnie stadne, momentami wręcz zwierzęce. Systemem hierarchii i odruchami behawioralnymi przypominali sforę wilków, o których czytała kiedyś w książce na temat systematyki organizmów. Wydawało się, że wstyd, nieśmiałość i zwykłe ludzkie skrępowanie są im obce, nawet w tak buduarowych okolicznościach. Chciała coś powiedzieć, lecz Guido skutecznie jej to uniemożliwił zamykając usta nim zdążył się z nich wydostać najcichszy dźwięk. Jego dotyki, bliskość i dzikie szaleństwo wyzierające z wilczych oczu sprawiały, że logiczne myślenie lekarki wzięło sobie wolne, zastąpione przez niecierpliwość i rozgorączkowane podniecenie. Siedział w fotelu tuż obok biurka na którego blacie przycupnęła, więc aby usiąść mu na kolanach wystarczyło oprzeć się dłońmi o jego ramiona i podciągając do tułów do góry, zsunąć się z drewnianej powierzchni na nowe siedzisko. Nie było to proste kiedy zachłanne łapy przyciskały ją do piersi gangera próbując jednocześnie uporać się z warstwą wierzchnią ubrań, zaś własne dłonie w amoku im wtórowały, nie patrząc na to czy materiał da się ściągnąć po dobroci, czy też trzeba do tego użyć siły. Druga droga wydawała się szybsza, użeranie się ze sprzączkami, suwakami i guzikami stanowiło niechciane marnotrawstwo czasu. To co działo się dookoła pobudzało zmysły, windując je do drażniąco wyczulonego poziomu, jednak rzężące gdzieś w okolicach potylicy resztki świadomości wyrażały głośny sprzeciw, stając w obronie równie mizernych pozostałości godności.
Wykorzystała moment w którym oboje musieli przerwać pocałunek celem zaczerpnięcia głębszego oddechu.
- Sacrum przeobrażone w profanum. - szepnęła, drapiąc paznokciami szeroki bark i pochyliwszy się do przodu musnęła nosem napięty jak struna bok szyi od ramienia po ukryte pod czarnymi włosami ucho. - Podobne aktywności fizycznie zalicza się do strefy czynności wybitnie intymnych. Wykonywanych zazwyczaj bez udziału i obecności osób postronnych... - wróciła ponownie całą uwagą do twarzy mężczyzny, wargami znacząc po drodze trasę od ucha wzdłuż linii żuchwy, aż do ust. Wpiła się w nie agresywnie i uniósłszy nieznacznie lewą brew, rzuciła niepewnym spojrzeniem to na ślepia Guido, to na zabawiającą się gdzieś za jej plecami resztę drużyny z dodatkową, obcą blondynką przypominającą modelkę z ekskluzywnych, przedwojennych czasopism. W zielonych oczach pojawiła się niema prośba o zmianę lokalizacji. Już podłoga w tym kiepsko oświetlonym pomieszczeniu zapewniała więcej prywatności, zaparła się nogami o oparcie fotela, wygięła tułów do tyłu i pociągnęła mężczyznę za sobą, dając mu znak o co jej chodzi.

Wóda, dragi, zamknięte imprezy i orgie od razu skojarzyły się Blue z domem. Prawie potrafiła sobie wyobrazić ze znów siedzi w Miesicie Neonów... A potem spojrzała na buracki wystrój, ciemność i syf, które od razu walnęły ja po pysku kijem szarej i ponurej atmosfery Detroit. Ale czego innego się spodziewała? I tak na piętrze było czyściej, schludniej i przyjemniej niż na parterze, no i towarzystwo trafiło się rozrywkowe. Właściwego klienta obserwowała kątem oka, uwagę poświęcając temu z którym tu przyszła.
Półleżąc-półsiedząc na sofie sama pozbyła się swojej kiecki w obawie ze nie będzie miała w czym wrócić na rewir... No i spodobał się jej nowy ciuch, nie zamierzała go Niszczyc. Ściągnęła czarny materiał przez głowę i rzuciła go w kąt. Gapiła się bezczelnie spode łba na zbliżającego sie powoli łysego, a im bliżej podchodził, tym bardziej się szczerzyła. Rozsiadła się wygodnie, założyła nogę na nogę. Ramiona ułożyła na oparciu.
- Co się wślepiasz? - zapytała zaczepnie wydymając przy tym usta. - [/i]Chcesz czegoś?[/i]

- Przymknij się wreszcie. - sapnął niecierpliwie w ucho lekarki jej szef. Miał zamiar załatwić sprawę na miejscu, bez tracenia czasu na jakieś duperele - szukanie ustronnego miejsca przykładowo. Ubrania obojga powędrowały szybko dookoła nich. Wylądowały w chaosie ciuchów podobnie rozrzuconych przez resztę grupy. Jego ręce zachłannie błądziły po ciele drobniejszej kochanki, niecierpliwie badając ponownie nie tak obce dla siebie ciało. Obrócił ją i wziął szybko po najmniejszej linii oporu. Wciąż siedział na swoim fotelu pozwalając jej się dosiąść na przemian łapiąc za biodra, albo zabawiając się akurat ciekawiących go fragmentach kobiecej anatomii. Mogła się oprzeć o blat biurka lub ujeżdżać tego żwawego rumaka czując na karku i plecach jego gorący, wilgotny i przyspieszony oddech.

Jego łysy zastępca skrzywił się w irytacji i zdziwieniu widząc, że niunia którą zgarnął z dołu co prawda sama się częściowo rozpakowała, lecz siedzi zamiast robić swoje.
- Taa… ciebie… - schylił się i złapał ją pod kolanami. Od razu podniósł je i wysoko do góry tak, że Blue musiała podeprzeć się łokciami na sofie żeby nie upaść. Tymczasem druga dłoń Taylor’a sięgnęła po jej majtki zsuwając je jednym ruchem po wyprostowanych nogach do kostek i drugim ściągając ostatecznie, niedbale rzucając gdzieś za siebie. - Pokaż co tu masz ciekawego. - mruknął rozchylając jej uda. Prawie jednocześnie rozpiął swoje spodnie i klęknął przy sofie by mieć kobietę w zasięgu.

Pozostała trójka również nie próżnowała i nie tracili czasu na rozmowy. Bliźniacy jak na ich standard byli zdecydowanie bardzo milczący co nie oznacza, że cisi. Razem obrabiali Viper z dwóch stron na raz, a sama zainteresowana wykazywała swobodę i pewność siebie świadczącą, że dobrze się przy tym bawi i ma wprawę w takich numerach. Całość półmrocznych biur Guido wypełnił ruch i odgłosy wydawane przez uczestników zabawy zajętych sobą nawzajem i niezwracających uwagi na pogłos imprezy dobiegający z dołu.

Ze swojej pozycji Savage miała pełen widok na to, co działo się dookoła. W swój niestosowny sposób było w tym coś pociągającego, jak we wszystkim co zwykle porządne społeczeństwo uznawało za zakazane. Z tym, że nikogo z zebranych na piętrze kręgielni nie dało się nazwać porządnym obywatelem. Żyli szybko, intensywnie, nie marnowali okazji i czasu na czcze dywagacje, chwytając oferowane przez życie atrakcje. Z tego powodu również kończyli zazwyczaj paskudnie i umierali młodo, zaś zmasakrowanych zwłok, w myśl pierwotnego powiedzenia, nijak nie dało się nazwać pięknymi. Dziewczyna mogła wiele zrozumieć, puścić w niepamięć i w głównej mierze uznać za standardowe te najbardziej antynomiczne z ogólnie przyjętymi poczynania zwichrowanej rodziny, lecz nie wszystkie. Oblizała spierzchnięte usta i przywarła plecami do gangera. Czuła go każdym centymetrem, każdym nerwem ciała jak bezczelnie się w niej rozpycha. Jego tors ocierał się rytmicznie o piegowatą skórę, a włosy na klatce piersiowej przyjemnie ją łaskotały okolice kręgosłupa. Trzymał Igłę mocno by mu nie uciekła i wbijał się w nią do samego końca długimi agresywnymi ruchami. Zaczęła współpracować. Poruszając biodrami i przygryzając wargi odrzuciła głowę do tyłu. Bała się, że zapomni oddychać. Serce przyspieszyło, a pełen uznania, ochrypły jęk był dla bruneta najlepszą zachętą do dalszej pracy. Blade dłonie zacisnęły się na podłokietnikach fotela, mięśnie drżały w uniesieniu oczekując tej dławiącej, gorącej przyjemności wprawiającej ciało w stan gwałtownych pulsacji. Z trudem przełknęła ślinę starając się nie odpłynąć za szybko.
Biurko… miała przed sobą biurko - dobry, solidny i co najważniejsze wysoki mebel. Idealna osłona. W rudej głowie pojawiła się dzika ochota żeby zabrać pewnemu siebie partnerowi kontrolę i zetrzeć mu ten uśmieszek wyższości, jaki zagościł na jego twarzy. Wiedziała że tam jest, nie musiała się odwracać. Zgięła kolana, podciągając je do góry. Zaparła się stopami o śliski drewniany blat, aby w jednej chwili ostrym szarpnięciem wyprostować nogi. Fotel zatrzeszczał, zachybotał się i poleciał do tyłu razem z parą siedzących w nim ludzi. Owładnięty amokiem umysł nie zarejestrował zderzenia z podłogą.
- Pozwij mnie. - warknęła przez zaciśnięte zęby, przekręcając się tak aby znaleźć się twarzą w twarz z kochankiem. W pośpiechu, dysząc ciężko wsunęła się na niego. Wystarczyło kilka szybkich, mocnych i głębokich ruchów, aby odnaleźć zgubione przez upadek tempo. Przekrzywiła głowę szukając z nim kontaktu wzrokowego. Czuła ciepło rozchodzące się po całym ciele. Drobne piersi pokryła gęsia skórka, sutki stwardniały i zaczęły dumnie sterczeć między ściskającymi je palcami gangera. Oddychała coraz szybciej, a każdemu ruchowi bioder towarzyszyło przeciągłe westchnienie.

Blue uwielbiała ten widok, gdy rozpalony, podniecony facet rozpina pasek i zsuwa spodnie pomiędzy jej rozłożonymi nogami. Przyciągnęła go do siebie i ukąsiła w usta.
- Siadaj - zamruczała, a kiedy Taylor rozwalił się po pańsku na sofie klęknęła między jego udami i bez dalszego gadania zaczęła obrabiać klienta ustami, poruszając rytmicznie głową w górę i w dół. Typek nie wyglądał na oazę cierpliwości i lepiej żeby się rozluźnił zanim weźmie się za bardziej bezpośredni rodzaj zabawy.

Biurko odgradzało Alice i jej kochanka od tego co się działo w reszcie pomieszczenia. Guido w pierwszej chwili zaskoczony nagłym upadkiem szybko odzyskał rytm, gdy okazało się że to niewiele znacząca przeszkoda, nie coś poważniejszego. Kontakt wzrokowy był dość urywany bo jego oczy błądziły po jej ciele tak samo jak i dłonie. Dopiero pod koniec gdy już oboje dochodzili do krytycznego momentu złapali się spojrzeniami jak rewolwerowcy przed pojedynkiem. Bezwstydnie korzystała ze wspaniałej okazji, napawając się złością, pewnością siebie i pożądaniem, lśniącymi w ciemnych tęczówkach. Trzymał ją mocno za biodra dobijając ostro przy każdym jej ruchu w dół. Świat zawirował i głośno jęcząc dziewczyna wspięła się na sam szczyt przyjemności. Mięśnie drgały spazmatycznie, gdy kolejne fale ukropu rozlewały się po jej ciele od podbrzusza po końce podkurczonych palców. Wszystko uciekło w dal: odgłosy tłumu i muzyki wdzierającej się przez nieszczelne okna, zabawy z drugiej strony pomieszczenia. Przez moment wyprężyli się oboje, po czym oddechy i ciała zaczęły się uspokajać. Ruchy stały się wolniejsze, bardziej leniwe. Opadła bez siły na pierś partnera. Miała potargane włosy, opuchnięte usta i zamglone, spokojne oczy kiedy przygarnął ją do siebie ramieniem, odpalając w międzyczasie papierosa. Savage umościła się wygodnie, kładąc głowę na jego piersi i obejmując w pasie. Zmęczenie po ciężkim, pełnym nerwów i atrakcji dniu dało o sobie znać. Nim tytoniowy rulonik spalił się w połowie ona już spała ukołysana miarowym, mocnym biciem serca ukrytego w o wiele większym od jej własnego ciele.

Podobnie sprawy miały się i po drugiej stronie biurka. Taylor obrabiany ustnie przez dopiero co poznaną gorącą jak się okazało blondynkę sapał z rozkoszy, ale widać poczuł się już odpowiednio przygotowany i pobudzony by przejść do konkretów. Zdawali się równi wzrostem, póki Julia miała szpilki była nawet zauważalnie wyższa, ale łysy zdecydowanie dominował nad nią masą. Teraz wykorzystał to i jednym ruchem złapał ją i uniósł po części spychając, po części wrzucając ją na oparcie sofy. Sam wstał i po chwili zaczął się do niej zabierać od tyłu. Wpadli w zgodny, szybki rytm pospołu ze stukającą o podłogę kanapą przesuwaną stopniowo w powolnym, nieustannym tempie coraz bliżej w stronę ściany. Skończyli akurat gdy Julia mogła już dotknąć dłonią chropawej, chłodnej tekstury farby. Po chwili łysy opadł na kanapę już zdecydowanie bardzie zaspokojony i uspokojony jednocześnie, a Blue owinęła się wokół niego, z zadowolonym uśmiechem gładząc łysą głowę.

Gdzieś w tym momencie też skończyła pozostała trójka. Viper leżała leniwie pomiędzy dwoma nierozłącznymi komediantami. Teraz widać było skąd się wziął jej pseudonim. Na brzuchu miała wydzieraną wielgachną żmiję szykującą się do ukąszenia, lub przynajmniej szczerzącą swoje jadowe kły. Akurat do natury właścicielki pasował jak ulał. Hektor już się gimnastykował by jednocześnie nadal zabawiać się jej piersiami jedną ręką, a drugą wydobyć z rzuconej w bok kurtki, będącej o ten wkurzający centymetr czy dwa za daleko, fajki. Paul miał prawie identyczny problem ze spodniami z których po chwili stękania i sapania wyciągnął wreszcie jakieś zapaladło.




Dach kręgielni, tak jak poprzedniej nocy, powitał Alice chłodem i rozpościerającą się tuż za krawędzią panoramą pogrążonego w mroku zrujnowanego miasta. Obudziła się rozkojarzona i przygniata przez ramię Guido w jego łóżku. Nie pamiętała jak się tam znalazła, po prawdzie nie obchodziło jej to specjalnie. Ostrożnie, żeby nie obudzić śpiącego w najlepsze mężczyzny, wyślizgnęła się spod okrycia i znalazłszy sporo za dużą kurtkę oraz podobnych rozmiarów bluzę, zarzuciła je na obolały grzbiet. Zgarnęła też skopany na podłogę koc i na palcach wdrapała się na samą górę budynku. Usiadła obok zapomnianej poprzednio prowizorycznej lampki i owinąwszy się szczelnie buro-szarą płachtą, odpaliła papierosa, ciesząc się izolacją od reszty świata. Potrzebowała czasu dla siebie dającego szansę na poukładanie myśli i dotrzeźwienie. Zastępcza, wisząca do tej pory nad rudą głową, chmura międzygangerowgo meczu rozwiała się ostatecznie, odsłaniając problem o wiele większego kalibru.

Cheb...

Przeklęta, położona na samym krańcu świata niewielka osada, pełna ludzi którym zobowiązała się pomóc przetrwać zbliżające się wielkimi krokami spotkanie z oddziałem gangerów. Tym drugim również obiecała wsparcie i przysięgała lojalność, na własne życzenie pakując się w relacje daleko wychodzące poza standardową linię kontaktów wymaganych od pracowników tej samej firmy. Jak niby miała ich wszystkich pogodzić, nie łamiąc danego słowa i nie nadużywając zaufania kogokolwiek… a co najważniejsze w jaki sposób zapobiec kolejnej eskalacji przemocy, przelanej bezcelowo krwi i niepotrzebnych ofiar po obu stronach konfliktów? Gdyby tylko mogła, Igła oddałaby Diabłu duszę, byle tylko znaleźć odpowiedź na to pytanie. Zły niestety nie wyrażał zainteresowania towarem podobnie lichej wartości, mogła więc liczyć na siebie. I jakkolwiek niedorzecznie by to nie zabrzmiało, na śpiącą na piętrze piątkę Runnerów.
- Co się porobiło, Tony… - westchnęła w ciemność i podciągając kolana pod brodę oplotła je wolnym ramieniem, a gdzieś na dnie serca poczuła ostre ukłucie smutku. Jakże brakowało jej Tony’ego, z każdym dniem martwiła się o niego coraz mocniej. Od kilku miesięcy nie dawał znaku życia, lecz wiedziała że w jego pracy to normalne. Mimo to niepokój nie odpuszczał, kładąc się zimnym cieniem na piegowatych plecach.

Z samego dołu wciąż dochodziły echa przemijającej już imprezy. Krzyki wyraźnie przycichły i straciły słyszaną wcześniej werwę, było też ich znacznie mniej. Muzyka ograniczała się do trzech-czterech źródeł, zagłuszających się wzajemnie w pokręconej kakofonii jazzu, rock’a oraz tępego “łup łup łup” przywodzącego na myśl pracę młota pneumatycznego. Padło kilka strzałów na odgłos których Alice wzdrygnęła się wyraźnie, lecz towarzyszący im chóralny, złośliwy rechot wielu gardeł i brak okrzyków bólu pozwalały jej mieć nadzieję, że po broń sięgnięto celem zakładu lub zabawy, nie wyrządzenia krzywdy drugiemu człowiekowi. Płonna, mizerna nadzieja... ale to o niej powiadano, że jest matką głupich, zaś patrząc z boku na to co wyprawiała, Savage nie miała wątpliwości o swojej przynależności do grona wariatów i naiwnych głupców.

Spokój skończył się gdy tuż obok jej ucha rozbrzmiał ironiczny szept, a wraz z nim doleciał do niej zapach perfum, wódki i nikotynowego dymu, wymieszanych z intensywną wonią męskiego potu. Głos jednak należał do kobiety i nie była nią Viper. Ruda drgnęła zaskoczona, obracając głowę i natykając się na parę niebieskich oczu wiszących mniej więcej na wysokości jej własnych.
- Co jest mała, spać nie możesz? - uśmiechnięta profesjonalnie niewinnym uśmiechem blondynka sięgnęła w dekolt sukienki żeby wyjąć stamtąd papierośnicę wyglądającą podejrzanie podobnie do tej będącej własnością latynoskiego bliźniaka.

Lekarka szybko przywołała na twarz uprzejmą maskę i spoglądając na cerberowy suwenir w rękach kompletnie obcej kobiety uniosła pytająco lewą brew. Nie słyszała żeby ktokolwiek wchodził na dach, schody trzeszczały nawet pod jej niewielkim przecież ciężarem, a co dopiero kogoś wyższego i lepiej zbudowanego. Zmilczała cisnące się na usta pytanie zamiast tego wskazując brodą na srebrne puzderko.
- Hektor się zabulgoce jeśli to się gdzieś zapodzieje. To pamiątka, przynajmniej tak zazwyczaj powtarza.- parsknęła przez nos. Odkąd dołączyła do nowej rodziny usłyszała chyba z tuzin wersji w jaki sposób narwany brunet wszedł w posiadanie owego drobiazgu. Naraz spoważniała i z ciepłym uśmiechem wyciągnęła rękę w kierunku rozmówczyni - Wybacz, gdzie moje maniery. Nie zostałyśmy sobie przedstawione. Mam na imię Alice, wszyscy mówią tu na mnie Brzytewka.

Blondyna zamrugała i ze śmiechem ścisnęła podaną dłoń, potrząsając nią energicznie.
- Jestem Blue, czytałam o tobie i byłam na Strzelnicy. Dobra zagrywka z tym granatem, Huroni wyskoczyli z bunkra jakby im ktoś kopa na rozpęd zasadził - szczerząc się podrzuciła papierośnicę i złapała ją końcami palców - Tym się nie przejmuj, nie dostanie nóg i nie spierdoli z rewiru. Fajki mi się skończyły, a nie chciałam tam na dole nikogo budzić. Lubię mój ryj taki jakim jest. Fioletowe cienie pod oczami nie pasują mi do karnacji.- mrugnęła i wyłuskała ze środka dwa skręty. Od razu wetknęła je między wargi i podpaliła oba za jednym zamachem. Jednego zostawiła sobie, drugiego podała rudej.

- Dziękuję. - przyjęła poczęstunek kiwając w podziękowaniu głową - Był rozbrojony, nikomu nie zrobiłby krzywdy… może prócz nabicia siniaka, ale to juz trzeba by wycelować i trafić w głowę. Regulamin rozgrywek nie zabraniał używania przedmiotów niegroźnych, tak samo jak korzystania z elementów otoczenia takich jak kamienie i fragmenty cegieł, do odwrócenia uwagi przeciwnika. - wzruszyła ramionami i zmieniła temat - Jeżeli wolno mi spytać, Blue… co tu robisz? Mieszkasz w Detroit?

-Taaa…a co, dla Collinsa pracujesz? - blondynka skwasiła się wyraźnie i zmieniła pozycję z klęczącej na siedzącą, opierając się kolanem o udo medyczki - Na razie tak. Jestem tu w interesach. Pilnuje rodzinnego biznesu i odwiedzam starych znajomych. Do tego poznaję uroki życia w tej dziu… w tym mieście. Trzeba się integrować i zawierać nowe znajomości, no nie? - dokończyła już spokojnie.

Alice zaciągnęła się i westchnęła cicho, unosząc ręce przed siebie w pokojowym geście.
-Wybacz, nie miałam zamiaru cię w żaden sposób urazić. Pytałam z czystej ciekawości, to wszystko. Zwykła, niezobowiązująca kwestia, nie mająca żadnego ukrytego podtekstu.

- Nie no bez ciśnienia, wyluzuj się trochę bo strasznie spinasz poślady - Blue wywróciła oczętami i klepnęła konusa przyjacielsko po ramieniu - Wybaczam, rozgrzeszam i co tam będzie potrzeba. Jest spoko, tylko przez to miasto kurwistości plamistej dostaje powoli. Widzisz mała, w Vegas to nie do pomyślenia żeby domy oświetlać ogniskiem, a na imprezie muzę puszczać z samochodowego radia. To miasto Świateł, najlepszych kasyn, dragów i baletów. Tu jest ciemno jak w murzyńskiej dupie i pizga jak w lodówie… mogłam zgarnąć jakieś okrycie, nie pomyślałam. Ale są i plusy. Jakieś muszą być. - prychnęła, odchylając się do tyłu i w zadumie gapiąc się w niebo - U nas nie zobaczysz ich aż tak wyraźnie, no ale na chuj komu te światełka skoro są tak daleko i do tego nic nie robią prócz mrugania i bycia zajebistymi?

- Można dzięki nim określić swoją dokładną lokalizację, wyznaczyć trasę bez konieczności używania map oraz kompasu? Stwierdzić jaka jest pora roku nawet jeśli przebywasz pośrodku pustyni i bez dostępu do informacji z regionów o klimacie umiarkowanym? - Igła wzruszyła ramionami, wydmuchując dym przez nos. Rozsunęła kokon z koca i gestem zaprosiła blondynkę żeby się dosiadła pod okrycie, na co ta chętnie przystała - Skłaniają też do zatrzymania się na chwilę i zastanowienia nad tym co nas otacza, istnieniem sił wyższych lub sensem życia. Czymkolwiek...chociażby czy jesteśmy sami we wszechświecie… albo co zrobić jutro wieczorem. Nie wszystko zawsze opierać się musi o skomplikowane analizy i wyliczenia. Widzisz… racjonaliści za jedyne źródło poznania uważają rozum człowieka, który pozwala identyfikować przedmioty, zjawiska, pojęcia na podstawie rozumowania prawda-fałsz. Dopuszczają istnienie poznania nie będącego wynikiem zdobywania doświadczenia oraz wiedzy, która nie wymaga empirycznego poznania. W epoce Oświecenia racjonalizm zwykle wiązał się z empiryzmem i wskazane było poddanie analizie rozumu poznawanej przez nas rzeczywistości. Empiryzm zaś to pogląd głoszący iż źródłem ludzkiego poznania, wiedzy wypełniającej ludzki umysł jest empiria-czyli zmysłowe doświadczenie, zarówno wynikające z zewnętrznych kontaktów z rzeczywistością jak i z procesów o charakterze wewnętrznym. Jak powiedział John Lock: “Człowiek rodzi się jako tabula rasa-czysta tablica, która zapełnia się doświadczeniami zdobytymi podczas całego życia”. Poznanie jest prawdziwym wówczas gdy zostaje poddane racjonalne analizie… tylko ile można być racjonalnym i poukładanym? Idzie od tego stetryczeć.

Blue słuchała, słuchała i jeszcze więcej słuchała. Potem też słuchała i na koniec parsknęła wyraźnie rozbawiona. Nie ogarniała połowy z tego co przyszło jej usłyszeć, ale brzmiało ciekawie. Przypominało niektóre popierdywania Egora, wygłaszane pod wpływem natchnienia po przeczytaniu jakiejś kolejnej książki.
- Skąd oni cię wytrzasnęli, Kurdupelku? - zapytała podając nawijającemu piegusowi papierośnicę.- Masz to gdzieś napisane, czy na żywioł lecisz?

Tym razem to Savage parsknęła, rude brwi podjechały do góry. Zdrobnienie od kurdupla nie brzmiało aż tak tragicznie. Schowała pudełko do kieszeni bluzy, uprzednio częstując się jeszcze dwoma papierosami. Hektor i tak się nie doliczy.
- Wykopali z Saint Paul i przywieźli do wielkiego miasta - zachichotała i pstryknięciem posłała niedopałek papierosa za krawędź dachu - Jeszcze się odrobinę gubię w obowiązujących tu zasadach, tradycjach i miejscowym folklorze. Nie jest tu tak źle, idzie się przyzwyczaić i ludzie są mili. Na swój sposób…

- Napierdalając wszystko co się nawinie pod pięść i buty? - Blue wyraziła swoją opinię dość lekkim, wesołym tonem - Ciekawe towarzystwo dla Anioła Miłosierdzia. Przegrałaś zakład że z nimi się bujasz? A może kupili twoje długi w kasynie?

- Fakt… ciekawe. Życie czasem potrafi zaskakiwać, splatając nasz los z losem ludzi pozornie tak odmiennych, że nawiązanie z nimi jakiejkolwiek nici porozumienia wydaje się zakrawać o czyste szaleństwo, fantasmagorię. Teoretycznie. Są specyficzni, nie zaprzeczę… ale mają całą masę zalet których zwykle się nie zauważa, z marszu klasyfikując ich jako element do odstrzału tylko ze względu na przynależność do gangu. Każdy z nas dokonuje świadomych wyborów i chce żyć godnie, a nie wszystkim dane jest wychowywać się w spokojnej, pozbawionej piętna Pustkowi okolicy. Człowiekowi zawsze najprościej przychodzi ocenianie innych po pozorach. Szufladkowanie i przyznawanie ról, tworzenie podrzędnych kategorii w obrębie tego samego gatunku. Publiczny lincz, którego prowodyrzy i wykonawcy często zapominają o dyskusyjności własnych poczynań. Ciężko dostrzec własne wady, zaś sądzenie bliźnich zawsze przychodzi tak łatwo... - w głos lekarki wdarła się gorycz. Pstryknął mechanizm zapalniczki, ciemność rozświetlił nikły blask ognia aby zmienić się po chwili w dwa jarzące się czerwono punkty. Jeden z nich powędrował do blondynki - Na przestrzeni dwóch ostatnich dekad świat zmienił się nie do poznania. Skarlał, normy społeczne uległy degradacji… moralność również zmieniła swoją definicję. Chłopaki żyją tak, jak ich nauczono: szybko, brutalnie. Bezkompromisowo, hołdując zasadzie że albo oni, albo przeciwnik - z pola bitwy zejść może tylko jedna strona. Granica między złem a dobrem została zatarta przez wojenną zawieruchę i to ją znają najlepiej. Na niej się wychowali. Nie zasługują na potępienie tylko dlatego, że dostosowali się do aktualnie panujących warunków i przetrwali. Zresztą nie moim zadaniem jest ocenianie kogokolwiek. Jestem lekarzem… inny zakres kompetencji. Primum non nocere. Po pierwsze nie szkodzić. - zaciągnęła się porządnie i przytrzymawszy kilka sekund dym w płucach, wypuściła go nosem. Kontynuowała wywód, patrząc jak eteryczne wręcz smużki rozwiewają się na wietrze.
- Ty również wybrałaś ich...nasze towarzystwo, Blue. Paradoksalnie mogłabym zadać ci podobne pytanie i o ile sama nie zajmujesz się podobnymi obowiązkami, odpowiedź mogłaby być bardzo ciekawa, nieprawdaż?

-Julia - blondynka siedziała nieruchomo, obcinając małolatę kątem oka. Coś z nią było bardzo nie tak. Ledwo odstawała od gleby ale gadała jakby miedzy nogami zamiast brochy miała posiwiałe ze starości jaja. Co innego czytać podobne nawijki, co innego słuchać ich na żywo. Albo konus cisnął z niej po całości bekę, albo upadł na rudy łeb w dzieciństwie, albo nieźle kłamał. Mógł też mówić szczerze i ta opcja zadziwiała najbardziej bo przecież większość idealistów już od dawna gryzła piach. Blue znała się na ludziach i najbardziej prawdopodobna wydawała się jej w tym przypadku ostatnia opcja. Dlatego wyszczerzyła klawiaturę i dopowiedziała - Julia Faust. Należę do grona poważnych, kulturalnych przedsiębiorców. Wypatruję okazji, dbam o rodzinne interesy. Zajmuję się rozwiązywaniem problemów handlowych, zawieraniem umów i okazjonalnie wkuriwam kogo popadnie. Zwykle bujam się w dzielnicy Shultza. Jakbyś kiedyś była w okolicach Grzesznika to wpadaj z wizytą.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline