Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2015, 14:28   #76
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Detroit; dzielnica Runnerów; kręgielnia; Dzień 3 - rano.




Alice "Brzytewka" Savage i Julia "Blue" Faust



Poranek powinien się zacząć rozleniwionym samozadowoleniem w połączeniu z tępym pulsowaniem w skroniach po całonocnej imprezie i bólem w mięśniach po wieczornej bieganinie. Czegoś takiego pewnie oczekiwali wszyscy lub zdecydowana większość uczestników obu imprez. Zaczęło się jednak kompletnie inaczej.

- Kuurwwwaaaaa! Gdzie moja bryka?! - nagły głos szefa rozdarł całe zaplecze piętra kręgielni. W głosie słychac było szał wściekłości który momentalnie rozbudził wszystkich zwiastując, że nadchodzący dzień zaczął się bardzo źle dla szefa gangu i jego ludzi.

Guido który wstał leniwie i bez pospiechu założył tylko spodnie pochodząc równie nieśpieszny krokiem na pierwszego, porannego fajka tego dnia teraz zerwał się pełen werwy i wściekłości jak tornado przelatując przez biuro.

- Wstawać! Wszyscy wstawać do chuja i szukać mojej bryki skurwysyny! - wydarł się w locie. Nieco zdezorientowany Latynos który najwyraźniej zdaniem szefa zbierał się zbyt wolno zaliczył kopniaka na zachętę jęcząc przy tym boleśnie. Viper która podskakiwała próbując wciągnąć te swoje skórzane, obcisłe spodnie co wcale nie było takie proste przez co w tej chwili również nie wyglądała zbyt lotnie ani zalotnie zaliczyła strzała w twarz co w połączeniu z zaskoczeniem spowodowało, że upadła z powrotem na ziemię a dokładnie na również zakładającego spodnie Paula. W efekcie trójka kochanków skotłowała się z powrotem na barłogu w którym dotąd spali.

Ale szef nie czekał, zrobił to wszystko właściwie w locie i już pędził rozwścieczony na dół. Nawet nie tracił czasu na ubieranie butów tylko zbiegł na dół w samych spodniach. Na dole zaś życie które dotąd po imprezie wracało podobnie wolnym tempem jak i piętro wyżej tylko w bardziej liczebniej skali również wygladało jak po nagłym zastrzyku adrenaliny w serce. W zdecydowanej większości jednak na pierwszy rzut oka przypominało równie wdzięczny chaos nagłego capstrzyku jak i na górze. Ludzie bardzo często półnadzy czy całkiem nadzy gorączkow przecierali oczy ze zdumienia. Niektórzy dali w palnik tak bardzo, że nawet wrzeszczący szef i poszturchiwania kolegów albo dopiero ich cuciły albo i nie. Niemniej jednak gangerowa zbieranina Runnerów, ich fanów, przyjaciół i przygodnych gości jacy przybyli wczoraj celowo lub przypadkiem do kręgielni by świętować z nimi zwycięstwo stopniowo budziła się do życia. Zaś najświeższy, poranny news zaserwowany ustami rozwścieczonego szefa momentalnie rozszedł się po tym dopiero co rozbudzonym tłumie jak kregi po wodzie po wrzuceniu kamienia. I drugą reakcją po pierwszym zaskoczeniu było naprzemienne niedowierzanie i strach.

Szef wraz ze swoim zastępcą w tym czasie wybiegł na ulicę przed główne wejście kręgielni. Tam zaś mniej więcej sprawa wygladała jak wczoraj gdy przyjechali. Samochody stały jak popadnie ale chodnik i ulice w okolicy kręgielni przyozdobione były butelkami i puszkami z róznoraka zawartościa ale najczęsciej zdecydowanie bardziej pustymi niż pełnymi, wypalonymi do końca lub nie róznorakimi petami które już były skwapliwie zbierane przez jakiś bardziej przedsiębiorczych miejskich sępów, tu i tam ściany czy chodniki były dodatkowo przyozdobione plamami i rozbryzgami rzygowin i moczu i tylko te miejsce przed samiuśkim wejsciem frontowym gdzie wczoraj stał czarny suv było dziwnie puste.

- Martin! Do mnie! - wydarł się Guido gdy wyraźnie nerwowy spojrzeniem omiótł całą widoczną ulicę i nigdzie nie było widać czarnej bemwicy. Z tłumu powstałych Runnerów z niepewną miną wyszedł jakiś mężczyzna w rozchłestanej koszulce, klamka za paskiem i na to narzuconej kurtce z barwami Runnerów. - Byłeś szefem zmiany wczoraj. - rzekł cedząc słowa dowódca nie patrząc na rozmówcię tylko podchodząc sprężystym krokiem do niego. Tamten próbował coś powiedzieć ale widocznie słowa uwięzły mu w gardle. Szef jednak nie uderzył go ani nie zglanował. Wyjął zza paska jego pistolet i cofnął się o krok.

- Głupi gnoju mogli rozjebac nas wszystkich jesli tak pilnowałeś bazy. - nie wrzeszczał juz w tej chwili ale zimna furia w głosie mroziła wokół wszystkich. Nikt nie śmiał się ruszyc czy odezwać. Za szefem stał jego zastępca wyzywająco patrząc po kolei na swoich podwładnych. W tym czasie szef odbezpieczył pistolet Martin'a i wycelował w jego twarz.

- Nie po to zrobiłem cię szefem ochrony bazy byś się pierdolił po kątach z dziwkami. Więc... Za niedopełnienie obowiązków na służbie i wydanie obozu na atak wroga... Kara śmierci. - drobny ruch palca na cynglu, huk i odrzut broni i głowa dowódcy warty rozbryzgła się rozchlapując stojących za nim gangerów krwawą mgiełką białawych kości, czerwonych rozbryzgów krwi i szarawej galarety mózgu zaś bezwładne ciało upadło na zabrudzony chodnik.

- Kyle! - warknął Guido wciąż z uniesionym ramieniem zbrojnym w śmiecionośna stal. Z tłumy z niepewnym wyrazem twarzy wyszła jakaś dziewczyna. - Byłaś jego zastępcą na zmianie. - warknął szef nie zmieniajac tonu głosu ani o jotę a ta oblizując nerwowo wargi pokiwała głową najwyraźniej nie wierząc własnemu głosowi. Wówczas ramię szefa przesunęło się pewnym i płynnym ruchem w jej stronę i czarny tunel lufy hipnotyzował ją a ona sama zbladła będąc bliską paniki. Przez tłum przeszedł szmer niepokoju gdy ludzie gorączkowo zastanawiali się jak daleko posunie się szef w swojej furii. Wszyscy wiedzieli co znaczy dla niego jego bryka która nie była jakąś tam bryką do jazdy tylko ulubioną zabawką i powodem do dumy i zazdrości innych, oznaką statusu no i rzadkim rarytasem.

- Odtąd jesteś szefem zmiany. Mam nadzieję, że będziesz bardziej pojętna od Martina i kumasz co oznacza, że masz kurwa zmianę. Nie spierdol tego bo skończysz jak Martin. - rzekł wciąż z tłumioną furią szef całej bandy opuszczając w końcu ramię z wycelowaną w jej stronę broń. od ręki zmieniając personel na stanowiskach. - A wy... - rzekł patrząc wodząc przez chwilę po zebranych i już całkiem przytomnych Runnerach skrząc iskrami złosci w oczach i niewielu było w stanie wytrzymac to spojrzenie. - Zapierdalać znaleźć moją furę! - wydarł się nagle aż nieco pochylił sie i tupnął nogą z wściekłości którą znów wylał z siebie. Tłum w pierwszej chwili drgnął przestraszony tym wybuchem ale zaraz ludzie rozpierzchli się wewnątrz i na zewnątrz kregielni to od ręki szukając wzdłuż ulicy, to wsiadając do swoich samochodów to wracając do budynku by się pozbierać do reszty. Sam szef wciąż wścekły wrócił z powrotem do kręgielni pozostawiajac po sobie bezwładne ciało zastrzelonego szefa zmiany na chodniku przed wejściem i stado zdezorientowanych ale na pewno zdeterminowanych gangerów. Sam zas szedł do środka i wyglądał na kogos kto juz układa pod czachą niezbędne na tą nową okoliczność posunięcia. Wraz z nim podążał jego sztab a jednocześnie większość wczorajszego zespołu na meczu.




Cheb; płd. bagna; farma Fergusona; Dzień 3 - rano.




Łowcy Robotów



Zmiana DuClare i Wood'a upłynęła spokojnie. Tak samo jak następna obu łowców maszyn. Światło wciąż do nich mrugało w nieregularnych odstępach, deszcz wciąż padał dodajac kolejne fale wilgoci, David'a już nieco trawiła gorączka choć jeszcze w dość łagodnym stadium a z bagna wciąż dochodziły jakieś chlupoty, skrzeki, jęki i nocne nawoływania od form życia zdecydowanie im obcych. Ale jednak zmiana również nie zaowocowała niczym szczególnym. Obudzili po jakimś czasie pierwszą parę i znów snajper i traperka objęli swoja wartę. Noc już była dość stara choć do świtu wciąż było całkiem sporo gdy światło przestało świecić. Poza tym niewiele się wydarzyło co by się różniło od poprzedniej zmiany może poza tym, że równieć Kanadyjka zauwazyła u siebie podgorączkowy stan. Znów zmienili się już chyba na ostatnią wartę tej nocy z pozostałą dwójką a sami udali się na spoczynek. Ci zaś wytrwali na swoim posterunku przy oknie do rana witając ich po przebudzeniu wieściami o właściwie niezmienionej sytuacji poza tym, że deszcz przemutował w jakąś rzadką mrzawkę której prawie się nie czuło a jednak moczyła wszystko dookoła jakby bagna po deszczu same w sobie nie były wystarczająco mokre.

Wraz ze słońcem i światłem dnia przyszła poranna mgła. Zaczęła się podnosić już pod koniec nocy a na styku nocy i dnia wystąpiła w pełnej krasie. Mimo to widzieli ze swojego punktu obserwacyjnego zarys budynku stodoły i innych. Im wyżej tym mgła była rzadsza i gdyby ktos stał na dachach pewnie byłoby widać jego sylwetkę choć bez detali. Ale im niżej tym sprawa wyglądała mętniej. Budził się jednak kolejny dzień. Czas było zwyczjowo łyknąć swoje blety, zastanowic się nad domagającym się uwagi i napełnienia żołądkiem i zdecydowanie rozejrzeć się nad jakimś źródłem czystej wody bo przez dzień i noc osuszyli cały jej zapas jaki ze sobą zabrali. David i Nico dodatkowo mieli zroszone potem i nieco rozgoraczkowane czoło ale na razie albo ich organizmy radziły sobie albo działała ta penicylina od Lynx'a. Jak długo i czy pomoże zwalczyć te początkowe stadium choroby to jeszcze nie było wiadomo. Ale było wiadomo, że pozostanie na bagnach bez czystej wody na pewno nie będzie sprzyjać zdrowieniu. Zaś pozostała dwójka również na razie czuła sie jak na takie przygody całkiem przyzwoicie, zwłaszca, że Gordon znów mógł swobodnie poruszac ramieniem ale czy ich też ta gorączka nie dopadnie nie było pewności. Lynx zaś był świadom, że dobrze by było zmienić opatrunki na ranach ale zapasy jakie miał już się kończyły. Choć mógł poczekać jeszcze z parę godzin bo jeszcze margines bezpieczeństwa był skoro wczoraj zadbał o to jak trzeba. Ale jednak jeśli nie zmieni się tych opatrunków to mogło byc niewesoło.

Tymczasem główny podejrzany budynek o współpracę z bestią stał moczony mżawka tak samo jak wczoraj deszczem. Stał cichy, ciemny i nieruchomy. Wczoraj podczas wart w zielonkawym świetle protezy snajper naooglądał się go do woli. Wiedział więc, że od ich strony są wielkie wrota ale są zamknięte. Prawie. Była szczelina pomiędzy wrotami przez którą chyba dałoby się przejść a przynajmniej póścić zurawia do środka. No i z drugiej strony budynku powinny byc chyba podobne, bliźniacze drzwi. Czy były otwarte, zamknięte czy w ogóle ich nie było to jednak nikt z nich nie wiedział.

Nico zaś stwierdziła, że te bagna są dość podobne do tych co znała u siebie. Była więc szansa, że i rosliny i ziwerzęta przynajmniej w ogólnym zarysie powinny być podobne. Właściwie poza tym widłakiem to raczej było to podobne. Była więc szansa na znalezienie grzybów, jagód i korzeni roslinnych które powinny zawierać w sobie wilgoć na tyle by poratować ich rozpaczliwą sytuację gospodarki wodnej. Tyle, że trzeba by ich poszukać i uzbierać i największe szanse na to były w tym zdziczałym sadzie gdzie napadł ich ten widłak. No i nie była w stanie przewidzieć ile udałoby jej się tego uzbierać. Ale mogło choć spowolnić widmo osłabienia z odwodnienia choć pewnie zajęłoby to trochę czasu zwłaszcza jakby każdy uzbierał dla siebie swoją dolę. To jednak opóźniłoby wznowienie poszukiwań tego robota. Mogła też znów coś upolować albo nawet zastawić sidła. Było ich z czego zrobić. Ale to znów zżerało czas a w sidłach może nie marnowała amunicji i własnych zasobów ale jednak pewnie pod wieczór czy następnego ranka byłoby sens sprawdzać czy i co się w nie złapało.

Gordon i David mieli inne powody do rozmyślań. Ten robot przeszedł całkiem spory kawałek wczoraj. Po raczej trudnym nie tylko dla niego terenie. Sam był nie tak znowu duży a więc i silnik i zapasy paliwa czy energii też nie mógł miec zbyt dużych. Zwłaszcza, że na takim terenie powinno się to zużywać prędzej niż na równej drodze. No i nie wiedzieli skąd ten automat przylazł ani z jak daleka. Jeśli to był Łowca czy Pająk to za dużego zasięgu tego typu maszyny nie miały. Przynajmniej te najczęsciej spotykane modele. Więc takiemu robotowi za dużo energii nie powinno już chyba zostać. Chyba, że miałby jakieś źródło zasilania którym mogła być albo jakas inna maszyna albo jakas instalacja. Jak nie to raczej powinien wejść w tryb czuwania czyli odpowiednik letargu czy snu u ludzi i zwierząt. Choć nawet wówczas jesliby wykrył ludzi w poblizu pewnie by jednak wrócił do akcji. Tylko bez konkretnego typu maszyny ciężko było powiedzieć do jakiej. Na razie jednak nie mieli nic do pokazania w mieście na dowód by przekonać niedowiarków. A szeryf nie sprawiał wrażenia zainteresowanego jakimiś opowieściami. Nie na tyle by ich wynająć i sypnąć jakimś gamblem a przecież wyruszyli by zdobyc dowód na tą obecność robotów w pobliżu.




Pustkowia; droga z Cheb; karawana Szczoty; Dzień 3 - rano.




Szuter i siostry Winchester



Nocna "walka o konia" skończyła się. Zwierzę udało się uratować choć było poważnie ranne. Miało poważne rany u nasady szyi gdzie mu się uwiesił jeden z psów próbując przegryźć szyję. Ale wczepił się pechowo dla niego zbyt nisko, gdzie syja jest jeszcze całkiem gruba więc nie naruszyło to żadnych, zywotnych organów zwierzęcia. Kolejne rany i to pważne miał u nasady karku gdy jednemu z napastnikw udało się z impetu wskoczyć na niego i powalić przy okazji cały czas wgryzajac i wyszarpując mięso z tego miejsca. Kolejną miał pod spodem blisko brzucha odsłaniało aż mostek i żebra zwierzęcia. Te dwie rany były nawet dla laika bardzo powazne i krwawiły mocno. John i Sedna w pierwszej chwili uspokoili zwierzaka by potem próbować pospołu zatamować jego krwawienie właśnie tak jak spodziewał się Szuter. On sam z dwoma pomocnikami rozstawił się wokół a wraz nimi rozbłysł krąg światła dawany przez lampy i latarki.

Po pierwszej pomocy udzielonej zwierzeciu cała kawalkada wróciła do obozowiska. W pierwszej chwili dało się zauwazyć powszechną ulgę gdy okazało się, ze wrócili w komplecie i to z koniem. Potem jednak samo zwierzę przykuło chyba więcej uwagi niż ci co po nie poszli. Okazało się nagle, że młoda Indianka jest nagle w centrum uwagi i poważania gdy okazało się, że zna się na takich sprawach. John zgodnie z obietnicą przekazał zapasy swojej apteczki do podziału dla uczestników wyprawy. Był doścmarkotny z tego powodu no i zaniepokojony losem swojego zwierzęcia. W tej chwili los jego był nadal niepewny. Sama apteczka prezentowała się dość mizernie bo sporo jej zapasów poszło na ratowanie zwierzaka. Zostało parę rolek dziwnie pachnącego ziołami bandaża, jakas buteleczka ze spirytusem i dwa listki różnych tabletek z których jedną był jakiś paracetamol a drugi coś na przeziębienie. Jak się mieli tym podzielić na czwórkę to niezbyt wiele zostawało na głowę. Szczota wbrew oczekiwaniem Szutera zrewanżował się wlepiając mu kolejną wartę. Miało to jednak tą dobrą stronę, że i tak po takich atrakcjach ciężko było komukolwiek zasnąć a gdy już sen zaczął morzyć to akurat zbliżał się koniec jego warty.

Rano się okazało, że koń ma jednak końskie zdrowie i wciąż żyje. Nadawał się nawet do podróży ale pod warunkiem, że będzie szedł luzem bez jeźdća i obciążenia. Szczota więc szybko zdecydował, że jeden z jeźdźców odda swojego konia by uzupełnić braki w wozie i wyprawa nie traciła tempa. Sam kowboj z północy na którego padło nie był tym zbytnio uradowany ale przy nieustepliwym zdaniu szefa niewiele mógł zrobić. Odtąd podróżówał na pace wozu jako spieszona eskorta.

Rankiem też jednak okazało się, że dobrą stroną zaciągu na służbę u Szczoty było darmowe żarcie. Znów po obozowisku rozeszły się smakowite zapachy gotowanego jedzenia i wszysycy niedługo potem stanęli w kolejce po ciepłą owsiankę jako danie główne uzupełnione znowu rybą z fasolą i jakims kompotem do popicia. Zestaw może mało finezyjny ale dający się przechowywac dłużej, na wozie niezbyt niewygodny do transportu no a gotowy na półmisku czy menażce całkiem sycący. Przy śniadaniu też nastąpiła zmiana w relacjach w porównaniu do ostatniego posiłku wczoraj. Szuter który dał sie poznać jako nie tracący głowy i sprawny strzelec zyskał uznanie w oczach reszty grupy. Co prawda nadal mało kto do niego zagadywał ale rezerwa widoczna wczoraj już zdecydowanie się zmniejszyła. Dziś ktoś już mu kiwnął głową na dzień dobry czy uchylił kapelusza gdy go spotkał. Rezerwa jaką roztaczał wokół siebie sztrzelec powstrzymywała ich pewnie przed większą interakcją. Sedna też miała podobna przemianę ale jako trochę bardziej mniej obca od strzelca no i krzątająca się wokół poranionego w nocy zwierzecia miała w naturalny sposób więcej okazji do rozmów.

W drogę jednak ruszyli zgodnie z planem ku wyraźnemu zadowoleniu szefa wyprawy. Obliczał, że wczoraj zrobili ładny kawałek i jak tak pociągnął dziś i jutro to jutro na wieczór mieli szansę być na miejscu. Kierowali się starą, asfaltową drogą opuszczając zapsiona osadę. Równiez tu widać było ten dziwny pomaranczowy pył. On też czasem był tematem rozmów i dociekań miejscowych dla których tonajwyraźniej był ewenement czy anomalia pogodowa. Pył już był znacznie mniej widoczny niż wczoraj ale jednak nie dało się go nie zauważyć. Ale nocny opad deszczu i obecnej mżawce zrobił jednak swoje. Jechali na przemian przez jakieś łąki i lasy, gdzieniegdzie błyskała plama wody wśród roślinności. Obszar był zdecydowanie bardziej bogaty w wodę wszelaką w porównaniu do wypalonych pustkowi Hegemonii i Teksasu.

Sielankową podróż przerwał powrót dwóch konnych zwiadowców którzy jechali w pewnej odległości przed czołem kolumny. Wracali może nie galopem ale całkiem przywoitym kłusem znamionując waśność wieści i juz z daleka elektryzując tym obsadę karawany. Wieści mieli dość krótkie. Słyszeli strzały na drodze przed sobą. Postanowili zaczaić się i sprawdzić o co biega. Okazało się, że wyglądało na to, że dwie bandy motocyklistów wzięły się za łby. Około tuzina z kazdej strony. Ale już skończyli i pojechali. Szczota zastanawiał się chwilę a potem drugą ale w końcu stwierdził, że skoro pojechali i jest po wszystkim to można spróbować przejechać. Ale wszyscy mają byc w pogotowiu na wypadek gdyby którymś odbiło wrócić. No i pojechali.

Niecały kwadrans czy dwa później faktycznie natkneli się na pobojowisko. Trup z rozgniecioną czaszką tu, tam z rozprutymi bebechami tam, czy z przestrzeloną klatą jeszcze gdzie indziej. Były też roztrzelane i wciąż płonące motory których dym widzieli już zza zakrętu. Ciała i sprzęt wygladały na ogołocone przynajmniej z co ważniejszych fantów jak broń czy amunicja. Za to wciąż mieli buty i swoje gangerskie kurtki w których była szansa coś znaleźć. Przynajmniej tak mówiły spojrzenia karawaniarzy, że liczą na to. Inny był tylko jeden motocykl. Poza tym, że leżał w jakiejś trawie wyglądał na cały. Czyli nawet przez lornetkę nie wyglądał na postrzelany a gołym okiem na spalony. Za to błyszczał chromowana stalą mechanizmów silnikowych kontrastująca z czernią dominujacą na pozostałych elemantach. Ten błysk i kontrast kusił jeszcze bardziej. Ale zniechęcajaca była odległość. Motocykl leżał chyba z kilkaset metrów czy nawet kilometr od drogi po której jechali. Do tego z trawy błyszczała stojąca woda która obiecywała błotnistą przeprawę i nie wiadomo co jeszcze. Maszyna wyglądała na całą ale czy była sprawna tego nie było wiadomo. Równie dobrze mogła mieć suchy bak choćby. Ale wyglądała całkiem przyjemnie i za darmola. Szczota patrzył na nią chciwie tak samo jak większość jego wyprawy. Ale krzywił się bo zgarnianie tego motocykla zajęłoby mu czas a więc opóźniało jego główny cel wyprawy. Ogarnąć pobojowisko można było dość sprawnie i szybko ale pójść po tą maszynę jakby jeszcze jakies kłopoty miały z nią być to już z czasem mogło być różnie.




Wyspa; Schron; poziom mieszkalny; Dzień 3 - rano.




Will z Vegas




Poranek powitał cwaniaka z Vegas z niezmienioną od wczoraj sytuacją. Ubierając się mógł sobie odpalić muzę która na rządanie mieszkańca Schronu płynęła z głosników niczym w jakimś nocnym klubie w mieście gdzie się wychował. Rzadki luksus na przestrzeni tych paru tysięcy kilometrów jakie dzieliły te dwa miejsca. Słyszał też goniące się dzieciaki za drzwiami które z lubością zdawały się czasem łamaż zakazy dorosłych na przykład by nie wchodzić do sektorów zamieszkałych przez nosicieli wirusa. Obecnie właśnie przebiegły przez korytarz wrzeszcząc i smiejąc się radośnie w czym przodowały dwie dziewczynki bo Tom był jak zwykle milczący nawet jak biegał.

Potem nastąpił standardowy rytuał gdy wszyscy co musieli udali się go gabinetu Barney'a na zastrzyk. Will miał wrażenie, że naukowiec ogląda go i bada wyjątkow długo zapisując jak zwykle wyniki w karcie pacjenta którą założył każdemu z nich. Chłopak z Miasta Neonów nie był pewny czy ma to coś wspólnego z suchością w ustach jaką odczuwał od momentu przebudzenia. Barney swoim zwyczajem niewiele mówił za to uwaznie patrzył i słuchał. Spytał jak się dziś czuje jak zawsze rano i że Will ma stan podgorączkowy ale 36.9*C to nic specjalnego. Zazwyczaj.

Potem spotkali się ponownie prawie w komplecie poza Kelly która miała dyżur przy radio. Na śniadaniu nastroje wywołane ucieczką Aarona, Babą który ruszył w pogoń i jak się okazało jeszcze nie wrócił ani nie odzywał się przez radio, szczepionką którą mieli nadzieję, że Barney po raz kolejny wygra wyścig z wirusem i zadziała jak trzeba i kończącymi się zapasami były więc niespecjalne. Vince był dodatkowo markotny bowiem Barney swego czasu przyobiecał mu "coś zrobić" z oczami bo po pechowym wypaleniu promieniami oczu był prawie slepy. Był pechowcem bo u innych potraktowanych podobnie slepota okazała się chwilowa a jemu chyba zostanie na stałe. Chyba, że Barney by coś wymyślił. A nie mógł bo całe dnie spędzał na walce z wirusem. Sam naukowiec też szczęśliwy z tego zadania nie był bo jak często powtarzał był cyberchirurgiem a nie wirusologiem. Nie pomagało też widok śniadania który był wyraźnie mniejszy od codziennych porcji do jakich już przywykli. Pytany Chomik wzruszał tylko ramionami mówiąc, że to zasługa Barney'a i ma wszystko wyjasnić na naradzie.

Po skończonym sniadaniu zaczęła się codzienna odprawa którą prowadził jak zwykle Barney rozdzielajac kazdemu zadania. Dzieci zaś zajęły się zbieraniem naczyń a potem ich myciem bo sprawa i tak ich nie dotyczyła a dzięki temu dorośli nie musieli tracić na to czasu.

- Panowie i panie nie ma się co oszukiwać. Sytuacja jest poważna. Jak nic się nie zmieni zrobi się zła. A sama się nie zmieni. - zaczał mówić hibernatus powaznym tonem od razu zaczynajac przechodząc do rzeczy. - Mamy broń na nasze potrzeby az nadto. Spokojnie możemy w nia wyekwipować siebie i to z zapasem. Ale amunicji do niej starczy nam na dość krótkie starcie. - zaczął od tego co zazwyczaj interesowało wszystkich.

- Mamy transporter opancerzony ale paliwa tyle, że przy jego spalaniu właściwie bez potrzeby nie ma co go ruszać. Takiej potrzeby w tej chwili nie widzę. - dodał o przedmiocie ich dumy i statusu jaki stał zaparkowany ileśtam metrów i poziomów nad nimi przy opuszczonym budynku Centrum.

- Udało nam się przywrócić zasilanie i naprawić pompy więc wody i to nawet ciepłej mamy do oporu. Ale nie mamy prowiantu. Szczerze mówiąc to bez uzupełnienia za tydzień będziemy musieli się podszkolić w jedzeniu betonu jeśli nadal chcielibyśmy tu zostać. - pozwolił sobie na cierpką uwagę w tek krytycznej dla nich kwestii.

- Z relacji Will'a wynika, że u naszych sąsiadów i na Wyspie i w Cheb sytuacja wygląda podobnie. Więc nie ma co liczyć na realną pomoc z ich strony. Trzeba się udać poza te miejsca. Zwłaszcza jeśli mamy się spodziewać powrotu tych baranów w skórach. Nawet jak brama ich znów zatrzyma to może sami będziemy musieli się poddać z głodu. Więc nie ma moi drodzy na co czekać, trzeba się ruszyć i ich wyprzedzić. Mamy nadmiar broni, trochę sprawnej elektroniki, medykamentów i przedwojennych zabawek które powinny zachęcać do wymiany. Ale stagnacja jest dla nas zabójcza. - lider Schroniarzy zakończył przedstawiać sytuację ogólną w jakiej wszyscy się znajdowali. Mniej więcejzdawali sobie z tego sprawę powszechnie ale jednak tak postawione prosto i wyraźnie zestawienie zdecydowanie przybiło większość słuchaczy.

- Chomik, weź sprokuruj ile dasz radę z czego dasz radę by starczyło na dłużej. Póki nie uzupelnimy zapasów rację będą obcięte o połowę. - zaczął od najwazniejszego czym od razu wywołał pomruk niezadowolenia wśród zebranych. W takiej jednak sytuacji Schroniarze patrzyli to na niego to na siebie nawzajem ale nikt nie protestował.

- Vince, będziesz dyżurował przy radio. - przeszedł do kolejnego punktu programu dnia patrząc na niedowidzącego myśliwego. Akurat w obsłudze radia jego przypadłość niezbyt mu przeszkadzała.

- Pies, Edrik i Nu. Udacie się do tej części po drugiej stronie "Łącznika" i spróbujcie wybadać czy te cholerstwo wciąż tam jest. Jak jest to może da się to upolować i jest zjadliwe. Jak nie jest to się tam przestanie szwendać po kątach. Weźcie psa albo oba. - zwróćił się do typowo bojowego zespołu Schroniarzy. A przynajmniej Wściekły Pies i sir Edrik przedstawiali znaczny potencjał bojowy co obaj udowodnili podczas poprzednich podziemnych wypraw i na jesieni i w zimie. Tak naprawdę jednak nie nikt nie miał pojęcia co tam po drugiej części Korytarza Szaleństwa jak zwycajowo nazywali Łącznik którego Łącznikiem chyba tylko Barney nazywał choć i tak każdy wiedział o co chodzi.

- Juan, Maria, Marla i Cindy. Zajmijcie się doprowadzeniem do porządku Agrolab'a. Wiem, że to sprawa na parę tygodni co najmniej ale samo się nie zrobi. - taki przydział ludzi do tego zadania oznaczał priorytet dla tego celu. W ten sposób zostawały zaniechane wszelkie prace w innej częściach podziemnej budowli na rzecz naprawienia eksperymentalnego labolatorium które jak Juan twierdził powinno być w stanie produkować pod ziemią żywność choć trochę. Choć na dniach nie poprawiało to ich sytuacji była szansa, że jesli obecnie jakoś przetrwają nadchodzące dni i tygodnie to może jakoś uda się dokulać do czasów wytwarzania czegoś zjadliwego na własnym podwórku.

- Will weźmiesz Kelly i Henry'ego i co potrzeba na wymianę pójdziecie po ten wóz co Baba go przytargał w zimię i pojedziecie na zakupy prowiantu. Sugeruje wypytać Chebańczyków gdzie w okolicy najlepiej uderzyć o takie zapasy. Chyba wiedzą co nieco o jakichś sąsiadach w innych wioskach. Może uda sie wam też nająć tam kogoś do pomocy. U nas już wszyscy mają co robić. Dam wam zapas serum na drogę. Chyba udało mi się opracować stabilizator. Macie już go w sobie. Ale powrót tutaj w czasie dłuższym niż 48 h to zwykły hazard. - Barney zostawił na koniec zadanie wymagające najwięcej pomysłowości i odpowiedzialności. W końcu potrzebowali prowiantu natychmiast. Sąsiednie wioski zaś chyba powinny być na tyle blisko by dojechać i wrócić w ciągu jednego dnia. A jak nie była jeszcze nadzieja, że stabilizator naukowca zadziała i zyskają jeszcze dobę na powrót. Z wszystkich Schroniarzy i to o militarnym przeszkoleniu zostawała tylko para najemników a złotousty Will najlepiej z nich wszystkich nadawał się na niegocjatora i handlarza. W Cheb zaś mogli i o drogę spytać i faktycznie skusić kogoś do współpracy czy w roli przewodnika czy dodatkowej eskorty. Gamble z bunkra cieszyły się na ogół niezłym wzięciem. Zwłaszcza jeśli jak ostatnimi czasy tym razem Schroniarze nie chcieli w zamian żywności czy amunicji.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline